Błażej Sajduk - Demokracja interpretacji, interpretacja demokracji


[1]Mnogość opinii i sądów stanowi ważny element ustroju demokratycznego, natomiast ich powszechna równoważność jest oczywiście, co najmniej wątpliwa. Demokracja to ustrój, w którym działają liczne instytucje, grupy interesów, partie polityczne, ilość aktorów na demokratycznej scenie jest bardzo duża. Co oczywiste nie każdy z nich jest równie istotny. Nasuwa się pytanie, jak jednoznacznie ustalić ich doniosłość oraz czy hierarchia, do której przywykliśmy jest wiarygodna? Chroniczny brak prób zestawiania uczestników systemu demokratycznego może stanowić przyczynę nieporozumień. Akceptowanie asymetrii w niektórych sytuacjach np. w relacjach ekspert – laik jest oczywiste. Bywają jednak sytuacje, w których utrzymywanie asymetrycznej relacji służy zafałszowywaniu rzeczywistości. Taki stan ma miejsce w przypadku relacji polityka – świat mediów.

Słowo demokracja było już umiejscawiane w sąsiedztwie licznych przymiotników, jednak obecnie szczególnie interesujące wydaje się popularne sformułowanie „demokracja medialna”. Elementem konstytuującym tą odmianę demokracji, jest proces wyswobadzania się przekaźników informacji ze swojej dotychczasowej roli. Zmianie ulega funkcja, jaką zwykło się przypisywać mediatorom pomiędzy obywatelem a rzeczywistością. Na płaszczyźnie teoretycznej chodzi o rolę, jaką pełni język. Zamiast narzędzia i neutralnego przekaźnika zaczęto postrzegać go, jako element kształtujący rzeczywistość, w nie mniejszym stopniu niż realnie istniejące przedmioty. Na płaszczyźnie praktycznej zmianę można porównywać z funkcją, jaką pełnią w życiu społecznym media. Kolejną cechą jest skracanie horyzontu tzw. pamięci społecznej dokonujące się pod naporem strumieni informacji wypłukujących ze świadomości wcześniejsze wydarzenia. Taka sytuacja nie pozostaje bez wpływu na politykę, powodując skracanie jej zakresu czasowego. Sporom politycznym bardzo trudno przybrać bardziej stabilną w czasie formę, zazwyczaj są one formułowane ad hoc w sposób punktowy, tracą na znaczeniu po dniu lub tygodniu. Owa kompresja jest wynikiem zmiany w rozkładzie akcentów. Dominującą rolę w przekazach zaczynają pełnić emocje. Efemeryczność emocji oraz ich siła oddziaływania wpływa na kształt „gramatyki” politycznej. Powyższe tendencje mają negatywny, bo fałszujący wpływ na dyskurs społeczny. Są wstanie wypromować lub przeciwnie – ubezwłasnowolnić aktorów politycznych, tworząc nierozerwalny łańcuch wiążący pozycję z językiem, którym się posługują. Np. będąc przywódcą ludowej rewolty trudno wejść w rolę wicepremiera i być w niej autentycznym. Język pełni tutaj funkcję ograniczającą możliwe i dopuszczalne zachowania. Jednym z elementów władzy jest obecnie umiejętne sterowanie strumieniami wydarzeń oraz czasem, w którym są one wprowadzane na forum publiczne. Jako przykład można przytoczyć aferę związaną ze zdymisjonowaniem b. wicepremiera Leppera, czy zorganizowanie konferencji prasowej przez ministra sprawiedliwości w sprawie artykułu, którego treść nie zdążyła jeszcze zaistnieć w świadomości publicznej.

We wszechogarniającą fluktuacyjność ponowoczesnej rzeczywistości doskonale wpisuje się koncepcja tzw. demokracji medialnej, ustroju, w którym funkcja reprezentowania społeczeństwa ustępuje miejsca prezentowania siebie społeczeństwu – swego rodzaju telepopulizm. Potencjalnym zagrożeniem w demokracji medialnej jest dominacja informacji błahych i drugorzędnych nad istotnymi. Np. interpretacja nadana przez bardzo popularny program satyryczny może zastępować odbiorcom autentyczną refleksję, stając się protezą opisu świata rzeczywistego. Dostępność i brak mentalnych przeszkód w przyswajaniu przekazu wzmacniają władzę tego typu instytucji. Nadmiar cynizmu, jednej z cech postmodernistycznej twórczości, może nastręczać trudności ze zdekodowaniem – czyli z odczytaniem informacji, będącym wstępem do interpretacji, i zamienić się w tzw. szum – czyli zakłócenia deformujące pierwotną treść. Ta dowolność zapewne nie stanowi problemu dla osób ceniących komunikacyjną wieloznaczność, w której sama treść przekazu bywa mało istotna, jeśli w zastępstwie transmituje się emocje. Jednak dla zwolenników klasycznie definiowanego pojęcia prawdy jest to zagrożenie bardzo poważne. Czy i ile miejsca jest w polityce dla sensualizmu?

 

Władza

 

Bez wątpienia konstytucyjny podział władz ulega na naszych oczach transformacji. Podział na: władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, uzupełniony o władzę szeroko rozumianych mediów zaczyna stopniowo funkcjonować według innego paradygmatu. O ile pierwszy i drugi element opiera się na stosunkowo dobrze opisanych klasycznych relacjach władzy, to na naszych oczach zaczęła się przemiana roli dwóch ostatnich elementów. Publicznie, zaczęto zadawać na serio pytania o rolę, jaką władza sądownicza pełni w systemie politycznym. Taka sytuacja „odczarowania” rzeczywistości miała miejsce w przypadku Trybunału Konstytucyjnego i szerzej, całego aparatu sądowego. Sędziom Trybunału przypomniano ich wcześniejsze wybory polityczne, natomiast sędziom i asesorom sądowym zaczęto stawiać pytania na temat związków pomiędzy rodzajem i wysokością orzekanych kar i „mód” panujących w ich środowisku. Zadawanie tego rodzaju pytań, kwestionuje jakościowo zupełnie inny wymiar władzy. W centrum zainteresowania nie są już procedury czy struktura, ale sam człowiek, osadzony w danym momencie w konkretnej roli. Natomiast sytuację mediów w tym układzie można próbować uchwycić przy pomocy, terminu z zakresu stosunków międzynarodowych, tzw. miękkiej siły – soft power, czyli wpływ kultury i wartości na proces podejmowania decyzji. Jeśli do konstatacji tej doda się uwagę na temat możliwości kształtowania preferencji przez media i realnego wpływu na decyzje z tym faktem związanego, uzyskuje się bliższy rzeczywistości obraz mediów, jako czwartej władzy. W tym miejscu należy podkreślić niewspółmierność i jakościową różnicę pomiędzy tzw. czwartą a pozostałymi władzami. Media mając realny wpływ na ludzkie preferencje, kształtują nie tylko obraz pozostałych elementów systemu, ale mają również moc konstruowania percepcji całego układu. Instytucyjnymi, w klasycznym rozumieniu, ograniczeniami czwartej władzy narzuconymi głównie przez pierwszą władzą są: Konstytucja RP z 1997 roku, Ustawa o Prawie Prasowym z 1984 roku oraz pośrednio Dziennikarski Kodeks Obyczajowy. Już sama data Ustawy może budzić zdziwienie i poważne wątpliwości np. z powodu nieuwzględnienia nowych form komunikacji, w tym Internetu. Rzetelny opis roli mediów jest trudny z kilku powodów. Między innymi, bardzo często sytuację dziennikarzy odmalowuje się, stosując techniki erystyczne, a nie przywołując faktyczne zjawiska. Niestety fetysz dziennikarskiego obiektywizmu nadal należy do obowiązującego słownika dziennikarskiej poprawności. Na szczęście coraz częściej stawia się pytania o tzw. „przekonania”. W okresie, krótko po wyborach prezydenckich 2005 roku, w jednym z listów do popularnego dziennika, czytelnik postulował, aby dziennikarze zadeklarowali, na kogo głosowali w wyborach, tak by ich odbiorcy posiadali możliwie pełną o nich wiedzę. W tym miejscu należy nadmienić dwie rzeczy: propozycję złożył czytelnik głosujący na PiS i Lecha Kaczyńskiego – środowiska mocno doświadczonego przez czwartą władzę. Propozycja taka, choć efektowna wydaje się być nie tylko kontrowersyjna, ale również niekonstytucyjna. Skądinąd niezwykle pouczające byłoby przestudiowanie życiorysów najpopularniejszych polskich dziennikarzy. Na uwagę zasługują pomysły zinstytucjonalizowania części owej jawności. Pomysł wydaje się zasadny w kontekście emocji towarzyszących lustracji w tym środowisku. Z badań opinii publicznej przeprowadzanych w ostatnich latach, zarówno w skali naszego kraju, jak i całej Unii Europejskiej wynika, że Polacy darzą dziennikarzy bardzo dużym stopniem zaufania. Ponad połowa Polaków ufa tej grupie zawodowej, podczas gdy w Europie odsetek ten wynosi około jednej trzeciej społeczeństwa. O interes publiczny zdaniem respondentów w dużo większym stopniu dbają dziennikarze niż, zdawałoby się powołani do tego, politycy. Czy to dobra tendencja? Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi, można natomiast rozważyć potencjalne konsekwencje takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, media potencjalnie mogą nie tyle opisywać rzeczywistość i kontrolować świat polityki, co w sposób aktywny je kreować, również w sposób uwzględniający korporacyjne interesy. Szkopuł stanowi fakt, iż wewnątrz korporacyjne kontrowersje bardzo często przenikają do głównego nurtu dyskursu publicznego, nie ze względu na ich doniosłość dla ogółu, ale z powodu wewnątrz środowiskowej doniosłości. Za przykład mogą służyć: kontrowersyjna i niejednoznaczna sprawa ułaskawionego przez prezydenta redaktora Andrzeja Marka, zwolnienie z pracy znanego i popularnego dziennikarza-polityka Tomasza Lisa lub bulwersująca z punktu widzenia etycznego sprawa opublikowania zdjęć zamordowanego dziennikarza Waldemara Milewicza. Media starają się wytworzyć postawy solidaryzujące się z ich postulatami dotyczącymi np. wolności słowa. Niestety bardzo rzadko ze strony tychże środowisk padają jakieś konkretne propozycje na temat tego gdzie przebiega granica pomiędzy źle i dobrze pojmowaną wolnością, w tym i wolnością słowa. Często, natomiast kwestia ta jest sprowadzana do absurdu, traktując takie rozróżnienia, jako fundamentalne zagrożenia dla demokracji i czuwających nad nią medialnych opiekunów. Po drugie, wspomniane powyżej wyniki badań można interpretować, jako przejaw wysokiego uzależnienia od interpretacji dostarczanej przez pośredników. Pozostaje ufać, iż owo zapośredniczenie idzie w parze z pluralizmem źródeł. Wspomniany pluralizm ma dwa oblicza. Jedno jest sukcesywnie urzeczywistniane poprzez zwielokrotnienie ilości dostępnych dzienników, ilość stacji i audycji w mediach publicznych. Widać to wyraźnie w dyskusjach nad rolą środowiska „Gazety Wyborczej”. Z jednej strony pojawiają się głosy stwierdzające, iż istnienie jednego, otwartego i dominującego medium nie jest niczym dziwnym w demokracji. Z drugiej strony pojawiają się opinie, że dopiero istnienie realnej konkurencji w postaci „Faktu” i Dziennika” przybliżyło stan rynku medialnego bliżej pełniejszego pluralizmu. Wydaje się jednak, że stopniowo braki drugiego oblicza pluralizmu – wymiaru jakościowego różnorodności są uzupełniane. Zyskał on dzięki zmianom w ilości podmiotów, i nie chodzi tu li tylko o dość konwencjonalne, dychotomiczne rozróżnienia np. na prawicę i lewicę czy rządzących i opozycję. Wydaje się, że dyskurs staje się bardziej polifoniczny – jest w nim więcej odcieni. Należy zauważyć, iż na tych zmianach zyskały tzw. środowiska konserwatywne, uzyskując możliwość pełniejszej artykulacji swoich stanowisk.

 

Dziennikarze i politycy

 

W książce Andrzeja Horubały Umoczeni w rozmowie pomiędzy jednym z głównych bohaterów – Maćkiem, młodym prawicowym politykiem i Witkiem – redaktorem „Nowego Słowa” padają znamienne słowa tego pierwszego: „Ani lud, ani dziennikarze nigdy nie dowiedzą się o prawdziwych mechanizmach polityki, o kulisach podejmowanych decyzji tyle, co polityk praktyk. Świat dzieli się na niewielką grupę rozgrywających i kibiców, którzy w dodatku tumanieni przez dziennikarzy snobują się na lekturę takich czy innych tytułów (…)”. Ta, co tu ukrywać, ponura wizja polityki wydaje się być przynajmniej częściowo prawdziwa, choć radykalna opozycja: świat polityki – świat mediów wydaje się być nie do końca przekonywująca. Za swoisty zwornik obu środowisk można było traktować obecny przez chwilę w społecznym dyskursie pomysł kandydowania na prezydenta RP, wspomnianego wcześniej, Tomasza Lisa, ówczesnego dziennikarza TVN. Jednak, jak wiadomo ten sposób przekroczenia dychotomii okazał się nieudany. Warto w tym miejscu wspomnieć sytuację, która miała miejsce w momencie ogłoszenia, przez Jana Rokitę, w jednym z programów telewizyjnych, prowadzonych na żywo, iż rezygnuje z uprawiania czynnej polityki. Na taką deklarację dziennikarz prowadzący program pospiesznie, niemal „na otarcie łez” zapewnił, już, eks-polityka, żeby się nie martwił – on i inni redaktorzy nadal będą go przecież zapraszać. Dramatyzm sytuacji został sprasowany, jasnym stało się, kto posiada władzę. Ponadto nawiązanie przez krakowskiego polityka do tragicznego losu narodu czeczeńskiego, zostało zinterpretowana przez prowadzącego, jako zbyteczny blichtr i patos. Najprawdopodobniej zirytowało to rozmówcę, który płynnie wszedł w kompetencje dziennikarza i niezwłocznie zakończył program. „Podział władz” w studiu został zrównoważony.

Politycy, jako eksploatatorzy mediów bardzo często postrzegają rzeczywistość pragmatycznie. Mniej istotne jest czy informacja jest prawdziwa, ważne czy i jak da się ją wykorzystać. Niuanse są konieczne, jeśli służą jakiemuś wymiernemu celowi. Dziennikarze oskarżani o stronniczość bronią się, w zależności od strony, z której nadchodzi atak, mówiąc albo, iż wcześniej atakowali opozycyjną w stosunku do interlokutora partię, albo, że tylko recenzują rządzące aktualnie stronnictwo. Pokutuje tu fałszywe postrzeganie polityki, z którego celowo usuwa się pojęcie: „przekonania”, które są pierwotne względem sympatii i antypatii wyborczych. Bowiem spór toczy się, tak naprawdę na dużo głębszym, abstrakcyjnym poziomie. I nie jest to jedynie logomachia, a kwestia podstawa. Nową sytuację można by opisać w następujący sposób: polityk i dziennikarz stają de facto na jednej płaszczyźnie, niczym w zasadzie się od siebie nie różniąc. Jednego w powszechnych wyborach wybrała część narodu, drugiego widzowie. Ku uciesze lubujących się w zmienności postmodernistów, ten drugi mógłby nawet cieszyć się lepszym, bo dynamicznie aktualizującym się poparciem. Te dwa typy legitymizacji zaczynają niebezpiecznie blisko siebie współegzystować. Specyficzność sytuacji polega na tym, iż by stać się uczestnikiem procesu politycznego nie trzeba być politykiem. Polityka, jako proces, zarówno ta pisana przez duże „p” jak i ta pisane przez „p” małe, może toczyć się w różnych miejscach, za pośrednictwem różnych aktorów. Polityk swoje umocowanie czerpie z cyklicznych, demokratycznych, wolnych i wieloprzymiotnikowych wyborów, których funkcją – w założeniu – jest weryfikowanie jego osiągnięć. Legitymizacja osoby, nadającej interpretację działaniom polityka – np. dziennikarza, czyli de facto współkształtującej rezultaty procesu politycznego jest innego rodzaju. Tym niemniej intelektualnie stymulujące wydaje się próba postawienia znaku równości pomiędzy tymi dwoma kategoriami aktorów. Niestety w tym punkcie można otworzyć Puszkę Pandory i zacząć snuć domniemania na temat nowych form demokracji, cybernetycznej, wirtualnej lub jakkolwiek inaczej nazwanej. Tu należy zaznaczyć, iż w dającej się przewidzieć przyszłości najbardziej stabilnie zdaje się funkcjonować demokracja oparta o narodowo i obywatelsko zorganizowaną wspólnotę. Ale jaką lekcję z takiego stanu rzeczy może wyciągnąć polityk? Może zmianie roli mediów powinna towarzyszyć zmiana środków i metod, jakimi uprawia się politykę? Wyjątkiem osłabiającym tezę o konieczności dostosowania środków do nowej sytuacji władzy jest casus rządzącej koalicji. Prawu i Sprawiedliwości udało się, co prawda wygrać wybory wbrew przeważającej, negatywnej opinii mediów. W sposób oczywisty może to irytować wyborców o innych przekonaniach, jednak jak widać, rządzenie w takiej sytuacji jest dużo bardziej skomplikowane. Z podobnym problemem będzie musiał się zmagać Nikolas Sarkozy. Wyraźnie już widać, że progresywna paryska elita nie pozwoli o sobie zapomnieć i z całą mocą będzie starała się bronić własnej hegemonii w dyskursie publicznym. W takiej sytuacji można realizować dwa scenariusze – ignorować ten stan rzeczy lub próbować się do niego dostosować. Przy stabilnym zaufaniu elektoratu i realnych zmianach na lepsze na poziomie mikro pierwsze rozwiązanie wydaje się najsłuszniejsze. Jego dodatkową zaletą jest konieczność dokonywana realnych, nie semantycznych, zmian na lepsze. Negatywną konsekwencją jest wrogość i nieufność gatekeeperów – czyli osób i instytucji pośredniczących i dystrybuujących informację oraz wiedzę. Dostosowanie się do wymagań mediów znajduje pośrednio wyraz w coraz większym udziale marketingu w polityce. Właściwie można mówić o zlewaniu się tych dwóch porządków.

Nie ulega wątpliwości, że proces polityczny już dawno wyszedł poza sale parlamentu. Za horyzontem kuluarów, rozciąga się obszar, w którym polityka rozgrywa się równie żywiołowo. Obszar ten, jeszcze chyba tylko w mniemaniu nielicznych pozostaje neutralnym gruntem. Chodzi oto by nie zapominać, iż spora część zmian społecznych nie tylko jest przez media opisywana, ale również i generowana, a sami dziennikarze nie chcą być tylko stojakami dla mikrofonów. Powinni natomiast otwarcie, bez niedomówień w sposób klarowny mówić o własnych i cudzych przekonaniach.

 

 

mgr Błażej Sajduk (ur. 1981 r.) – absolwent politologii na UJ. Doktorant na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ. Asystent w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera.



[1] Niniejszy esej stanowi próbę nawiązania i rozwinięcia opinii wyrażonych w tekście zamieszczonym w tece IX „Pressji”. Zob. B. Sajduk, Język polityki, polityka języka, „Pressje” teka IX, Kraków 2007.



2007 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/