(tekst opublikowany w
książce „Podzwonne dla błazna”, Kraków 2006)
Przed kilku miesiącami
Norman Podhoretz, konserwatywny redaktor konserwatywnego miesięcznika
„Commentary”, ogłosił list otwarty do Milana Kundery, w którym wyraził
zaniepokojenie
z powodu lewicowych inklinacji czeskiego pisarza. Podhoretz zauważył ze
zdziwieniem, że Kundera nie dystansuje się od lewicowych środowisk zachodnich,
które prowadząc swoją wojnę
z kapitalistyczną kulturą, dostrzegły w emigrancie z Europy Wschodniej
sojusznika. Jak można wnioskować z uwag amerykańskiego publicysty,
intelektualiści lewicowi oparli ten sojusz na przekonaniu, że Kundera nie jest
tylko pisarzem antykomunistycznym, lecz, że daje on świadectwo sytuacji
egzystencjalnej człowieka współczesnego, a tym samym dostarcza argumentów
wszystkim krytykom cywilizacji współczesnej, którzy widzą w niej groźne
tendencje dehumanizujące.
Zostawiając
na boku kwestię, czy bycie pisarzem antykomunistycznym jest rzeczywiście czymś
podrzędniejszym niż bycie pisarzem nie tylko antykomunistycznym, musimy przyznać,
że argument środowisk lewicowych jest w swoim jądrze dość mocny. Przyznają oni
bowiem pisarstwu Kundery pewną cechę uniwersalności, a w takim wypadku nic nie
stoi na przeszkodzie, by do ogłoszonych przez niego prawd odwoływać się również
poza obszarem komunizmu. Ale z drugiej strony, argument Podhoretza jest równie
mocny i równie przekonujący. Przypomina on Kunderze, że w swojej książce Księga
śmiechu i zapomnienia deklarował się jako rzecznik pamięci. Pisząc w niej,
że „walka człowieka z władzą jest walką pamięci z zapomnieniem”, sugerował tym
samym, iż za cel nadrzędny stawia sobie utrwalenie tych aspektów życia
człowieka i tych działań ludzkich, którym zagraża totalitarne oszustwo. Jeżeli
zatem Kundera – wnioskuje dalej Podhoretz – pragnie ocalić historię przed manipulacją,
a jednostkę uchronić przed utratą tożsamości, to bardziej kwalifikuje się do
obozu konserwatystów niż do grona wielbicieli postępu i sprawiedliwości
społecznej. To przecież konserwatyści wyczuleni są na problem pamięci, to oni
dbają o poczucie ciągłości historycznej, oni bronią trwałości ludzkiej natury i
jej nienaruszalnego statusu wobec arbitralnej władzy i instrumentalnej
pragmatyki politycznej. To oni również dostarczają środków dla obrony pamięci,
którymi są tradycja, kultura, niezmienne moralne prawo, czy religia.
Kto ma
zatem rację? Czy lewicowi intelektualiści, którym uniwersalność dzieła Kundery
pozwala zastosować jego diagnozę do krytyki świata zachodniego, czy też
Podhoretz, który widzi w jego walce z zapominaniem sojusznika konserwatyzmu?
W swoim
liście otwartym Podhoretz odwołuje się głównie do wydanej w roku 1979 Księgi
śmiechu i zapomnienia, częściowo tylko wspominając najnowszą powieść
Kundery Nieznośna lekkość bytu. Lektura tej ostatniej książki wydaje się
jednak sugerować, że w sporze między intelektualistami lewicowymi a
Podhoretzem, ci pierwsi odczytali intencje autora trafniej niż redaktor
naczelny „Commentary”. O ile Księga śmiechu i zapomnienia dawała jeszcze
pewne podstawy do konserwatywnej interpretacji Kundery, o tyle Nieznośna lekkość
bytu jest dziełem zdecydowanie antykonserwatywnym, bliskim
antymieszczańskim tendencjom kultury lewicowej. Można również dodać, choć to
nie wchodzi w zakres niniejszego tekstu, że jest to książka kiepska.
Tematem
powieści jest tytułowa lekkość bytu. Według Kundery, pojęcia lekkości i ciężaru
opisują dwa podejścia do rzeczywistości, a pośrednio także dwa sposoby
istnienia: pierwszy podkreśla nieuchronność przemijania, linearność czasu i
skończoność ludzkiej egzystencji, drugi zwraca uwagę na trwałość świata i
powtarzalność ludzkich losów. Pierwszy rodzaj istnienia jest lekki, mówi
Kundera, bo czyny człowieka tracą z czasem znaczenie, pamięć powoli wymazuje
ich sens i osłabia wpływ na zdarzenia rozgrywające się w teraźniejszości; nic
nie jest ostateczne, ani raz na zawsze złe czy dobre, oburzające czy
uszlachetniające, ponieważ czas unieważnia odpowiedzialność za przeszłe uczynki
i neutralizuje wszelkie dawne emocje i wartości. Drugi rodzaj istnienia, mówi
Kundera, to ciężar. „Jeśli sekunda naszego życia miałaby się powtarzać w nieskończność,
bylibyśmy przykuci do wieczności jak Chrystus do krzyża. Takie wyobrażenie jest
straszne. W świecie wiecznego powrotu na każdym geście kładzie się ciężar
nieznośnej odpowiedzialności”.
Bohaterowie
powieści i świat tam przedstawiony kwalifikują się do pierwszej kategorii.
Cechą ich jest lekkość istnienia,
a podstawowym odruchem rewolta przeciw wszystkiemu, co ich wiąże z jedną rzeczą
czy z jedną wartością, i co przypisuje ich do jakiegoś
uniwersalnego imperatywu jak moralna powinność czy tradycyjne konwenanse.
Uczucie, które towarzyszy owej rewolcie, to ulga. O głównym bohaterze, chirurgu
Tomaszu, pisze Kundera, iż „kiedyś w ciągu jednej chwili zdecydował się nigdy
nie oglądać swojej pierwszej żony i syna (…) z poczuciem ulgi przyjął fakt, że
rozstali się z nim ojciec i matka. Cóż to było innego jak nie całkiem
racjonalny, gwałtowny gest, którym odrzucił to, co przeciwstawiało mu się jako
ciężki obowiązek, jako es muss sein?”. Ten sam bohater mówi na
końcu książki: „Nie mam żadnego powołania. Nikt nie ma żadnego powołania. To
wielka ulga zrozumieć, że jesteś wolny, że nie masz żadnego powołania”. Taki
sam odruch rewolty wobec zewnętrznych i wewnętrznych imperatywów charakteryzuje
inną postać w powieści. Malarka Sabina
z równą łatwością jak Tomasz zrywa więzy powinności i odwraca się od wszelkich
uniwersalnych prawd społecznych obligacji.
Z tej lekkości istnienia nie jest nawet w stanie wytrącić jej sprawa tak
moralnie poruszająca jak inwazja wojsk radzieckich na jej kraj. Oto opis
typowej dla niej reakcji: „Rok czy dwa po odjeździe z Czech znalazła się
przypadkiem w Paryżu akurat w rocznicę rosyjskiej inwazji. Odbywała się demonstracja
protestacyjna,
a ona nie mogła się oprzeć, by nie wziąć w niej udziału. Młodzi Francuzi
podnosili pięści i wykrzykiwali hasła przeciwko imperializmowi radzieckiemu.
Hasła jej się podobały, ale zaraz stwierdziła z zaskoczeniem, że nie jest w
stanie krzyczeć wraz z innymi. Wytrwała w pochodzie kilka minut”.
Lekkość
istnienia uzyskana dzięki sile zapominania, stanie się bardziej namacalna, gdy
porównamy ją z ciężarem pamięci,
o którym pisał Kundera w swojej poprzedniej książce. W niektórych zamieszczonych
tam opowiadaniach mieliśmy do czynienia z postawami całkowicie odmiennymi od
postaw Tomasza czy Sabiny. Na przykład jedno z nich przedstawiało historię
czeskiej emigrantki, która pragnęła odzyskać listy zostawione w Pradze przed
opuszczeniem kraju. Listy te, będące materialnym świadectwem przeszłości, były
dla niej ważnym składnikiem tożsamości
i trwałym punktem oparcia, którego została pozbawiona decydując się na
emigrację. Utrata nadziei na ich odzyskanie była równoważna z utratą sensu
życia. Podobny opis siły pamięci odnajdujemy w innym opowiadaniu o nieudanej
przygodzie miłosnej studenta i żony rzeźnika, którzy dzięki poezji zdołali
utrwalić swoje ulotne doświadczenia. W Nieznośnej lekkości bytu nie ma
sympatii dla tego typu postaw ani dla wysiłku nadawania ciężaru własnemu
istnieniu. Ci nieliczni, którzy to robią, wydają się postaciami żałosnymi,
fantastami i marzycielami pozbawionymi przenikliwości swoich antagonistów.
Stosunek
samego Kundery do lekkości istnienia nie jest jednoznaczny. Z jednej strony, nie
ukrywa on – czego dowodem jest tytuł powieści – że lekkość jest trudna do
zniesienia. Zdaje on więc sobie sprawę, że brak trwałych odniesień i neutralizująca
funkcja zapominania tylko na początku mogą przynieść poczucie ulgi, zaś na
dalszą metę prowadzą do frustracji, wszechogarniającego poczucia pustki i
zniechęcenia. Powieść pełna jest przykładów indywidualnej udręki wynikającej z
niemożności podpisania się pod jakąkolwiek uniwersalną i nadającą sens życiu
ideą. Oto charakterystyczny epizod. Gdy zwrócono się do Tomasza, protagonisty powieści,
z prośbą by podpisał petycję do władz
w sprawie maltretowania więźniów politycznych, odmówił podpisu mówiąc, iż „jest
rzeczą o wiele ważniejszą wygrzebać z ziemi zakopaną wronę niż siać jakieś
petycje do prezydenta”. Odmowa ta, będąca reakcją sprzeciwu na hasło obowiązku
podniesione przez osobę zbierającą podpisy („Obowiązek?… To było najgorsze
słowo, jakiego mógł użyć”), wywołała taki sam skutek, jak inne odmowy
posłuszeństwa imperatywom: „przeżywał moment nagłego i nieoczekiwanego upojenia.
Było to równie czarne upojenie, jak wtedy, kiedy uroczyście oznajmiał swojej
żonie, że nie chce jej i swego syna już nigdy widzieć. Było to równie czarne
upojenie, jak wtedy, gdy wrzucał do skrzynki list, w którym wyrzekał się raz na
zawsze swego powołania lekarskiego. Nie był pewien, czy postępuje słusznie, ale
był pewien, że postępuje tak, jak chce postępować”. Ulga spowodowana rewoltą
przeciw tyranii obowiązku trwała jednak niedługo, gdyż zaraz potem pojawiły się
wątpliwości i wyrzuty sumienia. Prześladowanie sygnatariuszy petycji sprawiło,
że zaczął żałować swojej decyzji, a jednocześnie wywołało w nim poczucie
podziwu dla tych, którzy wierzyli
w historyczną sprawiedliwość, w uniwersalny obowiązek, jednym słowem, którzy w
przeciwieństwie do niego, nie przyjęli do wiadomości lekkości bytu i nie
uwierzyli w niszczycielską moc zapomnienia.
Ale z
drugiej strony, lekkość istnienia, mimo udręki, jaką niesie, fascynuje Kunderę.
Posiada ona według niego niekwestionowalną zaletę autentyczności. Życie lekkie,
akceptujące niepowtarzalność rzeczy i faktów oraz nieuchronność przemijania
wraz ze wszystkimi przykrymi konsekwencjami, wydaje się Kunderze bliższe
naturze człowieka i świata, i trafniej oddające egzystencjalny dramat. Życie
ciężkie to z kolei w znacznym stopniu życie pozorne, korzystające z ułatwień i
iluzorycznych rekompensat, jakich dostarcza wiara w niezmienne imperatywy i
stały porządek rzeczy. Już w niektórych fragmentach Księgi śmiechu i
zapomnienia można było odnaleźć ślady awersji Kundery do takiej egzystencji.
W jednym z opowiadań pisał, że „wszystko się powtarza, a w każdym powtórzeniu
traci część swojego sensu”. Mówił
o istnieniu granicy, którą dla niego stanowiła „maksymalna ilość dopuszczalnej
powtarzalności”, a poza którą „wszystko traci sens: miłość, wiara,
światopogląd, historia”. Dlatego mierzili Kunderę bohaterowie, którzy przeszli
przez tę granicę i zadowalali się powtarzaniem starych prawd, wpadali w rytuał,
poruszali się w obrębie tych samych treści i formuł. Uzyskiwali oni poczucie
samozadowolenia i pewności siebie, ale tracili zdolność ostrego widzenia
świata.
Czym grozi
przejście granicy dopuszczalnej powtarzalności? Odpowiedź na to pytanie
znajdujemy w Nieznośnej lekkości bytu. Poza tą granicą, twierdzi Kundera,
znajduje się kicz. Jako antyteza lekkości bytu stanowi on próbę sprowadzenia
istnienia do jednolitej formuły
i niezmiennego schematu. Pozwala on zastygnąć
przemijaniu, powielając czas przeszły w niekończących się powtórzeniach. Taka
rezygnacja z udręki lekkości egzystencji
i ucieczka w stereotypy powoduje według Kundery swoistą deprecjację życia.
Dramat nieuchronnej przemijalności zastępowany jest bowiem fałszywą nadzieją
wyzwolenia się z wyroku skończoności. Kicz jest, pisze Kundera, „parawanem
zasłaniającym śmierć”. W innym miejscu mówi, że jest on „stacją tranzytową
między bytem a zapomnieniem”, co oznacza, że jego funkcja polega na skazanym na
porażkę zamiarze powstrzymania procesu odchodzenia bytu w nicość. Kicz nie jest
więc u Kundery tylko pojęciem estetycznym, ale opisuje on pewien sposób życia
zafałszowanego, w którym jednostka stara się utrwalić swoją egzystencję w mniej
lub bardziej pozornych konstrukcjach uniwersalistycznych, wymyślonych przez nią
dla zwalczania nieznośnej lekkości bytu. Taką konstrukcją może być na przykład
wiara
w braterstwo wszystkich ludzi, wiara, która stwarza wrażenie unii między ludźmi
i pozwala widzieć w szczęściu innych pociechę dla własnego nieszczęścia, zaś w
życiu przyszłych pokoleń przedłużenie życia własnego. Taką konstrukcją może być
też wiara
w rodzinę jako instytucję, w której bariera jednostkowości zostaje pokonana
przez przedłużenie życia jednego pokolenia na pokolenie następne. Lecz tak jak
w kiczu artystycznym, gdzie wzruszenie uzyskuje się dzięki automatycznemu zastosowaniu
tych samych prostych chwytów dla przedstawienia dobrze znanych
i lubianych, ale nieprawdziwych związków emocjonalnych, tak
w szkicu społecznym czy światopoglądowym obraz świata zostaje zredukowany do
prostego schematu, który wzrusza fałszywą obietnicą włączenia jednostki w to,
co ogólne, wieczne, znane
i przewidywalne.
Kicz,
twierdzi Kundera, jest z natury rzeczy wrogiem indywidualizmu. Na przykład,
powszechne braterstwo likwiduje cechy jednostkowe i żąda podporządkowania się
interesowi zbiorowości, zaś kult życia rodzinnego jako wartości najwyższej musi
nieuchronnie prowadzić do wyrzeczenia się aspiracji indywidualnych. Z tego
powodu, optymizm kiczu jest według Kundery zawsze groźny, gdyż okalecza ludzką
egzystencję. Tak jak zamiłowanie do stereotypowych romansów kończyć się musi
skonwencjonalizowaniem sfery uczuciowej, a w konsekwencji chęcią upodobnienia
własnego życia do powieściowych kanonów, ten kicz powszechnego braterstwa czy
szczęścia rodzinnego zmusza do bezwzględnego posłuszeństwa wymogom dobra ogółu
czy grupy. Ale rozpłynięcie się jednostki w tym, co ogólne i wieczne, jeżeli
nawet dostarcza satysfakcji i pokrzepienia, jest tylko pozorne. Dramatu skończoności
nie da się przecież usunąć, bo nieznośna lekkość istnienia w postaci śmierci
czy zapomnienia musi prędzej czy później wziąć górę. Przechodzenia bytu w
nicość nie ujarzmi nawet najprzemyślniejszy i „najcięższy” kicz, niezależnie od
tego, czy przybierze on formę zbiorowych uniesień czy uniwersalistycznych
formuł. Życie godniejsze, wnioskuje zatem Kundera, to życie ze świadomością
egzystencjalnego dramatu, to życie w pełni jednostkowe, nawet jeżeli byłoby ono
trudne do zniesienia; życie w kiczu zaś, to nie tylko fałsz, to także tyrania,
i to tyrania we wszelkiej postaci – rutyny, banału, konformizmu, a także
politycznego despotyzmu.
Antykomunistyczna
wymowa powieści uzyskuje pełny sens dopiero w świetle powyższych ustaleń.
Kundera krytykuje komunizm właśnie za to, że jest kiczem, to znaczy, za cenę
całkowitej uległości dostarcza ludziom sposobu ucieczki przed nieznośną
lekkością bytu. „Moim wrogiem nie jest komunizm, ale kicz” – mówi bohaterka
powieści i to zdanie wydaje się wyrażać pogląd samego autora. Wbrew powszechnym
poglądom, komunizm nie jest bowiem według Kundery zjawiskiem izolowanym ani
diabolicznym produktem złych ludzi, lecz efektem kiczowatego pragnienia unieśmiertelnienia
jednostki w powszechnym braterstwie. Nie jest triumfem zła, lecz tyranią
powszechnego dobra, która bywa jeszcze bardziej represywna niż dyktatura
zwykłego satrapy. W komunizmie, pisze Kundera, „wszystko, co narusza kicz, jest
eliminowane z życia: każdy przejaw indywidualizmu (dlatego, że każda odrębność
jest plunięciem w twarz uśmiechającemu się braterstwu), każda wątpliwość
(dlatego, że kto zaczyna wątpić
w drobiazgi, musi skończyć w zwątpieniu w życie jako takie), ironia (dlatego,
że w krainie kiczu wszystko należy traktować ze śmiertelną powagą), ale i
matka, która porzuciła rodzinę, albo mężczyzna, który woli mężczyzn od kobiet i
zagraża świętemu przykazaniu: kochajcie się i rozmnażajcie się. Z tego punktu
widzenia możemy uznać tak zwany gułag za rodzaj fosy septycznej, do której kicz
totalny wyrzuca odpadki”.
Tyle
rekonstrukcja intelektualnego przesłania powieści Kundery. Co należy sądzić o
powyższej filozofii i o wynikającej z niej krytyce komunizmu? Otóż wydaje się,
że w swoim podstawowym trzonie jest ona fałszywa. Zarzut przeciw niej jest
prosty i w najogólniejszej postaci brzmiałby następująco. Chociaż nie da się
wykluczyć, że dychotomia lekkości i ciężaru istnienia może
w pewnych okolicznościach okazać się przydatna jako narzędzie teoretyczne, to
stosowana jako zasada ogólna prowadzić zawsze musi do wniosków wątpliwych, a
często sprzecznych z doświadczeniem i ze zdrowym rozsądkiem. Rzecz w tym, że
cały wysiłek myśli filozoficznej i cała kultura człowieka były zawsze z natury
rzeczy „ciężkie”, bo zmierzały do przekroczenia jednostkowości
i znalezienia dla człowieka ogólnego i trwałego systemu znaczeń. Systemy te
stawały się wielokrotnie obiektami krytyki z uwagi na ich małą zasadność bądź
niefunkcjonalność, ale bardzo rzadko postulowano hasło ich usunięcia dla
uzyskania pełnej lekkości istnienia. Lekkość autentycznego istnienia
jednostkowego nie mogła zatem nigdy stanowić równoprawnej alternatywy dla
ciężaru kultury, religii czy moralności. W cywilizacji zachodniej istniało
powszechne i dobrze uzasadnione przekonanie, że podobne zrównoważenie obu stron
w postaci prostej antynomii byłoby
z każdego punktu widzenia nonsensem, i że egzystencjalna autentyczność może być
co najwyżej podstawą dla modyfikacji kultury, religii i moralności, nigdy zaś
ich antytezą. Naturalnym wydawałoby się zwalczanie takiej czy innej formy
„ciężaru” ze względu na
wartość Prawdy, Dobra, Wolności, Sprawiedliwości itd.
(a więc ze względu na inny „ciężar”), ale wyjątkowo mało efektywna byłaby
krytyka podobna do tej, jaką znajdujemy
u Kundery, a mianowicie krytyka, której jedyną podstawę stanowi poczucie
„przekroczenia granicy dopuszczalnej powtarzalności”, czyli, mówiąc konkretnie,
niechęć do ciężaru w ogóle. Niezależnie od podbudowy teoretycznej, jaką wzmocnilibyśmy
owo poczucie niechęci, nigdy nie stanie się ono rzetelnym miernikiem wartości,
natomiast łatwo wyrodzić się może w nihilizm, relatywizm,
a nawet wtórne barbarzyństwo pod postacią totalnego buntu antycywilizacyjnego.
Nie znaczy to wcale, że wszystkie te cechy odnajdujemy w pisarstwie Kundery.
Oznacza to jedynie, że jego filozofia może bez narażania się na sprzeczność być
tak przeformułowana, że będzie służyła jako wsparcie dla nihilizmu i
powszechnego relatywizmu.
Szczególnie
mało przydatna jest kategoria lekkości istnienia zastosowana do świata
literatury, gdyż grozi ona ogołoceniem go z tego wszystkiego, czym literatura
się zawsze karmiła, a co jest właśnie, używając słów Kundery, niczym innym jak
ciężarem bytu. Nieznośna lekkość bytu jako utwór literacki jest niestety
dowodem jałowości hasła zawartego w tytule. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu,
że postaciom powieściowym oraz światu,
w którym żyją, brakuje pewnych istotnych cech, do których jesteśmy
przyzwyczajeni w dobrej literaturze bądź w literaturze, która tak jak omawiana
książka, ma ambicje dotykać spraw ostatecznych. Tą cechą są wszystkie widzialne
i niewidzialne nici, jakie łączą jednostkę z innymi ludźmi, ze światem
przeszłości i przyszłości, ze wszystkim, co stanowi przedłużenie indywidualnej
egzystencji. Brakuje w nim, mówiąc inaczej, złożonego systemu identyfikacji,
dzięki któremu za pomocą marzeń, wiary, światopoglądu, zakorzenienia kulturowego,
człowiek przekracza własną ograniczoność. Owe nici zbiorowej i transcendentnej
tożsamości zbywa Kundera słowem Kicz, a w ich dominacji widzi zagrożenie dla
wolności ludzkiej. Nie istnieje na przykład w powieści kwestia religijna.
Ludzie u Kundery nie tylko nie mają życia religijnego, ale obce są im także
problemy, które powszechnie uznajemy za konstytutywne dla natury ludzkiej, a
które z religią mają ścisły związek, jak mistyka śmierci czy niepokój
transcendencji. Powieść jest w sposób absolutny ateistyczna, w dokładnym
etymologicznym sensie tego słowa. Nie ma w niej również zrozumienia dla
imponderabiliów kulturowych. Gdy jedna z bohaterek powieści odkrywa, że nic nie
łączy jej z czeskimi emigrantami odwołującymi się bez przerwy do poczucia
wspólnoty narodowej i angażującymi się w spory historyczne, odkrycie to, a
raczej sceptycyzm, który je zrodził, jest bliższe sercu Kundery niż to, przeciw
czemu ów sceptycyzm jest skierowany. Nie ma w powieści również żadnej trwałej
hierarchii wartości moralnych. Bohaterowie podejmują ważne decyzje, na przykład
wyjazdu z kraju, powrotu
z emigracji, odmowy bądź uczestnictwa w systemie komunistycznym, nie dlatego,
że jest to moralnie słuszne, ale dlatego, że zgodne jest to z ich indywidualnym
zmysłem autentyczności. Książka przesiąknięta jest swoistym indyferentyzmem
wobec tego, co w kulturze uchodzi za uniwersalne i niepodważalne. Nie chodzi tu
przy tym wcale o antyuniwersalistyczny bunt. Taki bunt przeciw religii czy
uniwersalnej etyce byłby pośrednim przyznaniem, iż posiadają one istotną siłę.
U Kundery mamy raczej świadomość wyczerpania się tradycyjnie rozumianych
funkcji kultury. Wydaje się on sugerować, że przekroczona została „granica
dopuszczalnych powtórzeń” i dlatego uniwersalistyczne treści mogą u
przenikliwszych umysłów wywołać jedynie nudę i zniechęcenie. Nie jest więc Kundera
triumfującym barbarzyńcą jak Rousseau, który wierzył w bujne życie wbrew
kulturze bądź w jej nową formę. Daje on raczej świadectwo pesymistycznemu
przekonaniu, że runęły nadzieje na znalezienie ostatecznego ponadczasowego
sensu ludzkiego istnienia, zaś wszystkie kolejne próby jego odkrywania i
budowania na nim doskonalszego gmachu cywilizacyjnego stają się coraz mniej
inspirujące, coraz bardziej niebezpieczne i bezzasadne.
Uczucia
niesmaku, nudy, czy irytacji, jakie sygnalizują ów cywilizacyjny schyłek i
jakie odkrywają w sobie bohaterowie Kundery, a wraz z nimi sam autor, nie
stanowią zjawiska rzadkiego
w czasach współczesnych. Poglądy Kundery dość ściśle pokrywają się z poglądami
wielu zachodnich intelektualistów, zwłaszcza w środowiskach lewicowych (Jean
Paul Sartre, Susan Sontag, Günter Grass, itd.). Gdy katastrofą skończyła się
próba realizacji systemu sprawiedliwości i gdy okazało się, że plany utopijne
przynoszą człowiekowi zniewolenie, naturalnym odruchem stała się nieufność.
Usunąwszy już dawno ze swojego światopoglądu uniwersalną etykę i religię,
intelektualiści lewicowi pozbawieni zostali w momencie zawalenia się Wielkiego
Marzenia jakiegokolwiek czynnika moderującego. W tej sytuacji nieufność stała
się nową bronią teoretyczną i nową postawą wobec życia. Posługując się nią,
stali się oni radykalnymi krytykami cywilizacji we wszelkich jej formach:
krytykami cywilizacji zachodniej oskarżającymi ją o wulgarność, obłudę,
komercjalizm; krytykami cywilizacji sowieckiej wytykającymi jej represywność i
głupotę; krytykami Trzeciego Świata widzącymi w nim korupcję i fanatyzm. I choć
niektórzy wśród nich jeszcze od czasu do czasu dają się unosić marzeniom o
nowym udanym eksperymencie, większość na dobre wyzbyła się złudzeń. Zamiast
optymistycznych iluzji przyjęli oni zasadę walki z cywilizacyjnymi molochami
bez nadziei na pełne zwycięstwo. Walczą więc z instytucjami i legitymizującymi
doktrynami Wolnego Świata, ale z równą zaciekłością walczą z instytucjami i
doktrynami komunistycznymi; mierzi ich imperializm amerykański i ekspansjonizm
radziecki, propaganda komercjalna na Zachodzie i propaganda polityczna na
Wschodzie, inwazja na Grenadę i inwazja na Afganistan, CIA i KGB, tortury w
Chile
i w Polsce, w Wietnamie i na Filipinach, bezrobocie w Anglii i głód w Etiopii.
Nie znajdują przekonującej siły moralnej ani w systemach demokracji zachodnich,
ani w komunizmie, ani w „trzeciej drodze”.
Do tej
teorii skażenia całego świata tą samą chorobą dobrze przystaje stworzona przez
Kunderę koncepcja wszechobecnego kiczu, który czyha na jednostkę w postaci
ogólnych formuł, masowych ruchów, sentymentów społecznych i światopoglądowych
schematów. Komunizm w tym kiczu jest być może zjawiskiem wyróżnionym z uwagi na
intensywność, ale nie jest on jakościowo różny od innych ogólnych orientacji,
jak wiara we wspólnotę Wolnego Świata czy ethos liberalny. Zarówno
Kundera jak i zachodni intelektualiści lewicowi twierdzą, że totalitaryzm komunistyczny
nie jest zjawiskiem wyjątkowym i szczególnie oburzającym, ale że jest on oburzający
z uwagi na pewne cechy, które w znacznym nasileniu występują w innych
politycznych i społecznych porządkach, i tym samym je dyskwalifikują. One
wszystkie mają swe źródło w podobnym apologetycznym stosunku do rzeczywistości.
Pisze więc Kundera, że w systemie sowieckim nie chodzi ,,o zwykłą polityczną
zgodę na komunizm, ale o zgodę na byt jako taki. Święto Pierwszego Maja sięgało
korzeniami do głębokiej studni kategorycznej zgody na byt”. Ze studni tej
czerpią inne formy zbiorowej wiary. „Źródłem kiczu – pisze w pewnym miejscu –
jest autorytatywna zgoda na byt. Ale co jest podstawą bytu? Bóg? Człowiek?
Walka? Miłość? Mężczyzna? Kobieta? Poglądy na to są różne i dlatego różne są
kicze: katolicki, protestancki, żydowski, komunistyczny, faszystowski,
demokratyczny, feministyczny, europejski, amerykański, narodowy,
internacjonalistyczny”.
Kłopot z
powyższą wypowiedzią jest taki, że właściwie opiera się ona wszelkiej polemice.
Bezsensowne byłoby argumentowanie, że judaizm, chrześcijaństwo bądź cywilizacja
europejsko-amerykańska opierają się na wartościach, które zasługują na
poważniejszą refleksję niż pozwala pojęcie „kiczu”. Równie mało pożyteczne
byłoby wskazywanie, iż wiele z wymienionych przez Kunderę prądów kulturowych i
ideologicznych stanowi najbardziej fundamentalne tworzywo cywilizacyjne, bez
którego życie stałoby się niemożliwe. Podobnie bezcelowe byłoby tłumaczenie, że
na przykład faszyzm i komunizm z jednej strony, a chrystianizm, judaizm czy
liberalna demokracja z drugiej, dadzą się ustawić w jednym szeregu tylko za
cenę drastycznie fałszywych uproszczeń. Wszystkie te argumenty byłyby zbędne,
ponieważ Kundera ani nie przedstawia uzasadnień teologicznych czy filozoficznych,
z którymi można byłoby polemizować, ani nie jest wrogiem cywilizacji, którego
trzeba by przekonywać o wyższości jednych prądów kulturotwórczych nad innymi.
Kundera jest po prostu znużony „autorytatywną zgodą na byt”, i wszystkie
kolektywne wiary i filozofie nie potrafią w nim wzbudzić żadnego entuzjazmu. Co
więcej, świadomość takiego stanu rzeczy wcale go nie cieszy, a wręcz jest przyczyną
niemałej udręki. Jeżeli zaś osiągnął on ten stopień znużenia, że wszystko co
stanowi apologię bytu, czyli wszystko co uzasadnia sensowność świata, kojarzy
mu się
z kiczem fałszującym nieznośną lekkość istnienia, to za fakt ten nie jest
odpowiedzialna żadna teoria nadająca ciężar światu, ani nie wywołał go
organiczny defekt ludzkiej cywilizacji, ale stanowi on bezpośrednią
konsekwencję stanu duszy autora, a stan ten jako coś danego, nie może być
przedmiotem sporu. Książka Kundery,
jeżeli ma mieć w ogóle jakąś wartość, da się obronić
jedynie jako zapis świadomości znudzonej filozofią i religią. Nie da się
zaprzeczyć, że opis stanu umysłu po przejściu granicy „dopu-szczalnej
powtarzalności” może posiadać pewien sens poznawczy, ale nie wolno zapominać,
że opis ten nie mówi nam nic
o rzeczywistości zewnętrznej, nie daje żadnej interpretacji kultury, ani nie
jest podstawą do żadnej krytycznej oceny sytuacji duchowej współczesnego
człowieka w ogóle. Gdyby zaś owemu opisowi przydać wartość teorii i powiedzieć,
że współcześnie rozgrywa się fundamentalny konflikt egzystencjalny między
wolnością jednostki do lekkiego istnienia a ograniczającym ją kiczem takim jak
komunizm, chrześcijaństwo, czy demokracja, to efektem tego byłaby doktryna nie
tylko fałszywa i głupia, ale przez swoje prostactwo i mechaniczną łatwość
stosowania, zasługująca w pełni na nazwę ,,kiczu” w tym znaczeniu, w jakim to
słowo jest używane przez Kunderę.
Zdarza się
jednak, że Kundera wychodzi poza teren opisu egzystencjalnego znużenia i
próbuje swoim przeżyciom (bądź przeżyciom swoich bohaterów) dać wymiar
teoretyczny. Rezultaty tego są niestety łatwe do przewidzenia. Oto przykład:
„Chwila defekowania jest codziennym dowodem na to, że Stwór Boski jest nie do
przyjęcia. Albo – albo: albo możemy zgodzić się na gówno (a wtedy nie zamykajmy
drzwi do ubikacji!), albo zostaliśmy stworzeni w sposób nie do przyjęcia”. Powyższy
fragment nie jest ani przypadkowy, ani marginalny. Choć może to się wydawać
dziwne, ale do problemu defekacji przywiązuje Kundera wielką wagę, o czym
świadczy fakt, iż poświęca jej cały rozdział, w większości zapełniony rozważaniami
teoretycznymi. Defekowanie ma dowodzić, że boskie stworzenie jest w istocie
swojej wybrakowane, a to z kolei pośrednio lecz konkluzywnie obala wszystkie
argumenty na rzecz absolutnej racji bytu, a więc tego, co filozofowie nazywają
teodyceą. O ile poprzednio nie mogło być mowy o polemice, bo mieliśmy do czynienia
z opisem stanu jednostkowej świadomości, o tyle teraz polemika jest teoretycznie
możliwa, ale praktycznie niewykonalna. Gdyby chcieć ją przeprowadzić, trzeba by
najpierw przetłumaczyć metaforę Kundery na język filozofii
i teologii, a następnie wykazać jej znikomą moc krytyczną. Zabieg taki nie
miałby sensu i to przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze, zgodnie ze starą
zasadą quod gratis affirmatur, gratis negatur, zbędne jest polemizowanie
z twierdzeniem gołosłownym czy sofizmatem, a pogląd Kundery, że gówno przeczy
teodycei nosi właśnie takie cechy. Po drugie, nie ma pewności, że Kundera
wygłasza ten sąd na serio, a ponieważ wcześniej zastrzegał się, że bycie serio
jest jedną z cech kiczu („w krainie kiczu wszystko należy traktować ze
śmiertelną powagą”), tym samym unieważnia on z góry wszelkie przyszłe
kontrargumenty. Po trzecie, defekacja jest z natury rzeczy, używając języka
Kundery, „po stronie es muss sein” i jako taka wyrażać musi kolejną
potencjalnie kiczowatą zasadę ogólną (chociaż, jak można sądzić, nie tylko nie
przekroczyła ona jeszcze dla Kundery, „granicy dopuszczalnej powtarzalności”,
ale jawi mu się jako odkrycie egzystencjalne). Po czwarte, gdyby Kundera traktował
poważnie swoją tezę, że gówno uniemożliwia odkrywanie sensu w świecie, to z
pewnością nie napisałby swojej książki (co zważywszy na rezultat końcowy można
by było obecnie uznać za jedyną wartościową konsekwencję powyższej tezy).
Aby oddać
sprawiedliwość Kunderze, musimy zaznaczyć, że jego powieść nie poprzestaje na
konstatacji egzystencjalnego znużenia. Bowiem punktem kulminacyjnym drogi życiowej
głównego bohatera jest odkrycie takiego sensu życia, który nie jest ani kiczem,
ani nieznośną świadomością lekkości. Sensem tym jest miłość. „Miłość – pisze
Kundera – jest naszą wolnością. Miłość jest po drugiej stronie es muss sein”.
Można więc sądzić, iż według Kundery, wyjątkowe znaczenie miłości polegać
musi na akceptacji drugiej osoby w istnieniu autentycznym i wolnym od
zewnętrznych imperatywów, w istnieniu, które znajduje ratunek przed lekkością
nie w sztucznych konstrukcjach uzasadniających zgodę na byt w całości, ale w
ufundowanej na wolności afirmacji drugiej osoby. Taka konkluzja powieści
pozwoliłaby oczekiwać, że bohaterowie żyjący w lekkości istnienia i odizolowani
od wszelkich uniwersalnych identyfikacji kulturowych i religijnych, uzyskają
dzięki miłości cechy uniwersalne, że dzięki niej zdobędą, jak inne postaci
literackie żyjące dla miłości, potężną siłę uczłowieczającą, zdolną wywołać
nasze wzruszenia i stać się podstawą głębokiej identyfikacji. Otóż, rzecz
znamienna, nic takiego nie następuje i odkrycie miłości przez Kunderę nie
zmienia zasadniczych cech postaci jego powieści ani świata tam przedstawionego.
Nie usuwa więc ono wrażenia sterylności tego świata, ani nie zmniejsza antypatyczności
zamieszkałych w nim ludzi. Główny wyraziciel autentycznego istnienia, chirurg
Tomasz, mimo odkrycia miłości, nie wydaje się nabierać wielu cech szczególnie
ludzkich. Podobnie jak malarka Sabina (której miłość nie jest dana), prowadzi
on niezwykle wybujałe życie seksualne, tworzy filozoficzne uzasadnienia dla
tego życia, lecz uczucie miłości nie wprowadza żadnych zmian ani w jego
obyczajach, ani w wyznawanych wartościach, ani w życiu intelektualnym. Oboje są
oziębli, okrutni, nielojalni, nieobliczalni, czasami odrażający. Nie krzywdząc
ich zanadto, można nawet powiedzieć, że poza obsesją kiczu, seksu i opróżniania
kiszek niewiele rzeczy jest w stanie ich poruszyć. Autentyczność istnienia w
formie miłości, którą osiąga Tomasz, wydaje się zatem nie tyle faktem realnym,
jaki czytelnik może dostrzec, zrozumieć i przeżyć, ile pewną konstrukcją
filozoficzną. Powstaje wrażenie jakby Kundera zainspirował się niektórymi
interpretacjami filozofii egzystencjalno-fenomenolo-gicznej i zastąpił żywego
człowieka tworem ontologicznym, pragnąc właśnie w strukturze ontologicznej,
oczyszczonej z przypadłości kulturowych i historycznych, znaleźć źródła jego
autentyczności. Ale właśnie dlatego, że jest on tylko tworem filozofii,
i to na dodatek tworem filozofii o wątpliwej jakości, upadają wszelkie próby
ożywienia go i uczłowieczenia, takie jak włożenie w jego usta dywagacji o
miłości, czy wzbogacenie o imponujący sprawnością układ rozrodczo-trawienny.
W tym
momencie dochodzimy do sedna teorii lekkości bytu. Cóż się bowiem dzieje, gdy
świat przedstawiony w literaturze zostaje pozbawiony konkretności, oczyszczony
z żywego tworzywa kulturowego, z imponderabiliów, z ciężaru historii, ze
wszystkich nici identyfikacyjnych, jednym słowem, z tego, dzięki czemu losy
człowieka wykraczają poza jednostkowość? Teoretycy literatury znają odpowiedź
na to pytanie. Świat taki to groteska. Różnica między dramatem egzystencji a
groteską egzystencji jest taka, że ten pierwszy, będąc próbą rozumienia
człowieka porusza, angażuje, tłumaczy, spełnia rolę katartyczną, zaś ta druga
stanowi świadomą i jawną deformację, u której źródła tkwi uczucie odrazy wobec
świata. I choć groteskowa wizja rzeczywistości może być w pewnych sytuacjach
konieczna i pożyteczna, nie sposób zaprzeczyć, że jest ona zawsze irracjonalna
w tym sensie, że nie dysponuje żadnym uzasadnieniem dla swojego programu
destrukcji rzeczywistości i nie przyjmuje żadnej dyskusji na jego temat. Pod
tym i pod wieloma innymi względami książka Kundery zasługuje na miano groteski,
choć zbyteczne jest dodawać, że mało prawdopodobne, by była ona jako groteska
zamierzona.
Norman Podhoretz w swoim liście do Kundery niesłusznie domagał się
więc, aby czeski pisarz odciął się od wrogów cywilizacji zachodniej i zgłosił
akces do grona konserwatywnych strażników pamięci. Konserwatywny publicysta
popełnił błąd sądząc, że polityczny emigrant z Europy Wschodniej musi
automatycznie pokochać instytucje świata zachodniego. Nie ma niczego takiego w
książce Kundery, co wskazywałoby, że czułby się dobrze
w środowisku Podhoretza i jego zwolenników, natomiast jest wiele dowodów na to,
że byłby zadowolony z towarzystwa ich antagonistów. Groteska jest przecież
najbardziej anty-konser-watywną ze wszystkich form artystycznej wypowiedzi.
Błąd Podhoretza wytłumaczyć jest jednak dość łatwo: najprawdopodobniej
wyidealizował on sobie postać i dzieło pisarza – dysydenta.
O wiele trudniej natomiast jest znaleźć wytłumaczenie dla samego Milana
Kundery.
|