Pierwszy stopień miłości ojczyzny,
który nazwiemy uczutym, instynktowym, nałogowym, dziwnie silny, rzewny, tęskny,
choć ciemny i nie pojmujący się, zwykły jest ludom młodym, pasterskim lub
rolniczym, i ludziom pozbawionym oświaty, ale też wolnym od wad i zepsucia
cywilizacji już przejrzałej, lub chylącej się ku starości. Człowiek, organiczne
zarazem i duchowe jestestwo, przychodząc na świat, nim władze duchowe się
rozwiną, żyje wyłącznie, w stosunku bliskim, bezpośrednim ze wszystkim, co go
otacza. Między organizmem zatem człowieka, a miejscem w którym się urodził,
powietrzem, którym oddychał, pokarmy, którymi się żywił, ciasny zachodzi i
sympatyczny stosunek. Następnie widoki, które oglądał za młodu, góry o
szczytach śniegiem pokrytych, szumiące lasy lub huczące morze, szare czy
błękitne niebo, aż do barwy zieleni, do śpiewu ptaków, do nuty niańki
kołyszącej go na ręku, wszystko to dziwnie się wraża w pamięć, odbija w
wyobraźni, i stanowi niejako tło i krajobraz, do którego nawykło nasze
jestestwo; bez którego dziwnie żyć trudno, boleśnie i często niepodobna.
Alpejczyk oddalony od gór swoich, choćby jałowych i najdzikszych, na równinie
mlekiem i miodem płynącej, czuje się często po niejakim czasie ogarnianym
tęsknotą niewymowną, nieprzepartą, oporną wszystkim radom i pociechom. Często
usycha, umiera, jeżeli na czas nie może usłyszeć śpiewu pasterskiego gór
swoich, który od dzieciństwa wpadł mu jeszcze przed pacierzem do ucha i śpiewa
dotąd wciąż w jego duszy. Uczucie to nie jest przywiązane do gór; my mieszkańcy
płaszczyzn [równin – red.] przecież znamy dobrze tę tęsknotę za krajem.
Niejeden jej życiem, powoli usychając, przypłacił. Inny, namiętniejszy, zmysły
postradał; rzadki, z młodszych szczególniej, któryby jej ciężko i nieraz nie
przechorował. O jak być grzeszni musimy, kiedy nas Bóg tam właśnie ugodził,
gdzie nas najwięcej boli, i karze tak długo! Ale wróćmy. Uczucie to nie jest
przywiązane do piękności miejsca. Tacyt, Rzymianin, znający się na miłości
ojczyzny (bo to uczucie, poza które poganie nie przeszli, owładało całą ich
duszę), mówiąc o dawnej Germanii, kraju dzikim, zimnym, niepodobnym do
mieszkania, dodał «chyba dla tych których ojczyzną» nisi patria sit. W
1814 i 1815 roku, Kirgiz astrachański, pochylony na swoim rumaku pasącym się
liściem drzew pól Elizejskich w Paryżu, nie patrzył na ten kamienny step
obojętny mu całkiem. Tęsknił za tak mu pełnym, choć w rzeczy dzikim i jałowym
stepem swoim, tym gościńcem Atyllów i Timurów, wodzów gniewu Bożego, po którym
dzika tylko zamieć szaleje: a kiedy za powrotem doszli granic swoich, to jest
pustyni, padali na twarz i całowali z płaczem tę ziemię głęboko porysowaną od
słonecznej spieki... Niech się dziwi i śmieje, kto chce z podobnego rozczulenia,
ja pewno nie będę... Ale czy taka miłość ojczyzny dostateczna Chrześcijaninowi,
ba rozumnemu człowiekowi? Nie... bo i rumak stepowy strzygł uchem, rżał wesoło,
i kopiąc ziemię, pieścił się ze stepem, szeroką matką swoją... Nie, nie dosyć
bracia takiego patriotyzmu, i wstyd by był na nim poprzestać.
Drugim wyższym już niezmiernie
stopniem miłości ojczyzny, który jednak całkiem nie wyklucza co w pierwszym
pięknego i tkliwego, tylko się więcej zna i posiada, jest patriotyzmu umysłowy
albo rozumowy. Ten polega głównie na zakochaniu się w życiu historycznym,
umysłowym i moralnym swego narodu, pewnym utożsamieniu z nim własnej istoty.
Żywiołami takiego patriotyzmu są głównie dzieje, język, piśmiennictwo, sztuki,
prawodawstwo, zwyczaje, wspomnienia: żywioły wyższe od poprzednich, bo już
nieorganiczne tylko, nie czułe, ale rozumne. W miarę jednak starzenia się,
psucia narodu, a raczej wzrostu samolubstwa w wydatniejszych jego jednostkach,
ojczyzna przestaje być, w praktyce przynajmniej, przedmiotem miłości; staje się
nim sobie sam człowiek. Ojczyzna wtenczas zostaje środkiem tylko, punktem
podpory, podstawą działań, obrębem, pośród którego się porusza, rozwija
czynność pojedyncza dążąca do nieśmiertelności ziemskiej, materiałem, który
myśl i wola indywiduów obrabia, przetwarza na obraz i podobieństwo swoje, —
słowem z oblubienicy uwielbianej ojczyzna zostaje służebnicą. Taki patriotyzm
niestety zbyt powszechny między nami. Silny, namiętny, ale skrzywiony,
niepłodny samolubnym indywidualizmem. Miłość to zalotna, wyłączna, zazdrosna.
Nie jeden dałby wszystko dla ojczyzny, ale też sam jeden chce nią rozrządzać.
Tyle i dopóty jej służy, dopóki nią może kierować i rządzić podług woli swojej.
Aby uniknąć tego nierządu, nie
kochać ojczyzny dla niej samej a tym mniej dla samego siebie, trzeba ją
pokochać w Bogu i dla Boga. Wtenczas nie będziemy niewolnikami rodzimej ziemi,
ani nas samych, zachowując przecie, co czystego i z uczuciowej i rozumnej
miłości. Kochać ojczyznę w Bogu, nie jest to przedłużać jej trwanie, przenosić
ją w wieczność absolutnie; bo łaską Bóg uświęca i w chwale nagradza, słowem
zbawia, tylko indywidua. Każdy pojedynczy człowiek mając jeden wszystkim
wspólny cel ostateczny, różne ma przecie powołanie i przeznaczenie na ziemi, i
osobnymi środki dopełnia woli Bożej nad sobą. Podobnie całe narody (a narody
Bóg stworzył, człowiek zaś może tylko ulepić państwo, to jest sztuczną mozaikę
lub mieszaninę ludów) mają w tym życiu przechodnim odmienne stanowisko, osobne
powołanie, które spełniać są winne pod karą potępienia ziemskiego, na czas lub
na zawsze, jako osoby samoistne. A jako wiedza o każdym człowieku trwa wciąż i
na zawsze w Bogu, tak wiedza o narodach trwa i trwać będzie na zawsze w Bogu,
choć przejdą i ta ziemia i ród ludzki. Każdy naród jest niby osobnym tonem w
wielkiej harmonii Bożej odgrywającej się w dziejach świata, niby gwiazdą osobną
w wielkiej konstelacji idei boskich o ludzkim rodzaju. A ludzki rodzaj, o ile
czynny, żywy, o ile część światła ludzkości oświecona i wierna światłu Bożemu,
mieści się w Kościele katolickim, zajmuje wszystkich katolików wiedzących czy,
nie wiedzących o sobie, należących, według wyrażenia teologicznego, do ciała
lub duszy Kościoła. Narodowości katolickie zatem są jakoby tyluż słupami, na
których się opiera, wynosi ku niebu kopuła jedności katolickiej uwieńczona
krzyżem Zbawiciela, i wiąże różność w jedność harmonijną, tak, iż narodowości
katolickie, nie będąc warunkiem trwania Kościoła, wchodzą z nim w całość
wspaniałą; stąd ich dzielność, pewna niepożytość i nieśmiertelność doczesna.
Miłość ojczyzny w Bogu, w pojęciu katolickim, choć jest zrazu uczuciem
mieszanym, u szczytu swego zlewa się z czysto już duchową miłością matki naszej
Kościoła, a następnie z samą miłością niebieskiego jej Oblubieńca, Głowy i
Pana. Reszta ludzkości stanowi cień, przyćmioną część obrazu. Jest to materiał,
który już należał, albo dopiero ma należeć do życia Kościoła; wulkany wygasłe,
lub gwiazdy, które jeszcze nie weszły. Ach któż mi da podobną całość, podobną
ideę życia ludzkości w Bogu przez Kościół? I jaki dziw, że się w niej tak
namiętnie zakochać można? Czym jest w porównaniu to nowożytne, materialne lub
panteistyczne, czcze, abstrakcyjne pojęcie ludzkości? O jakże się pełno żyje,
kiedy cała skala pojęć i uczuć, które się mogą zmieścić w duszy ludzkiej,
nastrojona z należytym poddaniem niższych wyższym, kiedy i każde pojedynczo, i
wspólnie zlane, dźwięczny ton oddają. Nie przeczę, że często potrzeba walki,
aby utrzymać równowagę, poskramiać buntujące się wyłączności: ale czy nam tu co
podobna bez walki a przeto i bez boleści, czy bez nich dla nas szczęście
możliwe? Żałuję tych, którzy nie żyli w takim środku i okolicznościach, aby te
rozliczne strony duszy swojej rozwinęli. Są rośliny nie na swojej ziemi, nie
pod swoim niebem, jakoby pod szkłem i sztucznie rozwinięte, a przeto pozbawione
pewnej barwy i woni; szczególniej, jeżeli tej straty nie nagradzają większym
rozwinięciem, którego z wyższych uczuć. Nie winię, jak niektórzy gorzko, że
ktoś nie kocha, czego nie poznał ani poczuł. Będę bronił prawdziwej duchowości,
ale będę powstawał na fałszywą, udaną, która ucieka od niebezpieczeństwa i
poświęcenia, na pozłacany egoizm, na lenistwo wodą święconą pokrapiane. Będę
gromił pewną przesadę i pretensję do wyższości. Ja uważam za wyższych tych,
którzy się czulej, namiętniej przywiązują do wszystkiego, co cierpi, a zatem i
do kraju; którzy nie sądzą się uwolnionymi od obowiązków względem niego błędami
współrodaków, jak syn dobry nie wyrzeka się matki choć i ta błądzi, choć się zapomina.
Święci prawdziwi, w najwyższej już sterze duchowej żyjący, i wszystkie inne
uczucia już tylko przekrocznie i przewybornie posiadający, samą zasługą przed
Bogiem, przykładem, modlitwą, ojczyźnie swojej i najbliższym swoim wielce
służą, więcej od ruchliwych działaczy. Nie bez powodu Kościół daje zwykle
narodowi za opiekunów i rzeczników przed Bogiem Świętych z ich łona wyrosłych,
albo takich, którzy przez przybranie duchowne w nich prawa obywatelstwa nabyli,
jak u nas na przykład św. Wojciech i Florian. Święci są najwyższą
transfiguracją i reprezentacją narodów i sądzę, że słusznie. Bo ponieważ łaska
nie niszczy przyrody, tylko jej dopełnia i podnosi ją, zachowując, co zdrowe i
czyste,— zatem najpiękniejszy wyraz cnót wydatniejszych i pospolitszych, w jakim
narodzie, świeci na ziemi pod światłem łaski, w niebie w jasnościach chwały
Bożej. I tak, w pojęciu katolickim, człowiek, dotykając się sympatycznie
organizmem swoim przyrody swojej rodzinnej, styka się, łączy z Bogiem, zanurza
w Bogu duchową częścią swoją.
IV.
Na koniec dla wszechstronnego
obejrzenia tego przedmiotu, i aby do końca stawić nasze zadanie w największej
szczerości, powiemy słowo o potrójnym usposobieniu w użyciu środków na korzyść
ludzkości, ojczyzny lub rodziny. Pierwsi ludzie cieleśni, którzy poza ziemię
nie znają nic wyższego, ani Boga w praktyce, ni przeto mają sumienia, istne
Beliala i ciemności synowie, nie znają też skrupułu w wyborze a użyciu środków
w ich mniemaniu prowadzących do celu. Nie ma dla nich właściwie złego ni dobrego,
godziwego i niegodziwego, tak mówią, tak rozprawiają, jakoby powodzenie samo
nadawało moralność i prawość wypadkom. Tacy będą się spokojnie grzać przy łunie
buchającej z dachów ojczystych, z głupią radością i dumą Herostrata; będą
przedrzeźniać ostatni krzyk wstydu bezczeszczonych niewiast, zatkną uszy na
charkanie konających z bratobójczej ręki, umyją ręce we krwi bratniej bez
sromu, i rzekną jak owa cudzołożna niewiasta, która ucierając usta swoje
mówi: nit uczyniłam nic złego (Przyp. Salom. XXX, 20). Drudzy nie idą
dzięki Bogu tak daleko, nie powiedzą, wprzódy jesteśmy Wenecjanie niż
Chrześcijanie, ale też nie szukają najprzód Królestwa Bożego i jego
sprawiedliwości, i dlatego reszty w przydatku nie dostają, a Królestwa Bożego
często przez to nie osiągają. Prawi zresztą, sądzą przecie, iż jest jakaś
osobna, szersza moralność dla ludzi politycznych, szczególniej na raz ciężki,
że wolno od złego złem się bronić, i wet za wet oddawać. I stąd ciągłe nie –
błogosławieństwo Boże na tyle prac, i wysiłków, i poświęceń. A tyle razy wam
mówiłem, co się wciąż sprawdza, iż jakkolwiek niektórzy nadspodziewanie
postąpili w systematycznym umarzaniu sumienia chrześcijańskiego, przecie są
zawsze niedorostkami i nowotnymi w złym: każdy was w nim wyprzedzi, owoc
grzesznej pracy waszej sam zbierze i przeciw wam obróci.
Człowiek duchowy, jak wszystko tak
i ojczyznę kochając w Bogu, tych tylko użyje środków na jej korzyść, których
zakon Boży pozwala. Woli później a z Bogiem, niż prędzej a z szatanem. Wie, że
Bóg w miłosierdziu swoim i ze złego dobre wyprowadzić umie; ale wie także, iż
nie wolno złego czynić, aby stąd wyszło dobre, zwykle wątpliwe, późne, i za
drogo kupione. Wie, że Bóg dopuszcza, daje siłę jednym zaślepieńcom albo
złośnikom, dla ukarania drugich, jak wie, że dotychczas bez oprawców obejść się
nie zdołano; dlatego jednak nikt poczciwy takiego się rzemiosła nie podejmie.
Znajomość dziejów i przykłady nowożytnych narodów, pominąwszy nawet kwestię
moralności, uczą go, co to za nieskuteczność i niebezpieczeństwo środków
gwałtownych, operacji chirurgicznych, że tak powiem, odbywanych na narodach.
Krwawe akcje i reakcje, pomimo pozornego przyśpieszania, opóźniają ostatecznie
postęp wolności i błogości społecznej, który regularnie i powolnie się
rozwijając, prędzej istotnie zdąża, z niezmierną korzyścią nie zachwiania
podstaw moralnych wszelkiego społeczeństwa. Środki gwałtowne dają sztuczną siłę
na chwilę, ale potem długie za sobą ciągną omdlenie, niemoc często chroniczną,
śmierć zwykle tam, gdzie organizm towarzyski słaby jak u nas. A najsmutniejsza
ze śmierci, samobójstwo. Bo żyje i dopóki żyje, żadną sztuką i wysileniem
zabite być nie może; owszem udziela życia. Zakopane jak ziarno w ziemię,
przygniecione, w nowym może i zmienionym kształcie, ale bujniej wzejdzie. A gdyby
już umrzeć trzeba, lepsza śmierć uczciwa i sławna, od lichego i niesławnego
żywota. Są ludzie i narody zgasłe, o których każdy mówi z uroczystym
uwielbieniem i serdecznym współczuciem; są ludzie i narody, które się przeżyły,
i po to tylko trwają, lub wracają do sztucznego galwanicznego życia, aby były
przedmiotem szyderstwa i wzgardy. Nie daj Boże takiego życia! Wolałbym, aby
kości nasze jak Elizeusza w samym grobie prorokowały. Ale nie idąc tak daleko,
powtarzam, iż chcieć wprzódy zepsuć naród, odjąć mu wszelką wiarę i cnotę, aby
tak wydobyć z niego siłę i podźwignąć go, uważam jako zaślepienie, na które nie
ma wyrazu. Niechby się taką ojczyzną cieszył, kto chciał, taką ojczyznę można
znaleźć i w piekle.
|