Postmodernizm ma ambicję zwiastowania
i kreowania nowej epoki. Nowej w stosunku do czego? Oczywiście do
modernizmu, którym to terminem określa się w wąskim sensie racjonalistyczne
dziedzictwo Oświeceniowe, a w sensie szerszym, całą intelektualną
tradycję wywodzącą się od Sokratesa, Platona i Arystotelesa, trwającą
do czasów dzisiejszych, i obecnie - podobno - odchodzącą w przeszłość.
Tradycja ta zbudowana została na mocnej metafizyce, a więc na przekonaniu,
iż istnieje w świecie obiektywny ład, również ład moralny, oraz
na mocnej epistemologii, a więc na przekonaniu, iż ten ład możemy
opisać przy pomocy rozumu i w oparciu o doświadczenie. Postmoderniści
odrzucają nie tylko takie pojęcie ładu, ale w ogóle mocne pojęcie
przedmiotu; rzeczywistość jest dla nich czymś, co umyka trwałej
kategoryzacji. Odrzucają też mocne pojęcie podmiotu. U niektórych
autorów podmiot i przedmiot wręcz znikają. Tym samym przekreślają
postmoderniści podstawowe rozróżnienia oraz pojęcia filozoficzne:
obiektywny/subiektywny (czasami zastępowane łącznym pojęciem "koniektywny"),
racja, argument, natura, prawda, istota. Ich głównym przeciwnikiem
jest jednak słowo "podstawa", a głównym przesłaniem, iż
zarówno świat jak i wiedza są "bezpodstawne". Z faktu
tego - twierdzą - już wcześniej zdawano sobie sprawę, ale dopiero
dzisiaj wyciągamy z niego wszystkie wnioski, próbując myśleć, tworzyć
i żyć przy pełnej świadomości powszechnej bezpodstawności. Przestaliśmy
żywić się złudzeniem, iż istnieje jakaś ostateczna ratio, jakiś
bezwzględny logos, do których powinniśmy dążyć i które organizują
nasze myśli i dążenia.
O przełomach i nowych erach w filozofii,
a szerzej w kulturze, mówiono już przynajmniej kilkakrotnie w naszej
historii. Dla postmodernizmu też dałoby się znaleźć kilka analogii
w przeszłości, a on sam nie pojawił się nagle za sprawą paru książek
i manifestów, lecz przygotowywały go inne procesy kulturowe i inne
kierunki filozoficzne. Ale jest coś w przełomie postmodernistycznym,
co każe patrzeć na niego jako zjawisko unikalne, nieporównywalne
radykalnością zamierzenia z wcześniejszymi antyfilozoficznymi rewolucjami,
które mimo buńczucznych deklaracji wstępnych skończyły się finalnym
niepowodzeniem (na przykład, program końca filozofii realizowany
przez pozytywistów czy przez niektórych marksistów).
Racjonalizm kontekstu
W swoim antyracjonalistycznym i antylogicznym
nastawieniu nie proponują postmoderniści jakiejś nierealistycznej
alternatywy, lecz sami wydają się być spełnieniem tego co krytykują.
Ich filozofia zmierza do pokazania, że rozum, jeśli używać go odpowiedzialnie,
musi sam orzec swoją finalną niemoc. Można wręcz powiedzieć, iż
pod pewnymi względami postmoderniści używają rozumu wnikliwiej i
odpowiedzialniej niż "moderniści", którzy - w opinii swoich
ponowoczesnych adwersarzy - dawali się bezkrytycznie uwieść rozmaitym
mitologiom i idolom, stwarzającym komfort konstruowania absolutnych
syntez. Tacy pisarze jak Foucault czy Derrida wznoszą się na szczyty
umysłowego oraz językowego wyrafinowania próbując opisać rozmaite
"bezpodstawne" aspekty naszej rzeczywistości. Szczególnie
imponujące jest to u Derridy, u którego bezpodstawności podmiotu
i przedmiotu towarzyszy refleksja nad bezpodstawnością języka. Mówiąc
skrótowo, przedsięwzięcie filozoficzne sprowadza się do tego, by
opisać rzeczywistość, której nie wolno zobiektywizować, przez podmiot,
który nie istnieje, zawartą w tekście, którego nie wolno ujednoznacznić,
przy pomocy języka, który jest nieadekwatny, i w taki sposób, by
nie miało to formy uporządkowanej, a więc "logocentrycznej".
Dzieła Derridy - a są one nader liczne,
gdyż ich autor charakteryzuje się niebywałą płodnością - stanowią
serię takich właśnie wprawek umysłowych. Gdy twierdzę, iż mieszczą
się one, podobnie jak niektóre inne utwory innych autorów, w szeroko
rozumianej tradycji racjonalistycznej filozofii, to w tym znaczeniu,
że stanowią one swoistą wersję racjonalizmu kontekstualnego. Wobec
braku absolutnych podstaw wysiłek myślicieli idzie tu w kierunku
szukania podstaw tymczasowych, zmiennych, uwarunkowanych, itd, często
z intencją podkreślenia owej tymczasowości, zacierania śladów jakiejkolwiek
syntetyzacji i otwierania możliwości na nowe modyfikacje. Przedsięwzięcie
takie realizuje się niekiedy w stylistyce literackiej, deklaratywnie
antyfilozoficznej, ale "w swojej istocie" (na samo to
wyrażenie postmoderniści zareagowaliby gniewnym oburzeniem) stanowi
formę uprawiania filozofii. Stąd postmodernizm chętnie przedstawia
się jako filozofia wyższego poziomu, czy nawet postfilozofia, która
może zaspokajać odwieczne pragnienia intelektualnych dążeń, ale
już w wersji dojrzalszej, charakteryzującej się permanentną niekonkluzywnością.
Świadomość wyczerpania
Postfilozoficzne nastawienie nie jest
wyłącznie postulatem intelektualnym, i to jest kolejna przyczyna,
dla której należy patrzeć na postmodernizm jako na zjawisko szczególne.
Jego zwolennicy wskazują bowiem, iż ich poglądy stanowią adekwatny
wyraz doświadczenia naszych czasów, a jest to doświadczenie wyczerpania.
Argumentacja brzmi mniej więcej tak. Długi proces odczarowania świata,
jaki trwał przez wiele wieków dotarł wreszcie do końca. Podejrzenie
konwencjonalności naszych norm moralnych, kryteriów prawdy i naturalności,
wszystko to istniało od początku kultury zachodniej, wywołując gorące
spory i przeciwstawne namiętności - od rozpaczy do nadziei, a nawet
entuzjazmu. Dzisiaj to podejrzenie stało się pewnością, którą akceptuje
się na poziomie potocznych mniemań. Nie wywołuje jednak już ona
ani rozpaczy, ani nadziei, ani tym bardziej entuzjazmu, lecz zostaje
akceptowana jako rzecz niemal naturalna, która może stać się co
najwyżej przedmiotem ironii, gry, igraszek wyobraźni, czy wyrazić
się w zwykłym i powszechnie odczuwanym doświadczeniu samotności.
Postmodernistyczna sztuka czy postmodernistyczna filozofia wydają
się nam nieraz dziwaczne, wymyślne, nadmiernie abstrakcyjne, ale
- mówią jej badacze - nie dajmy się zwieść pozorom. Ich ostatecznym
źródłem jest świat bez metafizyki, bez absolutnego sensu i bez ostatecznej
tajemnicy, a taki właśnie świat jest udziałem życia milionów ludzi,
którzy nie czytają Derridy i nie słyszeli nigdy o Greenewayu, i
którzy być może nigdy nie polubiliby sztuki czy filozofii postmodernistycznej.
Stan wyczerpania objawił się sam. Nikt
go nie stworzył, ani nie zaprogramował. Nie dokonała się żadna rewolucja,
ani żadna krucjata. Nie stosowano przemocy, ani nie uciekano się
do manipulacji. Nie ma przeto sensu zwalczać gwiazd intelektualnego
postmodernizmu jako nosicieli demoralizacji, bo oni są zaledwie
symbolami procesów kulturowych, a nie ich autorami. Autorami zmian
są zwykli przeciętni ludzie. W milionach indywidualnych umysłów
pojawiło się w pewnym momencie przekonanie o zbyteczności metafizycznych
podpórek: można je odrzucić i żyć bez nich. Tego przekonania nie
da się zmienić, przynajmniej nie da się go zmienić w skali globalnej.
Umysł odczarowany, który odrzucił metafizykę nie dokona już ponownego
skoku w wiarę w ostateczny sens. Brak metafizycznych złudzeń i ironiczny
dystans to uniemożliwią; okazały się one skuteczniejsze niż jakakolwiek
planowana indoktrynacja czy ideologia poparta gigantycznym aparatem
przymusu.
Postmodernistyczne wyzwolenie
Nie znaczy to wcale, iż postmodernizm
wyzbył się przekazu moralnego. Większość treści postmodernistycznych
zostaje wypowiadanych pod hasłem wyzwolenia, a tym wyzwoleniem jest
właśnie odrzucenie klasycznych rozróżnień i kategorii filozoficznych.
Metafizyka i epistemologia, poddane wnikliwemu badaniu w systemie
podejrzeń, okazały się być tak naprawdę strukturami władzy narzucającymi
hierarchie i formy poddaństwa. Na fakt, iż poddaństwo, przemoc i
władza nie są tylko czymś zewnętrznym, czymś co ma postać wyłącznie
fizyczną czy polityczną, zwrócono uwagę już dawno. Od tego momentu
rozpoczęło się tropienie głębszych źródeł owych zewnętrznych zależności,
gdyż, jak twierdzono, bez ich ujawnienia i opanowania, zewnętrzne
zniewolenie nie może zostać usunięte. Postmoderniści posunęli się
najgłębiej w tropieniu źródeł władzy i przemocy, doszukując się
ich w samej strukturze języka, w "logocentrycznej" (czy
"fallogocentrycznej") argumentacji, w metafizycznych i
epistemologicznych kategoriach myślowych. Michel Foucault w swoich
studiach nad obłędem wskazał na Kartezjusza, który w Medytacjach doprowadził do autorytaryzmu
rozumu, dokonując jednocześnie ekskluzji szaleństwa i szaleńców;
za tą intelektualną ekskluzją szedł instytucjonalny przymus oraz
autorytaryzm medycyny. Zygmunt Bauman szukając źródeł Holocaustu
znalazł je także w metafizycznych i poznawczych założeniach "nowoczesności",
a więc u logocentrycznych filozofów od Platona do Kanta.
Czy pełne odrzucenie starych kategorii
prawdy, dobra, natury, istoty, obiektywizmu, itd., rzeczywiście
uczyni świat lepszym? W tej kwestii nie ma całkowitej zgody wśród
postmodernistycznych autorów. Niektórzy z nich, na przykład Richard
Rorty, twierdzą, że rozstanie się z autorytaryzmem filozofii będzie
miało podobny wpływ jak rozstanie się z religią: przyniesie ludziom
ulgę, pozbawi poczucia winy i zdejmie z nich ciężar przesadnych
oraz niepotrzebnych obowiązków. Tę wizję niektórzy przedstawiają
w barwach radosnych, inni w szarych, ale jedni i drudzy uważają,
iż zniknie podstawa do wyniszczających sporów oraz budowania arbitralnych
hierarchii. Do pewnego stopnia wrócimy do początków dziejów naszej
kultury, kiedy sofiści próbowali stworzyć alternatywę dla tyranii
filozofii Sokratesa i Platona, ale zostali uciszeni. Zamiast filozofii
będziemy mieli - jak twierdzi Rorty - "demokrację", a
jak twierdzi inny amerykański postmodernista Stanley Fish - "retorykę",
w której żadna wypowiedź nie może mieć ostatecznego autorytetu.
Na stary zarzut Platona, iż tam gdzie nie ma prawdy pojawić się
musi siła, postmoderniści odpowiadają - podobnie jak kiedyś sofiści
- iż to nic nie szkodzi. Wszystko jest bowiem rodzajem siły: od
argumentu, przez perswazję, do instytucji i przemocy fizycznej.
Siłą były też zawsze filozofia i nauka, ale udawały, że nią nie
są. W sytuacji, kiedy nie będziemy mieli złudzeń, istnieje szansa,
by stosowanie siły stało się łagodniejsze, mniej agresywne i lepiej
kontrolowane.
Czasami ów nowy postmoderny świat stanowi
dziwną mieszankę grozy, nudy i radości. Tak jest na przykład u Zygmunta
Baumana. Z jednej więc strony, działa puszczony przez postmodernistów
mechanizm podejrzeń, który każe spodziewać się najgorszych autorytaryzmów;
perfidny system kontroli nadal istnieje i w każdej chwili może przerodzić
się w ludobójstwo. Bauman straszy więc kolejnymi Holocaustami, które,
według niego, czyhają w strukturach dzisiejszego kapitalizmu. Z
drugiej strony, opisuje on ponowoczesny świat w barwach szarych,
jako zbiorowisko ludzi samotnych i obcych; zjawisko obcości, które
kiedyś odnosiły się do grup marginesu teraz zostanie rozciągnięte
na całość życia społecznego. Z trzeciej strony, pojawia się u tego
autora - podobnie jak u innych - nadzieja na jakąś ogólnoludzką
solidarność, na więzy braterstwa, ale już zbudowane na nowych podstawach,
a raczej na wspólnym braku jakichkolwiek podstaw. Będzie to braterstwo
i solidarność ludzi raz na zawsze wykorzenionych.
Postmodernizm i liberalizm
Motyw wyzwolenia, będący głównym elementem
moralnego przesłania postmodernizmu, znajduje wsparcie w potężnym
nurcie liberalnym, jaki kształtuje kulturę współczesnej cywilizacji.
Ale związki między postmodernizmem a liberalizmem nie są oczywiste.
Najprościej rzecz ujmując, liczni (choć nie wszyscy) liberałowie
z sympatią odnoszą się do postmodernizmu, natomiast postmoderniści
nie zawsze tę sympatię odwzajemniają. To, co liberałom podoba się
u postmodernistów to właśnie intelektualny wyraz pluralizmu, antyhierarchizmu
i różnorodności. Postmoderniści nie tylko wszak obalili centrum,
ale zwrócili uwagę na "głosy" peryferyjne i zmarginalizowane.
Stworzyli nawet język (np. "la différance" czy "le
différend"), który miałby uchwycić to wszystko, co nie mieści
się w klasycznych podziałach i przeciwstawieniach. Stąd postmoderniści,
podobnie jak liberałowie, mają słabość do tego co alternatywne,
inne, ekscentryczne, pozasystemowe, kontrkulturowe; interesują ich
głosy szaleńców, feministek, homoseksualistów, buntowników, dewiantów,
odtrąconych. Współczesny liberalizm, zwłaszcza ten, który jest nastawiony
na trzebienie tradycyjnych hierarchii, patriarchalizmu, etnocentryzmu
i paru innych elementów dzisiejszej demonologii, głosi podobne cele
i w tym zakresie znajduje w postmodernizmie cennego sprzymierzeńca.
Ale zakres wspólnoty jest ograniczony.
Liberalizm popełnia grzech główny, jaki postmoderniści nie mogą
mu wybaczyć: nie akceptuje on bezpodstawności. Nie tylko pewni liberałowie
są entuzjastycznymi apologetami konkretnych struktur instytucjonalnych - na przykład, wolnego rynku - i nie mają najmniejszej
ochoty na ironiczne dystansowanie się od niego, ale cały liberalizm
jako teoria opiera się na bezwzględnej podstawie, którą jest racjonalna
jednostka ludzka. Człowiek liberalny szczyci się tym, iż potrafi
posługiwać się rozumem bezwzględnym, nie uwikłanym ani w historię,
ani w kulturę; dlatego jest on zdolny wydawać uniwersalistyczne
oceny i stosować się do uniwersalistycznych norm. Wierzy w "naturę",
"istotę", "powszechne uprawnienia", "argument",
"obiektywny osąd", i w wiele innych rzeczy, które według
postmodernisty należą do groźnej epoki archaicznej. Człowiek postmodernistyczny
natomiast jest zawsze uwikłany w jakąś "grę językową"
i zawsze działa jako członek pewnej "interpretującej wspólnoty".
Ponieważ przyjęcie perspektywy absolutnie zewnętrznej oraz znalezienie
ostatecznej podstawy oceniającej są niemożliwe, musi on zdać się
na zastany - a więc zawsze stronniczy - system znaczeń.
Do pewnego stopnia człowiekowi postmodernistycznemu
bliżej jest do konserwatysty niż do liberała; konserwatysta również
zdaje się na zastany system znaczeń i w liberalnym absolutyzmie
dostrzega przejaw ludzkiej pychy. Różnica między nimi jest taka,
iż konserwatysta należy do świata jeszcze nie odczarowanego i w
tradycji widzi siłę odsłaniającą moralny ład, podczas gdy postmodernista
angażuje się w "gry" i "strategie", wiedząc,
iż są one wyłącznie "grami" i "strategiami".
Człowiek ponowoczesny uwikłany jest bowiem równocześnie w ciągły
proces demistyfikacji i dekonstrukcji, zmuszający go do podejrzliwości
wobec wszystkich reguł, norm i systemów, nawet tych, których przestrzega,
i tych, do które pragnie wprowadzić. Podobnie jak bohater literatury
postmodernistycznej przechodzi on przez coraz to nowe próby heurestyczne,
które odzierają go ze złudzeń, ale zawsze skazują na jakiś kolejny
rodzaj gry. Konserwatyście - twierdzi się więc - grozi spetryfikowanie
obrazu tradycji i przekształcenie jej w sztywny system ideologiczny,
podczas gdy postmodernista, z powodu swojej podejrzliwości, nigdy
w żadną ideologizację nie popadnie.
Co po postmodernizmie
Napisałem, że radykalizm przełomu postmodernistycznego
jest bardziej zasadniczy niż było to w przypadku innych wcześniejszych
rebelii kulturowych. Nie znaczy to wcale, iż plany postmodernistów
muszą zakończyć się sukcesem. Łatwo dojrzeć, iż ich zamiary w dużym
stopniu opierają się na przekonaniu, że reprezentują, by tak rzec,
konieczność duchową naszych czasów. Ich sukces zależy przeto w dużej
mierze od tego, czy ów duch czasów posłucha postmodernistów czy
też spłata im figla i, jak to zwykł czynić w przeszłości, zwróci
się w zupełnie innym kierunku. Siła wiary w ponowoczesną epokę jest
o tyle uzasadniona, iż nie bierze się z naiwnej nadziei na jakieś
duchowe odrodzenie, ale, odwrotnie, z przekonania o narastającym
i nieodwracalnym zmęczeniu wszelkimi wielkimi nadziejami. Teza o
wzroście kulturowej entropii brzmi dla dzisiejszego ucha bardziej
prawdopodobnie niż teza o nadchodzącej epoce nowego uporządkowania.
Nie znaczy to wcale, iż należy czekać
na spełnienie się przepowiedni postmodernistów i biernie obserwować
ducha czasów przy pracy. Spór z postmodernizmem nie dotyczy tylko
dominacji takiej czy innej idei przyszłej kultury, ale jej jakości.
Dotychczasowe osiągnięcia myślenia ponowoczesnego objawiły zagrożenia,
jakie ono niesie, a najważniejszym z nich jest sterylność. Postmodernistyczny
zamiar zastąpienia dwóch i pół tysiąca lat zachodniej metafizyki
wydaje się tak nierealistyczny i tak pyszałkowaty, iż nie może się
udać, choć może dokonać w kulturze wielu zniszczeń. Istnieje uderzający
kontrast między rozdętą stylistyką postmodernistycznych autorów,
a ubogością myślową ich przekazu. Widać to przede wszystkim w sposobie
odczytywania klasyków filozofii. To co piszą Derrida o Platonie,
Foucault o Kartezjuszu, czy Bauman o Kancie jest tak miałkie, że
nie tylko w żaden sposób nie oddaje sprawiedliwości dzieł klasyków,
ale nawet nie może służyć ich zrozumieniu. Przede wszystkim jednak
postmodernistyczni autorzy doprowadzili do niebywałej polityzacji
myślenia, nakłaniając nas do podejrzliwości i do tropienia wszędzie
struktur władzy. Nie ma, według nich, filozoficznej kategorii, która
nie byłaby uwikłana politycznie, i nie ma refleksji, która nie mogłaby
być traktowana jako aspekt zniewolenia lub emancypacji. Podobnie
jak niektórzy liberałowie dzielący dzieła klasyków na sprzyjające
społeczeństwu otwartemu i jemu nieprzychylne, postmoderniści popadają
w schematyzm zbudowany wokół kwestii bezpodstawności. Jest znamienne,
iż autorzy, którzy z lubością piszą o różnicy, różni, różnicowaniu
i innych pokrewnych pojęciach, sami popadli prosty, wręcz prymitywny
schematyzm, który wprawdzie bywa utopiony w postmodernistycznym
słowotoku, ale jest dostrzegalny dla każdego, kto potrafi czytać.
To tłumaczy, dlaczego pisarstwo postmodernistyczne jest pozbawione
cech indywidualizmu i polega zwykle - niezależnie od tego, czy mowa
jest o Unii Europejskiej, o Szekspirze, o komunizmie, o religii,
czy o moralności - na tym samym jednostajnym zajęciu: na szukaniu
albo kolejnych "ekskluzji", albo kolejnych różnicujących
"głosów". Czytanie tekstów postmodernistycznych średniaków
piszących do rozmaitych czasopism literaturoznawczych czy quasi-filozoficznych
należy do najnudniejszych zajęć intelektualnych, gdzie element niespodzianki
jest całkowicie wykluczony.
Sterylność postmodernizmu bierze się
również stąd, iż ogromna część wysiłku intelektualnego jego zwolenników
koncentruje się nie tyle na problemach dotyczących rzeczywistości
- te wszak zostały podobno pogrzebane wraz z metafizyką - ale na
metaproblemach, to znaczy na sposobie mówienia o rzeczywistości.
Teksty autorów ponowoczesnych to przede wszystkim niekończące się
analizy pisania, czytania i mówienia oraz rozbijanie kolejnych presupozycji,
które czynimy zanim wypowiemy jakieś zdanie. W opinii niektórych
postmodernistów, na przykład Richarda Rorty'ego, wszystko to ma
prowadzić do wielkiej ery konwersacji, która nastanie na gruzach
metafizyki. Twierdzenie, iż w epoce "logocentryzmu" konwersacja
była utrudniona bądź jednostronna jest nie tylko jaskrawo nieprawdziwe,
ale brzmi niepoważnie jeśli zestawimy je z monologicznym sekciarstwem
postmodernistów. Zresztą - dowodzą ich krytycy - rozmowa o metaproblemach
nie może być interesująca; szybko się znudzi i wtedy przyjść musi
pora na rozmawianie o problemach prawdziwych, o których mówić nie
sposób nie odwołując się do metafizyki i do klasycznej epistemologii.
Kiedy więc krytycy postmodernizmu wieszczą jego kres, opierają swoje
nadzieje na naturze ludzkiej, z którą, jak twierdzą, ów kierunek
się rozmija: postmodernizm musi zniknąć - dowodzą - bo ludzi interesuje
Bóg, prawda, dobro, zło, istota rzeczy, a nie "strategie",
"gry językowe", czy "retoryka dyskursu." Prędzej
czy później musimy znowu "wrócić do rzeczy".
Osobną kwestią są losy postmodernizmu
w Polsce. Do tej pory nie objawił się on z wielką mocą, choć trudno
powiedzieć, by w życiu intelektualnym się nie liczył. Jego obecność
należy, jak sądzę, traktować bardziej jako element inteligenckiego
folkloru niż jako poważne zjawisko intelektualne. Przede wszystkim
dały się nim uwieść środowiska literackie, zarówno pisarzy jak i
teoretyków literatury, choć można mieć zastrzeżenia co do szczerości
jednych i drugich. W przypadku pisarzy wygląda to bardziej na pozę
niż autentyczne przesłanie twórcze. Zważywszy, iż doświadczenie
komunizmu, trwające cztery i pół dekady i bardzo dotkliwe, nie zaowocowało
przesadnie wielką ilością dzieł (ilość ta jest wręcz skąpa), trudno
przyjąć, by kilka lat życia w rodzącej się liberalnej demokracji
okazało się tak dramatyczne, że od razu rodziło wśród licznych autorów
dojmujące doświadczenie ponowoczesności. W przypadku polskich teoretyków
można się zaś jedynie dziwić, iż mając w pamięci destrukcję w humanistyce,
jaką dokonał marksistowsko-leninowski system podejrzeń oraz wywodzące
się z tego samego źródła tropienie struktur władzy w kulturze, akceptują
teraz tak bezkrytycznie podobny schemat demistyfikacyjny; z punktu
widzenia intelektualnego nie ma wszak różnicy między doszukiwaniem
się w literaturze klasowego uwarunkowania, a doszukiwaniem się w
niej patriarchatu, czy etnocentryzmu. Można się zastanawiać, skąd
wzięła pewna atrakcyjność postmodernizmu w kraju, który z racji
swojej historii powinien być ostatnim miejscem na ziemi przychylnym
temu kierunkowi. Według mnie zarówno dla pisarzy jak i dla teoretyków,
postmodernizm stanowi dzisiaj w Polsce nie tyle sposób wyrażania
doświadczeń, ile rodzaj względnie łatwego wehikułu do zrobienia
kariery i do zaistnienia w środowisku. Dowodzi to zarówno prowincjonalizmu
pewnej części naszej inteligencji, jak i istnienia dużej rzeszy
ludzi nowych, którym postmodernizm nie tylko ułatwia drogę do kariery,
ale daje prosty schemat ujmowania problemów kultury.
Jakkolwiek postmodernizmowi prasa i telewizja
poświęcają sporo miejsca, to nadal znajduje się on na peryferiach
naszego życia intelektualnego i nie należy spodziewać się jego nagłej
ofensywy. Pod pewnym jednak względem może on w Polsce oddziałać
negatywnie. Dotyczy to recepcji klasyki literackiej i filozoficznej.
Recepcję tę w poprzednim okresie utrudniała ideologia, w wyniku
czego obraz klasycznych dzieł uległ skrzywieniu, zaś badania nad
nimi zostały często zaniedbane. Najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się
teraz zdarzyć, to dalsze pognębienie klasyki, tym razem z pozycji
postmodernistycznych. Bylibyśmy wówczas w awangardzie perwersyjnie
rozumianego postępu: na Zachodzie demistyfikuje się i dekonstruuje
starych mistrzów uważając, iż wiedza o nich uległa spetryfikowaniu;
u nas będzie się ich demistyfikować i dekonstruować zanim wiedza
o nich zostanie zbudowana i upowszechniona. Jeśli do tego dojdzie,
że młodzi ludzie zaczną czytać dzieła klasyków oczami Foucaulta
czy Baumana - choć mam nadzieję, że tak się nie stanie - to zostaną
oni raz na zawsze odcięci od mądrości, jaka w tych dziełach jest
zawarta. Postmodernizm stałby się wówczas prawdziwą zmorą polskiej
edukacji. Ta wszak wymaga, by od klasyki się uczyć, a nie, by ją
czynić narzędziem w walce o wyzwolenie.
Tekst
publikowany pierwotnie w dzienniku "Życie"
|