Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Stanisławowi Tarnowskiemu
Stanisław Tarnowski - Nasze położenie polityczne. Stanowisko w Europie

Strona poświęcona Stanisławowi Tarnowskiemu
.: Data publikacji 30-Lis-1999 :: Odsłon: 3027 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

(Fragment książki "Z doświadczeń i rozmyślań" z 1891 r., która ukazała się nakładem Ośrodka Myśli Politycznej w serii BIBLIOTEKA KLASYKI POLSKIEJ MYŚLI POLITYCZNEJ, wstęp i opracowanie Arkady Rzegocki, Kraków 2002)

 

Lat temu dwadzieścia pięć wypadki polskie były świeżo skończone, a skutki ich zaczynały się objawiać, u nas i w Europie. Lata to rządów Milutyna [1] w Petersburgu, ks. Czerkaskiego [2] w Warszawie, Murawiewa w Wilnie [3] , Bezaka w Kijowie; początki i pierwsze kroki tego sposobu rządzenia, który odtąd wzmagał się i wzmaga bez zmiany ani przerwy. W Europie wojna Prus z Austrią, skutek w dziejach powszechnych tej miejscowej polskiej przyczyny, nie pierwszy (bo takim była wojna duńska), ale pierwszy tak wielki, zmieniający widocznie i na długo całą dawną równowagę sił w Europie.

Ten rok 1863, w naszej historii tak stanowczy i ważny, ale przez innych prócz nas i Rosji dziś zapomniany, z czasem wystąpi może naprzód w pamięci ludzkiej i w historiografii, i oznaczać będzie punkt zwrotny w losach i dziejach naszej części świata. Związek jego z następnymi europejskimi wypadkami, sposób, w jaki polityka pruska użyć go do swoich celów umiała, wpływ, jaki on wywarł na przymierze przeciw Danii a następnie na wojnę Prus z Austrią, wykazał jasno i niezbicie Klaczko w napisanych rychło potem Deux Etudes de Diplomatie Contemporaine [4] . Nie dowodzimy tu tego, co dawno już dowiedziono: w goryczy serca tylko rzucamy nawiasową uwagę, że zawiniliśmy ciężko przeciw Europie całej, kiedy staliśmy się mimowolnym ale niezaprzeczonym powodem, przynajmniej ułatwieniem i zręcznością, do Sadowy [5] , a w dalszym następstwie do Sedanu [6] .

Dla nas, nie już w naszym stanie wewnętrznym, ale w naszym stanowisku międzynarodowym, europejskim, zaszła podówczas wielka zmiana. Od wojen napoleońskich aż po ów rok, to jest przez pół wieku, stała w Europie sprawa polska jako jedna ze spraw żywotnych, domagających się rozwiązania. Cesarz Mikołaj mógł po roku 1831 utrzymywać, że warunki wiedeńskiego traktatu przestały go obowiązywać, gabinety mogły uprzejmie udawać, że uważają sprawę za niebyłą - niemniej ona stała i trwała, uznawana przez sumienie ludzkie za dobrą i mającą prawo bytu, a same powtarzane zaprzeczenia wychodziły na jej faktyczne uznanie, dowodziły, że ona jest, i stwierdzały jej powszechny międzynarodowy charakter.

To stanowisko straciliśmy zupełnie: dziś go nie mamy. Świat zachodni, kiedy nie mógł rozwiązać sprawy ze wszystkich najtrudniejszej, i sprawy, która na nieszczęście sama rozwiązanie swoje utrudniała, rad był uspokoić czy otumanić swoje sumienie uwagą, że ona stracona na zawsze, pogodził się z tym dokonanym faktem i zapomniał. Dziś jeżeli o nas czasem przypomną sobie i myślą, to jedni po to, by nam złorzeczyć jako niepotrzebnej zawadzie na drodze postępów i tryumfów Rosji; drudzy po to, by nas uważać za niedobitki jakiejś przestarzałej i zarzuconej formy rewolucji; inni wreszcie po to, by ruszyć ramionami i uważać nas za coś co było, ale nie jest, za polityczne, cywilizacyjne i ekonomiczne nic. Nasz wielki nieprzyjaciel, książę Bismarck [7] , uważał nas za rodzaj groźnych, ale bardzo nudnych lunatyków, których kunstliches Traumleben [sztuczne letargiczne życie - przyp. A.R.] drażniło jego nerwy i wywoływało gniew. Ci są bardzo w świecie nieliczni, a zupełnie milczący i pozbawieni posłuchu czy wpływu, którzy myślą o nas jak myślano przed laty, szanują i cenią, jak chrześcijański człowiek szanować i cenić powinien.

Ale to nasze stanowisko w świecie, dziś tak bolesne i upokarzające, nie jest tylko skutkiem faktów, ani zmienionych politycznych stosunków i interesów: ono jest także oznaką dokonanej zmiany w pojęciach i dążnościach, w samej głębi moralnej i politycznej świadomości europejskich społeczeństw.

Przez większą połowę swego życia wiek XIX miał to o sobie przekonanie, że jego zadaniem i obowiązkiem, jego w historii powołaniem i przeznaczeniem, było oprzeć stosunki między narodami i międzynarodowe prawo na zasadach sprawiedliwości i wolności. Rewolucja francuska pojmowała prawa człowieka w niejednym mylnie, a doszła do zaprzeczenia i pogwałcenia wszystkich praw ludzkich - o Boskich już nie mówiąc - ale niemniej człowiek po niej swoje prawa miał. Czyż one tylko człowiekowi się należą? Czy narody nie mają także prawa do swojej woli, do swojej własności, do swojego jestestwa? Czy ludzkość ma poprzestać na tym co zrobiła, i oddawszy człowiekowi co mu się należało, pozwolić na to, by dla narodów nie było prawa, tylko gwałt, przemoc i niewola? Takim uczuciem tchnęły szlachetne serca i wyższe umysły w pierwszej połowie naszego wieku. W każdym sercu i w każdym umyśle przyjmowało ono kształt i kierunek inny: u Mazziniego [8] stało się bezsumiennym rewolucyjnym makiawelizmem środków, służyć mających do idealnie wzniosłego celu. U Krasińskiego [9] stało się prośbą o dobrą wolę, i wiarą, że "nie drugich śmiercią, lecz własną bezpłodnie - kończą na ziemi wszystkie ziemi zbrodnie". U Mickiewicza [10] , u Lammenais'go [11] stało się gorzkim zniechęceniem do Kościoła za to, że tego cudu nie sprawił, i szukaniem jakiegoś kościoła nowego. Rewolucjonista francuski, włoski (czasem niestety i polski), chciał iść do tego celu przez zaprzeczenie Boga i wojnę z Kościołem; Montalembert [12] i Lacordaire [13] wiedzieli, że tylko drogą Kościoła do tego celu dojść można; ale punkt wyjścia był u wszystkich ten sam. W taki cel miał wzrok utkwiony Pius IX [14] w początkach swego panowania, i w taki jeszcze na jego końcu, kiedy wśród walącego się politycznego a rozpadającego moralnego świata, wśród świata, w którym na teraz już żaden chrześcijański ideał urzeczywistnionym być nie mógł, ratował go na przyszłość, gotował mu grunt i fundament w ludzkich sumieniach, a zarazem drogę do urzeczywistnienia zapewniał, kiedy na watykańskim soborze utwierdzał jedyną w świecie jedność niezachwianą, jedyną podstawę i nadzieję sprawiedliwości na przyszłość, jedyną prawdę i drogę, jedyny w powszechnym trzęsieniu ziemi stały środkowy punkt ciężkości dla dusz ludzkich i dla cywilizacji ludzkiego rodu.

To pragnienie sprawiedliwości i prawa dawało początek wielu także wypadkom naszego wieku. Z niego wypływały i tajne sprzysiężenia włoskie, i otwarte powstania polskie. Ono przyczyniło się do obrony i uznania niepodległości greckiej i belgijskiej; ono później do wyzwolenia Multan i Wołoszczyzny [15] spod tureckiego lennictwa. Panowanie Napoleona III [16] odbywa się całe w dążeniu do tego ideału i w jego skrzywieniu, a najlepszym wyrazem dążenia jako skrzywienia, jest narodowa niepodległość Włoch, dokonana rewolucyjnie, bez poprzedniego obmyślenia, jak zabezpieczyć Włochy same, Francję, a przede wszystkim chrześcijaństwo od niebezpieczeństw, jakie ma w sobie zawsze każde wykonanie celu dobrego z pomocą złych środków i ludzi.

Nietkniętą, nierozwiązaną zostawała zawsze sprawa jedna, najtrudniejsza: ta, która była właśnie najdoskonalszym wyrazem sprzeczności między chrześcijańskim sumieniem i chrześcijańską cywilizacją, a stanem faktycznym Europy. Ta wzięła się źle sama do swojego rozwiązania - i upadła.

Z upadkiem tej sprawy, przestała i owa dążność objawiać się i odzywać w Europie - zaczęła znikać, wychodzić ze świadomości ludzi i ludów. Dziś nikt nie mówi o tym, że stosunki polityczne powinny opierać się na słuszności i na prawach; nikt nie pyta i nie rozróżnia, która sprawa jest dobra a która zła, kto ma za sobą słuszne prawo, a kto je gwałci. Świat nazywa walkę o byt swoim stanem przyrodzonym, normalnym, prawnym, patrzy tylko na fakt, znak i skutek siły, i temu przyznaje słuszność. Rzecz to naturalna, a przyczyny jej tkwią w samej głębi naszego historycznego i cywilizacyjnego stanu, w tej walce dwóch sprzecznych pojęć i zasad, która od wieków toczy się przez cały ciąg naszych dziejów.

Podług jednej, początkiem spraw ludzkich i ich sędzią jest Bóg; ich przeznaczeniem, do Niego dążyć przez coraz lepsze urzeczywistnianie Jego woli. Jego objawienie jest źródłem wiary, Jego przykazanie regułą postępowania dla ludzi, jak dla społeczeństw. Podług zasady drugiej, środkiem ciężkości świata jest człowiek. On ma sądzić i stanowić, co jest dobre a co złe; jego rozum jest najdoskonalszą miarą, jego wola jest najwyższym prawem. Złe było na świecie zawsze, ze swoim niezliczonym potomstwem występków i nieszczęść; ale były wieki całe, które tej walki zasadniczej nie znały, które miały jedność sumienia, wspólną jedną świadomość złego i dobrego, na wierze i przykazaniach opartą. Wskrzeszone pojęcia starożytne przygotowały i ułatwiły w tej mierze zmianę, którą wprowadziła i dokonała reformacja. W niej rozum ludzki przypisał sobie prawo i moc sądzenia i stanowienia o wierze; wyrzucał z niej, co mu się nie podobało, zostawiał, co się z jego opinią godziło. Reformacja nie myślała ani chciała objawieniu przeczyć, owszem, była w ogromnej większości swoich zwolenników szczerze i nawet fanatycznie religijną; mniemała (u bardzo wielu) w dobrej wierze przywrócić pierwotną prostotę i czystość chrześcijańskiego obyczaju; nie zdawała sobie sprawy z tego, że stawia rozum ludzki jako najwyższy trybunał w rzeczach Boskich. Niemniej zrobiła to, a przez to zrobiła człowieka sędzią, panem, środkiem ciężkości świata. Logicznie już musiały z niej wyniknąć konieczne dalsze następstwa. Jeżeli rozum ludzki ma prawo sądzić i orzekać co w prawdzie Bożej jest prawdą, a co nią nie jest, to oczywiście rozum każdego człowieka tak dobrze, jak rozum Lutra albo Kalwina. Ale w takim razie jedność nauki, jedność wyznania będzie niemożebną: może bowiem powstać tyle nauk i wyznań, ile jest różnych zdań i rozumów ludzkich. A przecież jakaś jedność jest potrzebna, a jedności nie ma bez zwierzchności. Tej potrzebując koniecznie dla swojej organizacji, dla swego bytu, oddał ją protestantyzm wyłącznie albo przeważnie w ręce tych, którzy mieli moc fizyczną: połączył władzę duchowną z władzą świecką. Przez odrzucenie pewnych dogmatów i własnowolne określenie nauki chrześcijańskiej, reformacja zrobiła rozum ludzki sędzią i zwierzchnikiem prawd Bożych; zrobiła go najwyższą na świecie instancją; przez połączenie władzy duchownej ze świecką, zrobiła znowu rząd świecki, rządcę, państwo, najwyższą w świecie, zupełną, jedyną władzą. Za tym poszło, że jak w rzeczach wiary i moralności rozum ludzki, tak w rzeczach politycznych państwo było najwyższą miarą i najwyższą zasadą, jego interes najwyższym prawem. A że państwo jest z ludzi złożone i w ręku, w woli, w osobie jednego najczęściej człowieka skupione i wyobrażone, więc w sprawach świeckich i politycznych, jak w religijnych, środek ciężkości świata przeniósł się na człowieka.

Absolutne monarchie XVII i XVIII wieku, racja stanu, jako najwyższa zasada i najwyższe prawo, racja stanu, która wszystko uniewinnia, wszystko popełnić pozwala, były naturalnym i nieuniknionym skutkiem tego wyniesienia ludzkiego rozumu i ludzkiej woli na miejsce, które im się nie należało; a teoria szła równym krokiem z praktyką, rozumowanie z działaniem, filozofia z polityką. Hobbes [17] mówi, że nie ma ani dobrego ani złego, ani sprawiedliwości ani nieprawości, ani mojego ani twego; wszystko to wymysły tylko i układy, a prawdziwym, naturalnym stanem ludzkości jest wojna wszystkich przeciw wszystkim. Tę żeby powstrzymać, potrzebne jest państwo. Ono jest jedyną wolą i jedynym prawem; ono ma orzekać i stanowić co jest dobrem a co złem, godziwym a niedozwolonym; ono pozwala lub zabrania myśleć w pewien sposób; ono może z własnością ludzi robić co mu się podoba. Nieprawda, żeby człowiek miał prawo w swoim sumieniu sądzić co złe a co dobre, żeby miał prawo swojego sumienia słuchać i do niego swoje postępki stosować; nieprawda, żeby wiara i cnota otrzymywały się od Boga przez łaskę, od człowieka samego przez wolę; one się zdobywają przez naukę i ćwiczenie, od państwa. Buntem jest utrzymywać, że ktokolwiek ma prawo do swojej własności - prawo to do własności każdego ma tylko państwo. Bóg jest, ale państwo jedno ma prawo orzekać i stanowić co poddani mają o Nim myśleć i jak w Niego wierzyć. Praw przyrodzonych nie ma wcale; wszystkie prawa faktyczne pochodzą od państwa, które może je zmieniać, znosić, odwoływać. Państwo może robić wszystko, na co tylko jego siła wystarcza.

Spinoza [18] nie jest absolutystą jak Hobbes, jest raczej wolnomyślny i republikanin, ale u niego tak samo "prawo rozciąga się tak daleko, jak daleko sięga siła. Wielka ryba z mocy swego przyrodzonego prawa zjada małą" - człowiek jest także w swoim prawie, kiedy idzie za swoim instynktem i żądzą, i zrobi to, do czego one go pchają. To co my nazywamy złem, takim nam się wydaje, ale nie jest takim samo w sobie, ani dla człowieka, który je popełnia. Stan naturalny człowieka jest zatem znowu stanem nieustającej wojny. Dlatego potrzebny jest stan społeczny, w którym człowiek swoje prawa przelewa na państwo. Jak zaś jego prawo w stanie natury było nieograniczonym, tak nieograniczonym jest w stanie społecznym prawo państwa. Granicą jego praw jest jego możność. Państwo ma prawo robić z poddanymi co mu się podoba, nawet skazywać ich na śmierć dla najbłahszej przyczyny; tylko państwo rozumne robić tego nie będzie.

Zmiarkować łatwo, do czego dojść musiały pokolenia (zwłaszcza pokolenia panujących), chowane w takich pojęciach i zasadach. Absolutyzm Ludwika XIV [19] , jak przewrotność i zbrodniczość polityków XVIII wieku, Fryderyka [20] i Katarzyny [21] , zawarte są w tych naukach filozoficznych, jak przyszłe drzewo w ziarnie. "Nie ma ani złego ani dobrego, ani godziwości, ani nieprawości. Państwo samo, racja stanu, przeze mnie panującego w pewien sposób pojęta, sama jedna stanowi o tym, co złe a co dobre. Przyrodzonym prawem jest tylko żądza, granicą prawa możność zaspokojenia tej żądzy, a naturalnym stanem człowieka walka o byt, pożeranie małej ryby przez wielką". Sumienie, honor, słowo i wiara traktatów, wstyd wreszcie, wszystko jest zaprzeczone, zatarte, zgładzone. Tego wszystkiego nie ma - jest tylko prawo pozwolenia sobie na wszystko, co nasza siła wykonać jest zdolna. Owszem więcej, bo jest obowiązek, zasługa, chwała i wielkość, w imię racji stanu siłę swoją wywierać jak się tylko da najbardziej. Encyklopedyści francuscy [22] z całym swoim liberalizmem, ze swoją demokracją, nie przeszkadzali postępowi takich pojęć; owszem, pomagali mu, bo przez materializm, przez negację duszy, utwierdzali tylko naukę, że nie ma ani złego, ani dobrego, ani odpowiedzialności. Ta filozofia pozwala wniknąć w myśl i w sumienie, raczej w tę dziwną nieobecność sumienia, jaką widzimy u Fryderyka i u Katarzyny, i u ich następców. Pojęcie prawa Boskiego, czy ludzkiego, nie istnieje u nich; znają tylko swoją żądzę, którą nazywają swoim prawem. A jak upadek i negacja wszelkiego prawa narodów, tak i wszelki do dziś dnia ucisk religijny opiera się na tej samej filozoficznej podstawie, na tym samym unicestwieniu sumienia: "Bóg jest, ale państwo samo tylko ma prawo orzekać, co ludzie mają o Nim myśleć i jak w Niego wierzyć". Takiego państwa skutkiem naturalnym była rewolucja. A wychowana na tych samych pojęciach i zasadach, była inną tylko formą tego samego ducha. Dla niej także najwyższym prawem była racja stanu, z tą różnicą, że dawne despotyczne państwo mieściło tę rację stanu w głowie, w ręku i w interesie panującego, rewolucja zaś mieści ją niby w interesie ludu, a naprawdę w głowie i w ręku tych, co lud tumanią i prowadzą. Ludwik XIV mówił: L'Etat c'est moi [23] - Robespierre [24] , a po nim wszyscy przywódcy wszystkich rewolucji, nie mówią wprawdzie głośno lud to ja, ale myślą to i podług tego działają.

Po rewolucji francuskiej, pod wpływem wielkich wypadków, wielkiej wiary w wolność i doskonalenie się ludzkiego rodu, i pod wpływem potężnie odradzającego się katolicyzmu, przycichły te idee filozoficzne i polityczne - ale nie ustały. Owszem, w swoim dalszym ciągu i rozwoju wyszły o jeden szczebel wyżej, sformułowały się jaśniej, praktyczniej, przystępniej dla ogółu; i znalazły też do ogółu (niemieckiego) przystęp a u niego wiarę, kiedy Hegel [25] objawił, że sam Bóg rozlany we wszechświecie skupia się i krystalizuje w państwie - w różnych po kolei państwach, a teraz przyszła kolej na pruskie. Ubóstwienie państwa, identyfikacja go z bóstwem (któremu w praktyce pozwolono zostać niby jakimś pierwiastkiem odrębnym w zborach i kazaniach, pod warunkiem, żeby pierwiastkiem samoistnym być sobie nie pozwalało), dokonało do reszty skrzywienia zmysłu moralnego w jednym narodzie naprzód, następnie w innych. Wszechmocność tego nowego bóstwa stała się historyczną koniecznością, zatem jego prawem, a pierwszym artykułem wiary i przykazaniem jego wiernych. Jemu wolno wszystko i dla niego wolno, owszem, należy się robić wszystko. Jak Spinoza był poprzednikiem Fryderyka, tak Hegel był poprzednikiem Bismarcka. A jak po wielkich filozofach XVII wieku nastąpiło mniejsze, ale liczne pokolenie encyklopedystów, toczących prawdę i duszę jak robaki drzewo, tak teraz (tylko rychlej) po wielkim przyszli ci niezliczeni mali, którzy przez to właśnie że mali, do małych umysłów trafiali łatwo; materialiści, jak Buchner [26] , nauczający, że nie ma ani złego ani dobrego, ani duszy, ani Boga; naturaliści (skądinąd potężni) jak Darwin [27] , którzy mądrzejszych prowadzili do tych samych wniosków; filozofowie jak Hartmann [28] (otoczony plejadą mniejszych), którzy uczyli, że prawa nie ma, a siła może i powinna robić wszystko, co zdoła. Tylko ta jest dziś różnica, że kiedy nauki Hobbesa albo Spinozy działały na małą liczbę umysłów, a do społeczeństw jako takich nie przenikały i tych nie psuły, to dziś, kiedy każdy czyta i każdy mniema, że łatwo napisaną książkę rozumieć, a rzadko kto rozważyć ją i osądzić jest zdolny, dziś pojęcia te same przesiąkają do samego szpiku kości społeczny organizm Europy i mogą go zepsuć tak, jak niegdyś doktryny Hobbesa i Spinozy psuły panujących i ich ministrów.

Jak zaś przez cały ten ciąg trzech wieków, chrześcijańskie, na Bożym prawie oparte pojęcie człowieka, społeczeństwa i prawa narodów, szło zawsze z tamtym równolegle i przeciw niemu się broniło - przez Bossueta [29] i Leibnitza [30] , przez Vico [31] i Fenelona [32] , nawet poniekąd przez nie chrześcijan wcale, jak Kant [33] , tak w pierwszej połowie naszego wieku ono mimo wszystko było górą w świadomości i sumieniu ludzkim, a dążyło do urzeczywistnienia się w praktyce, w to urzeczywistnienie wierzyło. Dziś przez tryumfy przeciwnej polityki, a rozpowszechnienie się przeciwnej filozofii, widzimy, że świadomość prawa zaciera się w sumieniach ludzkich. Zaczynamy wierzyć coraz częściej, że prawem (choć może nie celem) ludzkości jest walka o byt, "wzajemne bestyi pożeranie się" - i że zwierz mocniejszy nie robi nic złego, idzie tylko za prawem swojej natury, kiedy pożera słabszego. Wierzymy coraz częściej, że człowiek nie jest odpowiedzialny, a złego i dobrego nie ma; zatem ani się czemu dziwić, ani na co oburzać człowiek rozsądny nie będzie, bo wszystko jest w porządku rzeczy. Sprawy lub uczynki, które niezbyt dawno jeszcze przejmowały grozą i zdawały się wołać o pomstę do nieba, dziś wydają się naturalnym skutkiem naturalnych przyczyn. Młody Francuz kiedy się dowiaduje o rozbiorze Polski (a słucha o nim jak o żelaznym wilku), odpowiada zimno, że to rzecz bardzo prosta: byli słabsi, więc byli zabrani. Kiedy mu mówić o prześladowaniach religijnych, o wygnaniach, konfiskatach, sybirskich minach, mężach odrywanych od żon a dzieciach od ojców, odpowiada flegmatycznie, że Rosja potrzebuje tego dla swojego bezpieczeństwa. Czuła Niemka płacze, kiedy słyszy, że trzydzieści tysięcy ludzi wypędzają z Wielkopolski bez winy i śledztwa, ale pociesza się uwagą, że es ist eine historische Nothwendigkeit [to jest historyczna konieczność - przyp. A.R.]. Co więcej, co straszniej, pomiędzy nami samymi zdarza się słyszeć takich, którzy mówią, lepsi: "Oni ze swego stanowiska robić tak muszą", gorsi nie widzą powodu, żeby to brać za złe lub mieć o to żal jaki.

Postawienie człowieka środkiem ciężkości świata, źródłem wszelkiego prawa, najwyższym sędzią złego i dobrego, do tego nas prowadzi i tym się kończy! Rozbiło niegdyś religijną jedność Europy, potem stoczyło społeczny ład i organiczną jedność narodów. Dziś rozkłada sumienie, rozróżnienie złego i dobrego, odpowiedzialność człowieka w życiu prywatnym, prawo narodów w życiu publicznym.

Z tą zaś świadomością równocześnie znikać zaczyna inna, która od początku świata we wszystkich krajach i wiekach uchodziła za cnotę i honor, która wydała bohaterów największych i najpiękniejsze karty historii - świadomość ojczyzny. Wprawdzie Francuz zgrzyta zębami i pięść zaciska, kiedy wspomni o Alzacji [34] i marzy o dniu odwetu; Włoch i Niemiec pyszni się wielkością odrodzonej ojczyzny; Polak rad o niej słucha i mówi, i myśli w dobrej wierze, że ją tym samym już kocha, a Rosjanin gotuje się naprawdę swojej rzucić świat pod nogi - ale w tych żywiołach nowych, które coraz liczniej, coraz silniej dobywają się na powierzchnię ziemi i dziejów, tej świadomości nie znać. Nie z miłości ojczyzny podniosła paryska komuna wojnę domową wobec nieprzyjaciela, stojącego prawie jeszcze pod murami miasta. Nie z miłości ojczyzny zabija nihilista rosyjski Aleksandra II [35] , a zamierza się na Aleksandra III [36] . Nie o wielkości Niemiec radzą socjaliści na swoich zebraniach. Nie o Polsce myślą ci agenci, co u nas burzyć próbują czy włościan, czy robotników, czy uczniów. W miejsce dawnego narodowego, występuje nowy społeczny ideał: obiecuje wypoczynek, dobry byt, używanie, a sam demokratyczny prąd wieku i sama natura ludzka wynoszą go tak w górę, że niebawem może stanąć nad wszystkimi. "Co mi tam biednemu do tego, kto w stolicy panuje, albo czy inny kraj wolny i potężny: bylem miał w domu ciepło i wygodnie, za domem znośnie, o więcej nie stoję! Rzecz tak ludzka, że dziwić się jej nie można, ideał tak ponętny, że każdy upośledzony lgnąć do niego musi, tak sam w sobie dobry i pożądany, że natury dobre rwą się do niego łatwo, nie myśląc o przepaści nieszczęść, jaka między ideałem a rzeczywistością leżeć musi. Nienawiści narodowe tam słabną, wzmagają się społeczne: za brata można mieć i wroga ojczyzny, jej dobroczyńcę za wroga. Wspólność jak sprzeczność tych uczuć i dążeń, zaczyna się w tych warstwach opierać nie na podstawie wolności narodowej i jej wspólnym pragnieniu, ale na wspólności stanu, jego interesów i potrzeb.

Ta zmiana w usposobieniu, dająca się dostrzegać w całej Europie, a sięgająca aż do samej głębi uczuć i popędów, z której wychodzą dążności i zdarzenia, ten stan moralny świata, już same mogły nas pogrążyć głęboko - o ileż więcej stan polityczny.

 

 

STOSUNEK DO ROSJI

 

Temu stanowi sumień i pojęć odpowiada doskonale przeważne stanowisko Rosji i Prus w Europie. Jest po części jego skutkiem, po części nowym dla niego impulsem. Wyrosły one na tej zasadzie, że państwo jest wszystkim i są najzupełniejszym w Europie urzeczywistnieniem takiego państwa, jak je opisał Hobbes. A jakże by były czekały na dojrzałość tych pojęć, wtedy dopiero ze skromniejszych początków róść zaczęły do europejskiego znaczenia, kiedy ludzkość przesiąkła do szpiku kości wpływami i skutkami reformacji, a dawne chrześcijańskie pojęcie państwa, jego praw, obowiązków i celów, zostało w teorii tylko, w sumieniach, umysłach, lub dziełach niektórych nielicznych ludzi.

Nie można nigdy zanadto przypominać mądrego słowa Staszica, że odkąd w Europie zupełnie osiedlonej te dwa nowe państwa zaczęły bez przeszkody wzrastać, to jej równowaga dawna runąć musiała, bo one na to, by się utrzymać tylko, cóż dopiero na to by znaczyć, musiały zabierać. Zabierały też tak dobrze, że dziś nie Francja jak niegdyś, nie dom Habsburski, ani Anglia, ma pierwszy głos w sprawach świata, ale one; a potrzeba by tylko szczerego między nimi zbliżenia i porozumienia na to, by czy Francję, czy Austrię, czy obie razem, zagrozić w ich bezpieczeństwie, może w samym ich bycie. Porozumienie takie zapewne możliwe nie jest: dwa mocarstwa tej siły nigdy jeszcze długo w zgodzie i spokoju na świecie nie były - brak zaś porozumienia i skutki, jakie pociągnąłby za sobą zatarg, jest na dziś dla tych stron obu i dla wszystkich innych państw w Europie względem stanowczym, do którego się cała polityka stosuje, i jest może tym warunkiem, który dziś utrzymuje pokój w Europie. Ale to pewna, że pokój jak wojna, zatem przyszłe losy naszej części świata są w ręku tych dwóch mocarstw. Każde z nich, jeżeli zechce, może w każdej chwili zmienić stosunek sił, związki przymierzy, i dać hasło do wojny, gdyby ją za korzystną dla siebie, a porę za sposobną uważało.

Różnica między nimi jest ta, że Prusy już do swego celu doszły, a Rosja jeszcze do niego dąży. Jest zaś w fakcie i w stanie dążenia samym, siła wielka, cóż dopiero, kiedy dążąca jest największa na świecie masa ludu na największej przestrzeni ziemi. Społeczeństwo zaspokojone w swoich pragnieniach, w swojej narodowej dumie, z prawa natury ludzkiej chce używać, a w potrzebie bronić tego co już osiągnęło, ale po więcej nie sięga; chce zachować, chce utrwalić teraźniejszość, która mu dogadza, ale o innej przyszłości nie marzy, do zuchwałych przedsięwzięć się nie zrywa, stopniowo i z czasem traci przedsiębiorczość i popęd działania. Jego siła narodowa może być zawsze wielką, ale staje się mniej rozprężliwą i mniej namiętną. Społeczeństwo, które widzi przed sobą jakiś cel upragniony i do niego dąży, które jeszcze pożąda i jeszcze zazdrości, ma we wszystkich namiętnościach duszy ludzkiej i zbiorowej duszy narodu popęd, który je pcha naprzód, którego ono opanować nie może, który jego siłę mnoży i podnosi. Takiej zaś narodowej namiętności i takiej żelaznej stateczności w dążeniu, jaką ma Rosja, może nie było w dziejach przykładu od czasu, jak osłabł i ustał wielki popęd Muzułmanów na zachód - a siła tego popędu, dodana do ogromu Rosji, być może, że daje jej wyższość nad potężnym cesarstwem niemieckim.

Kiedy Aleksander I wchodził do Paryża na czele wojsk sprzymierzonych, kiedy Mikołaj mógł się mieć za Jowisza, przeważającego swoją siłą wszystkich bogów i bożków Europy, śniło się Rosji zapewne o takim stanowisku jakie ma dziś, ale było jej do niego daleko. Z wyżyn środkowej Azji zagląda do Indii; przez cieśninę morską sąsiaduje z Ameryką; do Japonii wysyła krzewicieli swojej wiary; ze szczytów zgnębionego Kaukazu strzeże i Persji i azjatyckiej Turcji, a otwartymi równinami Polski sunie nieznacznie, ale nieustannie do środka Europy. Na dwóch częściach świata wsparta, gotuje się do chwili, kiedy o losie obu będzie stanowiła. Na tej przestrzeni ma kilkadziesiąt milionów ludu jednej krwi, jednego języka, jednej natury, jednych uczuć, jednej wiary, a nad tym bezmiarem ziem i ludzi ma jedną głowę, jedną wolę, jedną władzę. Lepszych warunków siły chyba nie ma na świecie - a tu siła fizyczna ożywiona jest i prowadzona przebiegłością niezrównaną, miłością ojczyzny fanatyczną i niezaprzeczoną cnotą poświęcenia i posłuszeństwa. Taką się widząc i czując, nie dziw, że Rosja dumna z siebie, pyta, kto w Europie śmiałby bez jej zezwolenia spalić jeden nabój prochu, i powtarza na wszystkie tony wiersz któregoś ze swoich poetów: "Sięgnij, a wszystko co jest, będzie twoim". Za Piotra [37] , za Katarzyny, jeszcze za Mikołaja [38] , to poczucie się całego narodu w carze choć było, nie było takim jak dziś. Miłość i posłuch były więc bierne: car myślał i chciał, naród miał tylko słuchać. Ale dziś dążności i plany przeszły w samą krew narodu. Dziś jeżeli nie człowiek każdy, to każda grupa ludzi, każde pismo myśli, rozumuje, rozprawia osobno, a po rozumowaniach i rozprawach pokazuje się, że myśli i chce jak car. To nie jest posłuch bierny społeczeństwa, które instynktem czuje się w swoim carze i jemu ślepo poddaje - to jest świadomość jasna i zupełna tożsamość dążeń i celów, jedności organizmu i nierozdzielności głowy od tułowia; to jest świadoma siebie i dobrowolna zgodność, jedność, tożsamość woli. Byli za Mikołaja dekabryści, a później emigracyjni rewolucjoniści; byli za Aleksandra II i są za jego syna nihiliści - i udał im się jeden zamach na cara, ale ogół, czy ludu, czy wojska, czy kupców, czy bojarów, jednego chce - wielkości Rosji i jej pierwszego w świecie stanowiska, przez prawosławie i samodzierżawie.

Zmysł i rozum polityczny tego społeczeństwa jest chyba jeszcze większy od jego siły.

Na czele tego ogromu człowiek, który czy rządzi sam jak chce, czy słucha instynktów swego ludu i za nim idzie - wszystko jedno, bo w nim i w ludzie jest instynkt ten sam i ta sama wola. Zdarza się czasem w Europie słyszeć, że Aleksander III jest człowiekiem i panującym bez wyższych zdolności. Nam się wydaje, że on ma nie tylko rozum, ale nawet pewien rodzaj wielkości. Rozumem jest to zawsze u panującego, jeżeli on umie być doskonałym wyrazem popędów swojego narodu, uczynić zadość jego uczuciu i miłości ojczyzny i dumy. Aleksander III może jest w swoich uczuciach jak w swoich pojęciach i jednostronnym, przez to może Rosji gotować szkody na przyszłość, ale wyraża i zaspokaja zupełnie jej narodową świadomość siebie; z niego i w nim ten naród czuje się dumnym. I znowu ani Aleksander w swoich zwycięstwach nad Napoleonem [39] , ani Mikołaj w swojej Jowiszowej postawie i roli, nie dawali tej dumie satysfakcji tak zupełnej i tak słodkiej, jak cesarz dzisiejszy. Tamci, choć trzęśli europejskim światem, nie czuli mu się równymi, uznawali w skrytości serca wyższość jego cywilizacji, chcieli ją naśladować, zbliżać się do niej, dogonić ją. Ten w głębi swojego przekonania ma, a śmiało i otwarcie uznaje Rosję za najwyższą i lepszą od wszystkich. Mikołaj nawet do Polaków nie mówił inaczej jak po francusku; nie miał pretensji, iżby człowiek zachodni umiał po rosyjsku. Mikołaj chciał, żeby jego wojsko, jego urzędnicy, jego dwór, jego państwo, w pozorach podobne było do Francji, do Niemiec, do Anglii, do starych europejskich dworów i cywilizacji. Aleksander III każe, żeby to co rosyjskie było nie tylko równe temu co niemieckie albo francuskie, ale żeby było lepsze. Innym językiem chyba do posłów zagranicznych przemawia; w zwyczajach, w ubiorze, w kroju mundurów, afektuje rosyjskie formy; na kolejach żelaznych nie znosi innych napisów jak rosyjskie, cudzoziemcy powinni znać abecadło. A jak w rzeczach wewnętrznych to co rosyjskie podoba mu się jedynie, tak duch rosyjski jest w jego przekonaniu najwyższy. On wierzy naprawdę, że jego prawosławie jest prawdziwą wiarą; on nie ma żadnych w umyśle wątpliwości, w duszy potrzeb, w sumieniu niepokojów, którym by ta wiara - dla Aleksandra I [40] zbyt martwa - nie wystarczała. On wierzy naprawdę, że jego lud lepszy i cnotliwszy od wszystkich innych, przeznaczony jest do panowania nad światem, przynajmniej nad Słowiańszczyzną, którą do prawdziwej wiary nawróci i do królestwa Bożego wyprowadzi, a z tym przekonaniem łączy nie wyłączność narodową tylko, albo dumę, ale narodową pogardę i wstręt do wszystkiego, co nie rosyjskie. W tym uczuciu wychowany, wierzy w spróchniałość "zgniłego zachodu" i ma taką wiarę w swoją misję z Bożego niby rozkazu, jaką mieli niektórzy chanowie tatarscy. W życiu domowym przykładny podobno, surowy dla przekupnych i rozpustnych, ma poszanowanie swojej korony, swojej i rosyjskiej godności, posunięte do ostatnich granic pychy, ale pochlebne i rozkoszne dla jego narodu. Żartowano z niego w Europie, kiedy na dworskiej jakiejś uroczystości pił zdrowie księcia Czarnogóry, jako swojego jedynego przyjaciela. Płoche to żarty: a ta szczerość zuchwałości bliska, ta niegrzeczność lekceważąca względem królów Europy, ta umyślna pogarda przestrzeganych form i zwyczajów, głaskała serca jego własnych poddanych rozkosznym uczuciem siły, pociągała ku niemu serca tych drobnych książąt i ludów słowiańskich. Z tym zaś uczuciem godności łączy i cierpliwość, i moc nad sobą, i zimną krew, kiedy w spokojnej bezczynności (pozornej) znosi przez całe lata niepowodzenia raczej upokarzające w Bułgarii i czeka na sposobną chwilę odwetu. Sam jest nie panem tylko, ale naprawdę głową państwa i narodu. Sam myśli, sam chce, sam rządzi; zazdrosny o swoją władzę, wpływów do siebie nie dopuszcza. W swoim rodzaju, jako samowładca i cesarz rosyjski, jest doskonałym typem. A pomiędzy tym cesarzem a tym narodem jest zrozumienie tak ścisłe, a podobieństwo tak zupełne, cesarz jest takim wyobrazicielem społeczeństwa i wcieleniem rosyjskiej duszy, że musiałby zawsze dla swego narodu być postacią sympatyczną, jedną z bardzo ulubionych w jego dziejach. A do tego wszystkiego dopiero, gdy przyszło dziwne istotnie ocalenie cesarza i jego rodziny w Borkach, gdy podłożona pod szyny kolejowe mina zdruzgotała wagony, zabiła lub pokaleczyła ludzi dookoła, a on wyszedł cały i nietknięty, wtedy dopiero, w przekonaniu własnym i narodu jego osoba i jego misja dostała widomą sankcję jakby od Boga samego. Bóg zrobił dla niego cud, a więc on wybraniec, on pomazaniec Pański, on wyobraziciel i organ woli Bożej na ziemi! Z cara, z patrioty, z doskonałego idealnego Rosjanina, stał się w mniemaniu własnym i ludu niby świętym. Prawosławny i narodowy jego fanatyzm znalazł w tym zrządzeniu nowe i potężne utwierdzenie, znak oczywisty, że wszystko co robi jest dobrem i że dalej tak robić powinien; a wiara, jaką zawsze pokładał w nim naród, przybrała charakter czci niemal religijnej. Ani Piotr, ani Wielka Katarzyna, ani Mikołaj, te trzy doskonałe wcielenia rosyjskiej duszy i pasji, nie byli otoczeni taką czcią i miłością swego ludu; jeden Iwan [41] chyba, od którego wszystkie okrucieństwa nie mogły odstręczyć ludu czującego instynktem, że ten car, to on sam, i on cały, w jednego człowieka wcielony.

Jeszcze raz, Aleksander III może w polityce błądzić i naród swój przyprawić o szkody, które on poczuje kiedyś, ale taka jedność, taka doskonała tożsamość narodu z panującym, musi być dla obu warunkiem i pierwiastkiem siły ogromnej.

A sumienie tego człowieka? A jego uczucie ludzkie? A Bóg i jego prawo? A ta istota bytu i racja każdego rządu, którą jest poddanym zapewnić spokój, bezpieczeństwo, sprawiedliwość? Jak on to wszystko godzi - on, człowiek religijnie usposobiony, po swojemu ale szczerze wierzący, pobożny nawet, jak on to godzi z tym, co się za jego rządów i w jego imieniu dzieje?

Godzi łatwo i doskonale. Sumienie? Czemuż by nie miało być spokojnym? Wszak wszystko co robi, robi w najlepszej wierze, dla dobra Rosji, dla dobra państwa; a jednym celem, jedyną zasadą jest państwo i dobrem być musi wszystko, co jemu na pożytek wychodzi. Rosja jest świętą i świętym musi być wszystko, co się dla niej robi. Że jakaś garstka opornych i niepoprawnych płacze, tracąc wolność albo życie, mienie albo rodzinę, to darmo! Wielkie rzeczy nie robią się bez trudu, a grzechem byłaby niewieścia miękkość, gdzie chodzi o chwałę Boga i Rosji. Jakież zresztą prawo jest zgwałcone? Któż ma jakie prawo, prócz państwa, prócz Rosji? A Bóg? Bóg swojego głosu nie ma i od Focjusza [42] czasów, Jego rzekomy głos powtarza tylko to, co cesarz myśli, chce i każe. Któż wreszcie może wiedzieć i sądzić co Bóg chce i nakazuje, jeżeli nie państwo jedno, jeżeli nie cesarz, który jest przecież i kościoła także głową? Dla kogóż dalej robi on to wszystko co robi, jeżeli nie dla Boga, którego prawdziwą prawosławną wiarę krzewi, a nieprzyjaciół i bluźnierców poskramia i trzyma na wodzy, żeby dusz chrześcijańskich uwodzić nie mogli? Spokój? Bezpieczeństwo? Sprawiedliwość? Niesprawiedliwym względem Rosji byłby, jej bezpieczeństwo i spokój narażałby ten, kto w jej granicach znosiłby swobodę fałszywego katolickiego kościoła, lub innego narodowego bytu! Katarzyna była wcieleniem bezbożności zupełnej, jaką wyrobił wiek XVIII, i bezsumienności zupełnej, jaką wyrobiła w rzeczach publicznych racja stanu ogłoszona za najwyższą zasadę i prawo; Katarzyna miała sumienie spokojne, bo go nie miała wcale. Niespokojne sumienie miał Aleksander I; Mikołaj, udający wiarę i pobożność, jak jego babka, moralność miał jak ona jedną: rację stanu - a niepokoje sumienia jeżeli miał, to je swoją pychą zagłuszał. Aleksander III jest ciekawym i może jedynym przykładem spokoju sumienia nie zepsutego przy postępowaniu wołającym o pomstę do Boga. Ten spokój, to trudne do pojęcia skrzywienie i stępienie sumienia, jest produktem dwóch czynników: europejskiego pojęcia państwa jako najwyższego prawa, które to pojęcie wpływało na Rosję, a przede wszystkim na jej cesarzy od pokoleń i wieków, i tej wschodniej wiary, która zbuntowana i oderwana, bez kościoła, bez łaski Bożej, bez powagi i niepodległości wobec ludzi, poszła samochcąc na niewolnicę świeckich panów, i straciła i moc i prawo, i nawet chęć czuwania nad sumieniami i robienia ich rzetelnego rachunku.

Czegóż chce to społeczeństwo z tym cesarzem na czele, tak silne, a tak szczęśliwe, że wszystkie okoliczności na wyścigi zdają się prostować przed nim drogi? Ono mówi, że chce tylko pokoju, bezpiecznego zachowania tego co już ma, co najwięcej, oswobodzenia z poświęceniem siebie słowiańskich braci jęczących pod jarzmem bisurmańskim lub niemieckim. Ono myśli, że chce i ma panować nad połową Europy przynajmniej, że ze swoją siłą może stać się jakimś Rzymem drugim, od dawnego większym, bo sięgającym od gór Tybetu do gór Sudetu, a od Lodowatego aż do Śródziemnego Morza. Ono myśli, że skoro ma tę siłę, to ma i to prawo, bo na to dał mu ją Bóg, by swoją wiarę prawdziwą i swoją cywilizację zdrową, nie zgniłą, rozszerzyło po świecie. W tym uczuciu zgodni oni są wszyscy: i ci co wierzą w królestwo Boże na ziemi wcielone w Rosję prawosławną, i ci (nieliczni) co by ją chcieli widzieć katolicką czy Kościół katolicki do niej nieznacznie nagiąć i nawrócić, i ci co o Bożym królestwie nie myśląc, pożądają po prostu ziemskiego. W tej myśli robią zgodnie wszystko co robią. W niej rzekome oswobodzenie Bułgarów i przyjaźń z Czarnogórą, i łudzenie (nie bezskuteczne) innych południowców, nawet katolickich, jak Kroaci. W tej myśli pieniądze i sprzęty kościelne rozsyłane hojnie do bałkańskich krajów, do Grecji, do Ziemi Świętej; w niej złocone kopuły cerkwi wznoszone po różnych miastach Europy, żeby się z tym widokiem oswoiła, i misje niby apostolskie do Nubii [43] w jedną stronę, do Japonii w drugą. W tej myśli przez całą Azję ciągną się koleje, w tej fałszują się dzieje. W tej dąży się nieznacznie do tego, iżby język rosyjski zrobić z czasem jednym urzędowym piśmiennym literackim językiem Słowiańszczyzny. Plan tak szeroki, że zapewne ziścić się nigdy nie zdoła. Stanie mu na zawadzie natura rzeczy i ludzi, nawet gdyby nie stanęły wypadki, ale dotąd prowadzony ze zręcznością i szczęściem rzadkim. Nie tylko to, co Rosja rozumem i staraniem swoim obmyśliła, przygotowała, zrobiła, to nawet, co stało się bez jej pomocy, obraca się na jej korzyść. Tak upadek władzy świeckiej Papieża, a wzrost wszystkich niekatolickich sił i dążności w Europie, tak pogrom Francji. Naród pobity, upokorzony, zbolały, ale tchnący żądzą zwycięstwa i odwetu na kiedyś, naturalnym porządkiem rzeczy zwraca oczy ku temu państwu, które jedno dziś w Europie może myśleć o współzawodnictwie z cesarstwem niemieckim, w nim widzi swój ratunek, swego sprzymierzeńca, swego zbawcę. Że Francja miłość swoją ofiaruje zbyt łatwo i natarczywie, że te błagalne i uniżone spojrzenia i westchnienia Rosja urzędowa przyjmuje z powagą chłodną, jak hołd, który jej się należy, i z rozwagą chłodniejszą jeszcze, która wszystko przyjmuje a nic nie przyrzeka, widok to bolesny i upokarzający dla ludzi czy ludów przywiązanych do Francji i do Zachodu, ale to jej rzecz, nie nasza. Że Rosja może w danej chwili doskonale Francję w tych nadziejach zawieść, to także jej rzecz. Tylko Rosja sama w swoich rachubach zawiedzioną być nie może! I z tego zapału Francuzów dla siebie dziś już ciągnie rzetelne i wielkie korzyści. Ona jeżeli kiedy zechce bić się z Niemcami, Francję po swojej stronie mieć musi, a w jej wojsku, w rozdwojeniu wojsk niemieckich, ma niemałe warunki powodzenia. Ona dziś już, bez jednego słowa, samą możliwością francuskiego przymierza grozi Niemcom i trzyma je w szachu. Ona bezpieczna, bo nikt jej tyłów wziąć nie może, ani jej przebić na wylot. Niemcy przeciwnie, wzięte w dwa ognie, między rosyjskie i francuskie armie, mogły by upaść tak, że podnieść by się nie zdołały. Ona już teraz francuskimi pieniędzmi zapomogła swój skarb, zbudowała linie kolei, opatrzyła twierdze, wojsko uzbroiła w nową broń, a to wszystko nie kosztowało jej nic, wszystko dała jej Francja na rachunek i na wiarę. Wyjątkowo szczęśliwe warunki położenia równają się zręczności w korzystaniu z nich, wstrzemięźliwości, z jaką Rosja ich używa, a nigdy nie nadużywa.

To stanowisko Rosji w Europie, zmienić się może tylko przez wojnę, gdyby ta wypadła dla niej nieszczęśliwie. Minęły już te czasy, kiedy dobrodusznie przypuszczano rewolucję w Rosji. Rewolucja w kraju tak rozległym, w kraju gdzie miast mało, a wpływ ich nie tak przeważny jak w Europie, udać się naprawdę i na długo nie może. Gdyby nawet udała się w pewnych punktach, to mas ludności za sobą nie pociągnie, a wojsko stłumi je, prędzej czy później. Osłabienie wewnątrz, a z nim zmiana w europejskim stanowisku Rosji przez rewolucyjny przewrót, trudno przypuścić się dadzą.

Co ją i kiedy na tej drodze wstrzyma, to przyszłość kiedyś pokaże. Dziś widzimy tylko, że ona na takiej drodze jest i że kroczy po niej z jasną i powszechną świadomością zamiaru, z przeświadczeniem o swojej sile, ze stanowczością bezwzględną i nieubłaganą.

I na tej drodze leżała przed nią zawada - Polska.

Przez wieki toczy się ten historyczny proces między dwoma narodami, dwiema cywilizacjami, dwiema wiarami. Ledwo się spod tatarskiego jarzma trochę podźwignęła, zaczęła ówczesna Moskwa spoglądać pożądliwie na Litwę i ku niej się pchać. Jej dzisiejsi potomkowie - wszyscy, nawet katolicy (!) - mówią, że to zawsze była ich ziemia. Kiedy? Jakim prawem? Tym, że wszystko, co jest, jest rosyjskie, i Rosja ma do wszystkiego prawo. Za Kazimierza się zaczęło, za jego synów szło dalej; za Zygmunta [44] już kusiło się cesarza do rozbioru Polski, potem zajęło się Smoleńsk. Dwaj ostatni Jagiellonowie [45] bronili swoich wschodnich granic jak mogli, jak im wewnętrzny stan Rzeczypospolitej pozwalał. Za Batorego [46] Polska zbliżyła się do zwycięstwa, za jego następcy [47] mogła była zwyciężyć stanowczo. Nie zwyciężyła i odtąd siła rosyjska zaczęła ciążyć na Polsce coraz większą wagą, a każde panowanie znaczy nowy krok w postępie Rosji ku środkowi Europy. Za Jana Kazimierza [48] Chmielnicki [49] , opanowanie (czasowe) Litwy i pokój Andruszowski [50] . Za Sobieskiego [51] traktat Grzymułtowskiego [52] , odstąpienie Kijowa! Potem Piotr, z tą polityką, której sukcesem był sejm roku 1717 [53] , sankcjonujący jego wpływ na sprawy polskie. Elekcja Augusta III [54] , elekcja Poniatowskiego [55] , wszystko to kroki zbliżające ją do celu; aż wreszcie krok stanowczy zrobił się w roku 1772 [56] , ostatni w 1795 [57] . Ale końca jeszcze nie było. Pamięć Polski była zbyt świeża, sumienie publiczne mimo wszystko nie dość jeszcze zepsute, udział wojska polskiego w wojnach napoleońskich zbyt głośny, iżby sprawa polska mogła była zbyć się milczeniem; a na utworzenie Królestwa Kongresowego [58] wpływało może sumienie cesarza Aleksandra nie mniej, jak wielki rozum polityczny, przez poddanych jego niepojęty i niedoceniony. Po roku 1831 Mikołaj uznał się zwolnionym z konstytucyjnego paktu, ale odrębności Królestwa nie uznawać jeszcze nie śmiał, a w krajach zabranych choć znosił polskie szkoły i m i ł o ś c i ą łączył z prawosławną cerkwią g w a ł t e m oderwanych od niej unitów, ludności polskiej z korzeniem z gruntu wyrwać nie próbował. Aleksander II zaczął łagodniej. Z natury i temperamentu, czy z obudzonego chwilowo sumienia, czy z politycznej rachuby, że to łagodniejsze postępowanie było mu do przymierza z Francją potrzebne? W każdym razie była zmiana w postępowaniu, a do nas należało z niej korzystać. Poniżej, kiedy nam przyjdzie mówić o politycznych stronnictwach polskich i ich błędach, znajdzie się miejsce na przypomnienie błędu, jaki oba nasze stronnictwa popełniły za tego panowania, i na wytłumaczenie jego powodów. Tu wystarczy wzmianka o jego skutkach.

Jeżeli Murawiew mówi prawdę w swoich pamiętnikach, to w początkach roku 1863 [59] panował na dworze rosyjskim przestrach taki, że o zachowaniu Warszawy nie myślano nawet, a wątpiono, czy Wilno da się zachować. Przypuszczano inne w Europie usposobienia, inne zrozumienie europejskich w tej sprawie interesów. Ale pomiarkowano się rychło, a gdy się pokazało, że równobrzmiące noty trzech wielkich mocarstw są na to tylko, by na nie uwagi nie zwracać, a odpowiadać zuchwale, gdy się pokazało, że te mocarstwa, według sławnego wyrażenia lorda Johna Russella [60] , mają prawo, ale nie mają obowiązku wdawać się w tę sprawę, wtedy odwaga wróciła, a z odwagą w jednej chwili narodziło się zrozumienie i postanowienie - teraz albo nigdy! Że Rosja chciała powstanie stłumić, temu nikt dziwić się nie może. Że przy tym stłumieniu używała srogości nieludzkiej, na którą wzdryga się nie już chrześcijańskie sumienie, ale ludzka natura, to znowu nie jest dziwne dla nas, którzy ją znamy. Miała w tym cel podwójny, podwójne wyrachowanie. Zgnębić Polskę tak, żeby w niej nie został żaden pierwiastek i żaden ślad siły, narodowej, ekonomicznej, czy moralnej, a z siebie wyrzucić tysiące niespokojnych, niesfornych i głodnych, którzy mogli stać się niebezpiecznymi. Rozżarzono w nich fanatyzm narodowy i socjalistyczny, i rzucono ich na Polskę. Ona miała się stać pastwą tych namiętności i eksperymentów, które w Rosji samej mogły by zawadzić i wichrzyć. Głodny malkontent, czy słowianofil, czy europejski liberał gorszący się z katolickich przesądów i szlacheckiego ucisku, czy komunista marzący o podziale majątku równym dla wszystkich (z największą częścią dla siebie), szedł do Polski z misją uregulowania kwestii włościańskiej i "obrusienia". Dostawał tę kość do gryzienia, która miała zaspokoić jego apetyt, żeby Rosji samej gryźć nie próbował.

Jednak w pierwszej chwili po zwycięstwie, pod wpływem i sukcesu, i minionego niebezpieczeństwa, i namiętności, wszelkie srogości, wszelkie gwałty, dawały się łatwiej zrozumieć. Ale kiedy nastał ten pokój, ta śmiertelna cisza, jakiej Rosja chciała, nie ustała w tym pokoju walka; owszem szła i idzie dalej bez przerwy, na wszystkich polach, wszechstronnie obmyślona, a prowadzona z energią nie mniejszą od konsekwencji, walka z narodem, który Rosja chce nie tylko zniszczyć, ale wytępić. Wszystkie środki używane przeciw nam od roku 1864 dążą do podkopania wiary i Kościoła, do obniżenia poziomu oświaty, do majątkowego zubożenia i do moralnego zepsucia tego społeczeństwa. Samo zniesienie poddaństwa i uwłaszczenie poddanych, rzecz w zasadzie dobra i słuszna, którą się Rosja chlubi, jako swoją niby historyczną zasługą i dowodem swojej mniemanej nad cywilizacją polską wyższości, gdyby było w dobrej myśli i woli zrobione, byłoby stało się dawniej, kiedyśmy o nie prosili, a po wtóre, rzecz dobra była prowadzona i wykonana źle. Poczęta w zamiarze, żeby szlachtę zubożyć, daleko bardziej niż w tym, żeby byt ludu podnieść, odpowiedziała sprawa ta swemu założeniu. Dopięła głównego celu; a jak dopięła tego podrzędnego, o który mniej chodziło, świadczy tłumne wychodźstwo ludu wiejskiego do Ameryki.

Milowymi słupami tej pokojowej walki, w której jeden dławi i dusi, a drugi bronić się nie może, było naprzód wyrugowanie polskiego języka i polskich urzędników. Znowu cel podwójny. Zniszczyć ten znak i organ narodowej odrębności i środek jej zachowania, a swoim głodnym i niespokojnym dać tysiące posad i sposobów do życia - dać im polską kość do gryzienia. Polaków ze wszystkich miejsc usuwać; administrację, sądownictwo, wszystko zapełnić swoimi. A że rodziny pozbawione chleba zmarnieją w niedostatku, że dzieci na ludzi oświeconych wychować nie będą mogły, to korzyść oczywista, bo oczywiste konieczne osłabienie polskiego żywiołu.

Drugim takim słupem znaczącym ten postęp, było zniesienie resztek pozornej odrębności Królestwa, zniesienie namiestnictwa w Warszawie, a ustanowienie jenerał-gubernatora. Dalszym były szkoły. Zamykać do nich przystęp, ograniczyć liczbę Polaków w szkołach, a wymyślnymi wymaganiami co do rosyjskiego języka utrudniać promocje i egzaminy, tak, żeby ile możności szkół kończyć nie mogli. Bez zawodu, bez przyszłości, muszą się krzywić i paczyć i psuć. Bez nauki będą głupi, a zatem nie niebezpieczni. Jako środek pomocniczy w tym systemie wychowania, fałszowanie i przekręcanie dziejów, tępienie uczucia honoru i godności przez zwierzchników takich, że nawet uczniów Rosjan doprowadzali do oburzenia i rozpaczy, wreszcie przystęp na oścież otwarty filozofii materialistycznej, która może niewiele więcej, ale tego z pewnością nauczy, że nie ma na świecie ani złego ani dobrego, a w człowieku ani duszy ani odpowiedzialności.

Po wychowaniu, posiadanie ziemi. Na Litwie i Rusi katolik i Polak nie może jej nabyć, nawet kiedy jest rosyjskim poddanym; w Królestwie nie może jej odziedziczyć, jeżeli nim nie jest.

Gdyby kto w Europie śmiał powiedzieć - nikt nie powie - ale gdyby przecie, że to co Rosja robi, jest niegodziwe, a Polacy są ludźmi i jakieś prawa mają, odpowiedź prosta, że to wewnętrzna sprawa, a kraj to odwiecznie rosyjski! Albo że się broni milionów ludu od ucisku kilku niegodnych tysięcy polskiej szlachty! Albo że opornych zdrajców słowiańskiej sprawy czyni się nieszkodliwymi na to, by zapanować mogło braterstwo i królestwo Boże na ziemi!

Ile krzywd, ile ruin, ile łez, ile nędzy - ach, i ile, ile ludzi zmarnowanych, zepsutych, zgubionych, zawiera się w tych wszystkich ukazach i ich skutkach! Bóg jeden może zliczyć i wiedzieć. Ale to jeszcze nie dosyć. Ziemia, mienie, byt, zawód, przyszłość rodzin, nauka, język, to choć zabrane, jeszcze nie ubezpiecza zupełnie, jeszcze nie wiedzie do celu na pewno. Jeden jest środek, ze wszystkich najlepszy. Znała go Rosja zawsze i używała statecznie, skoro Kościołowi nigdy wolnego oddechu, związku członków z głową nie dozwalała; a dała już przykład Wielka Katarzyna, drugi dał Mikołaj, jak się miłością jednoczy dusze w prawosławnej cerkwi. Ale nieśmiałe półśrodki Katarzyny i Mikołaja na dziś nie wystarczają - dziś trzeba więcej i lepiej. Teraz albo nigdy! Nie wolno księdzu bez pozwolenia ruszyć się z parafii; nie wolno biskupowi bez opowiedzenia się objeżdżać diecezji; nie wolno przypominać, że małżeństwo z ludźmi innej wiary dozwolone jest tylko pod warunkiem, że dzieci będą katolickie; nie wolno przyjmować do zakonów, niech wymrą ci, którzy żyją, a potem koniec.

Tak jest tam, gdzie jest lepiej. A tam, gdzie gorzej? Tam z samych wileńskich, dwóch biskupów na wygnaniu, tam kościoła założyć, ani walącego się naprawić nie można; tam o kilka mil od kościoła, bez nabożeństw, bez nauk, bez Sakramentów, niech żyją i umierają. Zdziczeją? Zepsują się? Mniejsza o to; a ci, co mniej rozumieją i rozróżniają, jak się dobrze za Kościołem stęsknią, to pomału oswoją się z naszym i do niego wejdą. Parafie znosić - jest ich za wiele. Seminaria być muszą jeszcze, bo inaczej Rzym podniósłby krzyk za wielki, ale w nich pod pozorem nauki rosyjskiego języka, niech świecki i prawosławny uczy historii kościelnej. Układy z Rzymem prowadzić tymczasem, nawet zawierać i podpisywać, tylko je w wykonaniu przebiegle obchodzić. Tam jest tak, gdzie nie najgorzej jeszcze.

A gdzie najgorzej? Tam pewnego dnia cesarz podpisał, że katolików greckiego obrządku nie ma na świecie, więc być ich nie może. Tam knuty i strzały, i wsie całe w stawie pławione na mrozie; tam wsie całe porywane, wywiezione w głąb Rosji, tam bez chrztu, bez ślubu, bez spowiedzi żyją ludzie, co na obcą wiarę przejść nie chcą; tam żony od mężów, a dzieci od matek odrywane, na resztę życia wiedzieć o sobie przestają. Tam jeżeli twój dziad czy pradziad był unitą, musisz być prawosławnym, albo z życiem uciekać. Tam ksiądz katolicki nie śmie ci dać chrztu przy urodzeniu, ani wiatyku przy śmierci, bo jego łaciński kościół zamkną. Tam matka niemowlęciu rozbiła głowę o mur kościoła, mówiąc, że jej Bóg ten grzech przebaczy, bo dla zbawienia duszy tego dziecka poświęca jego życie.

Ksiądz Kalinka [61] mawiał, że ta ruina Kościoła na Litwie i Rusi, ta jego niewola w Królestwie, to kara za naszą o Kościół niedbałość, za naszą pobożność bierną, za naszą wiarę letnią - a po ludzku tylko mówiąc, gdybyśmy o ten Kościół byli dbali czynniej, więcej, to dziś nasza wiara nie byłaby tam tak zagrożoną wykorzenieniem. Ale jeżeli w rzeczach świeckich i politycznych grzechy opuszczenia i zaniedbania miewają czasem skutki gorsze niż występki, to przed sprawiedliwością Bożą jest przecież inaczej; a skoro ona tak karze zaniedbanie i opuszczenie, to jakże odpowie na krzyk całej ziemi wołającej o pomstę?

Chrztem Litwy i unią w Horodle [62] , a potem w Lublinie [63] , bez jednej kropli krwi przelanej, bez jednej ludzkiej łzy, szły fale polskie na Wschód i posunęły o mil dwieście wiarę katolicką i europejską cywilizację. "Mętne krwią i łzami", brudne od kłamstwa, walą się dziś fale rosyjskiego zalewu na Zachód, a każdy ich ruch naprzód znaczy się zwaliskiem, nieszczęściem. Ale po tej różnicy środków poznać różnicę tych pierwiastków, tych wiar, tych cywilizacji, tych narodów. W straszliwym dzisiejszym akcie tej tragedii, którą gramy z sobą od wieków, oni są górą - ale ten akt nie ostatni. Makbetowi [64] wróżono panowanie, wróżba się spełniła. Po zamordowaniu Duncana [65] mordował dalej bez litości i opamiętania; potrzebował tego, by sobie zabezpieczyć to, co pierwszą zbrodnią osiągnął. On mordował, jego żona tarła i tarła rękę, wołając groźnie: "Precz z tą przeklętą plamą!" Wszystko na darmo! Ona z jękiem rozpaczy i zgrozy musiała przyznać, że plama zawsze była i wychodziła na wierzch; on doczekał się tego, że las Birnam zbliżył się do jego zamku, i w ręku zabitego Banka - nie w swoim - widział to zwierciadło, w którym się długi szereg królów odbijał.

Ale czy Rosja postępuje mądrze? Nie pytamy o to, czy uczciwie i słusznie; o to ona nie dba, a my jej nie zmienimy. Ale czy postępuje praktycznie i ze skutkiem, czy ma jaki dochód z tego intensywnego nakładu bezprawia i niegodziwości? Dziwnie mały. Że Polski nie odpolszczy, a nas na Moskali nie przerobi, że jej obrusienie jest marną utopią, to ona ze swoim rozumem, mimo całej swojej eksterminacyjnej pasji już dobrze miarkuje, choć tego naturalnie nie przyznaje. Na to ma dowody w oczach i we współczesnych wypadkach. Jeżeli narody małe i przez cztery wieki uśpione snem letargicznym, jak Bułgarzy i Serbowie, odżyli, to rzecz jasna, że naród taki jak polski, z tą świadomością siebie, z tą historią, z tą cywilizacją, ani się zupełnie zabić, ani na inny przerobić nie da. Nie ma o czym myśleć. A jeżeli Rosja pociesza się nadzieją, że jak zniweczy lub wytępi bogatszych i bardziej oświeconych, to z ludem samym da sobie radę - niech rzuci okiem na Śląsk, a zobaczy tam stan rzeczy, który jej da do myślenia. Może ona, nie przeczymy, zrobić z nami co innego: może nas zepsuć, to prawda. Ale co na tym zyska? Irlandia jest wcale wymowną przestrogą, którą polecamy uwadze rosyjskich polityków. Jak w nas wyniszczą i wiarę, i sumienie, i honor, jak przez niedostatek doprowadzą nas do rozpaczy, to może istotnie nie będą potrzebowali bać się Polaków powstańców. Ale czy są pewni, że ci Polacy będą powolnymi sługami i narzędziami rządu? Nam się zdaje, że jak im w duszy nie zostanie nic prócz rozpaczy i zemsty, to o swojej ojczyźnie może myśleć nie będą, ale z nihilistami pójdą burzyć i pustoszyć rosyjską. Dla nas nie będzie to pociechą, ale dla nich będzie może gorszą klęską.

Do czego zresztą doprowadziło ich dwadzieścia pięć lat takich rządów? Gdzież są te skutki? Gdzie te zdobycze russkiej cywilizacji? Gdzie ona puściła korzenie? Czy przez szkoły w młodzieży? Nie. Czy przez uwłaszczenie i rosyjskie książki w ludzie wiejskim? Czy przez napisy na sklepach, ulicach i stacjach kolei? Wszystko to, Rosja wie dobrze, to zewnętrzny pokost, który w krew i ciało nie przeszedł. Czy może prawosławie na Podlasiu? Wszystko to sukcesy pozorne, nierzetelne, którymi urzędowe raporty łudzić mogą cesarza, ale w które tu na miejscu oni sami nie wierzą. A może lepiej udało się na Rusi? Tam się tyle szlachty polskiej wyrwało z korzeniem, a zaflancowało się tyle rosyjskiej i prawosławnej. Tylko, że pokazało się i nauczyło, jak tych wielkich właścicieli z korzeniami wyrywać; a jeżeli ta operacja udała się na odwiecznej szlachcie polskiej, o ileż łatwiej uda się na tej importowanej i świeżo zasadzonej! Osłabiło się tam żywioł polski, to prawda, a ruski tłumi się tak, że udawać można, jakby się go nie widziało i nie uznawało. Ale na to się nie poradzi, że on swoją świadomość ma i w niej się wyrabia, że dziś został prawie sam jeden na tej ziemi, która dla pewnego mocarstwa jest podobno ważniejsza od Polski, bo sięga aż po Don, a oddziela je od Morza Czarnego.

I co dalej? Po tych dwudziestu pięciu latach eksterminacji, Rosja sama nie wie co począć dalej. Takie rządy trwać mogą jeszcze jakiś czas, jeszcze można nasłać nowy transport diejatieli na kraj nieszczęśliwy, ale kres jakiś być musi. Rosja sama to czuje, a nie może się cofnąć, i idzie po omacku, sama nie wiedząc gdzie dojdzie, przyświecając sobie tylko błędnym ognikiem swojej pasji i swojej mniemanej złudnej idei. Jeszcze trochę, a ona tak będzie wyglądać, jak ci ludzie w poemacie Krasińskiego, co mordowali i wieszali na wszystkie strony i ze wszystkich sił, aż w końcu ustali. "Ręce nam, opadają, wyziewy krwi nas duszą, ciemno nam i mdło, ślepniemy".

Dowie się kiedyś Rosja, po szkodzie, jak się dowiedział u Krasińskiego wcielony duch rewolucji i jej przewodnik, że "dzieło zniszczenia odkupionem nie jest".

A swojej sile wewnętrznej, temu szpikowi swoich kości, którym jest duch narodu czerstwy i nie wystawiony na zakaźne choroby, czy Rosja dobrze służy przez to co robi w Polsce? Prawda, że ona ma naturę inną, niż społeczeństwa zachodnie, że to co je osłabia i rozkłada, jej jakoś nie szkodzi. Jednak na tę odmienność swojej natury, na ten przywilej bezkarności, liczy ona może zanadto. Natura narodów jest zapewne różna, jednak w tym podobna, że wszystkie jednako zdrowia potrzebują, a to zależy od tych samych zawsze warunków i zasad. A jeżeli natura narodów jest różna, to natura ludzka jest wszędzie ta sama i podlega tym samym prawom logiki, i pewne przyczyny muszą pewne skutki sprowadzić.

Jednym z tych praw logicznych jest to, że kto na drugim wszystkie prawa gwałci, ten w sobie świadomość i poczucie prawa niszczy; a kto przeciw drugiemu ciągle kłamstwem wojuje, ten poczucie krzywdy i uczciwości stracić musi. Rząd rosyjski, kiedy w Polsce i na niej wszystkie prawa prywatne i publiczne gwałci, uczy swój naród, że każde zgwałconym być może, że żadnego prawa i żadnej zasady nie ma. Tak ten rząd swój naród chowa, tego go swoim przykładem uczy; a jakim okaże się społeczeństwo tak wychowane, jak raz samo przez się działać zacznie? Dziś wszystko idzie dobrze: dziś Aleksander III głaszcze i podnieca narodową miłość własną, a siłą swoich zasad i swojej woli trzyma to społeczeństwo w jedności i w karbach. Ale pod słabszą ręką jego poprzednika już się w tym organizmie różne niebezpieczne pierwiastki rozwijać zaczęły, a któż zaręczy, że syn lub wnuk Aleksandra III będzie miał rękę tak silną jak on? W jakiej zasadzie, w jakim prawie znajdzie rząd oparcie, żeby ład w tym społeczeństwie utrzymać, kiedy sam żadnej zasady, żadnego prawa nie szanował, a wszystkie pogwałcił? Jeżeli zechce bronić własności, anarchista przypomni mu Polskę, przymusowe sprzedaże, zakazy dziedziczenia, konfiskaty, i powie, że własność nie jest prawem. Jeżeli zechce bronić religii, anarchista przypomni Polskę i powie, że religia i kościoły są od tego, by je prześladować. A jeżeli odwoła się do patriotyzmu, do wielkości Rosji, do jej bezpieczeństwa, to anarchista odpowie, że rację stanu reprezentuje zawsze ten, kto mocniejszy, i ona do tego pojęcia się stosuje: la raison d'etat est la raison du plus fort [racja stanu jest racją najsilniejszego - przyp. A.R.] - a że dziś on mocny, więc racja stanu i interes Rosji jest taki, jak on rozumie i chce. Rząd rosyjski, który od wieków na to pracował, aby społeczeństwa do świadomości i uczucia prawa nie dopuścić, tymi gwałtami jakie spełnił na Polsce, wyniszczył w nim i poszanowanie prawa i zmysł moralny do reszty. A o tym zapomniał, że prędzej czy później, ale niechybnie przyjdzie czas, w którym to społeczeństwo zechce samo przez się myśleć, działać i rządzić - a wtedy z zepsutym jak sobie rząd da radę? Jak się mniema, że się jest rządem regularnym a do tego monarchistycznym, a Rosja taki nie tylko przed światem, ale przed sobą samą udaje, to przede wszystkim nie trzeba być rewolucją. Rosja, która wszystkie podstawy społeczeństwa gwałci i podkopuje, jest w innej formie rewolucją, a jej rząd despotyczny i na pozór monarchistyczny prostuje drogi przed nihilistami. Jaką gotuje sobie i swemu państwu przyszłość, to jego rzecz, nie nasza. Co jest ciekawe, to to, że Rosjanie, których to pytanie obchodzić by powinno, zdają się o nim nie myśleć wcale. W głosach i czynach rosyjskich słyszy się i widzi tylko dwa pierwiastki: rząd i nihilizm. Społeczeństwo samo, ludzie uczciwi i rozumni, którzy przecież być i jakieś zdanie mieć muszą, nie dają znaku życia. Jeżeli wyrwie się z niego jakie słowo protestu i przestrogi, jak pana Sołowiowa [66] na przykład, to bywa naprzód szlachetne, ale niejasne i utopijne; a po wtóre bywa odosobnione, przez nikogo nie słuchane i nie podjęte. A jednak dla Rosjan myślących, pytanie, jak się to skończy, godne jest uwagi i roztrząsania. Nie trzeba patrzyć daleko w przyszłość: wystarczy spojrzeć na to społeczeństwo, jakim jest dziś, by poznać, czym go takie wychowanie zrobiło. Sumienie zbłąkane, brak prawdy, brak pojęcia o sprawiedliwości, zatamowanie wszelkich źródeł szlachetnej inicjatywy, kult sukcesu jako jedynego celu, za tym idący materializm teoretyczny i praktyczny, a w środkach działania srogość, na którą wzdryga się ludzka natura - to są wady ciężkie, które zacierają i paraliżują właściwe plemieniu przymioty politycznego zmysłu, karności, wytrwałości i przezorności. To są zaś skutki wychowania tego społeczeństwa przez despotyzm, przez rację stanu i przez religię stanu. Jeżeli się ten sposób postępowania rządu a wychowania społeczeństwa nie zmieni, to z czasem może Rosji grozić rozkład gorszy, aniżeli ten, jaki nam sprowadził nasz polityczny nierząd.

 

 

STOSUNEK DO PRUS

 

Stuletnia z górą przyjaźń między Rosją, a Prusami była zupełnie naturalną; była skutkiem moralnych, politycznych i psychologicznych przyczyn. Był to wzajemny pociąg, łatwe zrozumienie się, i wspólność interesu dwóch państw najmłodszych w Europie, najmniej znaczących, ambitnych bardzo i dążących do rozszerzenia posiadłości i potęgi. Prusy były między mocarstwami najsłabsze, Rosja była wielka i silna, ale nie czuła się równą starym europejskim tronom i państwom. Oboje miały ten instynkt i popęd, żeby się siebie trzymać, sobie pomagać. Zbliżała je ta świadomość własnej niższości, żądza wyniesienia się i nieodłączna tych uczuć towarzyszka, zazdrość i niechęć do szczęśliwszych, do wyższych, do silniejszych i świetniejszych. Zbliżała je także - choć może nie zawsze same o tym myślały - nienawiść zasadnicza do świata i Kościoła katolickiego, do starych katolickich monarchii i społeczeństw, Austrii i Francji. Pasja Piotra III [67] do Fryderyka [68] , uważana za prawie szaloną, była poniekąd symboliczną; a wzajemna niechęć i pogarda, jaką mieli dla siebie Fryderyk i Katarzyna, nie przeszkadzała zgodnemu działaniu, wypływającemu z natury rzeczy, z natury i położenia obu państw. Rozbiór Polski musiał stać się najsilniejszym tego przymierza cementem. Oba państwa wiedziały dobrze, że w tej sprawie tylko na siebie wzajemnie, ale też na siebie bezwzględnie i absolutnie liczyć mogą. Nikomu w Europie nie zależało koniecznie na tym stanie rzeczy, który one stworzyły - owszem, był on dla wszystkich, dla równowagi sił w Europie niebezpiecznym, i czuły to dobrze wszystkie państwa i gabinety, z wyjątkiem Anglii. Ale im dwojgu zależało na tym stanie rzeczy niezmiernie i nade wszystko. Była więc jedna sprawa, w której one i rozumiały się doskonale, i potrzebowały się koniecznie, i w żadnym razie odstąpić się nie mogły. Musiały zostać sobie wiernymi i takimi istotnie przez sto lat zostały. Blut ist ein ganz besonderer Saft [69] - pakt oparty na wspólnym interesie powstałym z krzywdy trzeciego, podpisany piórem w jego krwi zmoczonym, musiał mieć moc dużą i trwałą. Za Napoleona też jedność między nimi doskonała, a historia ówczesnych wojen i układów, jest historią wzajemnie oddawanych sobie usług, nieraz największej wagi. Po Napoleonie, w Świętym Przymierzu [70] , te dwa państwa ze sobą złączone najściślej, wiedzą to o sobie dobrze, że względem trzeciego sprzymierzeńca oba już takiej doskonałej przyjaźni nie czują - i to znowu łączy je pomiędzy sobą. Jest to wiek złoty tego stosunku. Prusy osłabione wojnami, a później zawsze jeszcze nie dość wielkie, by mogły być bardzo śmiałymi w swojej ambicji, szczęśliwe były, że czuły się pod opieką potężnego Mikołaja. Za opiekę wypłacały się zupełną powolnością w sprawach europejskich i utrzymywaniem wszystkich od siebie zależnych mniejszych państw niemieckich w pośredniej zależności od Rosji - a zarazem w tej opiece znajdowały ułatwienie, w tych małych państwach materiał do roli, jaką z czasem, kiedyś, sposobiły się odegrać w Niemczech. Za Fryderyka Wilhelma III [71] dążności te nie myślały jeszcze przekraczać sfer teorii; za Czwartego [72] ani okoliczności, ani natura i pojęcia króla nie były po temu. Wierność dla Rosji wszakże była zawsze niezmienną; w wojnie krymskiej Prusy jedne w całej Europie stały po stronie Rosji i życzyły jej zwycięstwa. Ale potem wkrótce nastała regencja, dalej zmiana panowania, i na scenę świata wyszło dwóch ludzi, którzy mieli zmienić stanowisko Prus w świecie i (to już niechcący) ich stosunek do Rosji. Król Wilhelm I [73] był jej nierównie bardziej, szczerzej, goręcej oddany, niż jego brat. Jego poseł przy rosyjskim dworze a później minister spraw zagranicznych, opierał swoją politykę, swoje widoki i nadzieje na ścisłym związku z Rosją. Dowiódł tego w sposób niezbity w roku 1863, nie tylko przez zawartą konwencję, ale bardziej jeszcze i lepiej przez odwrócenie od Rosji w jesieni owego roku interwencji obcej, przez zniweczenie planów Napoleona III. Prusy, jak Rosja, znajdowały korzyść nie obliczoną w stanowczym zgnieceniu sprawy polskiej i Polski samej. Za tę usługę znowu wypłaciła się Prusom Rosja w roku 1870. Tylko pewne rosyjskiej przyjaźni i o nią plecami oparte, mogły Prusy tak śmiało drzeć się w samo serce Francji.

Ale był to podobno ostatni akt wiekowej przyjaźni, a rok 1863 i pod tym względem także był może znaczącą, zwrotną w dziejach datą. Od chwili jak mogły myśleć, że z Polską skończyły już naprawdę i na zawsze, Rosja i Prusy dotąd sprzężone i równo idące, zaczęły rozchodzić się na drogi różne. Prusy po tym szczeblu naszego opłakanego błędu, wyzyskawszy go mądrze, wyszły wyżej niż same marzyć śmiały; ich dawna zależność od Rosji musiała się skończyć. W działaniu Rosji brakło tego tradycyjnego i wypróbowanego punktu oparcia, tego powolnego narzędzia; w uczuciu Rosji musiał powstać żal i zazdrość z wyniesienia tak nagłego i niespodzianego. Obie strony zarówno dbają jeszcze o utrzymanie między sobą pokoju, obie chcą zostać w zgodzie i starają się o to usilnie. Ale dawny stosunek jest zepsuty nowym stanowiskiem Prus i przywrócić się nie da. Zamiast wzajemnych usług, obie strony karbują już wzajemnie wyrządzone sobie szkody. Kiedy w roku 1875 kanclerz niemiecki gotował powtórny napad na Francję, powstrzymało go w zapędzie veto rosyjskie. We Francji już od roku 1875 wszczął się zapał dla Rosji i nadzieja odwetu z jej pomocą. W Rosji w r. 1878 obudziła się namiętna nienawiść i zazdrość do Niemiec. Po dwóch swoich stronach miały Niemcy teraz dwie nienawiści, dyszące żądzą połączenia się i wzięcia ich we dwa ognie. Po śmierci Aleksandra II, przy fanatycznej wyłączności narodowej jego syna, przy niepowodzeniu i upokorzeniu, jakiego on doznał w Bułgarii (która podług zaręczeń ks. Bismarcka dla Niemiec jest zupełnie obojętna, ale z Berlina przecież do porządku i posłuszeństwa wezwaną nie została), gabinety nie chcą wojny i utrzymują pokój - ale namiętności rosną i wzbierają.

Przeciw temu możliwemu połączeniu Rosji z Francją stoi potrójne przymierze, które je od siebie dzieli jak murem, a Europę przez sam środek masą swoją z północy na południe przecina, od Królewca do Mostaru, a od Kolonii do Tarentu. Ilu trzeba było ofiar, ilu wyrzeczeń się z jednej strony, żeby rękę do tego przymierza podać! Bóg tylko, i jeden człowiek, wie, a reszta domyśla się tylko. Jakkolwiek bądź, przymierze to jest, i jest niezaprzeczenie warunkiem utrzymania pokoju, w razie wojny warunkiem powodzenia. Przymierze wszakże, dla cesarstwa niemieckiego nie mniej oczywiście konieczne jak dla innych, jest dla niego więcej niż dla innych korzystne. Między Austrią i Rosją są sprzeczne, nie do pogodzenia, interesy w krajach bałkańskich; wymagają ciągłej czujności i ciągłej gotowości, lada iskra może tam wzniecić pożar. Jest więc Austria uwikłana w położenie trudne, które musi pochłaniać całą jej uwagę i krępować ruchy. Położenie utrudnione przez apetyt drugiego sprzymierzeńca na Trydent i adriatyckie wybrzeża, przez to wszystko zmuszające Austrię do wielkiej względem Niemiec względności i cierpliwości. Niemcy tymczasem oświadczają przy każdej sposobności, że nad dolnym Dunajem interesów żadnych nie mają, a przymierze obowiązuje je do czynnej pomocy tylko w razie, jeżeli sprzymierzeniec będzie zaczepiony. Obie strony potrzebują przymierza, ale jedna z nich jest w położeniu trudniejszym, zatem druga przewagę mieć musi. O tym myślał, to przewidywał książę Bismarck, kiedy mawiał, że środek ciężkości Austrii należy bardziej ku wschodowi przesunąć.

Wymieniło się imię człowieka, który przez ostatnie lat dwadzieścia pięć zajmował pierwsze w Europie miejsce i z niego zeszedł.

Jeżeli prawdą jest - a jest niezawodnie - że usposobienia narodów i ich polityczne dążności wcielają się w ludzi, którzy są tych usposobień typami, a tych dążności doskonałymi wyrazami, to idealnym Prusakiem, jakim w wieku XVIII był Fryderyk, na wiek XIX był książę Bismarck. Cesarz rosyjski jest wiernym wyobrazicielem swojego narodu, Bismarck jest takim w mierze chyba jeszcze zupełniejszej. Aleksander III to przede wszystkim Rosja dzisiejsza, rozzuchwalona powodzeniem, ubóstwiająca sama siebie z pewnym porywem fantazji, z jakimś pierwiastkiem poetycznego zapału. Jest on naturalnie spadkobiercą wszystkich carów i wszystkich pokoleń rosyjskich, od samego Iwana, ma w sobie ich ducha, ale jest przecież głównie produktem i wyrazem chwili obecnej. Bismarck nie był skutkiem dzisiejszego usposobienia i stanowiska Niemiec. On je ukształtował i stworzył. On był nie jedyną przyczyną, ale przyczyną przecież i siłą poruszającą, i był esencją wyciśniętą z pruskiego ducha i pruskich dziejów od samego początku. On stanął na najwyższym szczeblu tej drabiny, po której szczeblach niższych pięli się i stawali Albrecht [74] , zlutrzony Krzyżak, Wielki Elektor, Fryderyk [75] , ten, co pierwszy wymyślił i włożył pruską koronę, i drugi Fryderyk [76] , i jego następca, nasz aliant z czasów Czteroletniego Sejmu. On ukoronował ich dzieło, od wszystkich większy, do wszystkich podobny. Drapieżny, twardy, na ludzkie prawo nieludzki, jak starzy Krzyżacy, niby katolicy jeszcze i rycerze, jak Albrecht ze ślubów i wiary, tak on rozwiązał siebie i Prusy ze związków prawnych, które łączyły go z Rzeszą. Jak Wielki Elektor między Polską i Szwecją, Francją i Austrią, tak on ważył się między Francją i Rosją, Włochami i Austrią, a jak tamten z polskiego lennictwa, tak on wyzwolił się z austriackiej przewagi w Rzeszy. Jak Fryderyk na Śląsk, tak on napadł na Austrię i potem na Francję. Jak Fryderyk Wilhelm II Polskę, tak on Austrię oszukał (kiedy ją na duńską wojnę wyciągnął), a jak pierwszy Fryderyk pruską, tak on stworzył cesarską niemiecką koronę. W celu śmielszy, w duchu taki sam, w metodzie tylko od poprzedników różny, w cynizmie samego Fryderyka prześcignął; nie więcej od tamtego był, ale otwarciej od niego przyznawał, że jest przeczeniem i urągowiskiem wszelkiego prawa. Był też przez to spadkobiercą znowu i esencją, a tu już nie przyczyną, lecz skutkiem, całego tego filozoficznego i moralnego wychowania, jakie naród jego od reformacji odbierał. Formalny pietyzm, zachowywanie pozorów, a może nawet jakieś na dnie duszy źdźbła chrześcijańskiej tradycji, wiary, pobożności, mogły zostać, ale nie zostało ani śladu tej świadomości, że społeczeństwo chrześcijańskie nie jest jedynie ziemskim i świeckim, że jest duchownym także, a przeto w dwa porządki, duchowny i świecki ujętym. Za tą protestancką nieświadomością i negacją Kościoła musiała pójść polityczna doktryna omnipotencji państwa, filozoficzna doktryna nieodpowiedzialności i nieomylności państwa. Od Hobbesa i Spinozy, przez Hegla i jego Boga historycznie wcielonego w Prusy, aż do Hartmanna i tych materialistów, co życie ludzkości pojmują jako walkę o byt i pożeranie słabszego gatunku zwierza przez mocniejszy, cała filiacja i cały naturalny postęp tej filozofii wyraża się w duchu i działaniu Bismarcka, tak, jak wyraża się w nim cała wiekowa dążność Prus. Wszystkie pojęcia, zasady (czyli zasad nicestwo) i wszystkie środki w nim są skupione i podniesione do potęgi. Nie było też w naszym wieku człowieka, który by tyle był zrobił dla zepsucia ludzkości, co on, przykład w czynach a mistrz w słowach, tej reguły zabójczej, że prawem jest wszystko, co siła sprawić i osiągnąć może; że nie jest gwałtem krzywda zadana słabszemu, bo słabszy, jako słabszy, nie powinien zgoła być; że nie ma niegodziwości, bo godzi się wszystko, co się da wykonać; że nie ma czci ani nikczemności, jest tylko sukces! Samym powodzeniem swoim, tą historią, która cała jak jest, wychodzi na stwierdzenie powyższych pojęć, psuł on ludzi, bo psuć ich zawsze musi widok zwycięskiej i szczęśliwej nieprawości. Prawda, honor, poszanowanie praw drugiego i przykazania Boskie same wydają się marnym wymysłem, na który zważać byłoby głupstwem. Psuł dalej słowem, psuł tą nauką, która kiedyś wybita będzie jak piętno na jego epoce i osobie, a której najprostszą formułę siła przed prawem wynalazł. Psuł przykładem, popędem do naśladowania, jaki dał mniejszym od siebie i zepsuł wreszcie najgorzej przez to, że dokonał ostatecznie ruiny prawa narodów w Europie i wygładził aż do jego nocyi, aż do wiary, żeby jakie było i być mogło. A prócz tego coś innego jeszcze: on obniżył uczucie honoru w Europie, poszanowanie siebie w ludzkości. Każdą zasadę gwałcił, a każdego słabszego upokarzał i deptał; każdy zaś musiał ukryć i przeboleć wściekłość i wstyd, które czuł, a których przeciw temu mocnemu odeprzeć nie mógł; natura ludzka zaś pomału ze wszystkim się oswoi, do wszystkiego przywyka. Upokorzenie boli, a gwałt i ucisk oburza, ale gdy się powtarza długo, gdy je w milczeniu połykać trzeba, bo ich oddać nie można, milczenie staje się zwyczajem, a przyzwyczajenie stępia samo wrodzone ludzkie uczucie. Na cudzą krzywdę i obelgę łatwiej i prędzej, na własną trudniej, obojętnieje stopniowo i człowiek i ludzkość, a krzywdzenie i znieważanie bierze do końca za prawo czy za przywilej mocnych: przestaje się oburzać, przyzwyczaja się, i jak niegodziwości tak nikczemności rozeznawać ani potępiać nie umie. Sumienie się stępia i martwieje, wstyd i honor się wyciera. Że na tym kończy się wiek i postęp jego cywilizacji, to dzieło w znacznej części księcia Bismarcka. On wepchnął świat na drogę, której metą może być powrót do barbarzyństwa, jeżeli nas co na drodze nie wstrzyma i nie zwróci.

Miał on przymioty pierwszego rzędu, zapisał kartę najświetniejszą w dziejach Prus, dał im pierwszą w Europie potęgę i miał własność u wielkich ludzi najrzadszą - miarę, moc nad sobą: umiał zatrzymać się w porę, nie żądać za wiele, nie przekraczać kresu jaki zamierzył. Ta organizacja żelazna a chłodna, ta wola bezwzględna, ale siebie samą trzymająca w karbach, to była jego mądrość główna, a zarazem cecha jego natury pruskiej. Napoleon, tak nieskończenie od niego większy, nie stworzył dzieła trwałego, bo mu na tych przymiotach zbywało; wielki człowiek Prus, państwa, które całe powstało z rozumu, wytrwałości i wyrachowania, umiał i zaczynać w porę i zatrzymywać się na czas. Nawet w nienawiści i w akcji przeciw Francji umiał nie stracić tej mocy nad sobą; tracił ją tylko, kiedy chodziło o Kościół katolicki, i o Polskę. Kościoła nienawidził dziedzicznie, tradycyjnie, jako protestant zawzięty, choć może nie wierzący, jako wcielony duch tego państwa, które z reformacji powstało i w przeciwieństwie do Kościoła miało podstawę, siłę główną, rację bytu. Ale nienawidził go zwłaszcza jako tego pierwiastka, który wszechmocy państwa nie uznawał i jej przeszkadzał, który wyznawał i zabezpieczał niezawisłość ludzkiego sumienia od władz i rządów świeckich. Dopóki ten pierwiastek jest, dopóki żyje ten organizm i porządek duchowny, dopóty państwo w teorii tylko jest najwyższą zasadą i jedynym prawem, Prusy w wywodach Hegla tylko widomym wcieleniem bóstwa, a idea państwa w rzeczywistości absolutną nie jest i nie będzie. Stąd zasadnicze przeciwieństwo i nieubłagana nienawiść; stąd pomysł (i nadzieja) dezorganizacji, rozłożenia Kościoła w Niemczech. Pomysł dziwny u człowieka wielkiego, nadzieja dowodząca, że nie miał jasnego pojęcia o naturze i istocie siły, którą wyzywał do walki. Protestanci, jak schizmatycy rosyjscy, nie tylko nie uznają Kościoła, ale nie rozumieją go zgoła. Zapomnieli już czym on jest. Wyobrażają sobie, że to coś podobnego do ich niby duchownej hierarchii, którą ugiąć, przestraszyć, powolną uczynić tak łatwo. Z tego niezrozumienia wyniknęło wielkie złudzenie i wielki błąd ks. Bismarcka: nadzieja, że biskupów wszystkich zastraszy, a drugich pozyska, że przez zręczne wyzyskanie uczuć opornych dekretom Watykańskiego Soboru [77] , rozdwoi, rozbije Kościół w Niemczech i dojdzie z czasem do jakiegoś katolicyzmu niemieckiego, narodowego, państwowego, który przyjmie taki do państwa stosunek, w jakim żyją wyznania protestanckie. Walka była długa i zaciekła, prześladowanie systematyczne i bezwzględne, tylko nie krwawe. Skutek zawiódł sromotnie. Katolicyzm w Niemczech nie tylko dał wspaniały przykład siły i wierności, ale sam w tej walce utwierdził się i rozrósł. Ze zręcznością godną podziwu, umiał książę Bismarck wycofać się z niewygodnego położenia, w które wepchnął się sam dobrowolnie, z głęboką psychologiczną znajomością natury ludzkiej i tych poszczególnych natur, z którymi miał do czynienia, przez pośrednictwo w sprawie Wysp Karolińskich, przez okazywaną nadzieję jakiegoś wpływu i nacisku na Włochy, przez środki różne, stosowane i zmieniane zawsze podług osób i okoliczności, potrafił i do zgody z Kościołem dojść, i ostatecznie "nie pójść do Canossy" [78] - oprzeć tę zgodę na warunkach zapewniających państwu wpływ przeważny w sprawach Kościoła w Niemczech, na warunkach niesprawiedliwych i uciążliwych dla Kościoła, który przyjąć je musiał, żeby się od grożącego nieładu ratować. Wycofał się więc książę Bismarck zręcznie i szczęśliwie; ale niemniej wdał się w tę sprawę ani potrzebnie ani rozważnie, jedynie namiętnością swoją porwany.

Dla naszych usposobień polskich trudnym to jest do zrozumienia, że wielkie mocarstwo na szczycie powodzeń i potęgi, że człowiek na czele tego mocarstwa stojący, ściga nienawiścią swoją i prześladuje kraj sobie poddany, tak mały, że mu zaszkodzić nie ma siły; że ten kraj służy za cel, w który ta nienawiść godzi wszelkimi pociskami, od kul największego kalibru, aż do szpilek i żądeł, broni, godnej swarliwych niewiast, nie mężczyzn, owadów nie ludzi - cóż dopiero wielkich! Wszystko to przecież tłumaczy się logicznie i psychologicznie naturą ludzką, naturą pruską i naturą księcia Bismarcka. Jest naprzód wiekowa, dziedziczna, krzyżacka nienawiść do Polski; jest dalej to prawo, mocą którego człowiek (czy naród) przebaczy czasem krzywdy, jakich doznał, ale nigdy tych, które drugiemu zadał. Prusy pamiętają dobrze, co zrobiły Polsce; chciałyby zapomnieć, myślą, że zapomnieć by mogły, gdyby ta Polska nie stała przed oczami ich i świata. Trzeba zatrzeć te ślady, trzeba zrobić, żeby to była ziemia niemiecka! Po kongresie wiedeńskim i jeszcze po roku 1831 nie było tego popędu i hasła, i wtedy mówiło się w Polsce, że "pod Prusakiem jeszcze najlepiej". Ale kiedy dążność do zjednoczenia Niemiec a rozszerzenia Prus zaczęła się afirmować silniej za Wilhelma I, kiedy wcielona w księcia Bismarcka znalazła powodzenie nad wszelkie spodziewane, wtedy sukces i siła podżegały namiętność, a namiętność wzajem oddziaływała na siłę i obie razem zwróciły się przeciw Wielkopolsce. Skoro jest pod panowaniem pruskim, więc jest i być musi ziemią pruską, niemiecką! Żądza narodu schodziła się i zgadzała z wyrachowaniem polityków; wspólnymi siłami zatoczyły one wielkie działa i zaczęły z nich walić. Po raz pierwszy rząd jakiś, rząd cywilizowanego społeczeństwa, oświadczał jawnie i głośno w sejmie, że jest pewna część jego poddanych, spokojnych, nie czyniących nic przeciw prawu, przeciw której potrzeba mu praw osobnych, wyjątkowych. Po raz pierwszy przyznawał z otwartością cyniczną, że pewnej części swoich poddanych chce się pozbyć; a sejm tego cywilizowanego społeczeństwa i państwa, kwiat i wybór tej ludności chowanej in Gottes Furcht und edler Sitte [w bogobojnych, szlachetnych obyczajach - przyp. A.R.], przyznawał, że to słusznie i dobrze! Wiara traktatów, pierwszy obowiązek wszelkiego rządu, którym jest opieka nad prawami poddanych, to wszystko przedawnione przesądy. Państwo ma zawsze prawo robić co mu się podoba, a zwierz mocniejszy ma prawo pożreć i strawić słabszego. A więc w imię tej zasady, walka we wszystkich kierunkach i na wszystkich polach. W tej ogólnej walce z Kościołem, którą przezwano jak na urągowisko walką o cywilizację, Wielkopolska miała swoje miejsce osobne, i osobne przy zawarciu ugody. Dla niej jednej Rzym nie zdołał otrzymać nawet tych (złych) granic wolności, jakie rząd przyznał katolikom z całej przestrzeni państwa. Język? Ten nie śmiał się nawet odezwać; konduktor na kolei grubiaństwem odpowiada temu, kto by do niego przemówił po polsku, a małe dzieci uczyły się pacierza i katechizmu w języku, którego nie rozumieją? Tym lepiej: nie nauczą się pacierza i katechizmu i łatwiej zostaną protestantami, albo cywilizowanymi ludźmi bez wiary i przykazań! Urzędnik, sędzia, nauczyciel Polak, jeżeli chce mieć miejsce i utrzymanie, niech idzie do Hanoweru, albo do Westfalii - tu ziemia i ludność ma być niemiecka, więc miejsca i posady tylko dla Niemców. Ale to wszystko jeszcze nie skutkowało. Prusy także jak Rosja wołały: "Precz z tą przeklętą plamą" - a ta polska "plama" była zawsze i szpeciła piękną jednolitość wielkiej niemieckiej ojczyzny. Trzeba na nią użyć środków dzielniejszych, kiedy zwykłymi wyprać się nie daje. I widziało się wtedy rzecz w swoim rodzaju jedyną: monarchę, starca nad grobem, człowieka mającego wielką kartę w historii, który więc swoją siwiznę, swoją sławę, swoją koronę (o duszy już nie mówiąc) powinien był szanować, a stary już bardzo i opanowany silniejszą od swojej wolą, nie wstydził się własnymi ustami ze swego tronu zapowiedzieć posłom swego kraju, że będzie potrzebował ich pomocy i uchwał do dokonania zagłady jednej części swoich poddanych (w styczniu 1886). Cały program tępienia, obejmujący i Kościół, i szkoły, i stowarzyszenia, i dziennikarstwo, i wreszcie posiadanie ziemi a mowy kanclerza były obszernym, otwartym i cynicznym komentarzem do zapowiedzi cesarza. W ślad za tym poszły wyjątkowe środki przeciw Polakom, raczej nowa ich emisja, jak rozwiązywanie stowarzyszeń polskich uczniów w Niemczech, przenoszenie urzędników i nauczycieli, zakaz seminariów w polskich diecezjach, wyniesienie Niemca na arcybiskupią stolicę Gniezna i Poznania, wypędzenie Polaków, rosyjskich lub austriackich poddanych (to cokolwiek dawniejsze) i wreszcie kredyt stu milionów marek na wykupywanie ziemi od właścicieli polskich. Istne wyścigi między Prusami a Rosją, jakoby zakład kto lepiej, kto prędzej da sobie radę z Polakami; a przykład dany przez jeden rząd, naśladowany był, jego wynalazek doskonalony przez drugi. Rosyjski ukaz zabraniający Polakom i katolikom nabywania ziemi, był dla Prus wzorem, z którego wykształciły wydalanie Polaków i swój program kolonizacyjny. Pruskie wydalania posłużyły za wzór Rosji; nie tylko naśladowca przekroczył zakres i zamiar wynalazcy, a wynalazek zastosował i do Niemców także.

I tu, jak w Rosji, ani prawo przyrodzone, ani wiara traktatów, ani względy ludzkości czy chrześcijańskie sumienie, nie znaczą nic; znaczy tylko rzecz jedna, racja stanu. Dla niej popełnia się wszystko i ona z wszystkiego z góry rozgrzesza. A jednak Prusy, uczone, filozoficzne i niegdyś w chrześcijańskich pojęciach chowane, więcej niż Rosja obowiązane są znać, co państwo każde winne jest swoim poddanym, wiedzieć, że kiedy tych obowiązków nie pełni, traci swoje uzasadnienie, swoje uprawnienie, swoją rację bytu. Państwo, które gwałci przyrodzone prawa poddanych, pozbawia się dobrowolnie charakteru prawnego państwa. Takim pogwałceniem prawa było rugowanie polskiego języka ze szkół przede wszystkim i z sądów. Prusy wiedzą doskonale, że naprzód każdy ma prawo mówić językiem jaki mu Bóg dał, że dalej męką i umyślnym ogłupianiem dzieci jest nauka w języku, którego nie umieją, że wprost już zamachem na ich sumienie i dusze jest nauka religii w języku niezrozumiałym, że sądy w języku, którego strona nie rozumie i którym nie włada, to urąganie sprawiedliwości, ale nie sprawiedliwość. A przecież Prusy to wszystko robiły, bez prawa nawet, prostym tylko administracyjnym porządkiem. Wiedzą one i to, że każdy człowiek ma prawo do swojej osoby i jestestwa, że on tylko wie i stanowi o tym czym jest, że każdy ma przyrodzoną wolność swego sumienia i wiary. Ale w pruskich szkołach dziecko z niemieckim nazwiskiem, choć jego rodzice świadczą, że są Polakami i katolikami, zapisane bywa jako dziecko niemieckie i do protestanckiego oddziału szkoły wliczone. Ze wszystkich pruskich gwałtów, ten jest chyba najbardziej krzyczący. Obok tego wszystko blednie i wydaje się mniejszym, a jednak w każdym takim rozporządzeniu czy prawie ile jest niesprawiedliwości, ile krzywd i nieszczęść, i jaka dla polskiej ludności pobudka do nienawiści i rozpaczy! Gdyby nic więcej jak systematyczne zamykanie przed Polakami wszystkich urzędów, wszystkich zawodów, wszystkich uczciwych sposobów dojścia do stanowiska i losu, to już mogłoby wystarczyć, żeby tę ludność (i ot w jej części oświeconej, myślącej, zdolnej do cywilizacyjnej pracy), utrzymywać w namiętnej do siebie nieprzyjaźni.

Jednak na oczywistość ślepym być nie można, a sprawiedliwość każe przyznać, że jest w Prusach grunt cywilizacji, że było w niej chrześcijańskie niegdyś wychowanie, które użycia wszelkich środków jednak nie dozwala. W ich prześladowaniu religijnym może być otwarta droga do upadku i rozkładu Kościoła, ale nie ma przymusu do przechodzenia na ich wiarę; w ich prześladowaniu i tępieniu narodowości jest gwałt i ucisk, ale nie w takich rozmiarach przecież. A przeciw niektórym ich środkom, na przykład przeciw kolonizacji, my bronić się możemy, jeżeli nam nasze własne wady na to pozwolą. Oni korzystają z położenia, ale do sprzedaży nie zmuszają.

Tych środków wielkich, strzałów z dział Kruppa [79] , używał przeciw nam rząd i naród zgodnie, communi consensu [w powszechnej zgodzie - przyp. A.R.]. Szpilkami i żądłami kłuł nas, obelgami i urąganiem upokarzał (jak mniemał) książę Bismarck, wierny w tym swojej pasji i swojej naturze - małej, przy wielkich zdolnościach. Ale rząd i naród, i ten ich wielki człowiek i do celu dotąd nie trafili, i może nie postępowali mądrze. Prusom nie lepiej jak Rosji udał się plan i system tępienia polszczyzny. Prawa wyjątkowe są, a pomimo nich posłów polskich w Berlinie więcej niż bywało, od pacierza i katechizmu dzieci polskie uczą się wszystkiego po niemiecku, a ducha polskiego we wszystkich warstwach ludności jest więcej niż było. Wygnano tysiące robotników i kupców, a tymczasem ludność i zamożność polska wzrasta w miastach, a Niemcy niedawno jeszcze wyłącznie prawie w posiadaniu handlu i rzemiosł, dziś ubożeją i z Polakami nie zawsze wytrzymują współzawodnictwo. Brak biskupa miał sprowadzić rozprzężenie Kościoła, arcybiskup Niemiec miał urażonych w narodowym uczuciu Polaków zniechęcić do Rzymu? Księża rządowi znikali bez śladu, jak żyli bez wpływu i powagi, księża dobrzy zepsuć się nie dali, a upragniony arcybiskup Niemiec ledwo zasiadł na swojej stolicy, wszedł w spór z rządem o obsadzenie probostw i dowiódł tym, że nie krew polska, ale istota Kościoła z tym rządem w zgodzie być nie może. Kolonizacja, prawda, w przymierzu ze złym majątkowym położeniem jednych, a z lichym charakterem innych, osiągnęła skutki dość znaczne. Ale i ona z każdym rokiem jakoś postępuje wolniej, a w nas uczucie obowiązku rośnie, utrzymanie ziemi staje się regułą, do której stosuje się tryb życia, przyzwyczajenia, nagina się sama polska natura. Skutek więc bardzo świetny dotąd nie jest. A czy nie ma skutków dla Prus złych? Zawsze ludzie myślą, że ten ucisk najcięższy który ich gniecie, i Wielkopolanie się mylą, kiedy doprowadzeni do rozpaczy przez Prusaków, mówią, że już chyba Moskale mniej źli. Mylą się - ale tak myślą. A czy jest w interesie Prus, żeby tak myśleli? Czy na przypadek wojny, która niemożliwą nie jest, bardzo będzie wygodnie i pożytecznie mieć tak blisko Berlina ludność, która tego nieprzyjaciela ujrzy bez wstrętu, może z pewnym rodzajem przychylności? A nieprzyjaciel w chwili wojny może stać się zręcznym, i o tę przychylność się starać. Czy ucisk i krzywdy ze strony Niemców nie mogą w polskich umysłach i sercach obudzić żądzy odwetu, i tego uczucia, że od tego pangermanizmu można i należy bronić się panslawizmem? Tępiąc Polaków i przerabiając ich gwałtem na Niemców, Prusy mogą sobie wychować zamiast Polaków, Słowian - a co na tym zyskają? Niech obliczą. Ale nie trzeba i tego. Niemcy podobno więcej od innych społeczeństw europejskich noszą w sobie zarodów socjalizmu. Czy jego siły nie boją się zwiększyć całym zastępem Polaków skrzywdzonych, pozbawionych urzędu, posady, przyszłości? Od rozpaczy do nienawiści krok bliski. A polscy rzemieślnicy i wyrobnicy tysiącami nagromadzeni w westfalskich i saskich prowincjach, czy z tej nienawiści do rządu (którą sam w nich wypiastował) nie mogą przejść w nienawiść społeczeństwa? Gnębiony i uciskany Polak może w innej formie okazać się groźniejszym nieprzyjacielem.

Jest w tym nauka wielka i pociecha zarazem, że te środki tak wielkie a tak niegodziwe, nie wydają spodziewanych skutków. I to nie w samej Wielkopolsce tylko, ale wszędzie podobno w granicach i dziejach nowego niemieckiego cesarstwa. Zbyt wiele złego zrobiło się Francji, a przez to skazało się ją z własnej woli na szukanie odwetu i rosyjskiego przymierza, siebie na tego przymierza niebezpieczeństwo. Wyciągnęło się z tej Francji pięć tysięcy milionów, a dziś skarb niemiecki w stanie mniej zasobnym i porządnym, niźli bywał pruski. Nie szanowało się praw cudzych, a dziś społeczeństwo tym przykładem nauczone traci świadomość i poszanowanie prawa, sławna zaś niegdyś i niezaprzeczenie czcigodna niezawisłość pruskich urzędów i sądów, zaczyna należeć do wspomnień przeszłości, czy do przestarzałych sądów. Nie chciało się znać i szanować żadnych zasad, prócz państwa: dziś ma się więcej niż w całej Europie ludzi, którzy twierdzą, że i ono także zasadą nie jest, a jest wrogiem. Dziwnie nawet i rzadko prędkim jest proces historyczny, to następstwo złych skutków po złych przyczynach, wzrost zepsutego plonu z zepsutych posiewców. Przypomnienie to i znak widomy, że jest ten, kto wszystko widzi i wymierza sprawiedliwość. Dlaczego tu w Niemczech przypomina ją rychło, jak żeby chciał ostrzec? Dlaczego gdzie indziej chowa się i daje mniemać jakoby pozwalał i pochwalał? Dlaczego Bismarck upada bez chwały, bez wielkości, bez hałasu nawet, a cesarz rosyjski swoje ocalenie w Borkach może brać za sankcję swojego dzieła? W każdym razie historyczna sprawiedliwość już spełniona na jednych, lub dana im do poznania, jest wśród zamętu naszego świata otuchą i pokrzepieniem na duchu, jest zadośćuczynieniem dla sumień za zgorszenia, na które wzdrygać się muszą, jest stwierdzeniem siebie samej, a przypomnieniem, że sprawiedliwość skoro jest, to nie dla jednych tylko.

Upadek Bismarcka był taką satysfakcją, a zarazem nauką dla ludzkiego sumienia - i był nią właśnie przez to, że był tak niesławny, nie wielki. Gdyby po jakimś nieszczęściu żelazny kanclerz był skończył boleśnie, jak Napoleon, gdyby oddalony był prostą pychą i niewdzięcznością swego cesarza, postać jego i upadek po wiekach jeszcze byłyby robiły wrażenie tragiczne i wielkie. Ale tego poskąpił mu sprawiedliwy los, a w upadku, jak w naturze jego, nie było wielkości duszy. On nie runął, nie upadł nawet: on się prozaicznie i powszednio przewrócił. Nie wielkie wypadki, nie wielkie zamiary lub zasady sprowadziły różnicę pomiędzy nim a jego cesarzem, tylko te niższe i mniejsze własności ludzkiej natury, humor, temperament, upór, nałóg, rozkazywania, przed którym cesarz ustąpić nie mógł i nie był powinien. I w tym owa sprawiedliwość na nim wymierzona, że on, wcielenie pruskiego ducha, przed tym duchem musiał ustąpić, że tej zasadzie, temu bóstwu, któremu służył, państwu, musiał być złożony na ofiarę. W tym zaś pociecha słodka dla nas wszystkich, cośmy nie wierzyli w prawdziwą wielkość bez ludzkości i szlachetności, że niskość jego duszy okazała się w tym wypadku w całym blasku swojej... nie mamy na to polskiego słowa... Gemeinheit [świństwo, podłość - przyp. A.R.]. Nie żądamy, żeby Bismarck odchodził od władzy jak Wolscy Szekspira [80] , z głębokim uczuciem marności tego świata i poczynającym się badaniem własnego sumienia. Ale jak się zajmowało wielkie w świecie miejsce, to trzeba przynajmniej zejść z niego poważnie; a jak się żyło w wielkim świecie, to trzeba przynajmniej odejść z dobrym smakiem, jak człowiek dobrze wychowany. Ale wywodzić skargi przed lada wędrownym dziennikarzem, ale drukować je po gazetach, ale znajdować ulgę i przyjemność w przytykach i przekąsach na cesarza, dawać taki przykład poszanowania korony, jak się było całe życie wielkim monarchistą i wielkim sługą Hohenzollernów [81] - nie! Tak odchodzi odprawiona pokojówka, ale nie kanclerz, i tak dalibóg nie odszedłby żaden Polak. I w tym także słuszna Nemezis [82] ; i przykład, że kto nic w świecie szanować nie chciał, ten i siebie samego szanować nie umie.

W tej nienawiści, z jaką gnębił Polaków książę Bismarck, w tym okrucieństwie mocniejszych względem słabego, jest jedna strona nie dobra, ale znacząca i godna uwagi. W czasie kiedy sprawa polska jako taka zeszła z pola zupełnie, kiedy nikt o niej nie mówił, a zapewne mało kto i pamięta, prześladowanie dowodzi, że pamiętają o niej dobrze, że ją za rzeczywistą i wielką sprawę uważają nieprzyjaciele. Nie gnębi, nie dręczy, nie miażdży się dla przyjemności tylko ludzi lub plemion obojętnych, w których się wartości, siły, przyszłości nie widzi. Złym, nieludzkim, srogim, rząd wszelki i naród bywa zazwyczaj względem takich tylko, których ma za niebezpiecznych dla siebie, których się boi. Ukazy rosyjskie, wyjątkowe prawa pruskie, sławne i śmieszne urzędowe twierdzenia księcia Bismarcka o niebezpiecznej sile polskiego żywiołu i grożącym spolszczeniu ludności i ziem niemieckich, wszystko to świadectwa, że ta kwestia, ogłoszona za wewnętrzną tylko i za niebyłą, sławnemu kanclerzowi taką się nie wydawała. Kiedy ani wypadki, ani traktaty, ani zabiegi polskie wreszcie, nie utrzymywały ogólnego historycznego stanowiska i charakteru tej kwestii, przyznawało i stwierdzało ten charakter i to znaczenie Polski postępowanie Rosji i Prus względem niej.

Czy z ustąpieniem ks. Bismarcka zmieni się ten stosunek? W każdym razie przed ustąpieniem jeszcze zaszła w naszym postępowaniu pewna zmiana, którą uważamy za szczęśliwą i zręczną. Koło polskie w Berlinie porzuciło dawne stanowisko zasadniczych protestów, oświadczyło się z gotowością czynnego, a pod pewnymi warunkami nawet życzliwego uczestnictwa w sprawach państwa, i oświadczenia tego dotrzymuje. Od paru lat wskazywały tę drogę sporadyczne głosy czy pism, czy ludzi politycznych, a opinia zaczęła się z nią stopniowo oswajać. Zwrot był i roztropny, i względem nieprzyjaciela dowcipnie złośliwy. Roztropny dlatego, że biernością i abstencją nie dochodzi się nigdy do niczego, traci się tylko wprawę i zdolność działania, a nieraz dobrą sposobność opuszcza; zręczny i złośliwy był dlatego, że wytrącał z rąk ks. Bismarcka ostatni pozór prześladowania, zmuszał go niejako do otwartego wyznania, że prześladuje nie zasadniczych i nieubłaganych przeciwników, ale po prostu Polaków jako takich. Jemu to nie zawadzało naturalnie, ale na innych jednak pewne wrażenie robiło, a dziś już jest rzecz widoczna, że miało pewne skutki praktyczne. Jak wpłynie na nasze losy zmiana panowania i osoba cesarza Wilhelma II [83] ? Młody, śmiały, przedsiębiorczy, nie okazuje on dotąd ustalonej równowagi, ale okazuje naturę niezwykłą, i szanowne w panującym poczucie, że powinien o wszystkim wiedzieć, złe jakie jest, usuwać. Może za wiele na raz obejmuje i poczyna, ale nie można nie cenić w nim tego, że się do wszystkiego poczuwa. Jakie jest jego uczucie i usposobienie względem nas? Namiętności, nienawiści, nie dał poznać ani słowem, ani uczynkiem, a rząd w jego ręku jest cokolwiek łagodniejszy i względniejszy, niż był dawniej. Po ustąpieniu zaś ks. Bismarcka, czy Polacy trafnie czy mylnie dostrzegli zapowiedź lepszej woli w pierwszym zarazem przemówieniu jego następcy, sami okazali swoją niejeden raz, a najwyraźniej, urzędowo niejako, w oświadczeniu hr. Józefa Mielżyńskiego [84] w izbie panów, w mowie posła Komierowskiego [85] i w głosowaniu za wnioskami rządowymi w sprawach wojskowych. Dalszym krokiem na tej politycznej drodze, była umowa p. Kościelskiego [86] i głosowanie Polaków w sprawie wydatków na marynarkę (1891). Kroki te nie zostały bez skutku, bez odpowiedzi z drugiej strony. Nominację hr. Williamowitza-Mollendorffa [87] , którego Polacy w Księstwie uważają za człowieka prawego a nawet szlachetnego, na naczelnika rządu w Poznaniu, mimo, że nie podjął się roli prezesa komisji kolonizacyjnej, przyjęto tam jako znak i akt dobrej woli młodego cesarza, a jest mniemanie i nadzieja, że ten nie będzie ostatnim ani jedynym. Czyż potrzeba tłumaczyć, że dobra wola byłaby w takim razie i dobrą polityką. Nie mamy ani złudzeń, ani przesadnych żądań, ale jak dla siebie bylibyśmy radzi, tak ze stanowiska pruskiego rządu i państwa uważalibyśmy za rzecz mądrą, gdyby między tym państwem a Wielkopolską nastały mniej nieprzyjazne, sprawiedliwsze stosunki. Jako oznakę tej zmiany witamy też te ulgi, które przyniosły ostatnie tygodnie. Dobre są, podyktowane najprostszym tylko uczuciem sprawiedliwości, politycznego stanowiska rządu nie zmieniają, ale po tym co było, dowodzą zmiany w jego usposobieniu, a dla nas są rzeczywistym dobrem. Prywatnie tylko może wiejski nauczyciel uczyć dzieci polskiego języka, ale jednak wolno mu tego języka uczyć i to w izbie szkolnej. Religia może być uczoną po polsku, nawet w godzinach szkolnych. Wściekła nienawiść, mania prześladowania i tępienia Polaków, ustępuje miejsca uczuciom więcej ludzkim, godniejszym cywilizowanego społeczeństwa, godniejszym potężnego państwa, godniejszym monarchy znającego swoje stanowisko i swoją powinność.

Nie można też odmówić uwagi, a do pewnego stopnia nawet i wagi, sposobowi, w jaki pisma niemieckie wyrażają się o Polakach i stosunku państwa do nich. Kiedy jedne natchnione i ziejące zawsze tą samą zawziętością, kwilą sentymentalnie lub lamentują proroczo nad zgubnym zaślepieniem rządu, który zdaje się Polakom folgować, inne "a znaczące i wpływowe" przyznają, że rząd mógł się dopuścić "pomyłek", a Polacy mogli mieć słuszność i prawo za sobą.

Jako bardzo zaś nieroztropne i niezręczne, a w skutkach szkodliwe, uważamy te ze strony polskiej kroki lub słowa, które powodowane uczuciem dobrym, a nie mającym mocy nad sobą, wywołują ze strony rządu pruskiego oświadczenia lub kroki wstecz po jednym najmniejszym kroku na przód.

Cokolwiek będzie dalej, pragniemy i życzymy nie sobie tylko, ale Prusom także, i to szczerze, żeby obie strony wytrwały na tej drodze, na której postawiły parę pierwszych kroków. W tym przeciwieństwie dwóch cywilizacji, które choćby do otwartej walki nie doprowadziło, jest, i być nie przestanie - cała nasza historia, całe nasze wychowanie, cała nasza cywilizacja stawia nas koniecznie po stronie tych, z którymi połączeni jesteśmy rodzajem naszej historii i naszej cywilizacji. A kiedy te wiekowe związki łączą nas ze światem zachodnim, to i naturalny takich związków wynik, interes, z tym światem łączyć nas może i powinien. Dla polityków pruskich jest w tym fakcie materiał do poważnego zastanowienia się. Może jest i powód do roztropnego postanowienia.

STOSUNEK DO AUSTRII

 

"Nie ma przepaści, której polityka nie zdołałaby zapełnić": przez najbardziej rozwartą zdołają się spotkać ręce, które wzajemna potrzeba ku sobie wysuwa: przez najgłębszą da się rzucić most, kiedy stojący na dwóch brzegach ludzie zbliżyć się chcą i potrzebują. Lat temu czterdzieści przepaść największa dzieliła Polskę od Austrii: za wojny włoskiej nikt u nas nie życzył jej zwycięstwa, a w roku 1863 i 1864 mieliśmy do niej żal nowy i niemały za nagłą zmianę postępowania. Dziś jakże inaczej! Polak mówi, że w Austrii tylko jest mu dobrze, z najszczerszego przekonania i uczucia życzy jej powodzenia, chwały, potęgi, Austria nie szpieguje, nie więzi, nie boi się Polaków, i wierzy, że są jej nie tylko de facto poddani, ale z przeświadczenia i woli oddani. Wspólne potrzeby, wspólne niebezpieczeństwa, utrwaliły ten związek, sankcję dał mu i czas i doświadczenie, rzeczywiste dowody wzajemnej dobrej woli, a początek dały mu może nieszczęścia, ta twarda szkoła, która uczy rozumieć i błędy popełnione w przeszłości i konieczności dzisiejszego położenia.

Dziwne są losy tego państwa w drugiej połowie naszego wieku. Po dwóch wojnach nieszczęśliwych, po utracie posiadłości włoskich i odwiecznego, dziedzicznego, podstawowego stanowiska w Niemczech, po zmianie swojego prawa publicznego, po dokonanym rozdziale na dwa państwa połączone ale odrębne, Austria musi znajdować się w stanie przejścia i przeobrażenia, a logicznie mogłaby, raczej powinna by słabnąć, chylić się do stopniowego, ale niechybnego upadku. Tymczasem wbrew tej logice, ona politycznie, ekonomicznie, militarnie ma się lepiej i stoi silniej niż po długich, a na pozór tak świetnych i szczęśliwych rządach księcia Metternicha [88] , niż przed wojną włoską i przed pruską. Jej stanowisko mocarstwa jest rzetelnie prawdziwe, rzeczywistsze, jej dobra sława i powaga w świecie nierównie większa i zdrowsza. Wtedy przy pozorach wielkiej siły, miała wewnętrzną niemoc taką, że węgierskiego powstania sama pokonać nie mogła, a stan jej skarbu równał się bankructwu. W Wiedniu miała rewolucję, w prowincjach wielu życzenie, żeby się ta rewolucja udała. W Europie złą reputację państwa policyjnego, które się trzyma dynastią tylko i armią, ale sił żywotnych nie ma. Teraz powtarzają wprawdzie zarozumiali i zagorzali patrioci rosyjscy, że to organizm spróchniały, a sam czas dokona procesu i sprowadzi rozkład. Rewolucyjna partia wszelkich krajów czy narodów, zgrzyta zębami i zaciska pięści na monarchię prawdziwą i starą, jeszcze bardziej na taką, która szanuje i ubezpiecza zasady społecznego składu i porządku; ale oprócz tych, nie ma w Europie nikogo, kto by nie rozumiał, że byt i potęga Austrii jest wspólnym i najistotniejszym interesem wszystkich, warunkiem i rękojmią równowagi sił, bezpieczeństwa innych i cywilizacji samej. Nieprzyjaciół - oprócz Rosji i rewolucji a to pojęcia i siły prawie równoznaczne - Austria nie ma; nie dlatego, że Prusy i Włochy już jej odebrały co chciały, lub że dawne współzawodnictwo z Francją skończone, ale że wszyscy rozumieją, jak im jest koniecznie potrzebna, a wszyscy z uszanowaniem widzą, jak z położenia opłakanego dźwiga się własnym rozumem i o własnej mocy.

Położenie jej niemniej najeżone trudnościami: nawa państwa pływa zawsze między Scyllą i Charybdą [89] , i wymaga niezmiernej czujności i biegłości u steru, żeby o jedną lub o drugą nie zawadziła. Trudności te, skutki dawnych błędów i dawnego krótkiego widzenia, to może także znak i nauka historycznej sprawiedliwości. Należało sto lat temu rozumieć, że rozszerzenie Rosji i wdarcie się jej w Europę, jej sąsiedztwo, musi z czasem stać się groźnym dla państwa tak pełnego słowiańskich plemion i języków, należało (a można było po Fryderyku) znać pożądliwość pruską i przewidywać, że ona niełatwo się nasyci, należało w roku 1854 i 1855 zabezpieczyć dolny Dunaju i Bałkany, gdzie Francja nigdy niebezpieczną stać się nie mogła. Tego zaniechano, tego nie umiano zrozumieć, i zęby synów cierpną dziś po kwaśnej jagodzie, którą zjedli ojcowie. Ogromnym łukiem galicyjskiej granicy, leży na Austrii Rosja całym swym ciężarem i do tej granicy wojska swoje ustawiczne choć cicho przysuwa, a drugim łukiem od południa okrąża Węgry obławą swoich agentów i siecią swego słowiańskiego braterstwa. W sieć tę chwyta i katolików nawet, Kroatów i zachodnich Czechów. W Czarnogórze ma placówkę, z której zagraża Bośni, a drobne naddunajskie państwa, niby wysunięte przeciw niej oszańcowane obozy, jedne jak Bułgaria, nie zdołałyby bronić się długo, inne jak Serbia, poddałyby się łatwo i chętnie.

Przeciw temu niebezpieczeństwu środkiem niezaprzeczalnie najlepszym, koniecznym, jest przymierze z Niemcami i Włochami, z tymi właśnie, co Austrii zadali ciosy największe, upokorzenia najboleśniejsze. I znowu polityka zapełniła przepaść, a tak głęboką i wielką mało kiedy miała do zasypania. Ale aliant przemyślany chcąc Austrii zależnej od siebie, nie chce zbyt spokojnej i ubezpieczonej, woli uwikłaną w stosunki zagmatwane i grożące zawsze możliwym zatargiem: więc nad Dunajem własnych interesów nie ma, z dobrego serca tylko - jak na uczciwego faktora przystoi - życzliwy jest interesom austriackim, ale mimo tej życzliwości może się od tych interesów cofnąć, jeżeli mu to wzgląd na własne sprawy doradzi. Sprzymierzeniec drugi, przy zdarzonej sposobności może uznać się nie dość mocnym, by utrzymać w karbach wzburzone namiętności narodu i może będzie zmuszonym wyzwalać "nie wyzwoloną Italię". Przymierze konieczne, jest zarazem przymierzem niedostatecznym; utrzymanym być musi, a warunkiem jego utrzymania jest powolność względem sprzymierzeńca mocnego, stosowanie polityki zagranicznej i ekonomicznej do jego widoków, niemożność inicjatywy. W takim stanie rzeczy jedna zostaje droga postępowania: gotowość wojskowa i skarbowa na wszelki wypadek, i spokój posunięty do nieruchomości.

W położeniu wewnętrznym, dwa wielkie parlamenty i kilkanaście mniejszych sejmów, w każdym z nich stronnictwa i dążności różne, narodowe, społeczne, nawet religijne; rosyjska propaganda mniej lub więcej ukryta w krajach słowiańskich, i stosunkami postronnymi nałożona konieczność ogromnych wydatków na wojsko, ogromnych podatków. Oto przeciwności, z którymi Austria ma do walczenia.

Jakim sposobem daje im radę? Jak to się dzieje, że te dwa parlamenty, te kilkanaście sejmów, tak różnorodne, złożone z żywiołów, dążności, namiętności tak często sprzecznych, mogą przecież godzić się w jednym celu i usiłowaniu, którym jest całość i bezpieczeństwo państwa? Tym, że każdy z tych ludów i krajów, każda z tych dążności, widzi zabezpieczenie i przyszłość dla siebie w tym państwie. Węgrzy widzą, że bez Austrii zatonęliby w morzu Słowiańszczyzny; Niemcy, że bez wielkiej Austrii, zeszliby do znaczenia małej prowincji w cesarstwie niemieckim, Słowianie południowi, że bez tego środkowego punktu i stanowczego głosu, który jest w Wiedniu, byliby wystawieni na dotkliwe skutki węgierskiej przewagi; Polacy, że tylko w Austrii mają język, i prawa, i warunki życia, i w niej tylko obronę przed takim losem, jaki ich nęka pod rządem rosyjskim; Rusini, ci którzy o swoją osobną narodowość dbają, że tylko tu mogą ją zachować i rozwijać; Czesi nawet, o ile nie odrzuceni paroksyzmem istotnej czy udanej gorączki, wiedzą, że gdyby nie było Austrii, i to potężnej, groziłoby im zniemczenie. Ta świadomość sprawia, że żywioły różnorodne i sprzeczne, które mogłyby mieć rozprężającą odśrodkową dążność, ciążą przecie do środka, i kiedy z natury swojej mogłyby być pierwiastkiem rozsadzającym państwo, one z przekonania i postanowienia spajają i utrwalają jego jedność. Austria jest dziś jedynym w Europie państwem, które daje widok i przykład dobrowolnego wspólnego bytu i pożycia plemion różnych. Mnogość i różnorodność jej pierwiastków składowych jest niewątpliwie powodem względnej słabości organizmu, w porównaniu do organizmów jednolitych, ale ten powód słabości jest przecie także pierwiastkiem siły, a co w jednym kierunku Austrii odbiera, to jej nagradza w drugim. Nie jest to rzecz mała, jest owszem w dzisiejszej Europie zupełnie wyjątkowa, ta mnogość narodów i interesów różnych, które się w środkowym punkcie skupiają i łączą, które wiedzą, że na utrzymaniu całości zależy im koniecznie. Piękny to nawet przykład i nauka dla świata, a widzimy, że odkąd on jest dany, odkąd te wszystkie ludy, nieraz między sobą zwaśnione i sprzeczne, godzą się przecież i ze swoich żądań osobnych zawsze coś ustąpią i spuszczą, żeby jedności państwa nie osłabić, od tego czasu powaga Austrii w świecie, uszanowanie dla niej, podniosły się bardzo znacznie, a jej materialna siła nie upadła, lecz owszem urosła i wzmogła się także.

Cesarstwo niemieckie było przez długie lata skupione i niejako wyobrażone w jednym człowieku, w ks. Bismarcku; cesarz rosyjski łączy w swojej osobie wszystkie instynkty i namiętności dzisiejszej Rosji. Ten nowy porządek rzeczy w Austrii, to jej przekształcenie się na lepszą i mocniejszą, ma także reprezentanta jednego, w którego duszy i umyśle odbyła się ta wielka przemiana, to zrozumienie trafne natury i potrzeb państwa, to postanowienie śmiałe, żeby do nich zasady i praktykę rządów dostosować - a w którego głowie i ręku schodzą się te wszystkie warunki dzisiejszego bezpieczeństwa, przyszłego rozwoju poczętego dzieła. Historia mało wskaże panujących, którzy by stanowisko swoje pojmowali szlachetniej, cnotliwiej jak cesarz Franciszek Józef [90] , a przed Bogiem i względem swoich poddanych tyle mieli zasługi. Czterdzieści i trzy lat panowania, a w nich nieszczęść i boleści bez miary; ofiary z siebie, zwycięstwa nad sobą, tyle i więcej niżeli ciosów. A po każdym z nich, ten wielki charakter podnosił się wyżej, dźwigał się w górę w coraz to jaśniejszym blasku cnót budujących - i skutecznych - uczucia obowiązku, wytrwałości i męstwa, sprawiedliwości i dobrej woli, zapomnienia o sobie. Zaprawdę, to on chciał i on sprawił, i on sprawia dalej, że jego monarchia odradza się i krzepi, że staje się tym, czym w myśli Bożej i w porządku rzeczy państwo być powinno; on kamień węgielny do tej budowy, której cementem spajającym była jego myśl, jego wola, jego praca, jego przykład, jego cnota - i nieraz zapewne jego dla ludzi niewidzialne, ale bohaterskie z sobą samym walki i gorzkie łzy. Zasługi tego żywota nie mogą chyba zostać bez nagrody i skutku. Niepowodzenia i nieszczęścia były niezawodnie skutkiem dawnych błędów, położenia jakie zgotowali Austrii nieopatrzni poprzednicy cesarza, może zadośćuczynieniem za ich winy; ale spod niepowodzeń i trudów tego żywota, wygląda przecież jego nagroda, jego skutek, sukces rzeczywisty, i ufamy, że trwały, ten postęp wewnętrznej i świadomej siebie jedności, na której Austrii cesarza Józefa [91] , cesarza Franciszka [92] , cesarza Ferdynanda [93] zbywało.

Wiemy dobrze, że pojęcia i zamiary cesarza z jednej strony, przekonania i dążności jego wiernych poddanych z drugiej, nie objęły jeszcze wszystkich umysłów; a jak w sferach rządzących dawne tradycje Metternicha i Bacha [94] , tak u rządzonych dawne niechęci do Austrii jeszcze się tu i ówdzie plączą. Ale zwrot niemniej jest dokonany, utrwala się z każdym rokiem i z każdym także objawia i wypłaca się widocznymi dotykalnymi dobrymi skutkami i postępami. Dowodzi tego choćby ta podwojona energia, z jaką tajne rewolucyjne a po części postronne siły i wpływy, starają się pokój Austrii zakłócić, a ustaleniu się jej równowagi przeszkodzić; równocześnie jak na komendę wzburzenia młodoczeskie [95] , Kosutowskie [96] reminiscencje w Węgrzech, rozruchy robotników w Wiedniu, zabiegi irredentyzmu w Trieście, w Galicji nieokreślone socjalne czy rosyjskie z polskim pozorem pokusy na młodzież. Musi Austria nabierać sił, musi u jej przeciwników być obawa, że wzmocni się zupełnie i na długo, kiedy rozpoczęli taką przeciw niej głuchą ale widoczną i dość systematyczną kampanię. Nowy w tym trud, nowa walka, i zwłoka w stanowczym ustawieniu się czynników składowych do równowagi. Ma zaś Austria tradycyjne sposoby postępowania, tradycyjne sekrety - a może tradycyjne błędy - które jej stan wewnętrzny, sam przez się dość zawiły, plączą i utrudniają, zamiast go uprościć. Skutek to może tej wrodzonej ostrożności, która jest jej cechą, ale której, jak wszelkiej rzeczy dobrej, nie należy nadużywać. Troskliwa (żeby nie rzec lękliwa) dbałość o to, by żaden z pierwiastków i czynników składowych nie wzrósł zbytecznie w siłę, żeby żaden system polityczny nie wziął góry stanowczo i trwale, może się nieraz przydać jako wybieg i sposób; ale gdyby miała sama przez się być systemem i regułą postępowania, to na długo wystarczyć by nie mogła, bo jest ujemnej i negacyjnej a nie afirmacyjnej i działającej natury, i mogłaby rządowi i państwu sprowadzić niemałe trudności. Obecne na przykład, wynikające z wzrostu różnych skrajnych lub odśrodkowych żywiołów i dążności w Czechach i w krajach niemieckich, są może skutkiem tego zbyt zręcznego, zbyt ostrożnego i dyplomatycznego utrzymywania równowagi między różnymi siłami, które w złym razie mogłoby zachwiać równowagą rządu samego.

Jest druga w naturze Austrii słaba strona, pochodząca może także z tej zbytniej tradycyjnej ostrożności, która bywa niekiedy nieśmiałością, aż do chwili, kiedy pod wpływem silnych wrażeń staje się czasem śmiałością zbyteczną i porywczą. Czy w stosunkach postronnych mianowicie, są jakie świadome widoki, drogi i plany? Potrójne przymierze [97] : tak! Ale ono z natury rzeczy może być środkiem tylko, nie celem; a poza nim, czego się chce? do czego się dąży? co ma być metą i koroną politycznego działania? Prusy miały swoją myśl zjednoczenia Niemiec i tą myślą porwały Niemców, przykuły ich do siebie. Rosja ma dla swego narodu swój popęd zaborczy, dla innych blichtr słowiańskiej jedności, którym może łudzić i pociągać. W państwie złożonym z narodów wielu, jak Austria, nie może być zapewne takiej idei, która by wszystkie te narody zapalała jednakowo i wszystkim dawała popęd, a obrona sama, instynkt zachowania siebie, choć potężny, nie może wspólnej wielkiej dążności zastąpić. Dążność taka tkwi w Austrii, ona ma sprawę i swoją własną i całego cywilizowanego świata; jest nią nie obrona tylko, ale i szerzenie zachodniej chrześcijańskiej cywilizacji. Misja i wzniosła, i zrozumiała nawet dla mało oświeconych, i zdolna wstrząsnąć uczuciem a rozpalić wyobraźnię. Ale czy równie dobrze jasno świadoma, jako przyrodzone warunki pomyślnego stanu wewnętrznego i służące mu po temu środki? Stanowisko Austrii w sprawach słowiańskich i tureckich daje niejako otuchę, że tak jest, a zatem pozwala i przypuszczać, że się ta świadomość rozwijać i dojrzewać, ta droga przyszłości coraz wyraźniej będzie rysować.

Dowodem i miarą tego przeobrażenia i odrodzenia Austrii jest po Węgrzech może najbardziej Galicja. Kraj przed laty najbardziej podejrzewany przez rząd centralny, a nienawidzony i gnębiony przez jego organy, kraj przez ten rząd społecznie rozdarty, ekonomicznie zaniedbany i zniszczony, umysłowo i naukowo zacofany, politycznie nie wyrobiony, a usposobiony nienawistnie. Temu krajowi zawierzono; wrócono mu język i prawa, zarząd jego od góry do dołu, od namiestnika do aplikanta oddano krajowcom, pewne sprawy jego własnej wybieralnej administracji. Miał on do walczenia z własnym niedoświadczeniem naprzód, z rozmaitością własnych uczuć i opinii, ze stanem społecznym bardzo zawiłym, zepsutym rozlicznymi długotrwałymi historycznymi powodami i wpływami. Miał dwa języki i dwa szczepy, z których jeden stał drugiemu z umysłu na zawadzie (żeby nie rzec na zdradzie). Miał przeciw sobie wszystkie zajadłe niechęci dawnej biurokracji austriackiej i wielkiej części niemieckiej prasy, i miał kryte sztychy spiskowców polskich. Do tego wszystkiego miał najbardziej niepomyślny geograficzny kształt i położenie: długi, wąski, granicami zamknięty, tak, że stosunki handlowe rozwijać się w nim nie mogły i dotąd nie mogą. Do tego jeszcze złożony był z dwóch części dwóch przedtem różnych jedności terytorialnych, z których każda miała inne warunki etnograficzne i ekonomiczne, i inne naturalne związki i ośrodki, ku którym ciążyły, jedna korytem Wisły ku Bałtykowi, druga ku Morzu Czarnemu; z tego wynika, że ich potrzeby i warunki pomyślności są różne, że często to co tam dobre, to tu złe, i na odwrót. Na domiar zaś tych trudności, kraj ten poza dawnym polskim sejmikowym życiem publicznym, przez lat dziewięćdziesiąt nie miał żadnego politycznego życia i żadnego w nim wykształcenia czy doświadczenia.

Po okresie niezbyt długim lat dwudziestu pięciu, kraj ten wygląda inaczej i jest inny. Że nieraz błądził w postępowaniu, dobre sposobności opuszczał, a w złą chwilę lub w sposób niezgrabny rozpoczynał działanie, że nieraz na dobre rady nie zważał, czasem unosił się zbytnią pewnością siebie, że więc mógł był i szkód niektórych uniknąć, i rychlej, pewniej, skuteczniej, do ograniczonego zjednoczenia i do politycznego wpływu dojść, to rzeczy aż nadto wiadome, i dodajmy, nie dziwne; szkodliwe, ale zważywszy naturę ludzką i takie warunki, nieuniknione. Jednak ogółem wziąwszy, kraj ten dawał sobie radę wcale nieźle i ostateczny wynik obrachunku wykazuje, że czasu nie tracił, pracy i grosza nie żałował, a pożytku sobie niemało przysporzył. Miast dróg jednych z najgorszych w Europie, dziś ma je doskonałe i w wielkiej liczbie. Miał jedną linię kolei żelaznej, dziś ma dwie równoległe i kilka do nich prostopadle idących. Miał szkółki wiejskie, i nader rzadkie, i niedołężnie prowadzone, dziś większa połowa wsi ma szkoły, z nauczycielami umyślnie kształconymi. Gimnazjów nie można nastarczyć młodzieży, która się do nich aż nazbyt licznie garnie. Uniwersytety oba liczbą katedr, doborem profesorów, zaopatrzeniem w zakłady przewyższają nierównie swój stan dawniejszy. W miastach powstają nowe ulice, całe nowe dzielnice; po wsiach zabudowania, zaprzęgi, ubranie, sposób gospodarowania, lepsze; dostatku więcej, pijaństwa nierównie mniej niż bywało. Banki i kasy oszczędności przechowują kapitały znaczne; regulują się rzeki a osuszają moczary; produkcja rolna się wzmaga, przemysł naftowy także, ludność wzrasta; postęp jest widoczny i wielostronny.

A więc Galicja jest rajem? Arkadią? I do tego zamieszkałą przez samych rozumnych i porządnych ludzi? Niestety, bardzo jej do tego daleko, a do wszystkiego co się na jej korzyść da powiedzieć, dodawać można przykre znaki zapytania. Zamożność kraju wzrasta, ale posiadanie ziemi zmienia się w sposób dla naszych narodowych interesów groźny. Szkół więcej i lepsze, ale pokolenie, które z nich wychodzi, nie lepsze, nie zdolniejsze od dawnego. Stan społeczny lepszy niż był, ale i on, i stan administracyjny byłby znacznie lepszy, gdyby był oparty na lepszej ustawie gminnej, a ta mogłaby być od lat dwudziestu pięciu, a nie ma jej dotąd. Wydział krajowy i rady powiatowe zrobiły dużo, ale te organy wykonawcze władzy są z urodzenia chrome i nie mogą tak iść, jakby potrzeba. A ileż razy znowu przyjdzie się przekonać ze smutkiem, że my sami nie jesteśmy do naszego zakresu działania dość wyrobieni i dojrzali! Nie wyliczamy więcej; te przykłady wystarczą, na dowód, że znamy i widzimy słabe strony kraju. Ale ten kraj miał jednak ten rozum, że jak raz na pewną drogę polityczną wszedł, to z niej nie zboczył i zepchnąć się nie dał; że pomimo licznych i znacznych różnic w szczegółowych zdaniach, w ogromnej większości trzymał się zgodnie jednego kierunku; że tego kierunku nie zmieniał nawet, kiedy u steru rządu były zasady i dążności jemu przeciwne, a on sam w opozycji; że potrafił zrozumieć konieczności ogólnego położenia państwa i poddawał się im bez poświęcenia własnych względów. To wszystko wypłaciło mu się ufnością i rządu i innych krajów monarchii, wskutek tego coraz szerszymi i trwalszymi warunkami życia i postępu, większą w państwie powagą i miarą wpływu. Tylko znowu nie należy zaślepiać się, mniemać, że stanowisko to jest zapewnione na zawsze. Z naturą naszą o baczność i statek i miarę trudniej jest, aniżeli o bystrość i trafne zrozumienie rzeczy; a w stosunku do Austrii właśnie baczność, statek i miara, potrzebniejsze są, niż wiele innych przymiotów. Przezorna i cierpliwa Austria ma naturę, że niełatwo wpada w gniew, zły humor długo w sobie tłumi i ukrywa; ale zrażona umie wykonywać zwrot nagły i niespodziewany. Ma zaś zawsze takie w sobie pierwiastki, dla których zwrot w stosunkach do nas byłby pożądany i miły. Taktu i miary potrzeba nam dziś i na przyszłość z pewnością nie mniej jak mieliśmy dotąd. Żeśmy go zaś mieli, to wiemy dobrze, że nam przyniosło mnogie i wielkie pożytki.

Państwo także wyszło na tym stosunkowo dobrze, bo we wszystkich sprawach ważnych, w potrzebach istotnych, miało zawsze zastęp głosów polskich i mogło liczyć na nie z pewnością, że zawiedzionym nie będzie. Charakterystycznym i pięknym stwierdzeniem tego stosunku (zarazem jego skutkiem), nagrodą poniekąd dla państwa za jego zmienione względem Galicji postępowanie, dla kraju świadectwem chlubnym i zaprzeczeniem świetnym jego mniemanej niezdolności do gospodarowania i rządzenia, jest fakt, że kiedy w odmęcie austriackich finansów, od dawna coraz gorzej prowadzonych i zagrożonych, trzeba było stworzyć ład i równowagę, powołano do tego dzieła Polaka [98] ; a ten Polak, który przez lat dziesięć skarbem państwa zawiadywał, podołał zadaniu, któremu nikt przed nim rady nie dał, dochody z wydatkami zrównał, a pomimo wydatków na jakie żaden z jego poprzedników wystarczyć nie potrzebował, jeszcze po pokryciu wydatków, miał nadwyżkę w dochodach.

A jeżeli, jak niektóre fakty a przynajmniej symptomy wskazywać się zdają, zaszłaby jaka zmiana w zagranicznych Austrii stosunkach i polityce, czy ona miałaby pociągnąć za sobą zmianę w naszym postępowaniu? Tę jedną, że wymagałaby od nas tym większej baczności i przezorności, tym więcej taktu i miary. Zmiana zagranicznych stosunków, na przykład pewne zbliżenie do Rosji, może wpłynąć na chwilowe warunki położenia i postępowania, może (jeśli będzie zabezpieczeniem pokoju) mieć dobroczynne, szczęśliwe skutki. Ale nie może zmienić przyrodzonych podstawowych trwałych warunków położenia i bytu, geograficznych, etnograficznych i ekonomicznych, a do tych polityka zawsze się stosować, podług nich regulować musi. Dzisiejsze trudności dadzą się może wyminąć i usunąć; niebezpieczeństwa przyrodzone zostaną, a przeto zostaną i wynikające z nich konieczności. Zostaną więc i dla nas w każdym razie pewne stałe punkty oparcia i pewne rękojmie zdobytego korzystnego stanowiska, które już dziś stracone być nie może, chyba z naszej własnej winy i woli.

W tym zapomnieniu i poniżeniu, w jakim zostajemy, poważne stanowisko w państwie austriackim jest naprzód niejakim zadośćuczynieniem i pociechą, a co więcej, jest sposobem wskazanym żeby się na widowni świata utrzymać, żeby o sobie nie dać zapomnieć, żeby się uwadze powszechnej narzucać. Rozumne postępowanie posłów polskich, ludzie wyżsi, jacy się między nimi znajdują, dopieroż tacy którzy spośród nich wchodzą do rządu i w nim wiele znaczą, to jest właśnie co wyrabia i utrzymuje poszanowanie Polaków w krajach austriackich, w parlamencie, w rządzie i u dworu. Stanowisko to jest skromne, nie możemy sobie tego ukrywać, a nie potrzebujemy się wstydzić - jest takie, jak jedna prowincja mieć może. Jednak musi ono już być rzeczywistym i dość silnym, bo budzi zazdrość, a wszyscy nasi przeciwnicy z przesadą i złą wiarą skarżą się na nieograniczony, wszechmocny niby wpływ Polaków, i na faworyzowanie ich z uszczerbkiem jakoby innych narodów i krajów. Naprawdę, uznając zupełnie i łaski otrzymane od cesarza i dobrą względem na wolę rządu, musimy powiedzieć otwarcie, że to stanowisko choć dobre, potężnym nie jest; że zasadza się na tym głównie, iż jesteśmy dziś uzupełnieniem (a poniekąd pierwiastkiem łączącym ) większości parlamentu, że gdyby nawet nastać miała inna większość i inny gabinet, to na naszych głosach każdemu zależałoby wiele. W tym też sztuka i staranie naszych przeciwników, żeby nas wyprzeć z tej zajętej pozycji, a zepchnąć z tego toru postępowania; w tym nasz rozum i nasza zasługa, żeśmy się przez lat dwadzieścia kilka wyprzeć i zepchnąć nie dali, ale w zajętym stanowisku umocnili. Praktycznie ważne ze względu na wszystkie szczegóły spraw krajowych, jest ono niezmiernie pożyteczne, jako szkoła i wprawa politycznego życia, i jako środek do nabycia jakiegoś w świecie znaczenia. Naród mały może żyć i utrzymywać się w równej mierze bez znaczenia na zewnątrz, ale my nie jesteśmy narodem małym i jako drzewo musimy koniecznie pnąc się konarami w górę, na słońce, bo inaczej zduszeni uschlibyśmy, jak drobny leśny chrust między potężnymi pniami. Dziś w jednym państwie jedynie znaczyć coś możemy i przy nim, w nim, przez nie, trzymać jako tako nasze miejsce na świecie; ale to powinniśmy z najusilniejszym staraniem, z pilnością czujną i niezmordowaną, ze śmiałą i otwartą ambicją. Wiedząc dobrze, że podług stawu grobla, i że nasze stanowisko, jednej prowincji, wilkiem być nie może, powinniśmy pracować na to wszelkimi siłami, żeby ono stawało się coraz silniejszym i świetniejszym. Dotąd szło nam to wcale pomyślnie; a Koło Polskie nieraz stanowiące o położeniu i utrzymujące równowagę w Izbie, a prezes tej Izby Polak, a zwłaszcza w Radzie korony Polak, i to nie do spraw wyłącznie galicyjskich, ale do najważniejszych i najtrudniejszych, bo skarbowych spraw państwa, wszystko to dowody nieomylne, że w poza krajowym życiu, w świecie szerszym, w sprawach ogólniejszych, znaczymy coś i coś możemy.

Ale też tyle naszego stanowiska poza granicami naszego własnego kraju, z wyjątkiem jednego jeszcze pola, kościelnego. Tu ani zapomniani, ani lekceważeni nie jesteśmy, i w sprawach powszechnego Kościoła, nasze najszczęśliwsze ze wszystkich, mają swoje miejsce odrębne. Obrona ich tak trudna, że z największą sztuką tylko i nieznacznie, może Stolica Apostolska duszonemu Kościołowi polskiemu zapewnić cokolwiek powietrza na oddech; ale jego stanowisko w Rzymie jest utrzymane i szanowane, a w tych czasach ucisku uświetnione na zewnątrz jak tylko mogło być najbardziej, sposobami Ojca Św. zależnymi i w jego jedynie ręku zostającymi. Trzech w przeciągu lat kilkunastu kardynałów Polaków, tego się i za najlepszych czasów Rzeczpospolitej nie widziało. Jest i to stwierdzeniem, jest zaznaczeniem i uznaniem stanowiska tej części Kościoła w Kościele powszechnym.

Tak więc, w Austrii warunki i rzeczywistość narodowego życia, istotny pod wieloma względami postęp, ale stanowisko prowincji i to jeszcze utrudnione różnymi stosunkami austriackimi, i różnymi przeszkodami wewnętrznymi, i stosunkami do Rusinów; w Rzymie opieka, która prawie nic nie może, bo nie jest oparta o siłę fizyczną, a wpływu moralnego nie ma na sumienia ludzi innej wiary, ani na uczucie honoru ludzi bez słowa; w reszcie Europy zapomnienie i niechętne lekceważenie; i dwa najpotężniejsze w świecie mocarstwa, ciążące na nas całą swoją siłą, żeby nas zgnieść i unicestwić; my sami żyjąc od wieku pod innymi prawami, w odmiennych stosunkach, odwykający stopniowo od siebie a wsiąkający w siebie koniecznie te odmienne pierwiastki i wpływy, z którymi jesteśmy w bezpośredniej styczności; na Litwie i Rusi mechanicznym środkiem niemożności nabywania i dziedziczenia ziemi, skazani niejako na wykorzenienie czy wymarcie, w Królestwie tymczasem środkiem nie tak stanowczo zagrożeni, ale oderwani od naturalnych z sobą stosunków i związków; na Litwie przez częściowe wprowadzenie języka rosyjskiego do nabożeństw dodatkowych, na Rusi przez zamykanie parafii, wszędzie przez odjętą możność swobodnego religijnego życia, przez skrępowanie Kościoła, który swoich przyrodzonych społecznych funkcji pełnić nie może, i przez zamierzoną stopniową ale systematyczną jego dezorganizację, przez wpływ szkoły i wpływ bezbożnej przez rząd rosyjski protegowanej literatury i publicystyki, przygotowani zwolna do utraty wiary, a na Podlasiu i Chełmszczyźnie gwałtem do innej zmuszani, pozbawieni języka, pozbawieni praw, pozbawieni miejsc, posad, sposobu do życia, nie dopuszczani do szkół albo w nich fałszu uczeni i psuci - bez rady, bez ulgi, bez możności skargi, bez sposobu i nadziei zmiany, takie jest u schyłku XIX wieku, w sto lat po Trzecim Maju, nasze położenie w świecie. W trudniejszym nie znajdował się żaden naród w historii.

Ważnym czynnikiem w tym położeniu i utrudnieniu niemałym (choć ono nam nie zawsze czuć się daje) jest wzajemny stosunek, jaki między trzema mocarstwami wyrobił się naturalnie wskutek posiadania ziem polskich. Stworzyło ono między nim pewną wspólność, ale większą sprzeczność interesów. Rzecz oczywista, że przez posiadanie Polski, Rosja przedtem daleka i niegroźna, stała się dla Austrii niepokojąca. Prusy, zanim były cesarstwem niemieckim, nie śmiały się Rosji sprzeciwić, ale jej bezpośrednie sąsiedztwo im także wygodne było. Stąd obawa obu państw, żeby Rosja nie rozszerzyła się w Polsce, ich czynny opór ilekroć objawiała jakie w tym kierunku zamiary. Za kongresu wiedeńskiego [99] , cała dawna Polska byłaby w Austrii budziła mniej obawy i niechęci, aniżeli cała w ręku Rosji. W roku 1830 i jeszcze nawet w 1863, ślady tej obawy były widoczne. Widoczne także, że Królestwo Kongresowe, że rządy Wielopolskiego [100] nawet, nie cieszyły się zbyt wielką Austrii sympatią. Usposobienie to, naturalne i wynikające z jej położenia, być może, że trwa i utrzymuje się zawsze. Prusy, w roku 1815 zupełnie od Rosji zależne, chciwiej innych nabytków pożądające, nie śmiały Aleksandrowi I w jego zamysłach otwarcie przeszkadzać; a później za Mikołaja i jego syna, zawsze do rosyjskiego przymierza przykute, nie mogły robić nic takiego, co by to przymierze mogło na szwank narazić. Ale i one bały się także wszelkiego lepszego trwalszego porozumienia między Rosją a Polską. Dowodzi tego ciągłe systematyczne podżeganie Rosji przeciw Polsce, kiedy Austria przeciwnie Polakom raczej okazywała współczucie i życzliwość. To stanowisko obojga jest zupełnie zrozumiałe, dla nich niemal konieczne, ale dla nas jest ono jednym więcej szkopułem, którego z uwagi nigdy spuszczać nie należy, żeby na nim w złym razie nie utknąć.

Czy potężne cesarstwo niemieckie, które dziś już podpory nie potrzebuje, zachowa nadal tę taktykę, której w rzeczach polskich trzymał się jeszcze względem Rosji książę Bismarck? Dziś może inna byłaby już wskazaną. Lepiej byłoby może Polaków do sobie przyciągać, niż Rosję do ich wytępienia zachęcać. Ale czy się te stosunki między trzema mocarstwami zmienią, czy zostaną czym były, to pewna, że ich zawiłość jest jedną trudnością więcej w naszym tak trudnym i zawiłym położeniu.

A jednak położenie to przetrzymać, z labiryntu tego wydobyć się musimy. Jakie mamy po temu warunki? Jakie mamy w sobie i jakie możemy utrzymać i wzmocnić pierwiastki zdrowe i silne, a wstrzymać wzrost i szerzenie się niezdrowych? Jednym słowem, jaki jest nasz stan wewnętrzny, i czy ma w sobie sił żywotnych dosyć na to, by te zewnętrzne stosunki wytrzymał?

 



[1] Nikołaj N. Milutyn (1818-1872) - polityk rosyjski, po upadku powstania styczniowego, w latach 1863-1865 dokonał połączenia i unifikacji Królestwa Polskiego z Rosją.

[2] Władimir Aleksandrowicz, książę Czerkaskij (1824-1878) - rosyjski polityk, cieszący się opinią głównego rusyfikatora ziem polskich po powstaniu styczniowym.

[3] Michaił M. Murawiew [wł. Murawjow] (1796-1866) - generał rosyjski, w latach 1863-1865 jako gubernator wileński krwawo stłumił powstanie na Litwie, stąd wziął się jego przydomek "wieszatiel".

[4] Julian Klaczko, właściwie Jehuda Lejb (1825-1906) - historyk sztuki, krytyk literacki, publicysta i polityk, Współpracował z wieloma europejskimi pismami, związany z Hotelem Lambert, a także ze środowiskiem "stańczyków". W 1888 roku osiedlił się w Krakowie. Jeden z najbardziej szanowanych publicystów europejskich piszący po polsku, hebrajsku, niemiecku i francusku. Autor m.in. Poety bezimiennego, Anneksji w dawnej Polsce, Studiów dyplomatycznych. Sprawa polska - sprawa duńska, Dwóch kanclerzy, Rzymu i Odrodzenia. Juliusz II.

[5] Sadowa - obecnie wieś w Czechach, obok niej rozegrała się w 1866 roku bitwa - zwycięstwo wojsk pruskich nad austriackimi.

[6] Sedan - miasto w północno-wschodniej części Francji. Tutaj w 1870 roku armia francuska wraz z cesarzem Napoleonem III poddała się wojskom pruskim.

[7] Otto von Bismarck (1815-1872) - książę, pruski mąż stanu, który doprowadził do zjednoczenia Niemiec pod hegemonią Prus.

[8] Giuseppe Mazzini (1805-1872) - włoski polityk, od 1848 roku dążący do zjednoczenia Włoch, założyciel tajnych związków: Młode Włochy i Młoda Europa.

[9] Zygmunt Krasiński (1812-1859) - jeden z najważniejszych poetów polskiego romantyzmu. Autor m.in. dramatów: Nie-boska komedia, Irydion, utworów poetyckich o charakterze filozoficzno religijnym: Przedświt, Psalmy przyszłości.

[10] Adam Mickiewicz (1798-1855) - poeta, dramaturg i publicysta. Ukazanie się w 1822 roku jego Ballad i romansów uważane jest za początek polskiego romantyzmu. Autor m.in. powieści poetyckich: Grażyna, Konrad Wallenrod, dramatu Dziady, a także Sonetów krymskich, Ksiąg Narodu Polskiego i Pielgrzymstwa Polskiego, epopei Pan Tadeusz.

[11] Félicité Robert de Lammenais (1782-1854) - francuski myśliciel, ksiądz próbujący łączyć idee chrześcijańskie z socjalistycznymi.

[12] Charles Forbes de Tryon de Montalembert (1810-1870) - francuski mąż stanu i publicysta. Wraz z Lamennais'em i Lamartine'm wydawał dziennik "L'Avenir". Próbował godzić katolicyzm ze szczególnym rodzajem demokracji. Od 1851 roku członek Akademii Francuskiej. Orędownik sprawy polskiej, w 1861 roku odwiedził Kraków, a tuż przed śmiercią ofiarował swój księgozbiór Bibliotece Polskiej w Paryżu. Autor m.in. Histoire de Ste Elisabeth de Hongrie, Les moines d'Occident.

[13] Jean Baptiste Henri Lacordaire (1802-1861) - adwokat, francuski pisarz religijny. Od 1840 roku dominikanin, a od 1860 roku członek Akademii Francuskiej. Obok Lamennais'go i Montalemberta wydawał dziennik "L'Avenir".

[14] Pius IX (1792-1878) - Giovanni M. hr. Mastai Ferretti, papież od 1846 roku, w latach 1869-1870 zwołał Sobór Watykański I.

[15] Wołoszczyzna - historyczna kraina w Rumunii leżąca pomiędzy Karpatami południowymi a Dunajem. Wołoszczyzna Wschodnia zwana była Multany-Multenia. W XIX wieku były to tereny, gdzie ścierały się wpływy rosyjskie, austriackie i tureckie. W latach 1859-1862 dzięki połączeniu Wołoszczyzny z Mołdawią powstała Rumunia.

[16] Napoleon III (1808-1873) - cesarz Francuzów w latach 1852-1870, bratanek Napoleona I, w 1848 roku obrany na prezydenta, w 1852 ogłosił się cesarzem. W wojnie z Prusami w 1870 roku wzięty do niewoli pod Sedanem, następnie zdetronizowany, zmarł w Anglii.

[17] Tomasz Hobbes (1588-1679) - angielski filozof oraz teoretyk państwa i prawa. Autor słynnego Lewiatana wydanego w 1651 roku, a także dzieła De Cive (O obywatelu).

[18] Baruch Spinoza (1632-1677) holenderski filozof pochodzenia żydowskiego. Autor m.in. Traktatu teologiczno-politycznego oraz Traktatu politycznego.

[19] Ludwik XIV (1638-1715) - król Francji od 1643 roku, jego okres panowania określany jest jako szczyt absolutyzmu, a sam Ludwik XIV nazywany był "królem Słońce".

[20] Fryderyk II Wielki (1712-1786) - król Prus od 1740 roku, przedstawiciel tzw. oświeconego absolutyzmu.

[21] Katarzyna II (1729-1796) - księżniczka Zofia Anhalt-Zerbst, od 1745 roku żona Piotra III - cara Rosji, po obaleniu go w 1762 roku wstąpiła na tron wzmacniając absolutystyczny system rządów.

[22] Encyklopedyści francuscy - grupa publicystów, uczonych i pisarzy francuskich XVIII wieku, która opracowywała i wydawała Wielką Encyklopedię Francuską pod kierunkiem D. Diderota i J. d'Alemberta.

[23] "Państwo to ja" - słynna sentencja Ludwika XIV, "króla Słońce".

[24] Maximilien de Robespierre (1758-1794) - adwokat, jeden z głównych przywódców rewolucji francuskiej. Przewodniczył klubowi jakobinów oraz radykalnemu stronnictwu "góry". Jako przewodniczący Komitetu Ocalenia Publicznego wprowadził dyktaturę i terror. Został obalony przez przewrót 9 thermidora (27 lipca 1794), a następnie uwięziony i ścięty.

[25] Georg Wilhelm Friedrich Hegel (1770-1831) - niemiecki filozof, główny przedstawiciel dziewiętnastowiecznego idealizmu obiektywnego. Twórca wielkiego systemu filozoficznego, którego podstawą był dialektyczny rozwój idei.

[26] Ludwig Büchner (1824-1899) - niemiecki przyrodnik i filozof, jeden z czołowych przedstawicieli tzw. materializmu wulgarnego.

[27] Karol Darwin (1809-1882) - biolog angielski, twórca teorii ewolucji zwana teorią doboru naturalnego. Autor m.in. opublikowanego w 1859 roku dzieła O powstaniu gatunków drogą doboru naturalnego.

[28] Eduard von Hartmann (1842-1906) - niemiecki filozof, jeden z głównych przedstawicieli dziewiętnastowiecznego irracjonalizmu.

[29] Jacqques Bénigne Bossuet (1627-1704) - francuski biskup, kaznodzieja, pisarz, historyk i teolog.

[30] Gottfried Wilhelm Leibniz (1646-1716) - niemiecki filozof i matematyk, twórca rachunku różniczkowego i całkowego, jeden z głównych przedstawicieli idealizmu obiektywnego.

[31] Giambattista Vico (1668-1744) - włoski prawnik i filozof dziejów, twórca teorii cyklicznego rozwoju ludzkości.

[32] François de Salignac de la Mothe Fénelon (1651-1715) - francuski pisarz i pedagog, arcybiskup, autor m.in. Przygód Telemaka.

[33] Immanuel Kant (1724-1804) - niemiecki filozof, twórca idealizmu zwanego transcendentalnym lub krytycyzmem, sformułował słynny imperatyw kategoryczny. Autor m.in. O wiecznym pokoju, Krytyki praktycznego rozumu, Krytyki władzy sądzenia.

[34] Alzacja - historyczna kraina leżąca na wschodzie Francji pomiędzy Wogezami a Renem. Od 870 roku część Niemiec, w 1648 roku wcielona do Francji, w 1871 po wojnie francusko-pruskiej ponownie znalazła się w granicach Niemiec, a po I wojnie światowej w 1919 roku powróciła do Francji.

[35] Aleksander II (1818-1881) - car Rosji od 1855 roku, w 1861 roku wydał manifest o uwłaszczeniu chłopów, zginął w zamachu.

[36] Aleksander III (1845-1894) - car Rosji od 1881 roku.

[37] Piotr I Wielki (1672-1725) - car od 1682 roku, w 1721 roku przyjął tytuł imperatora (cesarza) Wszechrosji. Twórca potęgi Rosji, w 1703 roku założył Petersburg.

[38] Mikołaj I (1796-1855) - car Rosji od 1825 roku, w 1829 roku koronował się na króla polskiego w Warszawie.

[39] Napoleon I Bonaparte (1769-1821) - cesarz Francuzów 1804-1814, 9 listopada 1799 roku (18 brumaire'a) obalił rządy dyrektoriatu i objął władzę jako konsul, w 1804 roku koronował się na cesarza, a w 1805 na króla Włoch, w 1806 roku utworzył Związek Reński, w 1807 roku po podpisaniu pokoju z Rosją w Tylży utworzył Księstwo Warszawskie. W 1812 roku miała miejsce nieudana wyprawa na Moskwę, odrodzona koalicja antynapoleońska zmusiła go do abdykacji i został osadzony na Elbie, po próbie odzyskania władzy wywieziono go na wyspę św. Heleny, gdzie zmarł.

[40] Aleksander I (1777-1825) - car Rosji od 1801 roku, od 1815 roku król polski na mocy postanowień kongresu wiedeńskiego, inicjator Świętego Przymierza.

[41] Iwan IV Groźny (1530-1584) car od 1547 roku, słynął z okrucieństwa.

[42] Focjusz (ok. 820-891) - teolog grecki, patriarcha Konstantynopola, inicjator schizmy kościoła wschodniego.

[43] Nubia - kraina w północnej Afryce, leżąca nad środkowym Nilem, obecnie w granicach Egiptu i Sudanu.

[44] Zygmunt I Stary (1467-1548) - król polski od 1506 roku. W walkach z Moskwą w 1514 roku utracił Smoleńsk, zgodził się na sekularyzację zakonu krzyżackiego jako lennego księstwa w Prusach (hołd pruski 1525).

[45] Zygmunt August (1520 - 1572) - syn Zygmunta Starego i Bony, król polski formalnie od 1530 roku, a faktycznie od 1548, przez akt podpisania Unii Lubelskiej w 1569 roku odnowił unię Polski z Litwą.

[46] Stefan Batory (węg. Báthory) (1533-1586), książę siedmiogrodzki, od 1575 roku król polski.

[47] Zygmunt III Waza (1566-1632) - następca Stefana Batorego na tronie polskim od 1587 roku.

[48] Jan Kazimierz Waza (1609-1672) - syn Zygmunta III Wazy, król polski od 1648 roku, w 1668 roku abdykował.

[49] Bohdan Chmielnicki (1593-1657) - przywódca powstania kozackiego 1648 roku, doprowadził do wyłączenia lewobrzeżnej Ukrainy spod kontroli Rzeczypospolitej, a w 1654 roku oddał ją pod zwierzchnictwo Rosji.

[50] Pokój andruszowski - w 1667 roku w Andruszowie koło Smoleńska zawarto rozejm na 13 lat pomiędzy Rzeczypospolitą a Rosją.

[51] Jan III Sobieski (1624-1696) - król polski od 1674 roku, w 1673 roku pokonał Turków pod Chocimiem, a w 1683 pod Wiedniem.

[52] Traktat Grzymułtowskiego - tzw. wieczysty pokój między Rzeczypospolitą a Moskwą, zawarty w 1686 roku przez Krzysztofa Grzymułtowskiego, który potwierdzał wcześniejsze warunki rozejmu w Andruszowie (1667).

[53] Sejm 1717 roku - tak zwany Sejm Niemy, który trwał jeden dzień i bez dyskusji przyjął narzucony przez Rosję traktat m.in. ograniczający liczbę wojska Rzeczypospolitej do 24 tysięcy.

[54] August III Fryderyk (1696-1763) - elektor saski, król polski od 1733 roku.

[55] Stanisław August Poniatowski (1732-1798) - ostatni król polski w latach 1764-1795, abdykował po trzecim rozbiorze, zmarł w Petersburgu.

[56] 1772 - pierwszy rozbiór Rzeczypospolitej, w którym wzięły udział Prusy, Rosja i Austria.

[57] 1795 - trzeci rozbiór Rzeczypospolitej, z udziałem Rosji, Austrii i Prus, w wyniku którego państwo polskie zniknęło z politycznej mapy Europy.

[58] Królestwo Kongresowe (Królestwo Polskie, zwane też Kongresówką, 1815-1915) zostało utworzone przez kongres wiedeński z okrojonego Księstwa Warszawskiego, połączone unią personalną z Rosją, miało własną konstytucję, sejm i wojsko, a na czele stał namiestnik króla. Po powstaniu listopadowym zniesiono konstytucję, a po powstaniu styczniowym zrusyfikowano administrację i szkolnictwo, w 1874 roku zniesiono urząd namiestnika wprowadzono urząd generalnego gubernatora, a Królestwo Polskie zaczęto nazywać Krajem Nadwiślańskim.

[59] 1863 - rok wybuchu powstania styczniowego.

[60] John Russell (1792-1878) - earl, angielski mąż stanu, potomek wigowskiej rodziny arystokratycznej, od 1813 roku zsiadał w Izbie Gmin, walczył o reformę prawa wyborczego 1832 roku. Pełnił funkcję ministra kolonii w latach 1839-1841, ministra spraw zagranicznych w latach 1852-1855 oraz 1860-1865, a także dwukrotnie funkcje premiera - w latach 1846-1852 oraz 1865-1866.

[61] Walerian Kalinka (1826-1886) - ksiądz, historyk, konserwatywny działacz polityczny w Galicji. W roku 2001 w ramach serii "Biblioteka klasyki polskiej myśli politycznej" ukazał się wybór jego pism: Galicja i Kraków pod panowaniem austriackim. Wybór pism, w opracowaniu W. Bernackiego.

[62] Unia w Horodle (1413) - w jej wyniku szlachta polska przyjęła bojarów litewskich do swoich herbów.

[63] Unia Lubelska (1569) - ustalała wspólnego monarchę, sejm, politykę zagraniczną i monetę, natomiast oddzielne dla Korony i Litwy pozostawał skarb, wojsko oraz aparat administracyjny i sądowniczy.

[64] Makbet (? - 1057) - król Szkocji od 1040 roku, objął tron po dokonaniu morderstwa na Duncanie I, a następnie został zabity przez swojego syna, tytułowa postać tragedii Szekspira.

[65] Duncan I (? - 1040) - król Szkocji od 1034 roku, zamordowany przez Makbeta.

[66] Sołowjow Siergiej M. (1820-1879) jeden z najwybitniejszych rosyjskich historyków i filozofów XIX wieku.

[67] Piotr III (1728-1762) - car Rosji od 1761 roku, wnuk Piotra I, został obalony przez gwardię, która wyniosła na tron Katarzynę II.

[68] Fryderyk II Wielki (1712 - 1786) - król Prus od 1740 roku, w wojnach z Austrią przyłączył Śląsk do Prus, w 1772 roku wziął udział w I rozbiorze Rzeczypospolitej, znany przedstawiciel absolutyzmu oświeconego.

[69] Fragment Fausta Johanna Wolfganga Goethego (1749-1832), w którym szatan zwraca się do postaci tytułowej stwierdzając, że krew jest szczególnym płynem nadającym się do przypieczętowania cyrografu.

[70] Święte Przymierze (1815-1848) - porozumienie Rosji, Prus i Austrii zawarte na kongresie wiedeńskim w 1815 roku w celu utrzymania rządów absolutnych i przeciwdziałania ruchom rewolucyjnym, do przymierza przystąpiły inne państwa europejskie.

[71] Fryderyk Wilhelm III (1770- 1840) - król pruski od 1797 roku, pokonany przez Napoleona utracił niemal połowę państwa na mocy traktatu tylżyckiego, wziął udział w wojnie z Francją 1813-1815.

[72] Fryderyk Wilhelm IV (1795-1861) - król pruski od 1840 roku, pod naciskiem rewolucji marcowej 1848 wprowadził reformy liberalne.

[73] Wilhelm I Hohenzollern (1797-1888) - król pruski od 1861 roku, cesarz niemiecki od 1871 roku. Wraz z Bismarckiem twórca zjednoczonych Niemiec.

[74] Albrecht Hohenzollern (1490-1568) - ostatni wielki mistrz krzyżacki, po rozwiązaniu zakonu w 1525 roku dziedziczny książę pruski, lennik króla polskiego.

[75] Fryderyk I Hohenzollern (1657-1713) - od 1688 roku elektor brandenburski, od 1710 roku pierwszy król Prus.

[76] Fryderyk Wilhelm II (1744-1797) - król pruski od 1786 roku, uczestnik koalicji antyfrancuskiej, wziął udział w II i III rozbiorze Rzeczypospolitej.

[77] Sobór Watykański I (1869-1870) - zwołany przez papieża Pius IX, głównym celem było uchwalenie dogmatu o nieomylności papieża.

[78] Canossa - zamek w północnych Włoszech, miejsce ukorzenia się w 1077 roku cesarza Henryka IV przed papieżem Grzegorzem VII.

[79] Krupp - rodzina przemysłowców niemieckich. Friedrich (1787-1826) założył w Essen odlewnię stali, a jego syn Alfred (1812-1887) stworzył jeden z największych na świecie koncernów metalurgicznych. Koncern Kruppa zarówno w czasie I, jak i II wojny światowej był głównym dostawcą broni dla niemieckiej armii.

[80] William Szekspir (Shakespeare) (1564-1616) - angielski pisarz i aktor, jeden z najwybitniejszych dramaturgów w literaturze światowej. Autor m.in. tragedii: Hamlet, Makbet, Król Lear, Otello, Antoniusz i Kleopatra, Romeo i Julia, Juliusz Cezar; komedii: Kupiec wenecki, Sen nocy letniej, Jak wam się podoba, Burza.

[81] Hohenzollernowie - ród książąt niemieckich, od 1415 roku elektorowie brandenburscy, od 1701 królowie Prus, w latach 1871-1918 cesarze niemieccy.

[82] Nemezis - grecka bogini losu ludzkiego i ładu powszechnego, uosobienie kary boskiej.

[83] Wilhelm II (1859-1941) - wnuk Wilhelma I, panował w Niemczech latach 1888-1918, po klęsce Niemiec w I wojnie światowej uciekł do Holandii.

[84] Józef Mielżyński (1824-1900) hrabia, poznański działacz społeczny i gospodarczy, członek pruskiej Izby Panów, członek licznych towarzystw akcyjnych i organizacji społecznych, przykładowo Towarzystwa Przemysłowego, Towarzystwa Drukarzy Polskich, Centralnego Towarzystwa Gospodarskiego. Najwięcej czasu i energii poświęcał jednak Bazarowi, Towarzystwu Naukowej Pomocy (TNP) i Towarzystwu Przyjaciół Nauk (TPN).

[85] Roman Komierowski (1846-1924) - polityk konserwatywny, pisarz historyczny, ziemianin, w latach 1876-1903 poseł do Reichstagu, aktywny członek Koła Polskiego. Najbliższy współpracownik J. Kościelskiego.

[86] Józef Kościelski (1845-1911) - działacz polityczny, poeta, autor utworów dramatycznych, członek pruskiej Izby Panów, w latach 1884-1894 poseł do Reichstagu. Autor m.in. dramatów historycznych Władysław Biały, Arria oraz zbiorów wierszy Sonety nadgoplańskie, Poezje.

[87] hr. Williamowitz-Mollendorff - naczelnik rządu w Poznaniu.

[88] Klemens Metternich (1773-1859), książę, austriacki mąż stanu, od 1809 roku minister spraw zagranicznych, a od 1821 roku kanclerz i rzeczywisty przywódca państwa, obalony w 1848 roku.

[89] Scylla i Charybda - w mitologii greckiej dwa potwory morskie uosabiające niebezpieczne wiry w cieśninie pomiędzy Italią a Sycylią.

[90] Franciszek Józef I (1830-1916) - cesarz austriacki od 1848 roku, w pierwszym okresie absolutysta, lecz po przegranej wojnie z Prusami w 1867 roku przekształcił Austrię w monarchię austro-węgierską o ustroju konstytucyjno-parlamentarnym, z zakreśleniem szerokiej autonomii poszczególnych części państwa.

[91] Józef II (1741-1790) - cesarz rzymsko-niemiecki od 1765 roku, po śmierci matki Marii Teresy w 1780 roku panował w krajach Austrii, zaliczany do przedstawicieli tzw. absolutyzmu oświeconego, wyrazem którego były reformy administracyjne i kościelne, zwane józefinińskimi.

[92] Franciszek I (1768-1835) - ostatni cesarz rzymsko-niemiecki (1792-1806), jako Franciszek II wziął udział w III rozbiorze Rzeczypospolitej.

[93] Ferdynand I (1793-1875) - cesarz austriacki w latach 1835-1848, od 1830 roku na tronie węgierskim jako Ferdynad V, z powodu upośledzenia umysłowego władzę sprawował Metternich, w związku z rewolucją 1848 roku abdykował na rzecz Franciszka Józefa I.

[94] Alexander von Bach (1813-1893) - austriacki polityk, w latach 1852-1859 premier rządu, wcześniej minister sprawiedliwości i minister spraw wewnętrznych.

[95] Młodoczesi - czeskie stronnictwo liberalne walczące o autonomię kraju oraz o przekształcenie monarchii austro-węgierskiej, w austro-węgiersko-czeską.

[96] Lajos Kossuth (1802-1894) - węgierski bohater narodowy, przywódca rewolucji 1848-1849 roku oraz głowa państwa, proklamował niepodległość Węgier, a po upadku rewolucji przebywał na emigracji.

[97] Trójprzymierze - układ zawarty w 1882 roku pomiędzy Austro-Węgrami, Niemcami i Włochami, gwarantujący pomoc zbrojną w razie napaści. Trójprzymierze rozpadło się w 1915 roku, gdy Włochy przystąpiły do Ententy.

[98] Julian Antoni Dunajewski (1822-1907) - wybitny ekonomista, polityk galicyjski, austriacki minister skarbu - autor udanej reformy finansów monarchii.

[99] Kongres wiedeński (1814-1815) - kongres przedstawicieli państw walczących z Napoleonem, przywrócił władzę panującym obalonym przez rewolucję, wprowadził zmiany ustrojowe i terytorialne w Europie, m.in. utworzono Królestwo Polskie oraz Wolne Miasto Kraków.

[100] Aleksander hrabia Wielopolski (1803-1877) - mąż stanu działający w Królestwie Polskim, od 1862 roku naczelnik Rządu Cywilnego Królestwa Polskiego, dążył do polonizacji oświaty, administracji oraz oczynszowania chłopów, inicjator branki, w 1863 roku wyjechał za granicę.

.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,299868 sekund(y)