— Między Rosją a Niemcami,
studium wysnute z faktów znanych przez Wychowańca Szkół Rosyjskich. (Kraków —
druk Wł. A. Anczyca i Spółki, 1886 — str. 232). — W ostatnim, jaki od X.
Kalinki odebrałem, liście, wyrażone gorąco życzenie, abym choć na jednej karcie
napisał recenzję książki bezimiennie drukowanej: Między Rosją a Niemcami.
— Na jednej karcie?!
Nie pamiętam, aby jaka książka poruszyła tak dalece
człowieka aż do głębi duszy i serca. Nie łatwo ją przeczytać: z jakąż boleścią
pisał ją autor? Ktokolwiek on jest, musi należeć do młodszej generacji. My
starzy, chociaż patrzymy na rzeczy trzeźwo i widzimy nagromadzone błędy
przeszłości, grzechy obecne, rozpaczliwe położenie, stworzone politycznym
ustrojem Europy i wykształcone potęgą mocarstw północnych, nie możemy sobie
powiedzieć: a więc nie ma nadziei! My stoimy nad konającą matką, spodziewając
się, że albo silna wyratuje ją konstytucja, albo Bóg się zmiłuje! Autor nie bez
drżenia, ale z odwagą zapuszcza nóż w rany głęboko i znajduje tylko obumarłe
ciało. Trzeba odwagi, aby tam zajrzeć, a jednak przyznać należy, że jest
miłośnikiem Ojczyzny, że diagnoza jego choć straszna, ale prawdziwa.
O co idzie? Czy Polska, jako naród żyjący, żyjący
niezawiśle, jako ustrój polityczny, jest możliwa? Autor, który zna z gruntu warunki bytu społeczeństw, i bierze w
rachubę zewnętrzne okoliczności i wewnętrzne żywioły, wobec wściekłej od
wschodu i północy wydanej Polakom walki, a obojętności nie tylko państwowej,
ale humanitarnej, pyta, kogo te oskarżenia, ta nienawiść, niezrozumiała
względem słabych, ma na celu? Nie naród polski rozbity i zabsorbowany, nie lud
polski, który ze swym losem pod każdym pogodził się rządem, ale szlachtę
polską, bo ona nie tylko reprezentuje i utrzymuje tradycję, ale niejako
majestat dawnej rzeczy-pospolitej i prawowitość władzy; bo ona jest wobec
zaborców niejako pretendentem, którego uśmiercić potrzeba. Stąd te udane
strachy przed polskim żywiołem, stąd nieludzkie, podłe a nieznane w historii
środki, zarówno używane przez bizantyńską Rosję i cywilizowane Prusy.
Tak postawiwszy, a istotnie prawdziwie kwestię,
autor przypatruje się tej nie najliczniejszej, nie najinteligentniejszej
warstwie, ale jedynej, która wedle niego jest politycznym czynnikiem.
Autor wychowany w Petersburgu i prowincjach
nadbałtyckich, nie zna dokładnie składu naszego społeczeństwa. Samej szlachcie
przypisuje on polityczne aspiracje i działanie, zaliczając do niej nie tylko
dziś bezrolnych dziedziców, ale całą klasę mieszczańską, która jak twierdzi,
nielicznie podniósłszy się w miastach i w inteligencji, weszła w jej szeregi, z
nią czuje i działa. Tak nie jest: jakkolwiek jest tendencją warstw
mieszczańskich wchodzić w stanowisko klas uprzywilejowanych przez prawo albo
opinie, to mieszczaństwo pod wszystkimi trzema zaborami, więcej liberalnym
owiane duchem, znacznie podszyte semityzmem, stanowi dziś wagę znaczną w opinii
i działaniu społeczno-politycznym. Ta uwaga była potrzebna, bo kilkakrotnie
autor błąd ten powtarza, najbardziej rażąco, kiedy mówi o powstaniu 1863 r.,
które miało przeważnie mieszczański początek i barwę.
Szlachta polska bywała sądzona namiętnie i głupio
przez cale stronnictwa i szkoły. Tu konserwatysta robi jej obraz tak bolesny,
że chyba prawdziwy. Tylko prawda tak pali, jak każde pociągnięcie jego pędzla.
O szczegóły mniejsza; wiemy, jak często nieporadna
gospodarczo, wzajemną sobie szkodziła zawiścią; wiemy, jak przez długie lata
robiła składki na swą zgubę i swych wrogów, a dziś jeszcze subwencjonuje z
naiwną albo złą wiarą fałsz szerzące dzienniki; wiemy jak tymi drogami obok
wykluczenia z wpływu, z posad urzędowych, traci ziemię, polityczne stanowisko i
poglądy; ale nie zaszkodzi przejrzeć się w tym obrazie, który choć zbyt
realistycznie nakreślony, przyznaje, że szlachta polska wyszła z tych prób
moralnie zdrowszą; a gdyby znał Królestwo Polskie, toby wiedział, jak mimo
działania rządu, mimo przesilenia gospodarskiego, broni sic mężnie już nie
tylko wpływowi rusyficyzmu, ale przeciw działaniu stokroć boleśniejszemu, bezrozumnej,
antynarodowej i społecznej, bezwyznaniowej szajki, która więdnie czy bezwiednie
nie tylko gotuje grunt pod zasiew nieprzyjaciół, ale wypleni do reszty cnotę i
siłę. Autor, który żywioł narodowy upatruje tylko w szlachcie i w tym, co na
jej wykształciło się modłę, przedstawiwszy, czym ona jest dzisiaj, musi
przychodzić do konkluzji, że społeczność polska nie zawiera żywiołów zdolnych
utrzymać jej niepodległość. Skreśliwszy znowu charakterystykę rozluźnionego w
rodzinach życia, antagonizmu magnackich i szlacheckich domów, aspiracji
ruchliwej, bezrolnej a każdym wpływom ulegającej zubożałej szlachty, twierdzi,
że ta klasa jedyna, która dziś jeszcze czuje i działa, bez związku z ludem,
który podejrzewa ją o chęć powrotu do pańszczyzny, a pozbawiona narodowego
poczucia, nic jest w stanie ani odbudować, ani nawet sztucznie odbudowanej
utrzymać niezawisłej Polski.
Ustrój i usposobienie polityczne Europy, żadnego
nie zapewnia Polsce sojusznika; przestała być czynnikiem równowagi, a straciła,
stracić musiała sympatię ludów; ja powiem, nie dlatego, że słaba, że nikomu
potrzebną nie jest, ale dlatego, że zawładnął opinią Europy prąd egoistyczny,
wyrodzony z pozytywizmu, spotęgowany mniemaniem, że jesteśmy katolicyzmu patią i podporą. Szczelnie zwarci
pomiędzy dwie potęgi patrzące z niechęcią, że w obręczy, która nas ściska, jest
luka od strony Austrii, po odtrąceniu Rusinów, Niemców, Żydów, niezbyt liczni,
bez przyjaciół politycznych i moralnych (a tych, których mamy, jak Windhorst,
umiały tylko niektóre podłe nasze pisma zbezcześcić), jaka nasza przyszłość,
kiedy każde powstanie zmniejszyło tylko obszar i liczbę obrońców?
Od północno-wschodu, od Rosji, niczego spodziewać
się nie można: w poczuciu swej siły, a należy tu wziąć w rachunek i umysłowy
rozwój, dąży ona do spełnienia testamentu Piotra W. Czy ten testament prawdziwy
czy wymyślony, stał się on ideałem narodu patriotycznego, który dziedziczy
tradycją bizantyńskiej polityki i tatarskie instynkty i od czterech wieków nie
zboczył od swych dążności. Piotr Wielki europeizując Rosję zewnętrznie, nie
zmienił jej natury, nie tylko nie zrobił jej szkody, ale usposobił do
skutecznego na zachód działania; szkodę społeczną zrobił jej niezmierną, przez
reformę a raczej absorpcję Kościoła. Piotr W. zlewając w osobie cara duchową i
polityczną władzę, uprzedził teorię państwową, którą ewolucja wprowadziła we
Francji, a którą przyswoiły sobie i inne narody. Słusznie nazywa ją autor
„jakobińską;" jest taką w rzeczy
samej, bo w miejscu prawa i porządku boskiego, stawia prawo ludzkie, wolę
ludzką bez żadnego względu na prawa drugich, bez przebierania w środkach,
upoważniając władzę obojętną, pojedynczą czy zbiorową do czynów
najokrutniejszych, jeżeli przez mniemaną rację stanu wymaganych. Antagonizm pomiędzy
Rosją a Polską trwał od dawna, ale przybrał zupełnie inny charakter od czasu
reform kościelnych Piotra W., bo idea państwowa spotęgowana kościelną, a
kościelna spotęgowana państwową, znalazła się w największym przeciwieństwie z
indywidualizmem społeczeństwa polskiego, swobodą duchową katolicyzmu. Przy tej
sposobności autor podnosi się do najwyższych, najprawdziwszych poglądów na str.
80, 81, 82, o stosunkach nowożytnego państwa do Kościoła katolickiego, które
zastosowane do Rosji, tłumaczą nieubłagane jej prześladowanie polskich
katolików, nie jako wyznających inną religią, ale jako nieprzyjaciół Państwa. Ale
nie dość na tym. Żywioł polski jest rosyjskiemu zaporą w dążeniu jego do
Carogrodu i zawładnięciu południową Słowiańszczyzną; żywioł polski przedstawia
takie przeciwieństwo z rosyjskim duchem, sympatie Polaków są tak przeciwne
rosyjskim interesom, jak je Rosjanie pojmują, że rząd i naród przyszedł do
wniosku, iż samo istnienie nie już politycznie niepodległej Polski, ale żywiołu
polskiego, jest jego interesom zagrażające. Uczucie to i zapatrywanie powstało
w chwili, kiedy Rosja stanowczo zdemokratyzowaną została. Rząd, szukając punktu
oparcia w masach, puściwszy wodze namiętnościom, sam stał się narzędziem
jakobińskich zasad i zaczął je stosować w Polsce co do własności i co do
sumienia. Zdekatolizować i zrusyfikować Polskę na drodze środków, jakimi
Jakubini zrepublikanizowali Francję, rozniecać antagonizm klas, podkopywać
większą własność na korzyść mas ludowych, a to wszystko na tle narodowościowym.
Tak zwróciła się przeciwko Polakom nauka głoszona przez centralizacje naszą i
nauka o narodowościach, wprowadzona przez Napoleona III
Chociaż autor może nie sformułował nigdy dla siebie
zasad prawa publicznego, z niezmierną trafnością a z nieubłaganą logiką
wskazuje na przeobrażenie liberalnych doktryn; pochopność Polaków, aby je
popierać i uznawać w zastosowaniu, n. p. do Włoch i Rzymu, a dopiero
wytrzeźwić, kiedy do nich zastosowane. Piękny i uczący obraz godny głębokiego
zastanowienia. A kiedy mówi na str. 102: „zdemoralizować ludność, aby, jeżeli
się da, przechylić ku prawosławiu, rozstroić społecznie a ekonomicznie
osłabić;" to nie mogę też nie zwrócić uwagi na część prasy polskiej, nie
codziennej, ale niby naukowo-publicystycznej, która jakby w sojuszu z
zewnętrznymi czynnikami, podkopuje wiarę w objawienie, miłość przeszłości,
zgodę warstw społecznych, a mając do czynienia często z mniej wykształconą
publicznością, obniża umysłowy i moralny jej poziom, a robi dostępną każdemu
fałszowi i każdej pokusie. Dobrało się też świeżo grono literatów, którzy na
innym gruncie próbowali już szczęścia, a co gorsza, literatek, aby stworzyć
organ, szkodliwy nie, bo tego lud czytać nie będzie, ale wstydliwy, boć to
narodowe upokorzenie, aby mogli się znaleźć ludzie, co śmią karmić taka
treścią, i w takiej formie. Na chorem ciele przyjmie się łatwo zaraza; do tego
stopnia chorzy nie jesteśmy, aby przyjąć się mogła ta, którą Głos głosi.
Jeżeli, zdaniem autora, Rosja musi fatalnie na
drodze ku południowi i zachodowi druzgotać i asymilować ludność polską, to
Niemcy nic mogą także pozbyć się polskich prowincji, ale w pochodzie ku
wschodowi muszą dążyć do zajęcia jeszcze części Polski, aby się zbliżyć do
nadbałtyckich krajów; jest zatem ich interesem zarówno jak Rosji, tępić u
siebie ludność polską, czego też nie zaniedbują wobec państwowej, jak słusznie
ją nazywa, jakobińskiej teorii, która wyraz swój filozoficzny znajduje w
Hartmannie, praktyczny w ks. Bismarku. Tak więc polska narodowość ścieśniona
pomiędzy dwa prądy, kierowane jednym interesem, a natchnione jedną bezwzględną
zasadą, tak, że rząd pruski, zarówno jak rosyjski, wrogo stoi względem polskiej
ludności. Nieliczna, przerażona, niejednolita, im więcej pokazuje żywotności i
politycznych aspiracji, tym srożej nie prześladowana, ale tępiona.
Wojna prawdopodobna, może nawet konieczna między
Niemcami a Rosją, żadnej nie przyniesie nam korzyści; prowadzona koniecznie w
naszym kraju, zniszczy ekonomicznie ziemię, przerzedzi żywioł narodowy, a skutek
prawdopodobny: zajęcie Królestwa przez Prusy, a wschodniej Galicji przez Rosją,
szali życzeń przeważać nie może. Dotąd do Nru X. autor niezrównanie ze
znajomością społeczeństwa i zasad politycznych i możebnej w danych warunkach
przyszłości, a z przerażającą niemal trzeźwością, skreślił położenie, zestawił
bilans naszych sił, — przychodzi do konkluzji.
Kiedy nie mamy sił do odporu, a powstanie nowe
wyczerpując ostatnie, nawet choćby było możebne, byłoby zbrodnia, co znaczy
ciągłe odwoływanie się do praw, których nikt nie szanuje; przypominanie, że nie
odstąpiliśmy od nadziei odzyskania Ojczyzny od Odry do Dźwiny, kiedy tu nie
rozstrzygają chęci, ani prawa, ale siła — rana sine riribus ira. Dziś
Rosja się nas nie przelęknie, ani żąda sojuszu z nami; chwila porozumienia o modus
vivendi minęła, bo walka z politycznej, stała się rasową i duchową.
Tak, kiedy wszystkie nadzieje przepadły, ukazał się
wreszcie z łona polskiej szlacheckiej społeczności program pracy organicznej.
Czy wiele zmieniło się w Polsce pod tym nowym hasłem? pyta; a chociaż
odpowiedzi nie daje, przyznaje, że postęp powolny i otrzeźwienie widoczne w
polskiej szlachcie.
Ja widzę wielki; zdała nawet autor go nie
spostrzega, albo nie wie ile potrzeba czasu, aby się otrząsnąć z dawnych
uprzedzeń i zwyczajów, zwłaszcza jeżeli tkwią w naturze. Autorowi idzie głównie
o szlachtę, o co później się rozprawię, ale zaręczyć go mogę, że jest
religijniejszą i moralniejszą, że w wychowaniu więcej karności, a rządu i pracy
w domu, i że jeżeli bawić się jeszcze lubi osobistą polityką, jak tego początek
obecnego Sejmu dowodzi, to równie do pracy
organicznej w Radzie powiatowej albo w gminie, w gospodarstwie, albo do
osobistego nad ludem działania gotowa.
Te są istotne, a nie wyliczam wszystkich, owoce
pracy organicznej, których autor uznać nie chce. A wielka szkoda, bo kto tyle
prawd powiedział, tak surową z duchem narodu odbył spowiedź, ten nie powinien
przesadą osłabić powagi swego słowa, ani piędzią swej gorliwej niecierpliwości
mierzyć poprawę społeczeństwa. Katolik, człowiek politycznego i społecznego
ładu, miłośnik Ojczyzny, nie powinien w zgryźliwym usposobieniu tracić
równowagi, która gorszyć tylko może przyjaciół, a którą nieprzyjaciele
wyzyskują. Jakiekolwiek bądź usposobienie szlachty, która jedna za wszystko ma
odpowiadać, to ostatecznie rozważyć powinna, że wedle dalszego wywodu autora,
wobec nieuchronnego zalania ziem polskich przez Niemców, korzystniejszą jest
dla nas ta ewentualność już dlatego, że cywilizacja nasza jest
wspólna, że dziś od Polaków żądać niepodobna zlania się z Rosją, której
instynkty, interesy rzetelne albo urojone i tak trafnie spostrzeżony
wschodnio-jakobiński kierunek, wywołały antagonizm pomiędzy wszystkimi
warstwami społeczeństwa, który siła może złamać, ale nigdy ułagodzić, grozi nie
zrusyfikowaniem, ale rozpuszczeniem w nihilizmie. Trafnie tutaj uważa, że
pochód Niemców ku wschodowi jest koniecznością społeczną, kiedy parcie Rosji na
zachód jest politycznej natury i stąd wnosi, że przyrodzona, a dziś tak
zorganizowana Germanii siła pokona rosyjską pomiędzy Wisłą i Dźwiną. Ktokolwiek
poznał kraj zaniemeński, uważał, jak licznie niemieccy pionierzy, to jako
przemysłowcy, to jako gospodarze po nim rozsiani, jak nawet w samem Wilnie
wyplenienie żywiołu polskiego dzieje się na korzyść Niemców. Pamiętam, jak
Antoni Helcel, kiedy jeszcze potęga cesarstwa zachodniego nie była przez
genialnego ustalona człowieka, przepowiadał klęskę Rosji pomiędzy Niemnem a
Dźwiną. Tego autor nie rozbiera, ale wskazuje na względne korzyści, jakie mimo
dzisiejszego prawodawstwa pruskiego żywioł polski osiągnąć może.
Po takim wywodzie, który usiłowałem jak najbardziej
streścić, przychodzi do konkluzji. Ostateczne zapanowanie niemieckiego albo
rosyjskiego żywiołu nie grozi ostateczną zagładą. Aspiracje polityczne już
dlatego samego szkodliwe, że budzą czujność nieprzyjaciół. Dać im pokój, a
poprzestać na otrzymaniu etnograficznej, duchowej odrębności. Duchowa ta sfera
nie może być liberalno-jakobińską, sfera wrogów, ale najbardziej przez nich
znienawidzona a potężna, Kościół katolicki.
Na tym właściwie kończy autor, bo dowcipne, może
nawet trafne porównanie legitymizmu
szlachty polskiej, z legitymizmem Burbonów, miało znaczenie po rok 1831 — dziś
utraciło go zupełnie. Stosując praktycznie rade porzucenia wszelkich aspiracji politycznych do postępowania Koła polskiego
w Berlinie, potępia jego postępowanie, radząc zlanie z centrum, a w epilogu,
podaje rozbiór tegorocznych rozpraw berlińskich, uważając je jak w najlepszej
wierze wymierzone przeciwko interesowi polskiemu.
Streszczenie było zbyt długie, ale chcąc wydać
wyrok o piśmie tej doniosłości, należało dołączyć akta.
A teraz co?
Dni temu parę, zdając w rozmowie sprawę z konkluzji
jednej z najrozumniejszych i najbardziej uroczych kobiet naszego czasu, ta
zerwała się w uniesieniu mówiąc: „A więc nawet rozstać się z nadzieją, a naszej
młodzieży co zostanie? obóz pozytywistów prowadzący do socjalizmu i nihilizmu!
Autor zapomniał, biorąc wszystko na rozum, o Panu Bogu!" Autor o Panu Bogu
nie zapomniał; ale w sprawach politycznych rachować na Jego bezpośrednie
działanie ani mógł, ani był powinien. Bóg wskazał ludziom i narodom warunki
bytu: Hoc fac et vives. Które tym warunkiem gardzą, sanie winne swego
losu.
Aby konkluzję autora ocenić, należy się odnieść do
najwyższych zasad. Jeżeli obraz naszego społeczeństwa jaki przedstawił i
warunki polityczne, w których ono postanowione, są prawdziwe, to konkluzja jego
słuszna. Tak by orzec należało, gdyby polityka, gdyby historyczne objawy były
matematyką. Ale one matematyką nic są, i matematycznej konkluzji wyprowadzić
niepodobna już dla tego samego, że czynniki ciągle się zmieniają. Największa
więc wobec nowych objawów nie pomoże tu przenikliwość. Przed pół wiekiem
europejska pentarchia rządziła światem. Z rewolucyjnego przewrotu powstaje
naraz imperyalizm z narodowościową teorią, dziś patrzymy na panowanie interesu
i siły, które przed żadną nie cofają się zbrodnią. Kto przyszłość przewidzi
wobec słów mędrca: Deus fecit sanabiles nationes terrae. Nie dlatego się
to mówi, aby próżną nadymać się nadzieją a żywotności mniemanej czynne dawać
oznaki, ale dlatego, że człowiek, że naród niema prawa pozbywać się sztucznie
poczucia żywotności.
Słusznie autor potępia bezmyślne manifestacje,
które drażnią przeciwnika, a łudzą nas samych siłą, której nic posiadamy, ale kiedy żąda, aby się naród zadołował, to jakby zapomniał, że
zadołowany łatwo zadusić się może. Pod rosyjskim, pod pruskim zaborem, Polacy
muszą przyjąć warunki bytu jakie istnieją, szukając stanowisk i wpływu; z dobrą
wiarą przykład dały prowincje nadbałtyckie i Rusini naddnieprscy, którzy dotąd
nie małą w organizmie rządowym odgrywają rolę, a nie utraciły etnicznego
pierwiastku. Najważniejszym, jak słusznie autor uważa, będzie tu czynnikiem
zachowawczym karność kościelna i wiara katolicka, ale silna aż do męczeństwa,
którego tak cudowne przykłady dała Kuś unicka. Tu niema i nie może być
kompromisu; ale prąd obecny nic jest wieczystym i może niedaleki czas, kiedy
wierność Bogu będzie rękojmią wierności żołnierza i urzędnika. Pod każdym
zaborem roztropność i zdrowa polityka wskażą działanie w prywatnym, publicznym
i urzędowym życiu. Tu trzeba dać rękojmie wytrwania, dzielności, a gdzie Bóg
jak w państwie rakuskiem dał pole do pokazania, że jesteśmy żywiołem
organicznym, zdolnym nie tylko być rządzonym przez prawo, ale także ażeby
rządzić, tam dawać tych zalet dowody, jak też nasi ludzie stanu czynią, na
korzyść państwa i rodziny panującej. Z daleka patrząc, autor nie widzi, jaka tu
się praca organiczna odbywa, jak wiele się nauczono, jak wiele zapomniano.
Zapewne jak po morzu wzburzonym pływają szumowiny, ale warstwy ludowe są zdrowe
i zostaną póki jak dziś ludzie kierujący, już nie tylko szlachta, będą w
sojuszu z ludem przez wiarę i tradycję. Powtarzam, autor z daleka tego nie postrzega,
może wobec spustoszenia, jakie niecna a ograniczona część prasy periodycznej
pod rosyjskim zaborem roznosi. Ta nieznajomość czy pomijanie ludu jako czynnika
narodowego jest najsłabszą książki stroną. A jednak o ten lud, jak o skałę
rozbijają się dotąd rewolucyjno-socjalne i obco-rządowe prądy; jaka jego
wartość i waga, widzimy w Poznańskiem a w części nawet w Galicji, nie mówiąc
już o Królestwie Polskim, gdzie gminy z zaufaniem oddają sądownictwo swoje w
ręce obywateli ziemskich jeśli tego godni, a rząd stanowczego nie zakłada veto.
Jeżeli więc autora zrozpacza stan może prawdziwy, ale zbyt czarno namalowanej
szlachty, to niech się pocieszy stanem ludu, ale to pewno, że dla obydwóch tych
warstw, których rozdzielić niepodobna, bo razem dopiero tworzą jedną całość,
jest tylko jedna tak w porządku duchowym jak i doczesnym zbawienia, to jest
utrzymania etnicznej językowej i rodowej indywidualności droga, wierność i
łączność z dogmatem i karnością katolickiego kościoła i to nie w politycznym
celu. Stawia w końcu pytanie autor, czy nam raczej przyjąć germańską czy
rosyjską przewagę. Moim zdaniem, pytanie zbyteczne, bo rozstrzygnie o tym siła,
to jednak pewna, że wszystkie słowiańsko-szczepowe prądy prowadzące ku Rosji,
przeważyć nie mogą i nie powinny pierwiastku rzymsko-zachodniego, który nas
wykarmił, wychował i ucywilizował.
Pomijam rady dawane kołu polskiemu w Berlinie, aby
się rozwiązało, przestając odwoływać się do traktatów i przyrzeczeń, których
nikt nic uznaje. Nie jest to kwestia zasad ale taktyki. Wolno tu mieć swoje
zdanie, a wybór należy zostawić tym, na których ciąży odpowiedzialność.
Słyszałem sądy bardzo rozmaite o książce. Książka, jak każdy objaw siły i
bezwzględnego przekonania musiała wywołać przesadne uznanie z jednej strony, a
surową krytykę z drugiej. Napisana stylem twardym, jak gdyby autor ojczystego
języka rzadko używał, podnosi się jednak nieraz przez gwałtowne uczucie aż do
niepospolitej wymowy; nie jest paszkwilem na szlachtę i wykształcone warstwy,
ale surowym rachunkiem sumienia z niemi. Ale rachunek sumienia o tyle dobry, o
ile prowadzi do poprawy, nie do rozpaczy. Dlatego przyjąć ją można tylko i
zalecić z dobrodziejstwem inwentarza, który sobie każdy sporządzi wedle
powyższych wskazówek.