(wstęp
do wyboru pism Stanisława Koźmiana, „Bezkarność”)
Opisywany w słownikach
biograficznych jako publicysta i polityk galicyjski, reżyser, dyrektor teatru
krakowskiego i krytyk, zdaniem niektórych historyków myśli politycznej
najgłębszy myśliciel środowiska “stańczyków”, Stanisław Koźmian był z pewnością
postacią znaczącą w kulturze polskiej XIX stulecia1. Przyszedł na
świat 7 maja 1836 r. w Piotrowicach w Lubelskiem jako syn Andrzeja Edwarda
(1804-64), pisarza i publicysty związanego z emigracyjnym środowiskiem
skupionym wokół księcia Adama Jerzego Czartoryskiego (Hôtel Lambert), oraz wnuk poety,
krytyka literackiego, senatora-kasztelana Królestwa Kongresowego Kajetana
Koźmiana (1771-1856). Początkowo kształcił się w domu rodzinnym pod opieką
drugiej żony Kajetana i francuskiego emigranta, który budził w chłopcu
zainteresowanie kulturą i literaturą swego kraju, zaś od 1852 r. w Krakowie,
pozostając pod opieką nauczycieli prywatnych i słuchając wykładów na Wydziale
Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na przełomie 1853/54 r. wyjechał z
ojcem do Paryża, gdzie został umieszczony w szkole prywatnej i uczęszczał na
wykłady w Sorbonie, a w 1856 r. studiował na uniwersytecie w Bonn. Po powrocie
do kraju osiadł w majątku położonym w Dobrzechowie, miejscowości znajdującej
się w połowie drogi między Jasłem i Rzeszowem, otrzymał obywatelstwo austriackie
i po wyjeździe ojca za granicę zajął się gospodarstwem. Politycznie związany z
krakowskimi konserwatystami, kierowanymi wówczas przez Adama Potockiego,
nawiązał współpracę z Towarzystwem Gospodarczo-Rolniczym i publikował pierwsze
teksty w zachowawczym “Czasie”. W połowie 1860 r. został korespondentem Biura
Politycznego Hôtel
Lambert, mimo umiarkowanie krytycznego stosunku do kierunku przyjętego przez
środowisko emigracyjne. W 1861 r. wziął udział w deputacji do premiera
Schmerlinga żądającej autonomii dla Galicji i zwrócił uwagę na kluczowe
znaczenie dla stosunków galicyjskich relacji dworu do wsi, żądając od
konserwatystów pozyskiwania chłopów poprzez rozwój oświaty oraz udzielenia
przyzwolenia na “demokratyzowanie” społeczeństwa, gdyż – argument ten może
dziwić w ustach późniejszego konserwatysty – idea polska ma przyszłość tylko
pod warunkiem rozwijania się na zasadach rewolucji francuskiej, owej wielkiej
stworzycielki demokracji nowożytnej, a to dlatego, że posłannictwem
Polski było i będzie zawsze przedstawiać w tej części Europy ideę postępu, ideę
czasu oczyszczoną z wszelakich mętów, a jej raison d’etre w przyszłości jest
przednia straż tych idei2.
W latach 1861-62 Koźmian przebywał w
Paryżu, w trakcie narad Biura Hôtel
Lambert sceptycznie oceniając możliwość podniesienia “sprawy polskiej” przez
mocarstwa europejskie i sprzeciwiając się przygotowaniom do przewidywanej
irredenty. Po powrocie do kraju, w pierwszych dniach powstania styczniowego
przybył do Krakowa, odnosząc się krytycznie do projektu udzielenia przez
konserwatystów wsparcia walczącym oddziałom powstańczym. Po otrzymaniu instrukcji
z Hôtel Lambert by
powstanie poprzeć, zmienił nastawienie, nie tylko uznając dyktaturę M.
Langiewicza, ale i włączając się do prac Wydziału Spraw Zagranicznych, licząc
przy tym na wystąpienie przeciw Rosji, Francji i Austrii3. W
kwietniu 1863 r., po odejściu z redakcji “Czasu” Maurycego Manna, dającego
umiarkowane poparcie polityce margrabiego Wielopolskiego, Koźmian objął kierownictwo
działu politycznego gazety, przekonując na jej łamach do kierunku określonego
przez środowisko emigracyjne. Nie potępiał powstania ani nie popierał
Wielopolskiego oraz żądał – wbrew stanowisku Adama Potockiego i Henryka
Wodzickiego, a pod wrażeniem wysłania przez mocarstwa zachodnie not
dyplomatycznych w sprawie polskiej – odrzucenia amnestii proponowanej przez
cara4. W końcu 1863 r. został członkiem Wydziału Rządu Narodowego
dla Galicji, redagując – po zawieszeniu “Czasu” – dziennik “Chwila”, w którym
uznał dalszą walkę za pozbawioną celu5. W kwietniu 1864 r. ponownie
objął redakcję “Czasu”, od grudnia 1864 do lutego 1865 r. odbywał jednak karę
trzech miesięcy więzienia i przestał należeć do ścisłego grona redakcyjnego
pisma. W końcu 1865 r. opowiedział się przeciwko postulowanemu przez Pawła
Popiela odsunięciu od czynnego udziału w życiu publicznym prowincji uczestników
powstania, w polemice z zachowawcą poprzedniego pokolenia stając obok Józefa
Szujskiego i Stanisława Tarnowskiego, z którymi wkrótce jął współtworzyć
środowisko konserwatywne, negujące zgubną skłonność do wiązania wielkich
nadziei na pomoc zewnętrzną dla sprawy polskiej i rachujące jedynie na własną,
legalną pracę około utrzymania bytu narodowego. Środowisko, które wkrótce stało
się wpływowe w Galicji i słyszalne na ziemiach pozostających pod władzą innych
mocarstw niż Austria, miało zdaniem Koźmiana wyrosnąć z “krakowskiego grona”,
nie tego, który historycy wiążą z postaciami Popiela, Wielopolskiego i Helcla,
aktywnego od połowy lat trzydziestych, lecz tego, które tworzyła nieliczna
grupa publicystów i polityków nie sprzeciwiających się przecież powstaniu, a
związanych z paryską centralą, już w trakcie irredenty uświadamiających sobie,
że chęci, możność cesarza [Napoleona III, z którego wystąpieniem wiązano
nadzieje na wsparcie powstania – przyp. B. Sz.] i stosunki europejskie
wykluczały wojnę o Polskę, dostrzegających nawet, że zbrojne powstanie
nie wchodziło w rachuby cesarza Napoleona III, który wręcz je odradzał,
przed jego wybuchem stanowczo przestrzegał, coraz bardziej pozbywających
się przez to złudzeń co do pomocy zewnętrznej i co do nadziei rychłej
niepodległości. To nowe “grono” miało w trakcie powstania dostrzec rdzeń
rzeczy, uznać, że jedynym wyjściem i zażegnaniem klęski może się
stać system Wielopolskiego, że irredenta jest nieszczęściem, błędem,
dziełem bezrozumu i swawoli politycznej. Utwierdzająca się w jego
przedstawicielach, a znana dawnemu “gronu”, którego dzieło kontynuowała grupa
Potockiego, krytyczna ocena powstania, miała doprowadzić do spontanicznego
połączenia ich sił i utworzenia pierwszego przykładu grona młodzieży, które
nie dało się porwać wywieszeniem sztandaru narodowego i które –
przynajmniej wedle późniejszej opinii Koźmiana – niemal natychmiast
przystąpiło do jedynie możliwego dlań działania: zapobieżenia poparciu przez
Galicję powstania. Wśród na wpół rozgorączkowanej, na wpół osłupiałej ludności,
między spiskiem, który miał w Galicji swoje odnogi, a obywatelstwem poważnym, nowe
środowisko wyraziło z siłą zdanie, iż przede wszystkim należy ocalić
stanowisko Galicji, nie wciągając ją w klęskę nieuniknioną, następnie, iż nie można,
nie należy bezrozumnemu przedsięwzięciu w Królestwie Polskim podawać ręki6.
Stanowisko oparte na takiej ocenie “bezrozumnego powstania”, krytyczne wobec
“uczuciowej” tezy o potrzebie utrzymywania gotowości do kolejnych zrywów,
kolejnych czynów nadzwyczajnych, słowem do idei “nieprzerwalności powstania”,
stało się punktem oparcia programu, który “grono krakowskie” zaczęło głosić na
łamach założonego w czerwcu 1866 r. pisma. W “Przeglądzie Polskim”, założonym
przez Szujskiego, Ludwika Wodzickiego, Tarnowskiego i Koźmiana, który objął w
nim “Przegląd polityczny”, została opublikowana w 1869 r. słynna Teka
Stańczyka, w której Koźmian umieścił pięć najważniejszych bodaj tekstów
politycznych, eksponując konieczność ograniczenia się do wyłącznie legalnej walki
o poszerzenie zakresu autonomii kulturalnej i politycznej Galicji, w pierwszej
kolejności zwracając się przeciwko galicyjskim “tromtadratom”, popełniającym
błąd właściwy Polakom od wieków: żądającym zbyt wiele w okolicznościach
uniemożliwiających spełnienie ich postulatów, podnoszących zgubną dla “sprawy
polskiej” ideę “nieprzerwalności powstania” bez względu na skutki,
zapominających, iż dla zniewolonego narodu utrzymanie jego bytu jest
powinnością pierwszą, wymagającą stałej i wytężonej pracy około utrzymania
tego, co jest, by nie stracić szansy sięgnięcia po upragnioną niepodległość nie
kiedykolwiek, ale w stosownej, sprzyjającej chwili.
Wyraźnie zarysowany negatywny punkt
wyjścia krakowskiego środowiska konserwatywnego, biorącego nawet nazwę od
tytułowego Stańczyka, był w kolejnych latach uzupełniany treściami pozytywnymi,
składającymi się na spójny program zachowawczy ugrupowania odgrywającego
decydującą rolę w autonomicznej Galicji począwszy od lat siedemdziesiątych XIX
w. Koźmian, stale wytykający polską wadę ciągłego zaprzeczania myśli
państwowej7, nie brał czynnego udziału w podjętych przez innych
“stańczyków” poszukiwaniach powinnego ładu instytucjonalnego reformowanej
monarchii Habsburgów, choć – jak się wydaje – nie podzielał kierunku przyjętego
przez Tarnowskiego i Wodzickiego, zafascynowanych liberalnym stanowiskiem Johna
Stuarta Milla, żądających upowszechnienia prawa wyborczego i przyjęcia jedynie
cenzusu majątkowego jako kryterium korzystania z niego. To prawda, że nigdy nie
sporządził krytyki propozycji kolegów i nie odżegnał się od ich pomysłu; stało
się tak być może dlatego, że celował w polemikach prowadzonych na wyższym
poziomie niż te, które odnosiły się do porządku instytucjonalnego raczej niż
mentalnego lub politycznego, być może zaś dlatego, że pozostawał pod zbyt
wielkim wpływem myślicieli francuskich, zwłaszcza wywodzących się z kręgu tzw.
doktrynerów lub gwarancjonistów, szczególnie Alexisa de Tocqueville’a, i
przejął ich przeświadczenie o potrzebie uwzględnienia niektórych rozwiązań
wprowadzonych w okresie wielkiej rewolucji schyłku XVIII w., jednak przy
zachowaniu elementów dawnego ładu i wykorzystaniu doświadczeń wyższych warstw
społecznych. Główne zagadnienie podnoszone przez Koźmiana już w tekstach
zamieszczonych w Tece Stańczyka, dotyczyło wprowadzenia do polskiej
kultury politycznej przeświadczenia o konieczności postrzegania problemów
politycznych w ich rzeczywistych uwarunkowaniach: nie w relacji do
abstrakcyjnych idei lub wskazywanych i wzmacnianych przez uczucie wzniosłych i
szlachetnych haseł, lecz w stosunku do uwarunkowań, które uwzględniają
nieodwracalne, zatem politycznie istotne zmiany, choćby były one związane z
następstwami rewolucji francuskiej i kampanii napoleońskich albo dążeń
zjednoczeniowych Włoch i Niemiec lub podbojów dokonywanych przez Rosję.
Postulat ten nie łączył się jednak z bezkrytyczną lub nawet beznamiętną zgodą
na historyczne przemiany: wymagał uzupełnienia i przeciwważenia tendencji
niebezpiecznych dla kształtującego się w długim okresie czasu ładu społecznego
i międzynarodowego przez przedstawicieli warstw gwarantujących polityczną
stabilność oraz uznania istnienia interesów innych uczestników sceny
politycznej, zwłaszcza tych, którzy zainteresowani byli w jakiejś mierze
“sprawą polską”.
Krytyczny ogląd zmieniającej się,
ale uznanej za daną rzeczywistości był zadaniem każdego zachowawcy. Był też,
jak się wydaje, podstawową potrzebą dla Koźmiana jako członka zniewolonego
narodu; Koźmiana wskazującego, że zapoznanie prawdy położenia, zapoznanie
danych warunków i rzeczywistości jest błędem niezwykle niebezpiecznym, że
próby dobrowolnego przeistaczania istniejącej rzeczywistości w imię
szczytnych a abstrakcyjnych haseł są w istocie politycznymi kłamstwami, którymi
naród sam siebie w błąd wprowadza. Był to, w przekonaniu Koźmiana, obłęd,
który – wywołany przez absolutyzowane hasła niepodległości lub wolności
jednostek – musiał doprowadzić do klęski, bo społeczeństwo pod jego
pozostając wpływem jedną tylko widzi przed sobą drogę, drogę nierealną i
dlatego politycznie chybioną. Zwracając się przeciwko tym, którzy dominowali w
polskiej myśli porozbiorowej i kierowali poczynaniami Polaków przez
kilkadziesiąt lat, w “polityce rozumu”, nie “serca” lub “uczucia”, w polityce
nie kierującej się abstrakcyjnymi ideałami jest przecież, podobnie jak we
wszystkich sprawach ludzkich, wielka dróg rozmaitość, między
którymi dokonać należy stosownego wyboru, uwzględniając stosunki i
okoliczności różnicujące położenie Polaków w poszczególnych mocarstwach
rozbiorowych.
Takie było uzasadnienie Koźmiana dla
wyrzucanej mu wielekroć i związanej z jego imieniem “polityki trójlojalizmu”,
obwieszczonej w “Czasie” z 27 lipca 1878 r. pod wrażeniem wojny
rosyjsko-tureckiej 1877-78 r. Uzasadnienie niebezpieczne o tyle, że w jakiejś
mierze przyzwalające na relatywizację środków w zależności od okoliczności politycznych
i zmiennej rzeczywistości; o tyle trudne do przyjęcia przez jego i następne
generacje, że – mimo ostrzeżeń “stańczyków” – nadal hołdowały one treściom
niesionym przez wychowanie porozbiorowe, odejmujące możność wolnego wyboru,
wytrącające z rąk narodu najwłaściwszą broń, którą walczyć mógł dla bytu
narodowego, pozbawiające go środków najskuteczniejszego rozwijania, wzmacniania
i ustalenia takowego. Trwanie bytu narodowego, trud utwierdzania tego, co
jest, a nie narażania w imię marzenia w danej chwili niespełnialnego, było
pierwszą potrzebą zniewolonego narodu; potrzeba poświęcania na ołtarzu idei
niepodległościowej, należącej do rzędu haseł raczej, niż możliwych do
spełnienia w danych okolicznościach celów; potrzeba, która mogła zostać
zaspokojona tylko wówczas, gdy cele wyznaczane sobie przez naród są osiągalne,
bliskie, potrzebie służące, a nie odległe i związane z “irredentą w każdych
okolicznościach” i w każdej generacji byle podtrzymać bojowego ducha w narodzie
niż “ducha narodu” zachowującego tożsamość i wzmacnianego materialną
zasobnością. Należało tedy odrzucić przyzwyczajenia porozbiorowe, wykluczające rzetelne
kompromisy, nie dozwalające szukać rękojmi dla bytu narodowego w
zbliżeniu się szczerym i uznaniu istniejącego w ziemiach polskich porządku
rzeczy, zamykające przystęp do drogi pośredniej, jedynie właściwej, lub
nie pozwalające nią dojść do celu, bo zmuszające do kroczenia po tej,
która wiodła tam, gdzie naród polski spotkać się musiał z oporem wszystkich i
wszystkiego, z oporem samej natury i istoty stosunków, z oporem nieprzełamanym;
oporem, dodajmy za Koźmianem, o który naród polski rozbijał swój byt,
marnując swoje najlepsze siły, czy to przeceniając je, czy też oczekując pomocy
obcej wtedy, kiedy przeciwstawiając sztucznym usiłowaniom i kombinacjom moc
przyrodzoną własnych zasobów, cnót, przymiotów, patriotyzmu i nadając jej
kierunek, stosując cel do rozporządzalnych środków, mógł był naród polski
zapewnić sobie byt narodowy zaszczytny i dość silny, aby stał się niezależny od
wrogich mu zamiarów i od własnych pomyłek8.
“Stańczykowi” szło zatem o
utrzymanie bytu narodowego, a nie o nieosiągalną aktualnie niepodległość,
warunkiem uzyskania której było przecież trwanie i moc narodu. Teoria
utrzymania ducha przez niszczenie ciała nie powinna, pisał, nie może
zamienić się w życiu narodu w niszczenie ducha dla utrzymania ciała. Pozostanie
narodem było dla Polaków nie tylko obowiązkiem, ale koniecznością, nie
tylko powinnością, ale wręcz przymusem, w danych okolicznościach nie
mogąc być państwem, Polacy mogli i powinni byli pozostać narodem
szanującym się i szanowanym9. Takim narodem mógł być jednak nie
ten, który biernie trwał, ale ten, który zachowując byt posiadał elity świadome
powinności, zdolne sięgać po to, co dostępne i możliwe. Elit takich nie byli w
stanie wytworzyć najbogatsi, jak zdawali się mniemać Tarnowski i Wodzicki,
wskazujący cenzus majątkowy, a przez to gubiący wzgląd na hierarchię społeczną
nie opartą li tylko na zasobności związanej z majątkiem ruchomym; nie tworzyli
ich jednak ani emigranci skupieni wokół księcia Czartoryskiego w Paryżu, ani
zachowawcy działający w Królestwie wespół z Andrzejem Zamoyskim, z którymi
Koźmian współpracował w pewnych okresach, a którzy przykładali rękę do
poczynań środowisk narażających byt narodowy, bo nie potrafili odrzucić
zgubnego przekonania, wzmacniając wady i polityczne błędy Polaków, właściwe
porozbiorowemu stylowi myślenia. Nie było nigdy w Polsce mniejszości dość silnej,
dowodził, aby cnotami swymi i stałością zdania zrównoważyła wady i błędy
ogółu; nie było tym samym siły, która by potrafiła i zdołała oprzeć się zgubnym
praktykom, nieszczęsnym zapędom, próbom zabójczym. Nawet zachowawcze Towarzystwo
Rolnicze nie przyczyniało się do utrzymania bytu, choć stanowiło wyborową
mniejszość, której to było obowiązkiem dlatego, że gatunkowo była najcelniejsza;
także ono w stanowczej chwili 1863 r. nie wytrwało na zajętym stanowisku,
nie zostało wierne własnemu przekonaniu i systemowi, dało się porwać złemu,
któremu zaradzić nie umiało, ponosząc wręcz winę za przemienienie szkody
w zgubę10. Błędne, a typowo polskie, stanowisko tej grupy,
hołdującej kierunkowi narzucanemu krajowi przez grupę emigracyjną, kontynuowały
nawet po upadku powstania środowiska mieniące się zachowawczymi lub
konserwatywnymi, w dalszym ciągu epatujące niebezpiecznymi hasłami choćby najbardziej
nierównej walki przeciw obcej przemocy, nienawiści względem rządu i ludu, który
sąsiedni organizm państwowy obalił i – mającego walor historycznej
konieczności – niepodobieństwa nawiązania trwałych stosunków ujarzmionego z
ujarzmiającym. Przeciwko tym środowiskom, kierującym się wprawdzie gorącym
patriotyzmem i miłością ojczyzny, ale nie baczącym na rachunek ani rozsądek11,
nadal liczącym na pomoc z zewnątrz i opowiadającym się za narodową
próżnością kosztem systemu pracy narodowej, przeciwko środowiskom,
które miast się uderzyć w piersi wyrzekają się wolnej woli i
odpowiedzialności w istocie usprawiedliwiając konspiratorów i uzurpując sobie
moc wskazywania jednolitego kierunku politycznego członkom narodu podlegającym
różnym rządom, wypowiedzieli się ostatecznie “stańczycy” w zadeklarowanej przez
Koźmiana “polityce trójlojalizmu”. Polityce o tyle różnej od przyjmowanej przez
kontynuatorów opcji Czartoryskiego i Zamoyskiego, że negującej “kierunek
uczuciowy”, rachowanie na pomoc z zewnątrz i oczekiwanie czynu nadzwyczajnego,
ale też o tyle odmiennej od przyjmowanej przez tych, którzy formułowali
podstawy polityki ugodowej, że odmawiała racji ich próbom budowania aliansu
Austrii i Rosji przeciwko Prusom. “Trójlojalizm” wymagał bowiem nie tylko
wyparcia z procesu podejmowania decyzji politycznych marzeń i uczuć oraz
uznania stanu istniejącego, choćby trudnego do zaakceptowania dla zniewolonego
i podzielonego narodu, ale także dostrzeżenia ewentualnych pól działania i
następstw podejmowanych decyzji; pól różnych pod różnymi rządami, łatwiej
dostrzegalnych “na miejscu”, trudniej z tak lub inaczej definiowanego ośrodka
emigracyjnego lub usytuowanego w którymś z zaborów, oraz decyzji różnicowanych
że względu na odmienność położenia, relacji z rządami, sytuacji wewnętrznej
mocarstwa rozbiorowego i stanu jego relacji z innymi państwami, wreszcie kierunku
prowadzonej przez te rządy polityki względem Polaków.
Zarys nowego programu krakowskich
konserwatystów, którego znakiem był adres wiernopoddańczy galicyjskiego Sejmu
Krajowego, uwzględniał główne przesłanki polityki, mającej na celu doprowadzenie
do takiego stanu rzeczy, aby każde mocarstwo rozbiorowe z osobna poczytało za
odpowiadające jego interesom zapewnienie Polakom, w granicach odpowiednich
ustrojowi państwa i panującemu w nim systemowi, ich bytu narodowego.
Odtrącając zarówno “brak patriotyzmu”, jak i “patriotyzm szkodliwy”,
“stańczycy” początkowali patriotyzm polityczny, a oddzielając byt
narodowy od niepodległości i form państwowych umożliwiali jego zachowanie i
ułatwiali jego rozwój. Nie przemawiając już, jak Czartoryski i Zamoyski za
rewindykacjami terytorialnymi, lecz opierając się na przesłankach prawno-politycznych,
ufundowanych ostatecznie na podstawie praw przyrodzonych,
zaprzestali wciągania w grę istnienia państw rozbiorowych, porzucili
wizje ich zniszczenia przez mocarstwa europejskie w imię realizacji “sprawy
polskiej” i uznali zależność między swoimi dążeniami i ich wewnętrznym
ustrojem12. Koźmian, który jesienią 1869 r. został posłem do
galicyjskiego Sejmu Krajowego z kurii wielkiej własności, realizował nakreśloną
w ten sposób linię polityczną optując za zaniechaniem polityki absencji w
centralnych organach przedstawicielskich państwa Habsburgów, jako jedyny
członek Koła Polskiego w wiedeńskiej Radzie Państwa opowiedział się nawet za
pozostaniem Polaków w Radzie i podejmowaniem przez nich prób prezentacji
stanowiska metodami legalnymi. Niepopularność jego stanowiska sprawiła, że
przegrał następną kampanię wyborczą (1870), nie zmieniło to jednak jego
nastawienia ani co do konieczności związku polityki polskiej w Galicji z
Austrią, ani co do oceny stosunków społecznych na ziemiach polskich, ani co do
najbardziej interesującego go w tym czasie zagadnienia relacji międzynarodowych
między mocarstwami europejskimi.
Z pism Koźmiana, który bodaj
najczęściej z grona “stańczyków” podejmował szerszą refleksję o stosunkach międzynarodowych,
wyłania się pewna wizja ładu, uwzględniająca dynamikę owych stosunków i pojawiające
się w nich nowe zjawiska. Jak się wydaje, choć teza ta może być kontrowersyjna,
mimo “realistycznego podejścia” do rzeczywistości politycznej, Koźmian trwał w
przekonaniu bliskim polskim konserwatystom nie tylko XIX w., że podmioty
stosunków międzynarodowych nie kształtują w pełni dowolnie relacji, których nie
wyczerpują stosunki materialne, jak zasobność ekonomiczna, potęga militarna lub
nawet sprawność administracyjna, ale w jakiejś mierze poddane są “wyższym wymaganiom”
porządkującym ich zachowania. Państwa nie są zatem wyłącznymi autorami, ale
raczej uczestnikami pewnego ładu, który wymaga od nich zachowania własnego bytu
politycznego, uzasadniając z jednej strony potrzebę umacniania własnej potęgi
duchowej i materialnej, z drugiej zaś – w pewnym przynamniej zakresie, nie
tylko jednak poprzez “wojnę sprawiedliwą” – wzmacniania się kosztem słabszych
sąsiadów. Ów ład nie miał jednak waloru decydującego o treści stosunków
międzynarodowych w dawnej, uniwersalnej wspólnocie chrześcijańskiej,
honorującej zasady, na straży których stała Głowa Powszechnego Kościoła, o
której pozycji – podobnie jak o roli Kościoła w kulturze współczesnej –
wypowiadał się Koźmian rzadziej niż inni “stańczycy”. Chociaż wskazywał, że jednym
z głównych znamion świata dzisiejszego jest coraz większe, niemal już dziś
zupełne pomieszanie pojęć, którego powodem jest popularność tezy, że społeczeństwo
obejść się może bez religii, nie włączał się do dyskusji toczonych w
okresie I Soboru Watykańskiego, poświęconych dogmatowi o nieomylności
papieskiej ani nie eksponował kwestii magisterialnej funkcji Kościoła.
Niemniej, zauważając, że następstwem puszczenia ludzi samopas, bez wiary i
obawy wyższych, nadprzyrodzonych czynników, bez przewodnika w wielkim
labiryncie świata duchowego jest utrata jedynej podstawy duchowej,
jaką stanowi zasada chrześcijańska, oraz wskazując, że zniszczenie tej
podstawy zrodziło chaos w dziedzinie duchowej i chorobliwe poczucie, że
społeczeństwo obejść się może bez sprawiedliwości i bez kary, że siła
stanowi jedyną podstawę relacji między jednostkami i między państwami, a nawet
dostrzegając, że przeważające dziś wyobrażenia bezwyznaniowo-wolnomyślne,
pozbawiając społeczeństwo i człowieczeństwo wszelkiej religii, doprowadzają
zniszczeniem człowieczeństwa aż do zwierzęcości, przecież głosił, że proces
upadku powstrzymać może wyższa duchowa siła, jedyna zdolna doprowadzić
do zapanowania uczucia zachowawczości, ochraniającego przed ostatecznym
zezwierzęceniem. Owa wyższa siła miała z pewnością walor nadprzyrodzony,
nie była jednak wprost wiązana z Boskim depozytem Kościoła, ale raczej z “mocą
naturalną”, można by rzec “negatywną” tkwiącą w społeczeństwach i jednostkach,
powstrzymującą je od przekroczenia “granic zwierzęcości”; ile bowiem razy –
pisał Koźmian – ludzkość zbliża się do granic zwierzęcości, tyle razy w
skutku owego czegoś tkwiącego w niej samej, a które jest po prostu wstrętem
przed zbydlęceniem, odskok jej jest gwałtowny; ile razy ludzkość gubi drogowskaz
duchowy, wiarę i religię, i zbacza bezwiednie z drogi człowieczeństwa, krocząc
jakiś czas szlakiem prowadzącym do zezwierzęcenia, przecież doszedłszy do
ostatniego kresu, do granicy, cofa się z przerażeniem mocą przyrodzonego,
w niej tkwiącego a nieuniknionego przeciwdziałania13. Tak
ograniczony ład porządkował nie tylko zachowania jednostek, ale i państw; nie
był to już “uniwersalny ład moralny”, ale raczej “ład faktyczny”, wskazujący
jedynie “negatywną granicę”, wprawdzie nie chroniony jeszcze wyłącznie przez
normy prawa międzynarodowego, dobrowolnie uznane przez państwa, ale już
bardziej mechaniczny niż organiczny, ustalający się w relacjach między
państwami traktowanymi jako osobne byty, kierujące się bardziej własnym
interesem niż wspólnym dobrem uniwersalnej wspólnoty; ład jurydyczny raczej niż
moralny. Ale choć ów ład dopuszczał działania podmiotów na rzecz ich umacniania
przy użyciu środków nie poddawanych ocenie moralnej w tak wielkim stopniu jak
ongiś, to wskazując “negatywną miarę zbydlęcenia” nie dozwalał on na bezkarne
mordowanie ani odmawianie istnienia ukształtowanym przez wieki “narodom
politycznym” i jako taki wystarczał dla uzasadnienia racji ich istnienia i
posiadania szerszego lub węższego zakresu autonomii albo nawet niepodległości.
“Zasada narodowości”, istotna dla Polaków rozproszonych w kilku państwach,
proklamowana przez cesarza Francuzów Napoleona III, budzącego – przynajmniej do
pewnego momentu – ich wielkie nadzieje, nie mieściła się jednak w koncepcjach
tych współczesnych polityków, którzy ładowi temu przeczyli podejmując
działalność nie tyle w myśl hasła “siła przed prawem”, ile “scalania ras”.
Istnienie samoistnych narodów politycznych było kwestionowane zwłaszcza przez
te rządy, które dokonywały ich “asymilacji przez zniszczenie” w imię spełnienia
idei pangermańskich, jak Niemcy epoki Bismarcka, lub panslawistycznych, jak
Rosja drugiej połowy XIX w.
Przeciwstawiając tym tendencjom
projekt austriacki, w którym Polacy i inne ludy, choć nie bez przeszkód i waśni
również między sobą, mogli zachować i rozwijać odrębność kulturową i korzystać
ze stosunkowo szerokiej autonomii politycznej, Koźmian dostrzegał z jednej
strony dynamikę rzeczywistości prusko-niemieckiej, z drugiej zaś różnice w działaniach
podejmowanych przez Prusy i Rosję. To raczej zjednoczone Niemcy niż Prusy
przyjmowały kurs podobny realizowanemu przez Rosję po upadku “bezrozumnego”
powstania styczniowego. Prusy przed zwycięstwem nad Francją w 1870 r.
uzasadniały swe dążenia potrzebą wzmocnienia państwa, skutecznie ją
zaspokajając zwłaszcza pod rządami podziwianego przez Koźmiana Bismarcka, Rosja
natomiast przejawiała wyłącznie tendencje nihilistyczne. Rząd pruski, nie
poddając się centralizacyjnej gorączce, unikając niepotrzebnej centralizacji,
skupiał w swoich rękach wszystko, co mu do jego celów było niezbędne, lecz
nie centralizował dla centralizowania, dla symetrii, odchodząc zarówno od
wzorca despotyzmu rosyjskiego, celnie opisanego już przez Mickiewicza, jak i od
oświeceniowego wzorca centralizacji administracyjnej i biurokratyzacji
realizowanego w Austrii pierwszej połowy XIX w. Dążąc do umocnienia państwa,
dopuszczały one obok silnie zbudowanej biurokracji i wybornych
administracyjnych urządzeń samorządne instytucje, w których ludność brała
udział w sprawach miejscowych; wprawdzie wszystko działo się tu pod
okiem i za początkowaniem władzy, a prawie nic i nigdy wbrew jej woli, lecz ta
inicjatywa była mądra, ta wola rozumna, baczna na interesy lokalne, których nie
lekceważyła ani poświęcała dla doktryny14. Dopiero Kulturkampf,
rozpętany po zjednoczeniu Niemiec, zburzył przykładny dawny stan rzeczy oraz
zadowalające jak na państwo protestanckie stosunki Kościoła katolickiego i
położenia katolików, bo Cesarstwo w swych uniformistycznych tendencjach
zaczęło się powodować bezwiedną może potrzebą pójścia z prądem czasu, który
pod godłem wolnomyślności, następnie bezwyznaniowości stawał się nie tylko coraz
bardziej antykatolicki15, ale i zbliżał do kresu
“zezwierzęcenia”.
Rosyjska “polityka rasowa” stosowała
inne środki, co i raz przekraczając ów kres, sprawiając, że pod jej panowaniem trzeba
było przestać być nie tylko Polakiem, ale człowiekiem. Pisał Koźmian: Nie
ma bezprawia, okrucieństw, gwałcenia praw boskich i ludzkich, społecznych i
politycznych, którego by się Rosja nie dopuszczała w owej epoce względem narodu
polskiego w celu zgnębienia, wyniszczenia i wytępienia żywiołu polskiego, jak
mniemała zapewnienia sobie tymi środkami na zawsze panowania nad polskimi
ziemiami16. O ile Prusy dążyły do “przemienienia Polski w
Niemcy”, negując jej autonomię, ale nie istnienie, Rosja zmierzała do jej
zniszczenia, do usunięcia wszelkich śladów odmienności kulturowej szczepu
słowiańskiego najmocniej zagrażającego jej władczym dążeniom, do zakwestionowania
człowieczeństwa, osłabiając tym samym także własne podstawy, bo – jak zdaje się
sugerować Koźmian – państwo popadające w zwierzęcość i kwestionujące byt innych
znosi fundament, na którym jest oparte. Mimo różnicy środków, identyczne cele
obu mocarstw wzmocnionych w ostatniej ćwierci XIX wieku i realizujących swe zamierzenia
w analogiczny już sposób nakazywały odrzucić romantyczne marzenia o czynie
nadzwyczajnym i podjąć “działania organiczne” na rzecz wzmocnienia stanowiska
Polaków w związku z wolnym od tendencji przeciwnych ładowi państwem Habsburgów
i utrzymania stanu posiadania w pozostałych państwach rozbiorowych17.
Zachowanie bytu narodowego było szczególnie istotne i szczególnie trudne w
okresie “zbrojnego pokoju” zaprowadzonego przez Bismarcka, a honorowanego do
czasu przez władców współtworzących przeciwstawne bloki militarno-polityczne:
trójprzymierze i trójporozumienie; pokoju pozornego w istocie, który – zdaniem
Koźmiana – mógł się zakończyć jedynie wojną18.
Przejawy “zbrojnego pokoju” i rosnącego
zainteresowania Rosji Bałkanami, śledził Koźmian nie tylko na łamach “Przeglądu
Polskiego”, ale także “Czasu”, do którego wrócił po 12 latach przerwy w 1877
r., po śmierci redaktora gazety Maurycego Manna. W tekście Program “Czasu”
ogłosił program trójlojalizmu, którego racje już znamy i który na trwałe
związany jest z jego nazwiskiem, zaś w przemówieniu wygłoszonym również w 1878
r. z okazji trzydziestolecia powstania pisma raz jeszcze wskazał, że naród
polski sam przez się nie może wpłynąć na jakiekolwiek zmiany terytorialne, bo
te sprowadza wojna, a wojny naród polski prowadzić nie może; podnosząc
jednak zarazem, iż są cele, do których zawsze zmierzać powinien bez używania
zgubnych lub niedorzecznych środków, za jakie uznawał wszelką działalność
spiskową, przygotowania do powstania oraz powtarzane periodycznie irredenty. Możemy
wszędzie dążyć do polepszenia naszego bytu narodowego i do oparcia go – jak
Wielopolski kilkanaście lat wcześniej – na podstawie prawnej bez względu na
kombinacje terytorialne19. Nie epatowanie podniosłymi hasłami,
lecz “robienie tego, co robić się da” jako “tego, co robić się jedynie godzi”,
odrzucenie wszelkich idei radykalnych oraz uporządkowanie stosunków społecznych
tak, by “warstwy oświecone” zachowały decydujący wpływ na życie polityczne
wyznaczały treść stanowiska Koźmiana w przegranych przezeń wyborach 1880 r. na
rzecz popartego przez wyborców chłopskich duchownego. Wbrew opinii niektórych
historyków, nie wydaje się, by przegrana spowodowała zmianę nastawienia Koźmiana
wobec udziału włościan w życiu politycznym; raczej utwierdziła go ona w
przekonaniach żywionych od dawna, skierowanych przeciwko “polityce opartej na
ilości”, procesowi deprecjacji “zmysłu politycznego” i wizji polityki jako
dziedziny zmagań ugrupowań klasowych lub narodowych, a nie sztuki utrwalania
wspólnego dobra. Gwarancji “politycznej jakości” poszukiwań dobra wspólnego nie
mogła udzielić inteligencja wiejska, której znaczenie podnosił w tym czasie
zachowawca należący już do kolejnego pokolenia “stańczyków”, Michał Bobrzyński,
“nazbyt różowo” oceniający zdaniem Koźmiana zdolność tej grupy do obrony
nadrzędnego waloru “zmysłu politycznego” względem “zmysłu socjalnego”, tak
istotnego dla szukających poparcia możliwie licznych wyborców partii masowych.
Jedynie tradycyjna warstwa społeczna, ziemianie, mogli się przeciwstawić wywoływanemu
przez radykalnych demokratów współzawodnictwu i nieufności włościan do
szlachty20; mogli to jednak uczynić tylko przez aktywne
włączenie się w “pracę organiczną” około kształtowania “zmysłu politycznego”
włościan, uświadamiania im znaczenia sfery politycznej wykraczającej ponad
sferę społeczną, roli państwa w realizacji postulatów socjalnych, ale też wagi
państwa – choćby obcego, lecz kulturowo pokrewnego – jako gwaranta bezpiecznego
i swobodnego rozwoju zróżnicowanych narodowo, religijnie i społecznie
poddanych.
Polemika z Bobrzyńskim potwierdzała
raczej ciągłość stanowiska Koźmiana niż spowodowany odmiennością sytuacji
oportunizm polityczny konserwatysty pogodzonego z wizją współkształtowania
przez włościan składu ciał przedstawicielskich. Sprzeciw wobec podobnej wizji
podyktowany był nie tyle wskazywanym przez Bobrzyńskiego “zapałem walki”, ile
ideą reprezentacji włościan zgodną z całym życiem społecznym, politycznym i
narodowym. W przekonaniu Koźmiana miała to być jednak reprezentacja nie
tyle włościan, co “dla włościan”, nie tyle przedstawicielstwo złożone z
członków tej warstwy, co z ziemian cieszących się ich zaufaniem i świadomych
ich potrzeb i interesów. Tylko “starsi w narodzie” mogli brać udział w pracach
ustawodawczych, bo tylko oni byli dostatecznie odporni na demagogiczne hasła i
zdolni byli wznieść się ponad partykularyzmy społeczne i narodowościowe. Takie
stanowisko, wyrażane przez Koźmiana już w 1861 r., odpowiadało wszystkim
warstwom społecznym i interesowi państwa w najwolnomyślniejszych i najdemokratyczniejszych
krajach. Co więcej, przyzwolenie na wprowadzenie włościan do
prowincjonalnego parlamentu było w istocie złamaniem zasady oczywistej w
tamtych krajach i otwarciem perspektywy najbardziej wstrętnej konserwatyście:
przemienienia wyjątku w zasadę, w tym przypadku w następstwie rychło nadejść
mającej dominacji “zmysłu socjalnego” liczebnej większości nad politycznym
rozsądkiem nielicznych. Nikt i nic nie zdoła zmienić przekonania –
ostrzegał Bobrzyńskiego Koźmian – iż głównym i istotnie u nas niebezpiecznym
rozstrojem jest ten tylko, który żywioły zachowawcze same wprowadzają
odstępując od wierności zasadom i wyzbywając się siły przekonań oraz odwagi
cywilnej w wypowiedzeniu prawdy lub zdania swojego, a pobłażając złemu i złym
lub tym, co na potępienie złego i złych zdobyć się nie mogą. Ku przestrodze
kolejnym pokoleniom zachowawców dodawał znacząco: gdy ludzie przekonań
zachowawczych zwalniają się z własnej reguły, gdy poczynają niepotrzebne robić
ustępstwa w nadziei czy to pozyskania słabych i zmiennych, czy też nawrócenia
kogokolwiek. Dziesięciu ludzi pewnych siebie może nierównie skuteczniej
przeszkodzić złemu niż stu chwiejnych; i tych dziesięciu ostatecznie więcej
zdolnych zrobić dobrego niż owych stu złego. W każdym razie takich choćby tylko
dziesięciu potrzeba dla przechowania treści i nauki szkoły, nauki, zdaniem moim
krajowi niezbędnej, a koniecznej dla ciągłości zdrowej polityki21.
Jakaż była zatem “niezbędna krajowi
nauka”, której konsekwentnie winien się trzymać zachowawca próbując rozwiązać najważniejszą
w obecnej chwili sprawę ludu wiejskiego, sprawę, od której szczęśliwego
załatwienia zawisła przyszłość czy to pod formą autonomiczną, czy inną? Nie
wymagała ona natychmiastowego dopuszczenia przedstawicieli włościan na ławy
parlamentów krajowego i wiedeńskiego; wymagała raczej włączenia ich do
wspólnego z ziemianami trudu “pracy organicznej” oraz poświęcenia się
wyższych warstw społeczeństwa, ogólnego, ciągłego zajęcia się przez kraj cały
zagojeniem ran socjalnych, słowem uznania zasady demokratycznej i
ustrojenia wedle niej polskiego społeczeństwa przez podniesienie ludu
wiejskiego i powołanie go do poczucia politycznego, to jest do zastępu
narodowego przez równouprawnienie moralne, a nie faktyczne lub
prawne, przez równouprawnienie prawdziwe, a nie przez zrównanie, przez
dostrzeżenie moralnej rangi włościan, pozbawionych w następstwie reform
przeprowadzonych w Austrii wszelkiej pomocy że strony dworu, a nie przez
oddanie ich przeważającej liczbie możności stanowienia prawa22. Do walki
z systematem biurokratyczno-centralizacyjnym potrzebny był zastęp
doświadczonych polityków, nie tylko uwzględniających racje rządu, ale i
zdolnych odnaleźć możliwe do przyjęcia środki służące realizacji postulatów
socjalnych i narodowych w danych okolicznościach. Postulując zakładanie stowarzyszeń
pomagających biednym i chorym, domagając się aktywności towarzystw rolniczych
wobec uboższych gospodarzy, Koźmian eksponował powinności stanu ziemiańskiego.
W myśl Monteskiuszowego “wszystko dla ludu”, jego członkowie mieli raczej
zapominać o własnych interesach niż o interesach ludu, nie bratać się
nienaturalnie, lecz myśleć o prawdziwym szczęściu ludu, o polepszeniu
jego bytu materialnego i wywyższeniu jego moralnym, jako że rzeczywista
ludu pomyślność była najsilniejszą podstawą stanowiska polskiego nie
tylko w zaborze austriackim, a wywyższenie ludu było wręcz równoznaczne
z uzdrowieniem towarzystwa. Zgodnie z sugestią biskupa Bossueta,
kolejnego myśliciela francuskiego, na którego powoływał się Koźmian, konieczne
było dostrzeżenie i uwzględnienie przez prawodawców czyjegoś “interesu”, który
zawsze pozostaje wielką dzwignią spraw ludzkich, nie czynienie jednak z
interesu partykularnego jedynego wyznacznika programu politycznego, ale jego
zestrojenie z interesami innych grup, zważenie interesów włościanina i szlachty,
tej – jak mawiał Szujski – “warstwy przodkującej narodu”, oraz uznanie, że dopiero
wówczas, gdy włościanin będzie bogaty, pracowity, oświecony odpowiednio jego
potrzebom, zniknie nieporozumienie, bo włościanin będzie także obywatelem23.
Koźmian, przekonany, że włościanie
posiadacze gruntu już tym samym, że są właścicielami staną się nieocenioną
podstawą zachowawczą, dopuszczał zatem ich udział w sprawach publicznych.
Sądził jednak, że tam, gdzie sprawami ludu zajmują się należycie wyższe,
światlejsze warstwy, zasługują one sobie do tego stopnia na zaufanie ludu, że
on sam we wszystkim gotów jest zastąpić się przez nie. Zyskanym
zaufaniem owe wyższe warstwy nie dozwalają ludowi samemu o sobie myśleć,
a tym mniej działać, lecz one myślą i działają za niego, przekraczając dane
czysto zwierzęcego zmysłu socjalnego i dopuszczając dane dostarczane
przez wyższy “zmysł polityczny”, kształtowany stopniowo także u włościan przez
ich udział w “życiu i usługach publicznych”. Wzmacnianie stanowiska Polaków
miało się dokonać przez zwiększenie “zastępu narodowego o warstwę z natury
zachowawczą”, proces ten jednak miał być długotrwały, oparty o przeświadczenie,
że obywatela stworzyć może tylko obywatel, że akt dopuszczenia warstw
nieprzygotowanych do udziału w życiu publicznym, akt “uobywatelnienia przez
prawo”, a nie przez “wychowanie do obywatelstwa przez dojrzałych obywateli”,
może być niebezpieczny nie tylko dla wyższych warstw społeczeństwa, ale i dla
samego państwa. “Zmysł polityczny” jako “czysto duchowy” musiał przytępić
“zmysł socjalny”, którego dominacja jest czynnikiem anarchizującym życie
publiczne i powodującym, że to, co zwierzęce zaczyna górować nad tym, co
duchowe. Istnienie gminy zbiorowej, łączącej ziemian z włościanami w pracy
około spraw lokalnych, było warunkiem prowadzenia “pracy wychowującej”
obywateli, ustalającej w nich “zmysł” lub “poczucie polityczne”, będące
warunkiem wstępnym dla starań o autonomię kraju24; starań
uwieńczonych kilka lat później sukcesem tylko w Galicji, znajdującej się odtąd
w jakże odmiennym położeniu od innych ziem polskich, pozostających pod
władztwem prusko-niemieckim i rosyjskim.
Po wycofaniu się z “Czasu”, Koźmian
przeniósł się do Wiednia (ostatecznie w 1898 r.), skąd pisywał felietony i
korespondencje do krakowskiego dziennika (wydane jako Podróże i polityka, 2
t., Kraków 1905), doradzał premierowi K. Badeniemu i wydawał pismo “Le Petit
Journal de Vienne”, przekonując o potrzebie przeciwstawienia się przez Austrię
rosyjskim wpływom na Bałkanach i w krajach naddunajskich, uzasadniając swe
stanowisko racjami wyłożonymi uprzednio w obszernej pracy Monarchia
Habsburgów i wojna wschodnia 1877-1878 r. W Wiedniu przygotował Koźmian
także kilka większych rozpraw, wśród których zwraca szczególną uwagę Rzecz o
roku 1863, dwukrotnie wznawiana praca wydana w trzech tomach w Krakowie w
1894 r., przynosząca krytykę linii politycznej środowiska paryskiego,
Towarzystwa Rolniczego A. Zamoyskiego i “białych” oraz wciąż powracającej w
polskiej rzeczywistości “spiskomanii”. Dzieło ściągnęło na Koźmiana ataki tak
że strony radykałów hołdujących opcji liberalnej lub demokratyczno-liberalnej25,
jak i autorów uchodzących w środowisku “stańczyków” za “zachowawców skrajnych”.
Zaliczany do ostatniej grupy Jerzy Moszyński zarzucił Koźmianowi nieszczerość,
wynikającą z trwania w ścisłym związku w przeddzień wybuchu i w trakcie
powstania z ugrupowaniem Zamoyskiego, a za jego pośrednictwem z emigracyjną
grupą Czartoryskiego. Także Koźmian, wbrew uwagom o kierunku przyjętym w
trakcie powstania przez “grono krakowskie”, miał czynić z idei
niepodległości Polski dogmat nie podlegający żadnej dyskusji, uzupełniając
go artykułami wiary, jakoby Polska niepodległa była niezbędna dla
równowagi i szczęścia Europy, a Europa wcześniej lub później sama koniecznością
logiki historycznej była zmuszona do jej odbudowania. Teoria ta, stawiając
cel zbyt odległy, choćby związany z wizją wojny kończącej czas “zbrojnego
pokoju”, nadal oddawała naród na łaskę Europy, odejmując mu wszelką
samodzielność działania w teraźniejszości przez wzywanie do zachowania “zgody
społecznej” w każdych okolicznościach, a przez to do bezwiednego, krytykowanego
tylko werbalnie, przyzwolenia na dominację ilości nad jakością26.
Treść deklarowanej przez Koźmiana
“polityki trójlojalizmu”, jego krytyka niebezpiecznych tendencji politycznych
ostatniej ćwierci XIX w. przeczą zarzutom Moszyńskiego, zwolennika zbliżenia
Austrii do Rosji, upatrującego w Prusach raczej niż w Moskwie głównego negatora
polskich zabiegów, w istocie zarzucającego “stańczykom” błąd zgubnego naśladowania
antyrosyjskiej opcji dawnego środowiska emigracyjnego i nieszczerości
deklarowanej polityki. Nie wdając się tym miejscu w dyskusję nad
konsekwentnością zerwania przez Koźmiana i jego politycznych przyjaciół z
tradycją emigracyjną, warto jedynie zauważyć, że szkoła politycznego myślenia
nazywana przez przypominanego konserwatystę “stańczykowską” nigdy nie
traktowała Galicji jako “polskiego Piemontu”, a mając na celu ogólny interes
narodowy polski – nigdy go nie mierzyła ani ograniczała stosunkami
jednej części Polski; że pragnęła natomiast wytworzyć regułę życia dla
narodu, wynaleźć podstawy bytu narodowego dla wszystkich i każdej z osobna
części, działając skutecznie w Galicji, w pewnej mierze również w zaborze
pruskim, jedynie “obronnie” natomiast w zaborze rosyjskim, poddanym rządowi
odpychającemu postulowany przez “stańczyków” kompromis, zastępującemu go
prześladowaniem i tępieniem27, niezdolnemu tedy – wbrew
stanowisku Moszyńskiego – uwzględnić racji ludów poddanych jego władztwu;
racji, które miał uznać dopiero w obliczu zagrożenia zewnętrznego, w obliczu
wojny. Niepodobna orzekać, czy przewidywanie takie było również następstwem nie
dość konsekwentnej negacji dawnego, wciąż kwestionowanego w deklaracjach
Koźmiana rachowania na pomoc zewnętrzną; bo choć powitał on wybuch I wojny
światowej jako zapowiedź spełnienia marzeń o autonomicznej albo i niepodległej
Polsce, o rozwiązaniu wreszcie jej “sprawy” przez konflikt między mocarstwami
rozbiorowymi, warto przecież pamiętać, że już krytykując bezrozumność irredenty
styczniowej Koźmian stale podnosił, że tylko “wojna europejska” może stworzyć
warunki dla skutecznego podniesienia “sprawy”, która nie jest “boża”, jak
sądzili poeci romantyczni, lecz “ludzka”, osadzona w realiach politycznych
Europy, włączona w grę ogólniejszych interesów i dążeń poszczególnych mocarstw28,
połączona jednak z trudem obrony i budowania bytu narodowego. Teraz wojna taka
wybuchła, ziemie polskie, choć podzielone, mogły zyskać autonomię większą nawet
niż galicyjska, w sprzyjających okolicznościach niepodległość dzięki więzi z
najbliższą kulturowo Austrią, której interes był zbieżny z ich interesem
Polaków, jako że jej przyszłość była w polskich ziemiach zagarniętych przez
Rosję29.
Wyznanie stańczykowskiej szkoły,
które łączyło losy i korzyści monarchii z losami i korzyściami narodu
polskiego, nakazywało seniorowi Polaków zasiadających w parlamencie
austriackim, ufnemu w zwycięstwo mocarstw centralnych członkowi Izby Panów,
jeszcze tuż przed zakończeniem wojny, bo w październiku 1918 r., opowiadać się
za unią personalną Polski niepodległej z państwem Habsburgów i wierzyć w
trwałość ładu monarchicznego. Koźmian doczekał niepodległości, zmarł 3 lipca
1922 r. w Krakowie, do którego wrócił w 1919 r. ze zmieniającego oblicze
polityczne Wiednia. Zapewne radował się z niej ten, który twierdził, że niedobrze
jest być państwem, które nie opiera na sobie samym bytu, lecz na zewnętrznych
warunkach i obcych rachubach; który głosił, że jeszcze gorzej jest być
narodem pozbawionym bytu państwowego, nierównie gorzej narodem podzielonym
między trzy państwa, najgorzej atoli nie być30.
Zapewne jednak, jak inni konserwatyści, negatywnie oceniał kształt ładu
ustrojowego przyjętego przez Sejm Ustawodawczy, którego członkowie wyrośli w
klimacie charakterystycznym dla przełomu XIX i XX w., zdominowanym przez
“myślenie partykularne” masowych partii, zabiegających o “poparcie liczby” i
postrzegających politykę jako dziedzinę walki społecznej i narodowej, a nie
przestrzeń budowania tego, co wspólne. Ład, którego istotę wyznaczały rządy
parlamentu, dotknięty był błędami wyrosłymi z potęgującego się od narodzin
masowych partii “stanu bezkarności” lub nieodpowiedzialności nie tyle mężów
stanu, co parlamentarzystów takich ugrupowań. W ustroju, który wzmacniał dobrodziejstwo
bezkarności politycznego niedołęstwa i utwierdzał mierność, nijakość,
bezbarwność intelektualną powodowaną dominacją “zmysłu socjalnego”,
niepodobna było liczyć na to, że panować będzie polityczny rozum i rozsądek31.
Choć w wypowiedziach Koźmiana nie odnajdujemy szerszej analizy wpływu “masowej
kultury” na wzmaganie się “masowej polityki”, dostrzegamy przecież przykrą
konstatację, iż sztuka rządzenia zdaje się być zagubiona; że objawem
nowego stanu rzeczy jest z jednej strony uznanie za działającą systematycznie,
periodycznie instytucję mordu politycznego, mordu przeciwspołecznego, który
nie zna już względu na osoby i godności, lecz uzasadnia każdy akt racjami
mającymi fundament w politycznych emocjach tłumów, z drugiej zaś brak
prawdziwych mężów stanu, którzy potrafią wznieść się ponad potrzebę
popularności i realizować dalekosiężne cele związane z kierowanymi przez nich
wspólnotami politycznymi albo narodami włączonymi w takie wspólnoty.
Świat polityczny dotknięty “periodycznym
mordem” i owładnięty emocjami jednostek i grup stał się jałowy i niepłodny,
wypełniony przez polityków szukających jedynie poklasku, zabiegających o
względy, epatujących hasłami odpowiadającymi niskim namiętnościom, skupiających
się na staraniach o spełnienie obietnic danych partykularnej grupie, a nie o
wzmocnienie państwa nawet mimo ich pretensji, wzorujących się choćby na
podziwianym przez Koźmiana, ale i krytykowanym Bismarcku32, którego
dzieło zjednoczenia Niemiec zrodziło się z popiołów polskiego powstania 1863-64
r.33 Powstania, wokół którego ogniskował się namysł Koźmiana nad
światem politycznym nie teoretyczny, nawet nie sięgający centralnych kategorii
filozofii politycznej, odnoszący się natomiast do praktycznej warstwy
rzeczywistości, sceptyczny – jak przystało na członka “szkoły stańczykowskiej”
– wobec dogmatów i abstrakcyjnych idei politycznych, ale też wzywający do
wytrwałej pracy około bytu narodowego jako głównego warunku bycia niepodległego
państwa.
* * *
W niniejszym wyborze pism Stanisława
Koźmiana przyjąłem chronologiczny porządek prezentacji tekstów powodowany
chęcią ukazania konsekwentności myśli autora w stosunku do tez zawartych we
fragmentach Teki Stańczyka. Wybrane teksty opatrzyłem przypisami, które
w kolejnych fragmentach – gwoli uniknięcia zbędnych powtórzeń – odsyłają
niekiedy do przypisów w tekstach wcześniejszych, przystając na “unowocześnienie”
pisowni, ale nie składni stosowanej przez Koźmiana.
Bogdan Szlachta
Przypisy
1 Dane biograficzne przytaczam
głównie za: Z. Jabłoński, J. Zdrada, Koźmian Stanisław, [w:] Polski
Słownik Biograficzny, t. XV, Wrocław 1970, s. 61-66.
2 Kilka słów o naszych stosunkach,
Rzeszów 1861, s. 32-33. Dlatego też przekonani jesteśmy, pisał dalej
Koźmian, iż wedle ducha tych zasad winniśmy ustroić nasze społeczeństwo,
albowiem dla nas demokracja to wedle najdawniejszych definicji tylko równe
powołanie wszystkich do spraw publicznych, a więc powołanie do zastępu
narodowego (ibidem, s. 34).
3 Że rachuby co do wystąpienia
Austrii były chybione, wyznaje Koźmian w napisanej ćwierć wieku po powstaniu Rzeczy
o roku 1863: Podniesienie sprawy polskiej wytwarzało dla Austrii ogrom
niebezpieczeństwa, przedstawiało nie tylko wątpliwe, ale niezmiernie trudne do
osiągnięcia korzyści. Podwójnie zatem sprzeczne było z istotą i tradycją tego
mocarstwa. Dodajmy podwójną nieufność: do cesarza Napoleona III oraz wówczas
jeszcze równie zakorzenioną do Polaków, którą ich związki rewolucyjne i udział
we wszelkich ruchach wymierzonych przeciw Austrii tłumaczyły dostatecznie.
Do tego dochodził jeszcze wniosek natury ogólniejszej, iż podział Polski
wytworzył między trzema mocarstwami spójnię, która wobec samych siebie i innych
zabezpieczała im polskie nabytki. Każde z nich czuło zatem niebezpieczeństwo
naruszenia jej. Był to niezawodnie jeden z powodów, dla których Austria nie
zapragnęła i nie przedsięwzięła kroku stanowczego w sprawie polskiej i
powoływała się na nienaruszalność europejskiego stanu posiadania. W końcu
uwaga istotna na przyszłość: Przecież, jeżeli odbudowanie Polski za
współudziałem Austrii mogło znaczne i uzasadnione budzić wątpliwości co do
korzyści i strat, jakie by jej przyniosło, zwiększenie posiadłości polskich,
sprostowanie granic owego, tak bardzo nierównego podziału, przedstawiało dla
niej niezaprzeczone zyski polityczne, których zdrowa polityka co najmniej
lekceważyć nie powinna była (t. III, Warszawa 1903, s. 54-56).
4 Koźmian uznał, że zalecenie
odrzucenia amnestii stało się zgubnym z jednej strony wskutek
zasadniczego błędu powstania, który nie był naszym (tj. redaktorów “Czasu”
i członków “grona krakowskiego”), z drugiej jednak również pomyłki naszej,
że przypuściliśmy, iż z błędu zasadniczego wyniknąć mogą okolicznościowe
korzyści, iż mniemaliśmy, że można złemu zaradzić złe zwiększając, słowem, że
klęskę jaką nam zadało powstanie zażegnać, a nawet zużytkować się da, wywołując
nim pomoc zagraniczną. Korzystać można i zyski ciągnąć z błędów przeciwników,
nigdy z własnych. Zawiniłem nie mniej niż inni, ale mogę sobie przyznać, że i
nie więcej jak inni (ibidem, t. I, Warszawa 1903, s. 128). We wrześniu 1863
r. “Czas” toczył nadto kampanię za uznaniem powstania stroną wojującą w
następstwie odsądzenia Rosji od prawa posiadania Polski (ibidem, s.
223).
5 W Rzeczy o roku 1863 Koźmian
następująco charakteryzował stan po upadku powstania: Zaniechanie
nieszczęsnego działania nie zmniejszyło dla nas okropności położenia.
Usposobienie nasze ówczesne tylko wyrazem “rozpacz” da się określić. Teraz
zrozumieliśmy, wobec bezowocności naszych usiłowań, ich zgubność, czuliśmy, iż
za późno kładziemy im koniec, aby w najmniejszej mierze naprawić zło wyrządzone
sprawie i krajowi. Rozpacz tym silniej opanowywać nas poczęła, że ją dotąd
przygłuszała gorączkowa działalność, teraz budziła nieczynność, i nic dziwnego,
że niejednemu wobec samobójczego zamachu narodu nasuwały się samobójcze myśli.
Nie jest moim zamiarem, wyznawał Koźmian, zmniejszać winy własnej i
moich przyjaciół. Przeciwnie, chciałem wykazać, jak dalece niedoświadczenie w
sprawach publicznych, brak dostatecznego wyrobienia charakteru i sądu,
zwłaszcza i przede wszystkim wpływ błędnych, acz szlachetnych wyobrażeń, w
których się jest wychowanym, zgubnymi stać się muszą we wszelkim działaniu
politycznym, jak w nim dobre i czyste zamiary nie wystarczają, jak wychodząc z
fałszywego punktu widzenia niepodobna dróg sprostować i do celu dojść. Chciałem
wykazać, że są przedsięwzięcia tak dalece szalone, iż wszelkie w nim rachuby
okazać się muszą mylnymi, a rozsądne usiłowania stać się zgubnymi oraz że jest
bezrozumem chcieć do nich stosować prawidła rozumu. Przedsięwzięcia takie
rozbijają się o niepodobieństwo, a kto niepodobieństwa nie rozpoznał ten już
zawinił (t. I, op. cit., s. 253-254).
6 Ibidem, t. III, s. 234-235.
7 Podróże i polityka, t.
I, Kraków 1906, s. 124.
8 Rzecz o roku 1863, op.
cit., t. III, s. 345.
9 Ibidem, s. 348.
10 Ibidem, t. III, 340. Brak
wytrwałości i stałości, wywodził Koźmian, brak stanowczości zdania u
rozsądnych, poważnych, roztropnych, rozumnych, wobec przedsięwzięć
nierozsądnych, lekkomyślnych, nierozważnych, niedorzecznych był także
następstwem wad narodu. Wygórowana próżność, wykształcona dawnym ustrojem
Rzeczypospolitej Polskiej i jej konstytucją, wymagających poszukiwania
popularności i wzięcia nawet kosztem przekonania, zniknięcie wskutek tego
odwagi cywilnej, która nie mogła się wśród urządzeń Rzeczypospolitej wyrobić,
duma osobista i rodowa, która na tle tych urządzeń potwornych, bo
arystokratyczno-demokratycznych, wybujała, były wadami politycznymi, które
niepodległa Polska przekazała porozbiorowej i które stały się, w znacznej
części, przyczynami błędnego zachowania się i karygodnego postępowania
zachowawczych żywiołów. Nie potrafiły one nie tylko zapobiec, ale nawet
odłączyć się od przedsięwzięć i działań zgubnych dla narodu – a przecież było
to ich powołaniem. W społeczeństwie, w którym zło nie znajduje przeciwwagi musi
ono wziąć górę. Nie same przecież wrodzone lub przez przeszłość przekazane wady
były przyczyną błędów stronnictwa zachowawczego. I ono także uległo wychowaniu
i wyobrażeniom porozbiorowym. I ono więcej ceniło niepewne widoki bytu
państwowego niż istotne warunki bytu narodowego. I ono ślepo wierzyło w obcą
pomoc mającą dopomóc do odbudowania państwa polskiego. Ta tylko ważna
zachodziła między nim a demagogicznym stronnictwem różnica, iż nie tylko
uniemożliwiało, ale podejmowało pracę około bytu narodowego i czuło jego
ważność, a przypuszczało przedsięwzięcie odbudowania państwa polskiego jedynie
za współudziałem obcej pomocy, czym było mądre, roztropne, sumienne i czym też
jego patriotyzm był rozumny (ibidem).
11 /A. Wrotnowski/, Porozbiorowe
aspiracje polityczne narodu polskiego, wyd. II, Kraków 1883, s. 4. i
205.
12 Rzecz o roku 1863, t.
III, wyd. 2, Kraków 1896, s. 372-373.
13 Bezkarność, [za:] Pisma polityczne, Kraków
1903, s. 9-10.
14 O działaniach i dziełach
Bismarcka, op. cit., s. 72.
15 Ibidem, s. 312.
16 Ibidem, s. 54-56. Prusy nie
drażniły ani pobudzały nigdy szlachetnych i dodatnich stron charakteru
polskiego, umiały zawsze uderzać i wyzyskiwać jego słabe i ujemne, snuł
porównanie Koźmian. Przeciwnie Rosja wywoływała do walki z sobą to, co
stanowi rdzeń szlachetną naszego narodowego charakteru i wszystkie nasze
zalety, a nie umiała chwycić nas za nasze słabości. Tym sposobem Prusy miały za
sprzymierzeńców wszystkie nasze wady, Rosja za przeciwników wszystkie nasze
zalety. Polacy umieją się zachowywać w nieszczęściu i nędzy; powodzenie chwilowe
upaja ich zbytecznie, dobrobyt zawraca im głowę, gotowi wśród niego
zniedołężnieć lub szaleństwa popełniać. Naród polski, przywiązany do swej
narodowości, oburza się na gwałty i gwałty te wywołują w nim cuda poświęcenia i
wytrwałości; ale, mało polityczny, nie przeczuwa do czego doprowadzić może
łagodne a podstępne z nim postępowanie; umiał zrywać się do walki, nie umiał się
ochraniać. Postępowanie rządu rosyjskiego budziło co chwila przywiązanie do
wiary i narodowości; pruski rząd zaś pozostawiał te sprawy na boku, w cieniu, a
rozbudzał chęć dobrobytu. W owych czasach rząd pruski nie prześladował religii
ani też nie zabraniał używania ojczystego języka, w sprawach religijnych był
jeszcze oględny, w językowej obojętny. Wielka wolność osobista i polityczna,
równość praw dla wszystkich, wyborna, sprawiedliwa, nieskazitelna
administracja, doskonałe urządzenie stosunków kredytowych, uporządkowanie
własności i wielkie jej poszanowanie, czyniły życie pod panowaniem pruskim nie
tylko znośnym, ale wygodnym, tak że łatwo można było zapomnieć o idei, o
narodowości, o tradycjach historycznych (ibidem).
17 Gwoli uzupełnienia dodajmy, że Koźmian
był nie tylko parlamentarzystą i publicystą politycznym. Udzielał się również w
autonomicznej Galicji na polu teatralnym. Już w 1865 r. poparł przedsięwzięcie
A. Skorupki, który po objęciu dyrekcji krakowskiego teatru powierzył mu artystyczne
kierownictwo, zatem także dobór repertuaru, a nawet reżyserię niektórych
spektakli wystawianych na jego deskach. Jednak trzy lata później Koźmian
odszedł z teatru, poróżniwszy się z dyrektorem i zaangażowawszy w działalność
polityczną. Po kolejnych trzech latach, w 1871 r., wrócił doń jednak, gdy
ciężko chory Skorupka przekazał mu faktyczne kierownictwo. W następnym roku, po
śmierci formalnego dyrektora, Koźmian objął kierownictwo, redagując zarazem
czasopismo “Afisz teatralny” (1871-77), popularyzujące wiedzę o teatrze w
Krakowie, oraz powołując komisję doradczą, która wspomagała dyrektora w doborze
polskich sztuk i opiniowała kierunek teatru. Od 1878 r. zniechęcony nie tylko
finansowymi trudnościami związanymi z prowadzeniem teatru, Koźmian powoływał
współdyrektorów, jednak krytyka jego organizacyjnych poczynań i konfliktów z
aktorami, trafiała głównie w niego. W 1885 r. zrzekł się ostatecznie dyrekcji i
już tylko kilka razy włączał się w aktywność krakowskiej sceny, inscenizując
dzieło Arystofanesa i biorąc udział w debacie o kształcie architektonicznym
nowego teatru. Jego zasług dla krakowskiej sceny niepodobna jednak zapoznać:
repertuar przezeń ustalany, odpowiadający jego rozumieniu narodowej funkcji
teatru, pełen był wielkich dramatów narodowych, nade wszystko zaś dzieł Słowackiego,
znakomicie reżyserowanych przez samego Koźmiana. Wyreżyserowani przez J.
Rychtera Konfederaci barscy Mickiewicza spotykają się w nim z dramatami
Szekspira, dzieła Kochanowskiego, Krasickiego, Bogusławskiego i Zabłockiego, a
przede wszystkim Aleksandra Fredry, z dramatami Racine’a i Moliera, Schillera i
Goethego (zob. szerzej A. Bar, Teatr krakowski pod dyrekcją Koźmiana,
Lwów 1939).
18 Każdy czuł, pisał
Koźmian analizując sens “zbrojnego pokoju”, że wcześniej czy później przyjść
może do europejskiego starcia, do wielkiej wojny. Nikt, nawet
pacyfiści przypuścić nie mogli, że podział Europy na dwa obozy,
które wciąż uzbrajały się, zapewni wieczny pokój. Nikt nie wiedział,
kiedy przyjdzie do wojny, bo nieobliczalne zdarzenie mogło ją zawsze
wywołać, jak też jej grozą oddalić ją. Najzuchwalszym paradoksem było
twierdzenie, że bezbrzeżne zbrojenia utwierdzają pokój. Skoro przyjść
miało do wojny, lepsza dla dwóch środkowoeuropejskich mocarstw wczesna
niż odwlekana. Także dla świata. Dopiero po niej odetchnąć może,
wprawdzie po strasznym jej uścisku (Podczas wojny 1914 r., b.
r. i m. w., s. 2-3).
19 Przemówienie w 30-tą rocznicę
założenia “Czasu”,
[w:] Pisma polityczne, Kraków 1903, s. 392.
20 List otwarty do posła
Bobrzyńskiego z 6 IX 1889 r. Kraków 1889, s. 5. W 1861 r., rozróżniając
demokrację od demagogii, Koźmian pisał, że już starożytni Grecy znali podobną
dystynkcję, mając za demokrację jedną z trzech naturalnych doskonałych (acz
nie najdoskonalszą) form rządu, demagogię natomiast za jej
zwichnięcie. Trzeba by już raz porozumieć się – wzywał. Otóż u nas biorą
często demagogię za demokrację, to jest popsucie i nadużycie zasady za zasadę.
Demokracja w naszych czasach to równouprawnienie, to zasady którymi dziś (tj.
za II Cesarstwa) kieruje się Francja i prawie wszystkie cywilizowane
społeczeństwa, to zasada która faktycznie rządzi już naszą prowincją,
to jednym słowem zdobycze rewolucji francuskiej. Demagogia zaś to wszystkie
zboczenia rozumu ludzkiego. Dlatego jeżeli wolno z góry potępić demagogię, nie
wolno potępić demokracji, przynajmniej nie bez dyskusji (Kilka słów…,
op. cit., s. 33).
21 List otwarty…, op. cit., s. 10.
22 Kilka słów…, op. cit., s. 37-38.
23 Ibidem, s. 16-17. Choć problem
“interesu”, tak istotny w rozważaniach Koźmiana dotyczących stosunków
międzynarodowych, wysuwał się na pierwszy plan, to był to mimo wszystko plan
dalszy niż oświata, która szlachta jako stan, a nie zbiorowisko jednostek,
szerzyć miała wśród ludu, skoro pisał on w tym samym tekście, że brak
oświaty jest niezawodnie jedyną, wyłączną, rzeczywistą przyczyną
złego, a należyte oświecenie ludu rozwiązuje całe zadanie (ibidem,
s. 20-21). Dodajmy, że rozważając drażliwy problem służebności, Koźmian
odmawiał racji “komunistycznym dążeniom” tych, którzy postulowali oddanie
chłopom praw właścicielskich do spornych nieruchomości, zarazem jednak
postulował ze względu społecznego odstępowanie gromadzie niezbędnych
dla niej pastwisk i lasów, ale tylko o ile krok tego rodzaju wynika z własnego
popędu większego właścicieli i za wykupem (ibidem, s. 23-24).
24 Kilka słów…, op. cit.,
s. 29-31. Natura rdzennych stosunków, pisał gdzie indziej
Koźmian, podstawy bytu społeczeństw nie zmieniają się. Jak zapoznanie w
przeszłości ważności stosunków agrarnych doprowadziło do upadku politycznego,
tak dalsze zaniedbywanie kwestii włościańskiej doprowadzić może do zagłady
narodowości, a jak w przekonaniu największego króla naszego już przed
wiekami stosunki agrarne były dla nas najważniejszymi, tak dziś w
sumieniu uczciwych i w pojęciach rozumnych kwestia włościańska jest wszystkim.
Jeżeli dawniej była ona podstawą bytu ekonomicznego i politycznego państwa,
to dziś jest ona przede wszystkim treścią bytu narodowego. Jeżeli wieś nasza
pozostanie polską nie tylko mową, ale duchem i wiarą, nie zginie
Polska (Nasze stosunki, recenzja z dramatu W. L. Anczyca pt. Emigracja
chłopska, “Przegląd Polski”, r. XI, zeszyt IV, październik 1876 r., s.
40-41).
25 Zob. w szczególności krytyki
zawarte w tomie Stronnictwo krakowskie o styczniowym powstaniu. Rozprawa w
Kole literackiem we Lwowie o książce p. Stanisława Koźmiana pt. “Rzecz o 1863
r.”, Lwów 1895 (nade wszystko teksty T. Romanowicza).
26 Myśl polityczna z księgi dziejów
cierpień i pracy, Kraków 1895, t. II, s. 175.
27 Rzecz o roku 1863, t.
III, wyd. 2, Kraków 1896, s. 370-372.
28 Pisał Koźmian w Rzeczy o roku
1863: Istotna i skuteczna pomoc obca, na którą liczyły zastępy
wychowanych w treściach porozbiorowych pokoleń, zmierzająca do odbudowania
państwa polskiego mogła nadciągnąć jedynie z wielką wojną europejską; zatem
dopóki taka wojna nie wybuchłaby i nie dotarła do ziem polskich z zamiarem
wyswobodzenia ich, niepotrzebne były, a przez przedstawicieli pierwszego
systemu za marne i zgubne uznane być musiały, zbrojne powstania, tym samym
poprzedzające je spiski (t. III, s. 330)
29 Podczas wojny 1914 r.,
op. cit., s. 1. Austro-Węgier wielkiej polityki celem – kontynuował
Koźmian – może być tylko, z jednej strony, odepchnięcie Rosji od
Bałkan, z drugiej zaś zabezpieczenie się przez wzmożenie się, co
może zostać dokonane jedynie za zwiększeniem się polskimi nabytkami, nowymi
polskimi posiadłościami w należytej politycznej mierze, cel, którego
spełnienie w następstwie wielkiej wojny stałby się najlepszą,
najistotniejszą, nie wątłą i nie zawodną rękojmią bytu dla polskiego narodu,
dla jego religii, wiekowej kultury (ibidem, s. 8). Dlatego, konkludował, pewne
jest, że na wszelki wypadek dodatnio może tylko wpłynąć na polskie losy wierne,
dzielne, męskie, wytrwałe zachowanie się i postępowanie polskich poddanych
monarchy habsburskiej monarchii względem niej, co obecnie jest jedynym
państwem, na którego istnieniu zależeć musi i zależy Polakom, którego też
wzrost i wzmożenie pożądanymi im są. Przegrana dwóch środkowoeuropejskich
mocarstw byłaby klęską polskiego narodu oraz w tej części Europy katolicyzmu
pogromem (s. 6), bo właśnie po stronie Austrii, podejmującej rozstrzygające
wysilenie zarówno dla siebie, jak i dla “sprawy polskiej”, tkwiło szlachetne,
etyczne tło (s. 3).
30 Monarchia Habsburgów i wojna
wschodnia 1877-1878 r.,
[w:] Pisma polityczne, op. cit., s. 756.
31 Bezkarność, op. cit., s. 39-40. Odnosząc
się szczególnie do stosunków galicyjskich Koźmian pisał: Karać głupoty u nas
nie tylko, że nikt nie chce, ale nikt nawet nie umie, “kto jest bez winy, niech
rzuci na nią kamieniem” zdaje się być godłem pokolenia. Można u nas popełnić
tysiące niedorzeczności, dać sobie świadectwo najpiękniej rozwiniętej
nieudolności, przecież być zdolnym do wszystkiego i do wszystkiego powołanym.
Niesłychana też jest w następstwie zasłaniającej ją bezkarności siła
niedorzeczności u nas i zaprawdę wobec jej powodzeń sprawiedliwość zakryć musi
zasmucone oblicze. W rozbujaniu swym głupota u nas staje się figlarna i zmyślna
i rzec można, że obdarzona jest pewnym sprytem, tym przynajmniej, który
zapewnia powodzenie. Szczęście daje rozum! Nigdzie jednak niedorzeczność nie
stwierdziła się tak zuchwale i nie grasowała i nie grasuje jeszcze tak
bezkarnie, jak w naszym dziennikarstwie; prawdziwe to pole jej zwycięskich
popisów. I przyznać trzeba, że ta bezkarność wcale nie jest stronnicza, bez
różnicy zasad i przekonań stronnictw i obozów zasłania ona nieuctwo,
niedołęstwo, niezdarstwo i nudę w dziedzinie publicystyki i dziennikarstwa. Na
wszystkie te zbrodnie nie ma u nas kary! Czy w publiczności brak jest
zastanowienia, czy sądu, czy odwagi, czy rozumu? Nie wiemy doprawdy, ale to
pewne, ze nie ma kraju, w którym by ludzie dali się truć drukowanymi
niedorzecznościami i pozwalali zabijać się drukowanymi nudziarstwami z taka
cierpliwością i dobrodusznością. Jestże i tu owa przypisywana nam potrzeba i
żądza męczeństwa!? (ibidem).
32 O działaniach…, op. cit.,
s. 534-535
33 Rzecz o roku 1863, t. I, op. cit., s
240.
|