Tekst opublikowany w książce "Póki my żyjemy... Tradycje
insurekcyjne w myśli polskiej" (red. Jacek Kloczkowski, Muzeum
Powstania Warszawskiego - www.1944.pl,
Warszawa 2004)
Autor jest doktorem nauk politycznych, absolwentem Instytutu
Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ, sekretarzem
zarządu Ośrodka Myśli Politycznej, stypendystą Fundacji Nauki
Polskiej (2002-2003), redaktorem wyborów pism Pawła Popiela ("Choroba
wieku") i Włodzimierza Bączkowskiego ("O wschodnich
problemach Polski", wraz z Pawłem Kowalem) oraz prac zbiorowych
"Antykomunizm po komunizmie", "Oblicza demokracji"
(wraz z Ryszardem Legutką) oraz "Od komunizmu do... Dokąd zmierza
Trzecia Rzeczpospolita?".
Stosunek konserwatystów polskich do dziewiętnastowiecznych
powstań wzbudzał w przeszłości wiele kontrowersji. Przeciwnicy
ideowi uznawali często zachowawców za zdrajców sprawy narodowej,
którzy wyrzekli się idei niepodległości w imię własnych, egoistycznych
interesów. Znacznie mniej liczni sympatycy myśli konserwatywnej
skłonni byli tłumaczyć postawę konserwatystów wskazując, że w
ich refleksji polityka rozumu zatriumfowała nad polityką serca.
Dziś sporom o stosunek zachowawców do tradycji insurekcyjnej oddają
się jedynie pasjonaci tematu i niezbyt liczni historycy. Zepchnięcie
na margines tak niegdyś ważnego zagadnienia może jednak mieć jedną,
bardzo pozytywną konsekwencję: większy stopień obiektywizmu w
jego analizie. Obie bowiem przytoczone oceny są stereotypowym
uproszczeniem, które nie oddaje złożoności problemu. Niniejszy
tekst jest zatem próbą wskazania tych elementów myśli politycznej
polskich konserwatystów, które w największym stopniu wpłynęły
na ich ocenę zrywów powstańczych.
I
Analizę myśli politycznej warto wszakże poprzedzić bardzo
ważną uwagą: otóż, choć konserwatyści rzeczywiście wiedli prym
w krytyce powstań, to zarazem... wielu z nich wzięło udział w walkach
i innych pracach powstańczych. Najbardziej znany jest przypadek
krakowskich "stańczyków", Stanisława Tarnowskiego, Stanisława
Koźmiana i Józefa Szujskiego, którzy czynnie wsparli Powstanie
Styczniowe, doświadczając zresztą później z tego powodu represji
ze strony władz austriackich. Surowy
krytyk tego powstańczego epizodu przyszłych liderów obozu konserwatywnego
w Galicji, nieprzejednany przeciwnik dążących do wywołania insurekcji
spiskowców, jeden z najwybitniejszych polskich myślicieli konserwatywnych,
Paweł Popiel, z dumą wspominał z kolei udział w walkach Powstania
Listopadowego, a w
1863 r. zgodził się na przystąpienie do oddziałów powstańczych
jednego ze swoich synów. Twórca krakowskiej szkoły historycznej,
by pozostać w kręgu najznamienitszych postaci ruchu konserwatywnego,
Walerian Kalinka, w czasie Powstania Krakowskiego ściśle współdziałał
z dyktatorem Janem Tyssowskim. Aleksander Wielopolski, dla wielu
symbol godnej potępienia współpracy z zaborcami, zasłużył się
podczas Powstania Listopadowego, gdy jako emisariusz rządu polskiego
reprezentował jego interesy w Anglii.
Najgłośniejsi krytycy tradycji insurekcyjnej byli zatem
zarazem do pewnego stopnia jej współtwórcami. Od razu trzeba zaznaczyć,
że za ich epizodami powstańczymi kryła się bardzo zróżnicowana
motywacja. "Stańczycy" oraz Kalinka wsparli powstania
w okresie życia, gdy ich poglądy nie były jeszcze utrwalone, a
wpływ idei radykalnych dotykał ich w stopniu dalece większym niż
wskazywałyby na to ich późniejsze dzieła. Paweł Popiel przeciwnie,
nigdy nie dał się skusić nowinkom ideowym epoki, plany powstańcze
niezmiennie krytykował, niemniej po wybuchu Powstania Listopadowego
uznał, że nie wolno uchylać się od odpowiedzialności i dbać jedynie
o własne bezpieczeństwo, lecz należy dzielić los narodu. Ten przykład
jest znakomitą ilustracją, jak ciężko było w polskich realiach
ustrzec się niekonsekwencji w stosowaniu we własnym życiu głoszonych
w publicystyce politycznej zasad. Ta niekonsekwencja o nader szlachetnym
podłożu dotyczyła głównie konserwatystów krajowych. Środowiska
zachowawcze na emigracji znacznie
bardziej jednoznacznie opowiadały się za potrzebą uczestnictwa
w powstaniach, inspirując zresztą czasem także konserwatystów
z ziem polskich, zwłaszcza w latach 1862-3, gdy krakowski dziennik
konserwatywny "Czas" i przyszli "stańczycy"
pozostawali pod przemożnym wpływem politycznych wskazówek z kręgu
Hotelu Lambert. Po upadku Powstania Styczniowego konserwatyści
krajowi zyskali wszakże kolejne argumenty na poparcie wyrażanej
już wiele lat wcześniej tezy, iż trudno odgadywać potrzeby kraju
z oddalenia. Emigracja nie znała na tyle dobrze rzeczywistości
życia pod zaborami, aby to ona miała rozstrzygać o konieczności
wywołania powstania. Nie znaczy to jednak bynajmniej, że środowiska
zachowawcze z ziem polskich pragnęły zagwarantować prawo wszczęcia
insurekcji dla siebie. Uważały się co prawda za bardziej uprawnione
i lepiej przygotowane do podejmowania kluczowych dla losów narodu
decyzji politycznych, nie chciały jednak na swe barki brać tak
wielkiej odpowiedzialności, jaką było podjęcie zbrojnej walki
o niepodległość, tym bardziej, że dostrzegały poważne racje, przemawiające
za poniechaniem prób powstańczych lub przynajmniej zachowaniem
daleko idącej ostrożności w tym względzie.
II
Wśród kluczowych prac działających na terenie trzech zaborów
polskich konserwatystów próżno szukać teoretycznych uzasadnień
potrzeby wywołania insurekcji. Nie odrzucali oni jednak a priori
takiej drogi do odzyskania niepodległości, choć nie należeli do
jej entuzjastów. Samo zaangażowanie w prace powstańcze dowodzi,
że także ich uwodziła perspektywa odbudowy niepodległego państwa
drogą zrywu zbrojnego. Warto wszakże zaznaczyć, że ewentualny
sukces powstania wiązali oni ściśle z wsparciem, jakiego sprawie
polskiej miałyby udzielić obce mocarstwa, już to z wyrachowania
politycznego, już to pod wpływem racji moralnych. Nadzieje takie
budziła zwłaszcza w przededniu wybuchu Powstania Styczniowego
i w pierwszych miesiącach jego trwania polityka francuska. Napoleon
III uchodził za męża stanu, który stawiając zasadę narodowości
jako wykładnię dla polityki europejskiej swego państwa, pragnie
wymóc na zaborcach zmianę polityki wobec Polaków i nie będzie
wahać się wystąpić przeciwko nim zbrojnie, aby odbudowując Polskę
przywrócić równowagę sił w Europie i po dziesięcioleciach lekceważenia
praw historycznych do odrębnego bytu narodowego, zapewnić triumf
polityce odwołującej się do zasad moralnych. Nawet Paweł Popiel,
myśliciel postulujący w pierwszych dniach powstania konieczność
jego stłumienia przez wspólne wystąpienie właścicieli ziemskich
i chłopów (godzi się zaznaczyć - bez współdziałania z Rosjanami),
uległ na pewien czas tej iluzji i pod wpływem słów francuskiego
ministra Aleksandra Walewskiego, u którego gościł w marcu 1863
r., uznał, że walki w Polsce, choć wybuchły zbyt wcześnie, ostatecznie
mogą dopomóc Napoleonowi III w realizacji jego planów politycznych.
Z jeszcze większym entuzjazmem do wizji wsparcia ze strony Francji
odnieśli się przyszli "stańczycy". Nadzieje umacniały
doniesienia o możliwym porozumieniu francusko-austriackim, które
miałoby dotyczyć, jak sądzono, odbudowy Polski. Z tych przesłanek
wyciągano wniosek, że walki należy kontynuować, zaś środowiska
umiarkowane muszą przejąć kontrolę nad ruchem, aby zagraniczni
sprzymierzeńcy wyzbyli się obawy, że wspierając powstanie, wspierając
zarazem żywioły rewolucyjne, które u siebie zwalczali.
Gdy miraże pro polskiego sojuszu Francji i Austrii rozwiały
się i stało się oczywiste, że Napoleon III nie zaryzykuje wojny
w imię sprawy polskiej, konserwatyści stanęli przed dylematem,
czy dalej angażować się w prace powstańcze, czy też podjąć wysiłek
ich stłumienia, lub przynajmniej wycofać poparcie dla nich. W
najciekawszym konserwatywnym tekście doby Powstania Styczniowego,
ogłoszonej w 1864 r. broszurze Kilka słów z powodu odezwy księcia
Adama Sapiehy, Paweł Popiel wypowiedział stanowczo tezę, iż
skoro wizja odbudowy państwa nie ziści się, to podtrzymywanie
powstania jedynie zwiększa niepotrzebnie straty, należy zatem
bezwarunkowo poniechać wszelkich działań na jego rzecz. W rok
później Popiel ogłosił kolejne niezwykle ważne dla kształtowania
stanowiska obozu zachowawczego pismo, List do księcia Jerzego
Lubomirskiego, w którym skrytykował umiarkowanych działaczy,
podtrzymujących akces do powstania także wtedy, gdy, jak twierdził
Popiel, jego kontynuacja była zbrodnią, gdyż jedynie wzmagała
represje rosyjskie i do reszty anarchizowała kraj. Z ostrą repliką
wystąpił wówczas Józef Szujski, zarzucając adwersarzowi chęć wykluczenia
z życia politycznego Galicji wszystkich tych, którzy nie podzielają
jego koncepcji politycznych.
Młody badacz dziejów Polski zrównywał odpowiedzialność za wybuch
powstania spiskowców i Aleksandra Wielopolskiego. Popiel odrzucał
taką perspektywę, mając zbyt wiele uznania dla wysiłków margrabiego,
choć przyznawał, że popełnił on kilka niewybaczalnych błędów politycznych.
Znacznie większą winą za wypadki 1863 r. obarczał jednak radykałów
oraz wszystkich tych, którzy nawet ze szlachetnych pobudek udzielili
im poparcia. Polemika przedstawicieli dwóch pokoleń konserwatystów,
myśliciela, który już w latach dwudziestych tworzył zręby polityki
konserwatywnej na ziemiach polskich, i historyka, który w drugiej
połowie lat sześćdziesiątych i w latach siedemdziesiątych odgrywał
kluczową rolę w formułowaniu stanowiska najbardziej wpływowego
stronnictwa zachowawczego, krakowskich "stańczyków",
pokazuje, jak znaczące były różnice w postrzeganiu odpowiedzialności
za udział w Powstaniu Styczniowym w obrębie obozu, który z czasem
poczęto w powszechnej opinii postrzegać jako jednolity w tej kwestii,
utożsamiając dziewiętnastowieczny polski konserwatyzm ze "stańczykami".
Wskazując niejednoznaczny stosunek konserwatystów wobec
ruchu 1863 r., trzeba zaznaczyć, iż o ile w połowie lat sześćdziesiątych
różniła ich przede wszystkim ocena skali odpowiedzialności za
zaangażowanie w prace powstańcze, o tyle zgodni już byli, iż kolejne
próby insurekcyjne należy stanowczo potępić. Klęska Powstania
Styczniowego ostatecznie bowiem rozwiała nadzieje konserwatystów
na odbudowę Państwa Polskiego drogą powstańczą, przynajmniej w
dającej przewidzieć się przyszłości. Nie teoretyczne dociekania,
lecz doświadczenie wykazało, ich zdaniem, że Polski powstanie
do życia nie przywróci. Nie powiodło się ono w 1830 roku, gdy
istniało wojsko polskie i działające sprawnie przez kilkanaście
lat Królestwa Kongresowego instytucje. Jeszcze mniej szans powodzenia
miało, wbrew krótkotrwałym złudzeniom, Powstanie Styczniowe. Po
jego klęsce sprawa polska na arenie międzynarodowej znalazła się
w położeniu szczególnie trudnym, skoro Rosja wyszła z niego wzmocniona,
po kilku latach wewnętrznego rozprzężenia jednocząc się w obliczu
zaburzeń w Polsce, a jedyny sojusz, w którym pokładano nadzieje
- porozumienie Austrii z Francją - okazał się zwodniczą perspektywą.
Po ledwie paru kolejnych latach i porażce Austrii w bitwie pod
Sadową (1866 r.) i ostatecznym uznaniu przez nią hegemonii Prus
w Niemczech, oraz rozbiciu w pył mitu potęgi Napoleona III przez
wojska pruskie (1870 r.), konserwatyści zyskali kolejne argumenty
na rzecz tezy, iż powstanie w takich realiach nie ma szans powodzenia.
Próby jego wywołania nie znajdowały już w ich oczach żadnego uzasadnienia,
nie dlatego, że wyrzekli się idei niepodległości, lecz z powodu
niewiary w jej ziszczenie przy ówczesnym położeniu narodu i sytuacji
w Europie. Powstanie nie dość, że nie mogło zakończyć się sukcesem,
to groziło jeszcze utratą zdobyczy uzyskanych w latach sześćdziesiątych
w Galicji, w której za sprawą reform monarchii habsburskiej w
duchu autonomicznym stworzyły się warunki dla rozwoju polskiego
życia politycznego, społecznego i kulturalnego. O ile więc wcześniejsze
próby powstańcze konserwatyści gotowi byli warunkowo poprzeć lub
z perspektywy czasu znajdowali przynajmniej racje usprawiedliwiające
choć w części ich podejmowanie, o tyle od połowy lat sześćdziesiątych
hasło insurekcji znalazło w obozie zachowawczym nieprzejednanego
przeciwnika.
III
Krytyka konserwatywna akcentowała skutki powstań, a te uchodziły
w oczach zachowawców za nader szkodliwe. Skoro za główny cel insurekcji
stawiano odzyskanie niepodległości, zatem niepowodzenie w tym
względzie było całkowite. Na domiar złego oba kluczowe zrywy XIX
w. wszczęto w czasie, gdy na ziemiach zaboru rosyjskiego istniały
wyjątkowo dobre jak na realia rządów carskich warunki do rozwoju
polskiego życia. Królestwo Kongresowe uchodziło w oczach konserwatystów
za dobrą szkołę polityczną dla Polaków, gdyż w ich rękach pozostawały
samorząd i szkolnictwo, obradował sejm, dzięki energii Franciszka
Ksawerego Lubeckiego rozwijały się instytucje gospodarcze, słowem
możliwa była praca w tych dziedzinach, których słabość doprowadziła
do upadku I Rzeczpospolitej i które niezmienne decydowały o żywotności
społeczeństwa. Oczywiście, gdyby Powstanie Listopadowe przyniosło
upragnioną niepodległość, jego ocena byłaby inna, jednak skoro
miast odbudować państwo, Polacy utracili instytucje Królestwa
Kongresowego i doświadczyli srogiego odwetu ze strony Rosjan,
konsekwencje insurekcji 1830 r. w przekonaniu konserwatystów uzasadniały
uznanie jej wywołania za błąd. W równie niefortunnym momencie
wybuchło Powstanie Styczniowe, poprzedzone przeprowadzonymi na
początku lat sześćdziesiątych wskutek zabiegów Wielopolskiego
reformami, które po 30 latach ponownie stworzyły szanse na przejęcie
przez Polaków steru nad samorządem, sądownictwem i szkolnictwem.
Powstanie zakończyło się klęską i ponowną falą represji ze strony
rosyjskiej, utracone też zostały zdobycze polityki margrabiego.
Raz jeszcze bilans insurekcji, sporządzony przez konserwatywnych
krytyków, przedstawiał się nader niekorzystnie. Można co prawda
przywołać argument wysuwany przez obrońców powstań, wskazujących,
że umacniały one poczucie wspólnoty i przyczyniały się do zachowania
tożsamości narodowej, dla konserwatystów był on jednak nieprzekonujący,
a w każdym razie nie decydujący. Po pierwsze, podkreślali oni
obojętny zazwyczaj stosunek do powstań chłopów, powodujący, iż
zrywy nie miały na tyle masowego charakteru, aby sprzyjać jednoczeniu
się różnych warstw społeczeństwa wokół jednej idei. Po drugie,
choć przyznawali, iż charakter narodowy może wyrabiać się także
przez walkę zbrojną, choćby
przegraną, to za znacznie lepszy sposób wzmacniania tożsamości
narodowej uznawali działalność pozostających w rękach polskich
instytucji politycznych i społecznych, które właśnie wskutek powstań
Polacy dwukrotnie utracili na ziemiach zaboru rosyjskiego. Zdaniem
konserwatystów konieczność propagowania i wcielania w życie programu
pracy organicznej i jednoczesnego odrzucenia rojeń o wywołaniu
kolejnych zrywów powstańczych była tym bardziej doniosła, że -
jak wskazywał Stanisław Koźmian w jednej z najbardziej kompleksowych
krytyk insurekcji, trzytomowym dziele Rzecz o roku 1863:
"Wytworzyła się w Polsce teoria, która twierdzi, że wszystkie
przedsięwzięcia bezrozumne, szalone nawet, chociaż samobójcze,
potrzebne były i będą, aby odradzać ducha publicznego, i ze bez
nich w pewnym przeciągu czasu, znikłoby nawet przywiązanie do
bytu narodowego, a z nim i tenże".
Teoria ta wychodziła zdaniem konserwatywnego myśliciela z fałszywych
przesłanek, skoro przeceniała znaczenie "czynu nadzwyczajnego"
i zapoznawała potrzebę stopniowego rozwoju instytucji narodowych,
decydujących o przetrwaniu wspólnoty.
IV
Nie tylko skutki powstań i brak wiary w możliwość ich powodzenia
skłaniały konserwatystów do ich krytyki. Równie istotne było,
jakie siły dążą do wywołania zrywu i jaki program polityczny i
społeczny pragną one zrealizować. Polscy zachowawcy byli na ogół
zgodni, że w spiskach przygotowujących powstania prym wiodą radykałowie,
powiązani zwykle z europejskim ruchem rewolucyjnym, zwłaszcza
w francuskim wydaniu. Konserwatyści przyznawali, że wśród spiskowców
nie brakuje patriotów, lecz nawet szlachetne motywacje niektórych
rewolucjonistów nie mogły, zdaniem ich krytyków, przesłonić faktu,
iż działalność wywrotowców godzi w same fundamenty ładu społecznego
i politycznego. Spisek sam w sobie odstręczał konserwatystów.
Spisek jako narzędzie radykałów wydawał się im tym poważniejszym
zagrożeniem. Już przed wybuchem Powstania Listopadowego młodzi
podówczas myśliciele, którzy dopiero rozpoczynali pracę umysłową
nad zasadami polskiej polityki konserwatywnej, przede wszystkim
Stanisław Rzewuski, Aleksander Wielopolski, Paweł Popiel i Józef
Gołuchowski, zauważali jak silnie oddziałują na spiskowców idee
rewolucji francuskiej, aczkolwiek dostrzegali także motywację
patriotyczną dążącej do wywołania powstania młodzieży. Kolejne
powstańcze usiłowania, 1846, 1848 i 1863 r. były w oczach zachowawców
jeszcze bardziej skażone duchem radykalnym. Ewentualne przystąpienie
do powstania środowisk umiarkowanych miałoby mieć więc za cel
nie tylko wzięcie odpowiedzialności za los sprawy narodowej, lecz
także ograniczenie wpływów rewolucjonistów.
Konieczność powstrzymania radykałów znajdowała w przekonaniach
konserwatystów podwójne uzasadnienie. Po pierwsze, ograniczenie
działalności rewolucyjnej miało wpłynąć pozytywnie na sam przebieg
powstania i uchronić go przed anarchią i zbrodniami, jakie prokurowali
rewolucjoniści. W przekonaniu zachowawców gra toczyła się jednak
o znacznie większą stawkę. Dla dziewiętnastowiecznych polskich
konserwatystów jednym z kluczowych problemów było powstrzymanie
wzrostu popularności radykałów, którzy wykorzystując nastroje
patriotyczne i socjalne potrzeby mas, skuteczną agitacją zdobywali
coraz więcej zwolenników. Ich wywrotowa działalność poczęła zagrażać
fundamentom społeczeństwa w postaci tradycyjnej hierarchii społecznej,
własności, wiary katolickiej. Grunt pod zasiew niebezpiecznych
teorii przygotowały rządy zaborcze, występując przez dziesięciolecia
przeciwko tradycyjnym zwierzchnim warstwom polskiego społeczeństwa.
Jak groźne mogą być skutki agitacji w duchu radykalnym ukazała
rabacja galicyjska. Mordy dokonane przez chłopów w 1846 r. głęboko
zapadły w umysły konserwatystów, tym bardziej przekonując ich,
że należy uchronić lud przed rewolucyjnymi pokusami. W kolejnych
dziesięcioleciach obawa przed jeszcze głębszym zantagonizowaniem
różnych warstw społecznych bynajmniej nie słabła, skoro rosła
popularność idei socjalistycznych, uznanych przez zachowawców
za szczególnie niebezpieczne, a demokratyzacja życia tworzyła
coraz większe pole do popisu dla populistów.
Konserwatyści martwili się zatem o swoją pozycję polityczną, lecz
zarazem o bliskie im wartości, które radykałowie negowali. Ruch
powstańczy opanowany przez rewolucjonistów uchodził więc za duże
zagrożenie, dlatego zachowawcy nie mogli udzielić mu bezwarunkowego
poparcia, choć sama wizja niepodległej Polski także i im była
bliska. Konserwatyści nie absolutyzowali wszakże idei odbudowy
Rzeczpospolitej, biorąc pod uwagę także to, jakim byłaby ona państwem
po odrodzeniu, czy wsparłaby się o fundament zdrowych zasad politycznych
i społecznych, czy też hołdowałaby błędom epoki. Chcąc
zrozumieć stosunek konserwatystów do tradycji insurekcyjnej trzeba
uwzględnić ten aspekt ich myślenia.