Krzysztof Kawalec - Narodowa demokracja wobec procesów modernizacyjnych


„Dziś czasy się zmieniły. Życie szybko idzie naprzód, usuwając jedne, tworząc inne pierwiastki bytu narodowego. Runęły instytucje podtrzymujące dawna budowę społeczną i dawny typ stosunków; przewrót w stosunkach komunikacyjnych związał ściśle kraj z zagranicą i wciągnął społeczeństwo w życie ekonomiczne Europy, wywołując konieczność szybkiego przystosowania się do nowoczesnych warunków współzawodnictwa; tkanki społeczne, które w dawnej Polsce były w zaniku, zaczęły się wytwarzać szybko, natomiast te, które doszły były do przerostu, podległy i podlegają ciągle redukcji. Naród zaczyna się podciągać pod ogólny typ europejski (...)”[1] – pisał Dmowski w jednym z artykułów, które wkrótce złożyły się na sztandarową dla polskiego nacjonalizmu książkę. Dostrzegając, że ziemie polskie podlegają przeobrażeniom cywilizacyjnym wymuszonym przez gospodarkę rynkową, uważał proces ten za nieuchronny – co znamienne, nie przerażały go także jego skutki. Polemizując z obawami przed utratą oryginalności sarkastycznie zauważał, że „my raczej tracimy naszą monstrualność i zostajemy powoli zdolnym do życia, zdrowym i normalnym społeczeństwem, zdrowym i normalnym o tyle – dodawał - o ile nienormalne warunki polityczne na to pozwalają”[2].

Jeśli traktować życie społeczne jako pole starcia „starego” z „nowym”, to miejsce środowiska skupionego wokół Ligi Narodowej zostało w nim jednoznacznie określone. Abstrahując w tym miejscu od ideologicznych uwarunkowań tego stanowiska – tu bowiem problem był bardziej złożony – odpowiadało ono i drodze życiowej postaci tworzących formujące się środowisko, i statusowi ruchu, który w początkach stulecia dopiero szukał dla siebie miejsca na politycznej scenie, i konsekwencjach jego poczynań, które prowadziły do rozszerzania się kręgu środowisk aktywnych w życiu społecznym - wpisując się w procesy demokratyzacji społeczeństw, dokonujące się także żywiołowo, w związku z ogólniejszymi (sygnalizowanymi w cytowanej wypowiedzi Dmowskiego) przemianami cywilizacyjnymi, przyśpieszonymi przez XIX-wieczne państwa. Nie podejmując się próby odpowiedzi na pytanie o rzeczywistą rolę, jaką w owych przemianach odegrały masowe ruchy polityczne - odwołujące się do wielkich ideologii – istotniejsze wydaje się to, że postrzegały siebie jako element zmieniającego się (a nie zastanego) świata, a przywódcy ich dobrze wiedzieli, że bez rozszerzenia działalności na środowiska dotąd „nieme” nie mają szans w konfrontacji z przeciwnikami górującymi doświadczeniem, wyrobieniem politycznym, koneksjami... Ideologicznym odbiciem tej sytuacji w przypadku marksizmu był dychotomiczny obraz świata rozdartego konfliktem, gdzie garstce uprzywilejowanych próbuje przeciwstawić się świat pracy. W przypadku nacjonalizmu wczesnej endecji nie było tak bardzo inaczej, mimo odmiennie rozłożonych akcentów. Traktując społeczeństwo narodowe jako strukturę organiczną, dostrzegano w jego obrębie obszary kooperacji w postaci współpracujących z sobą „tkanek”, ale wcale nie w sposób bezkonfliktowy, z wyłączeniem rywalizacji i walki. Nie była to wizja solidarystyczna. Potrzebę zmian w obrębie narodowej społeczności uzasadniano tym, że zmiany te się i tak dokonują, że są konieczne w obliczu presji obiektywnie działających procesów gospodarczych, a także poczynań nieprzyjaznego otoczenia; dawne zaś elity aspirujące do narodowego przodownictwa nie są w stanie przodownictwa tego sprawować. Nowe czasy wymagały nowych ludzi, energicznych i zdolnych do działania.

Liga Narodowa niewątpliwie dysponowała takimi ludźmi – lata otwierające burzliwy wiek XX przebiegały pod znakiem znaczących sukcesów organizacyjnych skupionego wokół niej ruchu. Jakkolwiek liczebność Ligi nie przekraczała kilkuset członków; o jej sile decydował wydłużający się łańcuch organizacji filialnych. Kluczową rolę odgrywały w nich stronnictwa polityczne - dobrze zorganizowane struktury, dysponujące masową bazą członkowską, w miarę stabilnym elektoratem oraz sprawnymi instrumentami oddziaływania na opinię w postaci prasy. O sukcesie ruchu w znacznej mierze przesądziła umiejętność znalezienia dla siebie miejsca w klimacie polaryzacji na tle narodowościowym, jaki wytworzył się w zaborze pruskim; a także wyzyskanie szansy, jaką stworzyła przejściowa liberalizacja stosunków w zaborze rosyjskim. To, ze sukces ten zawdzięczał ruch swojej organizacyjnej sprawności i umiejętnościom liderów, jest poza dyskusją – odrębną kwestią jest natomiast, czy można uznać, że był to główny czynnik.

Szersze tło poczynań środowisk kierowanych przez Ligę Narodową stanowiły procesy narastania świadomości narodowej. Powiązane z przejawami demokratyzacji społecznej, dla Dmowskiego, Popławskiego, Balickiego i jego towarzyszy stanowiły jeden z najbardziej wyrazistych wyznaczników nowoczesności. Postrzegając własną działalność jako element owego szerszego procesu, w równej mierze starali się go stymulować, jak też wpływać na jego kierunek, tak by narastająca społeczna energia nie zużyła się w jałowych wystąpieniach, z góry skazanych na porażkę w warunkach miażdżącej dysproporcji sił. Abstrahując w tym miejscu od budzących kontrowersję aspektów tego przekonania (w szczególności krytyki XIX-wiecznych powstań narodowych) warto postawić tu pytanie bardziej zasadniczej natury – czy rzeczywiście istniał ów szerszy proces tworzenia się nowoczesnej wspólnoty narodowej; żywiołowy, niezależny od poczynań czy to samej Ligi, czy (szerzej) tego odłamu „niepokornych”, który skłaniał się ku uznaniu priorytetu celów narodowych. Nie ulega wątpliwości, że starały się one przyczynić do wytworzenia owej korzystnego dla siebie klimatu społecznego, ale jak szacować skuteczność ich oddziaływania. Jeśli (zgodnie z modną obecnie koncepcją narodu jako „wspólnoty wyobrażonej”[3]) uznać, że tłem poczynań Ligi było jednak nie żywiołowe formowanie się bytu istniejącego realnie, ale proces narzucania pozbawionej własnego państwa społeczności polskiej wyobrażeń na temat wspólnoty losów oraz stojących przed nią wspólnych celów politycznych - to byłaby ona zadziwiająca. Trzeba bowiem pamiętać, że równolegle ziemie polskie były przedmiotem oddziaływania polityki unifikacyjnej prowadzonej (różnymi metodami) przez wszystkie państwa zaborcze, dysponujące i sprawnym aparatem administracyjnym, i środkami, o których Liga czy niepodległościowy odłam socjalistów nie mogli nawet marzyć.

Nacjonalizm był jednym z bardziej kontrowersyjnych elementów modernizacyjnej recepty, którą proponowała Liga. Jak to elegancko sformułował brytyjski historyk wojskowości, Michael Howard, „naród stał się źródłem powszechnej lojalności w czasie, gdy moc zorganizowanej religii zdawała się zanikać. Dostarczył on celu, kolorytu, ekscytacji i poczucia godności ludziom, którzy wyrośli już z wieku cudów, a jeszcze nie wkroczyli w epokę gwiazd muzyki popularnej”[4]. Jeśli zatem, mając na uwadze perspektywę nam współczesną, nacjonalizm Ligi nie może być uznany za znamię nowoczesności, to z pewnością był znakiem czasu. „Co w ciągu dziesięciolecia 1982-1902 mogło obserwatora w Europie uderzyć, jako tendencja panująca – łatwo powiedzieć: upadek w polityce resztek idealizmu, zwycięstwo polityki gwałtu nad prawem” – pisał przeciwnik Ligi, Wilhelm Feldman[5]. Taki właśnie obraz świata – w którym silniejsi pożerają słabszych, a powoływanie się na względy prawne czy humanitarne skutkuje tylko w przypadku poparcia ich realną siłą – zawierały sztandarowe publikacje Ligi, w tym dwie głośne książki, z którymi środowisko weszło w wiek XX: „Egoizm narodowy wobec etyki” Zygmunta Balickiego i „Myśli nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego. Wśród zarzutów, z którymi się zetknął, dwa wydają się godne uwagi. Po pierwsze, o tego rodzaju kojarzenie moralności ze sferą polityczną, które torować może drogę jeśli nie ogólniejszej demoralizacji, to co najmniej niebezpiecznemu relatywizmowi w pojmowaniu norm etycznych. Tego rodzaju obawy ujawniły się w kręgach kościelnych, a także – w formie zarzutów – zostały podniesione w propagandzie środowisk konserwatywnych. Spektakularną próbką tej ostatniej były znane pamflety Erazma Piltza. Drugi motyw, to obawy przed zaostrzeniem się antagonizmów w sytuacji, w której, za sprawą utożsamiania poczynań grup rządzących z szerszą opinią publiczną, a także zwrócenia uwagi na zjawiska dokonujące się poza sferą polityczną (w szczególności na zmiany w stanie posiadania) dochodzi do poszerzenia frontu rywalizacji i walki.

Niekiedy pojawiała się sugestia, że podobnie jak marksizm, także i nacjonalizm stanowił rodzaj importu z zewnątrz – o tyle szkodliwego, że nie uwzględniającego istotnych potrzeb narodu bez państwa, pozbawionego kontroli nad zasiedlonym terytorium i nie dysponującego tego rodzaju instrumentami działania, którymi dysponują na przykład Niemcy (którym przypisywano autorstwo idei). Stąd też w dobrze rozumianym polskim interesie leżeć miało okazywanie dystansu wobec filozofii politycznej aprobującej ucisk i przemoc. Uważał tak m.in. Erazm Piltz - polemizując z „dydaktyką p. Balickiego” wskazywał, że prócz „moralnej obrzydliwości” jest ona niedorzeczna politycznie. Zamiast bowiem powoływać się na prawa moralne uciśnionego narodu, jest ona „apologią wszelkiego ucisku i bezprawia i takim ich uzasadnieniem i usprawiedliwieniem, że o lepsze pokusić by się nie mógł najzawziętszy i najprzewrotniejszy z naszych wrogów”[6].

Trudno przeczyć, że filozofia polityczna zawarta w publicystyce Dmowskiego, Balickiego oraz Jana Ludwika Popławskiego była odległa od poglądów dominujących obecnie. Jeśli wszakże oceniać ją na tle swojej epoki, to problem przedstawia się inaczej. Nie tylko bowiem – co sygnalizowano – nie odbiegała od tego, co wyznaczalo swego rodzaju normę, ale także (co dla współczesnych było najważniejsze) posiadała niebagatelne walory praktyczne. Po pierwsze, dostarczała swoim wyznawcom efektywnych narzędzi umożliwiających budowanie siły przez środowisko polityczne (chociaż ubocznym skutkiem stosowania owych narzędzi było narastanie na licznych stykach narodowościowych sytuacji konfliktowych), po wtóre zaś, umożliwiała ogląd rzeczywistości w sposób w wielu aspektach trafny. Do opinii charakteryzującego czasy współczesne Wilhelma Feldmana trudno cokolwiek dodać, a słabości wielu pozornie oczywistych argumentów wytaczanych przeciw Lidze dobrze ilustruje przytoczona wyżej opinia Piltza. Jeśli bowiem światem rzeczywiście rządzi siła, to czy rzeczywiście lepiej oszukiwać siebie i udawać, że tak nie jest? Skoro nie można liczyć na żaden bezstronny trybunał, który nas obroni, to czy nie lepiej zakasać rękawy i przystąpić do budowania takiej samej siły, którą dysponują inni? Atrakcyjność recepty Ligi wyrażała się także we wskazaniu możliwości działań o charakterze ofensywnym – innym niż dążenia do przygotowywania kolejnego powstania. Przypominając wywody Piltza, warto także zwrócić uwagę, że tło tej polemiki tworzyły także narastające napięcia wewnątrz społeczności polskiej, związane z dokonującymi się przetasowaniami politycznymi i społecznymi. W tym względzie konserwatywny publicysta i piętnowane przezeń „stronnictwa skrajne” stały na antypodach. Te ostatnie, poszerzając wpływy kosztem środowisk obecnych wcześniej na polskiej scenie, z natury rzeczy miały mniej wątpliwości wobec filozofii politycznej sankcjonującej rozpychanie się łokciami.

Warto również zadać sobie pytanie, czy w sytuacji Polski było możliwe konstruowanie recept nie grożących podsycaniem konfliktów. Brak suwerenności oraz podział między trzy państwowości przesądzały o tym, że wszelkie próby zmiany istniejącego status quo powodowały znaczące komplikacje międzynarodowe – ich siła przesądzała w znacznym stopniu o jałowości poczynań powstańczych w XIX stuleciu. Świadomość owej jałowości, a także wytworzenie się wcale licznych grup ludności związanych z obcą państwowością (w tym względzie warto przypomnieć pionierską monografię Andrzeja Chwalby), sprawiały, że dążenia niepodległościowe generowały spięcia wewnętrzne i spory także i w obrębie społeczności polskiej. Podobne problemy pojawiały się przy konstruowaniu programów społecznych. Kraj był ubogi, o silnie zaznaczających się dystansach społecznych, a istniejące różnice kulturowe, religijne i etniczne utrudniały wytwarzanie się więzi wewnętrznych. Generalnie rzecz biorąc im więcej zamierzało się zmieniać, tym pojawiało się więcej problemów, przeszkód - z konsekwencjami w postaci licznych otwartych rachunków krzywd, gdyby przeszkody te miały być pokonane. W szczególności dotyczyło to wizji przebudowy społecznej, snutych w obrębie środowisk socjalistycznych. Jakkolwiek odwoływały się one do przesłanek humanitarnej natury, piętnując wyzysk i krzywdę, ich realizacja nie była możliwa bez zastosowania przymusu, na wielką skalę i w długich okresach czasu. W przypadku Ligi jej program społeczny był nieporównanie skromniejszy, sprowadzając się do pragnienia upodobnienia struktury społecznej Polski do takiej, którą rozwinęły u siebie państwa Europy zachodniej: z silnym mieszczaństwem, zdolnym narzucić całemu społeczeństwu swoje wzorce osobowe – z rozwiniętym etosem pracy, poczuciem odpowiedzialności, dyscyplina społeczną[7]... Ale to on właśnie w realiach polskich okazał się jednym z najbardziej kontrowersyjnych punktów programu środowiska. W Polsce funkcje „stanu trzeciego” spełniała tradycyjnie ludność żydowska. Bez względu na reprezentowane cnoty mieszczańskie ani nie aspirowała do objęcia przodownictwa w narodzie, ani się do tego z uwagi na dystanse kulturowe nie nadawała. W rezultacie program adaptacji wzorców zachodnich skierował się przeciw niej – wyrażając się w dążeniach do wytworzenia „własnego”, „chrześcijańskiego” mieszczaństwa. Dalecy wówczas jeszcze od antyżydowskich emocji, przywódcy Ligi dostrzegali narastający konflikt, jak i potrzebę zajęcia w nim stanowiska... „Ważnym przejawem wydobywania się pierwiastków czynnych ze społeczeństwa – pisał Dmowski - jest w Królestwie ruch ekonomiczny, wypowiadający walkę Żydom w drobnym handlu. Bez względu na to, czy występuje on tylko w postaci dodatniej, w organizacji samoistnego handlu chrześcijańskiego, czy towarzyszy mu cały aparat zawodowego niejako antysemityzmu, grającego na niższych instynktach mas, widzieć w nim należy przede wszystkim obudzenie się w społeczeństwie zdrowej potrzeby opanowania przez swojski żywioł jednej z ważniejszych funkcji społecznych, z drugiej zaś mnożenie się w naszej warstwie średniej jednostek czynnych, usiłujących zdobyć opanowane przez żywioł obcy pola zarobkowe”[8]. Mimo charakterystycznego akcentu, jakim była nutka niechęci do „aparatu zawodowego niejako antysemityzmu” można w cytowanej opinii Dmowskiego widzieć zapowiedź poparcia akcji bojkotu żydowskiego handlu – co nastąpiło 10 lat później – i zgody na zagranie także na niższych instynktach. Odzwierciedlała ona logikę konfliktu, wpisanego w logikę stosunków między społecznościami powiązanymi gospodarczo, ale izolowanymi kulturowo. W kraju ubogim, gdzie walka o byt siłą rzeczy przybiera brutalny charakter, tym trudniej uniknąć starcia. Drastyczność i jednoznaczność postawy zajętej przez kierownictwo Ligi łatwo wytłumaczyć sobie hołdowaniem przez środowisko nacjonalizmowi – znamienne przecież, że w początkach stulecia ku podobnym postawom skłaniać się zaczęło także wiele postaci zaangażowanych w realizację „postępu” w duchu demokratyczno-liberalnym. Dość wspomnieć o braciach Niemojewskich, ale przykładem bardziej wyrazistym był zapewne przypadek herolda pozytywizmu warszawskiego, Aleksandra Świętochowskiego.

***

Źródłem silnych i relatywnie trwałych kontrowersji był także inny segment programu środowisk kierowanych przez Ligę, z perspektywy właściwej środowisku optyki w sytuacji sprzed roku 1914 najważniejszy – próba poszukiwania dróg, które umożliwiłyby poważniejszy postęp kwestii polskiej, która w ciągu XIX stulecia znalazła się w głębokim impasie. Powstania, chociaż weszły do kanonu narodowej tradycji, nie okazały się efektywnym instrumentem działania. Porażki miały swój wymiar nie tylko militarny, ale również polityczny, i to długofalowy - przyśpieszając realizację polityki unifikacyjnej w obrębie każdego z zaborów. Co więcej, obawy przed odnowieniem się polskiej irredenty (także popowstaniowe reminiscencje) przyczyniły się do zacieśniania współpracy między państwami zaborczymi i ustabilizowania fatalnego dla sprawy polskiej status quo. Sytuacja ta uczyniła z polskich dążeń narodowych rodzaj kwadratury koła. Bierność – jak trafnie dostrzegł Zygmunt Miłkowski - stanowiła potwierdzenie skuteczności polityki unifikacyjnej prowadzonej przez zaborców, zachęcając ich do kontynuowania takiej polityki; z kolei aktywność narodowa groziła utrwalaniem zabójczej dla sprawy polskiej koniunktury międzynarodowej opartej na współdziałaniu mocarstw zaborczych. Recepta Ligi w generalnym skrócie sprowadzała się do takiego sformułowania programu działania, aby ukryć zasadnicze cele rozgrywki, a aktywność społeczną stymulować w takich formach i pod tego rodzaju hasłami, które nie prowokowałyby zainteresowanych państw do zdecydowanego przeciwdziałania. Próby jej wprowadzenia w życie napotkały na trudności zarówno wewnątrz ruchu – który zapłacił za nie dwoma seriami rozłamów – jak i na zewnątrz. Przede wszystkim ściągały na ruch podejrzenia o oportunizm i postawę ugodową; podjęta w przededniu wojny „orientacja na Rosję” de facto oznaczała proklamowanie poparcia dla państwa, w świetle XIX-wiecznej tradycji postrzeganego jako główny przeciwnik sprawy polskiej. Ale nawet w obrębie postaci dostrzegających, że polityki Ligi nie dyktuje koniunkturalizm, ale pragnienie prowadzenia gry, dokonany przez nią wybór nie był do zaakceptowania. Jedni wskazywali, że prowadzi do demoralizacji społeczeństwa, zarażonego minimalizmem, inni – akceptując ogólny kierunek ewolucji środowiska – sugerowali, że zmiany nie są dostateczne, bo wciąż kryją się za nimi utopijne tęsknoty do zmiany politycznej mapy...

Te zarzuty uległy utrwaleniu w latach późniejszych. W okresie międzywojennym dały się wyzyskać w propagandowych bataliach toczonych przez rywalizujące siły polityczne – spór o zasługi w przeszłości stanowił ważny argument w sporze o władzę. Po II wojnie światowej część tych zarzutów została przypomniana raz jeszcze – tym razem po to, by dowieść zakłamania polityki środowisk operujących kategorią interesu narodowego. Za sprawą inercji, żyją własnym życiem i w rezultacie dystans historyczny wciąż jest o wiele mniejszy, niż wynikałoby to z upływu czasu. Ciągle skłonni jesteśmy postrzegać w kategoriach ułomności to, co oceniane na zimno, jawić się powinno jako wyraz nowoczesności politycznej koncepcji. Dotyczy to w szczególności liczenia się z posiadanymi siłami, a także dostrzegania, że wypowiedziane publicznie słowo, niezależnie od zawartego w nim emocjonalnego ładunku, samo w sobie nie tworzy nowej sytuacji i nie może ani zastępować, ani zbytnio wyprzedzać potrzebnych działań. Kierownictwo Ligi dostrzegało w szczególności, że własne państwo, konieczne w roli instrumentu umożliwiającego kultywowanie narodowej odrębności, nie pojawi się tylko dlatego, że bardzo się tego chce i przy każdej okazji o tym przypomina. Wynikało to i z trafnego odczytania realiów międzynarodowych (wykluczających przed rokiem 1914 dalej idący postęp w rozwiązaniu sprawy polskiej) i psychologicznych – dostrzeżenia, że znaczna część społeczeństwa nie poprze celów w oczywisty sposób niemożliwych w danej chwili do realizacji. Zasadnicze powody, dla których wizję przyszłego państwa ujawniono w pełni dopiero w trzecim roku I wojny światowej, sprowadzały się do obaw przed reakcją zainteresowanych państw i zaprzepaszczeniem koniunktury politycznej, stworzonej przez wojną. Uznając nawet obawy te za przesadne i szacując mobilizującą rolę haseł niepodleglościowych tak wysoko, jak czynili to przeciwnicy Ligi, i tak można mieć wątpliwości, co do pozytywnych dla Ligi skutków wcześniejszego ujawnienia zamiaru budowy państwa pozbawionego dwóch trzecich dawnego zaboru rosyjskiego (chociaż daleko wykraczającego poza obszary, na których etniczni Polacy stanowili większość). Biorąc pod uwagę głębokość podziałów w obozie polskim, jak i temperaturę walk politycznych, po prostu pojawiłby się kolejny obszar sporny i kolejny powód do obrzucania się najcięższego kalibru zarzutami.

Dla oceny wszakże samej wizji państwa, forsowanej przez endecję słowo „nowoczesna” wydaje się jak najbardziej właściwe – oczywiście przy tego rodzaju punktach odniesienia, jakie stwarzały propozycje powstające równolegle w innych środowiskach. Przede wszystkim zakładała ona kompleksowe rozwiązanie kwestii polskiej[9], poprzez stworzenie państwa dostatecznie silnego, aby zachować trwałą suwerenność – i tym różniła się od programów cząstkowych: zagospodarowania etnograficznego „kadłuba” poprzez zorganizowanie na jego obszarze systemu władzy trwale opartego o silniejsze struktury, w rodzaju Mitteleuropy, albo (na drugim politycznym biegunie) o zwycięską rewolucję proletariacką. Zarazem, licząc się z rozwojem ruchów narodowych na obszarze dawnej Rzeczypospolitej, zakładała konieczność swego rodzaju prewencyjnych amputacji obszarów, które mogłyby stworzyć zagrożenie dla spoistości wewnętrznej postulowanego państwa. Miało ono być powiązane z Zachodem zarówno politycznie, jak i cywilizacyjnie. W porównaniu z dawną Rzeczypospolitą odradzająca się Polska miała być państwem terytorialnie przesuniętym na Zachód, zarówno za sprawą rezygnacji z większości dawnego zaboru rosyjskiego jak i przyłączenie dawnego zaboru pruskiego, poszerzonego o obszar Śląska Górnego (zapewniającego swobodny dostęp do strategicznego surowca, jakim był węgiel). Drugim obszarem o szczególnym znaczeniu był tzw. „korytarz” pomorski, zapewniając dostęp do morza, a w konsekwencji nieskrępowany obieg handlowy z zagranicą. Oba te elementy koncepcji terytorialnej traktowane były jako kluczowe dla zapewnienia suwerenności gospodarczej powstającego państwa. Rozwój przemysłu i handlu pociągnąć miał za sobą rozwój (oraz zmianę charakteru) ośrodków miejskich, przyśpieszając ewolucję ziem polskich w kierunku, w którym wcześniej podążyły państwa zachodnie.

To że realizacja tej koncepcji wprowadzała Polskę w obszar skalkulowanego (w związku z łatwym do przewidzenia zachowaniem się obu wielkich sąsiadów Polski) ryzyka, jest kwestią odrębną. Trudno tu zresztą szukać zasadniczej ułomności przedstawionej tu wizji z uwagi na brak rzeczywistej alternatywy[10]. Bardziej już kontrowersyjnym jej elementem był brak ofert pod adresem innych niż polska grup etnicznych. Dostrzegając trudności uzgodnienia różnych, a w wielu miejscach rozbieżnych programów narodowych, starano się zredukować skalę problemu tylko poprzez ograniczenie zakresu aspiracji terytorialnych, aby zmniejszyć odsetek mniejszości narodowych do bezpiecznych dla państwa rozmiarów. Z góry jednak zakładano, że państwo będzie zdominowane przez żywioł polski, a na lojalność mniejszości wobec niego nie ma co liczyć. Jakkolwiek wiele faktów uzasadniało tego rodzaju sceptycyzm, miał on swoje oparcie także w nacjonalizmie środowiska.

W tej zresztą kwestii doszło do spektakularnej konfrontacji stanowisk zwalczających się obozów. Rzeczników koncepcji forsowanej przez Narodową Demokracje, tzw. inkorporacyjnej, z drugiej zaś ich oponentów, opowiadających się za koncepcją federacyjną łączyło przekonanie o potrzebie aktywnych poczynań także na obszarach daleko wykraczających poza granicę etniczną. I jedni i drudzy dostrzegali tez siłę rozbudzonych antagonizmów etnicznych. O ile jednak ci ostatni z dążenia do restytucji obszaru dawnej Rzeczypospolitej wyprowadzali wniosek o konieczności budowania mostów i szukania porozumienia, to Narodowa Demokracja uznała, że mniejszym złem są terytorialne cięcia. Odpowiedź na pytanie, które z tych stanowisk stanowiło wyraz nowoczesności, jest oczywista z dzisiejszej perspektywy. Perspektywa pierwszych dziesięcioleci XX stulecia była inna; zmieniała się wszakże, a jedną z istotnych cezur wyznaczyły właśnie lata Wielkiej Wojny. Poczynania traktowane przed jej wybuchem jako normalne później były maskowane na różne sposoby. Czyniły tak również wielkie dyktatury XX stulecia, kojarząc agresywne poczynania z pacyfistyczną frazeologią. Mankamentem endeckiej koncepcji państwa była zbytnia jej otwartość, pasująca do czasów, które skończyły się wraz ze strzałami w Sarajewie, ale już nie do świata, który wyłonił się później. Traktowane przez Dmowskiego z pogardą jako wyraz „liberalnego doktrynerstwa” idee forsowane przez Stany Zjednoczone i Wilsona jeśli nie zmieniły zasad politycznej gry, gdzie liczyła się i liczy nadal siła, to z pewnością wpłynęły na ich oprawę.

Ta zmiana okazała się trwała, chociaż w początkach lat 20. można jeszcze było dowodzić – także wskazując na politykę amerykańską – że jest inaczej. Wydana w połowie dekady książka odgrywającego wówczas w obrębie środowiska znaczną rolę prof. Romana Rybarskiego[11] podnosiła zalety doktryny środowiska jako nowoczesnego i efektywnego instrumentu polityki, umożliwiającego zrozumienie najważniejszych zjawisk oraz procesów, dokonujących się we współczesnym świecie - a także sformułowanie trafnych dyrektyw, co czynić.

Równolegle wszakże nasilały się symptomy świadczące właśnie o trudnościach przystosowywania się środowiska do realiów powojennych. Niewątpliwie nie wszystkie spośród owych trudności związane były z systemem wartości. Z perspektywy bieżącej największym problemem środowiska po wojnie było radzenie sobie z kryzysem generacyjnym, wywołanym przez serię rozłamów w przededniu wojny. W rezultacie starzejąca się partia ustępowała dynamizmem działań swoim przeciwnikom na lewicy (w szczególności nie miała większych szans w konfrontacjach poza terenem parlamentu); później zaś, kiedy jej szeregi zasiliła młodzież, pojawił się konflikt między „starymi” a „młodymi”. Innym problemem było swego rodzaju zużycie się tych narzędzi oddziaływania, które przed rokiem 1914 działały sprawnie. Dotyczyło to w szczególności erozji autorytetu i skuteczności zakonspirowanej Ligi Narodowej – po wojnie zdegradowanej do roli jednej z wielu niejawnych koterii, mało przydatnej nawet w rozgrywkach toczonych na parlamentarnym gruncie. W nowych realiach ruch w coraz większym stopniu upodabniał się do zachodnich mieszczańskich partii prawicowych, co wprawdzie w jakimś stopniu stanowiło materializację wcześniejszych projekcji jego roli w odrodzonym państwie, ale równocześnie wiązało się z nasilającymi się przejawami kryzysu tożsamości. W sferze doktrynalnej ruch coraz wyraźniej oddalał się od nacjonalizmu integralnego, poprzez adaptację licznych postulatów liberalnych do swego programu ekonomicznego a także poprzez coraz silniejsze akcentowanie przywiązania do Kościoła oraz religii katolickiej. Z tymi zmianami korespondowały próby przejęcia reprezentacji interesów warstw posiadających, a także silna pozycja polityków parlamentarnych w kierownictwie ruchu. Równolegle jednak zaznaczająca się ewolucja miała w obrębie ruchu oponentów, i to wpływowych, a jej postępy nakładały się na pogłębiające się podziały wewnętrzne. Kiedy w wyniku przewrotu majowego zmieniły się reguły gry, pozycja polityków parlamentarnych zachwiała się – a wraz z upadkiem ich znaczenia zmienił się klimat i wokół ruchu, i w jego obrębie. Dotychczasowa ewolucja w kierunku liberalnym (i tak przebiegająca opornie) uległa zahamowaniu, nasiliły się natomiast tendencje do ujawniania się postaw ekstremistycznych zarówno w sferze postaw, jak i koncepcji programowych.

***

Zmiany te dokonywały się w zmienionym w stosunku do przedwojennego klimacie politycznym, określonym przez poczucie braku stabilizacji oraz liczne fobie. W swoim czasie w interesującym szkicu biograficznym poświęconym postaci przywódcy endecji Zenon Szpotański pisał o starości w sensie nie tylko w biologicznym, ale i mentalnym, pociągającym za sobą brak zrozumienia dla nowych czasów i problemów[12]. Jest to zapewne część prawdy – równie istotne wszakże było uświadomienie sobie (co nie było sprawą indywidualnego odczucia, ale dotyczyło całej generacji postaci zaangażowanych w odbudowę niepodległego państwa), że rzeczywistość okazała się odmienna od pielęgnowanego wcześniej ideału. Te nastroje rozczarowania były zjawiskiem szerszym – tutaj chciałbym jedynie zwrócić uwagę na jeden ich aspekt, związany z wcześniejszymi wyobrażeniami na temat nowoczesności i postępu. Jeśli (jak miało to miejsce przed wojną) zestawiało się obraz zachodniej Europy, zasobnej, z szybko rozwijającymi się miastami z rodzimą biedą, brudem, marazmem – to wnioski nasuwały się same. Wojna wszakże nie oszczędziła cywilizacyjnych wzorców: w nowej sytuacji i one radziły sobie z trudem, to zaś, co stamtąd przychodziło, niekoniecznie oznaczało postęp. Zamiast mieszczańskiej kultury i etosu pracy – inwazja kombinatorów i spekulantów, polujących na intratne koncesje, zamiast inwestycji – spekulacyjne wykupywanie istniejących placówek, zamiast rzetelnej edukacji – żałosne jej namiastki w postaci różnych form „popularyzacji” ostatnich zdobyczy nauki. W kontakcie z cywilizacyjną czołówką kraj nie tylko nie podążał w jej kierunku, ale wyglądało, że się w swoim rozwoju cywilizacyjnym cofa. A w dodatku wydawało się, że tak jest wszędzie. W liście z Algieru, pisanym do prof. Ignacego Chrzanowskiego w styczniu 1932 r. skarżył się Roman Dmowski, że miasto wprawdzie urosło i wzbogaciło się, ale za to „jedyna poważna księgarnia, jaka tu istniała, już zamknięta od paru lat. Istnieją tylko ładne sklepy, z papeterią i galanterią w pierwszym pokoju, w tylnim mające troszkę, możliwie najgłupszych książek”[13]. Przytoczona opinia była i wyrazista, i biorąc pod uwagę osobę autora miarodajna, najważniejsze jednak, że odzwierciedlała dość szeroko rozpowszechniony sposób patrzenia. Podsumowaniem tego rodzaju spostrzeżeń, zarówno z krajowego, jak i zagranicznego gruntu, była diagnoza kryzysu cywilizacyjnego, który dotknął kraje dotychczas przodujące - wraz z jednoznaczną sugestią, że ich czas się właśnie kończy i w interesie krajów uboższych, w tym Polski, jest wyzwolenie się spod „hipnozy” Zachodu i szukanie własnych dróg rozwoju[14], uważnie odsiewając ziarno od plew[15].

Nie wszystkie refleksje tego typu miały skrajną wymowę. Jak sądzę, pod krytyką wynaturzeń współczesnej kultury masowej mogłoby śmiało się podpisać także wielu przeciwników Narodowej Demokracji. Krytycyzm wobec Zachodu nie ograniczał się wszakże do kwestii budzących relatywnie najmniej kontrowersji, ale w rosnącym stopniu rozciągał się na standardy obyczajowości politycznej, w szczególności wizję państwa o ograniczonych kompetencjach, rządzonego w oparciu o system reprezentacji ludności, w końcu zaś dotknął węzłowych elementów modelu cywilizacyjno-gospodarczego, jak wolny rynek z żywiołowo kształtującymi się cenami oraz przewaga ośrodków miejskich... Niekiedy pociągał on za sobą próby poszukiwania przejawów „nowoczesności” w poczynaniach dyktatur[16], generalnie jednak bardziej charakterystyczną reakcją wydaje się nasilanie się nieufności wobec pojęć do nowoczesności i postępu w ogóle. Jak dalece nastroje te były silne – i trwałe – ilustrować może charakterystyczna enuncjacja inteligentnego i otwartego na zewnętrzne bodźce publicysty, jakim był Wojciech Wasiutyński. Pół wieku później, definiując pojęcie „postępowości”, na użytek wydanego w drugim obiegu słownika terminów politycznych, kojarzył je z XIX-wiecznym przekonaniem, że „ludzkość w sposób deterministyczny rozwija się ku lepszemu. Zatem zmiana jest postępem, a opieranie się zmianie jest wstecznictwem czyli cofaniem się w rozwoju”. Tymczasem – podkreślał - zmiany iść mogą w różnych kierunkach, dokonujący się postęp może być zatem „ku dobremu lub ku złemu. Opieranie się postępowi ku złemu może być dobre. Pojęcie postępu powinno być zawsze kwalifikowane: postęp ku czemu?” [17].

Zaznaczająca się z wielką siłą – przede wszystkim w obrębie środowisk młodzieżowych – tendencja do poddawania w wątpliwość dominujących dotąd kategorii „nowoczesności” wyrażała się w różnych formach. Jedną z nich było szukanie źródeł inspiracji w przeszłości, interpretowanej na nowo[18], w poszukiwaniu powodów, dla których ludzkość zbłądziła, a także ustalenia momentu, w którym się to dokonało. Z reguły wskazywano w tym kontekście na proces sekularyzacji społeczeństw, przyśpieszany przez destrukcyjną działalność środowisk, niechętnych tradycji i promujących indywidualizm (przede wszystkim masonerii), stosowne zmiany prawne, a także przeobrażenia gospodarcze (przede wszystkim rozwój kapitalizmu). O ile dla polityków o poglądach liberalizujących cezurę wyznaczały tu lata Wielkiej Wojny, a następnie rewolucji bolszewickiej, to młodzież przesuwała ją daleko wstecz – co najmniej do czasów rewolucji francuskiej, a bywało, że jeszcze dalej, w czasy schyłku wieków średnich. Wiara, że osiągnięty kiedyś - właściwy cywilizacji chrześcijańskiej - stan równowagi między obowiązkami wobec społeczności a zakresem swobód, został potem popsuty za sprawą działań złych ludzi i uruchomionych przez nich destrukcyjnych procesów rodziła pokusę odwrócenia biegu dziejów i powrotu do utraconego raju.

Na gruncie polskim tendencję tę w formie najpełniejszej wyrażały poglądy Adama Doboszyńskiego, przedstawione w cieszącej się znacznym powodzeniem, wydanej w 1934 i 1936 r. książce pt. „Gospodarka Narodowa”. Jej autor, z wykształcenia inżynier, uznał Polskę lat trzydziestych za kraj nadmiernie uprzemysłowiony wskazując, że zdrowe społeczeństwo to takie, w którym ¾ populacji utrzymuje się z pracy na roli, wskazówek zaś dla rozwiązania bieżących problemów gospodarczych Polski szukał w pismach św. Tomasza z Akwinu.

Szczegółowe przedstawianie tej wizji, a tym bardziej polemika z nią nie ma tu sensu. Warto wszakże zastanowić się, skąd brało się powodzenie tego typu poglądów – biegunowo przeciwnych niż stanowisko reprezentowane przez ruch jeszcze kilkanaście lat wcześniej. Po części był to efekt pokoleniowej zmiany warty, ale nie tylko. Oddziaływało tu wiele nakładających się na siebie czynników. Sygnalizowane już rozczarowanie do Zachodu uległo pogłębieniu w latach Wielkiego Kryzysu. Bezprecedensowe załamanie gospodarcze pokazało, że wiara w rynek i rządzące nim żywiołowe prawa jest raczej kwestią ideologicznego wyboru, niż uznania nie dających się podważyć realiów. Pojawiły się wątpliwości, czy wytyczany przez kraje wysoko uprzemysłowione kierunek postępu gospodarczego, wyrażający się w rozwoju kosztownych technologii, oszczędzających ludzką pracę, jest korzystny dla krajów, w których problemem jest brak kapitału oraz wysokie bezrobocie. Dość naturalnym ich skutkiem były próby konstruowania programów dla Polski opartych na szerokim wyzyskaniu tego, co stanowić miało jej atut – obfitości taniej pracy ludzkiej. Zjawisko to dalece wykraczało poza ramy obozu narodowego – wszystkie większe nurty polityczne konstruowały wówczas całościowe wizje nowego społecznego porządku – co jednak charakterystyczne, to daleko idące zbieżności koncepcji, nawet konstruowanych na politycznych antypodach. Wspólną cechą praktycznie wszystkich powstałych w latach trzydziestych propozycji[19] była antykapitalistyczna retoryka. Dystans wobec gospodarki rynkowej zaznaczał się nie tylko w deklaracjach, ale i w charakterystycznej tendencji, która każe wyżej cenić stabilizację i bezpieczeństwo socjalne niż skłonność do innowacyjności i zmian[20]. Wspólną cechę przeciwstawnych koncepcji stanowiła tendencja etatystyczna[21] - niekiedy traktowana w kategoriach swego rodzaju atrakcji, innym razem wstydliwie ukrywana, jakkolwiek realizacja wizji stanowiących projekcję założeń ideologicznych w każdym wypadku wymagałoby ingerencji państwa, w rozmiarach proporcjonalnych do skali postulowanych zmian. Inną wspólną cechą było dążenie do rozładowania bezrobocia, traktowanego słusznie jako klęska społeczna. Fascynacje eksperymentem radzieckim wyznaczały jeden z biegunów; przeciwstawne rozwiązania, konstruowane na prawicy, oscylowały wokół różnych wariantów dekoncentracji wytwórczości i własności, kuszące perspektywami zmniejszenia napięć społecznych, a także aktywizacji gospodarczej większej ilości ludzi (i szybciej), niż byłoby to możliwe przy rozwoju opartym o duże, skoncentrowane ośrodki przemysłowe, tworzone przy wyzyskaniu zaawansowanych, rugujących pracę fizyczną technologii. Akcenty antymiejskie stanowiły wspólną cechę propozycji konstruowanych w obrębie młodej endecji, a także ruchu młodowiejskiego; miasta, z właściwą im strukturą etniczna, stosunkami własnościowymi oraz funkcjami gospodarczymi, przedstawiane były jako twory bądź obce, bądź chore. Najdalej w tym względzie szły propozycje Adama Doboszyńskiego, dążącego do osiągnięcia społecznej stabilności i równowagi poprzez postulowany demontaż ośrodków koncentracji przemysłu i handlu; konkurencyjne koncepcje, postulujące rozwój ośrodków miejskich przez wchłonięcie nadwyżek ludności ze wsi zakładały zarazem, że charakter miast się zmieni, a dystanse między nimi a resztą kraju zanikną.

Nie trzeba dowodzić, że realizacja tego rodzaju programów prowadzić musiała do nasilenia konfliktów i napięć. Trudniej byłoby ocenić realność ideologicznych wizji. Niepokojące wydaje się to, że wiele szalonych zgoła pomysłów wyrastało z całkiem racjonalnych przesłanek. Poglądy Adama Doboszyńskiego w swej integralnej postaci nie miały szans na to, by stać się programem całego środowiska politycznego, chociaż w drugiej połowie lat trzydziestych zaakceptowało ono wizję Polski „zdekoncentrowanej” wytwórczości i małych miasteczek jako element głoszonego programu[22]. Czy jego realizacja, gdyby ją podjęto, doprowadziłaby w konsekwencji do większych strat i w większym stopniu utrwaliłaby dystans dzielący ziemie polskie od rozwiniętych obszarów zachodniej Europy niż forsowana po ostatniej wojnie w sposób woluntarystyczny industrializacja? Odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest oczywiście możliwa - osobiście wszakże skłaniałbym się tu do daleko idącego sceptycyzmu. Abstrahując od możliwości długotrwałego realizowania polityki odbiegającej od realnych potrzeb społecznych przez reżim pozbawiony stabilnego oparcia na zewnątrz państwa, warto zwrócić uwagę na to, co stanowiło swego rodzaju „racjonalne jądro” ideologicznych wizji. Mam tu na myśli zainteresowanie perspektywami adaptacji na polskim gruncie technik kapitałooszczędnych, pozwalających na zwiększenie wydajności rzemiosła czy rolnictwa bez konsekwencji społecznych w postaci strukturalnego bezrobocia. Czy było ono błedem? Podobne zaznacza się współcześnie w krajach zacofanych, wyzyskującej pomoc instytucji międzynarodowych dla przeprowadzenia w rolnictwie „zielonej rewolucji” (dokończenia „pierwszej fali” – by użyć sformułowania Alvina Tofflera) i złagodzenia najbardziej dotkliwych plag społecznych, przede wszystkim klęski głodu. Gdyby miało ono wytyczać kierunek trwałej polityki gospodarczej, byłaby ona niebezpieczna - ale jej ulomności dałyby się odczuć dopiero w dłuższej perspektywie czasowej. Na krótką metę natomiast oferowałaby bezsporne korzyści, przede wszystkim wzrost zatrudnienia.

W warunkach międzywojennej państwowości zachwiała się wiara środowiska w korzyści demokratyzacji społecznej, wcześniej bez zastrzeżeń akceptowanej. Można sądzić, że swój udział miała tutaj także ogólniejsza zmiana realiów politycznych po przewrocie majowym. Zainteresowanie perspektywami rządów elity rzutowało w dalszej perspektywie również na stosunek do istniejących dystansów społecznych. Nie jest tak, aby procesu ich przezwyciężania nie uważano za zjawisko pozytywne, ujawniły się jednak – co było zjawiskiem wielce charakterystycznym – obawy przed niepożądanymi konsekwencjami wejścia w życie społeczne środowisk, które z dziedzictwem narodowej łączył jedynie język. Pojawiły się obawy o przyszłość narodowego dziedzictwa: nacisk germanizacyjny oraz rusyfikacyjny ustały wprawdzie, ale jego miejsce zajęła nasilająca się presja kultury masowej – tym niebezpieczniejsza, że nie chroniły przed nią wykształcone wcześniej mechanizmy obronne. Publicyści endeccy uważnie śledzili przeobrażenia zachodzące w obrębie warstwy inteligenckiej – charakterystyczne, że nawet ludzie reprezentujący poglądy liberalne skłonni byli zajmować tu bardzo jednoznaczne i skrajne stanowisko. Należał do nich prof. Adam Heydel – sygnalizując w połowie lat 30 „zalew” warstwy inteligenckiej przez 2 prądy: ten „idący od warstwy chłopskiej i Żydzi z getta”. Jak wskazywał, nawet w pierwszym wypadku przyswajanie wartości składających się na kulturowe dziedzictwo napotyka na opór – głównie w związku z dystansem wobec tradycji, ujawnianym przez wyrwanych ze swego naturalnego środowiska synów chłopskich. Natomiast w przypadku Żydów tego rodzaju asymilacja z różnych powodów w ogóle nie zachodzi – przeciwnie to raczej oni dzięki swojej „ruchliwości, przedsiębiorczości i zdolnościom zaczynają nadawać ton życiu miast polskich” [23]. Ten motyw jeśli nie zdominował, to w bardzo poważnym stopniu określił charakter twórczości publicystycznej Zygmunta Wasilewskiego[24]. Obawy o przyszłość narodowej kultury obok bardziej prozaicznych względów (przede wszystkim konkurencji na rynku pracy) zadecydowały o narastaniu niechęci do Żydów w obrębie środowisk inteligenckich. Sygnalizowane wątki łatwo śledzić w propagandzie antysemickiej już w pierwszym dziesięcioleciu po wojnie[25] – potem wraz z ogolnym nasileniem się konfliktu zaznaczały się tym wyraźniej.

W ciągu lat 1918-1939 Narodowa Demokracja zasadniczo zmieniła swoje stanowisko wobec perspektyw modernizacji ziem polskich. Odwróciła je o 180 stopni. Przestała wiązać z nimi nadzieje, dołączając do grona pryncypialnych jej krytyków. Paradoksalnie, z dystansowaniem się od przejawów „nowoczesności” łączyło się nadążanie za „duchem czasów” w dziedzinie organizacji. W warunkach własnego państwa ruch potrafił utrzymać zdobyta pozycję, przybierając cechy partii masowej. Liczebność ruchu sięgnęła 200 tysięcy, w przypadku Obozu Wielkiej Polski nawet nieznacznie przekroczyła tę liczbę. Inna rzecz, że kontynuowanie tych sukcesów organizacyjnych mogło być trudne wobec nieprzyjaznego stanowiska władz państwowych oraz walk frakcyjnych.

***

Zasadnicze pytanie, jakie warto postawić kończąc ten szkic, dotyczyłoby relacji między zagadnieniem modernizacji, a systemem wartości, wyznawanym w obrębie środowiska. W swoim czasie Stanisław Ossowski wprowadził pojęcie „układu poliperspektywicznego” w roli instrumentu przydatnego dla przedstawienia zjawisk o niejednorodnym charakterze, dla uchronienia się przed uproszczeniami[26]. Może się ono w tym miejscu przydać. Narodowa Demokracja nie tylko daleka była od wewnętrznej jednolitości, ale też nigdy nie wykształciła doktryny o zwartości porównywalnej z marksizmem. W opinii czołowych publicystów, w tym i Dmowskiego, wyrastała ona „z życia” i obserwacji różnych jego przejawów, w całej ich różnorodności, nie zaś z konsekwentnego rozwijania naczelnych założeń. To zaś oznaczało jej podatność na zmiany, wywołane zewnętrznymi bodźcami – dokonująca się zmiana stosunku do różnych przejawów „nowoczesności” stanowiła jeden z wielu przykładów tego rodzaju zmian. Było o nie tym łatwiej, że kluczowe kategorie i pojęcia rysowały się nieostro – jako niemożliwe do ścisłego zdefiniowania (vide pojęcie narodu!), albo z różnych powodów niespójne wewnętrzne. Można to prześledzić także w enuncjacjach pochodzących od jednego autora – także takich, w których wywód mógłby skądinąd imponować klarownością przekazu i konsekwencją, rozciągając również na refleksje nad zagadnieniami wyznaczającymi punkty ciężkości doktryny. Dobrym przykładem są tu „Myśli nowoczesnego Polaka”: książkę, której przesłanie w znacznym stopniu sprowadzało się do generalnego zakwestionowania politycznego romantyzmu, otworzył passus passus praktycznie w całości zaczerpnięty z romantycznej literatury. Kluczowy jego element stanowi charakterystyczna dla nacjonalizmu integralnego wizja narodu jako uformowanej przez historię, ponadpokoleniowej wspólnoty[27], ulokowanej niejako poza czasem, niejako wiecznej, chociaż dostosowującej się do zmiennych warunków bytowania. Tym, co ją konstytuuje, jest podzielana przez wszystkich jej członków (chociaż niekoniecznie w takiej samej mierze) wola utrzymania w stanie nieuszczuplonym dziedzictwa przeszłości, a także stworzenia warunków możliwie swobodnego i bezpiecznego pielęgnowania w obrębie wspólnoty tych wszystkich elementów, które przesądzają o jej swoistości i sile. W jakiej mierze zgodny z tą wizją był antytradycjonalizm wczesnej endecji?

Pisząc w początkach XX stulecia serię artykułów, które potem złożyły się na „Myśli nowoczesnego Polaka” Dmowski ujmował istotę związku, łączącego jednostkę z narodem w kategoriach tego rodzaju obowiązków, które wynikają z poczucia przyzwoitości - są zatem kwestią osobistego wyboru. Jednym przyzwoite zachowywanie się przychodzi łatwo, innym trudniej, są też i tacy, którzy nie są w stanie przyzwoicie się zachowywać - zasadniczo wszakże, wraz z postępami cywilizacji i kultury grono tych ostatnich maleje, rozszerza się natomiast krąg ludzi poczuwających się do odpowiedzialności za wspólne dobro. Po zaledwie kilku latach Dmowski w spektakularny sposób zanegował tę optymistyczną wizję: w pisanym w 1905 r. obszernym szkicu, zatytułowanym „Podstawy polityki polskiej”, dołączanym później do kolejnych wydań „Myśli”, uznał związek jednostki z narodem nie za rezultat świadomego wyboru jednostki, ale przejaw „odziedziczonego instynktu” – zaznaczających się w zbiorowej skali emocji, niekiedy racjonalizowanych, ale bynajmniej nie zawsze. Abstrakcyjnie rzecz ujmując, Dmowski miał wiele racji wskazując na irracjonalny charakter poczucia więzi z szerszą grupą, niezależnie zaś od tego pogląd taki zdecydowanie łatwiej godził się z wizją narodu jako ponadpokoleniowej wspólnoty niż wiara w swobodę wyboru oraz racjonalność przesłanek, którymi kierują się ludzie. W historiografii dość powszechnie wskazuje się antyliberalną wymowę tych wywodów Dmowskiego. Nie wchodząc w to, na ile pogląd ten jest uzasadniony, warto tu zwrócić uwagę na inny ich aspekt – potencjalnie torowały one drogę zmianom w postrzeganiu nowoczesności z jednej strony, dziedzictwa przeszłości z drugiej. We wspólnocie, w której najważniejsze jest osiągnięcie dynamizmu i siły, podatność na zmiany jest cechą o znaczeniu kluczowym. Inaczej we wspólnocie ukonstytuowanej przez przeszłość, która wytworzyła i wspólne dziedzictwo kulturowe, i krąg środowisk podlegających zbieżnym „instynktom” społecznym. Tu najważniejszą cechą jest zwartość i trwałość, którą osiągnąć można przez zamknięcie się na współczesne prądy, a nie przez poddawanie się im. W charakterystycznej różnicy akcentów, jaka zaznaczyła się w enuncjacjach odległych od siebie o zaledwie kilka lat, można byłoby widzieć nie tylko zapowiedź zasadniczej zmiany optyki oceniania zjawisk społecznych - która dokonała się w obrębie środowiska pokolenie później, w zmienionych realiach politycznych – ale i swego rodzaju dowód, że zmiana ta była tylko kwestią czasu.

A jednak problem nie przedstawia się jednoznacznie i przywołana wcześniej kategoria „poliperspektywiczności” objaśnia go o wiele lepiej. Sygnalizowane przesunięcie punktów ciężkości w poglądach na relacje między jednostka a zbiorowością nie było po prostu przejawem ewolucji poglądów, ale raczej wynikało z potrzeby zwrócenia uwagi na problemy wcześniej niedostrzegane. Nie łączyło się ono bowiem ani z odmówieniem jednostce prawa zaznaczania swojej autonomii wobec wymogów narzucanych przez społeczeństwo, ani z wiarą, że to ostatnie funkcjonować będzie lepiej, jeśli się je odetnie od obcych, rozkładowych wpływów. Chodziło raczej o zaznaczenie, że te sprzeczne tendencje powinny występować obok siebie, ale tak, by żadna z nich nie miała przewagi. W pisanej u schyłku życia, niedokończonej pracy na temat podstaw cywilizacji europejskiej, Dmowski wyraził pogląd, że istotą owej cywilizacji jest właśnie ścieranie się różnych przejawów indywidualizmu z tendencjami dośrodkowymi, wywieranymi przez społeczeństwo. To osłabia tę cywilizację wewnętrznie, wystawiając ją na dzialanie różnych procesów rozkładowych, ale też sprawia, że – jako otwarta na bodźce zewnętrzne – może ona się szybko rozwijać. Natomiast odcięcie od zewnętrznych bodźców może być niebezpieczne na dłuższą metę, grożąc (cywilizacji, kulturze narodowej) stagnacją[28]. Nie jest w tym miejscu istotne, w jakiej mierze taki – odległy od stereotypu nacjonalizmu – sposób myślenia podzielało ówczesne kierownictwo ruchu, zdominowane już przez działaczy należących do młodej generacji, chodzi jedynie o analizę możliwości zawartych w samej doktrynie. Jeśli idzie o stosunek do tendencji modernizacyjnych, był on dwoisty, w równej mierze generując skłonność do sprzyjania im, jak i gwałtownego ich zwalczania. Okoliczności (przede wszystkim daleko idące zmiany zasadniczych realiów otaczającego świata) tak się ułożyły, że skłonności owe, zamiast wzajemnie się neutralizować i łagodzić, wystąpiły po kolei, zaznaczając się w spektakularnej formie.

 

Krzysztof Kawalec



[1] R.Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, Wyd. II, Lwów 1904, s. 32-33.

[2] Ibid, s. 33.

[3] Benedict Anderson. Rozważania o źródłach i rozprzestrzenianiu się nacjonalizmu, Kraków 1997, s. 19.

[4] Michael Howard, Wojna w dziejach Europy, Wrocław 1990, s. 149-150.

[5] Wilhelm Feldman, Dzieje polskiej myśli politycznej 1864-1914, wyd. II, Warszawa 1933, s. 277.

[6] Nasze stronnictwa skrajne. Przez Scriptora, Kraków 1903, s. 271. „W ogóle – pisał w innym miejscu - mało która z teorii „wszechpolskich” zrobiła takie spustoszenia w młodych głowach, jak hakatystyczna teoria Besitzstand’u. Wyraz niemiecki przetłumaczono na polski i uznano za kwintesencję rozumu politycznego. Za pruskim besitstandem stoi wszakże milion bagnetów i tysiące dział, za polskim tylko garść frazesów i w tym tkwi upokarzająca dla nas różnica. Pierwszy jest tylko szkodliwym obłędem, drugi szkodliwym i śmiesznym” (tenże, Nasza młodzież, wyd. II, Kraków 1903, s. 144).

[7] Jej kluczem było poczucie obowiązku, przybierające formę przekonania o istnieniu szczególnych zobowiązań wobec społeczności, z której się wyszło. Trwałość tego rodzaju zachowań i ich siłę w ekstremalnych warunkach narzuconych przez realia frontu zachodniego podczas I wojny światowej w interesujący sposób przedstawił Modris Eksteins (Święto wiosny. Wielka wojna i narodziny nowego wieku, Warszawa 199, patrz w szczególności uwagi na s.150-154).

[8] Dmowski, Myśli..., s. 92..

[9] Roman Wapiński, Roman Dmowski, Lublin 1989, s. 236.

[10] Jeśli się zważy, w jak wielkim stopniu odpowiadał jej zarys granic II Rzeczypospolitej - wyłoniony w znacznym stopniu w rezultacie poczynań środowisk rywalizujących z endecją, zwalczających jej koncepcje polityczne w imię odmiennej filozofii działań – jasnym się stanie, jak dalece ograniczona była paleta możliwości. Poczynania dyktowane przeciwstawną logiką przyniosły zbieżny z grubsza biorąc efekt.

[11] R.Rybarski, Naród, jednostka i klasa, Warszawa 1926.

[12] Zenon Szpotański, Dmowski a obsesja mafii, „Znak” 1972, nr 10, s. 1405.

[13] Korespondencja I.Chrzanowskiego, Biblioteka Narodowa, rkps 7608, t. II, k.75.

[14] Dmowski, Świat powojenny i Polska, Warszawa 1931, s. 54-57.

[15] ”Jesteśmy – pisał Dmowski (1927) – narodem młodszym, mającym krótszą i uboższą przeszłość cywilizacyjną. Ta trucizna, która się tam wytwarza i której tam obficie zażywają, dla naszego młodego organizmu jest dziesięciokroć bardziej zabójczą. Gdy starsze narody stopniowo pod jej wpływem rozkładają się, my, starając się dorównać im, rychło zgnijemy” (Dmowski, Pisma, t. 9, Częstochowa 1939, s. 118).

[16] Takim pozytywnym wzorcem dla części środowiska były w szczególności Włochy Mussoliniego (Patrz: Antony Polonsky, Roman Dmowski and Italian Fascism. Ideas into Politics. Aspects of European History 1880-1950, Totowa 1984, p.132).

[17] Słownik Polityczny. Pod red. Wojciecha Wasiutyńskiego, Gdańsk 1980, s.123. Wywód ilustruje doświadczenia swojej epoki. Interesujące wydaje się zestawienie go z rozumieniem pojęcia „postępu” w potocznym języku, gdzie oznacza ciąg zmian zmierzających ku osiągania stanów coraz doskonalszych (patrz PWN-owski „Słownik Poprawnej Polszczyzny”, Warszawa 1973, s. 552; podobnie w wydaniu „Słownika” z 1984 r. , t. 2, s.843; tendencja ta z tym większą siłą zaznaczyła się w silnie zabarwionej ideologicznie definicji „postępu” zamieszczonej w wydanej w PRL Wielkiej Encyklopedii Powszechnej, Warszawa 1967, t. 9, s. 317). Nie odnosi się to zresztą tylko do języka polskiego: słownik Webstera słowo „progress” definiuje jako „forward movement” (Webster’s Dictionary. The New Lexicon of the English Language, New York 1989, s. 799).

[18] Z reguły w formach urągających wymogom warsztatu naukowego i bez względu na stanowisko związanych z ruchem historyków zawodowych, spośród których niektórzy, jak prof. Władysław Konopczyński, próbowali oponować.

[19] Godnym odnotowania wyjątkiem był program młodokonserwatywnej grupy „Polityki”.

[20] Patrz charakterystyczne uwagi liberalnego ekonomisty, Ferdynanda Zweiga, (Zmierrzch liberalizmu, s. 216-217).

[21] K.Kawalec, Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939, Wrocław 2000, s. 213-223..

[22] Oczywiście o tyle, o ile można uznać książkę Jędrzeja Giertycha, O wyjście z kryzysu, (Warszawa 1938) za wyraz oficjalnego stanowiska Stronnictwa Narodowego.

[23] A.Heydel, Myśli o kulturze, Warszawa 1936, s. 69.

[24] Patrz: Jerzy Kornaś, Wybrane aspekty dzialalności i myśli politycznej Zygmunta Wasilewskiego, w: Zygmunt Wasilewski. Polityk-krytyk-regionalista, Kielce 2002, s.18-22; K.Kawalec, Zygmunt Wasilewski o narodzie, cywilizacji zachodniej i dobie powojennej, Ibid, .s.30-36.

[25] Patrz: Olaf Bergmann, Narodowa Demokracja wobec problematyki żydowskiej w latach 1918-1929, Poznań 1998, s.167-224.

[26] S.Ossowski, Dzieła, t. 3. Z zagadnień psychologii społecznej, Warszawa 1967, s.135.

[27] Warunkiem przynależności do wspólnoty jest poczucie łączności z nią – jak Dmowski pisał: „zrozumieją mnie tylko ci, co widzą w nim nierozdzielną całość społeczną, organicznie spójną, łączącą jednostkę ludzką niezliczonymi węzłami, z których jedne mają swój początek w zamierzchłej przeszłości (...), inne w znanej nam historii (...), inne wreszcie (...) tworzą się dziś, aby w przyszlości dopiero silniej się zacieśnić. (...). „Jestem Polakiem – to znaczy, że należę do narodu polskiego na calym jego obszarze i przez caly czas jego istnienia, zarówno dziś, jak w wiekach ubiegłych i w przyszlości” (Myśli..., s. 1-3). Warto zestawić ten fragment z monologiem Konrada z III części „Dziadów”.

[28] K.Kawalec, Roman Dmowski, Warszawa 1996, s. 310-312.



2006 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/