Pierwodruk:
„Rzeczpospolita” 12 IX 2008
Polska ma ambicję
odgrywania znaczącej roli na arenie międzynarodowej. Chcemy kształtować
politykę wschodnią UE, wpływać na sytuację na Kaukazie, rozdawać karty w
Europie Środkowej. Byłoby nam zdecydowanie łatwiej realizować te cele, gdyby
istniało w Polsce rozbudowane zaplecze eksperckie dla polityki zagranicznej.
Niestety, jedynie nieliczne instytucje zajmują się nią profesjonalnie, a kadry
ekspertów przedstawiają się bardzo skromnie. Jest to większym problemem dla
polityki zagranicznej niż jej uwikłanie w partyjne spory. Na tym przykładzie
widać doskonale słabość polskiej politologii, mizerię debaty publicznej i
krótkowzroczność polityków.
Stracona szansa
Jeśli w jakiejś
dziedzinie nauki postulat zerwania z komunistyczną przeszłością był szczególnie
zasadny, to właśnie w naukach politycznych. W PRL poddawano je ideologicznej
presji, a weryfikacji kadr dokonywano bynajmniej nie pod kątem merytorycznych
zdolności. Jak zwykle, zdarzały się wyjątki i nie każdy politolog, który
zaczynał karierę przed rokiem 89, musi wstydzić się swej przeszłości. Niemniej
wielu niegdysiejszych piewców RWPG i Układu Warszawskiego w wolnej Polsce mogło
bez przeszkód kontynuować pracę dydaktyczną, często wspinając się na szczyty
akademickiej hierarchii wydziałów politologicznych. Niektórzy z nich
profilaktycznie nawrócili się na UE i NATO, ale w parze z neofickim oddaniem,
nie szła zwykle jakość badań.
Nadzieje
na studia międzynarodowe z prawdziwego zdarzenia zaczęto więc pokładać w
nowotworzonych katedrach europeistyki i organizacjach pozarządowych. Szybko
okazało się, że nie wypełnią one luki. Po pierwsze, nie rozwiązały problemu
kadr, zmuszone często korzystać z weteranów politologii peerelowskiej, którzy
także następców wychowywali na swój obraz i podobieństwo. Po drugie, większość
instytucji zajmujących się UE zamiast rzetelnie analizować mechanizmy jej
funkcjonowania, zajęła się prounijną propagandą. Było to z pewnością łatwiejsze
- już choćby z uwagi na dostęp do funduszy na tego typu działalność. Ponadto w
wielu środowiskach pokutowało przekonanie, że w Europie nastały czasy
solidarnej współpracy w imię jej jednoczenia i przezwyciężania antagonizmów.
Nastawione przede wszystkim na troskę o polską rację stanu zaplecze eksperckie
jawiło się zatem jako niepotrzebny relikt konfrontacyjnego sposobu myślenia o
stosunkach międzynarodowych. Nic zatem dziwnego, że euroentuzjaści niewiele
wnieśli do rozwoju politologii.
Osiągnięcia
eurosceptyków również nie są imponujące. Ich możliwości finansowania badań
eksperckich okazały się skromne, a niewielkie środki, którymi dysponowali,
woleli inwestować na ogół także w propagandę. I tak wielki spór o miejsce
Polski w UE miast stworzyć podwaliny nowoczesnej, odpowiadającej na potrzeby
polskiej polityki politologii, okazał się intelektualnie jałowy.
Eksperci na
polityczne zamówienie
Skoro zaplecze
eksperckie nie wykształciło się samoistnie, można było jego powstanie
zainspirować – czyli po prostu sfinansować z budżetu państwa. Rozwiązań
dostarcza choćby przykład niemiecki, gdzie w ten sposób są finansowane fundacje
związane z głównymi siłami politycznymi i ideowymi. W warunkach polskich ryzyko
upartyjnienia ponad miarę tego typu instytucji byłoby co prawda duże, ale nawet
nie podjęto takiej próby. I tak główne polskie partie, a więc i kolejne rządy,
zdane są na ekspertów z własnego grona, których ławka jest krótka. Co gorsza,
część z nich jedynie uzurpuje sobie miano specjalistów w różnych dziedzinach,
względnie odgrywa taką rolę z przypadku lub z powodu braku lepszej alternatywy
w szeregach partyjnych.
Taka
sytuacja niepokoiłaby nawet wówczas, gdyby Polska była pozbawiona jakichkolwiek
ambicji do odgrywania samodzielnej roli na scenie międzynarodowej, a jej
interesy nie kolidowały z interesami wpływowych aktorów rozgrywki, jaka
niezmiennie toczy się w Europie, na szczęście zwykle pokojowymi metodami - choć
wydarzenia na Kaukazie są kolejnym dowodem, że rozwiązania zbrojne nie odeszły
do lamusa. Sytuacja naszego kraju jest jednak znacznie bardziej skomplikowana. Zgłaszając
poważne aspiracje na forum europejskim, nieraz narażając się możnym tego
kontynentu, nie możemy sobie pozwolić, aby nasza polityka była ślepa, a to nam
grozi bez rozbudowanego zaplecza eksperckiego.
Think-tanki to nie
wszystko
Nie można ulegać wszakże iluzji, że samo
powołanie kilku think-tanków uczyni z Polski regionalne mocarstwo, a nasza dyplomacja
będzie raz za razem ogrywać Rosjan, Niemców, Francuzów i innych liderów
polityki europejskiej. Po pierwsze, siła tego typu instytucji tkwi w
wieloletniej konsekwentnej pracy - żmudnym gromadzeniu i analizowaniu
informacji. Po drugie, ekspertów w wielu dziedzinach trzeba dopiero
wykształcić. Kto próbował zorganizować konferencję np. o stosunkach Polski z
Czechami, Słowacją czy Węgrami, ten wie, jak nieduże jest pole manewru w
wyborze kompetentnych znawców problematyki - wydawałoby się niezwykle ważnej z
racji na szereg potencjalnych wspólnych interesów, ale i pól konfliktu z tymi
krajami. W innych obszarach jest równie źle, a nawet gorzej.
Po trzecie, nikt nie
zagwarantuje, że politycy będą słuchać ekspertów. Doświadczenia w tym względzie
nie nastrajają optymistycznie. W czasach prymatu politycznego marketingu i
kierowania się głównie wskazaniami słupków poparcia, liderzy partyjni rzadko
poświęcają wiele uwagi zapleczu polityki zagranicznej, a jeśli to czynią – jak
w ostatnich miesiącach – analizują je głównie pod kątem wewnętrznych rozgrywek.
Nie należy demonizować tych zjawisk, ale nie ułatwiają one budowania
profesjonalnych podstaw dla działań państwa na arenie międzynarodowej.
Korzyści z konkurencji
Równie niewskazana byłaby jednak także ślepa
wiara w każdą ekspertyzę otrzymaną z think-tanków. Potrzebna jest ich
konkurencja. Eksperci wyciągają często z tych samych danych zupełnie różne
wnioski, w swych analizach kierują się też czasem pobudkami ideowymi. I tak np.
posunięcia Komisji Europejskiej narzucającej swą wolę członkom UE inaczej
zinterpretuje zwolennik budowania wielkiego europejskiego superpaństwa, a inne
konkluzje zaproponuje jego przeciwnik. Pełen obiektywizm w ocenie działań
politycznych nie jest łatwy do osiągnięcia, o ile w ogóle możliwy. Również ich
interpretacja, a zwłaszcza prognozowanie są obszarami, w których ryzyko błędu
jest niemałe. Warto więc konfrontować opinie ekspertów i dopiero na podstawie
analiz z paru źródeł kształtować politykę państwa.
Konkluzja
tego tekstu jest pesymistyczna. Skoro potrzebę stworzenia profesjonalnych think-tanków
podnosi się od lat, a nadal ich nie mamy, trudno zakładać, że nagle powstaną i
nie będą borykać się z typowymi dla polskich instytucji badawczych problemami z
funduszami i kadrami. Wciąż więc wydajemy się być zdani na niezmiennie tych
samych, nielicznych i przez to przeciążonych ekspertów. Wciąż też będziemy
oglądać występujących w roli specjalistów niekoniecznie do tego przygotowanych polityków.
Nie dziwmy się więc, jeżeli osiąganie strategicznych celów polskiej polityki zagranicznej
będzie przychodzić nam z trudem, a ewentualne sukcesy okażą się nad wyraz
skromne.
Autor jest politologiem, członkiem zarządu
Ośrodka Myśli Politycznej. Ostatnio wydał antologie klasycznych prac polskich
myślicieli z XIX i XX w.: Realizm polityczny. Przypadek polski i Z
dziejów polskiego patriotyzmu. Wybór tekstów.
|