Sprężyną życia Galicji jest w obecnym okresie poczucie odpowiedzialności
narodowej w następstwie znanych wypadków: klęski 1863 r., spadłej
na kraje polskie pod panowaniem rosyjskim, oraz korzystnych warunków
narodowych, w jakich ona jedna się znalazła; odpowiedzialności,
z której wynikły obowiązek i zadanie dla części zastępowania całości,
dla Galicji - Polski. Ten powód wzniosły i ta szlachetna siła poruszająca
wytworzyły przeważnie dzisiejsze położenie. W nich szukać należy
dodatnich i ujemnych jego stron. One bowiem miały w sobie z jednej
strony ożywczą moc, z drugiej wymagania ponad możność.
Im
zawdzięcza Galicja odrodzenie, które się rozpoczęło około 1866 r.,
a objawiło się w Krakowie spowodowane w znacznej mierze przez przodujących
Stańczyków. Odrodzenie jest istotne, znaczne, nieraz świetne. Na
podstawie swobód publicznych i narodowych oraz zasad szkoły stańczykowskiej
rozpoczął się okres, w którym przede wszystkim polityka galicyjska
odznaczyła się zdrowym i rozumnym kierunkiem w stosunku do państwa;
zdobyła znaczne korzyści od państwa i wpływ na państwo; zajaśnieli
ludzie znakomici. Dbali o życie umysłowe, pragnąc słabnące ożywić
i wzmocnić; talenty, mówcy pierwszorzędni, publicyści, historycy,
artyści, nauka uprawiana jest przez krakowski Uniwersytet i Akademię;
zakwitły sztuki piękne, zwłaszcza malarstwo; powstało piśmiennictwo
polityczne; teatr nabrał niezwykłego blasku, ozdobiony pierwszorzędnymi
aktorami; rozwinęło się życie towarzyskie. Jest to, choć względne,
ale odrodzenie. Jego twórcami byli niepospolici, wyjątkowi ludzie,
ogół nie bierze w nim należytego udziału; jest to dzieło ludzi,
nie ludności. Ludzie, nie społeczeństwo, odczuli odpowiedzialność,
o której wyżej mówię. Toteż jest to raczej odrodzenie w Galicji,
jak Galicji. Zadanie zastępowania gdzie indziej spętanej Polski
i zapełnienia sobą okresu dziejowego, okazało się też ponad siły
i ujawniła się jego sztuczność. Nie jest to bynajmniej powodem ustania,
zatrzymania się, zaniechania tego, co możliwe, co spełnionym być
winno dla siebie i za inne upośledzone części Polski. Przeciwnie,
trzeba iść naprzód pod grozą cofnięcia się. Trzeba zrozumieć, że
najskuteczniej służy się całej Polsce, pracując u siebie dla polskości.
Tu zaś zaczyna się ujemna strona tutejszych stosunków, o której
nieraz ze zbytnią może odzywałem się goryczą. Określić ją można
słowami - niedostateczne korzystanie z danych warunków, marnowanie
czasu i zasobów, nie rozwijanie się należyte. Mogliście zauważyć,
iż co chwila przyszło mi wspominać w tych listach o znakomitych
mówcach. Ludzie umieją tu nierównie lepiej mówić niż działać.
W chwili
przyznania Galicji swobód narodowych, w początkach odrodzenia, szlachta
znalazła się na swoim miejscu; zajęła górujące, przodujące i kierujące
stanowisko, co nie było trudne, gdyż nie było nikogo, który by ją
mógł uprzedzić. Każdej jednak rządzącej kaście grożą trzy niebezpieczeństwa,
bo są trzy powody, które stopniowo doprowadzają ją do upadku, nie
zaś dopływ ludowy.
Kasta
zdążająca do upadku, poczyna od wyzucia się z pragnień wielkich
rzeczy, od znieczulenia dla wzniosłych dążeń, od zaniechania doniosłych
przedsięwzięć. A że wszystko jest względne, więc i w tej mierze
nie zmienia w niczym następstw czy kasta znajduje się na czele potężnego
państwa, czy też małego kraju lub społeczeństwa pozbawionego bytu
państwowego. Następnie kasta obojętnieje dla potęgi, korzyści i
bezpieczeństwa państwa lub rzeczy publicznej, staje się samolubna,
zamyka się w ciasnym własnym kole. Wreszcie kasta zapomina o sobie,
o swym własnym bycie i bezpieczeństwie, o swej przyszłości, każdy
w niej myśli tylko o sobie i własnej korzyści; samolubstwo osobiste
zastępuje samolubstwo zbiorowe i jest to ostatni stopień poniżenia.
Kasta, nie badając jego przyczyn, poczyna odczuwać trwogę i idzie
bezwiednie, stopniowo w niewolę wichrzycieli, którzy jej grożą:
liczy się z nimi bezmyślnie i bezdusznie; członkowie kasty, każdy
na swoją rękę, zdradza politycznie kastę ustępstwami i słabością
wobec żywiołów wywrotu, to jest tych, które zajmą zaprzepaszczone
stanowiska; tu się zaczyna znikczemnienie. Wtedy upadek jest gotów
a lada wypadek czy przypadek tylko go stwierdza; ruch ludowy lub
zewnętrzny czynnik. Ale kasta podkopała się sama, nie obalił ją
wcale lud lub zewnętrzny nieprzyjaciel.
Tych
trzech stopni upadku i każdego z osobna winna by się wystrzegać
szlachta galicyjska i w nich, nie zaś gdzie indziej, widzieć dla
siebie niebezpieczeństwa. Czasem zdawać by się mogło, że szlachta
galicyjska rozpoczyna od końca upadek, tak się okazuje nieraz lękliwa
wobec skrajnych, demagogicznych żywiołów, zwłaszcza demagogów, a
po tutejszemu tromtadratów. Mając jeszcze w ręku kierownictwo sprawy publicznej
i większość w sejmie, zdaje się nieraz postępować jedynie ze względu
na skrajne stronnictwo, z obawy niepopularności i pod rozkazami
demagogii, przede wszystkim ze strachu przed sławetnym opaskudzeniem
w dziennikach! Jak dawniej szlachcic miał swojego żyda, tak teraz
ma swojego demagoga czy też tromtadratę, z którym przede wszystkim
się liczy, który jest jego Egerią i zarazem aniołem opiekuńczym, zasłaniającym
go przed opaskudzeniem w dziennikach!
Tymczasem
ta obawa, a z niej pochodzące uszanowanie dla tutejszej demagogii
i liczenie się z nią, z jej przywódcami, ich warcholstwem, ich wichrzeniem
i ich dziennikami polegają na złudzeniu. Demagogia tutejsza na nikim
się nie opiera, nie ma istotnej siły, ma tę tylko, którą jej daje
małoduszność kasty kierującej. Widma niebezpieczne są tylko dla
tych, którzy się ich boją!
Prawdziwie
ważną i doniosłą sprawą tutejszą jest jedynie wiejska i chłopska;
w niej tkwi niebezpieczeństwo lub przyszłość. Nie dopuścić wpływu
na nią warcholskiej demagogii, którego dotąd ona nie ma, zapewnić
i ustalić własny, oto najważniejsze zadanie kierującej kasty. [...]
Przejdźmy
do pogodniejszej dziedziny. Przekład Odysei Lucjana Siemieńskiego jest pomnikowym dziełem okresu odrodzenia w Galicji.
Był czas, w którym ukazanie się go ogólne byłoby w Polsce obudziło
zajęcie. Mówiono by o nim jako o literackim zdarzeniu nie tylko
w kołach uczonych, także na zebraniach poufnych, w towarzystwach,
w salonach. Spierano by się co do sposobu tłumaczenia Homera, smakowano
by się w przedmowie Siemieńskiego, cieszono by się, że wielki wieszcz
godnie przełożony został na ojczystą mowę.
Gdzież
są owe czasy pięknych, dobrodusznych uniesień literackich, owych
gorących sprzeczek klasyków i romantyków, zamienianych listów, dowcipów,
przycinków i zawziętych walk, gdzież są owe czasy silnych przekonań
nawet literackich, owych triumfów i porażek, słowem, gdzie owe urocze
czasy życia umysłowego i szlachetnych zajęć, rozrywek i rozkoszy,
które zdobiły życie. Przeszły jak wszystko i zdawać by się mogło,
że u nas bodaj czy nie bezpowrotnie! Ich miejsce zajęła proza życia,
owa dziś poetyzowana proza pana Jourdaina, która zaiste nie zapełnia
próżni pozostałej po zniknięciu z życia poezji i wykwintnych rozkoszy
umysłowych; przeciwnie, próżnia ta jest coraz bardziej dotkliwa,
zimna, krew się w niej ścina, a ogrzewa się jedynie przy wspomnieniach
przeszłości, podobnej dziś do wspaniałego lasu zniszczonego niebaczną
ręką.
Wiem,
że to przeistoczenie życia umysłowego w tym, co miało w sobie najszlachetniejszego
i najwykwintniejszego, nie jest nam wyłącznie właściwym; wiem, że
jest jedną z ogólnych oznak ogólnego obniżenia, że przyczyny szukać
by należało i odszukać by łatwo można w powszechnym skrzywieniu
duchowych warunków życia, w fałszywym kierunku światowym, w złudnej
walce bez wytchnienia o byt i w towarzyszącej jej pysze. Odszukać
by można przyczynę zarówno w przewrotach społecznych, jak politycznych
i religijnych, które na wyścigi obdzierały ludzkość i życie ludzkie
z tego wszystkiego, co stanowiło i wiecznie stanowić będzie jego
urok, jego szlachetność, słowem w gorączce niszczenia wszelkiej
wyższości, tak samo, jak paryska komuna paliła wyniosłe gmachy,
co były pamiątkami przeszłości.
Prawda
więc, że obojętność dla szlachetnych ćwiczeń umysłu, że chłód w
świecie literackim i artystycznym nie są dziś właściwościami jedynie
polskiego społeczeństwa, lecz następstwem ogólnego usposobienia;
niemniej przecież objawy te właśnie u nas są zadziwiające i niepocieszne;
inni bowiem zastąpili subtelne rozkosze umysłowe być może, iż gminnie,
ale nieprzebraną, nieustającą czynnością i działalnością na innych
polach, inni zbierają nasycające owoce, a wyrzekłszy się wytworniejszych
i wyższych uciech doszli przynajmniej do poziomego używania i mają
jego obfitość, mają za jakość ilość; lecz my biedni i złupieni,
niedołężni, marzyciele nawet w poziomości - co nam pozostanie, czym
żyć będziemy, skoro wyrzekniemy się używania duchowego, rozkoszy
umysłowych, skoro zerwiemy z ich tradycją, która wspierała u nas
narodową, a gonić będziemy za tym innym używaniem, które dla innych
jest rzeczywiste, dla nas zwodniczą marą. W biegu tym omdlejemy,
ustaniemy, jak ten żebrak goniący za pociągiem kolei żelaznej w
nadziei, że podróżni rzucą mu kilka groszy, i pozostaniemy żebrakiem.
Nie widzę, abyśmy w ubóstwianej obecnie dziedzinie materialnej wielkimi
mogli poszczycić się zdobyczami; widzę ze smutkiem, że w umysłowej
z każdym dniem tracimy grunt pod nogami, chłodniejemy, oziębiamy
się i obojętniejemy dla rzeczy wzniosłych i szlachetnych, a zasób
literacki, którym długo żyliśmy, rozdrabniamy i roztrwaniamy zdawkowym
pieniądzem. Od rozbioru Polski obecna chwila jest w tej mierze najbardziej
pożałowania godna. Nie zawsze mieliśmy wielkich pisarzy, wieszczów
i artystów, raczej mieliśmy ich wyjątkowo, lecz do dzisiejszego
okresu były zawsze u nas ogniska życia umysłowego i literackiego,
które ogrzewały, w których przechowywał się święty ogień; nie mówię
o ogniskach urzędowych, których znaczenie oceniam należycie, choć
najmniej może ogrzewają, ale o towarzyskich, rodzinnych i rodowych,
które jedne należyte i potrzebne wydzielają ciepło, konieczne dla
takich roślin, jak literatura i sztuka. Akademie, szkoły, uniwersytety,
wydawnictwa i pisma nie rozpowszechnią zamiłowania literatury i
szlachetnych umysłu ćwiczeń, jeżeli nie będzie miejsc zbornych dla
nich, cieplarń, w których by wyrabiał się dobry smak i zamiłowanie
piękna; jeżeli w społeczeństwie nie będzie dyletanckiego, szlachetnego
zapału dla rzeczy umysłowych i literackich, który jedynie zdolny
jest udzielić się ogółowi. Gdzie dziś czas - nawet u nas, którzy
nic nie robimy - na zajęcie się tymi bezużytecznymi przedmiotami
i gdzie czas już nie na przeczytanie, ale przynajmniej na zastanowienie
się nad znaczeniem przekładu Odysei, nareszcie gdzie te zborne
miejsca, w których można by pomówić o tym literackim wypadku?
Za przykładem
wykształconych społeczeństw mieliśmy i my dawniej wykwintne towarzystwa
i salony, którym obce ani obojętne nie były zajęcia literackie i
rozkosze umysłowe. Gdzież są one? Któż zdoła je odszukać? Znikły
wśród klęsk politycznych i pod tchnieniem wszystko równającego wichru
ogólnoświatowego! I znowu, jeżeli gdzie indziej ich miejsce zajęły
tłumne zebrania, publiczne uczty i uroczystości, ludowe igrzyska,
wystawy powszechne, u nas nic ich nie zastąpiło. U nas z obniżeniem
wyższego towarzystwa, z upadkiem zamożnych, starożytnych domów,
które, mianowicie od rozbioru, były ogniskami życia umysłowego,
lub wyparciem się przez takowe obowiązków i tradycji, z niedawnymi,
bolesnymi stratami kilku znakomitych ludzi, którzy wierni byli obowiązkom
i przeszłości, znika w Polsce życie literackie i artystyczne, zapał
do niego stygnie. Chwilowe w Krakowie odrodzenie nie zdoła zapobiec
ogólnemu niedostatkowi! Wprawdzie prąd umysłowy objął nieco większą
przestrzeń, lecz dotąd nie użyźnił jej, a brak zbiorników każe przewidywać
posuchę.
Przecież
w naszym położeniu niwa umysłowa, literacka i artystyczna znaczy
wiele, to ważna część bytu narodowego, tym ważniejsza, że najmniej
zależna od zmiennych losów politycznych. I któż zaradzi posusze,
kto napełni zbiorniki, kto rozpali wygasłe ogniska? Kto? Skoro nikt
nawet nie zastanawia się nad ich ubytkiem, skoro go może już nikt
nie czuje. U nas wpływ kobiety mógłby sprowadzić zwrot, raczej powrót.
Nie zaiste kobiety literatki i piśmiennej, tak rzadko pociągającej,
tak często odpychającej i ośmieszającej literaturę oraz zamiłowanie
do niej; ale ten wyższy wpływ kobiety rozumnej a nierozumującej,
który nieraz tak zbawiennie działał na społeczeństwa w chwilach
przewagi siły nad duchem. Zwrot ku wzniosłym rozkoszom umysłu sprowadzić
by mogła u nas wielka pani, w prawdziwym tych słów znaczeniu. Czy
społeczeństwo nasze zdolne jeszcze wydać ją z siebie?
W czasie
niewdzięcznym, przykrym dla literatury, znalazł się ktoś, co pomyślał
o przetłumaczeniu Odysei! [...]
Wśród
poziomości i walki o byt ginie poczucie piękna i dlatego znika zamiłowanie
do klasycznych utworów, to jest do wielkich dzieł wyobraźni i umysłu.
Rozum maleje, nikczemnieje w zapasach o byt lub dobrobyt, w walce
o niewzniosłe używanie; obrał wedle słów Ewangelii gorszą część.
I czy mniema, że zdoła długo zadawać bezkarnie kłam własnej istocie,
bluźnić sobie samemu, zaprzeczać najszlachetniejszej swej właściwości?!
Złudzenia to i marzenia, dziwne, dzikie, bo poziome, zwierzęce!
Ludzkość nie może ostatecznie zbydlęcieć, odwieczne prawa ducha
zwyciężą; zemsta i kara za ich pogwałcenie, uczuć się dadzą wielką
czczością, próżnią, przesytem, przeżyciem i w końcu tęsknotą nieprzezwyciężoną
tak w dziedzinie uczuć, jak duchowej, tak w rzeczach wiary, jak
w poezji, za szlachetną treścią człowieczeństwa - za prawdą, równie
w religii, jak w literaturze i sztuce, trzeba będzie się wrócić
do odwiecznych wzorów piękna, do tradycji klasycznej, w której znajduje
się pierwiastek wszystkich wykształceń i wszystkich wzniosłych rozkoszy
umysłowych. Wtedy świat zwróci się niewątpliwie do Homera, a Siemieński
swoim wytwornym przekładem ułatwia naszemu społeczeństwu powrót
do tradycji klasycznej, jedynej prawdziwej i nieśmiertelnej w dziedzinie
piękna. I rzecz dziwna, ile razy przychodzi mówić o zwrocie ludzkości,
o jej odrodzeniu, tyle razy czy to w świecie duchowym, czy politycznym,
czy literackim zawsze odczuwamy konieczność powrotu do tradycji
jako do orzeźwiającego i odmładzającego zdroju, do tradycji, która
jest jednym ze znamion szlachetności człowieczeństwa i różnicą między
ludźmi i zwierzętami do tego stopnia, że gdy społeczność ludzka
zrywa z nią lub się jej zapiera najprędzej i najbardziej zbliża
się do stanu zwierzęcego. Nic w tym dziwnego, jest ona bowiem mistycznym
zarazem istotnym związkiem łączącym ludzkość z Bogiem, więc źródłem
wszelkiej prawdy duchowej, wszelkiego piękna.