Jan Filip Staniłko - Cud w kryzysie, czyli rok rządów Donald Tuska


Pierwodruk: „Arcana”, nr 85

Autor jest filozofem i publicystą, członkiem redakcji pisma „Arcana”.

Mija właśnie rok rządów gabinetu premiera Donalda Tuska. Jest to okres wystarczający do poczynienia pierwszych poważniejszych ocen jego działalności. Dlaczego mogą być to dopiero pierwsze poważniejsze oceny? Zobrazujmy to metaforą. Z rządzeniem państwem jest tak, jak ze sterowaniem wielkim tankowcem. Zmiana kierunku podróży może być tylko powolna i długotrwała, a towar, który się przewozi wymaga maksymalnej ostrożności. Musi niekiedy minąć dużo czasu zanim właściwe efekty wprowadzanych zmian staną się widoczne. Musi opaść kurzawa bitew partyjnych, aby mogły się z niej wyłonić zarysy nowego ładu. Tym bardziej, jeśli w partyjnych bitwach bardziej chodzi o wojny wizerunkowe, a mniej o kształt polityk publicznych. Ocena działania rządu po stosunkowo krótkim okresie sprawowania władzy musi być zatem oparta na maksymalnie wymiernych kryteriach. Nie można jednak nie uwzględniać również tego, co możemy nazwać stylem rządzenia, tj. sposobu osiągania owych mierzalnych efektów. Tym bardziej jeśli jednym z podstawowych zadeklarowanych celów jest właśnie zmiana owego stylu.

NOWA UMOWA SPOŁECZNA

Ten styl Donald Tusk określił w swoim bardzo filozoficznym, zawierającym odwołanie do wielu abstrakcyjnych pojęć politycznych, expose mówiąc: „Słowo <> będzie [...] mottem nie tylko tego wystąpienia, ale, mam nadzieję, całej naszej kadencji i całego okresu, w którym przyjdzie mnie z moimi współpracownikami rządzić. To zaufanie stało się fundamentem nowej politycznej umowy Polaków. Bo ten 21 października, ten zaskakujący dla wielu rezultat wyborów jest tak naprawdę wielką nową polityczną umową Polaków. Będę starał się z tej umowy wywiązać najlepiej jak potrafię.” I dalej mówił: „Polacy zdecydowali się na zmianę władzy, ponieważ odczuwali coraz bardziej dotkliwie, że w ostatnich dwóch latach nie mogą zbudować w sobie zaufania do władzy, która nie ma zaufania do nich samych”.

Jak wynika z powyższych słów przedmiotem nowej umowy politycznej Polaków jest właściwie... styl rządzenia. Aby wyraźniej to podkreślić Premier postawił też swoistą diagnozę stylów rządzenia poprzednich gabinetów, mówiąc, że „Polska i Polacy nie są skazani na ten fałszywy wybór między cynicznym konformizmem [chodzi o SLD] a cynicznym radykalizmem [chodzi o PiS]”. Nowy gabinet miał przezwyciężyć ów cynizm. Jest to bardzo słuszny cel, choć oczywiście można mieć swoją opinię co do wiarygodności tego typu zapowiedzi, zwłaszcza jeśli dysponuje się długą pamięcią i rozumie się szerszy kontekst historyczno-społeczny w którym rozgrywają się polityczne batalie ostatnich lat. Nie zmienia to jednak faktu, że wskazany przez premiera deficyt zaufania jest poważną barierą w skutecznym rządzeniu Polską i utrudnia jej rozwój[1].

Skuteczne zmaganie się z tym zjawiskiem nabiera tym większej wagi, jeśli uznaje się, że: „Pierwszym zadaniem naszego rządu będzie wyzwolenie pozytywnej energii z Polaków przy całej świadomości różnic między nami.” Ponownie jest to bardzo słuszny cel, któremu należy tylko przyklasnąć. Jednak składanie tego typu deklaracji nasuwa szereg pytań.

Po pierwsze, czy mówiący rozumie, jakie zadanie przed sobą stawia. Jest to bowiem cel z jednej strony niebywale heroiczny, a z drugiej szlachetnie naiwny. Konstruktywne wyzwalanie pozytywnej energii społecznej w Polsce jest bowiem poważnym problemem nie od czasów rządów Leszka Millera, czy Jarosława Kaczyńskiego, lecz od kilkuset lat. Dokonywało się ono dotąd głównie w sytuacjach kryzysowych, kiedy istniało jakieś zagrożenie wolności, na które trzeba było odpowiedzieć sprzeciwem. Zaangażowanie było wówczas powszechne ale i krótkotrwałe, a po zniknięciu niebezpieczeństwa największe siły pragnęły powrotu status quo lub dochodziło do chaotycznego sporu sprzecznych wizji.

Pochwała zaangażowania ma przede wszystkim bardzo słabe podstawy w najnowszej historii, kiedy to większość tego typu erupcji energii społecznej kończyła się odgórnym jej tłumieniem. Wystarczy wszak wspomnieć rok 1944, okres po 1956., rok 1981. czy w dużej mierze rok 1989, kiedy to zwyciężyła formuła transformacji polegająca na wygaszaniu zaangażowania społecznego w jego dotychczasowych formach w imię zachowania kontroli „eksperckiej” przez elity społeczne. I trzeba przyznać, że zwycięstwo Platformy Obywatelskiej w ostatnich wyborach było faktycznie efektem takiej nowej erupcji zaangażowania. Tym razem najmłodszego pokolenia Polek i Polaków, które do tej pory się w politykę nie angażowało, które boi się polityczności, a pragnie raczej administowania, którego myślenie zdominowane jest przez kategorie estetyczne, którego pamięć historyczna sięga ledwie kilka lat wstecz, i które przede wszystkim dotąd nie doznało zawodu swoich nadziei analogicznego do tego, jaki spotkał jego rodziców, czy dziadków. Pokolenie to nie potrafiło więc zadać sobie drugiego istotnego pytania.

A brzmi ono tak: czy mówiący o wyzwalaniu pozytywnej energii jest osobą wiarygodną? W przypadku premiera Donalda Tuska odpowiedź mimo wszystko wydaje się raczej pozytywna. Raczej – ponieważ twierdząca odpowiedź dotyczy przede wszystkim tego, że naprawdę wierzył w to, co zadeklarował. Jednak mniej wiarygodny jest on w tej obietnicy, kiedy patrzy się na jego przeszłe dokonania. Nie chodzi tu może tak bardzo o polityczne wybory, których dokonywał – o udział w obaleniu rządu Olszewskiego, czy o ideowo mocno egzotyczny sojusz z bardzo przecież lewicowym środowiskiem Unii Demokratycznej. Raczej idzie tu o doświadczenie praktyczne w rządzeniu, które obecny premier miał właściwie niewiele większe od Baracka Obamy – był dotąd wszak politykiem pełniącym funkcje w dużej mierze reprezentacyjne. Innymi słowy, wiarygodność tej kluczowej zapowiedzi podważa fakt potencjalnie znikomej zdolności do energicznego rządzenia ogromnym i bardzo niesprawnym aparatem polskiego państwa. Ten niepokój o wystarczający bagaż doświadczenia potęgował również skład rządu, który w dużej mierze składa się z ministrów albo bardzo mało doświadczonych i często bardzo mało znaczących politycznie.

Ma to zaś o tyle istotne znaczenie, że w polskich realiach doświadczenie w rządzeniu, posiadanie wizji, którą się chce zrealizować oraz osobista i zbiorowa uczciwość są cechami niesłychanie rzadko łączącymi się ze sobą. W ostatnich dwóch dekadach było bowiem tak, że zazwyczaj brakowało co najmniej jednego z tych elementów. A to uczciwość nie szła w parze z doświadczeniem, a to doświadczenie z wizją. Przymus posiadania wszystkich trzech cech naraz wymusza zaś specyficzny moment dziejowy, w którym się znaleźliśmy.

Skończyły się już bowiem specyficznie postkomunistyczne problemy transformacyjne związane przekazywaniem własności publicznej w prywatne ręce i budową względnie sprawnie funkcjonujących mechanizmów publicznej redystrybucji, a dostosowywanie się do zewnętrznych standardów przynajmniej formalnie nastąpiło. Problemy Polski zaczynają przypominać problemy krajów rozwiniętych. Właściwie skończyły się już zasoby taniej siły roboczej, powoli zaczyna się starzenie społeczeństwa, na horyzoncie rysuje się niesłychanie kosztowna dla nas walka z globalnym ociepleniem, a wszystko to bez dużych inwestycji w innowacje i bardzo niesprzyjającymi procedurami inwestycyjnymi.

Problem oczywiście polega na tym, że duża część olbrzymiej energii społecznej, której te procesy modernizacyjne wymagają, kanalizowana była dotąd w projektach zorientowanych na zewnętrzne interesy, ginęła i rozpraszała się w plątaninie zorientowanych na siebie same instytucji administracyjnych oraz była „przechwytywana” i ukierunkowana przez niewielkie grupy interesu, które z powodów historycznych czy kompetencyjnych posiadały uprzywilejowaną pozycję w procesie ustanawiania nowych reguł. Innymi słowy, do tej pory głównymi beneficjentami kosztownych wysiłków społecznych byli polscy compradorzy, tj. lokalne elity kompetencji, wynajmujące się na usługi lub pośredniczące w kontaktach ze światem zachodnim, korporacje zawodowe oraz mafie. Co więcej, we wszystkich tych grupach niesłychanie dużą rolę pełnią oficerowie i współpracownicy dawnych służb specjalnych (WSI). A należy zdać sobie sprawę, że każda degeneracja w tym sektorze oznacza utrwalenie niepełnosprawności państwa i polityki, bowiem w kompetencjach tajnych służb są tak kluczowe sfery jego funkcjonowania jak media, instytucje finansowe, telekomunikacja, sektor energetyczny oraz sektor militarny.

REALNE BARIERY ROZWOJOWE

Każdy rządzący odpowiedzialnie deklarujący dziś w Polsce wyzwolenie pozytywnej energii społecznej powinien mieć świadomość, jakiego rodzaju bariery musi przełamać, jeśli chce zrealizować swój cel. Wyzwania stojące przed rządzącymi chcącymi realizować interes publiczny są trojakie.

Po pierwsze, muszą przestać myśleć w logice dostosowywania się do zewnętrznego standardu rozwojowego, a zacząć myśleć w logice określania sobie samemu celów, które chcemy osiągnąć na podstawie ambitnego, trzeźwego i kompetentnego rozpoznania wyzwań. Przez wiele lat polska polityka orientowała się na cele wyznaczane nam przez proces integracji europejskiej. Była to przy tym orientacja mocno dogmatyczna i nastawiona na myślenie w perspektywie dnia dzisiejszego i stąd mało świadoma przyszłych polskich interesów. Płacimy dziś za to cenę choćby w postaci problemów z regulacjami ekologicznymi. Ale proces bezkrytycznej integracji ma swój głębszy wymiar. Nie spotkałby się on bowiem z tak dużym poparciem opiniotwórczych elit, gdyby nie ich analogiczne zapatrzenie w mityczny świat Zachodu, będący źródłem estetycznych wzorców i kulturowych mód. Innymi słowy, rządzący Polską muszą rozumieć, że definiowanie interesu narodowego i publicznego wymaga trudnej umiejętności samodzielnego myślenia o interesie narodowym, której w Polsce z powodów historyczno-kulturowych bardzo brakuje.

Po drugie, rządzący Polską muszą rozumieć jak bardzo niesterownym układem instytucji i reguł jest polskie państwo i jednocześnie powinni też wiedzieć czym w głębokim sensie państwo w ogóle jest. Również i tutaj natrafiamy nie tylko na bariery tkwiące w niedawnej przeszłości, ale i w głębokiej historii. Wciąż bowiem trwa utrwalana od czasów Edwarda Gierka praktyka rządzenia zwana „Polską resortową”, struktura działów administracji publicznej jest już dość niefunkcjonalna[2], centrum rządu jest bardzo słabe, ministerstwa funkcjonują jako duże urzędy administrujące – nie zaś lekkie zespoły budujące strategie. Co więcej, uparcie utrwalany w Polsce model jednolitej, hierarchicznej i apolitycznej służby cywilnej jest mocno anachroniczny, pamięta bowiem początek XX w. Ale i tu ponownie odkrywamy głębszy wymiar problemu – Polacy nie wiedzą co to jest nowoczesne państwo. Nigdy bowiem takiego trwale nie zbudowali. Oznacza to zatem, że nie dysponujemy kulturowymi zasobami w zakresie „obsługi” państwa i nawet polskie elity mają poważny problem z rozpoznaniem właściwych powinności i przywilejów władzy publicznej. Innymi słowy, rządzący Polską muszą zbudować wizję (po)nowoczesnego państwa w społeczeństwie, które nie ma kulturowych kompetencji do życia w nim, które może nie umieć w nim „zamieszkać”, ale któremu mimo wszystko to państwo jest koniecznie potrzebne dla trwania i rozwoju.

Po trzecie zaś, rządzący Polską muszą umieć wyzwolić się z gorsetu i powrozów, którymi władza publiczna została spętana w procesie transformacji. Gorsety te to przede wszystkim zorganizowane grupy interesu, które w Polsce są w dużej mierze trwalsze i lepiej zorganizowane, niż samo państwo. Korzystają przy tym z kapitału społecznego autorytetu oraz prawnych przywilejów nadawanych ich w różnych okresach historii Polski, nierzadko w Stanie Wojennym[3]. Grupy te niegdyś były przetrwalnikami wolności w realiach państwa totalitarnego, ale jednocześnie podlegały szczególnej presji i próbom ukrytej kontroli. W dzisiejszych czasach, gdy samo ich istnienie bywa problematyczne (np. korporacje prawnicze, korporacja profesorska itp.) wykorzystują one wszystkie dostępne sobie środki dla ochrony swoich interesów. Skala tego problemu jest gigantyczna, jeśli uświadomimy sobie, że w Polsce istnieje ok. 250 zamkniętych lub częściowo zamkniętych zawodów. Innymi słowy, rządzący Polską muszą wiedzieć, że pętającymi państwo powrozami nie są tylko mafie czy grupy dawnych agentów służb specjalnych i ich wysoko dziś postawionych tajnych współpracowników, ale także - a może dziś już przede wszystkim - wszelkie korporacje zawodowe, mające właściwie status elementu polskiego ustroju![4]

Nie oznacza to bynajmniej, że konkretne cele rozwojowe, takie jak: radykalne podniesienie innowacyjności polskiej gospodarki, we wszystkich sektorach od nauki przez energetykę po broń, albo reforma ochrony zdrowia, podatków, czy rozruszanie inwestycji infrastrukturalnych nie są istotne. Będę jednak bronił tezy, że ich realizacja nie będzie możliwa właśnie bez owego wyzwolenia energii społecznej, a to zaś z kolei zależy od spełnienia powyższych trzech fundamentalnych warunków.

DŁUGI WYBORCZE

Tymczasem już sam kształt gabinetu Donalda Tuska pokazał, że zamierza on spłacić poparcie, udzielone mu przez zorganizowane grupy interesu, którym otwartą wojnę wypowiedział rząd Prawa i Sprawiedliwości.

Postacią symboliczną jest tu oczywiście osoba profesora-adwokata Zbigniewa Ćwiąkalskiego, godnego następcy innego ministra-korporanta Andrzeja Kalwasa (szef samorządu radców prawnych i minister w rządzie Marka Belki). Zaczęło się od akcji straszenia Zbigniewa Ziobry utopionym laptopem. Następnie zaprezentowano absurdalny projekt rozdziału prokuratury od ministerstwa sprawiedliwości, który na szczęście utknął w Sejmie, ale jeśli kiedykolwiek zostanie uchwalony świadczyć będzie o całkowitym braku intelektualnych kompetencji ministra.[5] Dziwnym też trafem już pierwsza rekrutacja na aplikacje nadzorowana przez Ćwiąkalskiego skończyła się prawdziwym pogromem – przyjęto tylko 10% kandydatów.

Także koalicyjny partner PO – PSL jest w dużej mierze partią zajmującą się lobbingiem na rzecz silnych grup producentów rolniczych i energetycznych. Wiele zatem mówi powierzenie mu, dysponujących gigantycznymi funduszami strukturalnymi i dużymi agencjami państwowymi, ministerstw rolnictwa oraz gospodarki. Pod rządami ministra Marka Sawickiego zmian w funkcjonowaniu agencji rolnych nie widać, obsługa petentów wciąż jest tragiczna, a tradycyjny nepotyzm PSL trwa i już chyba nikogo nie dziwi (KRUS). Tradycyjnie preferowane są rozwiązania w pierwszym rzędzie korzystne dla żelaznego elektoratu partii, stąd próba zmniejszenia o połowę funduszy na przedsiębiorczość na obszarach wiejskich na rzecz rent strukturalnych (którą zatrzymała dopiero Komisja Europejska). Wicepremier Pawlak – jako znany miłośnik postępu technicznego – zorganizował wiele ciekawych konferencji o innowacjach. Natomiast najwyraźniej nie jest on miłośnikiem bezpieczeństwa energetycznego. Mimo wielkiej potrzeby inwestycji w elektrownie atomowe, uparcie stawia na lobby węglowe, a wszystko w obliczu spadku wydobycia węgla w niedoinwestowanych kopalniach, oraz kłopotów jeszcze bardziej niedoinwestowanej energetyki z polityką klimatyczną UE.[6] Niesłychanie niepokojący jest fakt, że ze wszystkich projektów związanych z bezpieczeństwem energetycznym ostanie się najprawdopodobniej jedynie tylko jeden – Gazoport. Wiele do myślenia daje zaś fakt, że obecnie głównym hamulcowym projektu Odessa-Brody – po tym jak studium wykonalności wykazało opłacalność projektu - jest polskie ministerstwo gospodarki. Doszło do tego, że działkę bezpieczeństwa wziął na siebie – choć z niezbyt dobrym skutkiem - premier Tusk. Do niedawna zresztą w ogóle nie było w MG osoby odpowiedzialnej za tę sferę po tym, jak w marcu poprzedni dyrektor departamentu – nałogowy alkoholik – nie był w stanie dotrzeć na spotkanie z szefem Międzynarodowej Agencji Energetyki.

Analizując spłatę długów, nie można zapomnieć o tak istotnej dziedzinie jak sektor służb specjalnych, których byli członkowie nie pałają nadmierną sympatią do poprzedniej ekipy. Na początek przypomnieć należy, że funkcjonowanie rządu zaczęło się od ośmiu dymisji dopiero co mianowanych wiceministrów uwikłanych w przeszłości we współpracę ze służbami (oficjalnie zawsze „z powodów zdrowotnych”).[7] Rezygnacja z funkcji ministra koordynatora i ponowne uresortowienie służb, dzielne „uwalnianie” akt komisji likwidacyjnej WSI z budynku BBN, niezbyt dorzeczne zarzuty stawiane jej członkom (np. stwierdzenie zagubienia 6 dokumentów w sytuacji, w dniu w którym przejęto ich kilkadziesiąt tysięcy) oraz regularne czystki w nowych formacjach i powrót ludzi typu Andrzeja Barcikowskiego czy Zdzisława Skorży nie mogą być ocenione inaczej, jak tylko negatywnie. Kategorią samą w sobie jest zaś szef ABW – Krzysztof Bondaryk, człowiek ukrywający 450 tys. odprawy z Polskiej Telefonii Cyfrowej, gdzie był uwikłany umorzony przez prokuraturę skandal z nielegalnymi podsłuchami, były pracownik Zygmunta Solorza (Invest Bank), który zatrzymał śledztwo w sprawie sprzedaży elektrowni PAK swojemu byłemu szefowi, sprawca zwolnienia superprokuratora Sławomira Luksa, prowadzącego śledztwo przeciw bratu Bondaryka ws. o przemytu złota do Rosji i wreszcie człowiek bezprawnie korzystający przez 10 lat ze służbowego mieszkania i przez 4 lata pozorujący pracę w Straży Granicznej.[8]

W tym kontekście może nieco dziwić pozostawienie na stanowisku szefa CBA – Mariusza Kamińskiego. Wydaje się jednak, że wynika to z faktu, że Donald Tusk wyciągnął lekcję z upadku ekipy Leszka Millera. Wówczas bowiem monopol na władzę wywołał takie poczucie bezkarności, że nie dało się powstrzymać spirali afer gospodarczych. Obecnie Tusk, mając w perspektywie wybory prezydenckie, stara się w ciekawy i przezorny sposób trzymać w ryzach partyjnych kapitalistów politycznych oraz maniakalnie niemal dbać o wizerunek. Nie jest bowiem przypadkiem, że w zajmującym się propagandą[9] Departamencie Komunikacji Społecznej pracować ma aż 150 osób. Co ciekawe, mimo swej wielkości, departament ten nie figuruje na liście jednostek Kancelarii Prezesa Rady Ministrów określonych w nowonadanym statucie.

Również poważny dług wdzięczności za wyborcze poparcie egzekwują obecnie stacje telewizyjne. Mimo zastopowania większości wielkich warszawskich projektów – np. drugiej linii metra, przepraw przez Wisłę, czy kilku ważnych ulic – Hanna Gronkiewicz Waltz, marionetkowa prezydent stolicy – nie żałowała pół miliarda złotych miejskiej dotacji do centrum rozrywkowo-handlowego, jakim będzie wkrótce należący do ITI stadion Legii Warszawa. I to mimo potencjalnej konkurencji dla budowanego nieopodal Stadionu Narodowego. Sporo łupów szykuje się także przy reformie mediów publicznych, o czym szerzej poniżej.

GABINET NOWICJUSZY

Gabinet Donalda Tuska wypełniony jest dużą liczbą ministrów z bardzo nikłym doświadczeniem i pozycją polityczną. Można zacząć choćby od niesłychanie ważnej funkcji Szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, którą piastuje... katolicki dziennikarz, Tomasz Arabski. Do tego typu osób należą również minister ochrony środowiska Maciej Nowicki oraz panie minister Hall, Bieńkowska, Fedak, czy Kudrycka. I choć nie można odmówić im energii do pracy i pewnych sukcesów (poza min. Fedak, która nie ma ani jednego, ani drugiego), to nie można o nich także powiedzieć, że są silnymi punktami tego gabinetu. W szczególności minister Hall zupełnie niepotrzebnie lansuje program obowiązku szkolnego sześciolatków (zbyt nieoczywiste zyski i zbyt oczywiste utrudnienia), choć jednocześnie przedstawia ciekawy program oddania większej kontroli nad szkołami rodzicom, poprzez ich uspołecznianie. Z kolei, minister Bieńkowskiej udało się jak do tej pory wydać ok. 3% funduszy z nowego budżetu UE na lata 2007-2013 i jeśli tak dalej pójdzie Polsce grozi odebranie dużej części funduszy strukturalnych z powodu ich niewykorzystania. Minister Fedak natomiast jest właściwie marionetką w rękach quasi-super-ministra, Michała Boniego, - postaci w rządzie niesłychanie ważnej i wpływającej na jego prace bardzo pozytywnie – tym bardziej, że lubi odwiedzać rodzinną Zieloną Górę i spędza w ministerstwie co najwyżej 3 dni w tygodniu.

Inną kategorię stanowią z kolei „ministrowie za karę” – Cezary Grabarczyk oraz Bogdan Zdrojewski - którzy zbytnią niezależność od premiera w przeszłości, przypłacili ministerstwami bądź bardzo trudnymi (infrastruktura), bądź spoza dotychczasowych kompetencji (kultura). Z jednej strony, mamy tu do czynienia pozytywną niespodzianką – minister Grabarczyk, choć powoli, zupełnie przyzwoicie radzi sobie z inwestycjami infrastrukturalnymi (oczywiście na tle poprzedników). Co prawda różne, rzekomo nowe, oficjalne dokumenty ministerstwa (takie jak strategia budowy dróg i autostrad) noszą nieusunięte ślady świadczące o tym, że tworzone były za poprzedniej ekipy, ale liczy się efekt – największa zakontraktowana ilość kilometrów w historii. Należy oczywiście wziąć pod uwagę, że żaden poprzedni minister nie dysponował tak ogromnymi pieniędzmi na ten cel. Natomiast za całkowicie utopijny i niepotrzebny należy uznać drugi element strategii ministra Grabarczyka, tj. rozwój kolei wysokich prędkości. No bo skoro termin ich powstania oscyluje ok. 2030 r. a koszt powstania jednej linii Y z Warszawy do Poznania i Wrocławia szacuje się na 30 mld zł., których nikt dotąd nie zabudżetował?

Z drugiej strony mamy do czynienia z nieoczekiwanym rozczarowaniem – minister Zdrojewski nie czuje chyba kultury, a na dodatek firmuje projekt reformy mediów publicznych, który w swoich założeniach rywalizować może chyba w konkursie na najgorszy projekt w kosmosie. Jak bowiem obronić wizję telewizji publicznej, która nie dysponuje swoimi archiwami, o której finansowaniu w formie dotacji na poszczególne programy decyduje trzech specjalistów... od finansów publicznych (sic!), która zbudować musi niesłychanie drogą siec naziemnych nadajników sygnału cyfrowego, choć nadawać może jedynie niedochodowe dwa kanały cyfrowe poświęcone kulturze i historii, ale sportu i 24-godzinnych wiadomości już nie, a wszystko z zakazem nadawania reklam w prime time za roczny budżet oscylujący wokół jednej trzeciej stanu obecnego (z 2,8 mld do ok. 800 mln)!?

Odzwierciedleniem tego faktycznego stanu braku umiejętności rządzenia oraz całkowitego niemal braku przygotowanych projektów legislacyjnych, jest fakt, że w pierwszym półroczu na 68 uchwalonych ustaw - 20 stanowiło implementację prawa europejskiego, 11 było umowami międzynarodowymi, a 8 ustawami zmieniającymi nazwy uczelni. Jak zwykle stan ten zgrabnie ukryto i zracjonalizowano zgrabnym hasłem „mało ustaw, ale za to dobre”, do którego media nie podeszły z nadmierną dozą krytycyzmu. Jak dużą doza hipokryzji wykazano się wówczas byle tylko nie zauważyć faktu poważnego zagubienia się rządu i premiera w nowych realiach obrazuje drugie półrocze, w którym ogłoszono, całkowicie sprzeczne z poprzednim, hasło rewolucji październikowej. W drugim półroczu, w dużej mierze w okresie jesiennym, w niebywale szybkim tempie uchwalono 172 ustawy. W całym roku sejm VI kadencji uchwalił 240 projektów ustaw, z czego 50 było implementacją prawa europejskiego, jedynie 12 zgłosiła obradująca na 180 posiedzeniach Komisja Palikota, 55 zgłosili posłowie – w tym 6 kryptorządowych projektów z pakietu zdrowotnego, a tylko 1 prezydent.

CZYM CHWALIŁ SIĘ PREMIER?

W swoim ponad trzygodzinnym expose premier Donald Tusku złożył 194 obietnice. Najwięcej w działach zdrowie (16), gospodarka (13), oświata i nauka (13), sprawy wewnętrzne (13) i administracja (10) , rozwój regionalny (10) oraz sprawiedliwość (10). Jest wśród nich wiele obietnic bardzo słusznych i możliwych do zrealizowania, ale zdarzają się i takie, które mogą wywołać uśmiech, jak realizacja prawa Polaków do czystych dworców i punktualnych pociągów, czy uczynienie języka migowego językiem urzędowym!

Po roku premier ponownie stanął na mównicy sejmowej i podsumowując roczną pracę rządu za najważniejsze dokonania uznał: (1.) kontynuację projektów poprzedników, (2.) poprawę wizerunku Polski na świecie poprzez cierpliwe rozmowy z partnerami – tu mówił o Rosji i Niemczech oraz Chinach, dopiero na czwartym miejscu wymienił USA, następnie wycofanie się z Iraku oraz pakiet klimatyczny i zalążki koalicji państwa środkowoeuropejskich,

(3.) zmiany na elementarnym poziomie życia obywateli – tu: ułatwienia w zakładaniu firm, zniesienie opłat administracyjnych np. za dowód osobisty, znoszenie obowiązku meldunkowego i pozwoleń na budowę, odrolnienie gruntów w miastach, urlopy tacierzyńskie, likwidację poboru (a dokładnie tzw. wcielenia) do wojska,

(4.) inwestycje – a tu: ustawy autostradowe, inwentaryzację środowiskową (Natura 2000), budowy na Euro 2012, projekt ustawy o partnerstwie publiczo-prywatnym,

(5.) solidarność międzypokoleniową, a przede wszystkim z dziećmi i emerytami – a tu: emerytury pomostowe, pakiet 50+, ułatwienia w dożywianiu dzieci w szkołach, ustawy zaostrzające kary za przemoc wobec dzieci, negocjacje płacowe (celnicy, płaca minimalna), podwyżki dla nauczycieli (30% w ciągu trzech lat), boiska z programu Orlik, program modernizacji dróg lokalnych, tzw. schetynówki,

(6.) politykę finansową, której celem jest obniżka podatków i deficytu budżetowego oraz podwyższenie płac – a tu: obniżka deficytu o 1.6 mld zł, uproszczenie VAT, co da 2 mld zł obniżki podatku, 25% więcej wydatków na naukę, 90 mld. pakiet antykryzysowy, przyjęcie mapy drogowej euro.

Wśród tych wyliczeń dokonań są takie, które należy uznać za sukces. Są to np. program Orlik, liczne drobne zmiany w prawie administracyjnym, obniżanie obciążeń podatkowych. Jednak już następne dni przyniosły złe wiadomości dla premiera: program dróg lokalnych jest niekonstytucyjny, bo realizuje go MSWiA Grzegorza Schetyny, a program 50+ może się zawalić z braku pieniędzy i skutków kryzysu. Przyjrzyjmy się jednak bliżej poszczególnym dziedzinom.

CZY PREMIER RZECZYWIŚCIE MA SIĘ CZYM CHWALIĆ?

Krytyczna analiza działalności rządu PO-PSL w trakcie mijającego roku składa się zasadniczo w jeden – być może dość oczywisty – wniosek: Zapowiadana rewolucja nie nastąpiła, co więcej, nic nie zapowiada, że nastąpi. Nie oznacza to jednak, że nie ma niewielkich stopniowych, często licznych, zmian na lepsze. Dotyczy to np. problemu finansów publicznych, podatków. Istnieją dziedziny, w których zmiany dobre znoszone są równoczesnymi zmianami na złe i w średniej perspektywie problemy mogą stać się jeszcze bardziej dramatyczne. Jest tak w szczególności w przypadku opieki zdrowotnej czy obronności. Istnieją wreszcie dziedziny, w których rysują się na horyzoncie niesłychanie niepokojąco wyglądające chmury burzowe. Jest tak w dziedzinie ubezpieczeń emerytalnych i spraw zagranicznych.

W dziedzinie podatków, Polska - ze swym mozolnie wypracowanym w ministerstwie finansów i sejmie dorobkiem legislacji podatkowej - uplasowała się na 142 miejscu (na 181 badanych jurysdykcji) rankingu „przyjazności” systemów podatkowych autorstwa firmy PricewaterhouseCoopers. W rankingu opublikowanym rok wcześniej, Polska zajęła 125 miejsce co oznacza, że przez rok straciliśmy aż 17 pozycji. Wydaje się, że ów spadek nie jest wynikiem wprowadzania w 2008 r. szczególnie restrykcyjnych regulacji pogarszających pozycję podatników, a raczej spowodowany jest postępem w upraszczaniu podatków w innych państwach. Co więcej, rząd w ostatnich dniach wydał pieniądze podatników na zdezawuowanie ustaleń raportu zlecając to konkurencyjnej firmie konsultingowej (KPMG).

Siatkę fiskalną polskich danin publicznych ciężko nazwać systemem podatkowym. Jest ona niespójnym konglomeratem rozwiązań przyjętych na początku przemian ustrojowych w Polsce, mniej lub bardziej udaną implementacją rozwiązań z krajów rozwiniętych, implementacją wymogów Unii Europejskiej i wynikiem prób konkurowania o inwestycje zagraniczne z krajami Europy Wschodniej. Poszczególne podatki nie są ze sobą zsynchronizowane pod względem techniki rozliczeń i poziomu opodatkowania. Rząd nie prowadzi prac nad systemową reformą podatkową.

W mijającym roku wprowadzono wiele drobnych zmian technicznych mających korzystny wpływ na uproszczenie rozliczeń. Należy zwrócić uwagę, że wiele z tych zmian było postulowanych od wielu lat. Rząd nie korzysta przy tym z instrumentów podatkowych, aby łagodzić lokalne skutki kryzysu finansowo-gospodarczego rozprzestrzeniającego się w zachodniej Europie.

W dziedzinie polityki finansowej do dnia dzisiejszego rząd nie przedstawił spójnej i długofalowej koncepcji obniżania wydatków publicznych. Zamierzenia te kłócić się mogą z planowanym zwiększeniem wydatków państwa na cele współfinansowane przez Unię Europejską (np. uruchomienie zaliczek przy inwestycjach infrastrukturalnych). Rząd wpadł w swoisty trójkąt bermudzki: z jednej strony, próbuje ograniczyć deficyt, z drugiej za pomocą pożyczek zwiększać wykorzystanie środków unijnych, z trzeciej chce wejść do strefy euro wbrew realistycznym ocenom ekspertów krajowych i zagranicznych, ale utrudnia sobie to wejście działając w okresie zawirowań na rynkach finansowych. Głosi się hasła obniżki podatków, ale nie widać żadnych kroków dalej idących w tym kierunku, niż te postawione przez poprzedników. Pakiet antykryzysowy w wysokości 90 mld zł w większości stanowią gwarancje bankowe (45 mld) oraz obniżka podatków wprowadzona przez PiS (35 mld).

Zamiast odważnych i oczekiwanych zmian przedstawiono dotychczas ustawy istotne dla rządzących z punktu widzenia zależności między decyzjami i odpowiedzialnością za nie. Innymi słowy, ten rząd wreszcie złożył projekt reformy finansów publicznych, co uznać można za duży sukces ministra Rostowskiego. Niestety brak w nich konsekwencji. I znów: z jednej strony likwidowane są niepotrzebne formy organizacyjne, z drugiej zaś tworzone są nowe, zbliżone do siebie, i dodatkowo wyposażone w osobowość prawną. Bardziej wskazane wydaje się ujednolicenie przepisów dotyczących publicznych osób prawnych jako kategorii ogólnej, a nie mnożenie rodzajów instytucji z tej grupy. Na szczególne poparcie zasługuje postulat konstruowania Wieloletnich Planów Finansowych Państwa.

W dziedzinie ochrony zdrowia. Mimo politycznych kontrowersji ustawę o zakładach opieki zdrowotnej należy ocenić raczej pozytywnie. Legalizuje ona bowiem proces pełzającej komercjalizacji szpitali samorządowych, który powoli dokonywał się w Polsce dzięki przełomowym wyrokom sądów. Jednym z celów nowej ustawy jest wprowadzenie mechanizmów ograniczania przyrostu nieracjonalnych kosztów na poziomie mikroekonomicznym (szpitali, przychodni itp.). Wydaje się, że ustawa ten cel osiągnie i ogólnie da wyraźnie lepszą podstawę prawną do funkcjonowania instytucji opieki zdrowotnej, niż ustawa z 1991 r.

Nowe spółki-ZOZ mogą funkcjonować jako podmioty nie nastawione na zysk (not for profit), czyli takie, które zmierzają tylko do zbilansowania swojej działalności. Naszym zdaniem powinien być to preferowany model działalności państwowych i samorządowych spółek-ZOZ. Niesłuszny, mimo wszystko, wydaje się zarzut, że ustawa słabo chroni majątek publiczny przed ewentualnym uwłaszczeniem się na nim podmiotów prywatnych. Długofalowo najbardziej uciążliwe mogą być zapisy nowej ustawy dotyczące majątku nieruchomego. Jest to bowiem kwestia zbyt słabo dookreślona.

Jednak względnie przyzwoita ustawa o zakładach opieki zdrowotnej zostaje wprowadzona kiepskim aktem wyraźnie utrudniającym, zaburzającym funkcjonowanie podmiotów medycznych w nowej lepszej logice komercyjnej. Np. oddano własność nieruchomości, w których funkcjonować mają szpitale-spółki, samorządom. Można przewidywać, że z tego powodu problem funkcjonowania spółek-ZOZ już niedługo znów stanie się przedmiotem publicznych debat.

Nadal nie została zlikwidowana druga i podstawowa przyczyna nieustannego zadłużania się szpitali, jaką jest sposób kontraktowania świadczeń medycznych przez NFZ. W szczególności chodzi o problem niedoszacowania wartości usług medycznych oraz o tzw. nadwykonania, czyli usługi medyczne wykonywane ponad limit określony w kontrakcie z NFZ. Powstaje zatem palące pytanie, co stanie się z długami szpitali, które narosną po obecnym oddłużeniu i komercjalizacji. Bo to, że narosną wydaje się niemal pewne, ponieważ do 2012 roku trzeba zainwestować w nie ok. 14 mld zł ze względu na normy UE.

Co do programu profesjonalizacji sił zbrojnych. Jest to jeden z najgroźniejszych i najbardziej nieudacznie wprowadzanych projektów rządu. Minister Klich – z zawodu psychiatra, jest kompletnym laikiem, otoczonym przez postsowieckich sztabowców i SLD-owskich pseudoekspertów w rodzaju Andrzeja Karkoszki. Opóźnienia i braki związane z realizacją programu profesjonalizacji armii sprawiają, iż dotrzymanie terminu 31 grudnia 2010 r. jako daty zakończenia ww. procesu jest nierealne. W tym kontekście obawy budzić może wystąpienie sytuacji, w której – by dotrzymać wyborcze zobowiązania wobec atrakcyjnej dla PO grupy wyborców – rządzący doprowadzają do zawieszenia zasadniczej służby wojskowej, bez wprowadzenia innych, koniecznych regulacji. Należy podkreślić stanowczo, iż samo zawieszenie obowiązkowej służby wojskowej, nie jest tożsame z profesjonalizacją armii.

Co charakterystyczne, premier umieścił rezygnację z poboru w ramach zmian na elementarnym poziomie w życiu ludzi. Oznacza to, że problem strategicznego potencjału obronnego Polski nie jest przez władze rozumiany. Istnieją przyczyny, dla których kontynuowanie reformy armii w przedstawionym powyżej kształcie grozić może znacznym obniżeniem poziomu bezpieczeństwa narodowego. Przeprowadzany przez obecny rząd program profesjonalizacji sił zbrojnych zakłada, iż system obronny RP zostanie zredukowany do jednego tylko komponentu – wojsk operacyjnych opartych na armii zawodowej, czyli ataku narodowego. Przygotowana i obecnie realizowana reforma armii pomija całkowicie wojska obrony terytorialnej, traktowanej jako odrębny komponent sił zbrojnych, funkcjonujący także w czasie pokoju.

Minister Klich powinien jak najszybciej opuścić swoje stanowisko

W dziedzinie polityki zagranicznej. Jeżeli można jednym zdaniem podsumować rok rządu Donalda Tuska w polityce zagranicznej to zdanie to brzmi: Ze strony rządu był to rok systematycznej redukcji polskiego potencjału geopolitycznego.

Już sam program rządu jest programem katastrofy polityki zagranicznej! Minister Radosław Sikorski, chcąc wyraźnie zaakcentować zmianę w stosunku do działań jego poprzedniczki, Anny Fotygi, dokonał całkowitej reorientacji myślenia o polskim interesie narodowym w sprawach zagranicznych. Zmiana ta oznacza skupienie się na zdobyciu odpowiedniej pozycji Polski w Unii Europejskiej jako celu samym w sobie, a nawet coś więcej – przykrojenie polskiego interesu do dość abstrakcyjnego i amorficznego interesu Unii jako całości. Interes ten jest tymczasem wypadkową interesów wszystkich silnych graczy w Unii, którzy po to walczą o silną pozycję, aby zyskać narzędzie realizacji swoich interesów. Innymi słowy, silni gracze oczekują, że to Unia wczuje się w ich interesy.

W ramach planów oszczędnościowych i usprawniających zarazem dokonuje się łączenie struktur Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej (UKiE) oraz reorganizacja departamentów ministerstwa. Zmiany te należy ocenić zdecydowanie negatywnie. Jeśli bowiem ministerstwo liczyło na poczynienie jakichś oszczędności w skutek tego procesu, to oczekiwania te okazały się całkowicie płonne. W MSZ wybuchł nieformalny bunt dyplomatów (o którym donosiła prasa), którzy zażądali zrównania wynagrodzeń z wyraźnie lepiej opłacanymi specjalistami odpowiadającymi za kontakty z Unią Europejską. W efekcie tego, koszty działania skonsolidowanego MSZ wyraźnie wzrosną. (Inną sprawą jest zasadnicza słuszność żądań lepszego wynagradzania polskich dyplomatów).

Od strony usprawnienia organizacyjnego, zmiany te należy ocenić jeszcze surowiej. UKIE jest już obecnie wyspecjalizowaną strukturą obsługującą poszczególne ministerstwa odpowiadające za sprawy wewnętrzne, a zatem realizującą działania stricte unijne, które w dużej mierze nie są związane z działaniami dyplomatycznymi. Zmiana ta zatem może być interpretowana jako objaw zadziwiającego nierozpoznania potrzeb polskiego rządu jako całości. Ilustracją tego stwierdzenia niech będzie fakt, że projekt ustawy o koordynacji polityki europejskiej (łączącej działy integracji europejskiej i spraw zagranicznych) został w konsultacjach wewnątrz rządu poddana tak daleko idącej krytyce. W ostatnich dniach, po druzgocącej opinii prof. Cezarego Mika, projekt ten ostatecznie trafił do kosza. Oznacza to, że połączenie nie odbędzie się z początkiem nowego roku i może się odbyć tylko metodą siłową.

Bieżąca działalność MSZ polegała na kontynuacji już wcześniej rozpoczętych projektów (rzekomo skandalicznych), działaniach reaktywnych w stosunku do pojawiających się nowych problemów, niż aktywnych próbach wpływania na środowisko międzynarodowe.

Jeśli jednak przechodzimy do spraw naprawdę dużej wagi, to można dojść do całkowitego zdumienia na widok rozdźwięku między dominującą medialną i publicystyczną oceną działań MSZ i jego szefa, a wynikami bardziej wnikliwej analizy.

Podpisanie umowy o rozmieszczeniu w Polsce elementów amerykańskiego systemu obrony antyrakietowej, niezależnie od oceny politycznej, było najważniejszym wydarzeniem pierwszego roku urzędowania Radosława Sikorskiego. Obraz sprawy nie jest jednak jednoznacznie pozytywny z następujących powodów. Po pierwsze, ujawnione opinii publicznej bezpośrednie korzyści, jakie wynikać mają z długo negocjowanej umowy są bardzo skromne, by nie powiedzieć kuriozalnie małe (np. jedna bateria rakiet Patriot). Po drugie, wyraźny niesmak i wątpliwości pozostawiły okoliczności podpisania, sprawiające wrażenie, że gwałtowne przyspieszenie ostatniej fazy negocjacji – po wcześniejszych buńczucznych gestach ministra Sikorskiego - motywowane było lękiem wobec rozwoju wydarzeń w Gruzji. Podkreślali to zresztą ważni amerykańcy komentatorzy spraw zagranicznych[10].

Polska cofając swój sprzeciw wobec wejścia Rosji do OECD i rozpoczęcia negocjacji nowej umowy o partnerstwie UE-Rosja oddała wszystkie karty przetargowe, nie uzyskując niczego w zamian. Dobitnym gestem naszej porażki jest – swoiście rosyjski gest „wzajemności” - nałożenie przez Rosję na polskich obywateli obowiązku posiadania wiz tranzytowych.

Jedynym i chlubnym, wyjątkiem była wizyta Donalda Tuska w Chinach. Choć początkowo spotkał się jedynie z wiceprezydentem Szanghaju, to wraz z pozytywnymi deklaracjami premiera ranga wizyty rosła. Ostatecznie Donald Tusk odbył rozmowy z premierem Wen Jiabao oraz prezydentem Chin Hu Jintao. Jego wizyta to rewolucyjny zwrot w polskiej polityce wobec Chin. zakończyła się epoka polityki polskiego prometeizmu wobec Chin, wiary iż Polska powinna krzewić tam wartości demokratyczne i rezygnować z korzyści gospodarczych. Donald Tusk stwierdził w Pekinie, ze Polskę i Chiny łączy wspólnota wartości, czym zaskarbił sobie bez wątpienia przychylność władców Państwa Środka. Niestety – co bardzo znamienne dla „profesjonalizmu dyplomatycznego” obecnej ekipy - wyniki tej wizyty szybko zdezawuowano niepotrzebnymi spotkaniami z Dalajlamą.

Za największe jednak rozczarowanie, a nawet skandal roku należy uznać rezygnację MSZ ze starań o polskie miejsce niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ na lata 2010-2011 i oddanie naszego miejsca Bośni i Hercegowinie. Jest to decyzja, którą należy rozpatrywać w kategoriach karygodnego błędu, którego na pewno nie może zrekompensować ewentualny korzystny wybór kraju, na którego rzecz zrezygnowaliśmy. Używanie przy tym argumentu o braku zdolności kadrowej MSZ do zajęcia się sprawą w obliczu równoczesnej prezydencji polskiej w UE[11] albo świadczy o złej polityce kadrowej resortu (jeśli jest prawdziwe), albo o dużym błędzie prestiżowym. Zdumienie musi budzić sytuacja, w której Polska dobrowolnie rezygnuje ze statusu jednego najważniejszych państw na świecie w 2011 r. Sytuację naszego zdumienia pogłębia jeszcze fakt niemal zupełnego przemilczenia tak istotnej zmiany w polskich mediach.

Dotychczasowe dokonania Radka Sikorskiego jako Ministra Spraw Zagranicznych skłaniają do wniosku, że wbrew obiegowym opiniom i utrzymującej się jego bardzo wysokiej popularności osobistej, jest to jeden z tych ministrów, którzy - jak dotąd - najbardziej zawodzą pokładane w nich nadzieje. U podstaw zaś tak powszechnie dziś chwalonej zmiany stylu polskiej polityki zagranicznej leży rezygnacja z wytrwałego naciskania na korzystne dla nas rozstrzygnięcie w większości spornych kwestii.

W dziedzinie ubezpieczeń społecznych, przyjęte przez rząd a następnie Sejm, w sposób całkowicie niemal nietransparentny, rozwiązania pogłębiają dyskryminację rodzin (a w szczególności - kobiet), wychowujących dzieci, w których bardzo często z powodów ekonomicznych jedno z rodziców poświęca się pracy w domu kosztem pracy zawodowej. Rodziny te ze względu na koszty związane z wychowaniem dzieci mają nieporównanie mniejsze możliwości gromadzenia oszczędności na starość niż osoby bezdzietne, a jednocześnie w tych rodzinach zazwyczaj jedynie jedno z małżonków płaci składki na emeryturę kapitałową (II filar). Pozbawienie przez rząd i jego zaplecze parlamentarne ogółu obywateli możliwości dysponowania w momencie przejścia na emeryturę setkami tysięcy złotych zgromadzonymi przez nich w OFE, nie wprowadzenie instytucji emerytur rodzinnych (po śmierci jednego z małżonków drugi otrzymywałby jego emeryturę z II filaru) i uniemożliwienie dziedziczenia środków z II filara przez spadkobierców zmarłego emeryta (środki emeryta po jego śmierci przejmą fundusze) to pakiet rozwiązań najkorzystniejszych dla lobby finansowego i jednocześnie najgorszych dla emerytów.

Największą wadą przyjętych rozwiązań jest nieodwracalność dokonywanych zmian. Jej istotą jest ustanowienie mechanizmu zgodnie z którym w chwili przejścia na emeryturę, środki będące dotychczas własnością przyszłych emerytów gromadzone na ich indywidualnych kontach emerytalnych będą zlewane do kilkunastu a docelowo kilku wspólnych kotłów, czyli „funduszy dożywotnich emerytur kapitałowych”. Pieniądze które mają właścicieli przestaną ich mieć, nie staną się jednocześnie własnością państwa, ale trafią w dobre ręce podmiotów finansowych zarządzających również OFE. Ustawa w wyniku której setki miliardów złotych utracą właściciela i trafią w ręce mających coraz gorszą renomę międzynarodowych instytucji finansowych nie przewiduje mechanizmu odwrotnego. Co gorsza, państwo będzie musiało gwarantować wypłatę emerytur, ponieważ taki ma konstytucyjny obowiązek.

Strategicznym celem lobby instytucji zarządzających OFE jest zniesienie obowiązującego obecnie ograniczenia dla inwestycji poza granicami RP do 5% środków i zniesienie regulacji ograniczających możliwość inwestowania pieniędzy polskich emerytów w bardziej zyskowne a tym samym bardziej ryzykowne instrumenty finansowe. Podstawowym narzędziem nacisku na rząd Polski w tym zakresie są regulacje unijne dotyczące swobody przepływu kapitału.

Faktyczne uwłaszczenie kwotą ok. 600 miliardów złotych kilkunastu podmiotów działających już w chwili obecnej na rynku, z którego na poziomie ustawowym wyeliminowano konkurencję i realizacja pozostałych założeń ustawy przyjętej przez sejm oznaczać będzie pojawienie się w przestrzeni publicznej gracza wagi super ciężkiej, mającego bardzo konkretne i szerokie interesy. W zeszłym roku OFE pobrały za zarządzanie ponad stoma miliardami złotych składek miliard siedemset milionów złotych prowizji i wygenerowały siedemset milionów zysku do podziału dla swych udziałowców.

Obie ustawy przygotowywała minister Agnieszka Chłoń-Dominiczak, która w każdym wywiadzie podkreślała, że „z danych funduszy wynika, że...”. Pracując nad projektami aktów prawnych rząd nie posiadał własnych analiz, prognoz, danych dotyczących wpływu proponowanych zmian na sytuację przyszłych emerytów, gospodarkę, system finansów publicznych i inne kluczowe czynniki. Sytuację, w której minister rządu europejskiego państwa posługuje się danymi podmiotów mającym w całej spawie największy interes można po prostu uznać za sytuację korupcyjną. Fundusze emerytalne nie są zainteresowane wypłatami emerytur małżeńskich i za tym samym argumentuje przedstawicielka rządu. W tym kontekście nie dziwi, że pani minister Dominiczak jest byłą asystentką Ewy Lewickiej, byłej wiceminister pracy, a obecnie szefowej Izby Otwartych Funduszy Emerytalnych.

Mimo wszystko dziwi jednak, dlaczego nie można było o tym usłyszeć prawie w żadnych mediach...

Z powyższego wynika dość jasno, że rząd albo nie rozpoznał, albo - niestety - wpisał się w opisane wyżej strukturalne ograniczenia życia polskiego. Już sam ten fakt stoi zatem w sprzeczności z deklarowanym zamiarem uwolnienia energii Polaków. Jakiż bowiem jest sens po raz kolejny nawoływać młode pokolenie do uczestnictwa w narodowym wysiłku, gdy zarządzanie istotnymi dziedzinami powierza się grupom interesu, ograniczającym ową energię? Następnym razem ci młodzi ludzie, uznają, że byli naiwni, że dali się oszukać i że tak naprawdę nie warto się angażować. Nieuchronnie cynizm władzy i elit przenosi się na społeczeństwo. A cynizm niszczy wolność narodu. Tylko bowiem Republika, tj. zbiorowa wolność i dobro wspólne zasługuje, by wyzwalać energię Polaków.


[1] Nie jest prawdą, że wskaźniki zaufania społecznego są niskie tylko w Europie Środkowo-Wschodniej, w przeciwieństwie do Europy Zachodniej. Tego rodzaju podział należy uznać za propagandowy. Okazuje się, że wskaźniki takie są równie niskie w krajach Europy południowej, takich jak Grecja czy Portugalia, czy na obszarze byłych Niemiec Wschodnich. Prawdą natomiast jest, że są to obszary, których rozwój i jakość rządzenia bardzo z powodu takich niskich poziomów zaufania cierpi.

[2] Dla przykładu można podać fakt, że kwestie własności intelektualnej (np. patenty) podlegają ministerstwu kultury, a geodezja jest w resorcie gospodarki, nie zaś infrastruktury.

[3] Taki status mają np. wcześniejsze emerytury oraz Karta Nauczyciela.

[4] Por. całkowicie kuriozalny art. 17. Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, który poświęcony jest działalności samorządów zawodowych, a znajduje się w pierwszej części pt. „Rzeczpospolita”, która zawiera ogólne zasady ustrojowe. Wynika stąd, że Polska jest właściwie państwem korporacyjnym!

[5]

[6] Bezpieczeństwo elektroenergetyczne zapewnią północnej Polsce z przyjemnością Duńczycy (budują elektrownię koło Szczecina), Szwedzi (Vattenfall ma kabel przez Bałtyk) oraz Rosjanie (budują w obwodzie kaliningradzkim dwie elektrownie – gazową i atomową).

[7] Ostatni z kolei przypadek – współpraca z SB Wiceministra Spraw Zagranicznych – nie skończył się już nawet dymisją.

[8] Por. Tomasz Butkiewicz, Luiza Zalewska, Zagadkowa kariera szefa tajnych służb, Dziennik, 24 maja 2008

[9] A dosłownie: „1. planowaniem strategii komunikacyjnej Prezesa Rady Ministrów oraz Rzadu ze społeczeństwem w oparciu o bieżącą analizę sytuacji społecznej, gospodarczej i politycznej; 2. planowaniem i koordynacją działań komunikacyjnych w razie wystąpienia medialnej sytuacji kryzysowej; 3. planowania i koordynacji przekazów komunikacyjnych oraz kampanii informacyjnych we współpracy z właściwymi komórkami organizacyjnymi Kancelarii, ministerstw i urzędów centralnych.”

[10] np. Charles Krauthammer, NATO Meows, Washington Post, Friday, August 22, 2008; Page A17; A Jim Hoagland, Measured Response To Putin, Washington Post, Sunday, August 17, 2008; Page B07

[11] Wyjaśnienie takie padło z ust min. Jana Borkowskiego na konferencji „Kontynuacja czy zmiana w polskiej polityce zagranicznej” 24. października 2008 w Instytucie Spraw Publicznych



2009 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/