Jest rzeczą możliwą, pouczającą
i pożyteczną opisywać i analizować antykomunistyczne tradycje, badać
siłę antykomunistycznej argumentacji, nie zmienia to jednak faktu,
że sformułowanie definicji antykomunizmu pozostaje kłopotliwe, o
ile w ogóle wykonalne. Definiując antykomunizm nie da się bowiem
powiedzieć o nim wiele więcej niż to, że jest on wyrazem sprzeciwu
i niezgody, czy też kategorycznego odrzucenia, komunizmu. A mówiąc
precyzyjniej - o antykomunizmie można powiedzieć więcej, ale trzeba
w tym celu określić różne jego odmiany. Te odmiany zaś pozostają
w ścisłej relacji z tym, jak dany nurt antykomunizmu pojmuje komunizm,
jakie jego elementy uznaje za konstytutywne dla tej ideologii
i niebezpieczne dla fundamentalnych wartości. Podejmowane co jakiś
czas wysiłki dowiedzenia, że antykomunizm zawiera jakąś treść substancjalną,
skazane są - moim zdaniem - na niepowodzenie, choć rozumiem ich
intencję. Liczne głosy krytyczne, z jakimi spotyka się dzisiaj antykomunizm,
skłaniają niektórych do jego obrony, co polegać ma na udowodnieniu
jego samoistności. Jak się wydaje, nie jest to jednak trafna droga
rozumowania - mówiąc o antykomunizmie nigdy nie będzie można abstrahować
od wygłaszającego opinie podmiotu, jego poglądy i przeświadczenia
z natury rzeczy poprzedzać będą antykomunistyczną deklarację, musi
bowiem istnieć układ odniesienia, miara, wzorzec, po przyłożeniu
do którego komunizm okaże się zły, nierzeczywisty czy nieskuteczny.
Krytyki komunizmu, jakie wyszły spod piór konserwatystów, liberałów,
socjalistów czy też myślicieli religijnych dobitnie poświadczają,
że tak jest w istocie.
Być może jednak antykomunizm
wcale nie potrzebuje jednej stałej, substancjalnej treści, by można
było oceniać go pozytywnie. Już samo to, że sytuuje się on w opozycji
do zła, że potępia jeden z dwóch najbardziej zbrodniczych systemów
w historii, czyni go czymś pozytywnym i godnym pochwały.
Jest więc antykomunizm dowodem cnoty i zdrowego rozsądku, a nie
szaleństwa, jest świadectwem właściwych odruchów moralnych, a nie
zapiekłej nienawiści. Skąd zatem wynika tak ogromna skłonność do
szukania dodatkowych uzasadnień? Odpowiedź na to pytanie nie wydaje
się zbyt trudna. Antykomunizm coraz częściej krytykowany jest jako
pogląd anachroniczny, niezbyt mądry i pozbawiony zdolności wyświetlania
tajemnic rzeczywistości. Owo pragnienie udowodnienia własnej nierelacyjności
ma być odpowiedzią, stawianą przed oczy wszystkim anty-antykomunistom,
lubującym się w anty-antykomunistycznych szyderstwach. Antykomunistyczny
odruch obronny jest więc zrozumiały, ale czy nie jest on zarazem
świadectwem własnego poczucia słabości, oznaką tracenia gruntu pod
nogami? Czy w dodatku nie utrudnia odróżniania życzliwych i nieżyczliwych
krytyków antykomunizmu, wszystkich podejrzewając o złe intencje,
co często uniemożliwia jakąkolwiek dyskusję? Stawić czoła nieżyczliwym
krytykom antykomunizm może tylko w jeden sposób - nie przez unikanie
konfrontacji z anty-antykomunistycznymi argumentami, lecz przeformułując
ideę antykomunistyczną tak, by wolna była od zarzucanych jej słabości,
by stała się sensownym programem
w nowej, nie-komunistycznej już przecież rzeczywistości. Czy między
antykomunizmem i anty-antykomunizmem można zaprowadzić pokój? Jest
to możliwe, gdy antykomunizm przestaje negować dokonujące się czy
też dokonane zmiany, a anty-antykomunizm udowadnia czystość swoich
intencji - jeśli idzie mu o to, by antykomunizm wymierzyć w to,
co istotnie tego potrzebuje, by wyzwolić go z anachronizmu, a nie
zlikwidować czy ośmieszyć. Jeśli bowiem Polacy rzeczywiście potrzebują
jakiegoś anty-antykomunizmu, to właśnie takiego, który na dobrą
sprawę jest tyleż anty-antykomunizmem, co i antykomunizmem roztropnym,
zdolnym do samokrytycznej refleksji.
Anty-antykomunizm jest pojęciem
relacyjnym (a właściwie podwójnie relacyjnym), podobnie jak antykomunizm.
I w nim sprzeciw wobec antykomunizmu może przybierać różne formy,
brać początek z różnych źródeł, dążyć do różnych celów. Klasyfikacja
odmian anty-antykomunizmu z punktu widzenia realizowanych celów
ma tutaj chyba najwięcej sensu, tylko ona pozwala się bowiem rozeznać
w intencjach, jakie anty-antykomunistom przyświecają. Istnieje przecież
wiele wersji anty-antykomunizmu, które z pewnością winny być traktowane
nieufnie,
a ich niezbędność dla jakości życia intelektualnego zdaje się być
bardzo wątpliwej próby.
Jakiego zatem anty-antykomunizmu
Polacy nie potrzebują? Przede wszystkim takiego, który jest mniej
czy bardziej zawoalowaną formą komunizmu. Negacja negacji byłaby
w tym przypadku powrotem do początkowej tezy. Ośmieszając antykomunizm,
przypisując mu autorytarne ciągotki, doprowadzić można do odkształcania
rzeczywistości, zgodnie
z którym komuniści będą jawić się jako szlachetni obrońcy wolności
(co najwyżej naiwni i nieporadni, lecz zawsze o nieposzlakowanie
czystych intencjach), a antykomuniści jako jej zagorzali wrogowie.
Z racji historycznych doświadczeń ten rodzaj anty-antykomunizmu
częściej można napotkać na Zachodzie (zwłaszcza na amerykańskich
uniwersytetach) niż w Polsce.
W Polsce przytrafiał się natomiast
inny rodzaj anty-antykomunizmu, oparty przede wszystkim na pogardzie
wobec antykomunizmu i przekonaniu o jego moralnej i intelektualnej
niższości. To, że antykomunizm miał co do fatalnych skutków komunizmu
rację, nie jest tu właściwie negowane. Rzecz jednak w czym innym
- wzgarda wobec antykomunizmu jest wzgardą organizmu bardziej złożonego
wobec organizmu prostszego, mniej wrażliwego, niezdolnego do pewnych
odczuć, spostrzeżeń, a co za tym idzie i do popełnienia pewnych
błędów. Ten, kto nie dostrzegł w komunizmie znaku nadziei, kto nie
zawierzył jego obietnicy sprawiedliwości, nie może poczytywać sobie
swojej ślepoty za zasługę. Nie był godny (zdolny) do uczestnictwa
w wielkim dramacie historii, nie pojął natury dokonujących się zmian.
Stojący na uboczu reakcjonista nie może zostać wysłuchany, jako
że tak naprawdę nie ma nic ciekawego do powiedzenia - nie rozumie
przecież tego, co się stało, upraszcza to, co skomplikowane. Fenomen
komunizmu jest zrozumiały tylko z wewnętrznej perspektywy, zewnętrzna
jest nieuprawniona. Zegarek, jak wiadomo, naprawić mogą tylko ci,
co go popsuli. Ten rodzaj anty-antykomunizmu w ubiegłych dziesięcioleciach
odnaleźć można było często w pismach tych, którzy leczyli się z
wcześniejszego zauroczenia Nową Wiarą, obecnie powraca jedynie sporadycznie.
Kolejną formą anty-antykomunizm,
którą trudno byłoby uznać za życzliwą krytykę antykomunizmu, jest
sceptycyzm co do zasadności prowadzenia dalszych studiów nad dziejami
doktryny komunistycznej i losami jej szerzycieli. Powiada się więc
najczęściej, że na ten temat napisano już dostatecznie dużo, że
cała rzecz jest nudna i poznawczo nieciekawa. Wiemy już dość, a
to, czego nie wiemy, na zawsze pozostanie dla nas nieprzeniknioną
tajemnicą, lepiej więc zajmować się czym innym. Szczególne opory
wzbudza opisywanie przeszłych komunistycznych uwikłań intelektualistów
- mówi się o nich używając zwrotów negatywnie nacechowanych ("grzebanie
w życiorysach"), traktuje jako dwuznacznie moralne i nieodparcie
kojarzące się z odrażającą denuncjacją. Wypada dodać, że istotnie
zdarzało się i tak, iż opowieść o "hańbie domowej" zdradzała swe
podstawowe powołanie - dążenia do prawdziwego opisu zdarzeń
i ludzi z polskiej historii najnowszej - stając się narzędziem politycznej
rozgrywki, służącej szyderczej demaskacji, kompromitacji wrogów
czy też podważania zasług ludzi, którzy wiele zrobili, by zapłacić
za popełnione
w młodości błędy. Czym innym jest jednak stwierdzenie, iż coś dobrego
zostało wykorzystane w nieprawym celu, a czym innym uznanie, że
wcale nie jest dobre. Z pewnością potrzebujemy dalszych studiów
i prac na temat komunizmu i PRL-u i z pewnością wiele zagadek może
zostać wyjaśnionych. Niewątpliwie też nie byłoby dobrze, gdybyśmy
- pamiętając o złożoności ludzkich wyborów i ludzkim prawie do błędu
- unikali wydawania jakichkolwiek osądów moralnych w odniesieniu
do naszej przeszłości.
Kolejną odmianą anty-antykomunizmu,
która pozostaje rzeczywistym, a nie wyimaginowanym wrogiem antykomunizmu
jest - rozpowszechniona, co nie zaskakujące, szczególnie wśród postkomunistów
- niechęć do traktowania obecnych naszych problemów jako skutków
komunistycznej przeszłości. Oczywiście, niedobrze by się stało,
gdyby ktokolwiek chciał wyzbyć się odpowiedzialności za dzień dzisiejszy,
za swoje czyny i błędy, zrzucając winę za wszystko na komunizm.
Taki sposób myślenia utrudniałby zresztą walkę z negatywnymi zjawiskami
- korupcja jest przecież korupcją, a nie komunizmem i dobrze byłoby,
nie mylić jednego z drugim. Niemniej jednak jest rzeczą istotną
- choćby dla społecznej oceny komunizmu - byśmy jednak pamiętali
i mówili o tym, ze to PZPR
a nie Leszek Balcerowicz zajmował się rujnowaniem polskiej gospodarki.
Że za pauperyzację Polaków odpowiadają jej PRL-owscy rządcy, a nie
Solidarność. Rzecz wydawać się może trywialna, ale wcale taka nie
jest. Erozja społecznej świadomości dokonuje się naprawdę szybko
i to, co jeszcze niedawno było dla wszystkich oczywiste, teraz już
w żadnym razie takim nie jest. Anty-antykomunizm, który idealizuje
komunistyczne czasy, bądź też bagatelizuje znaczenie PRL-owskiego
spadku, z jakim III Rzeczypospolita musi się zmagać, z pewnością
nie może zostać zaakceptowany.
Podobnie trudny do zaakceptowania
jest anty-antykomunizm negujący symetryczność komunizmu i faszyzmu,
uparcie trwając przy przekonaniu o moralnej wyższości jednego totalitaryzmu
nad drugim. Takie hierarchizowanie totalitaryzmów odbywa się bowiem
zwykle w oparciu o przesłankę intencji: intencje przyświecające
akcesowi do komunizmu miałyby być jakoby szlachetniejsze niż te,
jakie przywykliśmy wiązać z nazizmem. Przesłanka ta jest jednak
bardzo słaba, bo trudno mówić poważnie o szlachetności i pragnieniu
czynienia dobra w momencie wstępowania do ruchu komunistycznego,
który otwarcie postulował użycie przemocy i wygubienie wrogów. Strukturalnie
oba totalitaryzmy zdają się być bardzo do siebie podobne - w obu
przypadkach idzie przecież o zaprowadzenie
w świecie dobrego ładu, tyle że w jednym ma on być budowany na narodowej
(czy rasowej), w drugiej zaś na egalitarnej (czy też klasowej) podstawie.
Bezdyskusyjnym faktem pozostaje to, ze zarówno komuniści, jak
i naziści byli gotowi zapłacić wysoką cenę przelania cudzej krwi
za realizację swojej wizji. Spór o podobieństwo czy też odmienność
komunizmu
i nazizmu jest oczywiście sporem naukowym, w którym mogą być formułowane
bardzo różne stanowiska - tu jednak interesuje mnie wyłącznie retoryczny
aspekt tego zjawiska: twierdzenie o moralnej wyższości komunizmu
nad faszyzmem towarzyszy najczęściej próbom pomniejszenia odpowiedzialności
tych, którzy w komunizmie w jakiś sposób uczestniczyli. Dobrze by
było wychodzić w dyskusji z jednego wspólnego przekonania: że zarówno
w przypadku komunizmu jak i nazizmu mówić można wyłącznie o moralnej
niższości...
Kolejna odmiana anty-antykomunizmu
jest w Polsce znana przede wszystkim z dzieł profesora Andrzeja
Walickiego. Ten jeden z najwybitniejszych badaczy komunizmu, autor
fundamentalnej pracy na temat tej ideologii ("Marksizm i skok do
królestwa wolności") uważa, ze w przypadku PRL-u o komunizmie można
mówić co najwyżej do roku 1956, używanie tego samego pojęcia do
opisu późniejszego okresu jest nieporozumieniem. Tym samym, na nieporozumieniu
(zdaniem Walickiego fatalnym w skutkach) oparta była autoidentyfikacja
opozycji demokratycznej
w późnym PRL-u, jeszcze mniej sensu ma zaś dzisiejsza antykomunistyczna
retoryka wymierzona przeciw SLD. Tezy Walickiego wywołują spore
emocje, a jego krytycy zarzucają mu zwykle, iż dokonuje rehabilitacji
PRL i jego funkcjonariuszy. Nie ma tu miejsca na analizę wszystkich
argumentów tego ważnego sporu, warto jednak pokusić się o kilka
uwag. Po pierwsze, jak się zdaje, stanowisko Andrzeja Walickigo
jest nieco mistyfikowane - nie twierdzi on przecież, że po 1956
r. PRL stało się normalnym, wolnym krajem, lecz jedynie, że zanikły
te cechy ustroju, które
w jego definicji komunizmu odgrywają rolę konstytutywną. Tym samym,
okresu po 1956 nie można nazywać już komunizmem, lecz okresem stopniowej
detotalitaryzacji, w której dochodziło do częściowego upragmatycznienia
i unarodowienia elit PZPR. Ta uwaga porządkująca nie znosi oczywiście
sporu, ale przesuwa go w nieco inne miejsce - rzecz bowiem już nie
w rzekomym braku potępienia przez Walickiego ideologii komunistycznej,
ale w ocenie owego okresu detotalitaryzacji. Ta ocena wypada wszelako
u profesora Walickiego zbyt pochlebnie, jeśli bowiem nawet elity
PZPR stawały się pragmatyczne, to podejrzewam, że pragmatyzm ten
nie był zbyt wiele wart, pozostawał bowiem słabo odróżnialny od
zwykłej podłości i cynizmu. Po drugie, toczenie walki z usankcjonowanym
uzusem polem znaczeniowym jakiegoś słowa jest skazane na niepowodzenie
- Andrzej Walicki ma zapewne rację, protestując przeciwko rozmywaniu
znaczenia słowa "komunizm", nie zmienia to jednak faktu, ze w Polsce
terminem tym określana będzie w przyszłości nie tylko pewna teoretyczna
ideologia i jej mniej czy bardziej kalekie formy realizacji, ale
i historyczna rzeczywistość PRL-u. Po trzecie wreszcie, tezy profesora
Walickiego mogą być wykorzystywane w celu wykazania bezprzedmiotowości
postawy antykomunistycznej. Bezprzedmiotowość ta byłaby zapewne
faktem, gdyby dzisiejsi antykomuniści pojmowali komunizm tak, jak
Andrzej Walicki. Tak jednak nie jest: demonstranci wznoszący w latach
osiemdziesiątych okrzyki "Precz z komuną" w istocie rzeczy wołali
"Precz z PRL-em". Jeżeli więc nawet przyjąć, że postawa antykomunistyczna
straciła sens po 1956 roku, nie oznacza to przecież, że nie miała
sensu postawa "antyperelowska", odrzucająca komunizm nie tylko jako
projekt ideologiczny, ale także jako projekt cyniczno-deprawatorski.
Ci, co jedną i drugą postawę określają tym samym słowem (a i ja
w tym tekście tak czynię), grzeszą być może przeciw naukowym standardom,
ale przecież nie przeciw zdrowemu rozsądkowi.
Jak mógłby wyglądać anty-antykomunizm
życzliwy antykomunizmowi? Taki, którego krytyka służyłaby wzmocnieniu
i usunięciu słabości antykomunizmu, a nie byłaby jedynie narzędziem
jego destrukcji i kompromitacji? Spróbujmy naszkicować tutaj zasadnicze
elementy rozumowania, które w tym samym stopniu można nazwać anty-antykomunizmem
uprawnionym, jak i antykomunizmem roztropnym.
Taki anty-antykomunizm, który
chciałby być wiarygodny dla antykomunizmu musi zaczynać od jasnej
i kategorycznej oceny komunizmu. Komunizm był bezprawnym zamachem
na ludzką godność i wolność, był zbrodnią i złem, których w żaden
sposób nie można usprawiedliwić. Dopiero po złożeniu takich "listów
uwierzytelniających", które ustanawiają podstawową płaszczyznę porozumienia,
możliwe staje się pójście dalej.
Kolejnym krokiem powinno stać
się wyrażenie równie stanowczego przekonania, iż wraz z upadkiem
komunizmu w Polsce, musi się zmienić także status i funkcja antykomunizmu.
Antykomunizm, który w dalszym ciągu chciałby odczytywać polską rzeczywistość
jako rzeczywistość komunistyczną, nie może stać się niczym więcej
jak coraz bardziej niezrozumiałym i nieodparcie komicznym anachronizmem.
Przestaje on być adekwatnym i wiarygodnym narzędziem opisu, tracąc
zdolność rozświetlania rzeczywistości. W bieżącym życiu politycznym
siłą rzeczy tożsamość obu największych obozów budować się będzie
wokół zupełnie innych sporów i wartości, tych, które galwanizują
uwagę i wyznaczają formę naszego państwa - spór o rolę państwa w
gospodarce, o miejsce religii
w życiu publicznym, o model integracji europejskiej, o dopuszczalność
przerywania ciąży. O ile nawet dychotomia komunizm-antykomunizm
wyjaśnia, czemu jedni politycy znaleźli się w SLD a inni w AWS,
o tyle
z pewnością nie będzie tłumaczyć, czemu tam pozostaną. W publicystyce
często wyrażany jest pogląd, iż polskie życie polityczne nie przybiera
i nie przybierze normalnych form, że polska prawica jest mało prawicowa,
a postkomuniści niewiele mają wspólnego z lewicowością. Nie wydaje
mi się, by tak rzeczywiście było. SLD jest partią lewicową, a jeśli
ta lewicowość jawi się jako mało tradycyjna, trzeba pamiętać, że
i w innych krajach lewica uległa daleko idącej transformacji. Obóz
lewicowy w dalszym ciągu zmaga się z krzywdą, nierównością i dyskryminacją,
częściej jednak tropi je nie w sferze tego, co ekonomiczne, ale
w tym, co kulturowe i społeczne. Podobnie i w Polsce więcej chyba
objaśnia uznanie SLD za specyficzną (bo cyniczną) formację lewicową
niż dalsze demaskowanie jej jako partii komunistycznej czy postkomunistycznej.
Posługiwanie się w dalszym ciągu
w polityce oraz w opisie społecznych zachowań i wyborów prostoduszną
retoryką antykomunistyczną będzie tylko nasilało frustrację dawnego
obozu solidarnościowego. W jej świetle niemożliwe jest chyba udzielenie
odpowiedzi na bardzo ważne dla nas dzisiaj pytanie: jak to się stało,
i jak w ogóle było możliwe, że to samo społeczeństwo, które przez
całe dziesięciolecia było w swych odruchach stanowczo antykomunistyczne,
teraz bez specjalnych rozterek i oporów głosuje powszechnie na postkomunistów?
Odpowiedzi, jakie w świecie antykomunistycznej retoryki dają się
pomyśleć, mają charakter katastroficzny: mówią o załamaniu więzi
społecznych, społecznej amnezji, załamaniu się porządku wartości.
Tymczasem to, co oglądamy, jest przede wszystkim skutkiem rozminięcia
się retorycznej gorączki politycznych elit z odczuciami większości
Polaków. W optyce społecznej, niezależnie od wszystkich mankamentów
obecnej rzeczywistości, sytuacja po 1989 r. uległa tak generalnej
zmianie, że nie ma wcale prostej ciągłości między komunistami i
postkomunistami (co nie znaczy, że nie ma jej wcale). To, co było
rzeczywistą przyczyną sprzeciwu społecznego w PRL-u, znikło
i dzisiejsze głosowanie na postkomunistów wcale nie jest wyrazem
spóźnionej miłości do Bolesława Bieruta.
Jakie byłyby zadania antykomunizmu
w tak scharakteryzowanej, nowej sytuacji? Zadania te są bardzo poważne,
choć raczej nie sytuują się
w sferze praktycznej, bieżącej polityki. Przede wszystkim nowy,
roztropny antykomunizm powinien starać się opisać i zrozumieć fenomen
komunizmu, zarówno w jego teoretycznym kształcie, jak i historycznych
realizacjach. Szczególnie istotne wydaje się z tego punktu widzenia
prowadzenie dalszych prac nad historią PRL-u - to nie w parlamencie
i nie na wiecu wyborczym, ale właśnie na tym terenie rozegra się
najważniejsza bitwa
o pamięć Polaków. Rokowania są zresztą w tej walce pomyślne - w
miarę upływu lat historia zwykle się ujednoznacznia, upraszcza,
bowiem z pola widzenia znikają przeróżne detale - ważne z osobistego
punktu widzenia, lecz nie jako podstawa syntezy. Wszystko wskazuje
na to, że teksty, jakie PRL pozostawił nam w spadku (a to one przecież,
a nie relacje i wspomnienia staną się podstawą pracy przyszłych
pokoleń badaczy), świadczyć będą na rzecz słuszności postawy antykomunistycznej,
ukazując, jak pustoszący był wpływ ideologii komunistycznej na polskie
życie intelektualne i kulturalne. Opis i zrozumienie prowadzić powinny
do dobrego rozpoznania źródeł tej zbrodniczej utopii, a także do
jej osądzenia.
Drugim ważnym zadaniem antykomunizmu
byłoby dążenie do likwidacji skutków komunizmu czy też -pamiętając
o zastrzeżeniach Andrzeja Walickiego - skutków PRL-u. PRL bowiem,
nawet w swych najbardziej łagodnych fazach, zajmował się głównie
psuciem ludzi i państwa, pozostawiając nam w spadku nadwątlone tkanki
społeczne, popsute obyczaje, chore instytucje. Dominująca dzisiaj
w różnych sferach życia publicznego niepokojąca zbitka poglądów,
na którą składają się cyniczny pragmatyzm, technokratyzm, ekonomiczny
liberalizm o podejrzanym rodowodzie, żyjący w jeszcze bardziej podejrzanej
symbiozie ze strukturami władzy, niechęć do religii i tradycji oraz,
nieskonkretyzowane lecz zdumiewająco mocne, przywiązanie do idei
postępu (także obyczajowego - cokolwiek miałoby to znaczyć) też
wygląda dość znajomo. Boć przecież spotykaliśmy się z nią w PRL-u
na łamach "Polityki", gdzie zresztą towarzyszyło jej wrażenie pewnej
świeżości, jako że odbiegała od ówczesnej ideologicznej sztampy.
Dzisiaj trudno już dłużej zakładać, że jest możliwa jakaś forma
prawnej dekomunizacji, niemniej jednak przedsięwzięciem do wykonania
pozostaje wciąż dekomunizacja pojmowana jako demontaż starych struktur
instytucjonalnych i ekonomicznych, tak bardzo korupcjogennych
i demoralizujących, a także jako próba odbudowy etosu urzędniczego
i uczciwości jako fundamentu ludzkich relacji.
Powodzenie w realizacji trzeciego
zadania, jakim powinno być dążenie do ustanowienia antykomunizmu
jako warunku brzegowego polskiej polityki, zależne jest od dwóch
czynników. Przede wszystkim od wyciszenia politycznej retoryki antykomunistycznej.
Powinno być to tym łatwiejsze, że nie daje ona dzisiaj spektakularnych
efektów, a chwilami wydaje się być w ogóle przeciwskuteczna. Takie
wyciszenie jest niezbędne, jeśli antykomunizm ma przestać być przedmiotem
sporu i stać się częścią podstawowego polskiego consensusu. Ustanowienie
antykomunizmu warunkiem brzegowym polskiej polityki, ostateczne
potępienie komunizmu
i uznanie jakichkolwiek form odwoływania do jego ideologii za dyskwalifikujące
politycznie i moralnie, będzie możliwe tylko przy uzyskaniu szerokiej
społecznej zgody - zgody, z której nie może być wykluczone ani SLD,
ani jego wyborcy. W oczywisty sposób czynienie ze stosunku do komunizmu
kryterium podziału w bieżącej polityce czyni taką powszechną zgodę
znacznie trudniejszą. Drugi warunek może zostać spełniony dopiero
wraz z upływem czasu - w najbliższych latach potępienie komunizmu
ze strony SLD zawsze będzie niezupełnie wiarygodne, budzące podejrzenie
o hipokryzję, a w dodatku mało kategoryczne. Hipokryzja może odgrywać
w polityce rolę pozytywną, niemniej jednak pozostaje faktem, że
na szczerą i publicznie wiarygodną deklarację SLD w tej sprawie
przyjdzie jeszcze poczekać. Z oczywistych względów biograficznych
dopiero nowe pokolenie działaczy tej partii może być zainteresowane
w uznaniu samego faktu uczestniczenia w elitach władzy PRL za coś
moralnie nagannego. Nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby posłużyli
się oni "antykomunistycznym" argumentem w przyszłej walce o detronizację
dzisiejszych liderów swej partii... Podsumowując więc: antykomuniści
powinni dążyć do poszerzenia consensusu, do tego, by antykomunizm
uzyskał w polskim życiu intelektualnym i politycznym status takiej
oczywistości jak antynazizm. Oczywistości, w której zawiera się
także przeświadczenie, iż samo uczestnictwo w ruchu komunistycznym,
niezależnie od intencji, które takiemu zaangażowaniu przyświecały,
było czymś nagannym, czymś, czego trzeba się wstydzić.
Życzliwy anty-antykomunizm doradza
więc ostatecznie antykomunizmowi, by stał się mniej widoczny i hałaśliwy,
ale za to powszechny
i oczywisty. Niech mówi się o nim mało, ale nie dlatego, że jest
nieważny, tylko dlatego, że wszyscy upewnili się już co do jego
znaczenia. Zwycięstwo antykomunizmu jest możliwe, ale będzie to
zwycięstwo w sferze symbolicznej, zwycięstwo powszechności potępienia
komunizmu, a nie wykluczenia z gry politycznej postkomunistów.
|