Za dni dziesięć
ostatni żołnierz francuski opuści Zamek Św. Anioła. Ojciec Święty
pozostanie sam pośród swojego miasta i państwa. Powróci zatem stan
normalny, bo każdy panujący powinien pośród swojego ludu stać oparty
na potędze prawa i swej własnej siły. I gdyby czasy i okoliczności
były zwyczajne, cieszylibyśmy się pierwsi powrotem naturalnego porządku
rzeczy; bo powtórzymy z ludźmi, wprost przeciwko nam stoją, że władza,
potrzebująca opieki obcych bagnetów, nie jest niezawisłą. Ale Państwo
Kościelne i władza doczesna Ojca Świętego, nie są obecnie w warunkach
naturalnych. Na zewnątrz, naokoło, dziedzina św. Piotra otoczona
państwem włoskim, które do Rzymu rości sobie prawa; wewnątrz spisek
od dawna, umiejętnie i potężnie zorganizowany, nie tylko przez stronnictwo
narodowe, ale przez fanatyzm pogański, zagrażający zarazem Papieżowi
ogołoconemu z wojska, skarbu i nawet owego moralnego poparcia, które
opinia katolickiego świata przed niedawnymi czasy mogła mu dawać,
kiedy były państwa, ludy, rządy katolickie. Tak więc po blisko dwóch
tysiącach lat, Piotr albo stąpić musi do katakumb, albo jak to bywało,
pójść na wygnanie. Rzeczy tak stoją: iluzji robić sobie nie należy.
A kto by ją miał, to by mu ją odjęły radosne okrzyki wszystkich
nieprzyjaciół Kościoła i Boga w Trójcy jedynego. Nie wiem, czy kiedyś
w historii tak obrzydliwy przedstawił się widok, jak to oczekiwanie
fanatyzmu, niewiary, odszczepieństwa, ateizmu, na upadek najwyższej
instytucji moralnej, która utrzymała i przechowała na świecie wolność,
sumienie, godność człowieczeństwa i bezpośredni związek ziemi z
niebem. Zaledwie dni piętnaście oddziela ich od chwili zaburzenia,
może krwi rozlewu, niesłychanych zbrodni, a już powstrzymać nie
mogą radości i nienawiści, które się objawiają, to pożądanymi proroctwami,
to wyrazami wzgardy, dlatego co ludzkość zawsze szanowała, dla wieku,
dla cnoty, dla silnego przekonania. Czyżby to pochodziło z miłości
dla Włoch? A któżby się nie cieszył, że Włochy wolne, sobie zostawione,
wykształcają się w państwo, które czas pokaże, czy jednolitą, czy
federacyjną przybierze formę. Kto by się nie cieszył, że Wenecja
uwolniona od obcej przewagi? Jak sam nie zapomnę nigdy strasznego
ściśnienia serca, kiedy po raz pierwszy wchodząc na Plac Św. Marka,
wśród tylu pomników, chwały, sztuki i miłości ojczyzny, ujrzałem
obcego żołnierza, tak nie odżałuję, że nie byłem tam w chwili, kiedy
ostatni okręt austriacki od Piazzetty odbijał, a sztandary narodowe
podnoszono na maszty przed Kościołem Św. Marka. Ale Włochy bez Rzymu
są i być mogą. Rzym cieszy się włoskim rządem. Nie o to więc idzie:
idzie o to, aby papiestwo z obecnym jego ustrojem, jako kamień węgielny
Kościoła katolickiego zniszczyć. Jakoż Kościół katolicki pojąć tylko
można jako władzę duchowną, panującą w porządku moralnym, ponad
każdą polityczną władzą. To stanowi jego istotę. To stanowi jego
niczym nie zrównaną godność, to daje mu piętno prawdy, bo robi wyższym,
niezawisłym od wszelkiego ludzkiego prawa. I dlatego też właśnie
jest tak nienawistny dla tych, co wolę człowieka, obojętne, zbiorowego
albo pojedynczego, za początek prawa uważają. Gdyby Kościół katolicki
nie przemawiał w imieniu Boga, gdyby nie twierdził, że prawdę i
prawo w Jego imieniu ogłasza, to nie byłoby tej strasznej przeciwko
niemu walki. Wojna, która się obecnie o Rzym i władzę papieską toczy,
nie toczy się bynajmniej dla Włoch, ani na ich korzyść, ale jest
to wojna pomiędzy tymi, co wierzą w prawo nadprzyrodzone, a tymi
co je odrzucają. Dlatego w tej walce nie tylko katolicy sami są
stroną. Należą do niej wszystkie chrześcijańskie wyznania, które
zachowały dogmat i wiarę w wyższy porządek. Stąd też widzieliśmy,
że protestanci jak Guizot, albo przed kilku lat stronnictwo "Gazety
Krzyżowej" w Niemczech, mężnie wstawiali się za doczesną władzą
Papieża. A teraz rzeczywisty interes dla Ojca Świętego, tak jak
rzeczywistą wolność Kościoła, napotkać tylko można w Anglii i w
Prusach. W owych Prusach, które jakkolwiek wydają się najdobitniejszym
protestantyzmu wyrazem, najwięcej jednak ze wszystkich dziś państw
politycznych mają duchowego początku, który przekazany im przez
Zakon Krzyżowy, jakkolwiek przybierał dawniej ściśle luterską, dziś
filozoficzną formę, zawsze jednak robił siłę tego państwa, zdecydował
może jego losy, a może kiedyś jednocząc przez rozbrat religijny
rozerwane Niemcy, ułatwi im przez jedność polityczną powrót do jedności
kościelnej. Kiedy to nastąpi, nie nasza rzecz rozstrzygać, ale to
pewne, że wszelki dogmatyzm, wszelka wiara w objawienie, w porządek
nadprzyrodzony, w papiestwie mają podstawę i punkt oparcia. Tak
dalece, że protestantyzm, który zaprzecza władzy Kościoła, który
walczy przeciwko niej, ostać by się bez papiestwa nie mógł. Raz,
że nie miałby przeciw czemu przeczyć, protestować, co jest jego
istotą; drugi raz, że by się musiał rozpłynąć w czystym deizmie
i panteizmie. Nie katolicki przeto tylko Kościół, wszystkie kościoły
chrześcijańskie oparte na jakimkolwiek dogmacie, są w papiestwie
podkopane. I nie wiedzą to doskonale tajne, w rozmaitych odcieniach
i w rozmaitych stopniach, ale zgodne co do celu towarzystwa. Chcą
i muszą chcieć upadku papiestwa. Kwestia niby narodowości, liberalizmu,
postępu filozoficznego, to są tylko środki, którymi obojętnych,
nieumiejętnych, osłabionych w wierze, do swoich używają celów. To
się nazywa w dzisiejszym języku, nieubłaganą logiką historii. A
tak zwolna opinia ogólna brata się z myślą, że papiestwo jest tylko
formą, przypadłością w Kościele i że bez niego wiara, moralność,
wolność, godność człowieczeństwa utrzymać się potrafią. Błąd wielki,
który spokojnie rozebrać należy.
Wszystkie szkoły: humanitarno-filozoficzne
i socjalno-polityczne, które przecząco, przeciwko chrześcijaństwu
i ustrojowi politycznemu, jakie stworzyło, wystąpiły, nie wypowiedziały
nigdy ostateniego swojego słowa, nie wskazały pozytywnego celu,
do którego dążą, ale wszystkie muszą dojść i dochodzą do nihilizmu.
Za trzymać się na tej równi pochyłej, nie potrafi żaden system filozoficzny
i to jest logika dopiero prawdziwa historii. Jakoż, mimo oporu umysłów
potężnych, a serc szlachetnych, śmielsze charaktery wyprowadzając
konsekwencje z fałszywych danych, do tego dochodzą rezultatu. Bo
w końcu obojętne, czy umysł zatrzyma się w panteizmie, czy do nihilizmu
dojdzie, kiedy tak z jednego jak i z drugiego, prawa moralnego wyprowadzić
nie potrafi. Dla umysłów logicznych, ten zatem tylko pozostaje wybór:
albo Kościół katolicki z całym swoim hierarchicznym ustrojem, albo
przepaść panteizmu z następstwami, o których niżej. To co się tutaj
mówi, nie mówi się bynajmniej dla przekonania przeciwników - tej
iluzji nie mam. Są żywioły z którymi należy walczyć, rozumować nie
warto, bo a'priori przeczące, brakiem tego usposobienia, które prawdą
dostępną czyni. To się mówi dla ludzi z dobrą wiarą, a obałamuconych
przed piękne słowa i rzekomo szlachetne dążności, a którzy potakując
niezbyt licznemu, ale doskonale zorganizowanemu przeciwników hufcowi,
ułatwiają mu zwycięstwo. Walka ta nie jest nowa: trwa już dziewiętnaście
wieków. Rozpoczął ją Symon Magus, prowadzili dalej Aleksandryjscy,
Neoplatońscy, ujęli w formę mistyczno-symboliczną Gnostycy, przekazali
Templariuszom, płynęły te zasady źródłami podziemnymi, to słabiej
i głębiej, to silniej i bliżej powierzchni, aż wskutek zepsucia
osiemnastego wieku i potrzeby przekształcenia wielu zbutwiałych
form społecznych, buchnęły powodzią rewolucji francuskiej. I zdawało
się, że już dzieło skończone, kiedy Pius VI pod strażą żandarmów
francuskich opuszczał stolicę a szedł do więzienia; a to jednak
nie był koniec. Papiestwo na nowo powstało i na nowo zaczęły się
przeciwko niemu knowania, aż do obecnej chwili. - Prawda, obecna
chwila jest straszniejszą jak 99-go roku. Papiestwo niby większej
doświadcza opieki, ale też i większej obojętności. Przesądne sumienie
człowieka, który doprowadził rzeczy do tego stanu, drży na myśl,
aby on padł, albo padł na niego ten kamień, o który wszystko się
roztrąci. Ale w ludności jakieś osłupienie, obojętność złowroga,
czekająca spełnienia najważniejszego faktu, jak mówią przeciwnicy
nasi, od lat 1866-ciu. Takie jest obecnie położenie polityczne świata,
że narody katolickie nawet, czynnie nic zrobić dla Stolicy Apostolskiej
nie mogą. Rozbicie i zatomizowanie społeczności francuskiej, które
wszelką jej odejmuje samodzielność, rozerwanie i osłabienie hiszpańskiej
przez spiski karbonarsko-wojskowe, atonia Austrii po ostatnich wypadkach,
stawiają te narody w niemożnosci jakiego bądź działania. A więc
do czego to pismo? - Mam najsilniejszą wiarę, że jak papiestwu nie
pomoże dzisiaj żadne materialne działanie, tak przeważnie dopomóc
mu może i powinno, moralne poparcie wiernych wszystkich katolickich,
a nawet wszystkich chrześcijańskich krajów. I że nawet tak bezwładna
zewnętrznie, tak politycznie nieznacząca ludność, jak polska, byle
sercem gorącym otoczyła Ojca Świętego, przeważnie wpłynąć może na
ustalenie jego doczesnych losów. Dlatego te słowa natchnione przekonaniem,
że wyrzeczenie się współudziału w błędzie, rozbiciem solidarności
wiele odejmie mu siły. Błędem zaś jest, że kwestia rzymsko-papieska
jest kwestią narodowości włoskiej, bo Rzym będąc stolicą Ojca Świętego,
nie przestaje być włoskim, a zostaje czym był od dwóch tysięcy lat,
moralną stolicą świata całego. Czy Rzym na tym zarobi, czy Włochy
mając sześćset tysięcy mieszkańców więcej, będą przez to silniejsze?
Powtarzamy, nie o to idzie. Co bowiem znaczą ustawne, niby życzliwe
wymagania, aby Papież pogodził się z Włochami? Pogodził się, to
jest abdykował. Bo nikt jeszcze nie wynalazł formuły, aby przyjmując
obcego monarchę do Rzymu, Papież mógł swą niezawisłość zachować.
Ale to Rzymianie sami najlepszymi sędziami, jaki im rząd przystoi.
Choćby i tak było, to pytam, kto pod terroryzmem spisku może ocenić
prawdziwe życzenia ludności? A gdyby dzisiaj, w obecnym chwilowym
usposobieniu, ta garść Włochów chciała zmieniać koronę potrójną
na koronę żelazną, to pytam, czy wobec interesu nie tylko całego
chrześcijaństwa, ale całej ludności, to chwilowe, może zmienne usposobienie,
ustąpić nie powinno?
Rzeczy znanych przywodzić w szczegółach
nie będziemy. Jakie oddało papiestwo ludzkości usługi, to wypowiedzieli
dostatecznie i świeccy i duchowni i katoliccy i protestanccy pisarze.
Nie wiem, czy więcej uznania odebrało papiestwo od Bellarmina i
De Maistra, jak od Mosheima, Rankego albo Leo... "Ale to są
rzeczy dawne. Dziś kiedy, kiedy nie ma potrzeby walczyć ani z barbarzyńcami
północy, ani z Muzułmanami południa, wstrzymuje tylko postęp, zastosowanie
liberalnych zasad i wolność".
Raz jeszcze powtarzam w odpowiedzi: że
mówię dla ludu dobrej woli, a dość wykształconego umysłu, aby ocenić
obecne polityczne stosunki świata i logiczne następstwo położonych
zasad. - Cała wartość człowieka pochodzi z jego indywidualności
i jego wolności. Zrozumieć jej nie można bez osobistości Boga. Osobistość
przeto Boga, osobistość i wolność człowieka, są w tak ścisłym związku,
że bez siebie nawzajem pojęte być nie mogą. Każda zasada filozoficzna,
osłabiająca osobistość Boga, niszczy zarazem osobistość i wolność
człowieka. Wiadomo z historii, jak prędko i nieuniknienie zasady
filozoficzne wkraczają w dziedzinę polityki. Jeżeli zatem jest każdemu
wiadomo, kto się cokolwiek tych kwestii dotykał, że w filozofii
zapanował obecnie panteizm, nie ma się czemu dziwić, że wywarł tak
potężny wpływ na polityczny skład społeczeństwa. Jakoż, teoria bezwzględnego
wszechwładztwa państwa, zaprzeczenie indywidualnych praw pojedynkom
w porządku politycznym, zaprzeczenie prawa własności w porządku
społecznym, są logicznymi następstwami tej zasady, która powoli
będzie zdobywać stanowisko po stanowisku, aż by doprowadziła ludzkość
do socjalizmu i mormonizmu. Próby tego widzimy na zaatlantyckim
kontynencie, gdzie najbardziej absolutna demokracja nie potrafiła
jednak części choć nielicznej społeczeństwa zachować od tak strasznego
upadku. Podobny, choć nie tak rażący, widzimy objaw na znacznej
części naszego stałego lądu. Społeczeństwo rosyjskie, które zlało
w jedną rękę duchowną i polityczną władzę, a nasiąkło duchem wschodniego
panteizmu, nie zna także własności indywidualnej, a w obecnych bardzo
ciekawych przekształceniach dąży do ustroju, który jako przechodni
może być dla niej potrzebny, ale który jako cel ludzkości, byłby
straszny. Tak od Wschodu i Zachodu cywilizacja europejska zagrożona
gorzej jak w IX wieku od Północy i Południa, tym bardziej, że sama
przyjęła w politycznym porządku tę samą teorię, która doprowadziła
ją do absolutyzmu. Już Hegel takie następstwo ze swojej wyprowadził
filozofii: wszechmocność faktu dokonanego: co jest, być powinno.
A władza uzbrojona raz powszechnym głosowaniem, oparta na administracyjnej
i wojskowej sile, nie zna dziś granic. Ten porządek rzeczy na podwójnych
wielbicieli: tych, co uchwyciwszy za ster, chcą bezwzględnie doprowadzić
społeczność do form, które jako ideał pojmują, a zniszczyć wszelką
moralną zaporę, co dojście do tego celu utrudnia, i dobrodusznych,
którzy dlatego, że ulice miast prostują, koleje budują, handel postępuje,
a głównie wszelka wyższość hierarchiczna ustała, patrzą na to, jakoby
na postęp ludzkości. Ściągnąwszy wszystko do jednego poziomu, radzi
w tym jednostajnym bycie. Nie baczni, że właśnie taka jednostajność
najłatwiejsza do owładnięcia, kiedy serca ogołocone z wyższych popędów,
na materialnym poprzestają dobru. Pośród takiego to politycznego
składu, który nie zna wyższego prawa początku jak wola władzy lub
ludu, potrzeba koniecznie władzy innej, duchowej, bezinteresownej,
biorącej początek z nieba, przynoszącej stamtąd ideę prawną, która
by równoważąc przewagę materialną, nie dała ludzkości z moralnego
ustroju, czym jest przed wszystkim, przejść do czysto materialnego.
Dlatego, nie to jest pytanie, czy papiestwo kiedykolwiek w porządku
politycznym nadużyło swej władzy, albo ściągnęło na Włochy napady
germańskich Cezarów; czy niekiedy zbyt wchodziło w doczesne sprawy
państw; to są pytania obojętne wobec faktu niewątpliwego, jasnego
jak słońce, że było zawsze, jest i jedynie być może początkiem i
źródłem prawa moralnego, broniącego wolności sumienia, że bez niego
albo Kościoła nie będzie, albo będzie owładnięty przez władzę doczesną,
że uciec się nie będzie miało gdzie sumienie wolne, nad doczesne
podniesione względy, a cezaryzm ze swoimi następstwami, albo periodyczne
rewolucje, oto przyszłość społeczeństwa. Przyszłość ta, mimo prawa
postępu, doprowadzić ludzkość musi do chwilowego barbarzyństwa.
W cesarskim Rzymie cywilizacja upadła, dużo pierwej niż narody północne
przyszły rozorać go oszczepem stalowym. Prawo to powtórzy się wszędzie,
zwłaszcza wobec równości politycznej, którą ludzkość zdobyła. Jeżeli
jakiś skład społeczny potrzebuje wpływu i organizmu moralnego, to
przede wszystkim demokracja. Bez tego albo powtarzać się będą bratobójcze
walki, jak w strasznych dniach czerwcowych, albo chuci będą zaspokajane
chlebem i igrzyskami, a zarazem berłem żelaznym poskramiane.
Fakty jak kartaczowanie 29 grudnia, obecne
rządy wojskowe w Palernie, przechodzą niepostrzeżone albo zapomniane,
ale obniżają poziom poczuć moralnych i są rzeczywistym, choć powolnym
upadkiem ludzkości. A jednak do tego stanu dążą niemal wszystkie
społeczności europejskie, doszła do niego Francja, spieszy Hiszpania,
która używając od lat wielu swobód parlamentarno-konstytucyjnych,
dlatego tylko periodycznie w konwulsyjne wpada ruchy, że prawna
konstytucyjno-parlamentarna wolność nie dozwoliła dotąd spiskowi
zniszczyć dawnej potęgi i instytucji Kościoła w tym kraju. Nie o
to więc idzie tak zwanym ludziom ruchu we Włoszech itd., aby wolność
polityczna zapanowała, ale o to, aby nie było wolno uczyć się wedle
swej wiary, oddać się na usługę Boga i bliźniego wedle swego przekonania,
ogłaszać choć w sferze tylko czysto-duchowej naukę Kościoła. To
wszystko się nie uda, dopóki hierarchia będzie w swojej sile, a
siły tej nie braknie, dopóki korzenie zapuszczać będzie i czerpać
soki ze środka katolickiego życia. Gdziekolwiek chciano, jak uczy
historia, zniszczyć Kościół,
usiłowano przeciąć stosunki biskupów z Rzymem. Gdziekolwiek to się
udało, wiara obumarła. Dzisiaj nieprzyjaciele Kościoła jednym cięciem
chcą jego żywotność przeciąć, zniszczeniem papiestwa. I w takim
to położeniu, kiedy ludzkość zagrożona panowaniem materialnej siły,
zaprzeczeniem wszelkiego wyższego prawa, kiedy afirmują się śmiało
i ludzie i teoria, co tylko podług prawnego, obmyślonego a'prori
ideału, pozwalają myśleć, uczyć się, wierzyć, nie powiem modlić
się, bo modlitwy nie znają się, w takim czasie pozbawić świat tego
głosu, który podnosił się przeciw każdemu zaprzeczeniu prawa, czy
dla pojedynczych ludzi, czy całych narodów, który łagodził naprzód
a potem potępił niewolę, który ryzykował odpadnięcie królestw od
Kościoła, raczej jak by poświęcić pogwałcone prawo w osobie słabej
niewiasty, jak Katarzyna Aragońska, który przewagę materialną władców
doczesnych nieraz hamował, jeden, nie dość może głośno, przeciwko
zbrodni rozbioru Polski protestował, który dziś jeszcze z chwiejącego
się na pozór swego stolca, sam słaby i zagrożony, jakby głosem Archanioła,
potępia wszelkie moralne bezprawia. W takim czasie, mówię, świat
tego głosu pozbawić, byłoby nie tylko religijną, ale po prostu polityczną
zbrodnią. Zbrodnią i błędem. Kiedy zatem ani wolność, ani godność
człowieka bez prawa moralnego nadziemskiego ostać się nie potrafi;
kiedy prawo to musi być głoszone przez hierarchię duchowną, kiedy
hierarchi tej głową, związkiem jest Papież, a Papież o tyle może
być Papieżem, o ile jest wolnym, pytam, przecząc jego doczesną władzę,
jaką formułę wynaleziono, aby mu tę wolność zapewnić. Katolicy nie
stoją o doczesne panowanie dla Głowy Kościoła, Ojciec Święty chętnie
by się pozbył tego ciężaru, ale powtarzam, jak zapewnić wolność
Głowy Kościoła inaczej, jak przez doczesne panowanie. Czy ostatnie
encykliki byłyby możliwe gdyby jakikolwiek monarcha panował w Rzymie
obok Papieża. Próżne to więc gadanie o zgodzie Włoch z Piusem IX.
Zgoda istnieje, więcej jak zgoda, miłość. Pius IX kocha nad wszystko
Włochy, i jako syn tej bohaterskiej ziemi, i jako ojciec wszystkich
narodów świata, kocha Włochy jak je kochamy wszyscy, którzy mamy
poczucie piękna, sztuki, poezja. A kto by nie kochał tej ziemi i
nie witał jej jak wieszcz Mantuański:
Salve magna
parens frugum saturnia, tellus magna virum,
kto zapomniałby,
nie tylko, że była kolebką władców świata, ale też na jej łonie
zakwitły i wykształciły się wolne instytucje gminne, handel, prawodastwo,
że ona wydała i św. Franciszka z Asyżu i św. Katarzynę i Dantego
i Rafaela...
Ale takiej od Papieża chcianoby zgody,
która byłaby abdykacją, abdykacją, samobójstwem chcianoby aby Papież
sam zanegował swoje wielkie panowanie, swoje wielkie powołanie,
a tym samym położył mu sam najstraszniejszy koniec. W żądaniu takiej
zgody jest piekielne obrachowanie, które omyli. Zepchnąć, strącić
Papieża to nie dosyć, ale opuszczonego od wszelkiej pomocy ludzkiej,
napieranego przez gorliwą o byt Kościoła słabość, doprowadzić do
tego, aby sam o sobie zwątpił i zaparł się niejako własnego początku
i końca nadziemskiego, to byłby najwyższy triumf, jaki od dwóch
tysięcy lat niewiara odniosła. Na to Papież odpowie "Non Possumus", a świat chrześcijański,
po tej i tamtej Atlantyku stronie, z wysp morza Spokojnego, z misji
Chin i Japonii odpowie jednogłośnie "Amen". Nie możesz
Ojcze Święty wypuszczać świata ze swej duchowej opieki, nie możesz
zrzekać się jedynej rękojmi wolności i moralnej potęgi, nie możesz
opuszczać Rzymu, aby jak niegdyś Piotra nie zwrócił Cię Pan do niego.
Jeśli Cię sam Rzym odepchnie, Opatrzność znajdzie przytułek dla
swego Pomazańca, aż do czasu kiedy powrócisz do swojego miasta oczyszczonego,
a rozpoczniesz dalszy ciąg panowania Rzymu nad światem, ale zapewne
pod znacznie zmienioną formą. Wspaniałość zewnętrzna i książąt Kościoła
i Jego Głowy odpowiadała dawniejszemu usposobieniu i składowi społeczeństwa.
Że wskutek tego położenia, zbyt światowego może, nagromadziło się
wiele mniej potrzebnych zawsze, a może dziś szkodliwych politycznych
narowów, temu nikt nie przeczy. Papiestwo nieomylne w dogmacie,
świętobliwe w kierunku, jest wykonane i obsłużone przez ludzi, ludzkie
mogły się zakraść namiętności i przywary w rządzie cywilnym Państwa
Kościelnego. Zapominac jednak nie potrzeba, że co najbardziej dziś
oko nawet przyjazne razi, jest to organizm administracyjny, który
przekazała Rzymowi rewolucja francuska, a którą Pius VII przy restauracji
swej zastał. Nie tak bywało dawniej, kiedy wszystkie miasta Państwa
Kościelnego cieszyły się wolnością gminną, kiedy książęta rzymscy
jak gdyby udzielni, dzierżyli swe lenna. Papież panował, ale nie
rządził. Czy by coś podobnego dało się wykształcić obecnie, nie
wiem. Autonomia i samorząd są na porządku dziennym publicystyki
europejskiej, ale nie zdaje się, żeby przypadły do smaku dzisiejszym
rządcom Włoch. To pewne, że gdyby z wyroków Opatrzności przyszło
chwilowo Piusowi IX opuścić Stolicę Kościoła, to ułatwiłoby wiele
przecięcie wielu tradycji i rozpoczęcie nowego, odpowiedniego dzisiejszym
czasom porządku w Rzymskiej Kurii. Ale nie nasza rzecz badać, jakimi
drogami Bóg chce prowadzić Kościół i swego Namiestnika. Nasza rzecz
bronić tego co jest, a nie wchodząc, czy panowanie doczesne istotnie
konieczne do utrzymania powagi papiestwa, wyznawać, że tak jest,
skoro Ojciec Święty, jedyny w tym sędzia, tak orzekł.
Głównym zamiarem moim było w tych kilku
słowach dowieść, że kwestia narodowości włoskiej zgoła w tej sprawie
interesowaną nie jest, że upadek najwyższej potęgi moralnej na świecie
pociągnąłby za sobą upadek samej moralności, prawa, godności ludzkiej,
pozbawiając je Boskiego początku, że wzburzenie umysłów i fanatyczny
zapał przeciwko papiestwu, są nastrojone przez towarzystwa tajne,
sprzysiężone przeciwko Bogu i Chrystusowi Panu, że zatem wierni,
którzy zachowali wiarę bardziej jak kiedykolwiek, powinni w tym
czasie otoczyć gorącym uczuciem stolicę Piotrową jawnie, głośno,
bezwględnie, głosząc swe do niej przywiązanie. Gdyby te 300 milionów
katolików, które są rozsypane po kuli ziemskiej, poparło papieskie
"non possumus" głośnym "non volumus", nie ważyłby
się ani jeden żołnierz włski przestąpić progów Rzymu, ani jeden
spiskowiec w nim pozostać; a zaprawdę jeżeli gdzie, to w tym wypadku
ludności mają prawo podnieść głos śmiały wobec swoich rządów, z
których jedne spokojnie przyjąć gotowe fakt dokonany, inne frymarczą
o korzyści polityczne, jakie przy spełnieniu tak wielkich przemian,
odnieść by mogły. Człowiek który sam się zamotał w krętych ścieżkach
swojej polityki, szuka jakby uniknąć kary strasznej, która kiedyś
nad nim zawiśnie, odpowiedzialności. Czy byłby jakąś przyszłością
związany, nie wiem, to pewne, że poglądem geniuszu widzi z trwogą
następstwa, które wywołał. Anglia chce korzystać z tego położenia,
czy na szkodę dawnego antagonisty, a dzisiejszego sprzymierzeńca,
czy w poczuciu nawet interesu swego Kościoła, nie śmiem powiedzieć,
ale zdaje mi się, że gdyby nią kierowały pobudki moralne, innych
byłaby wysłała ludzi jako pośredników. Dogmatyczne chrześcijaństwo
w kościele anglikańskim spotyka zażartych przeciwników, nie dziw
przeto, że co w nim zdrowsze i zacniejsze, zapominając dawnych niechęci,
spogląda ku Rzymowi. Już podczas prześladowania terroryzmu przechowała
Anglia gościnnie i zwróciła Francji najzacniejszą część jej duchowieństwa,
nie bez chwały i korzyści dla siebie. Może czeka ją większa chwała
zapewnienia wolności Głowie Kościoła, czym zawstydzi rządy i panujące
domy, które choćby materialnie nie mogły dziś papiestwu pomagać,
winny przykładem miłości i gorliwości o wiarę i jej głosiciela,
dodawać otuchy.
Czy tych słów kilka, których w duszy
utrzymać nie mogłem, mogą mieć jakikolwiek skutek? Jest czas mówienia:
tempus loquendi. To wiem, że gdyby chwila
tego niebezpieczeństwa dla Kościoła przeszła bez udziału naszej
społeczności, musiałbym to uważać jako smutną wróżbę.
W jednym z najpiękniejszych swoich utworów,
Zygmunt Krasiński, który okiem wieszcza przewidział do najmniejszych
niemal szczegółów co się dzieje, widzi walkę świętokratczą, wydaną
Kapłanowi na Watykanie, widzi lud wściekły zdobywający Kościół Św.
Piotra, wre bitwa, mury się walą, a kopułę podtrzymuje hufiec polski
na ostrzu swoich szabel. Wznioślejszego i bardziej poetyckiego obrazu
nie znam. Dziś hufiec polski nie otoczy Ojca Świętego, nie dobędzie
szabli w jego obronie, ale serca polskie mogą otoczyć choć z dala
Ojca Świętego takim kołem ognistej miłości, modlitwy i wiernego
poświęcenia, że go żaden zbrodniarz nie przestąpi.
Fiat.
Pisałem 2-go grudnia 1866 r.
|