Strona poświęcona Pawłowi Popielowi
Paweł Popiel - Austrya. Monarchia federalna


(za Pismami Pawła Popiela, wydanymi nakładem rodziny w 1893 r.)

 

I.

 

Od dni kilku opinia publiczna zaniepokojoną jest wieściami o cofnięciu się z gabinetu hr. Belcredego [i] , bo cofnięcie się ministra stanu cały systemat przez niego inaugurowany zachwiać może. Systemat taki, z natury swojej czerpie siłę z osobistego usposobienia ministra.

W rzeczy samej nie łatwo znaleźć w historii przykładu, aby rząd oparł cały przyszły organizm państwa na równowadze, jaka się może wyrobić przez wolną grę sił społecznych. Utrzymanie ministerium Belcredego, przeprowadzenie w życie, ustalenie, przekonanie o żywotności zasady, którą ono przedstawia, jest interesem naszym, interesem monarchii austriackiej, powiemy nawet interesem społeczności europejskiej. Uszanowaniem wszelkich praw, udzieleniem wolności jak najobszerniej chcieć zapewnić pokój społeczny w czasach bardzo trudnych; chcieć zwyciężyć antagonizmy ras i narodowości; każdemu koronnemu krajowi, każdemu sejmowi zostawić inicjatywę a zachować dla władzy centralnej jedynie kierunek i równowagę tego ogromnego ruchu, zaprawdę trudno pojąć myśl świętszą i wznioślejszą.

Po chwilach przewrotu i społecznego rozbicia dwie tylko są drogi, aby zaprowadzić ład i naturalny porządek. Albo potrzeba człowieka genialnego, co by ujął to zatomizowane ciało ręką żelazną, dał mu znowu pewną spójność, kształt i wskazał prawidła ruchu pod swoją kontrolą, a tak zaprowadził ustrój mechaniczny trwały, dopóki sprężyna ruch nadaje, a wytknięta kolej nie pozwala zboczyć z jego kierunku; - albo, siłom społecznym które nigdy nie obumierają, które zawsze płodne dopóki je ożywia, miarkuje zasada moralna, zostawić swobodny ruch, aby we wzajemnym tarciu, to w zgodzie, to przeciwieństwie ułożyły się do równowagi, a tak obdarowały ludzkość wolnością w porządku. I to jest układ organiczny dlatego nieskończenie wyższy, że przeważnie duchowego początku, i dlatego, że nie zależąc od poszczególnego człowieka, ma rękojmie trwałości. Zdaniem naszym na tę drogę weszło ministerium Belcredego; od wieków zjawisko jedyne w społeczności europejskiej. Dlatego opuścić taką dla ludzkości sposobność, dopuścić, aby nawał rewolucyjny zajął jego miejsce, a jedno z trojga jest możliwe, nie godzi się. Zaprawdę, bada tym, na których by ciążyła odpowiedzialność tego upadku. Obecnemu systematowi zagrażają wygórowane roszczenia Węgrów, liberalizm niemiecki i centralizacja biurokracji. Szkodzi mu także niedołężność ciał politycznych w niektórych koronnych krajach.

Jakkolwiek obecnie zdaje się, iż główną trudność, o którą gabinet roztrącić się może, stanowią Węgry, to jednak mamy silne przekonanie, że daleko większe zagraża mu niebezpieczeństwo od tak zwanego stronnictwa liberalnego niemieckiego, i że ono pierwsze z trudności, jakie gromadzi, korzystać by umiało. Liberalizm niemiecki za pośrednictwem form konstytucyjnych usiłował zrobić z Austrii jednolite państwo z barwą wyłącznie niemiecką, opierając się o Frankfurt. Zapomniał że Austria nie jest państwem, ale jest monarchią złożoną z rozmaitych narodowości, szczepów, królestw, koronnych krajów, mających swoje odrębne cechy, historię, prawa. Taką była ta monarchia za czasów państwa rzymskiego; tak się utrzymała poniekąd aż do roku 1848; że jednak przez ostatnie lat 30 coraz mniej szanowano te osobne indywidualności, tradycje, prawa, przyszło do pewnego wewnętrznego niepokoju, który przy wstrząśnięciu sprawionym w Europie przez wypadki lutowe, doprowadził do wypadów marcowych w Wiedniu. Następstwa znane; znane także próby to absolutno-militarnych, to konstytucyjno-parlamentarnych rządów. Nie pomogły ani jedne, ani drugie: bo natura rzeczy zwyciężyć się nie da, a niezadowolenie, niepokój, obumarcie sił wewnętrznych wywołujące kryzys finansowy, dowodziły, że wchodzące w skład monarchii austriackiej ludy potrzebują innej formy, formy zgodnej z naturą rzeczy, a tą formą jest federacja. Ministerium Belcredego, stosownie do inicjatywy najwyższej, która instynktem panującego umiała odgadnąć potrzebę ludów, miało odwagę pójść w takim kierunku, jakoby uznawało, że federacja odpowiadająca naturze rzeczy jest jedynie zbawienną a nawet możliwą formą dla monarchii austriackiej, jeśli rząd ma zachować potęgę, a ludności wolność. Nie chcąc zaś a priori ani granic dowolnie naznaczać, ani formy orzekać, powołało wszystkie sejmy do obrad, aby objawiły rzetelne każdej narodowości siły, żywioły, potrzeby. Przeciwnicy ministerium niezdolni, lub nie chcąc ocenić tak wysokiego politycznego poglądu, nazywali to brakiem inicjatywy; a to było żądanie, aby inicjatywa wyszła z samych potrzeb, z silnego objawiającego się życia.

Zaczęło obradować 17 sejmów przy najzupełniejszej wolności druku i ruchu. Tę próbę społeczność wytrzymała. Nigdy większego spokoju w państwie austriackim nie znano. Partia liberalna skrajna, objawiająca się głównie w dziennikarstwie stolicy i na giełdzie, partia centralizacji biurokratycznej nie przestawała zagrażać osłabieniem władzy najwyższej wykonawczej, a nawet rozpadnięciem monarchii. Jeszcze raz powtórzymy dobitniej, że Austria nie jest państwem, jakkolwiek usiłowano ją takim zrobić; Austria jest monarchią złożoną z rozlicznych części połączonych nie tylko w unię personalną, ale stosunkami rozlicznymi, które zlewają się w jedność i przez niektóre wspólne interesy i przez wspólny co do niektórych spraw zarząd. Jest to więc monarchia federacyjna, która dotąd nie miała właściwego wyrazu i która też dlatego raziła brakiem harmonii. Obawa, aby monarchia federacyjna miała się rozpadać, albo nie mieć dostatecznej siły na zewnątrz jest nieuzasadnioną, bo historia dowodzi, że wszystkie federacje miały zawsze ogromną kohezyjną siłę, i że właśnie to życie mnożące się niemal w ich łonie, dawało mu przewagę nie odpowiadającą ich materialnej sile. Czy federacyjna Szwajcaria, będąc księstwem lub królestwem, miałaby w Europie przewagę jaką posiada? Czy Holandia dziś jednolita, znaczy w Europie więcej niż kiedy była Zjednoczonymi Prowincjami? Czy Ameryka daje słabości dowody, i czy jakiekolwiek państwo jednolite byłoby bez szwanku przetrwało straszną walkę, jaka niedawno toczyła się w jej łonie? A czymże jest właściwie Anglia, jeżeli nie federacją? Słowem, jest to błąd, jakoby federacje miały się łatwo rozpadać, albo żeby w potrzebie nie mogły być groźnymi na zewnątrz. Można nawet mniemać, że jeżeli wolność ma się ostać w wielkich konglomeratach politycznych, to pod warunkiem, że przyjmą federacyjną formę.

Ale to samo stronnictwo obawia się, że federacyjna forma położy koniec przewadze niemieckiej w państwie austriackim. Rzecz pewnie dziwna, że ci sami ludzie co niedawno obawiali się absorbcji austriackiego żywiołu w niemieckim, co raczej Niemcy pod Austrię zagarnąć pragnęli, dziś z takim niemiecki popisują się patriotyzmem. A czy zapomnieli, że po złożeniu korony państwa rzymskiego, wśród strasznych napoleońskich wojen, cesarz Franciszek, monarcha, co pod pozorem pospolitym miał wielkie poglądy, chciał się ogłosić cesarzem państwa wschodniego, des Ost - Reiches? Żywioł niemiecki reprezentowany przez dynastię, rozsiany po tylu koronnych krajach, przedstawiany przez język urzędowy, w składzie federacyjnym monarchii nie dozna krzywdy. A wreszcie, każdy zaważy wedle swojej wartości, ciężkości gatunkowej i potrzeby. Przywileju żadnego żywiołu żądać nie można, boć jeżeli mówią, że germański jest cywilizacyjny i stąd do przewodnictwa ma prawo, to pod względem kultury równa się mu dziś czeski, a pod względem wytrawności politycznej o wiele przeważa go węgierski. Za co by więc miał żądać wyłącznej przewagi i sztucznej pomocy, kiedy dziś na świecie wszystko występuje i zajmuje stanowisko wedle potęgi i siły. Wolność zatem jedynie, bez wewnętrznego drażnienia, wskaże każdemu właściwe miejsce, Czyżby szło o to, aby na korzyść korporacji, która się wyrodziła ciągiem lat długich, poświęcać najdroższe interesy ludzkości, świetność państwa, przyszłość dynastii, kiedy się pokazało, że z tą korporacją i przez nią dalej rządzić nie można zachowując potęgę polityczną i finansową państwa? Łącznie działa z nią obecnie i w prasie i w podziemnych wpływach liberalne stronnictwo w rozmaitych swoich odcieniach począwszy od łagodnego konstytucjonalizmu, aż do skrajnej rewolucji socjalnej, która uśmiechając się w nadziei, że gdyby się nie udało, obecne doświadczenia w końcu rzeczy na jej obrócą się korzyść; ze zwykłą sobie zręcznością wystawia dziś wielkie i poważne nazwiska w przekonaniu, że przechodząc przez rząd najwyższy, utorują jej tylko drogę. Ferment rewolucyjny w całej społeczności europejskiej obecnie czy przytłumiony, czy wedle danego rozkazu milczący, żyje, nurtuje, gdzieniegdzie wybucha jak w Hiszpanii i Irlandii, a więc nie obumarł. Doświadczenie przekonało, że żadna materialna siła zwyciężyć rewolucji nie potrafi; zamknięta w cytadelach, dręczona na Szpilbergu, wywożona czy pod zwrotnik czy pod bieguny, nabywa tylko siły i jadu; wolność jedynie może ją zwalczyć; że zaś wolności nie chce ale sztucznego przez siłę ustroju społeczeństwa, w którym mechaniczne a nie moralne grałyby siły, przeto odtrąca obecne ministerium, walczy z nim w prasie i na giełdzie, a nawet gotowa węgierskimi posłużyć się wpływami.

Ale to nie tak łatwo.

Jak powiedzieliśmy wyżej, zagraża także obecnemu ministerstwu niebezpieczeństwo od Węgrów.

Ministerium Belcredego występując w manifeście wrześniowym z myślą federacyjną, zamierzało zapewne przyznać każdemu krajowi koronnemu równe przywileje albo raczej równe w monarchii stanowisko. Ale spotkało się z krajem koronnym, to jest z królestwem i z narodowością, które jak dawniej miały odrębne położenie, tak dziwnym wypadkiem składa się z ludności przeważnie prawniczej, opierającej się przede wszystkim na ciągłym i historycznym prawie. Narodowość ta, w poczuciu własnej godności, siły i przywileju, ani poddała ducha przewadze militarno-absolutnej, ani dała się zwabić na konstytucyjne pole. Przyjść do zgody z nią koniecznie było trzeba, raz dla jej liczby, siły i charakteru, drugi raz dlatego, że bywała ostateczną podporą dynastii; wreszcie i dlatego, że położeniem swoim geograficznym panując nad potężną doliną Dunaju, przeważnie na zawieszoną dziś kwestię wschodnią kiedyś wpłynąć musi. Zdaje się, jakby ministerium rozumiało, że skoro da wszystkim koronnym krajom możność przyjścia do podobnych jak mają Węgrzy gminnych i municypalnych instytucji, a oraz zostawi Węgrom ich autonomię z modyfikacjami jakie czas i wypadki dwudziestu lat ostatnich przyniosły, Węgrzy przystąpią chętnie do tej kombinacji, a przyjmując federację krajów do monarchii austriackiej należących, wspólnie z nimi wynajdą formę połączenia odpowiednią dla siebie i ogółu. Dzieje się dotąd inaczej. Węgrzy, jakeśmy powiedzieli, przede wszystkim naród prawniczy, mniej pytając o inne monarchii części, swoich tylko praw i swego doba przestrzegając, oświadczają się za unią prawie czysto personalną; odgadując zaś ducha adresu i ducha mowy Bartala, przekonać się łatwo, iż dążą wprost do dualizmu. Dążność ta szczególniej prze to się pokazała, że w kongresie monarchii, na który przyjść by gotowi, żądają prawa reprezentacji dla siebie, nie w stosunku ludności, ale z zupełną równością liczebną, to jest w imię równouprawnienia żądają najzupełniejszej nierówności. Jeżeliby Węgrzy przy tych żądaniach obstawać mieli obok odrębnych ministeriów, to myśl federacyjna, myśl manifestu wrześniowego byłaby zwichniętą, i w takim razie pojmujemy, że hr. Belcredi mógłby chcieć swe stanowisko opuścić. Nimby to jednak uczynił, uważamy, że jest jego obowiązkiem jako człowieka stanu, który na najogromniejsze porwał się dzieło, wyczerpać pierwej wszelkie środki możliwe aby dojść do celu; bo w tej chwili uważamy hr. Belcredego nie jako człowieka, któremu wolno zrzec się własnego systematu wobec wielkich trudności, ale jako męża, który ma do spełnienia humanitarne powołanie, z którego i dla monarchii i dla nas popłynie korzyść.

Jakże więc? Dualizm? Z tamtej strony Litawy samorząd i wolność, a z tej despotyzm administracyjny, bo jak słusznie zauważono obok takiego dualizmu nawet fikcja konstytucyjna utrzymać by się nie mogła! Tak źle nie będzie. Za przegraną dawać nie należy; rokowania z tak politycznym narodem jak Węgrzy wiele zbliżyć mogą. Mimo oświadczeń, jak bar. Eötvösa, że pragną konstytucyjnej wolności dla innych krajów koronnych, Węgrzy są narodem w polityce egoistycznym; tego im nikt za złe nie ma, o to tylko idzie, aby egoizm nie stał się namiętnością i jak każda namiętność, nie zaślepił poza granice własnego interesu. Węgrzy przeto jako naród polityczny, a zatem rachujący się z tym co możliwe i użyteczne, muszą uznać: że tak absolutnie pojęta myśl unii personalnej, jak mogła mieć miejsce z cesarzem rzymskim i arcyksięciem austriackim, nie jest możliwą w monarchii federacyjnej, a zwłaszcza ustroju nowożytnego; że zasada nieprzerwalności prawnej, jakkolwiek uratowała Węgry w rozmaitych przejściach a zapisaną została na sztandarze przez najznakomitszego pomiędzy nimi polityka, nie da się w praktyce absolutnie przeprowadzić. Absolutne zasady stawiają się i ratują w obronie, ale kiedy je przyjdzie po zwycięstwie w życie wprowadzić, modyfikacjom, jakie czas i wypadki przyniosły, ulegać winny. Nieprzerwalność prawna uratowała Węgry wobec ministerium Bacha i Szmerlinga; dziś politycznie zmodyfikowaną będzie, tym zaś mniej o tym wątpimy, słysząc, jak młody, świetnych wspomnień noszący imię poseł hr. Bela Szehenyi, w pierwszej swej niemal parlamentarnej mowie, z odwagą, której dosyć podziwiać nie można, śmiał wśród izby węgierskiej oświadczyć tak wstrętną dla ogółu prawdę: "że idea nieprzerwalności prawnej winna być w praktyce przeprowadzoną z uwzględnieniem czasu i okoliczności". Nie tyle zazdrościmy Węgrom ich wolności, jak tej odwagi cywilnej, która wolności utrzymania jest jedyną rękojmią. Nie ma zatem jeszcze zupełnej obawy, bo Węgrzy, mając do spraw swoich najzupełniejszą autonomię, uznać mogą, iż w obradach nad sprawami wspólnymi monarchii powinni poprzestać na stosownej ilości głosów, do ludności swej i innych krajów koronnych. Pozyskać dla siebie nie tylko zupełny samorząd ale i ministeria, a chcieć przewagą swoją panować w kongresie monarchii, to nie byłoby równouprawnieniem, ale madziaryzacją wszystkich narodowości pod berłem austriackim zostających. Jeżeliby zatem Węgrzy od niesłusznego nie odstąpili roszczenia, czemuż by myśl federalistyczna nie miała się urzeczywistnić w federacji z tej i z tamtej strony Litawy. Wystąpiłby zatem z jednej strony federacja Węgier, Siedmiogrodu, Trzech Królestw i Pogranicza, z drugiej inne koronne kraje. Taki dualizm federacyjny zgoła niemożliwym nie jest; byłby może mniej dogodnym dla Węgrów: ale niech pamiętają, że nie wolno zbyt wyciągać struny, i stawać na przeszkodzie przeważnym interesom monarchii a nawet ludzkości.

Dziwnym wypadkiem losu Austria, niedawno tak osłabiona, stała się dzisiaj istotną potrzebą dla społeczności europejskiej. Wsunięta jak klin pomiędzy Rosję i Turcję, strzeże wschodu, a sama niemal jedna wytrzymuje parcie potęgi rosyjskiej, któremu poddały się już Prusy. Po Francji jest tarczą Kościoła katolickiego; pod jej osłoną gromadzi się i przechowuje obecnie kilka narodowości, które choć nie są koniecznie jej składowymi częściami, błogosławią obecnie jej siłę. Rzadka dla jakiejkolwiek monarchii konstelacja, aby zajmowała zarazem przeważnie geograficzne położenie, reprezentowała ogromną moralną siłę i przechowywała osłabione w swoim łonie narodowości. To potężne położenie Austrii wywołał systemat hr. Belcredego, zapewne zapoczątkowany przez monarchę; ale natchnień najwyższych odgadywać nam nie wolno. I otóż zdaje się, jakby przewagi europejskiej polityki nachylały się ku Austrii, tak jak odwracają się od niej Prusy i Rosja. Niechaj więc centraliści niemieccy czy liberalni czy administracyjni zważą, jakie dzieło spełnią wywracając ministerium Belcredego; wątpimy jednak, aby na to zwrócili uwagę, ale nie wątpimy, że Węgrzy w końcu zrozumieją o co idzie, i przełożą wolność swoją i swoje prawa nad przewagę, którą pycha narodowa natchnęła, ale która nie ma usprawiedliwienia. Obawiać się tylko można, że teorią Deaka w sejmie węgierskim najbardziej posługiwać się będzie stronnictwo rezolucjonistów, i do ostatnich doprowadzi ją krańców, nie dlatego, żeby o nią stało, bo dalsze są i inne jego widoki, ale teorii tej użyje jako broni, aby utrudnić porozumienie z koroną. Na to powinno dobrze uważać stronnictwo Deaka i starych konserwatystów, bo powtarzamy: w Austrii dziś albo rzetelna federacja, pod jaką bądź formą, ze sprawiedliwym uwzględnieniem godności wszystkich narodowości, albo przejście do pewnego rodzaju konstytuanty, która doprowadzi czy to do rewolucji, czy do rządów wojskowych. Bolesna ewentualność, kiedy się widzi, że na obecnej drodze, byle namiętności były trzymane na wodzy, nie tylko we wszystkich monarchii austriackiej prowincjach zakwitnąć może życie bujne na politycznym, umysłowym i przemysłowym polu, ale to życie oddziałać by musiało i na wschód i na zachód przykładem wolności prawdziwej, wywołanej przez grę równoważących się sił społecznych.

Znakomici publicyści uważali nieraz, że w krajach składających monarchię austriacką napotykają się żywioły jeszcze nie rozstrojone, a mogące być wybornym materiałem do naturalnej organizacji społecznej w tych warunkach, jakich obecność wymaga. Jakoż, zachodzi się tam wielka własność, klasa właścicieli, w której tradycje wyższych społecznych położeń nie obumarły. Znajdują się miasta liczne, bogate, przemysłowe, zaopatrzone w ludność ruchliwą i z tradycjami gminnymi; klasa włościańska zamożna, nie rozdzieliwszy zbyt jeszcze własności, stanowi przeważną podstawę społeczeństwa. Wszystkie te żywioły razem w rzadkiej znajdują się harmonii i stosunku. Idzie więc o to tylko, aby wszystkie zapasy sił swoich i życia rozwinąć mogły, aby nie były krępowane to administracją centralną, to prawami cywilnymi, które pod pozorem opieki nad własnością albo jaką gałęzią przemysłu osłabiają kredyt i samemu przemysłowi więzy narzucają. W tym nie rozpatrzono się dosyć, bo przestano by się dziwić, czemu kraje obfitujące, jak żadne, w bogactwa przyrody, poprzerzynane najpiękniejszymi rzekami, o których tak trafnie powiedział Pascal: "że to są drogi, które idą i niosą gdzie potrzeba," dotykające morza Adriatyckiego, a sięgające po Czarne, jak takie kraje mogą stać nad przepaścią bankructwa, i nie dorównać przemysłem, handlem i bogactwem innych Europy częściom.

Jakkolwiek z dotychczasowych kroków gabinetu, zwłaszcza ministra skarbu, wiele wnosić niepodobna, to jednak pewna, że nie ścierpi dawnych form skrystalizowanych i odrętwiałych, narzędzi spełniających mechanicznie szczegółowe dawnych rozporządzeń paragrafy a za zbyt drogą zapłatę. To pewna, że nie ścierpi urzędów bez odpowiedzialności przed prawem i opinią, a to jest jedyny sposób, aby wyższy moralny porządek wprowadzić w administracyjne organa: co przyjdzie tym łatwiej, że jak liczba ich będzie nieskończenie mniejszą, tak wybór zacnych i zdolnych snadniejszy. Ktokolwiek się przypatrzył bez uprzedzenia formalizmowi obecnych urzędów, obojętności dla interesu tak poszczególnych indywiduów, jak dla interesu ogółu, byle tylko był załatwiony numer i posunięty dalej; kto uważał jak obojętną jest klasa urzędników względem opinii czy miejscowej czy krajowej, a jedynie oględna na to, jakie w swojej hierarchii obejmie stanowisko, ten zrozumie, jakim będzie dobrodziejstwem skruszenie tego mechanizmu a zastąpienie go organizmem żyjącym. Niełatwe to zadanie; ale ministerium może być pewne poparcia przez wielką własność, duchowieństwo, całą masę ludności wiejskiej a w miejskiej całą tę część, co nie zarażona fałszywym liberalizmem. I w takim położeniu miałoby się cofnąć przed biurokracją, garstką dziennikarzy i kilkunastu władcami giełdy? - bo w końcu, to jedyni ministerium przeciwnicy. Ale jeżeli nie liczni, bardzo niebezpieczni przez związek, namiętność, interes, a w odwodzie mają za sobą europejsko-socjalne stronnictwo. Żywioły, na które ministerium rachować może, dla których poświęcić się pragnie, rozstrzelone, mające tylko poczucie ale nie mające wytkniętej polityki, znajdują swój wyraz tylko w sejmach. Niech przeto każdy spełni swój obowiązek głownie w tym, aby żądać tylko rzeczy możliwych, a ostateczny rozwój i urzeczywistnienie zupełne swych praw odłożyć na później, a teraz mocniej poprzeć ministerium i formę, orzekając, że jak tę formę jedynie uważają za zbawienną dla siebie, tak w tej formie gotowe do wszelkich poświęceń dla monarchii.

Co do Węgrów powiedzieliśmy obszerniej. Czechy nie potrzebują rady, bo dość sami są zmyślni; ale jednak i oni niechaj się zbyt w szczegóły nie zapuszczają: ryczałtowo biorąc rzeczy, a strzegąc się husyckiego jadu, który gdzieniegdzie się jeszcze odzywa pod patriotyczną formą, a istotnie podaje rękę tylko panslawistycznej schizmie.

Co do nas, Sejm galicyjski wypełnił dotąd swoje polityczne powołanie. Czy mógł więcej kwestii wewnętrznych załatwić nie wchodzimy, mówimy tylko obecnie o kierunku jego w stosunkach z monarchią. Spokojem swoim, on pomawiany zawsze o niezgodę i burzycielstwo, poparł moralnie ministerium; dał zatem dowód przekonania, że obecnie dla żywiołu polskiego gruntem, na którym rozwinąć może swe siły jest monarchia austriacka. Wypowiedział to, co kraj cały za prawdę uznaje. Zapominać nie należy słowa największego naszych czasów monarchy i człowieka stanu: "Nie ma przepaści, której by polityka zapełnić nie mogła". Tak jest; tylko w Austrii żywioł polski i ruski, bo w umowie jak w sercu rozdzielić ich nie możemy, mają punkt oparcia a czas i miejsce, aby się przechować, rozwinąć, zorganizować. Austria przeto silna, jest dla nas koniecznie potrzebną, i monarchia równie jak dynastia na naszą pomoc rachować winny. Opatrzność, która dziwnymi drogami rzeczy, ludzi i narody prowadzi, przywiodła nas na grunt, na którym klasy wyższe z natury przewodniczące, z instynktami ludowymi porozumieć się mogą. Społeczność w rozdziale, w rozpadnięciu jest zawsze słabą; tylko zlanie rozmaitych warstw społecznych na gruncie jednych wyobrażeń uczuć daje narodowościom siłę. To pewna, że lud u nas miał zawsze instynkt i uszanowanie dla władzy. Bezwzględna opozycja, na którą nas wypadki skazały, była mu w najwyższym stopniu wstrętną, bo przeczuciem mas odgadywał jej nicość. Tak klasy mające wyższą kulturę i przewagę pływały ze swoimi dążnościami w jakiejś mgle bez podstawy, podobne do duchów Dantego, bez ostatecznego wpływu, a zdolne tylko do czynności bezowocnych. Tak dalej nie będzie; jakże różne dziś stanowisko włościańskich posłów na sejmie! A na tej drodze przyjdą niewątpliwie do tego, iż mogą zaufać przewodniczącym klasom; a ilekroć duch jakiegoś stronnictwa nie będzie się starał ich wyzyskać, dawać będą swoje głosy ludziom do działań sejmowych zdolnym. Stronnictwo tak zwane ruskie (tym boleśniej dotknąć nam tego szczegółu, że duchowną ono przyobleczone szatą) nie uważa w zapale swoim - chcemy jeszcze wierzyć, że dobrą natchnione wiarą - jak niezmierną Kościołowi może zrobić szkodę, nadużywając i zużywając zaufanie ludu. Zaprawdę, nie rozumie lub zrozumieć nie chce, jak utrudniając ruch sejmowy, jak czepiając się biurokratycznej siły dla chwilowej korzyści, czy dla zadowolenia drobnych namiętności, poświęca, o ile od niego zależy, najdroższą sprawę: urządzenie monarchii. Toż samo powiedzielibyśmy, gdyby jakim wypadkiem na łonie polskiego stronnictwa, frakcja jakowa zatknęła sztandar opierający się choćby na najwznioślejszym uczuciu, ale będący politycznym wybrykiem. Któżby śmiał przesądzać Opatrzności dzieło albo wątpić o jej miłosierdziu? Żaden człowiek uczciwy ojczyzny się nie wyrzeka; więcej powiemy, żaden uczciwy człowiek obcy, a nawet nieprzyjaciel, nie śmiałby tego zażądać. Więc nie o to idzie. Idzie o to: że w polityce wypowiadać swe ostatnie czy uczucia czy myśli jest nierozumem; że jest politycznym nierozumem chcieć celu, a nie obierać do tego środków; że na nic się nie przyda ustawne powtarzanie swoich życzeń obok niecierpliwości i nieudolności do ich spełnienia. Nie ten naród ojczyznę mieć będzie, co by jak w gorączce ustawicznie o nią wołał, ale ten, który cierpliwie, spokojnie obmyślony systemat wypełni, bez zarozumienia, czasem długo bez pociechy, ale z tym przekonaniem, że jeżeli nie zobaczy celu swoich życzeń, to przynajmniej ma czyste sumienie, że im żadnym nie zaszkodził krokiem.

Kraków 24 lutego 1866.

 

 

II.

 

I.

 

Kiedy dziesięć miesięcy temu nacechowałem Austrię jako koniecznie monarchię federalną, nie rozumiałem wtedy, aby wypadki tak prędko potwierdziły moje zdanie, ale przyznam, nie rozumiałem także, aby w koronnych krajach, wchodzących w skład państwa, aby w sejmach, które je przedstawiają, okazało się tak mało politycznej inicjatywy. Jakoż strasznych porażek lipcowych niepodobna kłaść na karb tylko nieudolności w rozkazywaniu, albo niebitności wojska, które już ze składu narodowości tradycyjnie znane z odwagi [ii] . Zapewne, była niedołężność w naczelnej komendzie, był nieład w obsłudze co do żywności, wkradła się niekarność i brak zaufania w szeregi, ale to wszystko samo nie tłumaczy porażki, albo raczej wszystko to było tylko objawem rozkładu wewnętrznego. Jedna z najznakomitszych narodowości, sławna to na polach bitwy, to z rycerskiej pomocy, którą przynosiła dynastii, nie odznaczyła się zgoła, ani przeważnym na polu bitwy czynem, ani pochopnością ludności do poświęceń i obrony. Administracja wojenna i cywilna odznaczyła się jedynie nieudolnością usiłowań, bo dawna siła biurokratyczna, natchniona duchem kastowym i instynktem własnej konserwacji, była złamaną, a nic jej nie zastąpiło. Wojsko samo nawet prze trzy wieki wiedzione nazwą i poczuciem, że jest cesarskie (kaiserlich), nie czerpało w tym poczuciu siły, bo takie wyobrażenie cesarstwa już utraciło powagę. Do tego istotnym powodem wojny było utrzymanie przewagi austriackiej w Niemczech, a zatem afirmowanie, że monarchia austriacka jest i być musi niemiecką; i w tym był błąd. Ten błąd radykalny ukarany został strasznym upokorzeniem, ale bo jakże się dziwić, że nie było zapału dla myśli i celu, który nie miał przyszłości, a był istnym anachronizmem. To są zatem powody, dla których wojsko tak liczne, tak piękne, z natury tak bitne, nic nie zdziałało, dlaczego ludzie stanu zacni i poświęceni, nie mogli dynastii zasłonić przed wielkim upokorzeniem. Mens agitat molem, a na fałszywej podstawie nie dane jest najgenialniejszemu człowiekowi budować.

Czy ta ostatnia nauka, czy ta ostatnia próba, aby z Austrii zrobić choć w połowie państwo centralistyczno-niemieckie była dostateczną?

Jeżeli temu dziesięć miesięcy było prawdą, że Austria jest i być może monarchią federalną, że dynastia panująca tylko jako łącznik i gwarancja tych różnorodnych na pozór, a jednych w istocie interesów utrzymać się może, to stokroć bardziej dzisiaj. Chcieć wówczas afirmować Austrię, jako niemiecką, walczyć o jej przewagę w Niemczech było błędem, dziś byłoby szaleństwem. Kiedy Austria i tradycją i położeniem swoim nie tylko jako członek związku niemieckiego, ale jako stojąca na jego czele zapuszczała głębokie korzenie w Niemcy aż po Frankfurt i czerpała stamtąd soki żywotne i siłę, można było karmić się iluzją, że w dzisiejszym czasie, obok obudzenia poczucia narodowości, urokiem form liberalno-konstytucyjnych, jeżeli nie zaabsorbować, to odurzyć wszystkie kraje koronne potrafi. Zawsze było to tylko iluzją: ale dziś powtarzamy, kiedy Austria odcięta od Niemiec zachowała około siedmiu milionów germańskiej ludności przypuszczać, że ta ludność, dlatego że jak sami przyznajemy bardziej wykształcona, zajmująca stanowiska przeważne to w rządzie, to w przemyśle, to w nauce, rozsiana, niemal utopiona we wszystkich prowincjach, potrafi stworzyć patriotyzm, przewagę, słowem potrafi albo zniemczyć 30-sto milionową ludność, albo do swoich użyć ją celów, to może marzyć dziennikarstwo wiedeńskie, liczne grono niemieckich literatów, adwokatów, urzędników, że użyję tu sakramentalnego słowa inteligencja, ale żaden człowiek polityczny i praktyczny temu nie wierzy. Że żywiołowi niemieckiemu, który nawykł od lat wielu wyzyskiwać wszystkie koronne kraje i rozpościerał w nich swoją przewagę, boleśnie rozstać się z tą przeszłości, pojmuję, ale to trudno: to są skutki błędów i zbrodni r. 1846, to jest nemezis historii, to jest rzeczywistość, do której nas tak często odsyłają. Gdyby ten żywioł upierał się dziś jeszcze koniecznie przy mniemanym swoim pierwszeństwie i przywileju, mógłby znów sobie i nam zrobić wiele złego, mógłby zgubić dynastię, natury rzeczy zwyciężyć nie potrafi. Kto by wątpił o prawdzie tego, co powiedziałem wyżej, niechaj sobie przypomni usposobienie ludności w stolicy i w niektórych większych miastach, kiedy Hannibal był ante portas. Niechęć do ministrów przeważała niechęć do nieprzyjaciela; zapał prawdziwy okazał się tylko w Tyrolu, kędy przechowała się wiara i tradycje. Instynkt silny, że federacja pod zwierzchnictwem domu Rakuskiego może jedynie wybawić i zapewnić rozmaitym narodowościom prawne rozwinięcie się przy używaniu swobody, okazał się tylko w Galicji i w Czechach. A kiedy te dwa królestwa brały to cierpieniem, to ofiarami udział we wspólnej walce, Węgrzy spoczywając na dawnych laurach: moriamur pro Rege nostro, targowali się o swoje przywileje. Dzisiaj targują się dalej, a korona, jakby nie miała nic innego do roboty, jak myśleć o zaspokojeniu roszczeń jednego szczepu, pracuje jedynie, jakby przyjść z nimi do zgody: zdaje się, że do zgody z nimi dojdzie. W zgodzie na takich podstawach upatruję największe niebezpieczeństwo dla innych koronnych krajów, dla całej monarchii, dla dynastii; i dlatego te słowa.

 

II.

 

Pragniemy wszyscy federacyjnego związku krajów koronnych w skład monarchii austriackiej wchodzących, ale samo pragnienie, samo uczucie bez usiłowań, bez świadomości dokładnej środków, a nawet jasnego widoku celu, na nic się nie przyda, tak jak nie pomoże ustawne narzekanie na rząd, że jest bez inicjatywy i nic zgoła nie zrobi dla federacyjnego ustroju. Federacja nie powstaje nigdy ze środka, ale że tak rzeknę z obwodu; nie może rząd powiedzieć: łączcie się federacyjnie, ale rozmaite koronne kraje winny same do tego podążać, formułując najprzód głośno to zdanie, a następnie porozumiewając się nawzajem ze stronami. Nie wystarcza tu jeden albo drugi artykuł dziennikarski, nie wystarczą jakkolwiek wymowne antycentralistyczne mowy. Potrzeba, aby poczucie autonomiczne z jednej strony, federalistyczne z drugiej biło silnie we wszystkich warstwach, we wszystkich żyłach każdego koronnego kraju. A wówczas okaże się jasno, że najfałszywiej jest postawiona kwestia zgody korony z Węgrami. Węgrzy nie z koroną powinni się układać, ale z innymi koronnymi krajami. Jeśliby korona wprost z nimi układać się miała, to pytam, jaką sprawę mają mieć deputacje nasze na Radzie państwa w Wiedniu? Fakt jednostronnego układu z Węgrami bądź co bądź zaprowadza dualizm, a dualizm prowadzi w bliższej lub dalszej przyszłości do separatyzmu Węgier, albo do centralizacji i germanizacji krajów koronnych z tej strony Litawy położonych. Jeżeli zatem chcemy autonomii, jeżeli w związku federacyjnym mamy żyć pod opieką Rakuskiego domu, to układajmy się z Węgrami, nie dopuszczając, aby korona jednostronnie z nimi do tak zwanej przychodziła zgody, która nie byłaby czym innym jak monstrualnym dla tak absorbującej narodowości przywilejem.

Węgrzy, jak to już powiedzieliśmy dawniej, naród przeważnie prawniczy, stojąc od lat osiemnastu pośród rozmaitych przemian, z wytrwałością którą podziwiać należy, przy literze swoich praw, zachowali się od przemian politycznych, jakie przechodziły inne koronne kraje. Takie absolutne postanowienie zasady ratuje w obronie, ale po zwycięstwie modyfikacjom, jakie czas i wypadki przyniosły, ulegać winno. Związek personalny był możliwy w monarchiach patriarchalnych dawnego ustroju. Chciałaby tam społeczność europejska wrócić? Co do mnie i owszem: ale wiemy, ze wrócić ani chce, ani może. W obecnym położeniu, tak pojęty związek personalny jest albo anomalią, albo fortelem. Kiedy wszystkie koronne kraje, powiedzmy prawdę, po rozbiciu dawnej Austrii, wchodzą w związek federacyjny, pytamy skąd prawo dla Węgier, aby żądać przywilejów? Nie pojmowałem nigdy tej uległości tak zwykłej u nas dla interesów i przywilejów węgierskich, które się afirmują z tak bezprzykładnym egoizmem, a życzyłbym trochę tej wady nam samym, gotowym zawsze zapomnieć siebie dla korzyści drugich. Wielka cnota u człowieka pojedynczego - fatalna, zgubna wada narodu. Rozumiemy wszyscy i na to podobno zgoda, że istnienie monarchii austriackiej jest potrzebne dla przechowania i wykształcenia żywiołu polskiego, czeskiego i innych; przekonani jesteśmy równie silnie, że Austria nie już jako państwo, ale jako monarchia federalna istnieć może, że największą trudnością w tej chwili są Węgry, nie dlatego tylko, że swoich praw się domagają, bo te prawa i naszym stać się muszą udziałem, ale dlatego, że żądają osobnego ich uznania przez koronę. O federacyjnym związku wiedzieć nie chcą, jakby nie pamiętali, że jeżeli do niego nie przystaną cum partibus annexis, to te mogą i powinny na swoją porozumiewać się rękę. A jeżeli Węgrzy nie zechcą z nami mówić, to możemy mówić z Serbami i Chorwatami. Na co by więc mieli nadto wyciągać strunę. Nie jest to groźbą, ale koniecznym następstwem. Jeżeli bowiem chcemy celu, musimy mieć środków; a próżną byłoby rzeczą marzyć i mówić nieustannie o federacji, a cofnąć się przed uporem i egoizmem jednych, jak zaś zobaczymy niżej, przed słabością i urojeniem innych narodowości. My, Czesi, Morawianie, Kraincy, Tyrole, Niemcy, potrzebujemy Austrii silnej i potężnej. Jeżeli badamy dobrze publiczne pisma Węgrów, to zdaje się, jakby ją ignorować chcieli, a znają tylko swego króla i związek z nim osobisty. Nikt więcej ode mnie praw historycznych nie szanuje, dla nikogo więcej nie mają uroku, ale przebóg, pytam powtórnie, jak dzisiejszym politycznym składem rzeczy dałaby się zrozumieć unia tylko osobista, odnosząca się jedynie do patriarchalnej monarchii? I czy Węgrzy przyjęliby wszystkie jej następstwa, jako to przywileje kastowe, prawo prywatne sukcesyjne, powagę majestatu? Zaszły więc zmiany i zajść musiały, w stosunkach wewnętrznych. Muszą nastąpić i w stosunkach politycznych kraju całego do monarchii, kraju węgierskiego do innych koronnych krajów, a nawet do innych narodowości, które składały koronę świętego Szczepana, albo były do niej przyłączone, partes annexae. Te wszystkie prawdy, powinniśmy, to jest inne koronne kraje, wypowiedzieć Węgrom, bo to z nami sprawa, nie tylko z koroną, bo tu o nas idzie, nie o koronę samą. Mylą się wielce ci, którzy nie rozróżniając czasu i położenia, mówią: "Nie przeszkadzajmy Węgrom, niechaj oni zdobędą jako najdzielniejsi, co najwięcej przywilejów na koronie, niech nam utorują drogę, a my potem o te same upomnimy się prawa". Azaż nie widzą, że gdyby wszystkie koronne kraje arrogowane przez Węgrów przywileje zdobyć sobie miały, to by korona, która nas wszystkich jest łącznikiem i tarczą, została rozbitą. Albo co bardziej prawdopodobne, że Węgry zdobywszy dla siebie odrębne stanowisko, strąciłyby nas w centralizacją obojętną, absolutystyczną czy liberalną, która skończyłaby się rozkładem i częściowym przez sąsiadów zaborem. Tyle co do stosunków z Węgrami.

Drugi żywioł walczący przeciwko idei federalnej, jest żywioł niemiecki. Niemcy, wchodzący dzisiaj w skład monarchii austriackiej, mają przed sobą dwie tylko drogi, albo połączenie ze związkiem północno-pruskim, albo usiłowanie, aby monarchię ukonstytuować, a w niej równie uprawnione i szczere zająć stanowisko. Jeżeli stoją o związek ze starożytną swoją dynastią, jeżeli stoją o przewagę stolicy i wielkich miast, znakomitych bogactwem, wpływem i inteligencją, to zrzuciwszy z siebie dawne uprzedzenia do panowania, nie mogą nie uznać, że wszelkie usiłowanie, aby jednolite zaprowadzić państwo, a germańską utrzymać przewagę, wtrąci nas wszystkich w przepaść najprzód bezrządu, a potem aneksji. Siłę zaś dać może jedynie związek federalny, w dobrej zawarty wierze. W tej sile będą mieć swój udział i Niemcy. Nawykli lekko nasze polityczne stanowisko sądzić, zapominają, żeśmy byli kiedyś politycznym narodem, a przeszliśmy straszną i wiekową nieszczęścia szkołę, która bądź co bądź nie była bez korzyści. Ta szkoła, ta polityka nauczyły nas, nie rządzić się sympatią ani antypatią, ale tylko uznaną prawdą i interesem. Z uczuciem zapomnienia wszelkich krzywd i upokorzeń, podajmy rękę do zgody, do wspólnego dzieła, zaklinamy wszystkie zdrowe żywioły niemieckie, aby się zastanowiły spokojnie, czy federacja koronnych krajów jest utopią, czy federacje nie okazywały się zawsze niezmiernej kohezyjnej siły, czy przez to rozczłonkowanie nie mnoży się w nich niemal siła i potęga, czy wreszcie podobna na innej drodze zaspokoić poczucie rozmaitych narodowości i natchnąć miłością dla monarchy i ogółu. Powtarzam przytoczony już przeze mnie przykład Ameryki Północnej, która wytrzymała straszną walkę, jakiej by żadne jednolite mocarstwo nie podołało. W takim więc organizmie, każde prawo uznane, każda narodowość uszanowana, każdy język wolny w rozwoju, a niczym nie zrażona miłość i instynkt własnej konserwacji, łączący rozmaite szczepy, pod opieką i przewagą starodawnego, a odradzającego się na nowym gruncie Rakuskiego domu.

Jakie byłoby stanowisko i zamiary hrabiego Belcredego co do przyszłej organizacji państwa, nie da się teraz osądzić z jego słów, bo dotąd nigdy wyraźnie federalistą się nie ogłosił, ale łatwo odgadnąć z całego kierunku jego polityki i z niechęci, jaką wraża centralistom niemieckim. Jeden krok tylko mógłby obudzić wątpliwość, a tym jest nominacja barona Beusta, ale dlatego, że nie jest Niemcem austriackim. Że zatem, jakkolwiek najlepszą o zdolności i chęciach barona Beusta mamy opinię, trudno nam uwierzyć, aby zrozumiał, o co tu właściwie idzie. Baron Beust, człowiek zacny, śmiały i zdolny, musiałby być geniuszem, aby wychowany wpośród innych wyobrażeń, przejęty wskroś, i z tego niepodobna robić mu zarzutu, interesem niemieckim, mógł tak się wrobić w stosunki i interesy nowej ojczyzny, aby zrozumieć, że przede wszystkim, Austria musi się organizować na tej nowej podstawie, a dopiero tak zorganizowana może rozpocząć działanie i przewagę na zewnątrz. Kiedy ostatnimi czasy baron Beust, biorąc imieniem Austrii inicjatywę sprawy wschodniej, chciał tym sposobem windykować dla Austrii stanowisko europejskie, i wprowadzić choć osłabioną w udział i kierownictwo wielkimi sprawami świata, postąpił, jako człowiek stanu dawnej szkoły nader zręcznie i przenikliwie: ale to samo dowodzi, że nie dość dokładnie może ocenia położenie Austrii; stąd jego miłe Węgrom, niebezpieczne dla nas rokowania w Peszcie, a mające swoją przyczynę w braku możliwości, który podnieśliśmy wyżej, objęcia dokładnego głównych potrzeb chwili, które nawet może mu nigdy nie były dobrze przedstawione.

Niech więc nas tutaj dzienniki centralistyczne wiedeńskie nie pomawiają o chęć przeprowadzenia federacji słowiańskiej, która by inne narodowości ujarzmiła w austriackim państwie. Federacji słowiańskiej nie chcemy, bo wiemy do czego prowadzi. O supremacji słowiańskiej nie myślimy, bo mamy nie tylko ducha miłości i sprawiedliwości, ale jaką taką polityczną przenikliwość. Chcemy federacji wszystkich koronnych krajów, nie wchodząc jakiego są pochodzenia; wyciągamy rękę bratnią na zachód i ku południowi, do Tyrolczyków, którzy tak wyborny federacyjny przedstawiają element, na wschód ku Serbom, Chorwatom, Węgrom, Siedmiogrodzianom, na południe ku Karyntom i Wybrzeżu, gdzie tak niewyraźnie, a jednak instynktownie, duch autonomiczno-federacyjny się objawia, jakeśmy to widzieli w świeżo ogłoszonej odezwie komitetu przedwyborczego w Lublanie. Kto śmie zatem powiedzieć, że kraje koronne monarchii austriackiej federacji nie chcą, albo chcą jej leniwo? Nie wszystkie może zdają sobie sprawę, jaką ona być powinna, ale wszystkie pragną autonomii, a kto mówi autonomia w kraju, mówi federacja w państwie. Jest więc rzeczą tych narodowości, które do dokładniejszych pod tym względem przez doświadczenie przyszły zasad, podnieść federacyjną chorągiew i śmiało z nią kroczyć naprzód.

 

III.

 

Na początku tego pisma powiedziałem, że nie spodziewałem się nigdy, aby rozmaite koronne kraje reprezentowane w sejmach, tak mało pod tym względem okazały inicjatywy. W rzeczy samej, a tutaj tylko dotknę sejmu galicyjskiego, bo do innych prócz niemieckich te same zarzuty zastosować się dadzą. Przyznać należy, że koło poselskie wielkiego poświęcenia, miłości dla kraju, pracowitości, a nawet zdolności dało dowody. Trudno nie podziwiać nielicznego zastępu ludzi wykształconych, walczącego z trudnościami położenia, a co gorsza z konsekwentnie obmyślaną złą wolą. Chciał on, w uznaniu wewnętrznego rozstroju, jak najwięcej zrobić dla kraju, i dlatego stracił wiele drogiego czasu na walce wewnętrznej, niepomny, że jakkolwiek krajowego sejmu jest rzeczą załatwiać najprzód domowe sprawy, to położenie wyjątkowe monarchii nakazywało w kwestii organizacji jej wewnętrznej zająć wybitniejsze stanowisko. Czy zaś ono było opisane dokładnie w prawie albo nie, to w takich chwilach obojętne. Bo jakkolwiek ważną kwestia gminna, językowa, edukacyjna, propinacyjna, to najważniejszym jest utrzymanie bytu monarchii, jako tego wielkiego ciała, w które obecnie kraje koronne i ich instytucje zapuszczać mogą korzenie. Na co zdałyby się nam najlepsze instytucje, gdyby monarchia nie była dość potężną, aby byt krajów koronnych zagwarantować mogła? Najprzód zatem należało, albo wprost wystąpić z inicjatywą do ministerium, albo odezwać się do innych krajów koronnych krajów. Słusznie Sejm zrobił, że adresem do Najjaśniejszego Pana objawił stanowisko kraju względem dynastii, że mierząc wiekową misję dawnej Polski z misją, jaką Opatrzność nowej Austrii tak widocznie dziś wskazała, zlał, że tak powiem, pragnienia kraju z potęgą, siłą i pomyślnością odrodzonego państwa, - ale wtedy dopiero byłby dokonał zadania, gdyby był wskazał zarazem gorące życzenie kraju i silne swoje przekonanie, że tylko federalny a nie inny związek może przynieść praktyczne owoce, których oświadczenie czysto uczuciowe jest tylko zadatkiem. Jeżeli ministerium, jak wątpić nie mamy prawa, chce federalizmu, bo logicznie czego innego chcieć nie może, toć takie wystąpienie byłoby dla niego niezmierną otuchą pośród trudności i pocisków, które w stolicy spotyka. Ale nie to jedno zostawało sejmowi do czynienia. Boć przede wszystkim należało im znieść się wprost z innymi sejmami, jeżeli nie na urzędowej, to choć na prywatnej drodze. Jakże; więc chcemy federacji, inne kraje koronne chcą jej albo chcieć muszą, a nie wiemy zgoła, jak formują to żądanie? Chcemy żyć w spółce, a warunków spółki nie znamy? Spuszczamy się więc na samą konieczność, tak dalece w tę konieczność wierzymy. Prawda, ona istnieje; ale dopomóc jej trzeba. Bóg ani człowiekowi, ani narodom nie dał nic bez warunku pracy. Czasu stracono wiele, daj Boże, aby ta strata nie była niepowrotną, boć zdaje mi się, że i przed zwołaniem sejmów i w odstępach pomiędzy nimi, przystało owym ludziom, co mają zaufanie swego kraju, co stoją na świeczniku, których każda narodowość uważa jako zdrowie i rękojmię swej przyszłości, porozumieć się nawzajem, sformułować główne pakty, obrachować się z siłami, a tak dopiero mówić i z koroną i z tą narodowością węgierską, tak zuchwale stojącą na uboczu.

Takich ludzi mamy. Ani jednego nie pominęło zaufanie krajowe, ale uczciło urzędowym powołaniem. Mieli tytuł, mieli i powagę. Nikt więcej ode mnie ich nie szanuje. Ale słuszny robię im z tego tytułu zarzut, że nie przygotowali do tyla federacyjnego dzieła, ile byli powinni, że nie wstrzymali natarczywego parcia węgierskiego, że nie dość znają usposobienie i stosunki południowo-sławiańskich narodowości. Mówią o federacji: pytam co dla niej zrobili? Kiedy w letnich miesiącach, kilku najlepiej zasłużonych, a zaufaniem kraju naznaczonych rodaków przebywało w stolicy, była pora porozumienia, i z ludźmi publicznymi Czech, i z ludźmi Serbii i Kroacyi, była pora zagrożenia Węgrom; ale Węgier, jakby jakiego palladium, nikt dotknąć się nie śmiał. Otrzymaliśmy zapewne dla kraju wiele, otrzymując rodaka na najwyższym urzędzie krajowym i rodaka przed wszystkimi zdolnego, aby w takim czasie takie zająć stanowisko. Jakkolwiek silnie jestem przekonany o wielkości tego dobrodziejstwa, które jest rękojmią nieocenioną spokoju wewnętrznego, to jednak samo nie wystarcza, bo zapewnia dopiero krajowi przychylną, zdrową, energiczną administrację wewnętrzną, ale nie wpływa na organizację państwa, a tym samym kraju. Jakkolwiek wielkie o zdolności hrabiego Gołuchowskiego mam pojęcie, to jednak, chociaż niezrównany a energiczny administrator, człowiek stanu, jak tego dowiódł krótkim swoim na czele ministerium pobytem, bo w końcu wzmocniony Reichsrath i patent październikowy jego są dziełem; lecz czyliż danym mu będzie, aby poczuł dokładnie jedyne dziś możliwe warunki organizacji monarchii i społeczności? Jest to właściwością ludzi, którzy olbrzymią czują w sobie siłę, że na tę siłę rachując, ufają, iż potrafią trudnościom podołać, i umieją raczej pojętą przez siebie dać formę mechaniczną społeczności, aniżeli dozwolić, aby się organicznie wskutek wolnej walki potęg wewnętrznych wykształciła.

Gdyby już dziś nie było nic do roboty, to bym zapewne tych słów nie pisał, bo nie lubiłem nigdy jałową zabawiać się krytyką. Ale tak nie jest. Chwile ważne przeszły, minęły bez korzyści, zaledwie warto mówić o nich, chyba dla nauki. Nadchodzi chwila stanowcza, Rada państwa zwołana, tam się dążności wyjawią, a siły wypróbują, tam stoczoną będzie ostatnia walka, tam będzie miejsce zajrzeć w oczy Węgrom, którzy to ze zwykłym swoim politycznym instynktem doskonale poczuli i co prędzej dobijają targu. Dlatego, moim zdaniem, śmieszne pytanie, czy posłowie polscy pojadą na Radę państwa albo nie? Pojechać winni, bo to pewne, że absencją nic nie zrobią. Tam działać, tam walczyć - hic Rhodus, hic salta! Żądano by czego niewłaściwego od posłów naszych, toć nie są ludzie bez odwagi cywilnej i charakteru. Ręki nie przyłożą do tego, co kraju niegodne. Wreszcie w każdej chwili czas się cofnąć, ale tam właśnie zetknięcie, rokowanie z innymi koronnymi krajami, tam wspólne działanie, tam zbliżenie jednością interesów i serca i ręki.

Dziwnym, a nieszczęśliwym zrządzeniem losów nie ma może dość serdeczności pomiędzy Polakiem a Czechem, Czechem a Kraińcem. Oto właśnie pole, aby zbliżenie nastąpiło. Bądź co bądź, największym łącznikiem, zwłaszcza między narodami jest interes, a tu wszystkie interesy wspólne; nie może być antagonizmu, gdzie dla każdego jednakowe prawo. Nie może być obojętności, gdzie interes każdego jest interesem wszystkich. Na Radę więc państwa, na radę! Tam urośnie jeden doświadczeniem drugiego. Tam kierunek panslawistyczny wobec wolności i rzeczywistości, nie będzie śmiał się odezwać. Tam ułożą się formuły federacyjnego związku, a waga rozmaitych narodowości wskaże, czy z osobna, czy grupami do związku przystąpią. Ale wprzódy należy przygotować dzieło. Ludzie posiadający zaufanie kraju powinni się już wprzód porozumieć, a nie taję, że przede wszystkim porozumieć się powinni z Czechami, dlatego, że to kraj koronny, ludny, wpływowy, z wybitną przeszłością, i dlatego, że politycznie zorganizowany, jak żaden inny w monarchii z tej strony Litawy. Organizacja ta stanowi jego siłę, ale może stać się także jego niezmiernym niebezpieczeństwem. Kilka kierunków, jakkolwiek niezupełnie sprzecznych, dzieli jednak siły czeskie. Byłoby rzeczą niesłychanie ważną, aby ten rozdział był, jeżeli nie zniesiony, to przynajmniej zawieszony, a wszystkie usiłowania skierowane jednostajnie ku federacyjnym celom. Otrzymawszy raz w federacji rzetelną autonomię, będą mogli Czesi urządzić się wedle swej woli. Dziś niech się łączą: łącznikiem tym mogą być przede wszystkim Polacy, tłumacząc Czechom z własnego doświadczenia, jakie to są skutki dla narodowości niezupełnie niezawisłej, kiedy się sztucznie podzieli na obozy, to wsteczne, to postępowe, to pseudo-patryotyczne, to konserwatywno-rządowe. Czechy mnie trwożą. Organizacja taka jak czeska, daje tak przeważną siłę niektórym przywódcom, że słusznie obawiać się można, aby ich pycha nie uniosła. Nadto w polityce znane zjawisko, jak często środek staje się celem. Agitacja rozpoczęta jako środek, przechodzi w stan chorobliwy i prowadzi się dalej dla samej agitacji. Do tego często nieczyste przymieszają się pobudki, z ruchu narodowego korzysta ruch rewolucyjny. Byłoby szkodą niepowetowaną, gdyby takie usiłowania półwiekowe niezrównanych patriotów czeskich miały kiedy posłużyć za narzędzie do niebezpiecznych celów. A kiedy szczęściem znakomite żywioły, które wypadki wieków przeszłych wciągnęły do obozu niemieckiego, wracają na łono narodu i z jego piersi ciągną pokarm języka i natchnienia, niechże wszyscy razem z koroną św. Wacława przybywają na walne rokowanie Rakuskich ludów.

Że w tej chwili sejm i jego delegacje powinny być złożone z ludzi żelaznej energii, obywatelskiej odwagi, silnego przekonania, zdrowego poglądu, a ducha karnego, to kraj łatwo zrozumie. Licznego zastępu mężów stanu nie posiada kraj żaden; nie posiadamy go także. Ale też nie potrzeba samych mężów stanu - potrzeba kilku ludzi prawdziwie politycznych, a zresztą ludzi z rozsądkiem, dobrą wolą i charakterem, co wyżsi nad chwilowe zdania, umieliby poświęcić swoje osoby dla raz podjętego kierunku. Są położenia, w których należy zachować w głębi duszy uczucie, wyraz lub nadzieje. Secretum meum mihi. W takich czasach kraj powinien mieć zaufanie. Kraj zaś nie mający ludzi, którym zaufać może, niech o przyszłości nie myśli

 

Pisałem dnia 18 stycznia 1867 r.

 

 

III.

 

Rekryminacje! To sąd, a nie rekryminacje. Sądzić wolno i należy, zwłaszcza jeżeli się wskazało wprzódy drogę, którą iść należało. Sądzić wolno i ludzi publicznych i zgromadzenia polityczne, bo nikt nie stoi tak wysoko, aby nie był odpowiedzialnym przed opinią kraju i historii. Czy zaś sąd sprawiedliwy albo nie, to bliska wykaże przyszłość i wyda wyrok. Zawsze na czasie dla ludzi, ale niestety często za późno dla krajowej sprawy. Zdaniem moim, a w kraju, który ma szczęście cieszyć się wolnością druku, dlaczego bym go nie miał wypowiedzieć, kiedy mną żadna prywata nie rządzi; zdaniem moim i monarchia i kraj, przez postępowanie niektórych sejmów odniosły niezmierną klęskę. I monarchia i kraj, bo jak powiedzieliśmy nieraz, interes ich obecnie nierozdzielny. Są czasem tak ciężkie chwile, że sprawy monarchii, sprawy panującego domu należy bronić przeciwko życzliwym, ale niezręcznym doradcom. Wówczas obywatel, wówczas poddany i silny spokojnym i prostym sercem staje obok monarchy i powiada: to drogą nie pójdę, bo prowadzi do przepaści: a to w kraju wolnym a wiernym nazywano by opozycją Jego Cesarskiej Mości.

Taką właśnie jest obecna chwila. Doradcy korony prowadzą monarchię i dom panujący na bezdroża, obowiązkiem krajów koronnych, obowiązkiem sejmów czuwać nad tak drogim dla wszystkich zdrowiem. Nie idzie zatem tylko o przyznanie praw zapewne ważnych, drogich, krajowi przynależnych, ale przede wszystkim o utrzymanie potęgi całej monarchii i o rękojmię praw krajów koronnych. Kto do tyla niedoświadczony, aby nie widział, że monarchia austriacka w starciu, które dualizm wywoła, zużyje resztę sił swoich? Trzeba na to zaślepienia, jakie owładnęło żywioł niemiecki i partię centralistyczno-konstytucyjną. Kto nie widzi, że miłość i największa jedność ducha pomiędzy koroną a krajami, wywołana przez uszanowanie i bezpieczeństwo praw autonomicznych, może sama tylko dać potęgę monarchii? Kto nie widzi, że Węgrzy użyli zręcznie Niemców do swoich celów, że w wyłącznym swoim położeniu obojętni są o los monarchii, bo w końcu na separatyzmie albo nic nie stracą, albo może tajemnie do niego dążą? Gdzież zatem owe bezpieczeństwo dla całej monarchii dla której i zawarto sojusz z Węgrami i odwołano manifest wrześniowy i podrażniono interes i uczucie godności, najbardziej poświęconych dla monarchii ludów? Pochlebia sobie może minister, że Węgrów dziś tyle obdarzonych potrafi utrzymać na wodzy, za pośrednictwem żywiołu słowiańskiego. A zatem powrócilibyśmy do roku 1848, do strasznej wojny domowej. Zaprawdę warto było tyle mieć przed sobą doświadczenia, aby powracać do dawnych środków, do dawnych błędów, które tak srogo ukarane zostały. Jeżeli bar. Beust z takim tylko zapasem politycznego rozumu przyszedł do Austrii, to zaprawdę szkoda drogi. Nie usłuży zatem bar. Beust ani monarchii, ani monarsze, nie służy też i swemu krajowi ten, który dopomoże jakimkolwiek bądź sposobem dualistycznej próbie. Przeciwnie, im prędzej się ministeryum przekonało, że ta droga jest niemożliwą, tym lepiej. Przekonałoby się zaś koniecznie, gdyby wszystkie sejmy krajów koronnych oparte na patentach N. Pana odmówiły iść w ślad reskryptu ministerialnego, który całą naturę ustroju politycznego Austrii dowolnie zmienia, a po prostu zaprzecza sejmom z natury rzeczy, z manifestów i patentów równie wrześniowych jak styczniowych, należnych im praw, kiedy tylko do wiadomości ich delegatów ma być podany układ z Węgrami, a przyszła Rada państwa nie Radą państwa całego austriackiego, ale jakąś konstytuantą krajów cis-litawskich stać się musi. Jeżeli sejmy rozumieją, że powolnością w wysłaniu na taką Radę państwa cokolwiek zyskają, grubo się mylą. Zyskają obietnicę, zyskają nawet koncesje, ale bez rękojmi. Dziwne to usposobienie naszego kraju, ów wielki brak samodzielności, ta abdykacja przekonania, to na rzecz spisku, to na rzecz wpływów zapewne szanowanych, ale którym jednakże nie można się oddać bezwzględnie, jurare in verba magistri. Niesłychanie działa na wyobraźnie żywe a skołatane nieszczęściem, zwłaszcza, jeżeli w stałych zasadach nie mają pewnego kierownika, obawa tracenia posiadanych korzyści, nadzieja pozyskania jakichkolwiek ustępstw. Stąd wyradza się zadowolenie chwilowym zyskiem. Pomawiany gorzko o utylitaryzm, twierdziłem zawsze i twierdzę, że w polityce naszej, jak w każdej innej obranej polityce, trzeba mieć na względzie pożytek i możebność, ale pożytek rzetelny, prowadzący do pozyskania stanowiska, a nie korzyść chwilową, która tylko prowadzi do jego utraty. Wielu ludzi zacnych pójdzie bez zastrzeżenia na Radę państwa czy szczuplejszą, czy pełną, czy konstytuantę, czy nadzwyczajną, byle im zapewniono język w szkole i w sądzie, byle żaden urzędnik niemieckiego pochodzenia na ziemi naszej nie postał. Ale gdzie rękojmia, że tych dobrodziejstw, które jedno ministeryum dało, drugie nie odejmie? Tu o to idzie, aby te korzyści nie były dobrodziejstwem, ale aby stały się prawem, a prawem mogą być tylko, kiedy sejmy będą miały swoją autonomię obwarowaną stosunkiem federacyjnym kraju do całego państwa. Czy nie widzą, że wedle zasad patentu lutowego 1861 roku i ministerialnego reskryptu z 4 lutego, który zwołuje właściwie Radę państwa konstytuantę, sejmy będą zaabsorbowane? Kończąc niedawno pismo, podobnej jak obecnie treści, potępiałem absencję jak każdą negację i mówiłem: "Na radę, na radę". Prawda, ale na tę radę, która była patentem styczniowym zwołaną, która miała równoważnie prawa wszystkich krajów koronnych reprezentować i stosunek organiczny państwa oznaczyć, której miał być przedstawiony układ z Węgrami, nie po to tylko, aby go powzięła do wiadomości, ale aby warunki tego układu rozebrała, zmodyfikowała, doprowadzając je do harmonii z innymi krajami koronnymi krajami. Reskrypt ministerialny z dnia 4 lutego nowe zupełnie stworzył położenie. Układ z Węgrami już dokonany, a przez zanominowanie ministerstwa wprowadzony w życie. Nie idzie zatem o wolne skojarzenie koronnych krajów, ale o zlanie w jedną parlamentarną całość krajów z tej strony Litawy położonych: o uznanie potwornego dualizmu nostrum ostentum, portentum, który fatalnie doprowadzić musi do separatyzmu Węgier. Wielu niedowarzonym umysłom u nas nie bardzo straszną wydaje się ta ewentualność i godziłyby się dość dato casu na połączenie Galicji z Węgrami; niebaczni, że narodowość węgierska, jak wszystkie azjatyckiego pochodzenia jest w najwyższym stopniu absorbującą i rozkładającą. W takim położeniu rzeczy jechać na Radę państwa bez żadnego zastrzeżenia, jest to uznać prawomocność patentu lutowego i uznać wszystkie jego następstwa, na które przez lat sześć nie przestaliśmy narzekać. Centraliści niemieccy nie zmienili się zgoła, jak tego dowodem ich mowy i dzienniki, nie zrzekli się ani na jedną linię dawnych swoich do przywództwa, nawet do panowania roszczeń. Jaka przeto czekać nas może przyszłość, zwłaszcza jeżeli Czesi, których opuściliśmy w walce, nie przybędą na radę? Rozwiązano sejm czeski, prawdopodobnie rozwiążą sejm morawski, tyrolski i karyncki; którego pełen wierności i szlachetności adres mógłby służyć za wzór każdemu sejmowi. Tak dopnie ministeryum swojego celu. Rozbije obóz federalistów, a rozbije go dlatego, że nie wywiesił chorągwi i że na nią nie przysiągł.

Nie mniemam dlatego, aby dualizm w państwie, a centralizacja z tej strony Litawy utrzymać się mogły; natura rzeczy przemoże; potęgi krajów koronnych wystąpią coraz silniej; ministeryum przekona się, że siłą pokonać ich nie potrafi, a że łącznikiem może być tylko miłość, wierność i interes. Z drugiej strony wśród walki wyrobi się w krajach koronnych silniejsze samopoznanie własnych potrzeb i przeświadczenie, że tylko w federacji zaspokojone być mogą. Powstanie wnet parcie na Węgry, dla których dnie obecne tryumfu nie będą bardzo długie. Dalmacja, Serbia, Chorwacja, zapragną wystąpić jako wolne czynniki w federacyjnym organizmie monarchii. Tam nasza siła; z tymi żywiołami wspólnie działając, zyskamy zaiste więcej jak to wszystko, co nam ministerium za to, że siądziemy na ławach Rady, dać może.

A jakkolwiek cenimy naukę we własnym języku i inne koncesje, którymi powolność sejmu, podobnie grzecznemu dziecku wynagrodzono; to jednak wątpię, aby kraj nasz jak zgłodniały Ezaw sprzedał za misę soczewicy prawo starszeństwa. Prawo starszeństwa, które posiadamy pomiędzy narodami, dziś w skład monarchii austriackiej wchodzącymi, boć żaden podobnym nie cieszył się życiem, żaden nie posiada takich tradycji. Nam zatem przystało nie tylko dotrzymać kroku, ale iść przodem. W chwili, kiedy te wyrazy piszę, dochodzi wiadomość, że sejm bezwzględnie, nawet bez adresu, postanowił przystąpić do wyborów na Radę państwa: nie jest wiadomo jeszcze, jacy to będą ci delegaci. - Ale ktokolwiek oni będą, to postawię sobie jasno pytanie, po co jadą? I pewno nie po to tylko pojadą, aby dla zadowolenia niedoświadczonego ministra i niemieckich centralistów, utwierdzając dualizm monarchii a konstytucjonalizm nawet nie Szmerlingowski, ale cis-litawski, podkopać przyszłość Austrii - osłabić stanowisko Rakuskiego domu, a tak poddać Galicję na niebezpieczeństwo grożące jej od wschodu. Sapienti sat.

Nieprzyjaciel od lat czterdziestu rewolucji, spisku i wszelkiego, sztucznego ustroju, który niszczy indywidualność i wolność człowieka, nie posądzi mnie nikt o to, abym gardłował opinii skrajnej, albo gonił za popularnością. Ale jakkolwiek i z usposobienia osobistego i z zasady staję obok władzy, upatrując w niej zawsze narzędzie organiczne społeczeństwa, to są chwile, kiedy należy w interesie porządku społecznego, interesie jego przyszłości sądzić i kierować chwilowe zachcenia władzy. Dobrem sumieniem powtarzam za sejmem: Przy tobie Najjaśniejszy Panie stoję i stać pragnę, ale umiem rozróżniać i czasy i środki. Przełomu, któremu uległa społeczność i monarchia austriacka, nie pragnąłem zaprawdę, ale przełom nastąpił. Cóż dzisiaj: czy kleić wątłą budowę na podobiznę tej co w proch się rozsypała, dając jej za cement parlamentaryzm - czy uznać i wziąć za podstawę budowy to co jest? Cóż zostało z dawnej Austrii? Dom Rakuski nie tylko z wielkimi tradycjami przeszłości, ale z żywym uczuciem praw i obowiązków, jakie posiada i przeznaczeń opatrznych, które na nim ciążą. Z drugiej strony, kilkanaście krajów koronnych w których rozbudziły się poczucia indywidualne, potrzeba samodzielności, tradycje historyczne i wspólna dziś wszystkim miłość wolności. Dwa te potężne czynniki, kto doprowadzi do harmonii, kto nowym to całe potężne ciało natchnie życiem? Nic zaś łatwiejszego, bo z jednej strony powaga patriarchalna, opieka i ojcowskie poświęcenie; z drugiej na nowo przebudzona miłość synowska, utwierdzona interesem i instynktem własnego zachowania. Wyrzec tylko potrzeba słowo, półgębkiem wymawiane: autonomia w związku federacyjnym, którego nie wiem, czemu tak się obawiają. - Czy miałoby być niemiłe koronie, ale korona i nadto z wysoka i nadto przenikliwym okiem patrzy na to co się dzieje, aby nie widzieć, że warunków dawnej monarchii dziś szukać na próżno. W konstytucyjnym zaś państwie, daleko bardziej ograniczoną będzie władza monarsza i stanowisko panującego domu, jak w federacyjnym. W państwie konstytucyjnym, ministrowie odpowiedzialni, cień władzy monarsze zostawiają, kiedy monarcha naczelnik federacji, ma ministrów od niego jedynie zawisłych, którzy dlatego nie są niebezpieczni dla ogółu monarchii, bo sfera ich działania nie dosięga szczegółów życia narodowego, które to szczegóły samorząd prowincjonalny owładnie.

Zawsze główną trudność stanowią dziś Węgry, a trudność o wiele większą, a jak temu sześć miesięcy. Wówczas można było nie dopuścić dualizmu, dziś trzeba go złamać. Jak powiedziałem wyżej, nie długo na to trzeba było czekać, aby się objawił w krajach węgierskich, niegdyś do Węgier należących, dziś przez nie arogowanych, duch indywidualny. Samo położenie geograficzne Dalmacji, Serbii, Chorwacji - pomijając różnicę szczepową, bo o szczepy i narodowości zgoła tu nie chodzi, chodzi tylko o pojedynki krajowe - wskazuje, że są powołane do osobnego życia; zostawione pod przewagą węgierską nie przestaną być polem intryg, spisków i zachceń schizmy wschodniej. I mylą się bardzo ci, którzy rozumieją, że energia węgierskiego rządu, propagandzie rosyjskiej położy koniec. Energia węgierskiego rządu wpędzi do obozu rosyjskiego tych nawet, co dziś do niego nie należą. Niech Chorwacja, Serbia, Pogranicze, Dalmacja, staną jako wolne jednostki organizacji państwa, a wnet się ulotni duch separatyzmu i grawitacja na wschód ustanie. Nie odbędzie się ta sprawa bez bólu, odpowiedzą za to centraliści niemieccy, co Węgrom zaprzedali cis-litawskie kraje. Odpowiedzą także i Węgrzy, potęgujący bez miary swoje roszczenia; taki zbytni polityczny egoizm ukaranym zostanie, bo choć węgierscy ludzie stanu z bezprzykładną polityczną zręcznością i miarą obiecują dziś trzem królestwom i innym szczepom zupełną samoistność, toć te szczepy wiedzą z dawnego doświadczenia, co takie obietnice znaczą.

Ludzie stanu, dziś u steru spraw publicznych będący, przewidując konieczne separatystyczne stronnictwa skrajnego w Węgrzech dążności, rachując na hamulec, o którym wspomnieliśmy wyżej, że taka wewnętrzna walka dość nadwątlone zdrowie monarchii do reszty osłabi i że takie nadawanie i odwoływanie patentów, budzenie to centralistycznych, to autonomicznych nadziei, przekształcenie Rady państwa z nadzwyczajnej na zwyczajną konstytuantę, z pełnej na ściślejszą, odwoływanie się niby do patentu lutowego, a gwałcenie go przez dualizm, jak to wybornie wykazał w swej mowie hr. Thun, odejmuje wszelkie zaufanie. Prowadzona na rozmaite drogi, to wstrzymywana, to zawracana na nich, co dziwnego, gdyby powszechność straciła wiarę w takich kierowników i przyszła do zwątpienia, które jest najgorszym symptomem społecznym.

Dziennik "Czas" w nr 49 umieścił list z Wiednia tak pełen treści, ognia i szczególnej znajomości stosunków monarchii austriackiej i jej różnych szczepów, pełen myśli tak wysokiego polotu, że choć oznaczony literami L. Z. musimy posądzić o autorstwo jednego z najznakomitszych, choć nieszczęściem dziś ugorującego z naszych ludzi publicznych. W artykule tym, który każdego człowieka myślącego uderzyć musiał, zawarte jest w najświetniejszej formie, wszystko co tutaj mówię, ale brak mu wyraźnej konkluzji. Zostaje człowiek ze świadomością trudności położenia, nie widzi drogi wyjścia. Ja przychodzę do konkluzji.

Gdyby państwo austriackie dawnego autoramentu było w całej potędze swej siły, byłoby politycznie przyjąć ustępstwa i dobrodziejstwa, jakie rząd daje, odpłacając się powolnością i poparciem obecnego ministeryum. Ale położenie jest całkiem odmienne. Austria taka, jaką obecnie ministeryum dopiero tworzyć usiłuje, nie daje rękojmi, ani takiej trwałości, ani takiej potęgi, aby składowe swe części, jeśli zostanie w obecnym rozstroju, obronić mogła. Rękojmi tych tym mniej mieć będziemy, im bardziej by dzisiejsi kierownicy dali się porywać germańskim zachceniom, a marzyli o możliwości odzyskania wpływu na Niemcy, albo na pewną część Niemiec. Pojmuję politykę i chwalę opierania się na rządzie, ale kiedy jest silny; dziś jest to opierać się na słabości. Opierać się zatem należy na tym, co ma przyszłość, na rodzinie panującej, na jedności monarchii utrzymanej w swej żywotności przez miłość i interes ludów, na solidarności usiłowań. W obecnym położeniu należy przede wszystkim monarchię austriacką wzmocnić; zaprawdę dualizm wzmocnić jej nie potrafi. Niechaj na koronacji króla milionowe głosy węgierskie wołają: elien; to bądź co bądź dwoistość, która znaczy rozdział, osłabia. Nie wzmocni też centralizowanie cis-litawskich krajów, w których zasiana nieufność zrodzi wnet opozycję, może starcia, które siłą przytłumić wypadnie. Gdzie tu wzmocnienie państwa? Bo choćby nawet 38 głosów galicyjskich wotowało jak jeden mąż z ministeryum, to jeszcze daleko do harmonii i zgody, które same dają siłę. Większość parlamentarna, zgoła tu ministeryum nie pomoże, bo parlamentaryzm jako był tak zostanie fikcją; i to jest gruba omyłka doktrynera konstytucjonalisty, nawykłego do stosunku z izbami w normalnym porządku. Siłę zatem monarchii da jedynie zgodne zaspokojenie wszystkich koronnych krajów, zaspokojenie zaś to może nastąpić jedynie nie przez utrzymanie nieprzerwalności konstytucji lutowej, jak jeden z naszych posłów w sejmie z najlepszą wiarą, ale błędnie dowodził, ale przyznaniem autonomii krajom koronnym, rozwinięciem manifestu wrześniowego, uznaniem równouprawnienia wszystkich krajów koronnych Austrii, słowem powrotem na drogę, którą szło tak szczęśliwie choć nieśmiało ministeryum Belcredego.

Korona w trudnym położeniu, najlepszymi natchniona chęciami, wpośród zwaśnionych żywiołów, nie dziw, że na tym albo owym oprzeć się pragnie. Ale jeżeli wszystkie koronne kraje nieporuszenie na jednej zostaną drodze, to i korona będzie miała wskazówkę, która prowadzi do zbawienia i uporczywe Węgry nawrócić na nią zmuszone zostaną. W ciężkich politycznych położeniach zwykli mówić: Fata inveniunt viam, moim zdaniem, i ludzie i naród wiernością dla zasad wyrabiają swoją przyszłość.

Kraków dnia 2 marca 1867 r.

 

 

IV.

 

Do Wyborców

 

A więc pójdziemy do Rady państwa. Słusznie, i należy zawdzięczać inicjatywie, która jak zwykle wyczekującą u nas opinię, na tę popchnęła drogę. - Teraz drugie pytanie, po co tam pójdziemy; bo odpowiednio do celu zapewne dobierzemy ludzi. - W zwyczajnym parlamentarnym życiu wpośród stosunków prawno-politycznych od dawna ustalonych, tam gdzie stronnictwa wykształcone i karne - pytanie to niewłaściwe. Wiadomo po co posłowie na Sejmy jeżdżą. Dziś inna sprawa. W nowym Rady państwa składzie, kiedy grunt w który zapuszcza korzenie i z którego ciągnie soki zupełnie odmienny, zadanie będzie różne. Bezpośrednie wybory do Rady państwa radykalną wprowadziły różnicę pomiędzy Austrią przed i po 6 marca. Czy federalizm był orzeczony albo nie, czy explicite ustawa o nim wspominała, albo koronne kraje świadomie doń przystępowały, obojętna: de facto istniał w zarodzie. Każdy kraj koronny po załatwieniu swoich spraw w sejmie, przez delegatów tegoż sejmu załatwiał sprawy wspólne w radzie. Każdy zachowywał do tego stopnia swoją indywidualność, że kiedy nie chciał, to nie przychodził po radę. W ten sposób były uszanowane narodowość, tradycje, potrzeby wyłączne: słowem historyczne i plemienne różnice, przywileje, zwyczaje, miały osłonę pod opieką rodziny panującej, będącej kluczem całego sklepienia; a nawzajem, przez interes polityczny, przez wierność i miłość, ludy koronnych krajów były gotowe do gorliwej obrony tak bezpieczeństwa cesarstwa, jak i tej wzniosłej rodziny, która od 5 wieków różnym, ale w końcu zwycięskim szczęściem przewodziła Europy wschodnio-południowym krajom. Wybory bezpośrednie zmieniły z gruntu ten polityczny stosunek. Ludność państwa bez względu na narodowość, język, religię, tradycję, potrzeby, przekonania, wybiera sobie prawodawców, którzy przypadkową większością o jej losach rozstrzygać mają; jest to zatem zastosowanie zupełne - liberalnej teorii o wszechwładztwie ludu, dotąd w Austrii nie praktykowanej; atomizm w miejsce organizmu, w którym atomizmie - czego praktyka kilkudziesiącioletnia dowodzi - jak monarcha staje się zbytecznym, tak też bywa absorbowanym.

Jak dwa żywioły, duchowy i materialny składają człowieka, tak dwie siły władają społecznością: duchowa i organiczna, obie mają swoje prawa; z harmonii tych praw płynie szczęście albo niedola ludzkości. Pierwsze ogólne, absolutne, niezmienne; drugie będące onych wypływem i zastosowaniem, odnoszą się do czasu, do potrzeb, do tradycji, powstają objawem pojedynczego albo zbiorowego rozumu i siły. Nie najliczniejsza, ale najruchliwsza część ludności dzisiaj zaprzecza istnienia pierwszego z tych praw, a zna tylko prawo pochodzące z uznania rozumu ludzkiego, a objawiające się przez wolę ludu. Słusznie z materialnej wychodząc zasady, jeżeli człowiek jest bez duszy, a Bóg go nie stworzył, to tylko prawo, jakie sam sobie postanowił obowiązywać go może. Jest w tym zupełna logika i logikę zatwierdziłaby praktyka świata, gdyby nie było błędu w założeniu. Ale dlatego właśnie, że ten błąd istnieje, że natura ludzka dwoista, wszelkie próby na tej hipotezie oparte tak straszny mają koniec. Pomijam szaleństwo komuny, które tłumaczą poniekąd żywioły składowe; ale konstytuanta, konwent, dyrektoriat, były złożone z ludzi wykształconych, a szaleństwo prawodawstwa doszło do zbrodni i absurdu; bo zaprzeczywszy istotę natury ludzkiej, jako ludzie chcieli budować to, co stać się może tylko, kiedy oparte na boskim początku. To samo widzimy w usiłowaniach Internationala. Wyraźnie dąży do przepaści, a zaprzeczyć nie można znakomitych zdolności (Lassalle, Marx) niektórym z kierowników.

Wskazać na to musiałem, ale pomijając dalszy rozbiór i dowodzenie przychodzę do praktyki i znowu pytanie, po co jedziemy do Reichsrathu? - po to właśnie, aby nic z tego stać się nie mogło, co zamierza partia ewolucyjno-niemiecka.

Pójdziemy zatem, aby bronić wolności sumienia naszego. Widzimy w praktyce sąsiedniego państwa, do czego zdolny liberalizm niemiecki; jak prześladuje Kościół z fanatyzmem niewiary, w sposób, którego by nikt nie przypuszczał przed kilku jeszcze laty. Zostawiając przeto wszelką wolność i tolerancję innym wyznaniom, dopuścić nie możemy, aby społeczność nasza miała stać się bezwyznaniową. Ale postawimy się jako naród katolicki, wierny nauce Kościoła i nie dopuścimy nigdy, aby wolność tej naszej wiary stał się za pośrednictwem państwa lub prawodawstwa jakichkolwiek bądź uszczerbek.

Pójdziemy, aby bronić porządku społecznego przeciw słabości głowy i charakteru jednych, a świadomej zbrodni drugich. Nie odstraszą nas nazwiska feudałów lub arystokratów, bo znamy doskonale warunki rozwoju społecznego i wiemy dobrze co, kiedy i gdzie jest potrzebne, lub możliwe. Wiemy, że w każdej społeczności hierarchia istnieje, a równość, której najsilniej bronimy, nie na tym zależy, aby hierarchii nie było, ale aby jej stopnie były dla każdej zasługi lub siły dostępne. Narody, które to prawo uszanowały, kwitną; te, które je pogwałciły zasklepiając się w sobie uprzywilejowane, runęły: tak Polska, tak Wenecja.

Pójdziemy do Rady państwa, aby otoczyć dziś dopiero w teorii zagrożoną własność takim murem, aby się o niego rozbiły bałwany coraz groźniej podnoszącego się socjalistyczego morza. Prawda, dziś jeszcze bronią jej i sądy i urzędy i prawa, ale swobodne nurtowanie szalonego, jak wiemy błędu, może roztoczyć podstawę, na której stoimy. Błąd ten dziwnym trafem potrafił opanować i zacne serca (John Mill). Czuwać należy, by ze sfery teorii nie wszedł w praktykę.

Pójdziemy do Rady, aby tam nie tylko bronić, ale pospołu z innymi koronnymi krajami zatwierdzić i formą polityczną zabezpieczyć indywidualność naszą krajową, tradycje, język, samorząd, słowem odrobić na drodze prawnej to, co zostało zmienione z ujmą praw sejmowych uzyskaną uchwałą dnia 6 marca.

Pójdziemy wreszcie i głównie, aby otoczyć osobę i dom panującego taką miłością, wiernością i potęgą, aby wszelkie wielko-niemieckie sympatie zrozumiały od razu, iż nie tylko Polacy, wymówili te słowa "przy tobie Najjaśniejszy Panie stoimy i stać chcemy". A skąd wam taki monarchizm? - Najprzód, rewolucyjnym, we właściwym słowa znaczeniu, naród nasz nie był nigdy, ale pytanie skąd? z prawdziwej wyższej polityki, z interesu, ale także z poczucia. Nie pomnę już gdzie Orzechowski powiedział: "My Polacy, ani z domem Rakuskim żyć zupełnie w zgodzie, ani też bez stosunków bliskich z nim obejść się możemy". Święta prawda. Otóż pamiętamy dobrze, że ze trzech zaborczych dworów najniechętniej austriacki do rozbioru przystępował; pamiętamy, że w r. 1831 gotów był sam jeden zaboru odstąpić. Nie zapomnieliśmy także strasznego roku 1846: ale wiemy, że pod niedołężność dobrego monarchy ten sam właśnie żywioł wywołał najstraszniejszą zbrodnię historii nowożytnej, który dziś toruje sobie drogę do władzy. Wreszcie w polityce wiele zapomnieć i darować trzeba, a kto tego nie umie, lub nie wie, niechaj się polityki nie ima. - My wiemy, a z nami Czechy, Tyrol, Styria, Karyntia i t. d., że pod sklepieniem którego zaworą jest dom Rakuski, różnorodne wschodnio-południowe Europy ludy nie tylko uchować się mogą, ale wiemy także, że panowanie tego domu jest nam rękojmią wyliczonych na początku wolności, praw, stanowiska. Słowem, że tylko wspólnie z nim obronić potrafimy i sumienie, rodziny, mienia i właściwości nasze. Kiedy tak jest, a jest niewątpliwie, więc określiwszy dokładnie po co do Rady pójdziemy, zastanowić się należy, jakich ludzi do spełnienia tej misji wybrać.

Społeczność nasza politycznie obezwładniała. Przyczyny wiadome, fakt uznany, szkoda czasu i słów, aby tego dowodzić, ale skutkiem tego, i skutkiem, że stałe około pewnych zasad nie wytworzyły się stronnictwa, działa zawsze pod naciskiem jakiego bądź rodzaju terroryzmu. Od lat 13 można powiedzieć, iż nie używała prawa wyborców. Komitety podawały kandydatów, a wyborcy karnie i pokornie na nich głosowali. I w takim stanie opinii stało się dobrze, bo w ogóle wybory padały na ludzi uczciwych, pragnących dobra kraju, choć nie zawsze wiedzących na czym ono zależy. Przy każdej zmianie dawnej reprezentacji krajowej dawne koło poselskie zawiązywało komitet, wybierało naprzód siebie, a potem przyjaciół. Tak, iż można powiedzieć, że grono poselski odnawiało się nie przez wybory, lecz przez kooptację, a to już było źle; bo krążyło w kole tychże samych usiłowań, błędów, walk, uprzedzeń, a może i osobistości, i przez 13 lat z niego wyjść nie mogło.

Czy tak ma być dalej, czy ludzie, którzy nie mieli przekonania albo odwagi, aby wystąpić przeciw państwu wyznaniowemu r. 1868 mają bronić teraz w Wiedniu naszego kościoła i wiary? Czy ludzie, którzy nie zrozumieli, że forma i ustrój federacyjny były pierwszym warunkiem bytu monarchii a naszej swobody, mają dziś walczyć z centralistami? Czy ludzie, którzy uwięźli przez lat cztery w bagnie czy sieci rezolucyjnej, mają dziś naraz odzyskać pogląd polityczny? Zebrani posłowie sejmowi w maju popchnęli opinię na drogę obesłania Rady państwa nawet przez posłów bezpośrednio wybranych. Powtarzam uczynili dobrze. Czy kraj słusznie zrobił przyjmując ich kierunek uznając komitety wyborcze? Nie wchodzę. Dziś komitety są, wybory za pasem, nie ma przeto czasu tworzyć innej organizacji, ale należy tą, która już jest, posłużyć się w sposób, aby dopiąć celu wskazanego na początku. Komitety są użyteczne, aby skupić i zbliżyć wyborców, by ożywić ich gorliwość, ale w tym zbliżeniu wyborcy powinni zamiast ślepo działać za wskazówką komitetu, objaśnić się, rozważyć potrzeby obecnego położenia na wstępie wyłożone i zwrócić uwagę na ludzi, którzy by im zadość uczynić mogli. Nie koniecznie zatem głosy dawać za tymi, co już dali swej zdolności albo może niedołężności dowody, których zaleci komitet, o których naprzód wiemy nie tylko co zrobią, ale co powiedzą, ale ile możności wyszukać w młodszym pokoleniu ludzi, co się nie zużyli, co w ostatnich 13 latach nabyli nauki i oświadczenia, a zaprawdę było do tego pole. Każda strona kraju takich ludzi posiada, nie trudno byłoby ich wyliczyć. Jest to mniemanie bardzo błędne, że izby powinny się składać przeważnie z ludzi pełnych talentów wymowy. Potrzeba ludzi prawych, rozsądnych, a ze stanowiska, czy naukowego, czy politycznego zdolnych do poglądu, przede wszystkim wiernych zasadom i karnych. Kilku ludzi z zwyczajnymi zdolnościami i łatwością wymowy obok charakteru wystarczy, aby reprezentacji kraju dać wpływ i powagę. Czy absolutnie wykluczyć dawnych posłów? - Nigdy, bo byśmy tak pozbyli się kilku ludzi co są pociechą, zaszczytem i nadzieją kraju. Żadna osobistość kierować tu zdaniem nie powinna. Ja nawet pragnę widzieć w Radzie państwa samego autora nieszczęśliwej rezolucji; nie dlatego, że wdrożony w życie parlamentarne, nie dlatego, że wymowny, zawsze gotów jak nikt do trafnej i śmiałej odpowiedzi, ale dlatego, że nieposzlakowany i niezawisły, że w czasach brudnych zysków charakter czysty jedna mu powagę niezrównaną, że miłość sprawy krajowej bije w jego sercu, i że choć pełen miłości własnej, nawet dla miłości własnej nie zdolny ani krok wejść w kompromis ze swoim sumieniem. Piękna to osobistość, może nie dość ceniona, bo popędliwością odtrąca przyjaciół, a odważnym choć wolnym zwrotem dobijając się prawdy, wściekłą w nieprzyjaciołach rozżarza nienawiść.

Pierwsze więc pytanie przy wybraniu kandydata: katolik albo bezwyznaniowiec. Dotąd kwestia konfesyjna, zawsze niesłychanie ważna, nie była stawianą, nie była wyłączną. W kraju wiernym, w którym nikt wspólności z Kościołem wyrzekać się nie śmiał, kiedy żadne z tej strony nie zagrażało niebezpieczeństwo, rękojmie zdolności, zacności, miłości dobra powszechnego, wystarczały. Dzisiaj inaczej. Pamiętamy ustawy z Rady państwa roku 1868, patrzymy na to co się dzieje w Prusach, a czytamy, co ma się dziać w Wiedniu. Dziś w tej chwili kiedy piszę te słowa, tłumy najemne witają skłamanym zapałem monarchę, największego nieprzyjaciela Austrii, człowieka bez zasług i wielkości, choć nie bez osobistej dobroci, dlatego tylko, że popchnięty przez spisek, którego padnie ofiarą, stanął jako nieprzyjaciel i gwałciciel głowy Kościoła. Wobec takich objawów i takiego niebezpieczeństwa, katolicy winni powstać, porachować się i odpowiednio działać. To trudno: nie wyzywaliśmy nikogo, szanowaliśmy wolność sumienia drugich, radzi, że w spokoju możemy służyć Bogu i ludzkości. Aż naraz powstają przeciwko nam wojska: i znalazł się człowiek [iii] , który w olbrzymiej swej osobistości koncentrując i do zewnętrznego działania doprowadzając potęgi piekielne, które tajemnie nurtowały, wydał otwartą walkę Bogu i pomazańcowi Jego. Człowiek, który nic losowi nie zostawia, ale wszystko przewidzi i przygotuje, który umie najsprzeczniejsze na pozór żywioły użyć w zgodzie do swoich celów; który nie cofnie się przed żadnym środkiem, a czy miotany jakąś burzącą siłą, czy oddany w służbę rewolucyjnym potęgom, zaprzągł do swego rydwanu wszystkie namiętności czterdziestomilionowego narodu i nowy albo raczej stary Lewiathan, grozi pożarciem wszystkiego co oporem mu stawia.

Człowiek, który umie osobistą przypłacić odwagą, a łącząc dar wymowy i wielką fantazję z talentem rozkazywania, dziwi i zajmuje tych nawet, których prześladuje. Człowiek ten, nie ograniczając swego działania na Niemcy i nas chce pozbawić jedynej spuścizny pociech z przeszłości. Wobec takiego położenia i takiego sprzymierzeńca wiedeńskiego liberalizmu, powtarzam: darmo, musimy powstać i afirmować się czym jesteśmy. Dosyć tej obojętności, dosyć nasłużyło się obywatelstwo szmucerom i dziennikarstwu; już to obywatelstwo tonie, zostawiając po sobie spuściznę Żydom i Niemcom. Niepodobna może walka na Litwie, w Królestwie, w Poznańskim; ale tutaj mamy ręce wolne, pole otwarte, czy sami dać mamy przeciw sobie świadectwo, że nam brak zasad, miłości, odwagi? Już postępowanie posłów naszych w Radzie 1868 roku pozbawiło nas szacunku najzdrowszych żywiołów monarchii. Niech to będzie nauką, że tam nie takich ludzi potrzeba, sami zaś zauważmy gruntownie, że na nic nie przyda się wygadywać, co dziś każdy umie, na komunę, internationala, ale trzeba stawiać zasady, które jedynie tę przepaść zamknąć mogą. Każdemu smutno brzmi w uszach "lisy i pasowiska", uwolnienie pracy od przewagi kapitału, konfiskata ziemi na korzyść państwa; ale to są logiczne następstwa prawodawstwa czysto ludzkiego. Aby nierówność mienia usprawiedliwić wobec tego, który nie posiada, a który niezdolny zrozumieć niemożliwości wspólności, potrzeba sankcji moralnej, a tę sankcję dać może tylko Kościół, który zarazem ostrzega bogatszego, że jest tylko szafarzem dóbr, które mu są udzielone. Dotąd może szanowne duchowieństwo przy wyborach nie dosyć na tę stronę baczyło, co się tłumaczy, iż dotąd szło zwykle o stronę narodową i polityczną. Dzisiaj inne pytanie na porządku dziennym.

Drugie pytanie przy wyborze posła: czy rozumie, że błędną teorią na mylne tory popchnięta społeczność polityczna, do spokoju i równowagi powrócić tylko może utrzymaniem hierarchii społecznej, własności, rodziny, powagi władzy i że zwrot do tych zasad, to jest dziś istotny postęp. Zostawmy niepraktycznemu dziennikarstwu, co spekulując na kupon akcyjnego dziennika, spekuluje i na podłe namiętności, obronę głosowania powszechnego i mniemanych praw człowieka, a sami szukajmy w kandydatach godności osobistej i poczucia obowiązku.

Trzecie pytanie: czy chce odrębności Galicji lub absorbcji jej w centralistycznym państwie. Jedno jak drugie równie zgubne. Odrębność doprowadza do odosobnienia, a odosobnienie do śmierci. Niemądrzy u nas mogli to hasło postawić, a mądrzy centraliści dość chętnie na nią byliby przystawali, wiedząc, dokąd zawiedzie. Polityczny człowiek w Galicji nie może pragnąć odrębności a nie dopuści centralizacji, ale żądać będzie sformułowania w konstytucji tego, co istnieje w rzeczywistości. Centraliści na młynie, którzy sobie uchwałą o bezpośrednich wyborach zbudowali, chcą zemleć przywileje, tradycję, właściwości wszystkich narodów w skład Austrii wchodzących, a tak z otrzymanych atomów ulepić państwo sztuczne wedle własnych potrzeb i ciasnych pojęć, w którym to państwie władza zwana prawodawczą dowolnie i despotycznie rządziłaby ludźmi na korzyść i ad majorem gloriam niedouczonych liberałów wiedeńskich, co dziwnym błędem zarozumienia dlatego, że płynnie umieją pisać, mają się za ludzi stanu.

Powiedziałem kilkakrotnie, choć bezskutecznie, że Austria była, w naturze jest, a być musi monarchią federalną. To co jest orzec i wykształcić, a na tym polu znajdzie się owa zgoda rozmaitych ludów, o którą tyle ministeriów bezskutecznie się kusiło. O tym powie się kiedyś obszerniej, dzisiaj tylko wzmianka dla wyborców, aby pamiętali o co idzie, a wiedzieli, że do otrzymania tego celu nie potrzeba żadnej rewolucji, nawet parlamentarnej. Pojąć federalny ustrój doskonale można nawet obok wyborów bezpośrednich do Rady państwa. Wszak kongres amerykański nie jest delegacją ciał prawodawczych. Idzie tu zatem więcej o atrybucje sejmów. O tym potem, dziś wybierajcie federalistów.

Czwarte pytanie: ale to właściwie pytania nie ma; kto by nie był za obroną praw panującego domu i rozwinięciem władzy monarchicznej panującego cesarza! Władza panującego zbyt ścieśniona, wystawiona na ustawne parcie stronnictw, które intryga doprowadza do rządów. Doświadczyliśmy w ciągu lat ostatnich, że od osoby panującego pochodziło cokolwiek dobrego nas spotkało; w tradycji jego rodzinnej, w zasadach i poczuciu serca znajdujemy rękojmię tych wszystkich praw, o których zachowanie zarówno z życiem stoimy. Władza ta w federalnym stosunku, jak z jednej strony dla utrzymania jedności musi być zaopatrzona w większą swobodę działania i inicjatywy, tak z drugiej bezpośrednio mało dotykając wewnętrznego zarządu koronnych krajów, nie potrafi być uciążliwą. A zatem tak uzbrojeni na wybory, mamy podstawy do łatwego porozumienia: na tych podstawach nie rozminiemy się z instynktami ludu naszego. Tego chcemy czego i on chce, wierzący, zachowawczy, monarchiczny. Zasady rewolucyjne natchnione nam przez spisek (prawdziwe "Obce żywioły") dzieliły nas od niego, dzisiaj na wspólnym stoimy gruncie, sami wytrzeźwieni poprowadzimy go dalej jak należy. Był bez przywódców, odzyskuje naturalnych, ale pamiętajmy, że należy przyświecać mu rozumem i cnotą. Patrząc na upadek wolny, ale ciągły żywiołu obywatelskiego, przychodzę do przekonania, że przyszłe losy społeczności naszej spoczywają na tym, co nazywamy: chłop polski. Niewątpliwie w Galicji mniej zdrowy jak w innych dzielnicach ojczyzny, ale mający nawet tutaj, najwięcej zmysłu organicznego, uszanowania władzy, słowem żywiołów społecznych.

Komitety dotychczasowe centralne zabawiały się rokowaniami z żydami. Co by to znaczyło, nie rozumiem. Żydzi zarówno z innymi obywatelami kraju na tych samych zasadach głosują i są wybierani. O co zatem idzie? Wszak nie widzę rokowania z luteranami albo kalwinami - czy przypadkiem żydzi chcieliby korzystać i z prawa i z przywileju zarazem? Tak by się zdawało, inaczej nie wiem, jakby sobie tłumaczyć zastrzeżenia, żeby w tej albo w tej miejscowości było tyle a tyle izraelitów wybranych. Wybrani będą jeśli potrafią pozyskać zaufanie większości, ale nie dlatego, że żydzi tylko; nie wchodząc w to, czy żydzi, bo to nie jest ani kwalifikacją do poselstwa, ani przeszkodą. Jeżeliby żydzi ufni w solidarność, która ich wiąże, grozili przeforsować wybory, a wchodzili w komplanacje, to można by stąd niebezpieczny dla nich zrobić wniosek: że ponieważ występują zbiorowo jako żydzi z interesem jakimś żydowskim, którego nie rozumiemy, to chcą korzystać zarazem i z prawa, które zarówno z innymi powołuje ich do politycznego życia i ze swojej siły, którą daje im nie obywatelska ale żydowska solidarność. W takim razie oczywiście potrzeba obrony wywołałaby przekonanie, że potrzeba w prawodawstwie szukać środków przeciw takiemu postępowaniu, że nie można przypuścić do równości tych, którzy zawsze żądają przywileju. Niechaj żydzi, to co tu się mówi w duchu miłości i zgody, dobrze i we własnym swoim interesie rozważą: pragną równości, a występują korporacyjnie, solidarnie w każdym interesie wobec ludności, która pojedynczo działając, konkurencji powstrzymać nie potrafi, i absorbują dla siebie przemysł, handel i wszystkie przedsiębiorstwa. Wolałbym zatem aby komitety zostawiły własnemu losowi i przemysłowi Szomer Izraela. Niech pokaże co umie, a będzie to nauką dla tych, co w roku 1863 chodzili do bożnicy i rabinów zapraszali do kościołów. Macie prawa równe z nami, używajcie ich dla dobra ogółu, w komplanacje z wami wchodzić nie będziemy, bo nie jesteście jakąś obcą uprzywilejowaną potęgą, a jeżeli macie się za taką i równość wam nie wystarcza, to wolimy z wami walkę. Tyle na dziś.

 

28 września 1873 r.

 



[i] Richard Belcredi (1823-1902) - hrabia, polityk austriacki, namiestnik Czech (1864), w latach 1865-67 premier Austrii. Pragnął przekształcić monarchię habsburską w federację 5 królestw - Węgier, Galicji, Czech, krajów niemieckich i południowej Słowiańszczyzny.

Klęska Austrii (1859) w wojnie z Królestwem Sardynii i Piemontu oraz Francją, w rezultacie której utraciła większość posiadłości w północnych Włoszech i towarzyszące temu bankructwo skarbu państwa wywołało poważny kryzys monarchii habsburskiej. Załamała się koncepcja rządów absolutnych, nie uwzględniająca postulatów poszczególnych tworzących ją krajów. Próbą pogodzenia dominującej pozycji cesarza z tendencjami decentralizacyjnymi był Dyplom październikowy z 20 X 1860 r., stanowiący cząstkową, oktrojowaną konstytucję. Zwiększał on znacznie uprawnienia krajów koronnych, choć zarazem potwierdzał stanowisko monarchy. Kompetencje centralnej Rady Państwa i sejmów krajowych zostały wyliczone, przy czym Dyplom stanowił, iż wszystkie nie objęte nim dziedziny prawodawstwa znajdą się w przyszłości w gestii tych drugich. Konstytucja nie zadowoliła jednak zwolenników pełnej autonomii krajów. Zarazem wystąpili przeciw niej liberalni centraliści. W dwa miesiące po ogłoszeniu Dyplomu, obalono ministra stanu, zwolennika decentralizacji - Agenora Gołuchowskiego. Zastąpił go niemiecki liberał, Antoni Schmerling, zdecydowany przeciwnik dążeń autonomicznych. W odpowiedzi na wydarzenia w Wiedniu, krakowski "Czas" zamieścił artykuł (15 XII), w którym żądano dla Galicji takiej samej odrębności, jaką miały Węgry. Zyskał on powszechne poparcie wśród galicyjskich polityków. Postanowiono zatem wystosować petycję do cesarza, w której wskazane zostałyby potrzeby i oczekiwania kraju. Adres, ułożony przez Zygmunta Antoniego Helcla, zaczynał się od podkreślenia jedności narodu polskiego, po czym - powołując się na Dyplom - żądał polskiego rządu, sejmu, szkół urzędów i sądów. Blisko dwustuosobowa delegacja dotarła do Wiednia w dzień noworoczny, pragnąc wręczyć adres Franciszkowi Józefowi. Ten nie wyraził na to zgody, wskazując, iż nie jest legalna. Polaków przyjął zatem Schmerling. Ograniczył się on jedynie do przyjęcia petycji i ogólnikowego stwierdzenia, iż życzenia kraju weźmie pod rozwagę. Rychło - bo już w lutym 1861 - nadzieje na realizację postulatów zostały rozwiane. Wydany wówczas patent cesarski (Patent lutowy), choć powoływał się na konstytucję z 1860 r., znacznie ograniczył zakres decentralizacji. Najważniejsze kompetencje przekazywał Radzie Państwa, sejmom krajowym pozostawiając przede wszystkim sprawy tzw. "kultury krajowej", co oznaczało kwestie ekonomiczne o znaczeniu prowincjonalnym. Nie było już mowy o przyszłym poszerzeniu uprawnień sejmów, skoro ewentualne nowe dziedziny prawodawstwa przypisano tym razem z góry wiedeńskiej Radzie. Triumf centralizmu wszakże nie trwał długo. Opozycja krajów koronnych nasilała się. Stojąc w obliczu nachodzącej konfrontacji z Prusami i obawiając się wewnętrznych rozruchów, Franciszek Józef zdecydował się powierzyć kierownictwo rządu Ryszardowi Belcredi. 20 IX 1865 zawieszono konstytucję centralistyczną. Belcredi zapowiedział opracowanie nowego ustroju z uwzględnieniem postulatów poszczególnych sejmów krajowych. Skoncentrował się jednak przede wszystkim na próbie ugody z Węgrami. Klęska w wojnie z Prusami (1866) zmusiła cesarza do uznania węgierskich żądań. W 1867 r. Austria i Węgry stały się dwoma odrębnymi państwami, złączonymi unią realną. Inne narody zamieszkujące monarchię przyjmowały ustalenia austriacko-wegierskie niechętnie czy - jak Czesi - wrogo, liczono bowiem, iż federacja - co pierwotnie proponował Belcredi - wyodrębni na podobnych zasadach także inne kraje koronne. W 1866 r. były na to jeszcze duże nadzieje, a pokładano je nade wszystko w osobie Franciszka Józefa. Tym tłumaczyć należy wymowę słynnego adresu Sejmu galicyjskiego z 10 XII, zawierającego pamiętne słowa "przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy i stać chcemy!". W zamyśle jego autora, Adama Potockiego, na co wskazuje Stefan Kieniewicz w pracy Adam Sapieha 1828-1903, adres miał być nie manifestem wyrzeczenia się dążeń do niepodległości lecz ofertą współpracy: za polską lojalność cesarz miał odpłacić autonomią i poparciem sprawy polskiej na arenie międzynarodowej. Jak pisze Kieniewicz, "projektodawca nie przewidywał, że Austria odrzuci ofertę - i że Galicja pomimo to dotrzyma umowy". Ugoda rządu wiedeńskiego z Węgrami, upadek Belcrediego i ponowny zwrot ku centralizmowi zaprojektowanemu w czasach rządu Schmerlinga, były kolejnymi wydarzeniami wpływającymi na wzmożenie nastrojów opozycyjnych w monarchii. Czesi postanowili zbojkotować obrady Rady Państwa, choć ta miała zmienić konstytucję. W Galicji próbowano przyjąć rozwiązanie pośrednie: udział w obradach Rady, ale z zastrzeżeniem, iż jej postanowienia nie są uważane za obowiązujące. Takie stanowisko formułował projekt adresu, poparty w dyskusji przez większość mówców. Gdy jednak - na żądanie Wiednia - namiestnik Gołuchowski zagroził rozwiązaniem sejmu, jeżeli adres zostanie uchwalony, wycofano go i delegację do Rady wysłano już bezwarunkowo. Ostateczne rozstrzygnięcia w kwestii autonomii galicyjskiej zapadły w grudniu 1867 r. Wtedy to - 21 XII - uchwalono nową konstytucję dla Austrii, będącą nieco tylko mniej scentralizowaną wersją Patentu lutowego. Choć delegaci galicyjscy głosowali przeciwko konstytucji, zdecydowali się pozostać w Radzie Państwa.

 

[ii] Popiel ma na myśli klęskę Austrii w wojnie z Prusami 1866 r., której punktem kulminacyjnym była bitwa pod Sadową. Jej wynik ostatecznie przesądził o dominacji Prus w krajach niemieckich i otworzył drogę do zjednoczenia Niemiec.

[iii] Tj. Bismarck



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/