Leszek Jesień - Kierunki rozwoju Unii Europejskiej. Czy Polska ma stanowisko?


1. Dynamika rozwoju UE

Żyjemy w czasach niezwykłego rozwoju integracji europejskiej. Najczęściej jako przejawy tego rozwoju wymienia się powołanie traktatem z Maastricht Unii Europejskiej, a jeszcze bliżej obecnej daty - ostateczne uruchomienie od stycznia 1999 roku unii gospodarczej i walutowej, której najdobitniejszym wyrazem jest wspólna waluta: euro.

Najczęściej krytykowana zaś jest wspólna polityka zagraniczna i bezpieczeństwa (WPZB) Unii Europejskiej. Mówi się słusznie, że Europa jako całość, pomijając poszczególne jej państwa członkowskie, nie odegrała żadnej roli na Bałkanach. Jednak należy spojrzeć na problem polityki zagranicznej też inaczej: nadzieja na oddziaływanie Europy jako całości na zewnątrz (a nie tylko jej mocarstw, tak jak to miało miejsce w dotychczasowej historii) pojawiła się dopiero wraz z Unią Europejską i jej drugim filarem - WPZB. Przekroczenie zaś wielowiekowych uprzedzeń i całkiem niedawnych doświadczeń drugiej wojny światowej nie może nastąpić z dnia na dzień, a nawet w kilka lat. Wprawdzie proces integracji europejskiej toczy się już od lat 50., ale dopiero w latach 90. nabrał do tego stopnia politycznego wymiaru, by mieć nadzieję na wspólne działanie wszystkich państw członkowskich Unii Europejskiej na jej obrzeżach.

Unia polityczna i euro nabierają tak wielkiego znaczenia i wiążą się z tak dużymi oczekiwaniami zniecierpliwionej opinii publicznej, że czasami zapominamy jak szybko zmiany następują. Trzeba tu zwrócić uwagę, że od połowy lat osiemdziesiątych Konferencja Międzyrządowa[1] obraduje praktycznie w permanencji. W 1985 roku został podpisany Jednolity Akt Europejski (JAE). Zaledwie pięć lat później rozpoczęły prace dwie kolejne Konferencje Międzyrządowe, które przygotowywały traktat z Maastricht. Pierwsza z nich była poświęcona projektowi unii walutowej, druga - unii politycznej. Minęło kolejnych sześć lat i rozpoczęła pracę Konferencja, która przygotowała traktat Amsterdamski. Dziś, w połowie 1999 roku już zapowiedziano kolejną Konferencję Międzyrządową, która ma dokończyć dzieło Amsterdamu. Zresztą Amsterdam miał dokończyć (poprawić) Maastricht.

Do tego szybkiego rytmu samej 'konstytuanty' Unii Europejskiej należy dodać rozmaite komitety mędrców, które służyły przygotowaniu samych Konferencji. Specjalna grupa bankierów pod przewodnictwem ówczesnego przewodniczącego Komisji Europejskiej Jacquesa Delorsa przygotowywała projekt unii gospodarczej i walutowej. Zaś negocjacje traktatu Amsterdamskiego poprzedziło w 1995 roku sześć miesięcy prac Grupy Refleksyjnej pod przewodnictwem hiszpańskiego ministra spraw zagranicznych Carlosa Westendorpa. Niedawno obecny przewodniczący Komisji Romano Prodi również zapowiedział powołanie podobnego ciała.

Pomiędzy nimi zaś (a czasem równolegle, jak to miało miejsce podczas negocjowania akcesji Portugalii i Hiszpanii) dokonuje się kolejna subtelna ale jakościowo ważna korekta acquis communautaire przy pomocy traktatów akcesyjnych kolejno przyjmowanych nowych członków. Ta korekta acquis dotyczy bardziej obszaru obejmowania Unii niż jej zawartości 'integracyjnej', niemniej jednak kształt tego systemu politycznego, jakim jest Unia Europejska nieustannie się zmienia. Dotyczy to jej kształtu we wszystkich wymiarach.

Podsumowując: w ciągu ostatnich 15 lat życia Wspólnot, uzgodnione zostały trzy fundamentalne zmiany traktatowe (JAE, Maastricht, Amsterdam). Przy czym pierwsza z tych poważnych zmian w traktatach założycielskich dokonana została dopiero po prawie 30 latach (licząc od traktatów Rzymskich) lub po prawie 35 latach (licząc od traktatu Paryskiego), pomijając traktat o fuzji organów z lat sześćdziesiątych. Jednocześnie w ciągu tych samych piętnastu lat Wspólnoty, a później Unia, poszerzyły się z dziewięciu do 15 członków, a więc o 2/3 składu liczebnego. Zakładając zaś, że do roku 2005 Unia przyjmie sześć nowych państw (w 1999 roku negocjowały: Polska, Czechy, Węgry, Estonia, Słowenia i Cypr), a ich przyjęcie poprzedzi kolejna reforma traktatu, wówczas statystyka ta będzie wyglądała jeszcze bardziej imponująco. W ciągu 20 lat zostaną przeprowadzone cztery głębokie zmiany traktatowe funkcjonowania Unii, a jej skład liczbowy zwiększy się z dziewięciu do 21 członków, a więc ponaddwukrotnie.

Jeśli Unii uda się utrzymać sprawność działania, a to można uznać za symptom spójności instytucjonalnej, a jednocześnie jeśli nadal do Unii będą chciały przystąpić nowe państwa, to świadczyć będzie o trwałości tego systemu politycznego. Zaś ostatnie 20 lat licząc wstecz gdzieś w roku 2005 trzeba będzie uznać za rewolucyjne, wprowadzające jakościowo nową sytuację w Europie jako całości, i w Unii Europejskiej w szczególności.

2. Na czym polega dynamika integracji? Teoria.

W literaturze przedmiotu dotyczącej integracji europejskiej istnieje poważny spór na temat teoretycznych podstaw integracji regionalnej. Wyróżnić należy dwie główne linie analizy rozwijającego się systemu politycznego Unii Europejskiej. Pierwsza z nich, nazwijmy ją politologiczną, wywodzi się ze starego sporu odziedziczonego z teorii stosunków międzynarodowych, i jest pochodną stanowisk realistycznego i idealistycznego. Stanowiska te, na obszarze integracji europejskiej, przybierają formę sporu między zwolennikami podejścia międzyrządowego, a zwolennikami podejścia wspólnotowego (instytucjonalnego). Podejście międzyrządowe w państwie narodowym i jego reprezentacji politycznej (rządzie) upatruje głównych aktorów sceny europejskiej. W nich też pokładane są nadzieje na prawidłową legitymizację i przejrzyste, demokratyczne podejmowanie decyzji na poziomie ponadnarodowym. Podejście wspólnotowe, dominujących aktorów upatruje natomiast w instytucjach wspólnotowych, którym powierzone zostało przez państwa członkowskie nadzorowanie wspólnie stanowionych uzgodnień (prawo, jego wykonanie i rozstrzyganie sporów).

Podejścia te i ich odmienny przecież sposób rozumienia rozwoju i przyszłości Wspólnoty wydawałyby się klarowne, gdyby prawidłowo potrafiły uchwycić mechanizmy integracji. Tak jednak nie jest. Obie strony wskazują na poważne mankamenty rozumienia procesu integracji u przeciwników.

Zwolennicy podejścia międzyrządowego powiadają, że przewidywane przez neo .funkcjonalistów obejmowanie nowych dziedzin integracji na skutek niemożności powstrzymania raz uruchomionego procesu integracyjnego, nie następuje systematycznie. A jeśli w ogóle następuje, to jako wynik determinacji i woli rządów. A więc - wbrew neo .funkcjonalistom - integracja wprawdzie rozwija się, lecz dzięki rządom, a nie instytucjom, czy samodzielnej dynamice wbudowanej w proces integracji.

Z drugiej strony neo-funkcjonaliści wskazują, że instytucje powołane do życia w wyniku traktatów same zaczynają odgrywać coraz większą rolę i w znacznym stopniu kształtują ostateczny wynik międzyrządowego procesu negocjacyjnego poprzez ułatwianie osiągania porozumień i wpływanie na ich kształt (agenda setting and shaping). Zarzucają adwersarzom z obozu międzyrządowego, że patrzą na państwa członkowskie zbyt wąsko, że mają narzucone klapki na oczy, które nie pozwalają im dostrzec skomplikowanych mechanizmów rozumienia i budowania wspólnego (wspólnotowego) interesu wewnątrz poszczególnych państw narodowych. Państwa te więc nie są i nie mogą być widziane jedynie jako kule bilardowe.

W tej sytuacji następuje swoista konwergencja teorii integracyjnych. Stanowiska zbliżają się, teorie jednak tracą swą ostrość spojrzenia i atrakcyjność polityczną. Liberalne podejście międzyrządowe, czy neo .funkcjonalizm, który rezygnuje z hipotezy 'spill .over' przestają być politycznie nośne. Nie umniejsza to jednak w niczym ich badawczej i poznawczej nośności.

Pojawiają się również inne, konkurencyjne podejścia, z których doskonałym przykładem może być rozumienie historii integracji przez Alana Milwarda. Ten brytyjski historyk zwraca uwagę, że po drugiej wojnie światowej państwa narodowe, które uczestniczyły w procesie integracji europejskiej, miały ułatwione zadanie w wypełnianiu wielkiej obietnicy danej obywatelom: obietnicy dostatku i rozbudowanej opieki społecznej. Bez integracji, poziom zadowolenia społecznego byłby niższy. A zatem, integracja europejska paradoksalnie wzmocniła legitymizację państw narodowych w niej uczestniczących.

Tymczasem rzeczywistość integracji staje się coraz bardziej złożona i domaga się zupełnie nowatorskiego podejścia. Takim podejściem jest instytucjonalizm, który prawdę o integracji stara się znaleźć w mechanizmach relacji między Komisją, Radą i Parlamentem Europejskim. Zgodnie z tym podejściem, pojawiają się zupełnie nowe zjawiska, będące skutkiem zaawansowanego etapu integracji, która jednak nie osiągnęła - tak upraszczającego świat analizy - etapu ponadnarodowego państwa, i która tego etapu zapewne jeszcze bardzo długo nie osiągnie. Do zjawisk tych należy między innymi swoista 're .nacjonalizacja' Komisji, w której Komisarze - w wyniku sporu o jej kształt pomiędzy państwami członkowskimi - coraz częściej są postrzegani jako ludzie 'swoich' krajów, wbrew kolegialnej naturze Komisji oraz ślubowaniu składanemu przez samych Komisarzy. Zupełnie odwrotne zjawisko zachodzi w Radzie, która - będąc ciałem na wskroś międzyrządowym - przechodzi proces powolnego 'uwspólnotowienia'. Polega on na tym, że przedstawiciele rządów (ministrowie, a szczególnie ambasadorowie skupieni w COREPER-ze), a więc kwintesencja istoty rządów uczestniczących w integracji, spotykając się nader często ze swymi partnerami i odpowiednikami z innych krajów członkowskich stopniowo przestają być reprezentantami interesów li tylko swoich państw. Przedstawiciele rządów podejmują decyzje, których podstawą jest lub z wolna staje się ogólny interes całej Wspólnoty, a nie tylko jej elementów składowych.

Konieczność odejścia od klasycznie (politologicznie lub w kategoriach teorii stosunków międzynarodowych) rozumianych stosunków w ramach Unii Europejskiej na rzecz bardziej całościowego ujęcia widoczna najlepiej została ostatnio ujęta w książce Andrew Moravcsika "The Choice for Europe", twórcy podejścia tzw. liberalnie międzyrządowego.[2]

3. Zarysy przyszłej UE

Natura ludzka ma charakterystycznie konserwatywną skłonność do ekstrapolacji. Jednak w sytuacji, gdy kilka słów poirytowanych 'mędrców' obala Komisję, a więc doprowadza do bardzo poważnego kryzysu instytucjonalnego w całej Wspólnocie, trudno jest ekstrapolować zbyt daleko.

Dlatego rozsądek sugeruje, by poruszać się w wyobrażalnych granicach czasowych. Powiedzmy 10 lat.

Za 10 lat, w roku 2010, Unia Europejska będzie poszerzona. Będzie składać się być może nawet z 25 państw (sześć dziś negocjujących (Polska, Czechy, Węgry, Estonia, Słowenia i Cypr) oraz cztery, które wcześniej lub później dołączą (Malta, Łotwa, Litwa, Słowacja). Prawdopodobne dziś wydaje się, że pozostałe kraje Europy Środkowej i Wschodniej (Bułgaria, Rumunia) - nie wspominając o Ukrainie, Mołdawii i Białorusi - pozostaną na razie poza Unią.

Możliwe jest również, że Norwegia i Szwajcaria podejmą jeszcze jedną próbę wejścia do UE. W ślad za Szwajcarią, podąży zapewne Lichtenstein (lub odwrotnie). Oznaczałoby to, że w roku 2010 w UE współistniałoby nawet 28 państw.

Będzie to więc znacznie większy liczebnie (co istotne dla konstrukcji Unii) organizm polityczny i gospodarczy o daleko posuniętej integracji wewnętrznej.

Wydaje się, że nawet kolejne krwawe i bolesne dla Europy kryzysy na terenach byłej Jugosławii nie spowodują jakiegoś gwałtownego rozwoju II filaru Unii, czyli Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. Oprócz samej natury sytuacji międzynarodowej wokół Unii Europejskiej, pewnym hamulcem w tej dziedzinie wydaje się konkurencja ze strony NATO, które może przejąć niektóre aspekty europejskiej polityki zagranicznej, o ile nie dojdzie do poważniejszych tarć dużych krajów UE ze Stanami Zjednoczonymi.

Istnieje natomiast pewne prawdopodobieństwo, że zniknie lub poważnie zostanie ograniczony tzw. III filar Unii, czyli współpraca w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości i spraw wewnętrznych. Już traktat Amsterdamski poczynił w tej dziedzinie pewne istotne kroki. Urzeczywistniana jest swoboda przepływu osób poprzez przejęcie układu z Schengen przez UE. Oczywiście znaczne obszary prawa cywilnego i karnego pozostaną w wyłącznej kompetencji państw członkowskich, a jako takie nie będą podlegać koordynacji w ramach Unii.

Jeśli chodzi o samą Wspólnotę (I filar), to okres ten zostanie zapewne w znacznej mierze wykorzystany na okrzepnięcie unii walutowej, ostateczne wprowadzenie banknotów i monet euro w życie, poszerzenie strefy Eurolandu, wreszcie regulację stosunków tego ogromnego obszaru walutowego z resztą świata, a w szczególności ze strefą dolara i jena. Pojawią się, tak jak się już pojawiają, pewne próby sięgnięcia przez Wspólnotę do sfery podatkowej krajów członkowskich. W tej dziedzinie możliwe są z dzisiejszej perspektywy zarówno ściślejsze związki, jak i luźna koordynacja polityk podatkowych państw.

Powstaje więc pytanie, jak kształt instytucjonalny będzie miał taki skomplikowany system polityczny jak Unia Europejska w roku 2010.

4. Dokąd zmierza Unia Europejska?

W tak zarysowanej Unii, trudno sobie wyobrazić daleko posunięte przedsięwzięcia integracyjne. Ten system polityczny będzie musiał znaleźć czas na okrzepnięcie, a jest przecież w stanie permanentnego tworzenia od 15 lat, który to intensywny czas rozciągnie się na kolejne 10 lat.

Po eksperymencie z Maastricht, które stanowiło 'pogłębiającą' odpowiedź Wspólnoty na upadek komunizmu i zjednoczenie Niemiec, Unia jednak podjęła decyzję (1994-Kopenhaga; 1997-Luksemburg) o przyjęciu nowych członków z Europy Środowej i Wschodniej. Jako że jest to ogromne wyzwanie, które trudno zoperacjonalizować w sensie instytucjonalnym (czego dowodem fiasko reformy instytucjonalnej w Amsterdamie, a tam właśnie miano przygotować instytucje UE na poszerzenie), w tej szerokie perspektywie geo .politycznej poszerzenie stało się rzeczywistym rywalem pogłębiania. Tym razem bowiem zarówno poszerzenie jest bez precedensu, jak i - przynajmniej teoretycznie - domagałoby się bezprecedensowego pogłębienia. Związek ten stosunkowo łatwo byłoby skopiować z poprzednich przykładów poszerzania Wspólnot i Unii, ale niezwykle trudno zrealizować w praktyce. A to z bardzo prostego powodu: należałoby pochylić się nad samymi podstawami Unii Europejskiej: nad świętą metodą wspólnotową (mieszanka składnika międzyrządowego w postaci Rady i ponadnarodowego w postaci Komisji wraz z Parlamentem Europejskim), nad zasadą solidarności (tak ekonomicznej, jak i politycznej), nad nowym zjawiskiem ogólnoeuropejskiego regionalizmu, nad innym udziałem (symbolicznym i realnym) państw członkowskich i instytucji narodowych we władzy sprawowanej w ramach UE. Kto wie, może nawet należałoby napisać prawdziwą konstytucję europejską?

Ze względu na skalę wyzwania instytucjonalnego, należy więc spodziewać się jedynie ograniczonych reform, które umożliwią Unii w miarę sprawne funkcjonowanie. Będzie to zapewne funkcjonowanie od kryzysu do kryzysu, działanie w ramach ograniczonej legitymizacji instytucji. Będzie to praca ewolucyjnego, ostrożnego reformatora, a nie rewolucjonisty. W tym sensie Unia Europejska już ma konstytucję i można ją porównać do konstytucji brytyjskiej. Jest nie spisana, podlega ciągłej ewolucji, jest dostosowywana do potrzeb czasu i sytuacji. O ile konstytucję brytyjską daje się opisać ośmioma angielskimi słowami: "what the Queen in Parliament enacts is law" (co królowa ustanowi w parlamencie jest prawem), to na podobnym poziomie konstytucję europejską można określić następująco: co państwa członkowskie postanowią i przeprowadzą przez Komisję, Radę i Parlament, jest prawem.

Należy z pewnością spodziewać się rozszerzenia zakresu stosowania kwalifikowanego głosowania większościowego (KGW). Lecz wprowadzenie w traktacie Amsterdamskim kompromisu Luksemburskiego do arsenału w pełni usankcjonowanych prawem rozwiązań decyzyjnych oznaczać może jego równie częste stosowanie. Państwa nie będą rezygnowały bowiem z możliwości posiadania jakiegoś środka zabezpieczającego ich interesy w sytuacji skrajnej, a nieprzewidywalnej. Stąd KGW może wejść jako generalna zasada podejmowania decyzji, ale zostanie być może uzupełniona o generalne zastrzeżenie w rodzaju kompromisu Luksemburskiego.

Należy spodziewać się wzrostu znaczenia Parlamentu Europejskiego. Parlament znaczenie będzie zyskiwał zapewne w toku walk i sporów z Komisją i Radą, podobnych do tego, który obserwowaliśmy niedawno na wiosnę 1999 roku, a który zaowocował podaniem się do dymisji całej Komisji Jacquesa Santera.

Być może najistotniejsza batalia Parlamentu Europejskiego rozegra się o wydarcie z rąk Komisji monopolu na inicjatywę ustawodawczą. Będzie to spór niezwykle istotny dla kształtu systemu instytucjonalnego, przede wszystkim dlatego, że ustawi po przeciwnych stronach barykady dwie historycznie sprzyjające sobie instytucje zwane 'ponadnarodowymi'. Przedsmak takiego zderzenia mieliśmy niedawno.

Być może Unii Europejskiej zostanie nadana osobowość prawna. Będzie to miało skutek dla rozwoju Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. W takim przypadku może dojść do połączenia Unii Zachodnioeuropejskiej z Unią Europejską i przejęcia przez UE pewnych aspektów z dziedziny bezpieczeństwa. Najprawdopodobniej obędzie się to w porozumieniu i w ścisłej współpracy z NATO, być może poprzez utworzenie tzw. europejskiego filaru NATO, jako prawie równorzędnego partnera dla USA.

Jakie konsekwencje będzie miała taka droga rozwoju UE dla jej ostatecznego kształtu politycznego? Utrzymując założenia o ewolucyjnym charakterze zmian, które nie doprowadzą do fundamentalnych zmian zasad integracji (metoda wspólnotowa, solidarność ekonomiczna i polityczna, współistnienie składnika międzyrządowowego obok składnika ponadnarodowego), należy przyjąć, że Unia nie będzie w dającej się przewidzieć przyszłości jakimś super państwem. A zatem jej funkcjonowanie, jej instytucje i relacje między nimi, a w ostateczności relacje między państwami narodowymi a strukturami ponadnarodowymi nie zostaną jakościowo zmienione. Założenie to opiera się na tradycyjnym rozumieniu państwa narodowego, które posiada zasadniczo nieograniczone kompetencje na własnym terytorium. W przypadku UE, nawet w jej najbardziej rozwiniętej formie (ale w ramach założonej perspektywy analitycznej 14-15 lat), jej kompetencje zawsze będą pochodną tego, na co Unii pozwolą jej państwa członkowskie.

Powodować to będzie, jak już powoduje, stosunkowe osłabienie sfery polityki względem sfery interesów grupowych. Prymat interesów grupowych nad polityką jest jednak zjawiskiem, które można zaobserwować w wielu krajach (państwach narodowych) w Europie, a także w Ameryce. Oznacza to, że prawo europejskie będzie stanowione (oprócz względów ogólno-wspólnotowych) ze znacznym udziałem składnika, który nazwałbym rozproszonym: grupy interesu (biznes, związki zawodowe, NGO, etc.), organizacje regionalne i lokalne. Być może więc, z tego punktu widzenia, Unia Europejska stanie się jakimś rodzajem systemu politycznego, o którym z pewnym sensem będzie można mówić jako o państwie. Lecz będzie to państwo z dwóch stron ograniczone: udzielonymi mu przez państwa narodowe kompetencjami oraz ograniczeniem znaczenia sfery polityki wobec sfery interesów grupowych, które mogą zyskiwać wymiar ogólnoeuropejski.

5. Czy Polska ma stanowisko wobec kierunków rozwoju UE?

Wydaje się, że w pewnym ograniczonym sensie, Polska posiada stanowisko wobec najważniejszych elementów zmian zachodzących w Unii Europejskiej. Niniejszym postaram się to wykazać. Dla przeprowadzenia takiego dowodu konieczne jest spojrzenie na stanowiska krajów członkowskich UE wobec reformy instytucjonalnej. Jakie są to stanowiska i czy rzeczywiście kraje te je posiadają? Spójrzmy na przykłady Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec.

Wydaje się, że dwa najbardziej spójne i dalekosiężne stanowiska jakie sformułowano przed Konferencją Międzyrządową 1996-7, która negocjowała traktat Amsterdamski, przedstawiły Francja i Wielka Brytania.

W przypadku Francji, program rządu został opublikowany w Le Figaro i był to świadomy przeciek.[3] W przypadku Wielkiej Brytanii, rząd Johna Majora przedstawił specjalną białą księgę w tej sprawie pod znaczącym tytułem "Partnerstwo narodów".[4] Charakterystyczne jest, że oba te podejścia spotkały się z niezbyt przychylnym przyjęciem pozostałych krajów członkowskich.

Stanowisko Francji było skoncentrowane na trzech sprawach: (1) mała, menedżerska Komisja (10-15 Komisarzy), co oznaczałoby, że w danym momencie nie wszystkie państwa członkowskie posiadałyby 'swojego' Komisarza; (2) nadanie WPZB "twarzy i głosu", a więc spersonifikowanie polityki zagranicznej UE poprzez nominowanie na to nowe stanowisko jakiegoś wysokiej rangi polityka; (3) elastyczna integracja, a więc umożliwienie "chcącym i mogącym", by integrowali się szybciej, ale nadal w ramach UE.

Projekt ograniczonej Komisji nie przyjął się - państwa chcą mieć przynajmniej jednego Komisarza. Mr. Europe został wprawdzie powołany, ale miał to być urzędnik, a nie polityk, a więc projekt "twarzy i głosu" nie został spełniony w momencie zakończenia prac nad traktatem Amsterdamskim. Mimo początkowego odrzucenia tego postulatu, w którym pozostałe państwa obawiały się próby jednoczesnego wprowadzenia przez Paryż ' człowieka', po ratyfikacji traktatu Amsterdamskiego - gdy nadarzyła się taka sposobność - na stanowisko Sekretarza Generalnego Rady mianowano byłego Sekretarza Generalnego NATO Javiera Solanę, a więc polityka o uznanej renomie międzynarodowej. Do elastycznej integracji za chwilę powrócimy.

Stanowisko Wielkiej Brytanii było eurosceptyczne i skoncentrowało się na postulacie ograniczenia jurysdykcji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (całkowicie odrzucone przez partnerów) oraz na takiej interpretacji zasady pomocniczości (subsydiarności), by stanowiła ona zaporę dla dalszych inicjatyw integracyjnych. Brytyjczycy proponowali, by warunkiem koniecznym rozpoczęcia działania na poziomie wyższym niż narodowy, było udowodnienie niezbędności takiego działania. I ten postulat został odrzucony.

Zupełnie inną strategię przyjął rząd kanclerza Helmuta Kohla, który nie przedstawił żadnego spójnego dokumentu w sprawie reformy instytucjonalnej. Jednak uważano nie bez racji, że jest to wówczas jeden z najbardziej pro-integracyjnie nastawionych rządów. Nie przeszkodziło to kanclerzowi w zablokowaniu w ostatniej chwili uwspólnotowienia polityki azylowej. Nie przeszkodziło również w domaganiu się większej liczby głosów w Radzie dla państw dużych, a również dla Niemiec.

Jednym z najbardziej znanych dokumentów niemieckich jakie powstały przed Konferencją i jaki wpłynął znacznie na jej przebieg był projekt elastyczności według formuły 'twardego rdzenia' polityków CDU Wolfganga Schauble i Karla Lamersa.[5] W 1995 roku zaproponowali oni utworzenie w UE swoistego 'jądra' państw, który pociągnie za sobą w przyszłości następne państwa, dziś niechętnie nastawione do postępów integracji. Dokument ten rozpoczął wielką debatę o elastycznej integracji, która zaowocowała przyjęciem formuły 'wzmocnionej współpracy' w traktacie Amsterdamskim. Lecz została obłożona tak wieloma zastrzeżeniami, że wielu analityków uważa jej zastosowanie za prawie niemożliwe.

Biorąc to pod uwagę, oraz wielokrotnie deklarowany priorytet polityki rządu Kohla - przygotowanie UE na przyjęcie nowych członków - można stwierdzić, że stanowisko niemieckie wobec reformy instytucjonalnej również nie zostało zrealizowane.

Jakiż z tego wynika wniosek, w tym wniosek dla ewentualnego stanowiska polskiego?

Otóż Konferencja Międzyrządowa 1996-7 jasno dowiodła, że proces integracji jest dla znakomitej większości państw europejskich osiągnięciem zbyt cennym, by poddawać go eksperymentalnym próbom reformatorskim. Akceptację uzyskały drobne zmiany. Dokonano też zmian niezwykle znaczących (jak przejęcie układu z Schengen do acquis UE), ale dokonało się to dzięki stanowczej woli wszystkich państw, a nie awangardy. UE jest dorobkiem wszystkich i jako taka staje się systemem politycznym słabo podatnym na próby przeprowadzenia fundamentalnych zmian.

Czy jest w tej sytuacji nierozważne, że Polska wielokrotnie deklarowała iż w jej interesie leży Unia poszerzona, mocna, sprawna, solidarna, demokratyczna i bliska obywatelowi? Wszystkie elementy owych deklaracji odwołują się do klasycznych elementów metody wspólnotowej integracji, w której wszystkie państwa członkowskie uczestniczą na równych prawach. Tworzą tym samym nowy system polityczny, który nie tylko umacnia ich zdolność do wypełniania zobowiązań wobec własnych obywateli[6], ale również pozwala na uzyskanie szerszej, wspólnotowej suwerenności, która wszystkim państwom, również małym i średnim, daje możliwość wpływania na bieg spraw politycznych naszego globu. System polityczny, który zawiera w sobie mocne fundamenty nowoczesnego gospodarowania oparte na czterech swobodach (przepływu towarów, kapitału, usług i ludzi) Jednolitego Rynku. Który daje nadzieję na skuteczniejsze oddziaływanie na kraje zewnętrzne. Który budzi i umacnia poczucie wspólnoty Europejczyków. Wreszcie system, który funkcjonuje poprzez sobie właściwe instytucje: Radę UE, Komisję Europejską, Parlament Europejski oraz Europejski Trybunał Sprawiedliwości.

Oczywiście, polski rząd nie przedstawił szczegółowego stanowiska wobec wymienionych wcześniej, a kluczowych kwestii kształtu wspomnianych instytucji, relacji między nimi, zakresu stosowania kwalifikowanego głosowania większościowego, czy pożądanego zakresu jurysdykcji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Dzieje się tak nie bez przyczyny. Rząd powinien i musi przedstawić swoje stanowisko w sytuacji, gdy jest do tego zobowiązany. Polska jednak nie została nigdy zaproszona (o co się starała przy okazji IGC 1996-7 i stara przy okazji IGC 2000) do udziału w takim przedsięwzięciu na statusie obserwatora. Nie znosi to odpowiedzialności z polskich elit politycznych, z partii, z analityków sytuacji w Unii Europejskiej. W Polsce na szczęście debata europejska, choć z pewnością nie zadawalająca, jednak się toczy.

Pamiętać też należy o tym, że ewentualne stanowisko danego rządu w kluczowych kwestiach europejskich bywa zaledwie stanowiskiem danej koalicji, partii, czy tylko formacji politycznej. Jest oczywiste, że każde ugrupowanie polityczne ma specyficzne dla siebie poglądy w kwestiach europejskich. Jednak przypadek brytyjskich konserwatystów i ich programu na Konferencję Międzyrządową 1996-7 jest pouczający. Klęska tego programu nie została spowodowana wyłącznie jego odrzuceniem przez pozostałe kraje Unii Europejskiej. Wydaje się, że tenże właśnie program polityczny, sceptyczny wobec integracji europejskiej, został również odrzucony przez wyborców w Wielkiej Brytanii. A przynajmniej nie powstrzymał katastrofalnej dla konserwatystów przegranej w wyborach do Westminsteru w maju 1997 roku. Wynika z tego, że program europejski rządu przedstawiany przez daną partię lub koalicję powinien odzwierciedlać rzeczywiste wyczucie powszechnie odczuwanego interesu narodowego i preferencji europejskich Polaków.



[1] Konferencja Międzyrządowa jest jedynym forum Unii Europejskiej, na którym mogą zapadać decyzje o zmianie traktatów założycielskich Wspólnot. Decyzje te zapadają zawsze jednomyślnie, a wynikiem działań Konferencji jest nowy traktat, który musi być ratyfikowany przez parlamenty wszystkich państw członkowskich UE. Zmiany traktatów negocjują ministrowie spraw zagranicznych, którzy zawsze wyznaczają swoich przedstawicieli do codziennej pracy, tzw. głównych negocjatorów.

Warto dodać, że również negocjacje w sprawie warunków przystąpienia nowych członków do UE, a więc również negocjacje Polski z Unią Europejską, formalnie toczą się w formule Konferencji Międzyrządowej. Dzieje się tak dlatego, że każdy traktat akcesyjny nowego członka Unii Europejskiej wprowadza zmiany do fundamentów prawnych jej działania.

[2] Andrew Moravcsik, "The Choice for Europe. Social Purpose and State Power from Messina to Maastricht", (Cornell Studies in Political Economy), Cornell University Press, 1998.

[3] "Europe: le texte confidentiel qui fixe les grandes orientations françaises", Le Figaro, 20 luty 1996.

[4] Foreign and Commonwealth Office, "Partnership of Nations: The British Approach to the European Union Intergovernmental Conference 1996", Londyn, 1996, Cm 3181.

[5] "Reflections on European Policy", dokument frakcji CDU/CSU w Bundestagu, 7 września 1995, w: Agence Europe, Europe Documents, nr 1896/96.

[6] Zjawisko to zostało opisane przez wspomnianego brytyjskiego historyka integracji Alana Milwarda, np. w: "The European Rescue of the Nation-State", University of California Press, 1993.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/