Strona poświęcona Józefowi Szujskiemu
Józef Szujski - O młodszości naszego cywilizacyjnego rozwoju. Szereg spostrzeżeń


[przedruk za: Józef Szujski, Opowiadania i roztrząsania historyczne, Warszawa 1882, 369-414]

 

Fakt politycznego upadku narodu polskiego, fakt, który w myśleniu o historii polskiej staje się koniecznie osią, około której się to myślenie obraca, doczekał się dotąd licznych dzieł swoich i cudzoziemców, które go wszechstronnie rozebrały. Trzeba przyznać na chwałę historiografii własnej, że bezpośrednią jego przyczynę, anarchiczność Polski, daleko lepiej uwidoczniła niż to uczyniły dzieła obce, które pragnęły koniecznie wywieść upadek z rozbicia i zepsucia społeczeństwa, w zamiarze bardzo łatwo odgadnąć się dającym. Pośmiertna żywotność społeczeństwa zadała im zresztą kłam wyraźny, podczas gdy objawy tegoż pośmiertnego życia wcale nie zadały kłamu twierdzeniu o anarchii. Przed i po rozbiorze Polski okazywaliśmy tenże sam brak politycznego rozumu, ducha organizacji, prawdziwego zmysłu zachowawczego.

Ale zgodziwszy się całym sercem, że anarchia przede wszystkim i brak politycznego rozumu spowodował upadek narodu, mamy przed sobą otwarte pytanie innego rodzaju. Czy byliśmy tak upośledzeni od Opatrzności, że sami jedni nie zdołaliśmy utworzyć trwałego państwa, znaleźć dostatecznych środków obrony, rozwinąć należytej energii odpornej, czyli też w dziejach naszych, w położeniu, w otoczeniu tkwiła jakaś przyczyna, która spowodowała nasz upadek, prawie jedynych z państw i społeczeństw zachodniej szkoły? Prawie jedynych, bo jedynymi nie byliśmy. Losu naszego doświadczyli Czesi, losu naszego doświadczyli Węgrzy na dwa wieki przed nami. Formy ich zniknięcia chwilowego z dziedziny historii były inne, skutek ten sam.

Pójdźmy na moment za tą analogią naszego losu. Jest ona ciekawą. I Węgrzy i Czesi przyszli na kilkadziesiąt lat przed upadkiem samodzielności, do pełnych praw wolnej elekcji. W jednym i drugim kraju uprzedził tenże upadek pełny rozwój stanowego parlamentaryzmu, na jednomyślnej zgodzie stanów opartego. Poczucie się w swoich prawach przeciwko prawom panującego, wiodło Węgrów i Czechów do szukania i wołania interwencji obcej. Proces upadku i eksterminacji uprzedzają prawie bezpośrednio czasy wielkiej pozornej świetności, u Czechów wojny husyckie i rządy Podjebrada, u Węgrów czasy Hunyadych i Macieja Korwina. W jednym i drugim społeczeństwie przyszło pod tym blichtrem świetnych czasów, do zabójczego rozłamu na stronnictwa arystokracji i demokratycznej szlachty, który pod panowaniem Władysława i Ludwika Jagiellończyków w zgubną przeszedł anarchię. Utrata wolności i niepodległości jednych i drugich, o której Polacy XVI wieku tak często ze zgrozą myśleli, była chwyceniem zanarchizowanych i chwilowo do bytu niezdolnych społeczeństw, w ryzy silnej i bezwzględnej polityki, zasobnej doświadczeniem wieków. Dwa państwa samodzielne, w średnich wiekach tak przeważną rolę odgrywające, nie straciły wprawdzie nominalnego bytu, ale byt ich narodowy w stanowczą z politycznym popadł niezgodę, a długie wieki praktykowano na nich srogą eksterminacyjną politykę.

Czy nie uderza na pierwszy rzut oka fakt, że proceder upadku Polski, chociaż o dwa wieki odległy, późniejszy, ma bardzo podobne towarzyszące okoliczności? Wolna elekcja, tak szkodliwa Czechom i Węgrom, trwa w Polsce. Instytucja stanowego parlamentaryzmu, za wzorem Czechów i Węgrów 1505 roku zaprowadzona, unicestwia wzniesienie się monarchii a kończy anarchicznymi sejmami. Wiotkość wyobrażenia o posłuszeństwie dla panującego, sprowadza wpływy obce i interwencję obcą. Tymczasem nie brak i Polsce epoki świetnej, jaką jest wiek XV i schyłek XVI. Nie brak w otoczeniu jej, u Niemców, trwogi przed jej potęgą. Polska ma Grunwald, jak Czechy mają Niemieckie brody. Nie każdy lud słowiański może się poszczycić Grunwaldem.

Czyli rację mieliby ci, którzy twierdzą, że Węgrzy, Czesi i Polacy, narody młodsze od europejskiego zachodu, zdolne były wprawdzie odegrać chwilowo pokaźną rolę w dziejach świata, ale nie potrafiły przejść fazy wewnętrznej organizacji z żywiołów niedojrzałych przedwcześnie do udziału w rządzie się garnących, że wskutek tego nieuchronnie przyjść na nie musiała chwila wewnętrznego upadku?

Czy w istocie są młodsze i starsze narody? Na tle jednej cywilizacji niezawodnie. Stanowi o tym wielkość zasobu cywilizacyjnego, który zebrały, długotrwałość szkoły, którą przeszły, liczba ostrych przewrotów, które zapamiętały, ciasnota bytu, w który się dostały. Dzieje z danych etnograficznych, przed wiekami wytworzonych, wyrabiają narodowy charakter. Włoch, Hiszpan, Niemiec, Francuz, Anglik są wytworem własnych dziejów. Nic w historii nie ginie, jak nie ginie w naturze. Suma dziejowych wrażeń odbija się w każdym ruchu, słowie i czynie człowieka, do pewnego narodu należącego. Siły, które na pozór w życiu uśpione leżały, dobywają się w danej chwili, jeżeli egzystowały w przeszłości. Potęgę jednych uczuć i wyobrażeń mierzyć można często ich antytezami. Instynkt zcentralizowanego rządu przeniósł się we Francji z monarchicznych w republikańskie czasy, jak w niesłychanej zabiegliwości jednostki demokratycznej widzieć można antytezę do czasów przedrewolucyjnej jej bierności. Niemiec, w czasach poniewierki swojej w XVII wieku, posłuszny i uległy despotyzmowi drobnych książąt, krył w sobie instynkt i żądzę panowania dzisiejszą. Instynkt polityczny Włocha zdołał się odrodzić z kataklizmów XVII i XVIII wieku.

Jeżeli tak się rzecz ma z usposobieniami, z popędami wewnętrznymi, cóż dopiero mówić o wyrobionych wiekami zasobach inteligencji, wątkach nabytej zręczności? Cóż mówić o tajemnicach rządzenia, o wyrobieniu politycznym? Jedno i drugie nie nabywa się ani w szkole, ani z książek, są to dobra narodowe, wymagające długoletniej praktyki walk wewnętrznych i zewnętrznych, dobra, które nie tylko w ludziach wytycznych, ale i w społeczeństwach tkwić muszą, które wiążą jednych z drugimi do szczęśliwego usiłowań skutku. Obok: emo propheta in patria, stawia historyczne doświadczenie: Nemo propheta sine patria...

Bywają więc z konieczności młodsze i starsze narody. A samo współistnienie ich wywołuje dalszą pomiędzy nimi różnicę. Starsze narody dają inicjatywę, okazują twórczość, myślą i czynem przywodzą innym... młodsze je naśladują. Naśladownictwo wiedzie za sobą cały szereg konsekwencji z nietrafnego, nieudolnego pochodzących naśladowania. Fazy bytu jednych odzywają się po pewnym przeciągu czasu u drugich, tworzą się analogie, ale i silne różnice, z odmienności rozwoju pochodzące. Naśladowcy Ludwika XIV niszczą Niemcy XVIII wieku, zanim zjawił się Fryderyk Wielki. Fryderyk stawia Prusy, Józef II podkopuje Austrię. Gustaw III ratuje Szwecję, Stanisław August nie wyratował Polski.

Osobne podobno miejsce trzeba w szeregu tych myśli pozostawić wychowaniu i szkole religijnej. Szkoła religijna i służba chrześcijaństwu postawiła Francję na czoło świata, narodowy antagonizm religijny wyrobił w Niemczech pychę narodową nieznającą granic i przywiódł je do zgrupowania się około protestanckiej potęgi. Konserwatyzm episkopalnego Kościoła natchnął Anglię sztywnością zachowawczą, spływającą na wszystkie inne instytucje. Z walk religijnych urosły nauki, urosło filozoficzne myślenie Włoch, Frakcji i Niemiec. Siła uczucia religijnego wywołującego walki religijne, stworzyła dzisiejsze przekonania europejskie, jednego i drugiego obozu. Przekonania te tym są silniejsze, im starszą szkoła religijna, im widoczniejszy dla dojrzałych związek tylu zagadnień życia z kwestią religijną.

Wspomnieliśmy o nauce, powiedzmy słowo o całej pracy umysłowej. Ma ona naturę rozumu stanu i zdolności politycznej: udziela się masom narodowym, rozszerzając w nieskończoność ich duchowy widnokrąg, siłą potrącenia wyobraźni, uczucia, myśli. Gdzie tych potrąceń więcej, tam rośnie z pokolenia w pokolenie siła inteligencji i dobrego smaku. Ruiny starożytnego Rzymu, budynki starej Italii pobudziły do najwcześniejszego rozkwitu sztukę i literaturę włoską. Nauka nie dała się nigdzie tak szczelnie zamknąć, aby ziarno jej nie padło w szerokie masy, rozwijając na swój sposób podane sobie myśli. Kształcącą wymowę posiadał kamień ciosowy spiętrzony w gotyckie tumy, wyżłobiony w delikatne koronki ich ornamentacji. Budowlami i pomnikami kształcił się nie tylko smak, urastało wyobrażenie o tym, co wielkie, szczytne i piękne. Narody, które przodowały na tym polu, musiały pozostawiać za sobą upośledzone, młodsze.

Podnieśmy jeszcze ciasnotę życia i walki o pierwszeństwo na małym stosunkowo terytorium. Podnieśmy skutki mieszanin ras i narodów odbywające się przed wiekami, wiodące do ciągłego tarcia, a przez to i ciągłego szlifowania narodowego, surowego materiału. Społeczeństwo rzucone w ciżbę, zupełnie inaczej się rozwinie, jak to, które się na pustce osadziło. Innej natury jest walka z przestrzenią, innej walka z ludźmi. Ta ostatnia, zbrojąc żywioł zaborczy w konieczną solidarność, kształci i wyrabia przede wszystkim polityczne jego cnoty. Daje ona też niezawodne pierwszeństwo przed tymi, którzy posuwając się w puszczę, osłabiają koniecznie nić społecznego wątku.

Ciasnota życia wywołuje koniecznie ostre walki. Kwestia religijna, polityczna, społeczna rzucona na wielką przestrzeń, traci swój charakter ostry i zapalny. Walka wymaga porozumienia się ludzi jednych dążeń, elektrycznego ich tknięcia się ze sobą, z którego wylatuje iskra pożarowa. Z codziennego stykania się na małej przestrzeni wyrastają antytezy, które powiadają sobie: Albo ty, albo ja. Przeraża się nimi patriarchalny spokój stojący na uboczu, stroni od nich domatorstwo, a przecież są one piętnem społeczeństw silnych, o wyrobionych przekonaniach, a co za tym idzie, o wyrobionych stronnictwach. Przestrzeń szeroka zna tylko związki po rodzinie i materialnych interesach, albo skłębienia mas po religijnym lub despotycznym fanatyzmie. Stąd przechwalania się dziejami o walkach łagodnych, o miękkim i flegmatycznym przebiegu zatargów nie na swoim miejscu.

W końcu ciasnota życia wpływa indywidualizująco na wyrób stanów społeczeństwa. Gdzie obok siebie na małym stosunkowo terytorium zasiedli ludzie różnego zajęcia, tam z konieczności powstaje usiłowanie zabezpieczenia praw i wolności, zdobycia tych praw i wolności i rozszerzenia ich. Powstaje ambicja swego stanu, której nie ma, gdy latyfundium przestrzeni bez miary uciska jednostki. Każdy stan hoduje swoją tradycję polityczną, uciekając się do środków, jakie mu przekazała przeszłość. Państwo gra na tych klawiszach, jak na instrumencie o bogatej skali głosów.

Po tych uprzednich uwagach, niech nam wolno będzie rzucić prawdziwą niespodziankę: ustęp z nie drukowanego listu Zygmunta Krasińskiego o historii polskiej. Jest on szczytem pesymizmu o niej, przy którym nawet nasza dzisiejsza krytyka historyczna bladą się wydaje. Jest on dowodem, jak nawet w epoce, w której mesjanizm i stawianie Polski przed wszystkimi innymi narodami świata było na porządku dziennym, nurtowały wprost przeciwne temu wyobrażenia. Słowacki powiedział:

Pawiem narodów jesteś i papugą!

Krasiński w rękopiśmiennym liście do ojca pisze:
„Byliśmy najniepewniejszym, najbiedniejszym, najbledszym, że tak powiem, narodem w historii i ludzkości. Nic nigdy organicznego, zupełnego, całego w nas me było, ani arystokracji, ani mieszczaństwa, ani ludu. Żeby nasza arystokracja miała była z kim walczyć, jak francuska, jak angielska, byłaby była dzielną i żywotną. Życie jest to tarcie się, jest to podwójność a nie jedność spokojna, a szlachta polska była jednością pańską, o nic niedbałą, bo nic jej się nie sprzeciwiało. Nie nauczyła się życia, w letargu leżała: obudzenie było śmiercią. — Zabierało się na coś w początkach, zdawało się, że my Słowiańszczyznę spoim i urządzim, garnęły się do nas narody i korony, ale z niczego korzystać nie umieliśmy, nic na czas zrobić… Gdzie kiedy jaki Polak był genialnym politykiem? Gdzie kiedy Polska wpływ na Europę, reakcję choćby wywarła? Dobrze gadać obcym o Turkach, ale w rzeczy samej wojny tureckie nie były u nas owocem rozmysłu, przewidywania, tylko dziełem chwilowym nieodbitej konieczności. Czyśmy
przejrzeli, jakby obalić potęgę turecką, czyli wyprawa
pod Wiedeń nie była prostym przypadkiem szczęśliwym (?)... A w naukach, w kunsztach, w sztuce, cóżeśmy stworzyli? Jest że poezja, architektura, malarstwo lub muzyka polska? Czyśmy mieli co polskiego kiedy na świecie, prócz rubaszności? Ubiór od zachodniej Europy, potem od wschodu pożyczony... język narodowy, porzucony dla umarłego, łacińskiego, potem dla żyjącego, francuskiego, literaturka (sic!) z konceptów włoskich, z maksym Cycerona, z wierszyków francuskich, z ballad niemieckich wyarlekiniona!.. W niczym geniuszu, w niczym życia... Po śmierci dopiero żyć nam się zachciało... Upiory z nas, nie ludzie. Upiory męczą się srodze: to sekret mąk naszych… Że wojen u nas religijnych nie było, to tylko dowód, że nikt w nie nie wierzył mocno. O to, w co ludzie wierzą, biją się — wojna jest znakiem życia. Naród polski bywał zawsze leniwym do wojny, do pospolitego ruszenia, lubił wygódki — ale za to fanfaron wielki, bo ten tylko chełpi się, kto czuje niedostatek rzeczy, z której się chełpi. Chełpliwość i naśladownictwo, to nasze dwa znamiona, a naśladuje ten, co nie ma nic własnego... Te dwie przyczyny razem połączone tworzą afektację, brak naturalności... Dlatego też my najmniej naturalni złudzi, dlategośmy często wystawni dla widzów, skąpi w domu; namiętni dla widzów, zimni w sercu. Dlatego krzyczymy a nie myślimy, dowodzimy bez przekonania... Jedyną tradycją była u nas swawola... Nawet bezinteresowność jest u nas lenistwem, szlachetność lekkomyślnym dogadzaniem sobie, kosztem dobra publicznego”[1].

Ale przestawszy się dziwić, że to w usposobieniu wysokiego nerwowego rozdrażnienia spisane słowo wyszło z pod pióra poety „Przedświtu” i „Psalmów”, szukajmy jego powodu. Nie mylimy się może, jeżeli przypiszemy je ryczałtowemu porównaniu Zachodu z nami. Ryczałtowemu, powtarzamy, i dlatego niesprawiedliwemu — niesprawiedliwemu, bo pociąga naród do odpowiedzialności za rzeczy, za które odpowiadać nie może. Wychodzi Polska na widownię dziejów ostatnia z rzędu zachodnich narodów, później od Czech i później od Węgier, którzy walką z Niemcami uprzedzili nasze wystąpienie. Wiąże się państwo w leśnym ostępie między Wartą i Wisłą, niedotkniętym żadną poprzednią cywilizacją, chyba dróg po bursztyn na bałtyckie brzegi. Formy najdawniejsze jej bytu naśladują pierwotne formy drużyny u Franków i Germanów. Kościół, przyzwany na pomoc przeciwko eksterminacji niemieckiej, gra w społeczeństwie rolę ograniczoną, od książąt zależną. Reforma wielka Grzegorza VII dokonywa się u nas późno, w XIII wieku. Wojny krzyżowe prawie wcale nas nie wciągają. Wykształcenie, które niesie Kościół i duchowieństwo, ograniczone w skutkach swoich cudzoziemczyzną licznego zakonnego i świeckiego duchowieństwa. Do XIV wieku, z wyjątkiem budynków klasztornych i niektórych kościelnych, Polska jest krajem drewnianego budownictwa i ziemnej fortyfikacji.

Cywilizacją, która jako usamowolniony i wszechwładny kościół, jako emancypacja rycerstwa, jako wolne osadnictwo na prawie niemieckim ją przenika, przyprowadza polityczny byt Polski na brzeg przepaści, część jej terytorium odrywa do Niemiec, część do Czech. Widocznie władza polityczna pozbawiona była wszelkiej wiedzy kierowania ruchem społeczeństwa. Wtedy na czeskich i węgierskich wzorach, rozpoczyna się organizacyjna praca Kazimierza W., stająca się podwaliną prawodawstwa, administracji i ekonomiki na dwa dalsze wieki. Polska raptownie dogania Europę, od murowania miast aż do założenia uniwersytetu. Powstaje za zetknięciem z zagranicą pierwszy zastęp ludzi politycznych. Anarchiczny żywioł upada z Borkowiczem i porażką polityczną wielkopolskich wielmożów.

Śmierć Kazimierza kładzie temu rozwojowi naturalnemu tamę, przywilej koszycki rzuca go na inne drogi. Przyłączenie Litwy i Rusi litewskiej cofa wstecz zadania wewnętrzne, zwraca do boju z germanizmem i do pokonania politycznego aneksów. Nigdy dosyć nie można położyć nacisku na tę nieznaną w dziejach Zachodu zmianę. Społeczeństwo, które zaledwie do europejskich zaczęło przychodzić porządków, ma przed sobą zadanie pokonania ogromnej, pół pogańskiej, pół schizmatyckiej przestrzeni. Zadanie chwyta w pierwszej linii Kościół, stąd jego w pierwszej połowie XV wieku wszechwładztwo. Czynnik królewskości, Jagiellonowie, już dla swego początku, dla dynastycznego stanowiska na Litwie, w koniecznej z społeczeństwem rozterce, lub w uległości dla tegoż społeczeństwa. Organiczność społeczeństwa, za Piastów istniejąca, stracona. Unia narodów, wobec zewnętrznych niebezpieczeństw pożądana, staje się momentem, gdzie się państwo z konieczności roztapia w olbrzymiej przestrzeni, gdzie w miejsce utworzenia uporządkowanego organizmu pozostaje zadanie podbicia go cywilizacją jednego obyczaju i wiary.

Dzięki ogłoszonym rewizjom kilku województw litewsko-ruskich, widzimy czarno na białym, jak to kraje o stosunkach przypominających Polskę XII wieku, połączyły się z nią w XVI. Przypatrzmy się współcześnie walkom politycznym i religijnym Polski XVI w., a przyznamy, że żądana unia tych prowincji i idący za nią powszechny parlament, musiał zalać przewagą głosów i dążeń w inną stronę skierowanych, wyższe stokroć uzdolnieniem i wykształceniem elementy czysto polskie. Litwa i Ruś sprowadzają na drobną własność szlachty polskiej ciężar latyfundiów, przygniatającą górę możnowładztwa. Po wielkich walkach szlachty z możnowładztwem, uwieńczonych chwilowymi zwycięstwami r. 1562 i 1564, któż wszechmocnie podnosi głowę po unii, podczas pierwszych elekcji, za Zygmunta III? Możnowładztwo tylko, któremu Ruś i Litwa możnowładztwa dała nową otuchę, które gotowało na szlachtę więzy najściślejszej klienteli.

Ten fakt świadczy wymownie, że ostatecznie przestrzeń pokonała ów niewielki, ale jędrny zawiązek polityczny, jakim była Polska. Ale pokonała ona ją i przetworzyła i pod innym względem. Taż sama szlachta, która walczyła z możnowładztwem i nie zwyciężyła, umiała zwyciężyć słabszego od siebie: mieszczaństwo. Mieszczaństwo stało prohibicyjną polityką, którą pracę jego osłaniał Kazimierz W. Szlachta, producentka surowca, pragnęła wolnego handlu w kraju w surowiec obfitym. Zdobyła go w r. 1565 a przez to samo podkopała byt mieszczaństwa. Przestrzeń rolnicza pokonała oazy przemysłu i rękodzieł.

Jeżeli też Z. Krasiński mówi o braku walk, religijnych czy politycznych, przez co zapewne rozumie krwawe walki zachodnie, gdzie szukać przyczyny rzeczywistej walk naszych politycznych i religijnych łagodności? Zaiste, nie gdzie indziej jak w przestrzeni znowu. W przestrzeni czasu i miejsca, w braku tej ciasnoty historycznej, która połowie dziejów narodu rozgrywać się każe między Tower i Whitehall, między Louvrem i placem de la Greve. Gdzie król, jak Jagiellonowie, pędził dni swoje na wozie, między Wilnem i Krakowem, między Gdańskiem i Lwowem, gdzie do Piotrkowa zjeżdżał na sejm co dwa lata, tam anarchii niestety nie brakło, ale starcia ostre miały czas przytępić się i złagodnieć. Gdzie szlachta zwróconą była ku pracy kanonizacyjnej, ku szukaniu bytu w oddalonych osadach, tam zaciętość stronnicza topniała od powiewu wiatrów, od oddechu pól chlebodajnych. Ileż to razy z pośrodka najgorętszych waśni rozbiegano się do żniwa lub orki?

W kolonizacyjnym też duchu, nieopuszczającym Polski jeszcze w XVIII wieku, gdyż i wtedy mrówcza zapobiegliwość i wytrwałość szlachty umiała jeszcze na zgliszczach wojen kozackich spokojne zakładać sadyby, w kolonizacyjnym duchu szukać przyczyny tej luźności, tej decentralizacji, tego buntu przeciw państwu, który odznacza przestrzenie wschodnie w ostatnich stuleciach bytu Rzeczypospolitej. Kolonista niesie ojczyznę ze sobą, najbliższe jego interesy są dlań miarą interesów państwa. Kolonizacyjna polityka zabija projekt wojny tureckiej Władysława IV, kolonizacyjna sprowadza bunt kozaków i przepiera jego krwawe rozwiązanie, kolonizacyjna rzuca rękawicę Konstytucji Trzeciego Maja. Zawrze ona jedna: krótko widząca, pełna indywidualnej pychy i ciasno pojętego interesu.

Ale gdzie przyczyna wiele złego politycznego, tam także niepojęta cywilizacyjna zasługa. Zaniesienie wiary na Litwę, przetworzenie olbrzymiej przestrzeni wschodniej na jednolitą, obyczajem i cywilizacją prawie jednostajną sadybę zachodniej, szlacheckiej rycerskości, posunięcie municypalnych porządków prawa niemieckiego w miastach, miasteczkach i wsiach poza Dźwinę i Dniepr, było pracą absorbującą niezmiernie i decentralizującą siły społeczeństwa, ale pracą dodatnią, pracą posuwania naprzód Europy i europejskości. Dokonywała ona się często wbrew politycznym niepowodzeniom, dokonywała z wytrwałością, i energią samorodną, której brak tak często czujemy w centrum życia politycznego.

Robocie tej oczywiście towarzyszy także działanie świeżo cywilizowanej masy na cywilizującą. Polska szlachecka Zachodu zaczyniła, jak gorczyczne ziarno, wielki kompleks wschodni, zaczyniła go duchowo i materialne, ale i przetworzyła się sama w tej robocie. Muskularny, przedsiębiorczy, cięty i zacięty szlachcic XV i XVI wieku, nie tylko nie podołał rozbiciu latyfundiów wschodu, ale przeciwnie, one rzuciły się na gniazdową Polskę, a wzbogacone na wschodzie możne rodziny nabywały w XVIII wieku rezydencje od zubożałej szlachty zachodniej. Typ szlachecki w swojej wędrówce na wschód, zwschodniał sam, stał się otyłym, kontemplacyjnym, wygodnym, powolnym, despotyzm pewien pański z indolencją łączącym. Zanim go strasznie pokonano, a pokonano bez energicznego oporu z jego strony, on sam pokonał wszystko, pokonał przede wszystkim warunki i więzy państwa. W typach czasu Augusta III dostrzega się kapryśny przesyt drobnych Cezarów, stoczonych wewnętrznie przez non plus ultra swawoli.

Młode więc społeczeństwo, zaledwie wstępujące w próg organizacji przez Kazimierza W., rzucone zostało w drugą młodość, w drugie ab ovo polityczne, w litewsko-ruski rozczyn. Dopóki od roztopienia chroniła go jeszcze Litwy i Rusi odrębność, widać w nim drgnienia potężne europejskiego dążenia do organizacji dalszej; od unii, prócz chaotycznego ruchu rokoszowego w r. 1607, drgnień tych już nie dostrzeże. Trudno jednak rozpaczać, że tak było: zadanie, które postawione zostało, przywiodło do politycznego upadku, a raczej nie przyprowadziło do politycznego zorganizowania się, ale zadanie to, spełnione wielostronnie na polu cywilizacyjnym, pozostanie na zawsze tytułem do wielkości i znaczenia.

Dwa są sposoby pokonania przestrzeni: cywilizacja i despotyzm. W Polsce, opartej o tradycję zachodu, biorącej z tych tradycji wszystko, co było najwolniejszym, pierwsza droga była naturalną koniecznością. Podminowano Litwę i Ruś litewską wolnymi instytucjami polskimi. Nasuwało się pytanie zasadnicze, pytanie przyszłości, co uczynić z dalszym wschodem, odmiennej zaborczej cywilizacji, opartej o jedność kościoła z państwem i tradycją wschodniego cesarstwa. Polityczny instynkt szlachty zachodniej nie wahał się, odpowiadał dwuwierszem: By był Fedor, jako Jagiełło, dobrze by z nim było. Jan Zamojski stawiał w r. 1588 ograniczenie elekcji do osoby księcia słowiańskiego, którym nikt inny być nie miał, prócz północno-wschodniego sąsiada, zawsze w nadziei przeprowadzenia jednej cywilizacji zachodniej przez wschodnie przestrzenie. Prawie współcześnie obfita ta w pomysły głowa wykazywała, że Polska potrzebuje prowincji, na kształt rzymskich, pozyskanych zaborem a bezpośrednio z państwem nie zlanych. Któryż z programów miał rację? Szlachecki i ów pierwszy Jana Zamojskiego był na razie niezawodnie fałszywym apetytem, przecenieniem sił, które mniejszemu zadaniu ostatecznie podołać nie mogły. Drugi program Zamojskiego, otoczenie państwa podbitymi, w ryzie trzymanymi prowincjami, miał niezawodnie więcej racji. Podołać przestrzeni w zabezpieczeniu na zewnątrz, było pierwszym zadaniem. Zasadniczo przeciwny prąd wschodni powstrzymać tylko było można rozwinięciem sił materialnych. Trzeba go było nadto zastąpić, trzeba było uprzedzić walną z półksiężycem walką. Dlatego zamierzony bój Władysława IV z Turcją był walną myślą polityczną.

Temu skutecznemu działaniu na zewnątrz, nieprzebytą zaporę postawiła organizacja wewnętrzna. Organizacja ta w r. 1573 ostatecznie dokonana postawiła, wiednie czy bezwiednie, trzy zasady: bezwzględnej swobody religijnej, niewojenności, jak najmniejszego rządzenia. Brano je tylekroć za tryumf Polski uprzedzającej inne narody, były one tymczasem tylko strojną szatą pół średniowieczną, uszytą na to, aby się w niej mogły zmieścić wszystkie sprzeczności wielkiego aglomeratu. Gdzie indziej wykazaliśmy, co w szczególności państwo popchnęło na tę zgubną drogę, co powiedziało: Jeżeli nie nasza wiara i nie nasz rząd, to żaden. Tutaj odkrywamy tylko najwewnętrzniejszą przyczynę długotrwałości tych instytucji: ich antyspołeczną i antypolityczną wygodę.

Kładzie więc pesymizmowi granice położenie Polski, jej niezasobna historyczna szkoła, jej wielkie kresowe zadanie nie zostające w żadnym stosunku do jej przygotowania, co więcej zostające w pewnym rodzaju błędnego koła z organizacją polityczną. Organizacja wymaga ześrodkowania, szerzenie się na obwód jest odśrodkową siłą. Stąd w ciągu dziejów naszych fragmentarycznie, bez ciągu, z piętnem fatalizmu występują usiłowania wojenne, choćby chwilowo świetne, usiłowania polityczne, choćby najmądrzejsze, usiłowania naukowe, choćby pełne blasku. Jedno tylko ma ciąg, skutek i względną trwałość, nasz ruch kanonizacyjny i unifikujący. Błyszczy on lemieszem pługa a od czasu do czasu płomieniem szabli, którą tylko stać na chwilowy piorun. Nie odejmuje to urywanej naszej epopei wartości: dramatu tylko brakło…

Z trzech upadków: węgierskiej, czeskiej i polskiej samodzielności, ostatni najdłużej kazał czekać na siebie. Organizm, przedwcześnie wolnością zbytnią zepsuty, umiał dwa wieki jeszcze nieść warunki cywilizacji zachodu na wschód oddalony.

Przymusowym objawem żywiołu, który przebył kresową służbę tylu wieków, jest dzisiaj ściągnięcie się w sobie. W tym ściągnięciu zdobył on się na wiele, czego brak dostrzegał Krasiński z nerwową rozpaczą. Zdobył się na samodzielną literaturę, na świetne usiłowania w sztuce i naukach... Z epoki, w której boleść podszeptywała mu wyjątkowe w gronie europejskich narodów stanowisko, upiększała i wynosiła jego przeszłość nad przeszłość wszystkich innych narodów, przechodzi do chwili, w której spokojnie odnajduje przynależne sobie miejsce, bez chełpliwości i wynoszenia się, ale i bez nerwowej rozpaczy. Pomni, co było jego zasługą i co być może jedynie jego dalszą wartością. Pomnieć powinien, że karty rozwoju historycznego niedomknięte i że — młodość obowiązuje więcej od wyczerpanej starości. Historia nie przebacza braków — braki wypełnić jest pierwszym przyszłości warunkiem. Brakiem głównym, najzgubniejszym było zatracenie politycznego zmysłu. Dasz że ten zmysł zdobyć, przywrócić społeczeństwu? Nie wątpimy — pod jednym warunkiem, aby go dobyć z siebie, z rozważania przeszłości, z obrachunku sumienia, a nie importować z zagranicy. Ten swojski, prosty i zdrowy zmysł powie, że to, co było dziejową zasługą, treścią, wartością naszą w przeszłości, jest zarazem główną, jedyną, niepokonaną siłą polityczną. Ten swojski powie, że nie masami, natchnionymi samowolą uczucia, ale zgrupowaniem ludzi około zastępu, posiadającego silne przekonania i dobrą wolę, stoją społeczeństwa. Powie, że nie w bezbarwności, chcącej się przypodobać wszystkim, ale w walce raczej zdań o środki do celu, nie w krzykliwej i płytkiej demonstracyjności ale w zachowaniu się męskim, spokojnym a czynnym, szukać należy haseł prawdziwej siły wewnętrznej.



[1] Zawdzięczam udzielenie mi tego listu uprzejmości p. hr. Róży z Potockich Krasińskiej.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/