Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Pawłowi Popielowi
Paweł Popiel - 12-ty grudnia 1866 r.

Strona poświęcona Pawłowi Popielowi
.: Data publikacji 30-Lis-1999 :: Odsłon: 958 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

Za dni dziesięć ostatni żołnierz francuski opuści Zamek Św. Anioła. Ojciec Święty pozostanie sam pośród swojego miasta i państwa. Powróci zatem stan normalny, bo każdy panujący powinien pośród swojego ludu stać oparty na potędze prawa i swej własnej siły. I gdyby czasy i okoliczności były zwyczajne, cieszylibyśmy się pierwsi powrotem naturalnego porządku rzeczy; bo powtórzymy z ludźmi, wprost przeciwko nam stoją, że władza, potrzebująca opieki obcych bagnetów, nie jest niezawisłą. Ale Państwo Kościelne i władza doczesna Ojca Świętego, nie są obecnie w warunkach naturalnych. Na zewnątrz, naokoło, dziedzina św. Piotra otoczona państwem włoskim, które do Rzymu rości sobie prawa; wewnątrz spisek od dawna, umiejętnie i potężnie zorganizowany, nie tylko przez stronnictwo narodowe, ale przez fanatyzm pogański, zagrażający zarazem Papieżowi ogołoconemu z wojska, skarbu i nawet owego moralnego poparcia, które opinia katolickiego świata przed niedawnymi czasy mogła mu dawać, kiedy były państwa, ludy, rządy katolickie. Tak więc po blisko dwóch tysiącach lat, Piotr albo stąpić musi do katakumb, albo jak to bywało, pójść na wygnanie. Rzeczy tak stoją: iluzji robić sobie nie należy. A kto by ją miał, to by mu ją odjęły radosne okrzyki wszystkich nieprzyjaciół Kościoła i Boga w Trójcy jedynego. Nie wiem, czy kiedyś w historii tak obrzydliwy przedstawił się widok, jak to oczekiwanie fanatyzmu, niewiary, odszczepieństwa, ateizmu, na upadek najwyższej instytucji moralnej, która utrzymała i przechowała na świecie wolność, sumienie, godność człowieczeństwa i bezpośredni związek ziemi z niebem. Zaledwie dni piętnaście oddziela ich od chwili zaburzenia, może krwi rozlewu, niesłychanych zbrodni, a już powstrzymać nie mogą radości i nienawiści, które się objawiają, to pożądanymi proroctwami, to wyrazami wzgardy, dlatego co ludzkość zawsze szanowała, dla wieku, dla cnoty, dla silnego przekonania. Czyżby to pochodziło z miłości dla Włoch? A któżby się nie cieszył, że Włochy wolne, sobie zostawione, wykształcają się w państwo, które czas pokaże, czy jednolitą, czy federacyjną przybierze formę. Kto by się nie cieszył, że Wenecja uwolniona od obcej przewagi? Jak sam nie zapomnę nigdy strasznego ściśnienia serca, kiedy po raz pierwszy wchodząc na Plac Św. Marka, wśród tylu pomników, chwały, sztuki i miłości ojczyzny, ujrzałem obcego żołnierza, tak nie odżałuję, że nie byłem tam w chwili, kiedy ostatni okręt austriacki od Piazzetty odbijał, a sztandary narodowe podnoszono na maszty przed Kościołem Św. Marka. Ale Włochy bez Rzymu są i być mogą. Rzym cieszy się włoskim rządem. Nie o to więc idzie: idzie o to, aby papiestwo z obecnym jego ustrojem, jako kamień węgielny Kościoła katolickiego zniszczyć. Jakoż Kościół katolicki pojąć tylko można jako władzę duchowną, panującą w porządku moralnym, ponad każdą polityczną władzą. To stanowi jego istotę. To stanowi jego niczym nie zrównaną godność, to daje mu piętno prawdy, bo robi wyższym, niezawisłym od wszelkiego ludzkiego prawa. I dlatego też właśnie jest tak nienawistny dla tych, co wolę człowieka, obojętne, zbiorowego albo pojedynczego, za początek prawa uważają. Gdyby Kościół katolicki nie przemawiał w imieniu Boga, gdyby nie twierdził, że prawdę i prawo w Jego imieniu ogłasza, to nie byłoby tej strasznej przeciwko niemu walki. Wojna, która się obecnie o Rzym i władzę papieską toczy, nie toczy się bynajmniej dla Włoch, ani na ich korzyść, ale jest to wojna pomiędzy tymi, co wierzą w prawo nadprzyrodzone, a tymi co je odrzucają. Dlatego w tej walce nie tylko katolicy sami są stroną. Należą do niej wszystkie chrześcijańskie wyznania, które zachowały dogmat i wiarę w wyższy porządek. Stąd też widzieliśmy, że protestanci jak Guizot, albo przed kilku lat stronnictwo "Gazety Krzyżowej" w Niemczech, mężnie wstawiali się za doczesną władzą Papieża. A teraz rzeczywisty interes dla Ojca Świętego, tak jak rzeczywistą wolność Kościoła, napotkać tylko można w Anglii i w Prusach. W owych Prusach, które jakkolwiek wydają się najdobitniejszym protestantyzmu wyrazem, najwięcej jednak ze wszystkich dziś państw politycznych mają duchowego początku, który przekazany im przez Zakon Krzyżowy, jakkolwiek przybierał dawniej ściśle luterską, dziś filozoficzną formę, zawsze jednak robił siłę tego państwa, zdecydował może jego losy, a może kiedyś jednocząc przez rozbrat religijny rozerwane Niemcy, ułatwi im przez jedność polityczną powrót do jedności kościelnej. Kiedy to nastąpi, nie nasza rzecz rozstrzygać, ale to pewne, że wszelki dogmatyzm, wszelka wiara w objawienie, w porządek nadprzyrodzony, w papiestwie mają podstawę i punkt oparcia. Tak dalece, że protestantyzm, który zaprzecza władzy Kościoła, który walczy przeciwko niej, ostać by się bez papiestwa nie mógł. Raz, że nie miałby przeciw czemu przeczyć, protestować, co jest jego istotą; drugi raz, że by się musiał rozpłynąć w czystym deizmie i panteizmie. Nie katolicki przeto tylko Kościół, wszystkie kościoły chrześcijańskie oparte na jakimkolwiek dogmacie, są w papiestwie podkopane. I nie wiedzą to doskonale tajne, w rozmaitych odcieniach i w rozmaitych stopniach, ale zgodne co do celu towarzystwa. Chcą i muszą chcieć upadku papiestwa. Kwestia niby narodowości, liberalizmu, postępu filozoficznego, to są tylko środki, którymi obojętnych, nieumiejętnych, osłabionych w wierze, do swoich używają celów. To się nazywa w dzisiejszym języku, nieubłaganą logiką historii. A tak zwolna opinia ogólna brata się z myślą, że papiestwo jest tylko formą, przypadłością w Kościele i że bez niego wiara, moralność, wolność, godność człowieczeństwa utrzymać się potrafią. Błąd wielki, który spokojnie rozebrać należy.

Wszystkie szkoły: humanitarno-filozoficzne i socjalno-polityczne, które przecząco, przeciwko chrześcijaństwu i ustrojowi politycznemu, jakie stworzyło, wystąpiły, nie wypowiedziały nigdy ostateniego swojego słowa, nie wskazały pozytywnego celu, do którego dążą, ale wszystkie muszą dojść i dochodzą do nihilizmu. Za trzymać się na tej równi pochyłej, nie potrafi żaden system filozoficzny i to jest logika dopiero prawdziwa historii. Jakoż, mimo oporu umysłów potężnych, a serc szlachetnych, śmielsze charaktery wyprowadzając konsekwencje z fałszywych danych, do tego dochodzą rezultatu. Bo w końcu obojętne, czy umysł zatrzyma się w panteizmie, czy do nihilizmu dojdzie, kiedy tak z jednego jak i z drugiego, prawa moralnego wyprowadzić nie potrafi. Dla umysłów logicznych, ten zatem tylko pozostaje wybór: albo Kościół katolicki z całym swoim hierarchicznym ustrojem, albo przepaść panteizmu z następstwami, o których niżej. To co się tutaj mówi, nie mówi się bynajmniej dla przekonania przeciwników - tej iluzji nie mam. Są żywioły z którymi należy walczyć, rozumować nie warto, bo a'priori przeczące, brakiem tego usposobienia, które prawdą dostępną czyni. To się mówi dla ludzi z dobrą wiarą, a obałamuconych przed piękne słowa i rzekomo szlachetne dążności, a którzy potakując niezbyt licznemu, ale doskonale zorganizowanemu przeciwników hufcowi, ułatwiają mu zwycięstwo. Walka ta nie jest nowa: trwa już dziewiętnaście wieków. Rozpoczął ją Symon Magus, prowadzili dalej Aleksandryjscy, Neoplatońscy, ujęli w formę mistyczno-symboliczną Gnostycy, przekazali Templariuszom, płynęły te zasady źródłami podziemnymi, to słabiej i głębiej, to silniej i bliżej powierzchni, aż wskutek zepsucia osiemnastego wieku i potrzeby przekształcenia wielu zbutwiałych form społecznych, buchnęły powodzią rewolucji francuskiej. I zdawało się, że już dzieło skończone, kiedy Pius VI pod strażą żandarmów francuskich opuszczał stolicę a szedł do więzienia; a to jednak nie był koniec. Papiestwo na nowo powstało i na nowo zaczęły się przeciwko niemu knowania, aż do obecnej chwili. - Prawda, obecna chwila jest straszniejszą jak 99-go roku. Papiestwo niby większej doświadcza opieki, ale też i większej obojętności. Przesądne sumienie człowieka, który doprowadził rzeczy do tego stanu, drży na myśl, aby on padł, albo padł na niego ten kamień, o który wszystko się roztrąci. Ale w ludności jakieś osłupienie, obojętność złowroga, czekająca spełnienia najważniejszego faktu, jak mówią przeciwnicy nasi, od lat 1866-ciu. Takie jest obecnie położenie polityczne świata, że narody katolickie nawet, czynnie nic zrobić dla Stolicy Apostolskiej nie mogą. Rozbicie i zatomizowanie społeczności francuskiej, które wszelką jej odejmuje samodzielność, rozerwanie i osłabienie hiszpańskiej przez spiski karbonarsko-wojskowe, atonia Austrii po ostatnich wypadkach, stawiają te narody w niemożnosci jakiego bądź działania. A więc do czego to pismo? - Mam najsilniejszą wiarę, że jak papiestwu nie pomoże dzisiaj żadne materialne działanie, tak przeważnie dopomóc mu może i powinno, moralne poparcie wiernych wszystkich katolickich, a nawet wszystkich chrześcijańskich krajów. I że nawet tak bezwładna zewnętrznie, tak politycznie nieznacząca ludność, jak polska, byle sercem gorącym otoczyła Ojca Świętego, przeważnie wpłynąć może na ustalenie jego doczesnych losów. Dlatego te słowa natchnione przekonaniem, że wyrzeczenie się współudziału w błędzie, rozbiciem solidarności wiele odejmie mu siły. Błędem zaś jest, że kwestia rzymsko-papieska jest kwestią narodowości włoskiej, bo Rzym będąc stolicą Ojca Świętego, nie przestaje być włoskim, a zostaje czym był od dwóch tysięcy lat, moralną stolicą świata całego. Czy Rzym na tym zarobi, czy Włochy mając sześćset tysięcy mieszkańców więcej, będą przez to silniejsze? Powtarzamy, nie o to idzie. Co bowiem znaczą ustawne, niby życzliwe wymagania, aby Papież pogodził się z Włochami? Pogodził się, to jest abdykował. Bo nikt jeszcze nie wynalazł formuły, aby przyjmując obcego monarchę do Rzymu, Papież mógł swą niezawisłość zachować. Ale to Rzymianie sami najlepszymi sędziami, jaki im rząd przystoi. Choćby i tak było, to pytam, kto pod terroryzmem spisku może ocenić prawdziwe życzenia ludności? A gdyby dzisiaj, w obecnym chwilowym usposobieniu, ta garść Włochów chciała zmieniać koronę potrójną na koronę żelazną, to pytam, czy wobec interesu nie tylko całego chrześcijaństwa, ale całej ludności, to chwilowe, może zmienne usposobienie, ustąpić nie powinno?

Rzeczy znanych przywodzić w szczegółach nie będziemy. Jakie oddało papiestwo ludzkości usługi, to wypowiedzieli dostatecznie i świeccy i duchowni i katoliccy i protestanccy pisarze. Nie wiem, czy więcej uznania odebrało papiestwo od Bellarmina i De Maistra, jak od Mosheima, Rankego albo Leo... "Ale to są rzeczy dawne. Dziś kiedy, kiedy nie ma potrzeby walczyć ani z barbarzyńcami północy, ani z Muzułmanami południa, wstrzymuje tylko postęp, zastosowanie liberalnych zasad i wolność".

Raz jeszcze powtarzam w odpowiedzi: że mówię dla ludu dobrej woli, a dość wykształconego umysłu, aby ocenić obecne polityczne stosunki świata i logiczne następstwo położonych zasad. - Cała wartość człowieka pochodzi z jego indywidualności i jego wolności. Zrozumieć jej nie można bez osobistości Boga. Osobistość przeto Boga, osobistość i wolność człowieka, są w tak ścisłym związku, że bez siebie nawzajem pojęte być nie mogą. Każda zasada filozoficzna, osłabiająca osobistość Boga, niszczy zarazem osobistość i wolność człowieka. Wiadomo z historii, jak prędko i nieuniknienie zasady filozoficzne wkraczają w dziedzinę polityki. Jeżeli zatem jest każdemu wiadomo, kto się cokolwiek tych kwestii dotykał, że w filozofii zapanował obecnie panteizm, nie ma się czemu dziwić, że wywarł tak potężny wpływ na polityczny skład społeczeństwa. Jakoż, teoria bezwzględnego wszechwładztwa państwa, zaprzeczenie indywidualnych praw pojedynkom w porządku politycznym, zaprzeczenie prawa własności w porządku społecznym, są logicznymi następstwami tej zasady, która powoli będzie zdobywać stanowisko po stanowisku, aż by doprowadziła ludzkość do socjalizmu i mormonizmu. Próby tego widzimy na zaatlantyckim kontynencie, gdzie najbardziej absolutna demokracja nie potrafiła jednak części choć nielicznej społeczeństwa zachować od tak strasznego upadku. Podobny, choć nie tak rażący, widzimy objaw na znacznej części naszego stałego lądu. Społeczeństwo rosyjskie, które zlało w jedną rękę duchowną i polityczną władzę, a nasiąkło duchem wschodniego panteizmu, nie zna także własności indywidualnej, a w obecnych bardzo ciekawych przekształceniach dąży do ustroju, który jako przechodni może być dla niej potrzebny, ale który jako cel ludzkości, byłby straszny. Tak od Wschodu i Zachodu cywilizacja europejska zagrożona gorzej jak w IX wieku od Północy i Południa, tym bardziej, że sama przyjęła w politycznym porządku tę samą teorię, która doprowadziła ją do absolutyzmu. Już Hegel takie następstwo ze swojej wyprowadził filozofii: wszechmocność faktu dokonanego: co jest, być powinno. A władza uzbrojona raz powszechnym głosowaniem, oparta na administracyjnej i wojskowej sile, nie zna dziś granic. Ten porządek rzeczy na podwójnych wielbicieli: tych, co uchwyciwszy za ster, chcą bezwzględnie doprowadzić społeczność do form, które jako ideał pojmują, a zniszczyć wszelką moralną zaporę, co dojście do tego celu utrudnia, i dobrodusznych, którzy dlatego, że ulice miast prostują, koleje budują, handel postępuje, a głównie wszelka wyższość hierarchiczna ustała, patrzą na to, jakoby na postęp ludzkości. Ściągnąwszy wszystko do jednego poziomu, radzi w tym jednostajnym bycie. Nie baczni, że właśnie taka jednostajność najłatwiejsza do owładnięcia, kiedy serca ogołocone z wyższych popędów, na materialnym poprzestają dobru. Pośród takiego to politycznego składu, który nie zna wyższego prawa początku jak wola władzy lub ludu, potrzeba koniecznie władzy innej, duchowej, bezinteresownej, biorącej początek z nieba, przynoszącej stamtąd ideę prawną, która by równoważąc przewagę materialną, nie dała ludzkości z moralnego ustroju, czym jest przed wszystkim, przejść do czysto materialnego. Dlatego, nie to jest pytanie, czy papiestwo kiedykolwiek w porządku politycznym nadużyło swej władzy, albo ściągnęło na Włochy napady germańskich Cezarów; czy niekiedy zbyt wchodziło w doczesne sprawy państw; to są pytania obojętne wobec faktu niewątpliwego, jasnego jak słońce, że było zawsze, jest i jedynie być może początkiem i źródłem prawa moralnego, broniącego wolności sumienia, że bez niego albo Kościoła nie będzie, albo będzie owładnięty przez władzę doczesną, że uciec się nie będzie miało gdzie sumienie wolne, nad doczesne podniesione względy, a cezaryzm ze swoimi następstwami, albo periodyczne rewolucje, oto przyszłość społeczeństwa. Przyszłość ta, mimo prawa postępu, doprowadzić ludzkość musi do chwilowego barbarzyństwa. W cesarskim Rzymie cywilizacja upadła, dużo pierwej niż narody północne przyszły rozorać go oszczepem stalowym. Prawo to powtórzy się wszędzie, zwłaszcza wobec równości politycznej, którą ludzkość zdobyła. Jeżeli jakiś skład społeczny potrzebuje wpływu i organizmu moralnego, to przede wszystkim demokracja. Bez tego albo powtarzać się będą bratobójcze walki, jak w strasznych dniach czerwcowych, albo chuci będą zaspokajane chlebem i igrzyskami, a zarazem berłem żelaznym poskramiane.

Fakty jak kartaczowanie 29 grudnia, obecne rządy wojskowe w Palernie, przechodzą niepostrzeżone albo zapomniane, ale obniżają poziom poczuć moralnych i są rzeczywistym, choć powolnym upadkiem ludzkości. A jednak do tego stanu dążą niemal wszystkie społeczności europejskie, doszła do niego Francja, spieszy Hiszpania, która używając od lat wielu swobód parlamentarno-konstytucyjnych, dlatego tylko periodycznie w konwulsyjne wpada ruchy, że prawna konstytucyjno-parlamentarna wolność nie dozwoliła dotąd spiskowi zniszczyć dawnej potęgi i instytucji Kościoła w tym kraju. Nie o to więc idzie tak zwanym ludziom ruchu we Włoszech itd., aby wolność polityczna zapanowała, ale o to, aby nie było wolno uczyć się wedle swej wiary, oddać się na usługę Boga i bliźniego wedle swego przekonania, ogłaszać choć w sferze tylko czysto-duchowej naukę Kościoła. To wszystko się nie uda, dopóki hierarchia będzie w swojej sile, a siły tej nie braknie, dopóki korzenie zapuszczać będzie i czerpać soki ze środka katolickiego życia. Gdziekolwiek chciano, jak uczy historia, zniszczyć Kościół, usiłowano przeciąć stosunki biskupów z Rzymem. Gdziekolwiek to się udało, wiara obumarła. Dzisiaj nieprzyjaciele Kościoła jednym cięciem chcą jego żywotność przeciąć, zniszczeniem papiestwa. I w takim to położeniu, kiedy ludzkość zagrożona panowaniem materialnej siły, zaprzeczeniem wszelkiego wyższego prawa, kiedy afirmują się śmiało i ludzie i teoria, co tylko podług prawnego, obmyślonego a'prori ideału, pozwalają myśleć, uczyć się, wierzyć, nie powiem modlić się, bo modlitwy nie znają się, w takim czasie pozbawić świat tego głosu, który podnosił się przeciw każdemu zaprzeczeniu prawa, czy dla pojedynczych ludzi, czy całych narodów, który łagodził naprzód a potem potępił niewolę, który ryzykował odpadnięcie królestw od Kościoła, raczej jak by poświęcić pogwałcone prawo w osobie słabej niewiasty, jak Katarzyna Aragońska, który przewagę materialną władców doczesnych nieraz hamował, jeden, nie dość może głośno, przeciwko zbrodni rozbioru Polski protestował, który dziś jeszcze z chwiejącego się na pozór swego stolca, sam słaby i zagrożony, jakby głosem Archanioła, potępia wszelkie moralne bezprawia. W takim czasie, mówię, świat tego głosu pozbawić, byłoby nie tylko religijną, ale po prostu polityczną zbrodnią. Zbrodnią i błędem. Kiedy zatem ani wolność, ani godność człowieka bez prawa moralnego nadziemskiego ostać się nie potrafi; kiedy prawo to musi być głoszone przez hierarchię duchowną, kiedy hierarchi tej głową, związkiem jest Papież, a Papież o tyle może być Papieżem, o ile jest wolnym, pytam, przecząc jego doczesną władzę, jaką formułę wynaleziono, aby mu tę wolność zapewnić. Katolicy nie stoją o doczesne panowanie dla Głowy Kościoła, Ojciec Święty chętnie by się pozbył tego ciężaru, ale powtarzam, jak zapewnić wolność Głowy Kościoła inaczej, jak przez doczesne panowanie. Czy ostatnie encykliki byłyby możliwe gdyby jakikolwiek monarcha panował w Rzymie obok Papieża. Próżne to więc gadanie o zgodzie Włoch z Piusem IX. Zgoda istnieje, więcej jak zgoda, miłość. Pius IX kocha nad wszystko Włochy, i jako syn tej bohaterskiej ziemi, i jako ojciec wszystkich narodów świata, kocha Włochy jak je kochamy wszyscy, którzy mamy poczucie piękna, sztuki, poezja. A kto by nie kochał tej ziemi i nie witał jej jak wieszcz Mantuański:

Salve magna parens frugum saturnia, tellus magna virum,

kto zapomniałby, nie tylko, że była kolebką władców świata, ale też na jej łonie zakwitły i wykształciły się wolne instytucje gminne, handel, prawodastwo, że ona wydała i św. Franciszka z Asyżu i św. Katarzynę i Dantego i Rafaela...

Ale takiej od Papieża chcianoby zgody, która byłaby abdykacją, abdykacją, samobójstwem chcianoby aby Papież sam zanegował swoje wielkie panowanie, swoje wielkie powołanie, a tym samym położył mu sam najstraszniejszy koniec. W żądaniu takiej zgody jest piekielne obrachowanie, które omyli. Zepchnąć, strącić Papieża to nie dosyć, ale opuszczonego od wszelkiej pomocy ludzkiej, napieranego przez gorliwą o byt Kościoła słabość, doprowadzić do tego, aby sam o sobie zwątpił i zaparł się niejako własnego początku i końca nadziemskiego, to byłby najwyższy triumf, jaki od dwóch tysięcy lat niewiara odniosła. Na to Papież odpowie "Non Possumus", a świat chrześcijański, po tej i tamtej Atlantyku stronie, z wysp morza Spokojnego, z misji Chin i Japonii odpowie jednogłośnie "Amen". Nie możesz Ojcze Święty wypuszczać świata ze swej duchowej opieki, nie możesz zrzekać się jedynej rękojmi wolności i moralnej potęgi, nie możesz opuszczać Rzymu, aby jak niegdyś Piotra nie zwrócił Cię Pan do niego. Jeśli Cię sam Rzym odepchnie, Opatrzność znajdzie przytułek dla swego Pomazańca, aż do czasu kiedy powrócisz do swojego miasta oczyszczonego, a rozpoczniesz dalszy ciąg panowania Rzymu nad światem, ale zapewne pod znacznie zmienioną formą. Wspaniałość zewnętrzna i książąt Kościoła i Jego Głowy odpowiadała dawniejszemu usposobieniu i składowi społeczeństwa. Że wskutek tego położenia, zbyt światowego może, nagromadziło się wiele mniej potrzebnych zawsze, a może dziś szkodliwych politycznych narowów, temu nikt nie przeczy. Papiestwo nieomylne w dogmacie, świętobliwe w kierunku, jest wykonane i obsłużone przez ludzi, ludzkie mogły się zakraść namiętności i przywary w rządzie cywilnym Państwa Kościelnego. Zapominac jednak nie potrzeba, że co najbardziej dziś oko nawet przyjazne razi, jest to organizm administracyjny, który przekazała Rzymowi rewolucja francuska, a którą Pius VII przy restauracji swej zastał. Nie tak bywało dawniej, kiedy wszystkie miasta Państwa Kościelnego cieszyły się wolnością gminną, kiedy książęta rzymscy jak gdyby udzielni, dzierżyli swe lenna. Papież panował, ale nie rządził. Czy by coś podobnego dało się wykształcić obecnie, nie wiem. Autonomia i samorząd są na porządku dziennym publicystyki europejskiej, ale nie zdaje się, żeby przypadły do smaku dzisiejszym rządcom Włoch. To pewne, że gdyby z wyroków Opatrzności przyszło chwilowo Piusowi IX opuścić Stolicę Kościoła, to ułatwiłoby wiele przecięcie wielu tradycji i rozpoczęcie nowego, odpowiedniego dzisiejszym czasom porządku w Rzymskiej Kurii. Ale nie nasza rzecz badać, jakimi drogami Bóg chce prowadzić Kościół i swego Namiestnika. Nasza rzecz bronić tego co jest, a nie wchodząc, czy panowanie doczesne istotnie konieczne do utrzymania powagi papiestwa, wyznawać, że tak jest, skoro Ojciec Święty, jedyny w tym sędzia, tak orzekł.

Głównym zamiarem moim było w tych kilku słowach dowieść, że kwestia narodowości włoskiej zgoła w tej sprawie interesowaną nie jest, że upadek najwyższej potęgi moralnej na świecie pociągnąłby za sobą upadek samej moralności, prawa, godności ludzkiej, pozbawiając je Boskiego początku, że wzburzenie umysłów i fanatyczny zapał przeciwko papiestwu, są nastrojone przez towarzystwa tajne, sprzysiężone przeciwko Bogu i Chrystusowi Panu, że zatem wierni, którzy zachowali wiarę bardziej jak kiedykolwiek, powinni w tym czasie otoczyć gorącym uczuciem stolicę Piotrową jawnie, głośno, bezwględnie, głosząc swe do niej przywiązanie. Gdyby te 300 milionów katolików, które są rozsypane po kuli ziemskiej, poparło papieskie "non possumus" głośnym "non volumus", nie ważyłby się ani jeden żołnierz włski przestąpić progów Rzymu, ani jeden spiskowiec w nim pozostać; a zaprawdę jeżeli gdzie, to w tym wypadku ludności mają prawo podnieść głos śmiały wobec swoich rządów, z których jedne spokojnie przyjąć gotowe fakt dokonany, inne frymarczą o korzyści polityczne, jakie przy spełnieniu tak wielkich przemian, odnieść by mogły. Człowiek który sam się zamotał w krętych ścieżkach swojej polityki, szuka jakby uniknąć kary strasznej, która kiedyś nad nim zawiśnie, odpowiedzialności. Czy byłby jakąś przyszłością związany, nie wiem, to pewne, że poglądem geniuszu widzi z trwogą następstwa, które wywołał. Anglia chce korzystać z tego położenia, czy na szkodę dawnego antagonisty, a dzisiejszego sprzymierzeńca, czy w poczuciu nawet interesu swego Kościoła, nie śmiem powiedzieć, ale zdaje mi się, że gdyby nią kierowały pobudki moralne, innych byłaby wysłała ludzi jako pośredników. Dogmatyczne chrześcijaństwo w kościele anglikańskim spotyka zażartych przeciwników, nie dziw przeto, że co w nim zdrowsze i zacniejsze, zapominając dawnych niechęci, spogląda ku Rzymowi. Już podczas prześladowania terroryzmu przechowała Anglia gościnnie i zwróciła Francji najzacniejszą część jej duchowieństwa, nie bez chwały i korzyści dla siebie. Może czeka ją większa chwała zapewnienia wolności Głowie Kościoła, czym zawstydzi rządy i panujące domy, które choćby materialnie nie mogły dziś papiestwu pomagać, winny przykładem miłości i gorliwości o wiarę i jej głosiciela, dodawać otuchy.

Czy tych słów kilka, których w duszy utrzymać nie mogłem, mogą mieć jakikolwiek skutek? Jest czas mówienia: tempus loquendi. To wiem, że gdyby chwila tego niebezpieczeństwa dla Kościoła przeszła bez udziału naszej społeczności, musiałbym to uważać jako smutną wróżbę.

W jednym z najpiękniejszych swoich utworów, Zygmunt Krasiński, który okiem wieszcza przewidział do najmniejszych niemal szczegółów co się dzieje, widzi walkę świętokratczą, wydaną Kapłanowi na Watykanie, widzi lud wściekły zdobywający Kościół Św. Piotra, wre bitwa, mury się walą, a kopułę podtrzymuje hufiec polski na ostrzu swoich szabel. Wznioślejszego i bardziej poetyckiego obrazu nie znam. Dziś hufiec polski nie otoczy Ojca Świętego, nie dobędzie szabli w jego obronie, ale serca polskie mogą otoczyć choć z dala Ojca Świętego takim kołem ognistej miłości, modlitwy i wiernego poświęcenia, że go żaden zbrodniarz nie przestąpi.

Fiat.

Pisałem 2-go grudnia 1866 r.
.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,203588 sekund(y)