Prof. UEK dr hab.
Aleksander Surdej
Uniwersytet
Ekonomiczny w Krakowie
Dwadzieścia lat
później:
doktrynalne i
implementacyjne źródła porażek w polskiej transformacji gospodarczej
I. Gospodarczy bilans
przemian: spór
na tle faktów
Przebieg i
rezultaty systemowej transformacji gospodarki Polski są, i powinny być, przedmiotem
politycznego sporu, ale powinien to być spór oparty na faktach, na danych adekwatnie ukazujących
przesłanki, kontekst oraz skutki wyborów dokonywanych przez kolejne rządy tak
jeśli chodzi o politykę makroekonomiczną, jak i przekształcenia poszczególnych
sektorów gospodarki. Tymczasem przebieg polskiej transformacji
nie jest dostatecznie opisany, zbadany i brak jest
dobrej dokumentacji, aby móc przeciwstawić się dominującej
ogólnikowości sądów, które najczęściej przybierają rozgrzeszającą postać: „tak,
popełniono wiele błędów, ale nie było wyboru”, „musieliśmy zapłacić cenę bycia pionierami”, lub
co najwyżej „wtedy nie można było przewidzieć dokąd nasze
decyzje doprowadzą”.
W tekście tym
podejmuję krytyczną analizę przebiegu transformacji gospodarczej Polski starając się
zrekonstruować podstawowe zasady przyświecające ich twórcom, w tym mity i
instrumentalne półprawdy, które sprawiły, że Polska nie osiągnęła takiego
poziomu rozwoju, który osiągnąć mogła, a przyszły rozwój naszego kraju, ze względu na
min. tendencje depopulacyjne oraz problemy z zaopatrzeniem w czystą
energię, może okazać się
zagrożony.
Wyniki gospodarcze Polski nie są
wcale tak imponujące, jak się niekiedy twierdzi. Znaleźć można kraje, których
wyniki gospodarcze nie są wcale gorsze (w tym Słowacja) i szczegółowe
wskaźniki pokazujące, że np. zaawansowanie rozwoju sektora
telekomunikacyjne jest gdzie indziej wyraźnie lepsze (w tym prawie we wszystkich krajach naszej części
Europy).
Oceniając wyniki gospodarcze
należy patrzeć na czynniki, które kształtują średnio i długookresowe
procesy gospodarcze i kładą podwaliny pod wzrost produktywności gospodarki bez
którego nie ma wzrostu poziomu życia. Zauważmy, że kraj nasz wypada słabo wypada jeśli
chodzi o stopień
nowoczesności i innowacyjności eksportu, słabymi podwalinami przyszłego
rozwoju gospodarki są także polski system edukacyjny, czy stan
systemu ochrony zdrowia.
Wiele ze słabości fundamentów
polskiej gospodarki wiąże się z niewłaściwym rozumieniem
gospodarczej roli państwa i błędnym jej
interpretowaniem w polityce gospodarczej. Temu właśnie poświęcony jest
niniejszy tekst.
II. Mity założycielskie
a) Rynek bez prawa
Gospodarcza rola państwa była w
Polsce okresu transformacji źle rozumiana i źle realizowana. Źródłem wielu błędów były ogromne
uproszczenia w rozumieniu mechanizmu funkcjonowania gospodarki rynkowej.
Fundamentalne
nieporozumienie polegało na niedostrzeżeniu faktu, że bez
ustanowienia jasno
określonych praw
własności oraz skutecznego egzekwowania umów rynek może być jedynie bazarem:
systemem wymiany ograniczonej w swoim zasięgu do niewielkiego
terytorium i przebiegającej pomiędzy podmiotami, które ufają sobie, gdyż pozostają w trwałych, choć na ogół nieformalnych relacjach. Jednakże nowoczesna
gospodarka rynkowa wymaga istnienia formalnych reguł oraz instytucji
zapobiegającej nadużyciom nie tylko w relacji państwo –
przedsiębiorca, lecz także we wzajemnych
stosunkach pomiędzy
przedsiębiorcami i pomiędzy prywatnymi firmami. Nie ma efektywnej
gospodarki rynkowej w próżni, bez skutecznej administracji i sprawnego wymiaru
sprawiedliwości. Dziwić może fakt, że te
podstawowe kanony budowania gospodarki rynkowej zostały dostrzeżone późno, a
ich wdrażanie pozbawione jest
do dziś dnia politycznej
determinacji.
Jeśli uznamy
podstawowe dla funkcjonowania
gospodarki znaczenie praw
własności oraz skuteczności w egzekwowaniu umów, to musimy stwierdzić, że rola państwa w postkomunistycznej transformacji
gospodarczej jest większa i bardziej odpowiedzialna niż rola państwa w
dojrzałej gospodarce rynkowej.
W dominujące
narracji podkreśla się, że gospodarka Polski w roku 1990 była
gospodarką zdominowaną przez własność państwa, zamkniętą w system zależności od
gospodarek innych krajów socjalistycznych i tkwiącą w głębokiej
nierównowadze makroekonomicznej, której widocznym przejawem
była kilkusetprocentowa
inflacja. Z takich
szczególnych warunków (specyficznych „okoliczności miejsca i czasu”) miały wynikać
jednoznaczne wskazania co do kierunków reform nazywanych w skrócie:
prywatyzacją, liberalizacją i polityką stabilizacji makroekonomicznej. Tak
jednak nie jest. Realizacja
każdego z tych kierunków
reform wymagała ważnych
rozstrzygnięć co do formy, narzędzi i czasu wprowadzenia.
b) Technika i polityka
stabilizacji
makroekonomicznej
Technicznie
najprostszym posunięciem jest zawsze osiągnięcie stabilizacji
makroekonomicznej. Sprawdzona w innych krajach (w tym w
programach stabilizacyjnych w Ameryce Południowej) teoria
makroekonomiczna
dostarcza pewnej wiedzy jak prawie że w jeden dzień zmniejszyć inflację i
ustabilizować budżet państwa. Problemem nie jest więc techniczna
wykonalność, lecz polityczna decyzja o wyborze danego pakietu działań oraz
polityczna osłona programu tak, aby realizacja programu nie przyniosła
destabilizacji politycznej. To prawda, że w Polsce operacja
stabilizacji makroekonomicznej doprowadziła do zmniejszenia inflacji oraz
względnej równowagi budżetowej po 2-3 latach, zapomina się jednak o tym, że nie
spełniły się prognozy twórców planu stabilizacji makroekonomicznej (przykładowo skala
recesji okazała się większa niż przewidywano) – wobec tych jawnych
niepowodzeń sukces
zaczęto definiować więc inaczej powiadając, że: „trzeba było
głębiej spaść, aby silniej się odbić”.
c) Liberalizacyjna kuracja
Równie technicznie
prosta jest liberalizacja handlu zagranicznego poprzez zmniejszenie barier
celnych (taryfowych i pozataryfowych) oraz liberalizacja przepływów kapitałowych. Teoretyczne zalety
silniejszego włączenia się Polski do gospodarki międzynarodowej są niewątpliwe (mniej oczywiste
są zalety liberalizacji przepływów kapitałowych). Handel
międzynarodowy pozwala ludziom, regionom i krajom specjalizować się, a poprzez
korzyści specjalizacji pełniej włączać się we współpracę międzynarodową i
pełniej czerpać z niej korzyści, co owocuje przyspieszeniem wzrostu bogactwa. Korzyści otwartości
gospodarczej dla obywatela są słabsze, a mogą okazać się krótkotrwałe, jeśli
otwarcie gospodarki nie jest wykorzystanie przez silne krajowe
przedsiębiorstwa. Jednakże twórcy polskiej transformacji gospodarczej
cechowali się ambiwalentną postawą wobec polskich przedsiębiorstw: z jednej
strony zdawali się być świadomi ich nieprzystosowania do intensywnej konkurencji
międzynarodowej, z drugiej przystawali na skracanie okresu ochrony tak, jakby
sądzili, że zmiany w zasobach firm (zasobach materialnych, finansowych oraz
menedżerskich) zachodzą niemalże w mgnieniu oku. Zbyt szybkie
otwarcie gospodarcze to implicite zgoda na bankructwo krajowych wytwórców,
szczególnie wtedy, gdy wcześniej nie działali oni w warunkach otwartej
gospodarki.
Niewątpliwie
socjalistyczna gospodarka cechowała się przerostem produkcji i zatrudnienia w
przemyśle ciężkim. Jednakże transformacja gospodarcza w Polsce przyniosła
także wiele bankructw w
sektorze produkcji dóbr konsumpcyjnych. Dominującej opinii „tak musiało się
stać” można przeciwstawić przykłady Finlandii i Brazylii. Gdy na początku lat
1990-tych w Polsce
bankrutowały zakłady
elektroniczne Diora, w Finlandii Nokia przekształcała się z
producenta telewizorów w producenta nowoczesnych telefonów komórkowych i
systemów telefonii mobilnej. Gdy w Mielcu upadały zbudowane w ciągu zaledwie 3 lat w okresie
międzywojennym zakłady lotnicze, to w Brazylii państwowa firma Embraer stawała się wiodącym
producentem regionalnych samolotów odrzutowych.
Bagatelizowanie
utraconych możliwości byłoby jedynie wygodną metodą samousprawiedliwienia,
gdyby nie ukryte w takim podejściu dwa podstawowe błędy. Pierwszym jest
założenie, że przesunięcia zasobów w gospodarce przebiegają błyskawicznie i
wolne są od kosztów. Drugim jest niedostrzeganie zalet „sytuacji wprawdzie
nieoptymalnych”, lecz wobec braku możliwości osiągania sytuacji idealnej,
rozwiązań akceptowalnych, czyli lekceważenie rozwiązań typu „second best”.
Zasoby gospodarcze,
za wyjątkiem środków pieniężnych, zawsze przybierają postać specyficznych
urządzeń, procesów i kwalifikacji. Przynoszą one owoce gospodarcze jedynie
wtedy, gdy są stosowane zgodnie ze swoim „specyficznym naznaczeniem”. W przypadku
bankructwa zakładów tekstylnych pracownik umiejący obsługiwać krosna musi
podjąć kosztowny wysiłek, aby nauczyć się czegoś innego, a urządzenia, przy
których pracował stają się po prostu bezużyteczne.
Gospodarka rynkowa
nie jest oczywiście sztywna i niezmienna. Wytwórcy
dostosowują się do zmiennych potrzeb i warunków rynkowych. Nie jest to
problemem jeśli zmiana jest dość płynna, nagłe zmiany („szoki”) przynoszą bowiem wielkie społeczne i
gospodarcze niezależnie
od tego czy dotyczą przemysłu włókienniczego w Polsce, czy przemysłu samochodowego w
Stanach Zjednoczonych i nie powinny być celowo zadawane własnej
gospodarce.
W gospodarce, jak i
w innych obszarach życia, rzadko dostępne są rozwiązania idealne.
Akceptacja „rozwiązania drugiego po najlepszym” jest postawą realistyczną.
Polska gospodarka na początku okresu transformacji dysponowała
przedsiębiorstwami o określonym poziomie konkurencyjności. Podejście zgodnie z
którym, jeśli nie są to przodujące w skali świata firmy, to lepiej niech przestaną funkcjonować, prowadziło do
destrukcji własnego podglebia
gospodarczego. W
rezultacie przez cały okres Polska odnotowywała deficyt w bilansie handlowym, który wskazuje na
zjawisko „eksportu miejsc pracy” i w części wyjaśnia trwającej od początku
transformacji zjawisko emigracji z Polski - emigracji, która przybrała formę
wielkiej fali odpływowej po przystąpieniu do UE w 2004 roku.
d) Prywatyzacja redystrybucyjna
W dyskusji na temat
przebiegu transformacji gospodarczej najwięcej miejsca poświęcono kwestii
prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Niewątpliwie prywatyzacja była
potrzebna, gdyż na ogół przedsiębiorstwa
prywatne są bardziej efektywne niż przedsiębiorstwa państwowe. Kluczową kwestią
był jednak wybór formy i momentu prywatyzacji.
Nie ulega
wątpliwości, że przebieg prywatyzacji w Polsce podlegał wpływom
tak krajowych, jak i zagranicznych grup interesu. Presję z zewnątrz
wywierały min. Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz Komisja Europejska. Presji tej
towarzyszyła propagandowa troska o efektywność polskiej gospodarki i faktyczne
zainteresowanie otwieraniem pola dla przejmowania
polskich przedsiębiorstw przez firmy z Europy
Zachodniej. Decyzji
o sprzedaży wielu banków w drugiej połowie lat 1990-tych trudno nie wiązać z
przyspieszeniem starań Polski o wejście do Unii Europejskiej. Czy jednak w takich warunkach
prywatyzacja mogła być optymalna?
Od wewnątrz zainteresowanie prywatyzacją pobudzał splot
interesów prywatnych pośredników i grup lobbingowych. Pospiesznej
prywatyzacji sprzyjał
także interes liderów partii
postkomunistycznej, którzy uznali, że oparcie w prywatnym biznesie
jest lepszym zabezpieczeniem dla prywatnych korzyści niż zależna od
wyników wyborczych dominacja w zarządzaniu sektorem państwowym. W centrum
zainteresowania kolejnych
rządów znajdowała
się więc „gra o państwową
własność”, a nie poprawa zarządzania
przedsiębiorstwami państwowymi czy też poprawa warunków działania
nowopowstających firm.
Warto przypomnieć,
że prywatyzacja może
mieć skutki zarówno dystrybucyjne (oznaczające przesunięcie majątku), jak i
efektywnościowe. Skutki dystrybucyjne są automatyczne, występują w każdym
przypadku, skutki efektywnościowe są pożądane, ale wcale nie automatyczne.
Efektywnościowe
skutki prywatyzacji mogą być znikome (lub nie pojawić się wcale), jeśli
prywatyzacja zamienia monopol państwowy w monopol prywatny.
Tak stało się w przypadku prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej, tak może stać się
w przypadku prywatyzacji energetyki. W pierwszym momencie prywatyzacja
telekomunikacji naziemnej (sprzedaż TP SA) przyniosła spore wpływy do budżetu
państwa – została więc
określona mianem wielkiego sukcesu. Jednakże z czasem okazało
się, że ceną za wysoki
prywatyzacyjny „przychód” było zagwarantowanie sprywatyzowanej firmie długoletniej
ochrony przed konkurencją i przed wymuszającymi konkurencję i obniżki cen
regulacjami.
Wysokie przychody prywatyzacyjne budżetu państwa zostały więc przez
obywateli Polski oddane inwestorowi w postaci wysokich cen usług telefonicznych
oraz wysokiego kosztu dostępu do internetu. Dopiero reorganizacja urzędu
regulacyjnego (powstanie
Urzędu Komunikacji Elektronicznej z wcześniej istniejącego Urzędu Regulacji
Telekomunikacji
w 2005 roku wraz ze
zmianą kierujących nim osób) zwiększyła presję regulacyjną na obniżki cen dostępu
do sieci telekomunikacyjnej i zaowocowała obniżką cen połączeń
telefonicznych.
W zmonopolizowanym
sektorze gospodarki prywatyzacja nie przynosi korzyści konsumentowi
automatycznie. Konieczne jest istnienie skutecznego nadzoru regulacyjnego. Jego
rolę można określić następująco: regulator kontroluje stopę zwrotu (poziom zysku) monopolisty lub
ustala maksymalny poziom cen świadczonych usług pilnując, aby monopolista nie
drenował kieszeni konsumenta. Jednakże to nie urząd
regulacyjny, lecz rząd powinien prowadzić politykę telekomunikacyjną i dbać o to, aby
Polska przezwyciężyła telekomunikacyjne zacofanie.
Wątpliwości budzi kierunek
rozpoczętych
przekształceń sektora energetycznego. Dostępność
energii oraz poziom jej cen mają fundamentalne znaczenie dla
konkurencyjności polskiej gospodarki oraz dla poziomu życia. Ponadto sektor ten,
podobnie jak telekomunikacja, jest sektorem monopolistycznym, wymagającym w
przypadku prywatyzacji, istnienia skutecznego urzędu regulacyjnego. Do tej pory została
przeprowadzona częściowa prywatyzacja energetyki, jednakże
fundamentalne decyzje dotyczące budowy energetyki nuklearnej (decyzja ta
dotyczy potencjalnie wielkich nakładów -
nie do udźwignięcia przez podmioty prywatne) oraz bodźców do rozszerzania
stosowania energii ze źródeł odnawialnych pozostaną w gestii rządu.
”Gorączka
prywatyzacyjna”, której ulegały
kolejne rządy sprawiła, że zaniedbana została kwestia optymalizacji zakresu własności
państwowej oraz poprawy
sprawności
zarządzania przedsiębiorstwami państwowymi. Nie została podjęta konsekwentna próba zbudowania
systemu efektywnego zarządzania przedsiębiorstwem
państwowym. Sformułowanie
zasad takie systemu nie jest niemożliwe.
Po pierwsze, zamiary rządu wobec danego
przedsiębiorstwa powinny być jasne. Rząd powinien wyraźnie określić czy dane przedsiębiorstwo
będzie, czy nie będzie prywatyzowane. Znaczenie pewności formy w
jakiej ma działać przedsiębiorstwo można wyjaśnić poprzez następujące
rozumowanie. W przypadku gdy rząd (ministerstwo) wiarygodnie wyodrębnia
przedsiębiorstwa, które zostaną sprywatyzowane od tych, które prywatyzowane nie
będą, menedżerowie przedsiębiorstw państwowych skupiają się na
zarządzaniu w ramach ograniczeń typowych dla sektora publicznego (ograniczeń
płacowych, kontroli politycznej). Gdy jednak menedżerowie, dzięki swoim
zabiegom, mogą sprawić, że przedsiębiorstwo zostanie przesunięte do grupy
przedsiębiorstw prywatyzowanych, to rozpoczyna się, często niekorzystna dla wartości
firmy, gra o uzyskanie udziałów we własności, co może prowadzić do pogorszenia
wyników i spadku wartości firmy w porównaniu z hipotetyczną sytuacją firmy w
sposób nieodwołalny pozostającej własnością państwową. Przebieg
prywatyzacji w Polsce potwierdza tę prawidłowość. W wielu przypadkach prywatyzacja
została podporządkowana interesowi menedżerów, którzy zyskiwali uprzywilejowaną
drogę do własności lub znacznego majątku, a efektywnościowe skutki takich
prywatyzacji wcale takich korzyści nie uzasadniały.
Po drugie, ład korporacyjny w
przedsiębiorstwach państwowych nie powinien być imitacją ładu korporacyjnego w
przedsiębiorstwach prywatnych (w tym w giełdowych). Sytuacja, w której
miejsca w radach nadzorczych są łupem politycznym jest gorsząca, tworzy pozory
odpowiedzialności
i nie sprzyja efektywności gospodarowania. Wybór jest następujący: jeśli
zostają utrzymane rady nadzorcze, to zasiadać w nich powinni honorowo, czyli
nieodpłatnie, jak np. w Irlandii, zasłużeni biznesmeni służący swoim
doświadczeniem zarządom państwowych firm, w przeciwnym przypadki należy zarządy
przedsiębiorstw państwowych podporządkować bezpośrednio rządowi (ministerstwom).
Po trzecie, selekcja do kierowania firmami
państwowymi powinna uwzględniać czynnik reputacji zdobytej dzięki doświadczeniu
menedżerskiemu. Przedsiębiorstwa państwowe oraz inne instytucje publiczne są bowiem
często przedsięwzięciami techniczno-organizacyjnymi, w których ceniona
jest rzetelność i techniczna kompetencja, a nie „biznesowy geniusz”. Kariera w
firmach państwowych powinna być mniej płatnym,
acz bardzo prestiżowym zwieńczeniem kariery w biznesie prywatnym!
III. Zanikające dobra publiczne
W każdej gospodarce
istnieje pewna liczba dóbr publicznych, w których dostarczanie państwo jest bezpośrednio (jako
producent) lub pośrednio (jako źródło finansowania i nadzorca jakości)
zaangażowane. W tych obszarach państwa nie zastąpi rynek. Przykładowo, polskie państwo (władze polityczna
oraz administracja) nie budowało dróg, ani nie stworzyło
efektywnego systemu ich finansowania i budowy, więc nowych dróg prawie że nie ma. Kolejne ministerstwa
infrastruktury źle
zarządzały transportem kolejowym, państwowe
przedsiębiorstwo (PKP) nie było wystarczająco restrukturyzowane, linie kolejowe
nie były remontowane, przewozy kolejowe traciły na
znaczeniu w stosunku do przewozów samochodowych, chociaż są bardziej
ekologiczne i mogą być dla pasażerów wygodniejsze.
Podstawowym dobrem publicznym
jest bezpieczeństwo. Pierwsza dekada III Rzeczypospolitej to
okres „miękkiego”, słabo
zorganizowanego i nieskutecznego państwa, to okres tolerowania
korupcji, przyzwalania na słabość policji i powolność sądów. „Wolność przyniosła
pewne niedogodności” – takie wyjaśnienie przestało jednak wystarczać Polakom (tak przedsiębiorcom, jak i zwykłych
obywateli), którzy, całkiem
zasadnie, oczekują, aby państwo zapewniło im bezpieczeństwo.
Państwo zapewnia bezpieczeństwo
obywateli, gdy przywraca sprawność egzekucji prawa. Jednakże zbudowanie
sprawnej egzekucji prawa jest prostsze, gdy przepisy prawa stanowione są w
oparciu o założenie, że 95% obywateli i przedsiębiorców jest uczciwych. Jeśli
prawo jest pisane w duchu „hermeneutyki podejrzliwości”, to obywatelom funduje
się koszmar uciążliwej biurokracji i rozbudowanej kontroli.
Utworzenie agencji
antykorupcyjnej, choć zbyt późne, stało się wyraźnym sygnałem, że walka z
korupcją zostanie podjęta na serio. Jednakże ważne jest, aby walka z korupcją
nie koncentrowała na przejawach
korupcji, lecz była
także eliminacją niesprawności
państwa, które rodzą okazję korupcyjną (w wielu przypadkach korupcja jest
wymuszana przez urzędników, a nie inspirowana przez obywateli, którzy traktują
łapówkę jako dodatkowy, nieuzasadniony koszt uzyskania należnego świadczenia!).
Współcześnie
bezpieczeństwo publiczne nie jest jedynym wymiarem bezpieczeństwa, które jest ważne
dla państwa i jego obywateli. Coraz ważniejszej jest także bezpieczeństwo energetyczne oraz bezpieczna do spożycia żywność. Działania w
zakresie bezpieczeństwa energetycznego to działania fundamentalne i
długofalowe, który muszą być prowadzone przez dziesięciolecia, gdyż ich skutki
wpłyną na losy polskiego społeczeństwa. Konieczna jest więc budowa szerokiego
konsensusu wokół celów polityki energetycznej tak, aby zmiany rządów
nie zakłócały podejmowanych działań. Ważne jest również, aby zwiększanie bezpieczeństwa
energetycznego (oraz
energetycznej samowystarczalności) uwzględniało koszty takich
działań. Niewątpliwie pożądana jest rozbudowa
infrastruktury służącej przywozowi paliw (gazu czy ropy naftowej) z wielu
źródeł. Wątpliwą wartość ma
jednak zachęcanie firm z
dominującym udziałem własności państwowej takich jak PKN Orlen do nabywania
złóż w odległych krajach, gdyż: po pierwsze, dostęp do takich złóż
zależy od stabilności politycznej świata, posiadanie takich złóż nie chroni
więc od destabilizacji politycznej na szerszą skalę; po drugie, zakup w
warunkach wysokich cen ropy może się okazać nadmiernie kosztowny. Nie można więc
wykluczyć, że koncern
paliwowy, będący lokalnym
monopolistą, kontrolowany przez państwo, podejmuje błędne decyzje o
inwestycjach za granicą, a Polacy poniosą koszty ekspansji
zagranicznej w postaci wyższej ceny paliw na rynku wewnętrznym bez uzyskania zasadniczego
wzrostu bezpieczeństwa zaopatrzenia.
IV. Gdy państwo źle
dobiera instrumenty polityki...
Polityka
gospodarcza kolejnych rządów koncentrowała się prawie, że wyłącznie na
„wycofywaniu państwa”. Po upływie dwudziestu lat trudno jest wskazać chociaż jeden przykład
udanego przedsięwzięcia gospodarczego z udziałem polskiego rządu.
Być może przyczyna bierności rządów
może w znacznej mierze zostać wyjaśniona poprzez wskazanie na specyfikę
transformacji postkomunistycznej, której jednym z wymiarów było
„odpaństwowienie” gospodarki. Jednakże nie sposób dowieść, że nie
była potrzebna, żadna państwowa inwestycja, żadne nowe przedsiębiorstwo
państwowe. Tam, gdzie podejmowano pewne próby zawiódł wybór obszaru interwencji lub nieumiejętnie dobrano narzędzia interwencji rządu. Jeśli na przykład
rząd chciał uruchomienia fabryki frakcjonowania osocza w Polsce, to „interweniować” powinien
inteligentnie: nie poprzez gwarantowanie kredytów na budowę fabryki, lecz poprzez
gwarancje zakupu odpowiedniej ilości preparatów pozyskanych z osocza. Gwarancje
na sfinansowanie kosztów przedsięwzięcia stały się okazją do nadużycia,
zobowiązanie do zakupu wymusiłoby realizację przedsięwzięcia!
Wiele z zaniechań
polskich rządów uzasadniane było przez przywołanie rekomendacji instytucji
międzynarodowych (Międzynarodowego Funduszu Walutowego, OECD czy Komisji
Europejskiej). Wątpić należy, aby te zalecania były tak jednoznaczne
i autorytatywne, iż
uniemożliwiały
„interpretację” i działania zgodne z krajowymi potrzebami i
priorytetami.
To prawda, że po przystąpieniu do UE rząd Polski, jak i rządy innych państw
członkowskich UE, działa w polu
kształtowanym przez rozległe prawo unijne. Rząd, jeśli chce, jest w stanie wdrażanie tego prawa dostosowywać do
własnych preferencji. Czyniły tak i dalej czynią inne państwa. Potrzebne jest jednak dobre rozpoznanie gospodarczych skutków unijnych
przepisów. Potrzebna jest także wola działania, większa staranność
i doświadczenie osób, które negocjują w imieniu Polski i Polskę
reprezentują.
V. Zarządzanie
współzależnością
Chociaż we
współczesnym świecie, a w szczególności w UE, rozmyciu ulega podział na sprawy
wewnętrzne i zagraniczne, to wciąż ważne są te instytucje państwa, które
odpowiedzialne są za reprezentowanie państwa za granicą. Należy jednak pamiętać, że
praktycznym wskaźnikiem jakości tej reprezentacji jest realizacja i ochrona
ekonomicznych interesów państwa. Współczesna dyplomacja jest w dużym stopniu dyplomacją
gospodarczą!
Wśród polskich ambasadorów mało było i jest zasłużonych
ludzi biznesu
lub ekonomistów. Polscy
przedsiębiorcy wciąż
się skarżą na słabe wsparcie służb
dyplomatycznych i słabą promocję naszego kraju.
Współczesne rządy nie mogą osiągać
celów gospodarczych poprzez wydawanie poleceń firmom prywatnym. Nie mogą
nakazać wzrostu inwestycji; muszą, jeśli chcą, aby gospodarka rozwijała się
inaczej, uruchamiać odpowiednie bodźce. Rządy muszą więc być
wiarygodne w swoich deklaracjach: wiarygodne nie tylko wobec podmiotów
krajowych, lecz także wobec firm zagranicznych, które mogą w Polsce
zainwestować, a gdy już w naszym kraju działają, to mogą swoją działalność
przenieść gdzie indziej. W praktycznym sensie wiarygodność oznacza długookresową
orientację i wynikającą z niej stabilność. Nie jest wiarygodną polityka
rozwoju biopaliw, jeśli rządy raz deklarują preferencje podatkowe, innym razem
się z nich wycofują. Nikt nie zainwestuje w
przedsięwzięcie, którego sukces biznesowy zależy od kaprysu kolejnych „ekip” rządzących.
VI. Zakończenie
Słabość polityki transformacji gospodarczej
wynikała po części ze słabości aparatu analitycznego i wykonawczego państwa. Rządy
Polski nie zbudowały wewnętrznych instytucji strategicznego doradztwa, które pozwalałby kolejnym rządzącym uzyskać informacje
niezbędne dla zidentyfikowania problemów decyzyjnych. Kolejne rządy nie
stworzyły sprawnej, oddanej państwu, lecz weberowsko racjonalnej, administracji
rządowej – odpowiedniej ilości osób, których kompetencja i lojalność byłaby
poza wszelką wątpliwością.
Szczególnie w
początkowym okresie transformacji wiele polityk było formułowanych i realizowanych tak, jakby własne państwo było
problemem, a nie zasobem, a majątek publiczny był deprecjonowany i
pospiesznie likwidowany. Zabrakło
administratorów o wysokich technicznych kwalifikacjach, którzy sprawnie
pokierowaliby przekształceniami sektorów infrastrukturalnych, w tym kolejnictwa
i drogownictwa.
W gospodarce nic nie dzieje się
nagle. Nawet kryzysy walutowe są pęknięciami nabrzmiewających problemów i choć
nie wiemy kiedy, to wiemy dlaczego się zdarzają. Kolejne rządy dziedziczą
spuściznę po poprzednikach i współtworzą to, co staje się punktem startu dla
następców. Dzisiaj wiadomo, że wiele decyzji transformacyjnych nie miało albo racjonalnego
uzasadnienia, albo
zostało źle zrealizowanych. Konsekwencje pozostaną!