Krzysztof
Kawalec (Uniwersytet Wrocławski)
Konserwatyści
w II Rzeczypospolitej. Nurt polityczny czy grupa nacisku?
Odzyskanie
przez Polskę niepodległości jesienią 1918 roku traktować można jako swego
rodzaju wypadkową dwóch nakładających się na siebie procesów. Pierwszy z nich,
najbardziej oczywisty, wyznaczyły zmiany na arenie międzynarodowej,
sprowadzające się do upadku bądź przejściowego osłabienia trzech dominujących
na obszarze środkowowschodniej Europy mocarstw – Rosji, Niemiec oraz
Austro-Węgier – których rywalizacja decydowała o sytuacji na terenie regionu. W
powstałej swoistej próżni pojawiły się warunki dla realizacji aspiracji
politycznych ujawnianych przez społeczności lokalne. Na temat trwałości tak
wytworzonej koniunktury trudno było wyrokować, chociaż zaznaczająca się po
wojnie przewaga państw zachodnich pozwalała na umiarkowany optymizm w tej
materii. Warto dodać, że sygnalizowane zmiany na arenie międzynarodowej miały
również aspekty ideologiczno-społeczne: klęska dotknęła konserwatywne monarchie,
triumfujące zaś państwa były zdominowane kulturowo przez mieszczaństwo[i].
Jakkolwiek zmiany, jakie dokonały się na arenie międzynarodowej miały znaczenie
kluczowe, nie mniej ważne było to, że zbiegły się one z nasileniem się
dokonujących się od pewnego czasu zmian w szerszej świadomości społecznej.
Wzrost aktywności narodowej łączył się z aktywizacją polityczną środowisk dotąd
biernych: szybko powiększającej się warstwy robotniczej oraz dominującej
liczebnie ludności wiejskiej. Oceny tych procesów budzą dzisiaj kontrowersje.
Nie ulega wątpliwości, że obawy przed radykalizacją, podnoszone współcześnie w
obrębie środowisk mających poczucie swojej elitarności[ii]
były generalnie przesadne. Dokonujące się procesy na dalszą metę sprzyjały
raczej stabilizacji stosunków społecznych, niż je destabilizowały. Poza tym
wyzwalały wielką energię, bez której odzyskanie niepodległości, jak i
przetrwanie przez młode państwo pierwszych najtrudniejszych lat byłoby
wątpliwe. Za przykład posłużyć tu mogą losy Ukrainy, która mimo teoretycznie
znacznie większego od Polski potencjału nie wyzyskała wówczas historycznej
szansy. Zarazem jednak wejście mas do życia politycznego pociągało za sobą
brutalizację metod rywalizacji politycznej. Zmieniła się argumentacja używana w
politycznych rozgrywkach, jak i pojęcia, do których się odwoływano. Dotyczyło
to także pojmowania narodowej więzi: triumfujące ruchy masowe – socjalistyczny,
ludowy oraz Narodowa Demokracja - w rosnącym stopniu odwoływały się do
wspólnoty etniczno-kulturowej, a nie mitu dawnej, wieloetnicznej Polski. W
rezultacie tego procesu, rozwijającego się od lat osiemdziesiątych i
dziewięćdziesiątych XIX wieku, zasadniczo zmienił się układ sił w obrębie
społeczności polskiej: dominujące wcześniej elitarne grupy odwołujące się do
idei bądź konserwatywnych (a także bądź słabsze od nich liberalne) zostały zepchnięte
na plan drugi przez masowe nurty polityczne[iii].
Przypomnienie tych okoliczności jest
potrzebne, jako że rozstrzygnęły one o miejscu ruchu konserwatywnego na
politycznej scenie odrodzonej Polski, jego możliwościach rozwoju oraz wpływania
na położenie. Jeszcze przed wojną, w korzystnych dla siebie warunkach, gdy jego
opór przeciw demokratyzacji systemu politycznego miał potężne wsparcie w
polityce konserwatywnych monarchii zaborczych, znajdował się on w defensywie w
obliczu presji masowych partii. Po wojnie warunki działania pogorszyły się: odrodzone
państwo polskie w znacznej mierze stanowiło wytwór masowych nurtów politycznych,
dodatkowo zaś przeciw konserwatystom działały resentymenty wytworzone w toku
wcześniejszej rywalizacji. Przypominane po latach, lojalistyczne deklaracje znacząco
ciążyły na ich szansach wyborczych[iv].
Sygnalizując słabość zachowawców w
końcowym okresie I wojny światowej i pierwszych latach niepodległości, nie
sposób abstrahować od nastrojów dominujących w obrębie środowisk, stanowiących
ich polityczne i społeczne zaplecze. Charakterystyczny ich zapis zawierała
poufna notatka, sporządzona Lozannie w grudniu 1917 r., na podstawie informacji
z kraju. "Dwie rzeczy pochłaniają umysły szerokich warstw posiadaczy w
Galicji: strach przed bolszewizmem i zawrotna gorączka robienia pieniędzy. Dla
wielkich i średnich właścicieli ziemskich pierwszy jest postrachem, który
zapędza ich w obóz państw centralnych. Są oni pełni grozy z powodu wywłaszczeń,
mordów i grabieży w Rosji. jedynym dla nich ratunkiem wydaje się żelazna pięść
niemiecka. «Niech »tam« i Polska będzie, - co mi z tego? - ja mam dzieci,
którym chcę zostawić majątek». We wschodniej Galicji boją się Ukrainy, jak
zarazy. Stan ten potęgują jeszcze bardziej coraz to nowe wieści wracających z
Rosji (…) "[v].
Nastroje paniki, bądź choćby tylko obawy przed utratą podstaw egzystencji, usprawiedliwione
i w kontekście wydarzeń rosyjskich, i późniejszej perspektywy radykalnej
reformy rolnej, sprawiały, że ruch konserwatywny tracił atrakcyjność także i
dla silnie z nim związanych środowisk ziemiańskich. Był za słaby: w warunkach pogłębiającego
się chaosu i niepewności jutra rola niewielkich, „kanapowych” stronnictw zmalała.
Pozbawieni oparcia, które innym ruchom dawały rozrośnięte machiny partyjne, konserwatyści
nie byli w stanie ani efektywnie wpływać na rozwój wydarzeń, ani gwarantować
czegokolwiek. Jedynym liczącym się środowiskiem, społecznie nie skrajnym, a zdolnym
do prowadzenia masowej agitacji, dysponującym masowym oparciem - pozwalającym
liczyć na przetrwanie także w warunkach systemu politycznego opartego na
powszechnym prawie wyborczym - była wówczas Narodowa Demokracja. Pod koniec
wojny oraz w pierwszych miesiącach niepodległości dysponowała także atutem w
postaci wojennego sukcesu państw, na które wcześniej stawiała. Ułomności i
ograniczenia przeciwstawnej orientacji ujawniły się jeszcze wcześniej: w lutym
i marcu 1918 r., kiedy podpisując traktaty z Ukrainą, a potem bolszewicka Rosją,
Austriacy i Niemcy beztrosko roztrwonili zgromadzony wcześniej kapitał zaufania
i sympatii... Komentując sytuację ówczesny lider "stańczyków",
Władysław Leopold Jaworski, pisał w w lutym 1918 r. w liście do przyjaciela:
"Dla nas konserwatystów rola skończona. Cały naród przejdzie pod komendę
endeków"[vi].
*
Jakkolwiek prognoza ta sprawdziła
się tylko częściowo, pesymizm w ocenie własnych szans określił strategię
środowisk konserwatywnych w kolejnych, decydujących dla odradzającego się
państwa miesiącach. W wyborach do Sejmu Ustawodawczego (1919 r.) konserwatyści zrezygnowali
z wystawiania własnych kandydatur, decydując się na poparcie list endeckich. Ten
krok pociągnął za sobą upokorzenia i frustracje (silniejszy partner boleśnie dał
odczuć swą przewagę, nie dopuszczając przedstawicieli konserwatystów na własne
listy wyborcze) i – traktowany jako zło konieczne – ostatecznie zaakceptowany
został jedynie przez część środowiska. Pełniejsza z integracja z Narodową
Demokracją okazała się niemożliwa nie tylko za sprawą narzucania swojej woli
przez silniejszego, ale i znaczących różnic w ocenie sytuacji oraz systemach
wartości.
W gąszczu prasowych polemik łatwo
można było stracić orientację, o co w nich chodziło. Ogólnie rzecz biorąc, zachowawcy
zarzucali endecji skłonność do demagogii społecznej oraz narodowej. W tym
kontekście wskazywali na chwiejne stanowisko, zajęte przez sejmową
reprezentację Związku Ludowo-Narodowego wobec wysuwanych przez ugrupowania
chłopskie żądań podziału ziemi obszarniczej, a także dystansowali się od
proklamowanego przez Dmowskiego jeszcze w 1912 r. hasła bojkotu żydowskiego
handlu. Ze stanowiskiem tym kłóciły się wszakże kierowane pod adresem endecji oskarżenia
o narodowy minimalizm i kapitulanctwo. Okazję do nich dało zakończenie wojny z
Rosją bolszewicką: niektórzy - jak rektor Uniwersytetu Wileńskiego, Marian
Zdziechowski, piętnujący "zbrodnię ryską"[vii]
- wskazywali na niestosowność układania się z reżimem, obciążonym krwawymi
zbrodniami, inni, przede wszystkim ziemianie kresowi, wskazywali na ogrom strat
materialnych, wynikłych z pozostawienia poza granicami Polski ziem,
znajdujących się w posiadaniu setek polskich rodzin. Można to stanowisko
rozumieć, było ono jednak anachroniczne w dobie ruchów masowych i rozwoju
poczucia narodowego, innym zaś jego błędem było przecenianie możliwości
militarnych Polski. Zirytowany prasowymi atakami parlamentarzysta endecki
(zarazem polityk ziemiański) Juliusz Zdanowski w swoim prowadzonym na bieżąco
dzienniku nie mógł powstrzymać się od sarkastycznych uwag na temat mentalności
ludzi, którzy nie są w stanie pojąć, że państwo współczesne musi mieć oparcie w
nastrojach ludności "[viii].
Dla
silniejszej endecji związek z konserwatystami oferował korzyści w postaci
możliwości wsparcia kampanii wyborczych sporymi jak na warunki polskie
pieniędzmi. Natomiast prawdziwą kulą u nogi była konieczność podtrzymywania
anachronicznego układu stosunków własnościowych na wsi, zgodnie kwestionowanego
przez najbardziej nawet umiarkowane stronnictwa chłopskie. Wobec siły
elektoratu chłopskiego za próby wciągania do swego rydwanu konserwatystów przyszło
zatem endecji płacić zabójczą izolacją polityczną. Próby podejmowania kwestii
rolnej, bez czego nie było możliwe porozumienie nawet z bliskim prawicy,
kierowanym przez Wincentego Witosa Polskim Stronnictwem Ludowym
"Piast", wywoływały w środowiskach zachowawczych falę podejrzeń,
protestów i oskarżeń.
*
Nie jest łatwo wymierzyć wkład
konserwatystów w odzyskanie niepodległości. Wielu ludzi uformowanych w ramach
tej formacji znacząco zasłużyło się rodzącemu się państwu - przede wszystkim w
dyplomacji, gdzie mogły się przydać posiadane koneksje oraz znajomość języków
obcych, a także w aparacie administracyjnym oraz w wojsku. Były to wszakże
zasługi ludzi, działających indywidualnie, lub w ramach innych struktur niż
stronnictwa konserwatywne. Te ostatnie, inaczej niż masowe nurty polityczne,
nie wytworzyły jednolitej reprezentacji[ix],
spośród zaś utrzymujących organizacyjną odrębność środowisk regionalnych w
Sejmie Ustawodawczym (1919-22) znaleźli się jedynie zbliżeni do „stańczyków”
działacze konserwatywni z objętych wojną terenów byłej Galicji – których
przedwojenne mandaty zostały uznane z powodu niemożności przeprowadzenia tam
wyborów. Ukonstytuowani w kilkunastoosobowy Klub Pracy Konstytucyjnej, odegrali
rolę niewspółmierną do swej liczebności. Ich wpływ zaznaczył się wyraźnie nie
tylko podczas prac nad ustawą zasadniczą. W lecie 1922 r., po wywołanym przez
Piłsudskiego przesileniu parlamentarnym, kilkunastoosobowa grupa zachowawców
była w stanie przez prawie dwa miesiące odgrywać rolę języczka u wagi,
balansując zręcznie między zwalczającymi się blokami kierowanymi z jednej
strony przez Związek Ludowo-Narodowy (endecję), z drugiej - stronników Naczelnika
Państwa. W rezultacie funkcję premiera objął i utrzymał przez cztery miesiące -
aż do końca kadencji Sejmu - bliski "stańczykom" Julian Nowak[x].
Był to łabędzi śpiew zachowawców, jako że osiągnięty sukces okazał się
niemożliwy do powtórzenia. Podczas kolejnych wyborów (1922) przepadli wszyscy
zgłoszeni przez ugrupowania konserwatywne kandydaci. Katastrofą zakończyły się
zarówno próby wystawiania odrębnych list własnych, jak i manewry grupy
konserwatywnej z Warszawy, związanej z dawnym Stronnictwem Polityki Realnej –
ta ostatnia, starając się uniezależnić się od Narodowej Demokracji, ale tak, by
nadal korzystać z jej siły, bezskutecznie próbowała ją skłonić do zgody na
umieszczanie reprezentujących grupę konserwatywną kandydatów także na listach
konkurujących z endecją stronnictw[xi].
Klęska wyborcza środowisk
konserwatywnych (po wyborach 1922 roku w Sejmie znalazła się jedynie bliska
programowo endecji grupa "chrześcijańsko-narodowa" z Poznania, dzięki
wspólnej liście z innymi kandydatami prawicy) przekreśliła możliwości
reprezentowania niezależnej polityki konserwatywnej na forum parlamentu. Przeciw
zachowawcom zadziałały raz jeszcze resentymenty (nie tylko dawniejszej polityki
ugodowej, także związane z kojarzeniem ich ze środowiskami ziemiańskimi - podziwianymi,
ale w biednym kraju niezbyt lubianymi - w połączeniu z rozproszeniem
wewnętrznym i słabością organizacyjną. Jak często bywa, porażka polityczna uruchomiła
destrukcyjne mechanizmy - sprzyjały im wzajemne oskarżenia oraz ogólne poczucie
impasu. Innym jej skutkiem było nasilenie się przejawów kontestacji systemu
politycznego, który skazywał konserwatystów na trwałą marginalizację. Charakterystyczna
w tym kontekście wydaje się krytyka ustawy zasadniczej z 1921 r. Kwestionowała
ona nie tyle poszczególne postanowienia, ile kierowała się przeciw całej
filozofii politycznej, na której ją oparto: przede wszystkim zasady
zwierzchnictwa narodu[xii],
a także konsekwencji owej zasady: powszechnego prawa wyborczego oraz wolnej gry
sił politycznych. Nie chodziło więc tylko o to, że ustrój był niesprawny i że
pożyteczne byłoby wprowadzenie doń korekt - co byłoby zupełnie usprawiedliwione
- ale o rachuby na jego całkowite wywrócenie.
Podobne tendencje, przejawiane z
coraz większą siłą, stanowiły wówczas na prawicy zjawisko szersze. Z
perspektywy czasu szczególnie drastyczna ich formą były entuzjastyczne
komentarze dla poczynań Mussoliniego oraz faszystów włoskich. Kojarzone dzisiaj
często z pogłębianiem się skłonności do ekstremizmu w obrębie endecji, dotknęły
środowisko konserwatywne relatywnie o wiele mocniej. Istotne też, że korespondowały
z całością koncepcji politycznej, coraz dalszej od aprobaty dla rządów
czerpiących mandat ze społecznego przyzwolenia.
Oczywistym
źródłem tendencji oraz zachowań ekstremalnych w obrębie obozu konserwatywnego była
świadomość własnej niepopularności w społeczeństwie oraz brak szans na
odegranie znaczniejszej roli w życiu politycznym kraju. Jakkolwiek ordynacja
wyborcza zapewniała reprezentację drobnych grup politycznych (co zresztą było
jednym ze źródeł słabości stworzonego modelu ustrojowego), to stworzona furtka okazała
się jednak dla konserwatystów za ciasna. Nawet skromny sukces wyborczy
przekraczał ich możliwości. Do tego dołączały się frustracje, spowodowane
liczną obecnością posłów chłopskich w Sejmie. W tym kontekście znamienne było -
sprzeczne z ostentacyjnie głoszonym przywiązaniem dla prawa i porządku – wczesne
zainteresowanie się możliwością rozpędzenia Sejmu i wprowadzenia dyktatury.
Pierwsze spekulacje na ten temat (łączone z osobą Piłsudskiego) pojawiły się
już jesienią 1919 r. Potem zaznaczyło się zainteresowanie perspektywami
wprowadzenia w Polsce monarchii[xiii],
a także fascynacja faszyzmem[xiv].
"Piekąca zazdrość chwyta, gdy spojrzeć na takie Włochy ‑ pisał w
listopadzie 1925 r. Jan Bobrzyński ‑ Wszak to naród, o którego tężyźnie
tak niedawno jeszcze odzywaliśmy się z lekceważeniem. A dzisiaj daje niebywały
przykład meteorycznego odrodzenia. Porwany geniuszem i energią wielkiego męża
stanu, zgniótł wszystkie antypaństwowe, warcholskie i doktrynerskie elementy i
porywy, zorganizował się i zespolił tak, że pulsuje we wszystkich warstwach
jednym tętnem i wznosi się szybko na poziom wielkiego dobrobytu, ekspandując
gospodarczo na cały świat". Polsce ‑ sugerował Bobrzyński ‑
odrodzenia trzeba nie mniej niż Włochom: "Czy – apelował - nie znajdzie
się żaden rząd lub człowiek silnej ręki, który nie dbając na próżne groźby ni
hałasy, potrafi potężnie przemówić do społeczeństwa, ocknąć co lepsze w nim z
letargu, porwać naród za sobą, wywrócić bałwany radykalizmu, absurdu i korupcji
i zacząć rządzić! (...) Dosyć już mamy tej kiereńszczyzny, tej zabawy w
politykę, która wszystkie pracujące warstwy w państwie za dużo już
kosztuje"[xv].
Autor tych słów, syn znakomitego historyka i wpływowego przed 1914 r. przywódcy
obozu konserwatywnego w zaborze austriackim, był wówczas jeszcze człowiekiem
młodym; ale podobne pragnienia zaznaczały się także i w zachowaniu ludzi
bardziej od niego statecznych, reprezentujących poprzednią generację.
*
Biorąc
pod uwagę losy reformy rolnej, uchwalanej kilkakrotnie, a realizowanej
nieskutecznie, nie można powiedzieć, by działania konserwatystów w każdym
wypadku okazywały się jałowe. Zdolność wywierania wpływu w jednej tylko kwestii
- w dodatku wpływu nie rozstrzygającego, ale raczej oddalającego problem - nie
przystawała wszakże do aspiracji ruchu reprezentującego warstwę nawykłą do
odgrywania w społeczeństwie roli dominującej. Być może, abstrahując od
znaczenia tej kwestii – kluczowej z punktu widzenia zaplecza społecznego ruchu
konserwatywnego - tutaj tkwiły przyczyny sztywności stanowiska, jakie okazywały
środowiska konserwatywne. Jakkolwiek w toku swojej historii ruch konserwatywny
wielokrotnie dawał dowody wielkiej elastyczności taktycznej i programowej, w tej
jednej kwestii kompromisu nie uznawał. Środowiska konserwatywne nie akceptowały
ani podjętej w warunkach kryzysu państwa ustawy o reformie rolnej z 1920 r.,
ani podejmowanych później prób rozwiązań kompromisowych - w postaci
poprzedzającego utworzenie rządu centroprawicowego tak zwanego (gdyż zawartego
w Warszawie) paktu lanckorońskiego, czy ustawy o reformie rolnej z roku 1925.
Znamienną cechą prób blokowania reformy
rolnej przez zachowawców była ujawniana od początku gotowość do wychodzenia
poza ramy systemu prawnego. Jak podaje w swojej monografii Szymon Rudnicki, we
wspomnieniach działaczy konserwatywnych z zachodniej Małopolski zachowały się
wzmianki o inicjatywie, utrzymywanej w ścisłej tajemnicy zarówno przed
zdominowanym wówczas przez socjalistów rządem polskim, jak i - kierowanym przez
Dmowskiego - paryskim Komitetem Narodowym. W grudniu 1918 r. udał się do Paryża
hr. Alfred Potocki, by poprzez rządy koalicyjne wywrzeć nacisk na przyszły sejm
w celu rezygnacji lub złagodzenia reformy rolnej, pod groźbą niezałatwienia
innych spraw, dla Polski istotnych[xvi].
Inicjatorem wspomnianej misji był przypuszczalnie długoletni przywódca
"stańczyków" krakowskich i wybitny historyk, Michał Bobrzyński[xvii].
Jak można przypuszczać, dzisiaj tego rodzaju próby odwołania się do obcej
protekcji mogłyby być komentowane różnie, wedle wszakże pojęć tamtej epoki
graniczyły one ze zdradą stanu, kłócąc się z deklarowanym posłannictwem
idealizowanej „warstwy historycznej”, w wypadku zaś ich ujawnienia zapewne ściągnęłyby
na jej uczestników represje. Oceniając je na tle szerszym, tworzonym przez
komentarze prasowe na temat różnych aspektów działania państwa - jak polityka
wobec wsi, polityka podatkowa, stosunek do ziemian – powiedzieć można, że w
obrębie środowisk zachowawczych poczynania własnego państwa kontestowano w
formach, jakie wcześniej były nie do pomyślenia w stosunku do państw obcych.
Istną
erupcją niezadowolenia i frustracji stały się obrady zjazdu ziemiańskiego,
który zebrał się w Warszawie jesienią 1925 r. Zjazd stanowił swego rodzaju
odpowiedź na uchwaloną niedawno przez Sejm - dzięki kompromisowi Narodowej
Demokracji i ugrupowań chłopskich - ustawę o reformie rolnej. Nastrój na sali
obrad był wiecowy; wyrażane w gwałtownej formie utyskiwania na panoszenie się
"chamstwa" w życiu publicznym, przerastały w krytykę a to
"absurdów" powszechnego prawa wyborczego, a to "grabskiej"
Polski w ogóle. Zjazd zakończył się podjęciem uchwał, wymierzonych przeciw
Narodowej Demokracji. Biorąc pod uwagę, że w istniejących realiach polityka
opierania się o najsilniejsza partię prawicy nie miała alternatywy, uchwały te de
facto kierowały się przeciw całemu systemowi politycznemu. To był też powód, że
silniejszy partner zlekceważył krytykę ze strony przedstawicieli ziemian[xviii],
uważając ją za jałową. Jego pewność siebie płynęła z fałszywego przekonania, że
zasadnicze instytucje ustrojowe nie są zagrożone. Było inaczej: w sytuacji, gdy
instytucje owe nie działały sprawnie, krytykowano je powszechnie, w końcu zaś nasilająca
się rywalizacja polityczna zwiększyła skłonność uczestników gry do poruszania
się poza systemem prawnym - ryzyko załamania się systemu nie powinno być
lekceważone[xix].
W perspektywie dalszego biegu wydarzeń trafny okazał się wybór dokonany przez
te środowiska konserwatywne, które - jak "stańczycy" krakowscy – bądź
nie podjęły współpracy z endecją, bądź ją zdecydowały się w spektakularnej
formie wypowiedzieć. Lepsze dla nich czasy nadeszły szybciej, niż można było sądzić.
*
Zamach stanu, dokonany w maju 1926
roku przez Józefa Piłsudskiego, zasadniczo zmienił system wyłaniania władzy. Jakkolwiek
konstytucja pozostawała formalnie w mocy jeszcze do 1935 roku, w nowej sytuacji
o składzie rządów nie decydował już wynik wyborów. Nowa, wyłoniona w wyniku
zamachu stanu ekipa nie kryła, że zdobytej siłą władzy dobrowolnie już nie
odda. W nowej sytuacji panem położenia był Józef Piłsudski. Autorytet, którym
się cieszył w swoim otoczeniu, pozwalał mu kontrolować sytuację w kraju bez
względu na to, jaką funkcję formalnie rzecz biorąc pełnił: czy w danym momencie
był premierem, czy tylko jednym z ministrów w kolejno powoływanych gabinetach.
Nie wpływało na rzeczywisty zakres jego władzy. Ta prawidłowość dawała o sobie
znać także i na niższych szczeblach hierarchii władzy – tutaj liczył się dostęp
do Komendanta lub co najmniej posiadanie jego zaufania. Załamanie się
demokracji parlamentarnej zachwiało pozycją środowisk opierających swoją
pozycję na posiadaniu masowego poparcia w kraju, co przekładało się na liczbę
mandatów w Sejmie. Inaczej rzecz się przedstawiała w przypadku niewielkich,
elitarnych grup, wyspecjalizowanych w działaniach z dala od światła rampy. Te
uzyskały szansę: dyktatura pomajowa, jak każda dyktatura, uruchomiła właściwy
sobie mechanizm sekretnych powiązań, poufnych konwentykli, nacisków. Wyrażając
się obrazowo, można powiedzieć, że polityka znów wróciła ze zgromadzeń i wieców
w zacisze gabinetów. Były to warunki korzystne także dla konserwatystów – ich dawne,
nabyte przed 1914 rokiem umiejętności znów okazały się przydatne. Zanim jednak
nawet sygnalizowane cechy zmienionego systemu władzy ujawniły się w pełni,
widoczne się stały dążenia Piłsudskiego do uniezależnienia się od swoich
sprzymierzeńców z lewej strony sceny politycznej. Co prawda zwalczał on
dominującą na prawej stronie sceny politycznej endecję, ale równocześnie czynił
liczne gesty pod adresem wspierających ją dotąd środowisk, reprezentujących
prestiż i pieniądze. Z punktu widzenia tych ostatnich umacnianie się reżimu
pomajowego stwarzało nową perspektywę. Potencjalnie oferował on stabilność, i
to w takim zakresie, jaki przed majem 1926 r. nie wchodził w rachubę. Przejęcie
władzy przez jeden ośrodek kończyło stan niepewności charakterystyczny dla
pogłębiającej się polaryzacji politycznej ostatnich kilkunastu miesięcy przez
zamachem, a dodatkową gwarancję trwałości nowych rządów stanowiło ich uniezależnienie
od opinii społecznej. Nie było to sympatyczne, ale w burzliwych powojennych
czasach miało swój walor.
Pod względem politycznym zamach
kierował się przeciw Narodowej Demokracji. Abstrahując od osobistych animozji
Piłsudskiego, endecja, stojąc na czele szerszego bloku centroprawicowego,
stanowiła główne oparcie polityczne dla obalonego przez przewrót gabinetu,
później zaś opozycji w Sejmie i poza nim. Dążąc do osłabienia przeciwnika,
Piłsudski starał się odciąć go od społecznego zaplecza, a także przycisnął jego
sprzymierzeńców: chadecję oraz ruch chrześcijańsko-narodowy. O sile obozu
Piłsudskiego decydowało posiadanie władzy; mógł on nie tylko przekonywać, ale i
straszyć. Starając się ratować zagrożony blok centroprawicowy, w grudniu 1926
r. Roman Dmowski proklamował nową jego formę w postaci Obozu Wielkiej Polski[xx].
Była to jednak inicjatywa i spóźniona, i - biorąc pod uwagę zmienioną sytuację
polityczną - mało realna. Dla dotychczasowych sojuszników Narodowej Demokracji
traciła ona atrakcyjność w roli partnera. Przestawała być oparciem, natomiast narażała
– w przypadku trzymania się jej - na szykany i represje. W zmienionej sytuacji
w obrębie środowisk dotąd z nią związanych przeważyły tendencje do rozluźniania
z nią współpracy.
Gdy idzie o stanowisko grup
konserwatywnych, to poza ostrożnością zaważyły żywe wciąż w kręgach ziemiańskich
pretensje o stanowisko wobec reformy rolnej, w połączeniu z rosnącymi nadziejami
na odegranie większej roli politycznej. W rezultacie nawet w obrębie tak blisko
dotąd związanych z obozem narodowym środowiska jak
"chrześcijańsko-narodowa" grupa poznańska za utrzymaniem współpracy z
Narodową Demokracją optowali – bez powodzenia - jedynie ludzie związani od lat
z Ligą Narodową, jak Stanisław Stroński, Edward Dubanowicz, Adam Żółtowski. Pozostali
o ile nawet nie dostrzegali otwierającej się przed ruchem konserwatywnym
koniunktury, to zwyczajnie nie chcieli wystawiać się na ryzyko.
Podobnie działo się i w obrębie
innych środowisk konserwatywnych, z tą poprawką, że sygnalizowana ewolucja
dokonywała się w nich łatwiej i szybciej. Wystąpiło to wyraźnie już w maju 1926
roku. Zamach potępili zachowawcy poznańscy oraz, już mniej zdecydowanie, krakowscy,
natomiast reakcja "żubrów" kresowych była już inna - reprezentatywne
dla niej było ostentacyjne poparcie przewrotu przez znanego publicystę
konserwatywnego, Stanisława Cata-Mackiewicza. Później zaś na coraz bardziej przychylny
odbiór poczynań rządzącego obozu działały zarówno przezeń czynione pod adresem
konserwatystów gesty[xxi]
jak i jego zdolność do skupienia się wokół wyrazistego lidera oraz utrzymywania
władzy. Ogół „sfer gospodarczych” - jak wówczas mówiono -, w tym i ziemian,
skłaniał się ku obozowi rządzącemu z tych samych powodów, które wcześniej
kazały mu szukać oparcia w endecji, a jeszcze wcześniej tłumić niechęć wobec
rządów obcych... Z perspektywy zaś postaci aktywnych w obrębie środowisk
konserwatywnych widoczne było, że prowadzona przez obóz rządzący polityka
pozyskiwania „sfer gospodarczych” (połączona z wypieraniem stamtąd wpływów
endeckich) stwarza możliwość częściowej przynajmniej odbudowy dawnej pozycji i
znaczenia.
Wyrażając się nieco cynicznie, można
powiedzieć, że mariaż z władzą był najlepszą rzeczą, jaką mogły uczynić
środowiska sfrustrowane, skłócone, pozbawione masowego oparcia - jakimi byli
wówczas konserwatyści. Nic innego nie robiły przed Wielką Wojną. W realiach
pomajowych słabość ruchu oraz jego rozbicie utrudniały mu wprawdzie pełniejsze
skorzystanie z sygnalizowanej szansy – na przykład przez budowę struktur podobnych
do tych, które wcześniej stworzyli ludowcy, endecy oraz socjaliści – ale i
uchroniły przed zaangażowaniem się w przedsięwzięcia, które naraziłyby go na
konflikt z obozem rządzącym.
Podobnie zatem jak w pierwszych
miesiącach niepodległości działacze konserwatywni okazali się niezdolni do
wypracowania jednolitego stanowiska, ani stworzenia jednolitej struktury. Niepowodzeniem
zakończyły się próby stworzenia stronnictwa masowego, skupiającego zwolenników
wokół idei przywrócenia w Polsce monarchii. Ani hasło to nie okazało się dla odbiorców
specjalnie atrakcyjne, ani próby budowy kolejnej, niezależnej od obozu
rządzącego, partii politycznej nie wzbudziły aprobaty kręgu rządzącego. W
rezultacie działania Monarchistycznej Organizacji Włościańskiej (potem Wszechstanowej)
okazały się efemerydą. Lepszy wybór uczynili ci działacze konserwatywni,
którzy, rezygnując z poczynań samodzielnych, weszli do formującego się obozu
rządzącego tworząc jedną z najbardziej wpływowych grup nacisku. Przez kilka
lat, praktycznie do połowy lat trzydziestych, była ona zdolna wywierać skuteczny
wpływ na politykę państwa co najmniej w dziedzinach, które uważano za
szczególnie istotne: tj. polityki gospodarczej oraz stosunków własnościowych.
Kwestia odrębna – to ocena
politycznych skutków dokonanego przez konserwatystów akcesu. Nie da się zaprzeczyć,
że dokonał się on w warunkach budowy struktur autorytarnej dyktatury, poniekąd
był częścią tego procesu. W tym sensie wyrażane wcześniej zainteresowane
perspektywami budowy struktur państwowych niezależnych od opinii społecznej
(mieściły się tu i zachwyty nad poczynaniami faszystów włoskich) znalazły swój
wyraz praktyczny. Stwierdzając fakt, nie powinno się wszakże demonizować jego
konsekwencji. Także i bez akcesu ze strony konserwatystów kierunek rozwoju
systemu politycznego był przesądzony: za sprawą użycia siły i jej skutków,
które nawet gdyby grupa rządząca zgadzała się oddać władzę – o czym nie było
przecież mowy – byłyby trudne do odwrócenia. Ani sam Piłsudski, ani jego
sojusznicy z lewa nie dążyli do przywrócenia demokracji liberalnej[xxii].
W takiej sytuacji na swój sposób logiczne były głosy domagające się, by wybory
były rewolucyjnym dopełnieniem maja[xxiii],
podobnie nie wydaje się przypadkiem, że wraz z podjęciem decyzji o ich
odroczeniu oraz podjęciu prób budowania mostów ku konserwatystom ton enuncjacji
prasowych obozu rządzącego wyraźnie złagodniał. Dotyczyło to także najbardziej
bojowych orędowników „rewolucji majowej”, którzy zamiast angażować się w
nawoływania do rozprawy z prawicą przystąpili do uzasadniania potrzeby
zorganizowania współpracy świata pracy oraz kapitału[xxiv].
Mając na uwadze niewielką siłę środowisk konserwatywnych trudno byłoby
oczywiście przypisywać im rozstrzygający wpływ na to, że polski model
autorytaryzmu nie przybrał form szczególnie ostrych. Decydowała wola
Piłsudskiego, zasługą zaś zachowawców w wytworzonej sytuacji było zapewne to,
że nie utrudnili mu gry.
*
Konsekwencją związania się
konserwatystów z systemem autorytarnym było ich włączenie się do polemik ze
stronnictwami opozycji antysanacyjnej. Podjęto również próby ideologicznego
uzasadnienia wytworzonego układu stosunków, jakkolwiek krzywdzące byłoby uznać
całe środowisko za entuzjastów dyktatury. Warto przypomnieć, że np.
"stańczycy” - jako jedyna z grup w obrębie obozu władzy - mieli odwagę
zaprotestować przeciw represjom brzeskim. Podobną odwagę cywilną okazał
wcześniej prof. Marian Zdziechowski[xxv],
pytając publicznie o losy zaginionego w tajemniczych okolicznościach generała
Zagórskiego. Daleka od serwilistycznych komentarzy propagandowych, chociaż nie
wolna od dwuznaczności była opinia prof. Adama Krzyżanowskiego, gdzie tłumacząc
system rządów pomajowe wskazał na kłótliwość rodaków oraz ich lenistwo[xxvi]…
Ale już enuncjacje Jana Bobrzyńskiego czy Konstantego Grzybowskiego z czasów
sprawy brzeskiej trudno czytać dziś bez przykrości. Przypadek tego ostatniego
ilustruje cynizm dużej klasy intelektualisty, operującego eleganckim językiem i
precyzyjnie dobierającego argumenty w obronie sprawy, w którą chyba nie wierzy[xxvii],
natomiast casus Bobrzyńskiego był inny: zacietrzewienie walczyło o lepsze z
pragnieniem sekundowania tym, którzy przeważają. Dystansując się od tej części
własnego środowiska, która nie poparła Brześcia, wystąpił z tezą, że polityka
nie jest poezją, konsekwencja zaś wcześniejszych rządów „rozwydrzonego, radykalnego
chamstwa” jest to, że kulturalnych słów „nasi rodacy – wcale nie rozumieją”[xxviii].
Kwestią odrębną była przydatność w
roli instrumentu wytworzonej wcześniej w obrębie obozu konserwatywnego
historiozofii, podnoszącej znaczenie silnej władzy oraz eksponującej
niebezpieczeństwo, grożące państwu za sprawą właściwych ponoć narodowi
polskiemu skłonności anarchicznych - okazała się ona dogodnym argumentem
propagandowym w toczącej się rozgrywce. Z konserwatywnego arsenału pochodziła
również idea władzy państwowej jako czynnika wyodrębnionego spośród ogółu
społeczności i niezależnego od jej opinii - czynnika reprezentującego stały
autorytet. Jest to koncepcja przeciwstawna zarówno liberalnej, jak i
nacjonalistycznej, które akcentują znaczenie suwerenności narodu[xxix].
Wpływ konserwatystów zaważył w sposób znaczący na sformułowaniach konstytucji
kwietniowej z 1935 r., m.in. w kontrowersyjnym sposobie ujęcia kompetencji
prezydenta, odpowiedzialnego "przed Bogiem i historią" (nie zaś na
przykład parlamentem lub wyborcami). I w stylizacji, i biorąc pod uwagę zakres
władzy głowy państwa, stosowne sformułowania konstytucji przywodziły na myśl
państwa o ustroju monarchicznym. Bezspornym osiągnięciem konserwatystów,
dokumentującym siłę ich wpływów było praktyczne wstrzymanie realizacji ustawy o
reformie rolnej.
Pełniejsza ocena skutków owych wpływów
jest dziś trudna z wielu względów, przede wszystkim z uwagi na upływ czasu i skalę
zmian, które się dokonały. W tej sytuacji wiele pojęć oznacza dzisiaj coś
innego, inny jest też kontekst, w którym je się przywołuje. Nie zawsze – mimo
postępu wiedzy - jesteśmy dzisiaj w stanie określić z całą pewnością, kto miał
rację w konkretnej sprawie. Odnosi się to w szczególności do kwestii struktury własności
ziemi: w historiografii przeważa pogląd, że parcelacja majątków ziemskich
między chłopów zwiększyłaby chłonność rynku wewnętrznego umożliwiając w
konsekwencji szybszy rozwój gospodarczy. Tą drogą poszły państwa bałtyckie: w
drugiej połowie lat trzydziestych różnice w poziomie życia między nimi a Polską
były już wyraźne. Są wszakże historycy, którzy wskazują, że przy istniejącym
głodzie ziemi i przeludnieniu wsi przeprowadzenie reformy jedynie przedłużyłoby
żywot karłowatych gospodarstw, tworząc na przyszłość barierę dla rozwoju: za
przykład wskazuje się Rumunię, gdzie struktura rolna była podobna jak w Polsce[xxx].
Trudno orzec, kto ma rację – a bez tego nie sposób wyrokować o skutkach
forsowanej przez konserwatystów polityki ochrony wielkiej własności ziemskiej.
Zmieniony kontekst zaważył na współczesnym rozumieniu pojęcia „racji stanu”.
Inaczej niż przed wojną, nie budzi ono dziś skojarzeń autorytarnych – bywa
przywoływane wtedy, gdy trzeba przypomnieć o elementarnych obowiązkach wobec
zbiorowości. Odnosi się to także w jakimś stopniu i do wysuwanych przez obóz
konserwatywny postulatów silnej władzy, przeciwstawianej czynnikowi
społecznemu. W przypadku, gdy inicjatywa społeczna praktycznie nie istnieje,
otwiera się pole działania dla administracji i to bez potrzeby ideologicznych
uzasadnień. Tę sytuację znamy dziś aż za dobrze, przed wojną wszakże realia
przedstawiały się w tym względzie inaczej. Czy wszakże usprawiedliwiać
sytuację, w której siła państwa zostaje użyta do tłumienia społecznej
inicjatywy? W latach trzydziestych sytuacja (ogólnie rzecz biorąc) tak się
właśnie przedstawiała, a próby jej uzasadniania pesymistyczną historiozofią i
wskazaniem na polskie wady narodowe przedstawiały się równie sympatycznie jak
podobna, podjęta przez… gen. Jaruzelskiego pięćdziesiąt lat później.
Trudno powiedzieć, w jakiej mierze
opinia konserwatystów zaważyła na kierunku polityki zagranicznej państwa: inaczej
niż inne grupy polityczne, nie zdołali oni wypracować jednolitego poglądu na
temat położenia międzynarodowego Polski oraz konsekwencji jakie z niego powinny
wypływać. Zasadnicze różnice pojawiały się przy określeniu stosunku wobec
wielkich sąsiadów Polski. Konserwatyści poznańscy reprezentowali pogląd bliski
Narodowej Demokracji, wskazując na niebezpieczeństwo niemieckie. Grupa
wileńska, piórem Stanisława Cata-Mackiewicza oraz Władysława Studnickiego,
eksponowała niebezpieczeństwo rosyjskie (sowieckie), domagając się zacieśnienia
stosunków z Niemcami. Krakowscy "stańczycy", bliżsi drugiemu
stanowisku, starali się oba pogodzić. W tym ostatnim wypadku zmiana warunków
politycznych nie zaowocowała wrogością wobec dawnego hegemona. Postulat
polityki mocarstwowej "stańczycy" rozumieli w taki sposób, że,
rozczarowani do Francji, domagali się zbliżenia z Wielką Brytania, w Europie
Środkowej zaś radzili związać politykę Polski z Węgrami oraz... Austrią.
Specyficznym świadectwem trwałości politycznych emocji wyniesionych z czasów
monarchii habsburskiej były przejawy niechęci do Czechów i ich państwa.
Sugestie te były o tyle szkodliwe, że przyczyniały się do dezorientacji opinii:
istnienie państwa polskiego, jak i czechosłowackiego, stanowiło element
szerszej całości, sankcjonowanej postanowieniami układów międzynarodowych,
kończących I wojnę światową. O ile Czechosłowacja, podobnie jak Polska,
zainteresowana była w utrzymaniu ładu wersalskiego, to polityka Austrii, a
zwłaszcza Węgier, lokowały te państwa w obozie niemieckim, dążącym do zmiany
układu, który - generalnie – umożliwiał Polsce istnienie. Kwestionowanie
poszczególnych elementów owego układu nie było naturalnie równoznaczne z
dążeniem do jego obalenia w całości, ale osłabiał tę całość poprzez
przyczynianie się do psucia atmosfery wokół niej.
Przy dużych różnicach zdań,
formułowanych w obrębie obozu konserwatywnego, istotnym łącznikiem było wspólne
wszystkim zachowawcom przekonanie o konieczności odgrywania przez Polskę roli
mocarstwa. Należy zastrzec, że termin "mocarstwowość" miał w okresie
międzywojennym inną wymowę, niż dzisiaj. Za mocarstwo uważano wówczas państwo w
pełni suwerenne, niezależne od obcej protekcji i zdolne do prowadzenia
samodzielnej polityki zagranicznej. Uwzględniając to zastrzeżenie, nie można
jednak tracić z pola widzenia, że wymowa postulatu "mocarstwowości"
nie była neutralna. Swoim ostrzem zwracał się on przeciw Francji. Także i tu
koncepcje konserwatystów prowadziły do kreowania wizji znacząco odbiegających
od porządku wersalskiego. Krytyka Francji koncentrowała się początkowo na
przejawach lekceważącego traktowania przez nią swoich "małych
sojuszników" w Europie Środkowo-Wschodniej[xxxi],
w latach trzydziestych dołączył się motyw ideologiczny, zawarty w potępieniu
"franko-bolszewizmu"[xxxii].
Spór o politykę zagraniczną stał się stałym elementem prasowych polemik między konserwatystami
a endecją, przy czym przedmiotem ataków zachowawców, nieraz niewybrednych w
formie, byli głównie przedstawiciele liberalnego nurtu Narodowej Demokracji -
jej skłaniająca się ku ekstremizmowi młodzież w miarę upływu czasu przyswajała
sobie coraz więcej pomysłów zaczerpniętych z ideowego instrumentarium konserwatystów
(idea jagiellońska, mocarstwowość), sprzecznych z tradycyjną dla swego
środowiska wizją Polski w Europie. Nie podchwyciła jednak sugestii oparcia się
o Niemcy[xxxiii]*
Apogeum znaczenia konserwatystów w
obozie rządowym przypadło na lata 1926-1930. Później ich wpływy zaczęły maleć[xxxiv],
aby po 1935 roku załamać się zupełnie. Wiele czynników złożyło się na taki stan
rzeczy. W 1926 r. Piłsudski gorączkowo szukał poparcia na prawicy - cztery lata
później jego władza była już ustabilizowana, i to w znacznej mierze niezależnie
od poparcia konserwatystów. Ci ostatni okazali się partnerem słabym - skłóceni
między sobą i niepopularni w masach - a co gorsza niezbyt pewnym. Zaostrzenie
kursu politycznego, symbolizowane uwięzieniem przywódców opozycji w twierdzy
brzeskiej pogłębiło rozdźwięki wewnątrz obozu konserwatywnego, którego część
podzieliła stanowisko opozycji w tej sprawie. Jakkolwiek uczyniła to z
najszlachetniejszych pobudek, był to gest politycznie kosztowny. W obliczu
kryzysu gospodarczego początku lat trzydziestych - i pogłębianej nim biedy -
grupa rządząca coraz mniej chętnie przyznawała się do związków ze środowiskiem
postrzeganym jako polityczna reprezentacja arystokracji – wizerunkowo bardziej
korzystne było proklamowanie troski o "szarego człowieka". Poza tym rzeczywista
siła ziemiaństwa spadła, gdyż kryzys dotknął je ciężko. Zachwiało to
gospodarczą bazą ruchu konserwatywnego. W tej sytuacji tym ciężej zaważył błąd,
jaki popełnili zachowawcy stawiając w obliczu rozgrywek wewnątrz obozu rządzącego
na złego konia. Uzależniając się od grupy "pułkowników", kierowanej
przez Walerego Sławka, w konsekwencji podzielili jej losy. Przegrana Sławka i
rozpad stworzonego przez niego Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem okazały
się dla konserwatystów katastrofą. Odsunięci od wpływów, ponownie znaleźli się
na marginesie życia politycznego.
Ich sytuację uznać można by za
beznadziejną, a bilans lat 1918-1939 za negatywny, gdyby nie zdobyte wpływy
wśród młodego pokolenia. Jakkolwiek w drugiej połowie lat trzydziestych nawiązujące
do ideologii konserwatywnej organizacje studenckie, przejściowo wpływowe i
działające ofensywnie[xxxv],
potem stopniowo ulegały uwiądowi, zdystansowane przez grupy hołdujące ideologii
narodowej lub narodowo-radykalnej – osiągnięty stan posiadania pozwalał patrzeć
w przyszłość z niejakim optymizmem, bez względu na to, że podobnie jak w
„starszym” społeczeństwie wpływ ideowy konserwatyzmu przejawiał się nieraz w
formach kontrowersyjnych. Pomijając marginalne próby tworzenia ideologicznych
syntez konserwatyzmu z nacjonalizmem[xxxvi]
szeroki zasięg, dalece wykraczający poza granice organizacyjne grup
zachowawczych, zyskało przekonanie o trwałych różnicach, dzielących elitę od
reszty społeczeństwa, jak i potrzebie uwzględniania owej różnicy na przykład w
ustroju państwa. Równie wątpliwa ze współczesnej perspektywy była spiskowa
historiozofia, rozwijana przez Kazimierza Mariana Morawskiego[xxxvii].
Najcenniejszą wszakże zdobyczą ruchu było utrzymanie w swoim obrębie grupy
młodych, niezwykle utalentowanych publicystów, skupiających się wokół
akademickiego dodatku prorządowego konserwatywnego "Dnia Polskiego",
rozwiniętego później w "Bunt Młodych" (od którego to tytułu grupa
wzięła swoją nazwę). U schyłku lat trzydziestych pismo zmieniło nazwę na
"Politykę". Grupa "Buntu Młodych" należała do najciekawszych
w młodym pokoleniu inteligencji polskiej; znaczenie jej uformowania się trudno
wręcz przecenić nie tylko w kontekście późniejszego fenomenu paryskiej
„Kultury”: można sądzić, że gdyby nie katastrofa państwa, mogłaby odegrać rolę
jeszcze większą. Najbardziej znanymi postaciami byli tu bracia Adolf i
Aleksander Bocheńscy, Jerzy Giedroyć, Ksawery Pruszyński, Kazimierz
Studentowicz. Konserwatyzm w ich wydaniu łączył się z postawą otwartą i próbami
budowania mostów: ku Ukraińcom (w intencji złagodzenia najcięższego z
konfliktów narodowościowych), oraz (chyba rzadziej) ku młodzieży narodowej
polskiej. Godnym uwagi świadectwem braku charakterystycznego dla naszego
myślenia zbiorowego instynktu stadnego, było nie poddanie się powszechnej w
latach trzydziestych fascynacji perspektywami etatyzacji polityki gospodarczej[xxxviii],
a także przejawy dystansu wobec serwilistycznego kultu Piłsudskiego,
uprawianego w obrębie obozu rządzącego. Adolf Bocheński, bodaj najwybitniejsza
postać w grupie, pragnąc zaprotestować przeciw powołaniu „miejsca odosobnienia”
w Berezie Kartuskiej, zamierzał nawet sam się tam zgłosić... Dobrze się stało,
że doczekał się on monografii[xxxix]
- jego koleje losów są interesujące z uwagi na wielkie zdolności oraz cechy osobowościowe.
Natomiast nie podzielam entuzjastycznych ocen jego sztandarowego dzieła,
traktatu o polskiej polityce zagranicznej[xl].
Nie tylko nie wskazywał on wyjścia z komplikującej się sytuacji międzynarodowej
II Rzeczypospolitej – z czego trudno byłoby czynić jej autorowi zarzut, bo nikt
inny tego nie był tego w stanie uczynić – ale co gorsza podpowiadał fałszywe
rozwiązania. To prawda, że czynił to w sugestywnej formie, w eleganckim wywodzie
budzącym respekt gruntowną znajomością dziejów. Ale też erudycja autora
ograniczała się do umiejętności precyzyjnej analizy szans straconych kiedyś
przez dawną Rzeczypospolitą i transpozycji płynących stąd wniosków w czasy
współczesne. Jego analiza abstrahowała od współczesnych realiów gospodarczych,
a nawet militarnych. Można przyjąć, że jego błędy były błędami szkoły: w
obrębie bowiem tego, czego mogła ona nauczyć, był z pewnością mistrzem.
*
Dalsze losy konserwatystów ułożyły
się podobnie, jak i silniejszych od niego wielkich nurtów ideowych, tak
charakterystycznych dla polskiego życia politycznego. Rok 1939 wyznaczył koniec
epoki. Kataklizm kolejnej wojny światowej, a następnie wejście na okres
półwiecza ziem polskich w obręb sowieckiej strefy wpływów przecięło ciągłość
politycznych struktur, ze wszystkimi konsekwencjami dla świadomości zbiorowej –
których skalę dopiero zaczynamy oceniać. Jest to już jednak zupełnie odrębne
zagadnienie.
[i]Patrz
przenikliwe uwagi Modrisa Eksteinsa (Święto wiosny. Wielka Wojna i narodowiny
nowego wieku, Warszawa 1996).
[ii]Szymon
Rudnicki odnotował charakterystyczne, wyraziście dokumentujące dystanse społeczne
i kulturowe, wypowiedzi aktywnych politycznie ziemian, odnotowane w relacji
pamiętnikarskiej w początkach lat dwudziestych naszego stulecia, "My - jak
odnotował autor wspomnień - zostaliśmy wychowani w ten sposób, ze mówimy po
polsku, ale nie mamy nic wspólnego z reszta ludzi nazywających siebie
Polakami". Od siebie zaś dodał: "My i nasi znajomi byliśmy
europejczykami mówiącymi po polsku, karmiliśmy się cywilizacja ogólnoeuropejska
i z tym porównywali nicość swojskości" (Działalność polityczna polskich
konserwatystów 1918-1926, Wrocław 1981, s.13). W wieku dziewiętnastym dystanse
te były jeszcze większe; ideolog rodzącego się środowiska narodowodemokratycznego
Jan Ludwik Popławski pisał wówczas o "dwóch narodach".
[iii]Piotr
Wandycz, Pod zaborami. Ziemie Rzeczypospolitej w latach 1795-1918, Warszawa
1994, s.399.
[iv]Problem
wyzyskiwania w roli politycznego oręża enuncjacji wyjętych z ich naturalnego
kontekstu jest aktualny także dzisiaj, budząc rozbieżne oceny. Biorąc pod uwagę
realia sprzed 1914 roku, właściwie trudno się dziwić wypowiedziom wskazującym
na trwałość międzynarodowego status quo, brak szans na odzyskanie państwa, nie
mówiąc od stwierdzeniu o nieefektywności poczynań powstańczych. Opierały się
one na przesłankach racjonalnych – tyle że wkrótce później bieg wydarzeń zakpił
z trzeźwych sceptyków, potwierdzając rachuby entuzjastów. Abstrahując zaś od
kwestii skuteczności resentymentów w roli politycznego oręża trudno byłoby
dowieść, że przypominanie nieopatrznych słów sprzed kilkudziesięciu lat jest
bardziej niegodziwą bronią polityczną, niż wcześniejsze, obciążające konto
obozu konserwatywnego praktyki odwoływania się do aparatu administracyjnego obcego
państwa, nie mówiąc o denuncjacjach.
[v]Archiwum
Akt Nowych, Akta Erazma Piltza, sygn. 9, k. 29.
[vi]Cyt.
za: Sz.Rudnicki, op.cit, s.37.
[vii]M.Zdziechowski;
Europa, Rosja, Azja. Szkice polityczno-literackie, Wilno 1923, s. 230-234.
[viii]Jak
pisał: "(...) obywatele ci zawsze o «tutejszości» mówili i dziś znowu nie
mogą zrozumieć, że nie można nabierać do państwa obcego elementu aż do
przemożenia elementu rdzennego własnego. Koncepcja państwa narodowego była i
jest dla tych ludzi rzeczą niezrozumiałą. Uważanie swej własności za jedyną
ojczyznę a ojczyznę za prostą dedukcję poczucia własnego folwarku cechowało
zawsze tych ludzi”… (Juliusz Zdanowski, Dziennik, cz. IV, Biblioteka
Ossolineum, rkps 14023, cz. IV, s. 11).
[ix]Treściwy
opis przyczyn tego stanu rzeczy zawiera praca Edwarda Czapiewskiego: Koncepcje
polityki zagranicznej konserwatystów polskich w latach 1918-1926, Wrocław 1988,
s.12-17.
[x]Prezydenci
i premierzy Drugiej Rzeczpospolitej. Pod redakcja Andrzeja Chojnowskiego i
Piotra Wróbla, Wrocław 1992, s. 178-179.
[xi]Odbiciem
irytacji silniejszego partnera były zapiski cytowanego już w innym kontekście
Juliusza Zdanowskiego. W notatce z 21 czerwca 1922 r. komentował punkt widzenia
swego rozmówcy z ramienia SPR, Alfreda Morstina: "Nie rozumie, ze to jest
oszustwo przy listach partyjnych przechodzić na listach cudzych i ze to jest
publiczny nierząd figurować na listach wzajem się zwalczających stronnictw.
Rezonuje w ten sposób: Wy potrzebujecie pieniędzy, bo macie co z nimi zrobić.
My o ile nam nie przeprowadzicie naszych kandydatów, to nie mamy co robić z
pieniędzmi" (J. Zdanowski, op.cit., cz. IV, s. 269-270).
[xii]Patrz:
Władysław Leopold Jaworski, Uwagi prawnicze o projekcie Konstytucji, Kraków
1921, s. 3-4, 12; tenże, Rząd, [w:] Ankieta o Konstytucji z 17 III 1921, Kraków
1924, s. 123.
[xiii]Problem
ten ma swoja monografię: Jacek M.Majchrowski, Ugrupowania monarchistyczne w
latach Drugiej Rzeczypospolitej, Wrocław 1988, ss 144.
[xiv]K.Kawalec,
Wizje ustroju państwa w polskiej mysli politycznej lat 1918-1939, Wroclaw 1995,
s. 31, 38-39, 55-56.
[xv]Jan
Bobrzynski, Na drodze walki. Z dziejów odrodzenia myśli konserwatywnej w
Polsce, Warszawa 1928, s.51.
[xvi]Sz.Rudnicki,
op.cit, s. 69.
[xvii]Patrz
uwagi Stanisława Bukowieckiego (Polityka Polski niepodległej. Szkic programu,
Warszawa 1922, s. 181-185).
[xviii]Roman
Wapiński, Narodowa demokracja 1893-1939. Ze studiów nad dziejami mysli
nacjonalistycznej, Wrocław 1980, s.233.
[xix]Patrz:
Jacek Jędruch, Constitutions, Elections and Legislatures of Poland 1493‑1977. A
Guide to their History, Pittsburgh 1982, s.350‑351, 353.
[xx]R.
Wapiński, op.cit., s. 265-268; Sz.Rudnicki, Obóz Narodowo Radykalny. Geneza i
działalność, Warszawa 1985, s,16-17.
[xxi] Spektakularny
charakter miała wizyta Piłsudskiego w siedzibie Radziwiłłów, Nieświeżu w końcu
października 1926 r., jak i nominacja na ministra sprawiedliwości w kolejnym
gabinecie Aleksandra Meysztowicza, nie tylko konserwatysty, ale w dodatku
postaci skompromitowanej lojalistyczną przeszłością. To bulwersujące
współczesnych posunięcie było głęboko przemyślane. Legenda, otaczająca nazwisko
Piłsudskiego, sprawiała, że mógł sobie na wiele pozwolić. Tym razem zaś chciał
nie tylko zatrzeć wrażenie, wywołane poparciem go przez lewicę podczas zamachu,
ale zarazem okazać, że uległość wobec nowych władz jest w stanie zatrzeć każdy
grzech z przeszłości.
[xxii]K.Kawalec,
Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939, Wrocław
2000, s. 130-131.
[xxiii]Patrz:
Rozwiązać Sejm!, „Robotnik” nr 137 z 19 V 1926, s. 1.
[xxiv]Patrz
np. artykuły Wojciecha Spiczyńskiego „My, Piłsudczycy” oraz Adama Uziemiły
„Bolszewizm, faszyzm a my”, „Głos Prawdy” nry 166 i 167 z 7 i 14 XI 1926, s.
764-675, 695-696.
[xxv]M.Zdziechowski,
Sprawa sumienia polskiego, Wilno 1927.
[xxvi]A.Krzyżanowski,
Rządy marszałka Piłsudskiego, wyd, 2, Kraków 1928, s. 46, 57.
[xxvii]Patrz np:
K.Grzybowski, Od dyktatury ku kompromisowi konstytucyjnemu, Kraków 1930, s. 10;
tenże, Kronika polityczna, „Przegląd Współczesny”, t. 34, 1930, s.153-154.
[xxviii]J.Ryx i
J.Bobrzyński, Czy nie złudzenie, „Nasza Przyszłość” 1930, t. 6, s. 29.
[xxix]Odnosi
się to także do przeciwstawiania sobie pojęć: "interesu narodowego"
oraz "racji stanu". Pierwsze oznaczało dążenia społeczności tworzącej
państwo, drugie zaś - w takiej interpretacji, jaka w latach trzydziestych
dominowała - odwoływało się do dążeń nie ogółu, lecz organizującej państwo
elity rządzącej, niezależnej w swoich poczynaniach od dążeń ogółu.
[xxx]Zestawienie
racji patrz wydany przez PWN dwugłos historyków (Zbigniew Landau, Wojciech
Roszkowski, Polityka gospodarcza II RP i PRL, Warszawa 1995, 32-38, 119-126,
177-183, 265-276).
[xxxi]Stanisław
Mackiewicz, Kropki nad i, Warszawa 1927, s. 20-29.
[xxxii]Jan Bobrzyński,
"Gruba Berta". Odpór "Naszej Przyszłości" na atak p.
Stanisława Strońskiego i niektórych innych prasowców, warszawa 1936, s. 12, 15.
[xxxiii]Patrz:
Stanisław Żerko, Stosunki polsko-niemieckie 1938-1939, Poznań 1998, s. 233,
236, 239-241.
[xxxiv]Wiesław Władyka,
Działalność polityczna polskich stronnictw konserwatywnych w latach 1926-1935,
Wrocław 1977, s. 168.
[xxxv]Rowmund
Pilsudski, O nowy ustrój, [Warszawa] 1930.
[xxxvi]Patrz:
Leszek Gembarzewski, Monarchia Narodowa jako haslo XX wieku, Warszawa 1934.
[xxxvii]Najważniejszą
tu pozycją był antymasoński bestseller: Źródło rozbioru Polski. Studia i szkice
z ery Sasów i Stanisławów, Poznań 1935, Łódź 1936.
[xxxviii]K.Studentowicz,
Polityka gospodarcza państwa, Warszawa 1937, s. 91-138.
[xxxix]Kazimierz
Michał Ujazdowski, Żywotność konserwatyzmu. Idee polityczne Adolfa
Bocheńskiego, Warszawa 2006.
[xl]A.Bocheński,
Między Niemcami a Rosją, 1937, wznowiona w 1994.
|