(fragmenty
autorstwa Stanisława Koźmiana; ten i inne teksty Koźmiana zawarte są w wydanym
przez OMP wyborze jego pism „Bezkarność”)
Optymowicz
(właściciel apteki)
do
Trwożnickiego (urzędnika bankowego)
Głupisiówka nad
Szujówką –
Apteka pod
Czerwonym Kosynierem 53/21 9681.
Mości Dobrodzieju!
Dzięki ci
przesyłam, że nie odstępujesz od dawnego naszego zwyczaju i że utrzymujesz ze
mną korespondencję w sprawach ojczystych i publicznych. Dość długa przerwa
między dopiero co odebranym od ciebie listem a przedostatnim napełniała mnie
obawą, czy nie zamierzasz przerwać politycznej, a wielce ważnej korespondencji
z twoim wiernym, acz nie zawsze zgodnym w zdaniu sługą.
Muszę zacząć od
kłótni. List Twój, Mości Dobrodzieju, nie zdziwił mnie, ale wyznaję ci szczerze
wielce mnie zabawił, wybacz, rozśmieszył mnie nawet. List ten jest pełen od
początku do końca obawy, trwogi, strachu z powodu obecnego stanu rzeczy
publicznej i risum teneatis amici, głębokiego żalu z obrotu, jaki wzięła
sprawa protestacji1. Ależ, mój Mości
Dobrodzieju, taki obrót rzeczy to przecież młyn na naszą wodę, nas jedynych i
prawdziwych patriotów. Im większe niezadowolenie w kraju, tym lepiej; bo
zadowolenie to uśpienie; im mniej się powiodą takie środki i środeczki, jak owa
mizerna protestacja, tym lepiej, bo tym głębiej zakorzeni się w sercu i
sumieniu ludu, że tylko wielki środek jest zbawczym! Czyś mógł kiedykolwiek
przypuścić, Mości Dobrodzieju, że ja i nasi zadowolimy się pomyślnym skutkiem
protestacji?! Przebóg! Tej krzywdy przecież nie robiłeś mi nigdy! My
popieraliśmy protestację w sejmiku i za sejmikiem dlatego tylko, żeśmy
widzieli, że ona nie może być przyjęta, a że skoro przyjęta nie będzie, posłuży
tylko do przyspieszenia upragnionej chwili, sprzątnie z widowni politycznej
zawadzające nam osobistości i przygotuje umysły do rozpoczęcia wielkiego
dzieła. A nawet, podziwiaj naszą przezorność, na wypadek, gdyby protestacja
odniosła była pomyślny skutek, mieliśmy gotowe żądania, jeszcze wprawdzie
niedostateczne, ale równie dalej sięgające, z którymi nawet nasi w sejmiku wystąpili.
Protestacja nie jest wcale naszym dziełem; tylko myśmy zmusili do niej
reakcjonariuszy; za mało ona żąda, aby odniósłszy pomyślny skutek mogła nam
usta zamknąć, za wiele, aby za jej pomocą reakcjonariusze mogli zwyciężyć.
Znowu postawiliśmy ich między Scyllą i Charybdą, i to jest prawdziwym dziełem
naszym, niech brną dalej, teraz już tylko trzeba ich popychać i popychać, a
zabrną zupełnie. A więc Mości Dobrodzieju nie do mnie się udawaj z żalem, z powodu
niepomyślnego obrotu protestacji. Dla mnie ten niepomyślny obrót to manna
polityczna, manna zesłana z nieba zgłodniałemu od sześciu lat. Teraz dopiero,
kiedy już czuję, że wchodzimy na bity gościniec prowadzący do czynu, oddycham
swobodniej i jestem zdrów, szczęśliwy i pełen niezwykłej energii.
A ciebie dlaczegóż
położenie kraju i sprawy zatrważa? Z kraju zapewne i ja niezupełnie jeszcze
jestem zadowolony, jeszcze on ospały, ciężki, nieświadomy swoich celów. Ale
sprawa, na miłość Boga! sprawa nigdy lepiej nie stała i trzeba być strasznie
zaślepionym, żeby nie widzieć, że już, już niedługo wybije godzina zbawienia i
wielkiego czynu! Godzina ta musi wybić! Są sprawy święte, potężne, olbrzymie,
które, jak to już jeden z naszych powiedział, dość zaafirmować, aby im
zwycięstwo zapewnić. Otóż ja ci afirmuję, że Polska cała w naszych granicach
będzie, a nawet już jest, bo jest w sumieniu naszym, w sumieniu ludu, w
sumieniu młodej Europy, bo nareszcie my, patrioci, mieliśmy przecież raz odwagę
wypowiedzieć to tutaj, na tej ziemi Judaszów idei polskiej i teraz dzień w
dzień już jak pacierz powtarzamy to wobec ludu i Europy, dla tym większego
upokorzenia wszystkich odstępców i reakcjonariuszy galilejskich! Przypomnij
sobie tylko, co to za opłakany był stan rzeczy zaraz po przerwaniu wielkiego
dzieła 63. roku i porównaj ówczesne nasze położenie z obecnym, a nabierzesz
niemało otuchy. Cóż się wtedy działo?
Skompromitowani
chwilowym ustaniem powstania, które reakcjonariusze przerwali we własnych
widokach, musieliśmy my, dobrze myślący, zamilknąć, a im zostawić wolne pole do
działania. Falanga patriotyczna rozproszona, zgnębiona, zdyskredytowana, nie
mogła popierać jedynej zbawczej dla sprawy myśli – nieprzerwalności powstania.
A iluż to nas zdradziło, iluż odstąpiło, iluż przeszło do rozsądnych i zimnych,
iluż zwątpiło w skuteczność nieprzerwalności powstania! Rozum polityczny
nakazuje w takich chwilach przeczekać, toteż umieliśmy przeczekać, a teraz,
chwała Bogu, znowu górą nasi i wszystko, wszystko nam wróży, że się coraz
więcej zbliżamy do upragnionego celu, bo znów chwytamy się jedynie w naszym
położeniu racjonalnych i zbawczych środków. Nie potrzebuję ci dowodzić, że dla
narodu uciemiężonego i to uciemiężonego przez trzy potencje, jeden tylko środek
jest zbawczy, jedna polityka możliwa; ta, którą ja streszczam w słowach –
nieprzerwalność powstania. Wszystkie kompromisy, dyplomacje, oglądanie się na
to i owo – to banialuki, to wymysły reakcjonariuszy. My jedni, wierzący tylko w
skuteczność wielkiego środka, przechowujemy od 1772 r. ogień święty; my
Westalki idei polskiej. Naszymi środkami działania są: utrzymanie nieustającego
niezadowolenia w kraju, wykazywanie niedostateczności wszystkich mniemanych
koncesji, ciągła protestacja, bezwzględna opozycja i agitacja, która jest
najdzielniejszym środkiem, bo już bezpośrednio stykającym nas z wielkim celem,
agitacja, która, dobrze prowadzona, utrzymuje sama przez się nieprzerwalność
powstania. Celem zaś naszym, do którego tymi środkami zawsze dochodzimy, jest
wielkie dzieło, czyli powstanie. Tak jest, powstanie, bo naszym ostatecznym
celem jest Polska, a że jak dwa a dwa jest cztery, Polska tylko powstaniem
powstać może, więc powstanie musi być naszym bezpośrednim celem, a ciągłe jego
utrzymanie najgorętszym naszym życzeniem. Nieprzerwalność powstania, to Polska,
i powiadam ci, że gdyby od pierwszego rozbioru powstanie nie było nigdy ustało,
Polska byłaby nigdy nie przestała istnieć.
Dziś rzeczy tak
stoją, że tylko powstanie jest Polską. Ale niestety, są chwile, w których
reakcja bierze górę, a wtedy, jeżeli nie zdoła przeciąć, to przynajmniej gmatwa
nici nieprzerwalności powstania. Wtedy oddalamy się od celu, wtedy kraj zdradza
Polskę; gdy my znowu naprawiamy szkody, wyrządzone sprawie przez reakcję, i
trzymamy w ręku nić nieprzerwalności powstania, wtedy sprawa na dobrej drodze,
wtedy zbliżając się coraz bardziej i niewątpliwie do powstania zbliżamy się tym
samym do niepodległości i wolności. Otóż już teraz, po dość długiej przerwie,
my, dobrze myślący, możemy się policzyć, możemy się naradzić, co mówię, już
działamy. Bo bądź spokojny, Mości Dobrodzieju, my nie śpimy. A do tego, jak
nasi teraz zmądrzeli, jak ostrożnie i względnie działają, jak nikogo nie chcą
zrażać ani przestraszać, i słusznie, bardzo słusznie, bo przecież tą głupią
szlachtę to można czymkolwiek spłoszyć. O wierz mi, że my teraz zmądrzeliśmy,
my chwilowo się na wszystko niby zgadzamy i przystajemy, nawet na tę śmieszną
idiotów politykę przymierza z rakuskim2
cesarstwem! Musimy się najpierw wkorzenić, uspokoić obawy szlachty, zaskarbić
sobie jej zaufanie niejakim umiarkowaniem i szczególnie dobrze udaną
bezstronnością. Ależ bądź pewny, że nasi nigdy nie odstąpili od naszej
zasadniczej, a jedynie zbawczej myśli – nieprzerwalności powstania.
Tylko dobrze uważaj
Mości Dobrodzieju! Kiedy ja mówię o nieprzerwalności powstania, to nie rozumiem
koniecznie pod tym ciągłej zbrojnej walki, broń Boże! Tego musimy nawet
absolutnie się wypierać; tym więcej, że są łajdaki, którzy dla popsucia naszym
szyków wciąż ich o to oskarżają. Ale widzisz, można utrzymać nieprzerwalność
powstania rozmaitymi sposobami, tylko do tego trzeba żelaznej woli i giętkich w
rękach przywódców narzędzi. Żelaznej woli nigdy nam nie brakło, narzędzia już
się znalazły. Wprawdzie w kraju, tym głupim kraju, trudno było o potrzebnych
nam ludzi; ale ostatni wielki moment powstańczy przyniósł sprawie i tę jeszcze
wielką korzyść, że utworzył falangę ludzi gotowych na wszystko. Cała nasza
narodowa organizacja łaknie narodowego zajęcia i utrzymania. Grosz publiczny, Mości
Dobrodzieju, zarobiony z chwałą i użytkiem dla ojczyzny i wielkiej sprawy, to
ponętna rzecz dla szlachetnych dusz! Jak to miło żyć z pracy, która przyspiesza
zbawienie ojczyzny, a ochrania ją od ostatniej zguby i zagłady. Najwięcej też
wabimy naszych ludzi nadzieją, że się znowu kasa narodowa napełnia. Podatki
narodowe, narodowe dodatki do podatków – to dopiero ściąganie do kraju naszych.
Chociaż my to teraz inaczej urządzimy; bo widzisz, mój Mości Dobrodzieju,
system moskiewskich kontrybucji wcale nie jest zły; to prawdziwie racjonalny
środek; mieliśmy już o nim niejakie przeczucie w 63. roku. Co to jest podatek?
To zużyty stary sposób. Podatek nie dosięgnie bogaczy ani magnatów, a tu o to
głównie idzie. Polska musi powstać tym, czym upadła, to jest wielkimi majątkami
wielkich panów. Co to szlachta? Szlachta to plewy. A więc kontrybucje,
kontrybucje na Kmitów, Firlejów, Tenczyńskich3
i wszystkich tych reakcjonariuszy i kretynów. Najwyższy rozum polityczny, Mości
Dobrodzieju, jest umieć korzystać z nauki danej nam przez wrogów. Przede
wszystkim walczymy jego bronią przeciw wewnętrznym nieprzyjaciołom. Ten środek
będzie zbawczy, szczególnie tutaj w Galicji, gdzie magnateria, to ohydne
paskudztwo, najgłębiej się zakorzeniło. Proszę cię, Mości Dobrodzieju, co to za
ogromne tu są majątki, do których dotąd nigdy nie mogliśmy się dobrać dla dobra
sprawy. Skoro raz potrafimy użyć tego narodowego kapitału leżącego odłogiem,
czegóż nie zbudujemy? Polskę! Polskę w naszych granicach!
Otóż dla nabrania
otuchy, mój Mości Dobrodzieju, zważ dobrze, jak nam wszystko sprzyja. Taki
człowiek, który był już ministrem albo komisarzem, a takich jest dosyć,
przykrzy sobie w bezczynności i to w bezczynności bezpłatnej, a tym samym da
się łatwo użyć. Ale jak już wyżej powiedziałem, z powodu głupoty kraju i
zupełnej zdziecinniałości szlachty, trzeba ostrożnie i powoli postępować,
dlatego zaczęliśmy od najniewinniejszego środka i założyliśmy nasze dzienniki i
dzienniczki. Lecz z drugiej strony powierzyliśmy ich redakcje tylko takim ludziom,
którzy nie znając Galicji, nie mogą być zarażeni prowincjonalizmem; tacy
ludzie, choćby nie chcieli, muszą na oślep iść tam, gdzie my im każemy, a
lokalne wpływy żadnego do nich nie mogą mieć przystępu. Muszą oni pisać i
działać w duchu wielkiej, ogólnej idei, nielitościwie poświęcać każdy miejscowy
interes, a tym samym zabić Hydrę polityki tak zwanej użytecznej i rozsądnej,
która fatalnie odciąga nas zawsze od wielkiego dzieła. Te dzienniki i
dzienniczki powoli przygotują umysły do wielkiej chwili. I już dobrze, bardzo
dobrze się nam wiedzie, duch się podnosi, agitacja w umysłach rośnie jak na
drożdżach, nasi przeciwnicy już zużyci, słabi a próżni, na naszą bezwiednie
nachylają się stronę. Popularność, popularność Mości Dobrodzieju, to matnia, w
którą łowimy najgrubsze ryby!
Wyraz “powstanie”
jeszcze nie wymówiony, broń Boże! A to po co? Nawet nasi sierdzą się i gniewają
strasznie na tych, którzy oskarżają ich o podobne zamiary, i bardzo mądrze
robią, bo przecież cóż łatwiejszego, jak wystawić na śmieszność tych, którzy
dziś już straszą powstaniem; a to ich zużyje i nie będą nam w stanowczej chwili
stać na przeszkodzie. Teraz bowiem nie idzie wcale o to, co zwykle rozumieją
pod wyrazem “powstanie”, to jest zbrojną walkę, bo nawet nie wiem dobrze z kim
by rozpocząć w obecnej chwili tą walkę, ale idzie o rzecz stokroć ważniejszą,
bo o utrzymanie – nieprzerwalności powstania! Otóż pod tym względem doskonale
idzie, obowiązek utrzymania tej nieprzerwalności zakorzenia się w sumieniach
wielu, potrzeba utrzymania jej już jest dowiedziona, a w końcu nieprzerwalność
powstania przemawia do wyobraźni ludu, tego ludu, który już do tego stopnia
dojrzał, że umie się zbierać pod gołym niebem! Nie mogę więc zawołać: jest już
Polska!? Ale nie unoszę się entuzjazmem, tylko rozumuję. Słuchaj dobrze, Mości
Dobrodzieju! Jak już rzekłem, Polska to powstanie, a więc powstanie to Polska,
bo powstanie to zmartwychwstanie! Idę dalej: nieprzerwalność powstania musi
utrzymać przy życiu Polskę, a więc skoro utrzymamy nieprzerwalność powstania,
tym samym utrzymamy i zabezpieczymy byt Polski. To już nie logika, to
matematyka, to dwa razy dwa cztery. A co mnie najwięcej cieszy, to to, że ta
głupia szlachta, bez której jeszcze, niestety, ani obejść się, ani nic zrobić
nie można, zaczyna się garnąć do nas, abonuje przykładnie nasze dzienniki,
wygaduje na reakcyjne organy, które ją przecież już znudziły, jednym słowem nam
wierzyć zaczyna, a co najważniejsze, zdaje się, że już zapomniała o niedawnej
przeszłości. Zaślepienie szlachty – to najdzielniejszy nasz sprzymierzeniec.
Oni się zawsze dadzą złapać. Poczciwcy, ostrzą sami brzytwę na własne gardło;
bo jużci przecież w upragnionej chwili wielkiego czynu oni pierwsi muszą paść
ofiarą, to się ma rozumieć, tego w żaden sposób ominąć nie można. Krwią i
żelazem w dzisiejszych czasach dochodzi się do wielkich rzeczy. Ty pewnie się
na tę myśl zatrwożysz, powiesz, że szkoda, że lepiej by tego uniknąć. Mój Mości
Dobrodzieju, co tam za szkoda, że kilkunastu lub nawet kilkuset durniów wyrżną,
byle sprawę zbawić i dojść do wielkiego czynu. Już niezadługo opanujemy całą tę
szlachtę, ani się spostrzeże kiedy, i znowu będzie musiała tańczyć, jak my jej
zagramy i iść z nami i za nami, a tyle tylko zyska na swoim oporze i głupocie,
że znowu nie ona rozpocznie wielkie dzieło, ale my, ludzie odwiecznego
poświęcenia, ludzie myśli, ludzie krzyża, ludzie ludu i narodu.
Ja więc zapatrując
się na położenie zupełnie odmiennie od ciebie, wyznaję, że teraz już widzę
wszystko w różowych kolorach. Jedynym celem naszym na teraz – ja jeszcze
trzymam się na uboczu, ale jak będzie potrzeba, znajdę się tam – jest
utrzymanie nieprzerwalności powstania, nie mówiąc o powstaniu, ani też pchając
wyraźnie do niego, przeciwnie, wypierając się tego z udaną ironią. Gdzie zaś i
kiedy ono wybuchnie, to rzecz przyszłości. Przypomnij sobie co powiedział
Mistrz4: “W Polsce nigdy nie można być
pewnym, czy już gotowe są materiały do powstania, ale przecież zawsze ich jest
tyle, że powstanie rozpocząć można; a wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewałem,
najwięcej znajdowałem palnych żywiołów”. Dla twojej jednak nauki zauważę, że
główną przyczyną upadku i chwilowego przerwania dzieła 1863 roku było to, że
nie zdołaliśmy przenieść powstania do Galicji. Gdyby tutaj było powstanie
zakwitło, byłoby to zmieniło położenie rzeczy, zatrzęsło w posadach Europą, a w
każdym razie utrzymało nieprzerwalność. Reakcja, reakcja przeszkodziła.
Reakcjonariusze pod pozorem służenia sprawie wcisnęli się między nas i
zdradzili sprawę, bo na żaden sposób nie chcieli pozwolić na przeniesienie
ruchawki do Galicji. My zaś w stanowczej chwili zgrzeszyliśmy słabością,
zachwialiśmy się. Trzeba było wtedy skazać na śmierć sześciu tylko reakcjonariuszy
najczynniejszych, a bylibyśmy mieli ruchawkę w Galicji. Jeden z naszych doradzał
ten środek zbawczy, ale inni nie śmieli go użyć i powstanie upadło, bośmy go
nie umieli przenieść do Galicji; ale dla chwały zasady zapewnić cię mogę, że
ostatnim słowem naszych było – powstanie w Galicji. Pod względem
nieprzerwalności powstania my musimy z konieczności trzymać się systemu
trójpolowego gospodarstwa. Niestety jedno pole musi zawsze ugorować, lecz za to
wypada nam tym skwapliwiej zasiewać inne.
W tej chwili o W.
Księstwie Poznańskim nie ma co mówić, zabór moskiewski po obfitym plonie, jaki
nam dał w 63. roku nie będzie skończony ani dopełniony dla nas, dopóki w
Galicji nie wypróbujemy naszego dzieła. Co potem się stanie, tego ci nie
powiem, tego ci powiedzieć nie mogę, ale coś będzie, możesz mi wierzyć. A przy
tym co tu za pole i sposobność dla przeobrażenia społecznego ducha polskiego!
Cóż to za nieoceniony do tego, a dotąd niezużyty żywioł – tutejszy chłop!
Będziemy więc tu mieli w mniej lub więcej oddalonym czasie jednocześnie i
powstanie, i społeczną, nie wielką, ale skuteczną rewolucyjkę. To są wyłącznie
i jedynie dwa zbawcze dla Polski środki, a więc – trzymam się zawsze ściśle
logiki – skoro użyjemy tych dwóch środków, zbawimy Polskę, jak dwa a dwa
cztery. Trzeba przede wszystkim dążyć do umożliwienia środków, a więc
przygotować umysły do ich użycia, bo już to w Galicji mają niejaki wstręt do
nich. Jak ci już powiedziałem, dzienniki i dzienniczki nasze zaczęły robotę.
Mój Boże! nieźle zaczyna się im wieść, a mnie aż serce rośnie. Ale dzienniki to
nie dosyć. Moja dusza raduje się, widzę już Polskę, kiedy spojrzę na ten
doskonale, po mistrzowsku przez naszych obmyślany plan rozmaitych owacji,
demonstracji, agitacji. Otóż widzisz, Mości Dobrodzieju, to jest prawdziwy
sposób utrzymania nieprzerwalności powstania. Jeżeli już nie wiem jaki wojownik
podobno w starożytności powiedział, że do wojny potrzeba tylko trzech rzeczy,
to jest pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy, to do utrzymania nieprzerwalności
powstania również tylko trzech rzeczy potrzeba: demonstracji, demonstracji,
demonstracji. Nasza poczciwa emigracja dała w zeszłym roku hasło. Żałuj, żałuj,
żeś nie był w Raperswillu na obchodzie rocznicy konfederacji barskiej, jak tam
było przyjemnie, błogo, miło dla serc naszych, bezpiecznie i swobodnie; tam,
tam dopiero uczuła się Polska Polską prawdziwą, bo się nie było ani pod knutem
moskiewskim, ani pod okiem policji. Tam, tam zapominało się o przeklętej
Galicji, bo oddychało się powietrzem wolnej, niepodległej Polski w granicach
1772 r.
Teraz nasi nie
opuszczają żadnej sposobności, aby demonstracjami utrzymać w kraju
nieprzerwalność powstania. Ktokolwiek się zjawi, robią mu owację. Mamy cały
szereg ułożonych demonstracji. Obchód Unii [Lubelskiej – przyp. red.] i
przeniesienie zwłok Adama [Mickiewicza – przyp. red.] to są dwie potężne
demonstracje, które odkryliśmy przed okiem publiczności i profanów. Inne,
dalsze demonstracje mamy już za pasem, i niech się tylko te dwie udadzą, a
wszystko pójdzie dobrze. Jak to my tak ułożyliśmy rzecz wspólnie z naszym
wielkim Towarzystwem w Tygrysowie5, że
co roku będzie w kraju co najmniej jeden obchód. Tylko o tym za wcześnie
jeszcze wspominać; bo by to mogło znowu szlachtę spłoszyć, w każdym razie
reakcjonariusze nie omieszkaliby tego użyć jako broni przeciw nam. Jak to
obudzi i wzburzy umysły, ten wspaniały obchód Unii! Jak to oburzy Moskali,
którzy nowymi zapewne okrucieństwami podniecą upadający duch w Królestwie i
Zabranych Prowincjach i przygotują tym sposobem ludność tamtejszą do nowego
wielkiego czynu. Widzisz, Mości Dobrodzieju, tu już jest głębsza myśl
polityczna. Biedacy, zasnęliby tam, wpadli w apatię, gdybyśmy ich stąd nie
orzeźwiali, nie mając zaś dziś innych w rękach środków, musimy używać Moskwy do
obudzenia i podtrzymywania tam ducha.
Arcydziełem naszej
szkoły jest umiejętność używania w naszych celach wrogów. Podczas ostatnich
wielkich wypadków nasi wpadli na szczęśliwą myśl używania policji do pozbycia
się reakcjonariuszy i niebezpiecznych indywiduów; nazywało się to w ich języku:
schować do szuflady. Było to szczytem genialności rewolucyjnej!
Ale wracam do
obchodu Unii; jakie to będzie pole do mów, do agitacji, nie tylko w Tygrysowie,
ale także na prowincji. Mój Boże! Są osły, którzy mówią, że ten obchód nie ma
dziś sensu, skoro Litwini nie mogą na niego przybyć, a Rusini nie zechcą. Po co
tam mają być koniecznie Litwini i Rusini? Niech my tam będziemy, czy to nie
dosyć? Czy to nie najlepszy dowód siły i energii, to stawianie czoła wszelkim
chwilowym przeciwnościom? Kto by tam w takich chwilach jak dzisiejsza oglądał
się za historią albo ściśle się jej trzymał. Tu nie idzie o historię, ale o
politykę, otóż z naszego punktu widzenia ten obchód będzie wielce politycznym.
I ta poczciwa szlachta garnie się do tego obchodu, chociaż jej miejsce nie tam,
bo ona zawsze rozdwajała tylko. Ona się zapewne łudzi, że ten obchód jest
uczczeniem dzieła przodków, ale w tym się grubo myli, bo też teraz zupełnie
inaczej zapatrujemy się na Unię i dlatego obchodzimy jej rocznicę. Unia to akt
wyłącznie demokratyczno-socjalny, to pierwsza część kontraktu socjalnego Jana
Jakuba Rousseau i Deklaracji Praw Człowieka. Ale tego wszystkiego szlachta
jeszcze nie pojmuje, a tymczasem czy widziałeś kiedy, żeby szlachta umiała się
oprzeć pokusie ukazania się w kontuszu, wypowiedzenia mówek, ucałowania się i
podpicia sobie? Jak ja i nasi śmiejemy się serdecznie w takich wypadkach ze
szlachciców! Przebacz nam Boże, ale to wierutne durnie.
Jeszcze umysły nie
uspokoją się po obchodzie Unii, jeszcze nieprzyjazne potencje rozdrażnione będą
wielce, aż tu się zaczną przygotowania do przeniesienia zwłok wieszcza narodu.
Co za widok! Co za prognostyk! Ja ci mówię i wierz mi, jak zwłoki Adama spoczną
na zamku gawronowskim6 niedaleka już
będzie chwila zbawienia, chwila wielkiego czynu! Ktoś, naturalnie
reak[cjonariusz], zarzucił, że nie wypada narażać popiołów wielkiego wieszcza
na zemstę wrogów, że Gawronów będąc wystawiony na zmienne losy wojny, która
zdaje się być nieunikniona, lepiej przeczekać te niepewne czasy, ażeby nie
dopuścić do znieważenia przez barbarzyńców popiołów wielkiego geniusza. Tere
fere kuku, mości dobrodzieju! Plewy na młode wróble? Co to są popioły? Popioły
są do tego, ażeby się dla sprawy narażały!
Nam tu nie idzie
tak dalece o Adama ani o zamek gawronowski. Piękne miejsce dla Adama obok tych
niedołęgów królów i tych zgniłych magnatów! Nam idzie tylko o to, żeby zrobić
potężną demonstrację. Otóż Adam jest taką postacią, że wszyscy muszą się
zgodzić na uczczenie jego pamięci, że nikt nie będzie śmiał ani usunąć się od
obchodu, ani publicznie wystąpić przeciw niemu. W tym sztuka, żeby właściwy
robić wybór. O! bo to już z wyjątkiem naszych, odwagi cywilnej nikt u nas nie
ma. To całe nasze szczęście i dlatego, pomimo wstrętu szlachty i oporu
reakcjonariuszy, prawie co dziesięć lat możemy na pewno wszędzie w jednej z prowincji
polskich urządzić powstanie i posuwać tym sposobem naprzód wielką sprawę. […]
W jednym tylko nasi
pokpili sprawę i dowiedli tego, czego po nich żądaliśmy, wielkiej nieznajomości
kraju, oto tym głupim konceptem odwoływania się do zdania wyborców. Piękny mi trybunał
tutejsi wyborcy, już raz złożyli egzamin wybierając takie lalki do Sejmiku i do
Rady. Może ta próba wypadnie na naszą korzyść w niektórych miastach; ja znam
moją Galileę i przeczuwam, że ostatecznie nie wyjdzie to na naszą korzyść. To
zgniłe społeczeństwo, Mości Dobrodzieju. Nim skończę, muszę przed tobą, Mości
Dobrodzieju, odsłonić jeszcze jedną stronę sytuacji, o której przypadkiem sam
się dowiedziałem. Otóż jeden z naszych, przejeżdżając przez Głupisiówkę,
wstąpił do mojej apteki i wytłumaczył mi, jak głębiej wypada się zapatrywać na
położenie obecne i jak rozumieć w chwili obecnej nieprzerwalność powstania i
potakiwania przez naszych polityce austriacko-polskiej, czego ja, wyznaję,
nigdy pojąć nie mogłem. Powiedział on, że skoro głupcy tutejsi postanowili
trzymać się państwa rakuskiego i skoro ta myśl już dosyć głęboko wkrzewiła się
w umysły, więc teraz nie można z nią walczyć otwarcie, ale trzeba obrócić kota
do góry ogonem i pchać Austrię do jak najprędszej wojny z Moskwą, dopóki
państwo rakuskie jeszcze niegotowe; że chociażby do tej wojny nie doszło, to
jednak takie pchanie musi wywołać zmieszanie i popchnąć, jeżeli już nie
Austrię, to kraj do czynu. Ostatecznym skutkiem tej polityki będzie zawsze
upadek albo rozsadzenie państwa rakuskiego; najlepszym zaś do tego środkiem
jest tyle żądać swobód i rozmaitych rzeczy, żeby albo ich nie dano nam, albo
żeby rząd, czyniąc zadość naszym życzeniom, ujrzał się natychmiast wplątanym w
aferę z Moskwą. Co potem się stanie, nie umiał mi powiedzieć, ale zaręczał i
wierzę mu, że będzie dobrze, zawsze lepiej jak teraz, bo chociażby tu chwilowo
przyszli Moskale, to przecież Moskale lepsi jak dotychczasowy serwilizm kraju.
Oto są głębokie myśli i plany, które mi wyjawił jeden z naszych. I jakże się
mam nie cieszyć, Mości Dobrodzieju, kiedy widzę, że tacy ludzie zaczynają być
czynni! Potencje europejskie będą także musiały dla nas coś zrobić; co, tego
jeszcze nie wiem; ale one są także podległe odwiecznemu mechanizmowi historyczno-społecznemu
i dlatego bezwiednie będą musiały się przyczynić do wielkiego dzieła; ja tego
dokładnie wytłumaczyć dziś nie mogę, ale to czuję wybornie. Biada wrogom i
reakcjonariuszom! Jak raz ludy się ruszą, będą szły na oślep i wszystko przed
sobą walić będą! Tylko nie trzeba na nic i na nikogo rachować, broń Boże! To by
był dopiero wielki błąd, trzeba te nadzieje zostawić reakom; my zaś musimy
niezachwianie trzymać się zasady o własnych siłach. Bo widzisz, gdybyśmy raz
przyjęli zasadę, że Polska powstać może tylko za pomocą Europy, to, jak Europę
kocham, nigdy byśmy nie doszli do wzniecenia ruchawki i do wielkiego czynu,
koniec by to położyło nieprzerwalności powstania, bo wtedy oczywiście
musielibyśmy zawsze czekać na sposobną chwilę, gdy przeciwnie trzymając się
zasady o własnych siłach, możemy zapalić fajerwerk, ile razy nagromadzimy
dostateczną ilość palnych materiałów. Dlatego też owa zasada rachowania na obcą
pomoc i czekania na sposobną chwilę jest głęboko reakcyjna, nam wstrętna i
przeciwna najżywotniejszym naszym interesom.
Ale kończyć muszę
ten i tak zbyt długi list. Żegnam cię więc, Mości Dobrodzieju, braterskim
uściskiem; bądź dobrej myśli, bo wszystko idzie jak najlepiej; jeszcze w żadnej
epoce naszej historii nie staliśmy tak świetnie i tak blisko celu. Żegnając cię
raz jeszcze, zaklinam, abyś przybył do Tygrysowa na obchód Unii. Na miłość
Boga! Nie daj się powodować duchem Gawronowa, ani też zatrwożyć przez twoich
przełożonych, tych podszytych tchórzem bankokratów. Do owej chwili wypadki
dojrzeją; niewątpliwie wywalczymy na kraju abstynencję i podczas obchodu będę
mógł niezawodnie coś więcej ci powiedzieć.
Twój
Oktawiusz
Optymowicz
Rozmowa
pana Piotra z panem Pawłem
P.
Piotr.
Jakże się miewasz, szanowny panie Pawle?
P.
Paweł.
Dziwna to rzecz, na tym rynku gawronowskim trudno się nie spotkać, a my już tak
dawno się nie widzieliśmy.
P.
Piotr.
To prawda. No cóż mówisz na to wszystko?
P.
Paweł.
Cóż chcesz, panie Piotrze, żebym mówił?
P.
Piotr.
Siądźmy sobie, panie Pawle, tam na ławie przed apteką i pomówmy nieco z sobą,
bo przecież to wszystko jest warte zastanowienia.
P.
Paweł.
Z miłą chęcią.
P.
Piotr.
Co najdziwniejsze, panie Pawle, to to, że przecież hałasują nielitościwie i
bębnią jak najęci; a tymczasem chcą w nas wpierać, że to tylko nam tak w uszach
dzwoni i w głowie szumi.
P.
Paweł.
Panie Piotrze! Ciebie to dziwi? Przypomnijże sobie, że to odwieczna ich metoda.
I to także nic nowego. Ale jedno z dwojga, panie Piotrze: albo my wszyscy i z
nami cały kraj byliśmy dotąd zupełnie głupi, niedołężni, pozbawieni wszelkiego
rozumu i patriotyzmu, próżnowaliśmy całe życie, szliśmy nawet błędną drogą i
trzymaliśmy się nie tylko chwilowej, ale zgubnej, małodusznej polityki, albo
też ten nowy kierunek, który tak widocznie powstaje w naszych czasach, a tak
nam bębni nad uszami, nic dobrego nie wróży.
P.
Piotr.
My to nie dzisiejsi, znamy się przecież na tych periodycznie pojawiających się
u nas symptomach. Wiemy dobrze, że u nas jeszcze się nie spostrzeżesz, a już
naród wciągną w jakie nowe szaleństwo, że najmniejsze głupstwo łatwo, bardzo łatwo
przemienia się w wielkie, a zawsze idzie naprzód en boule de neige, że u
nas nie można lekceważyć sobie nawet pojedynczych wybryków, nawet idiotyzmu
nielicznej sekty, nawet kretynizmu napiętnowanych indywiduów, bo w
nieszczęśliwych okolicznościach, w których się znajdujemy, z naszym charakterem
narodowym, z naszą przeszłością i wrodzoną skłonnością popełniania wciąż tych
samych błędów, nareszcie avec notre esprit d’apropos dalibóg i z kija
wystrzeli, jak Pan Bóg dozwoli. Przyznam ci się, panie Pawle, że ja nigdy nie
dzieliłem przekonania tych, którzy mniemali, że jedyną korzyścią, jaką
odniesiemy z ostatniej naszej wielkiej klęski, będzie wyrzeczenie się zupełnie
tych kierunków, które nas tak nieomylnie doprowadzały zawsze do klęsk i tak
systematycznie podawały każdemu – czy chciał, czy nie chciał – sposobność
wytępienia żywiołu polskiego; nie, panie Pawle, tego nigdy się nie
spodziewałem, bo znam mój naród, znam jego położenie i znam ludzi, a ludzie nie
lubią się przyznawać, że zbłądzili, ale przyznam ci się szczerze, że z drugiej
strony nie przypuszczałem nigdy, żeby świeżym doświadczeniem potępiony kierunek
śmiał i miał czelność tak prędko na nowo rozwielmożniać się i zachwalać się
jako jedynie zbawczy.
P.
Paweł.
Cóż chcesz panie Piotrze, jak są ludzie, tak są i stronnictwa z miedzianym
czołem. Zważ dobrze, że dwa tylko zawsze objawiają się u nas kierunki, a że
pozorna walka stronnictw ogranicza się u nas niestety do walki rozumu
politycznego z głupotą, niejakiej odwagi cywilnej z tchórzostwem, stałości w
zdaniu z tą nikczemną chwiejnością mającą swój początek najczęściej w żądzy
popularności, czasem w gorszej jeszcze chęci zysku chwilowego, doświadczenia z
zaślepieniem i trzeźwego zapatrywania się na położenie z tym opłakanym i
zgubnym optymizmem, z którego nigdy nie wyleczymy się, a który obiecuje
wiecznie i sobie i innym dopięcie wszystkiego jakimi bądź środkami. Lecz co
jest prawdziwie upokarzające, to to, że z tej walki rozumu z głupotą i rozsądku
z szaleństwem pozostały u nas dwa systemy polityczne. Określać ci ich bliżej
nie potrzebuję, znasz je, pierwszy chce przemawiać do rozumu politycznego i
poczucia obowiązku, drugi odzywa się do wyobraźni, do sentymentalizmu, do
nienawiści i do namiętności, przede wszystkim do ciemnoty, drugi w walce z
pierwszym ma u nas niezaprzeczoną wyższość, bo przemawia do tego, co najwięcej
jest u nas rozwinięte; nic więc dziwnego, że tak łatwo, tak często i
niespodziewanie zwycięża. Wszystkie jego zwycięstwa naznaczone są w historii
okropnymi, strasznymi, niepowetowanymi dla Polski klęskami. Otóż wskutek zbiegu
okoliczności ta prowincja polska po ostatnich wielkich wydarzeniach wyrzekła
się stanowczo tego drugiego, zgubnego systemu, a postanowiła trzymać się
pierwszego, czyli wyrażając się nie tak górnolotnie, kraj nauczony
doświadczeniami po prostu zmądrzał, a co ważniejsze dotąd w tym zmądrzeniu
wytrwał. Tego przebaczyć mu nie mogą. Od niepamiętnych czasów było to może
najświetniejsze zwycięstwo rozumu w Polsce, a więc największa klęska dla
wszystkich półgłówków. Aż tu raptem pojawiać się zaczęły coraz liczniejsze,
coraz śmielsze i natarczywsze objawy drugiego systemu.
P.
Piotr.
Prawdziwe zamachy przeciw rozsądkowi.
P.
Paweł.
Najlepiej o tym przekonać może polemika, która się od miesiąca toczy w
dziennikarstwie krajowym. Ona lepiej może, jak Wieczność lub Lustrator
przekonała, że to nie są żarty. Wieczność i Lustrator7, pisma, które nie zawsze dotąd szły ze sobą
w zgodzie, które w niejednej kwestii nie zgadzały się, które w niektórych może
nigdy się nie zgodzą, stanęły przecież w obronie zdrowej polityki, oświadczyły
się stanowczo za wytrwaniem w pierwszym systemie i w rozmaity sposób, poważnie
i żartobliwie, z żałością i ironią, usiłowały wykazać do czego zwykle
doprowadzał u nas drugi system, a opierając się na przeszłości dowodziły, że go
się obawiać można i należy w przyszłości. Wszakże, panie Piotrze, przyznać im
przynajmniej trzeba, że postąpiły uczciwie, skoro wypowiedziały to, co było ich
przekonaniem; następnie, skoro zadały sobie pracę wykazania raz jeszcze do jakich
zboczeń doprowadzić może głupstwo ludzkie i niedorzeczności jednostek. Otóż nic
mnie tak silnie nie przekonało o słuszności ich obaw i zarzutów, jak
wściekłość, zła wiara i namiętność, z jakimi uderzały w nich wychodzące u nas Całość,
Dziennik Tygrysowski8, organ
demokratyczny i wychodzący w Tygrysowie Słonecznik9, organ chwiejności narodowej, oraz bratnie
dwóch pierwszych dzienników głosy, które znalazły przystęp do wielkopolskiego
organu, do tej Bezstronności10,
która niestety tak często jest stronnicza, a której kierunku ani dążności nigdy
pojąć ani zrozumieć nie mogę, bo nigdy z dnia na dzień nie jestem jej pewny.
Mianowicie ostatni zeszyt Lustratora wywołał nadzwyczaj dobrze udane
oburzenie, zarazem źle ukrytą wściekłość. Istny to puchacz, ten zeszyt Lustratora,
na którego biją i krakają wszystkie nasze wrony i gawrony. Uderzono po ukazaniu
się tego zeszytu na alarm, a Całość nawet zawołała: Alarmiści!
Alarmiści! Niepokoją nas, i ze znaną taktyką dodała niemal – oni to zamieszanie
gotowi wywołać.
Ależ na Boga, panie
Piotrze, to już się zwie żartować z czytelników i mydlić im oczy! Jak to, więc
alarmistami są ci, którzy, widząc dzieci bawiące się brzytwą, wołają: połóżcie
to; pijanych idących koło stodół z zapalonymi fajkami, oddalcie się; i
zuchwałego furmana zaprzęgającego dzikie konie, daj temu pokój! Przecież
milczeć nie mogą, bo im na to prosta uczciwość nie pozwala, nie mogą, nie
powinni też dla dogodzenia dzieciom pozwolić im bawić się brzytwą lub siadać na
kozioł i dalej, dalej! puszczać się na bezdroża znarowionymi końmi, które muszą
skręcać na manowce i rozbić powóz. Czyż to wina przestrzegających, iż tyle razy
w życiu zdarzyło się im widzieć, że brzytwa kaleczy, że z fajki, niewinnej
fajki najczęściej po wsiach powstaje pożar, i że niedobrane, dzikie, młode,
nieujeżdżone konie zwykle unoszą, woźnicę zrzucają i powóz druzgoczą? Czyż
dlatego, że przestrzegają, kładą oni już na równi te dzieci, tych pijanych,
tego zuchwałego woźnicę ze zbrodniarzami, podpalaczami i czarnymi intrygantami?
Czyż podobna z ich przestróg wyprowadzić wniosek, że są przeciwnikami golenia
się, palenia fajki i jeżdżenia za interesem lub dla przejażdżki? Zaprawdę,
panie Piotrze, takie konkluzje wyprowadzić może tylko zła wiara lub ukryty cel,
ci tylko, którzy nie życzą sobie, ażeby przestrzegano, że brzytwa może
skaleczyć, fajka pożar wzniecić, a znarowione konie ponieść. Wieczność,
Lustrator, a nawet osławiona Teka Błazeńska11, ograniczyły się na podobnych
przestrogach. Dlaczegóż wywołały one takie oburzenie i tak gwałtowne
inwektywy?! Co byś powiedział, panie Piotrze, o człowieku, który by chciał
zabić stróża Wieży Mariackiej? Że chyba ten człowiek ma zamiar dziś lub jutro
podpalić Gawronów i chce uniemożliwić wszelki ratunek, tak, żeby był w każdym
razie spóźniony i żeby się nikt nie spostrzegł za wcześnie, że pożar się
wzmaga.
P.
Piotr.
Rozumiem, rozumiem co chcesz przez to powiedzieć, panie Pawle. Oni by pragnęli
zabić swoich przeciwników, zabić ich oczywiście moralnie, o co u nas nietrudno.
Używają oni w tym celu nader zużytych, przecież u nas zawsze skutecznych
środków; chyba, że już wszystkie w tej miesięcznej polemice zużyli. Cóż
wygodniejszego na przykład, jak zasłaniać się w polemice policją? Policją et
tout est dit; któż nadal odważy się wskazywać niebezpieczeństwa grożące
krajowi lub cechować zgubne kierunki i błędne systemy, skoro padnie na niego
podejrzenie, że on pobudza czujność policji, że jest bardziej policjantem niż
sama policja! Czyż to nie był właśnie ów sęk, o który rozbijały się zawsze
usiłowania uczciwych i rozsądnych ludzi? Czyż to nie owa rozstajna w sprawach
naszych droga, przy wejściu na którą nie jeden, ale niemal wszyscy zawsze się
zatrzymywali? Można o tym sposobiku powiedzieć to, co w komediach mówią o wyjeździe
i raptownym powrocie podejrzliwych mężów: “stary to sposób, ale zawsze się
udaje”, któż u nas nie da się na to złapać? Cóż znaczy to intymidowanie
przeciwników w polemice policją? To po prostu największy terroryzm, a zarazem
największy sofizm. Czyż kiedykolwiek policja, jeżeli do tego nie miała innych
powodów, słuchała publicystyki krajowej, czyż najumiarkowańszej nie podejrzewa
zawsze o skryte, przynajmniej jej przeciwne i szkodliwe zamiary? Czyż wreszcie
podobna przypuścić, że jej czujność dopiero pobudzać potrzeba? A przede
wszystkim, czyż wszystkie nasze niedorzeczności i przesady, czyż wszelkie z
naszej strony nierozsądki nie są jej właśnie na rękę, czyż one nie potęgują jej
czynności, jej znaczenia i czyż nie powiększają jej płacy? Ale jeżeli już ma
być mowa o broni godnej lub niegodnej rycerza, to niezawodnie wywołanie w
polemice widma policji jest najbardziej nieszlachetną bronią, a co gorsza
metoda ta przypomina w samej rzeczy owe przerażające czasy, czasy, w których
brnęliśmy coraz głębiej bez najmniejszego zastanowienia i opamiętania dlatego
jedynie, aby czujności policji nie obudzić! Aby nie przysparzać wrogom
argumentów przeciw nam, aby nie osłabiać ducha itd. I cóż wynikło z tego
oglądania się na te wszystkie względy? Oto klęska stała się nieunikniona, a
zamiast reakcji doczekaliśmy się zniszczenia i wytępienia.
P.
Paweł.
Odwieczny to sposób straszenia policją, znana to metoda tej szkoły; jest w tym
oczywiście manewr, bo już to zręczności w szczegółach nikt tej szkole nie
odmówi; jej zasada jest bezmyślna, ale jej uczniowie mistrzami są w
przeprowadzaniu jej; nie tylko jednak jest w tym manewr, ale także i dowód
tajemnego łącznika, który zawsze istnieje między dwoma ostatecznościami, między
ideą ciągłego burzenia i niepokojenia społeczeństwa i ideą bezwzględnego
porządku i spokoju z wyższego rozkazu, którego policja jest przedstawicielką.
Jest coś policyjnego w konspiratorze, jak jest coś konspiracyjnego w
policjancie.
P.
Piotr.
Najlepszym może wymysłem, prostym na pozór, podobnym do jajka Kolumba, jest owo
porównanie Lustratora z Dziennikiem Warszawskim12. Niegłupi jednak, kto pierwszy
na tę myśl wpadł, najlepszym tego dowodem, że wszyscy teraz za nim to
powtarzają. To pewny środek, bo to i w oczach publiczności zohydza
przeciwników, i ich samych niewątpliwie boleśnie w serce rani, może tak, że aż
oniemieją. Panie Pawle! Mniej to jednak bolesne być porównanym z Dziennikiem
Warszawskim, a nawet, co w tych czasach złej wiary i zmącenia wyobrażeń
łatwo stać się może, być przez Dziennik Warszawski przedrukowanym, jak
czuć, że niestety wśród tendencyjnych kłamstw, plwań, oszczerstw i szkalowań
rzucanych przez Dziennik Warszawski na naród, były przytoczone przez
niego straszne zboczenia jednostek popełnione w imieniu sprawy, a które
kładziono na karb całego narodu! Jak być przekonanym, że chcąc prawdę, całą
prawdę wypowiedzieć trzeba się czasem fatalnie zejść z Dziennikiem
Warszawskim. Nie, nie to boli, co Dziennik Warszawski pisał lub
pisze, ale to jedynie, co w tym prawdy. Nie to, panie Pawle, powinno
przestraszać uczciwych ludzi, że ich tam ktoś we wściekłości i zapamiętaniu
porówna z Dziennikiem Warszawskim, ale ta obawa raczej, aby z nowych
błędów i szaleństw nie wyśmiewał się znów Dziennik Warszawski. Uczciwego
człowieka wzgląd ten wstrzymać dziś już nie może, bo raz przecie wyleczyć by
się trzeba z tchórzostwa, które nam kazało ulegać każdemu kierunkowi, który się
patriotycznym mienił.
P.
Paweł.
A potem, panie Piotrze, biorąc rzeczy rozsądnie i zimno, dojść się musi do
przekonania, że każde nieroztropne i sangwiniczne działanie szczególnie tutaj,
każde zamieszanie i tak zwane podniecanie ducha gwałtownymi środkami, jest na
rękę Moskwie. Gdyby w Polsce, a mianowicie w Galicji, nie było dzisiaj
sangwinistów, zapaleńców z dobrą wiarą, to by ich Moskwa powinna stworzyć.
Osłabienie wpływu ludzi rozsądnych, chęć zabicia ich moralnie, porównywanie ich
z Moskalami lub Moskwie zaprzedanym, może być tylko na rękę Moskwie i bardzo,
bardzo bym się dziwił Dziennikowi Warszawskiemu, który pod tym względem
jest mistrzem, gdyby dla tym większej uciechy wszystkich naszych Gawronów, nie
przedrukował z pochwałą od czasu do czasu artykułów Wieczności lub Lustratora.
Czyż to u nas nie najlepszy, nie najpewniejszy sposób zniszczenia i podkopania
ich wpływu, a zapewnienia zwycięstwa kierunkowi, który Moskwa szczególnie,
zawsze tak doskonale umie wyzyskiwać? Ale ja się mylę, środek polemiczny, o
którym mówimy, jest przecież obmyślony, bo któż u nas pozna się na tych
odcieniach, a tymczasem etykietka przylepi się do Lustratora i do Teki
Błazeńskiej!
P.
Piotr.
Ale nie koniec na tym. Innego jeszcze użyto w tej polemice środka, środka
prawdziwie melodramatycznego! Oskarżono, tak jest, oskarżono Lustratora,
że chce wypędzić z Galicji wszystkich emigrantów, że w cichości nową urządza
proskrypcję i że ludzi pewnej kategorii, którzy zarabiają na utrzymanie swych
rodzin pisząc do dzienników politycznych, chce oczywiście pozbawić chleba! Sic,
nie inaczej panie Pawle, czytałem to na moje własne oczy. Dla większego zaś
scenicznego efektu podpisano jednego z tych proskrybowanych przyszłości! To już
było przemówieniem nie do oburzenia, nie do patriotyzmu, ale do litości
wszystkich serc szlachetnych. Sądząc o tym wybiegu pod względem polemicznym
wnosić by można, że dostali oni śmiertelny obrót, skoro takiego dali w
powietrzu kominka. Kto się odzywa do litości, ten widocznie zwyciężony. Ale
gdzież oni, panie Pawle, wyczytali podobne potworności, skąd wysnuli ten
płaczliwy akt oskarżenia? Czyś czytał gdziekolwiek w Lustratorze, już
nie mówię coś podobnego, ale nawet cień podobnej insynuacji? Cóż powiedzieć o
polemice, która podobne przeciwnikom podsuwa podłości! Co, panie Pawle?
P.
Paweł.
Tylko nie oburzać się, panie Piotrze; gniew byłby tu znowu naiwnością, bo to
przecież manewr, teatralny wybieg, który z ich strony dziwić nie może. Przede
wszystkim trzeba mieć bardzo spaczone wyobrażenie, trzeba chyba mieć w sercu
bardzo mało uczucia polskiego i prawdziwego patriotyzmu, a wiele, wiele
namiętności stronniczej, ażeby dzielić naród znajdujący się w naszym położeniu
i to w wewnętrznych naszych walkach na emigrację i nie-emigrację, na emigrantów
i – co? chyba poddanych obcych mocarstw? Tego podziału nie dopatrzyłem się
nigdy w Lustratorze, ale widzę go wciąż w Całości i Dzienniku
Tygrysowskim, a nawet i w korespondencjach Bezstronności. Panie
Piotrze, czyżby to nie było słuszniej, szlachetniej, odpowiedniej naszemu położeniu,
abyśmy się wszyscy uważali za wygnańców? Tak jest, my wszyscy czujemy i bóle, i
tęsknoty, i upokorzenia wygnania, my wszyscy jesteśmy biedni, bezsilni, na
łasce obcych, jak wygnańcy; my wszyscy nareszcie jesteśmy wygnańcami, marzącymi
i dążącymi do lepszej przyszłości! Nie, panie Piotrze, dla prawdziwie polskiej
duszy nie ma emigrantów, są tylko Polacy. Ale między Polakami, tak jak pomiędzy
Niemcami, Francuzami, Włochami, a nawet zapewne Lapończykami i Eskimosami, są
ludzie rozsądni i szaleńcy, rozumni i głupi, roztropni i fanatycy, uczciwi i
łajdaki, sumienni i lekkomyślni, ludzie pracy i ludzie wrzawy i hałasu, uczeni
lekarze i szarlatani, jasnowidzący i zaślepieni, politycy i entuzjaści, patrioci
i demagodzy, Polacy i kosmopolici, ludzie przywiązani do ojczyzny i ludzie
przywiązani tylko do doktryny, ludzie praktyczni i ideolodzy, baczni i
niebaczni, mężowie stanu i komedianci, ludzie, którzy umieją korzystać z
doświadczenia i ludzie, którzy nigdy z niego nie korzystają, ludzie, którzy
przecież czegoś się nauczyli i ludzie, którzy wszystko zapomniawszy niczego się
nie nauczyli, nawróceni i niepoprawni. Otóż z drugimi, czy oni działają w
dobrej wierze czy w złej wierze, walczyć wypada i należy. Niepodobna jednak
zaprzeczyć, że jeśli w naszych oczach nie ma emigrantów, to przecież wobec
rządów klasyfikacja ta ma swoje znaczenie, i że rządy uzbrojone są przeciw
emigracji pewnymi przepisami. Otóż Całość zdaje się posądzać Lustratora,
że on doradza użycia tych przepisów.
P.
Piotr.
Ani mniej, ani więcej.
P.
Paweł.
Pomijam już wstręt, jaki w każdym cokolwiek uczciwym człowieku obudzić musi
sama myśl podobnego środka. Całość widocznie nie ma wyobrażenia o tym
wstręcie, to drobny szczegół wobec wielkich spraw ludzkości. Ale Lustratora
i jego redaktorów miałbym za półgłówków i bardzo krótko widzących, pomijam
znowu systematycznie kwestię uczciwości, gdyby mogli na chwilę uważać ten
środek za zbawczy i polityczny. Jak to, ci ludzie mieliby za mało zmysłu
politycznego, żeby chcieli ze swoich przeciwników porobić męczenników, a z
siebie policyjnych denuncjatorów?! Coś podobnego wymyślić może już nie ta
zwykła głupota, ale ta, która większa jest od miłosierdzia bożego. Raz przecież
mamy sposobność ujrzenia w całej świetności i na wolnym powietrzu wszystkie
dręczące nas niedorzeczności, wszystkie szaleństwa, które dotąd zawsze w
ciemnościach gotowały się do wystąpienia i nie mielibyśmy uchwycić skwapliwie
tej sposobności, i nie umielibyśmy z niej korzystać? Przecież to jedna z
niemałych korzyści dzisiejszego położenia, że możemy tutaj swobodnie i
nielitościwie wyśmiać wszystkie nasze niedorzeczności i wszystkich naszych
szarlatanów przebranych za proroków! Czyż podobna przypuścić, żeby się znalazł
ktoś, kto by chciał zrzekać się tej sposobności na rzecz policji?! Owszem,
prosimy was, siedźcie tu, a szczególnie piszcie, piszcie dużo i wygadajcie się,
nie dlatego, żeby was w końcu policja wydaliła, ale żeby zdrowy rozum narodu
słuszny o was wydał sąd i żeby kraj nasz sam przekonał się, co warte wasze
teorie i wasze rady, żeby stwierdził, że jesteście tylko zacofanymi lekarzami
odwiecznej i potępionej już przez doświadczenie i nowoczesną naukę szkoły. Jeżeli
zaś kraj sam nie zdoła tego rozpoznać, jeżeli odda się w wasze ręce, to wtedy
wszystko stracone i nie ma o czym mówić. Ale wtedy też policja mieszając się do
tego, oczywiście tylko na waszą korzyść działałaby. Siedźcie w kraju,
odzywajcie się głośno, tego właśnie pragniemy, tego chcemy, to dla sprawy
nierównie mniej niebezpieczne, jak działanie i odzywanie się wasze z daleka,
już z samych względów optycznych! A potem wolimy stokroć, wolimy sami wyśmiać
wszystkie nasze rodzinne niedorzeczności, jak żeby z nich wyśmiewać się mieli
obcy […]. Tak jest, my chcemy użyć wolności, którą tu mamy na obalenie naszych
zamków na lodzie i na zwalenie rusztowania waszych fałszywych teorii, zgubnych
zasad i wszystkich waszych fanfaronad! Jeżeli temu wszystkiemu policja chce
przeszkodzić i znowu otoczyć was aureolą, niech was wydalą, ale my ją wtedy
posądzimy, że działa chyba w porozumieniu z Moskwą.
P.
Piotr.
Otóż teraz, panie Pawle, dotknąłeś prawdziwej strony sytuacji. Jawność jest
najlepszą dla nas i kraju tarczą. Dlatego nie tak bardzo znów czarno zapatruję
się na położenie, a chociaż nie lekceważę objawów, o których mówimy, to
przecież w dzisiejszych okolicznościach nie obawiam się ich. To nie spiski, nie
knowania, nie w ciemnościach knute konspiracje, ale wystawa publiczna aberracji
rozumu, entuzjazmu na zimno i fałszywych teorii. Podobna wystawa nie wytrzyma
światła dziennego. Dlatego też zapytuję się ciebie, panie Pawle, czy Lustrator
nie przesadził i czy sam się nie przestraszył zbytecznie lub też innych chciał
przestraszyć, aby gorszego zła uniknąć?
P.
Paweł.
Co się tyczy jawności zgoda, panie Piotrze; nic słuszniejszego, że w niej jest
nasze bezpieczeństwo, ale pod warunkiem, że użyjemy jej także na korzyść sprawy
rozsądku, inaczej bowiem ta jawność posłużyłaby tylko do zapewnienia zwycięstwa
błędom, fałszom i kuglarstwu. Nie możesz więc w imię jawności oskarżać Lustratora,
że na ostro wystąpił, bo tym samym zaprzeczyłbyś pierwszym warunkom i wymaganiom
jawności oraz obowiązkom, które za sobą pociąga.
P.
Piotr.
Ale jawność w każdym razie nie upoważnia do przesady. Kto chce skutecznie
działać przeciw złu, nie powinien przesadzać.
P.
Paweł.
Zważ, panie Piotrze, że są przedmioty, o których niepodobna mówić, że są typy,
których niepodobna wiernie przedstawić, żeby zrazu nie ściągnąć na siebie
zarzutów przesady. Czy nie zdarzyło ci się czasem spotkać tak komicznej figury,
że patrząc na nią powiedziałeś sobie: “Otóż gdyby aktor tak się
ucharakteryzował powiedziano by, że przesadza”. Podobny zarzut spotkał Lustratora,
ale w samej rzeczy, w treści gdzież widzisz, żeby Lustrator przesadził,
chociaż mu to zarzucają? Czyż Lustrator powiedział gdziekolwiek, że
dziś, tutaj ktokolwiek dąży do powstania? Nie! Optymowicz siedzący w
Głupisiówce, widzący wszystko wedle swoich życzeń, może się tą nadzieją
cieszyć, ale to z jego strony czysty optymizm, jak optymizmem jest także z jego
strony branie dzisiejszych objawów za oznaki nieprzerwalności powstania. Tego
powstania, które znów w jego optymizmie jest dla niego ideałem, bo wierzy silnie,
że za jego pomocą i za pomocą radykalnych, dzikich środków, dojdzie do Polski.
Czyż, panie Piotrze, tacy Optymowicze nie istnieją i czyż nie są istną plagą
polityczną? I czyż nie najwięcej przyczyniają się do zguby sprawy, którą tak
bezrozumnie kochają i czyż mniemając, że wszystkim kierują, nie stają się
zwykle tylko narzędziami w rękach ludzi złej wiary? Z drugiej strony, powiem ci
szczerze, panie Piotrze, że nie trzeba być koniecznie pesymistą, ażeby
przewidywać, że są fałszywe systemy, które muszą złe skutki sprowadzić, skutki,
których dzisiejsi ich twórcy nawet przewidzieć może nawet nie domyślają się.
Czyż przeszłość nie uczy nas tego? Czyż doświadczenie sprzeciwia się podobnym
wnioskom alarmistów? Czyż nie mogą zajść takie okoliczności, czyż nie ma w
naszym społeczeństwie takich żywiołów, które mogłyby ziścić bezpośrednie nadzieje
Optymowicza? Czyż nareszcie nie jesteśmy otoczeni wrogami, którzy czyhają na
każdą sposobność, żeby nas popchnąć do zguby i do użycia tych morderczych dla
nas samych środków, w skuteczność których jeszcze tak silnie wierzą w
Głupisiówce? Od czegóż historia, jeżeli ani z niej korzystać, ani też do niej
odwoływać się nam nie wolno. Otóż któż z uczciwych i rozsądnych przywódców
ruchu przypuszczał, że bierna protestacja ludu warszawskiego, która zbudziła
ogólny podziw i uszanowanie, zamieni się w nieudane powstanie, a stopniowo
dojdzie do skrytobójstw i fałszowania banknotów w imię ojczyzny, dla tym
większej jej chwały? Że owe sceny z “Psalmów” zakończą się scenami z “Nie-Boskiej
komedii”13? Czyż ci, którzy
do biernego tylko oporu zachęcali, przewidzieli to wszystko? Nie, nie, dla
dobra ich sławy wolę wierzyć, że gdyby byli to wszystko przewidzieli, rozpacz
byłaby rozsadziła ich serca w dniu pierwszych demonstracji warszawskich. A
jednak czyż wtedy nie byli także Optymowicze, którzy naiwnie pragnęli takiego
obrotu rzeczy i w nim widzieli jedyne zbawienie dla Polski? Czyż nie byli
stokroć gorsi od Optymowicza, bo ludzie nie ze spaczonymi wyobrażeniami, jak
Optymowicz, o sprawach tego świata, a szczególnie sprawach polskich, ale ze
spaczonym sumieniem, którzy w takim obrocie rzeczy upatrywali tylko własny
poziomy interes. Tak, niezaprzeczenie obok entuzjastów, szaleńców, prawdziwych
i bezrozumnych patriotów są u nas w chwilach groźnych i tacy, którzy tylko
korzystać pragną materialnie z ogólnego zamieszania i z naszych klęsk. Cóż ma
począć sumienny lekarz, który widząc małą rankę wie jednak dokładnie, że z
niej, z tej nieznacznej ranki może wywiązać się gangrena? Czyż nie powinien wypalić
jej kamieniem piekielnym lub wyrżnąć ostrym narzędziem chirurgicznym? Czyż
chory ma prawo nazywać go alarmistą dlatego, że mu mówi to, czego go sztuka
lekarska i doświadczenie nauczyły? Przyznaję, że Lustrator użył kamienia
piekielnego i ostrego narzędzia, prawda, że to boli, ale cóż miał robić, kiedy
nie ma na to innego lekarstwa? Kto zaś, panie Piotrze, oburza się i upatruje w
tym zakałę dla narodu, ten niech spojrzy na historię innych szczęśliwych a
potężnych i niepodległych narodów, niech zastanowi się nad ich zboczeniami, a
wtedy nasze nie będą go tak wielce dziwić i nie będzie się gorszył i oburzał na
tych, którzy dla ochronienia się przed nimi na przyszłość odsłaniają je. A
przebóg! Od czegóż by była publicystyka? Czyż od tego, żeby ministrom w Wiedniu
grozić lub dawać dobre rady Napoleonowi?!
P.
Piotr.
Słusznie, słusznie panie Pawle! W każdym razie nie ci mają prawo mówić o
przesadach, którzy ludzi przemawiających z poczucia obowiązku nazywają
grabarzami i zwolennikami nieprzerwalności snu. To już za wiele, panie Pawle!
Jakże tu nie odpowiedzieć tym panom: grabarzami Polski są ci, którzy przez
egzaltację czy też ambicję, czy przez szał, czy przez ruchliwość, czy przez
głupotę, czy przez samolubstwo narażają ojczyznę na klęski, na przedwczesne i nieudane
powstania, którzy łechcąc wyobraźnię narodu, popychają go do nierozważnych
czynów; oni to skazują go na nieprzerwalność snu, oni to już lekkomyślnym
postępowaniem skazali Litwę, Zabrane Prowincje, Królestwo na nieprzerwalność
snu, bo ściągnęli na te kraje zniszczenie i wytępienie i zemstę wrogów. Oni to
są praktycznymi apostołami nieprzerwalności snu, oni grabarzami sprawy, oni
marnotrawcami zasobów i pracy narodowej! A jeżeliby kto utrzymywał, że myśmy tu
spali, że nas dopiero ktoś tam obudził, to śmiało odpowiedzieć możemy, że to
fałsz i że to zarozumiałość bez granic, że to lekceważenie i prawdy, i kraju
całego, i narodu. Nie, moi panowie, robiliśmy cośmy mogli, ale wiele zrobić
niepodobna było, tę jednak pociechę mamy, że nie ściągnęliśmy na ten kraj ani
żadnej klęski, ani żadnej sromoty, ani żadnej represji, ani żadnej zemsty,
żeśmy go ani nie wycieńczyli, ani zgubili, ani w nieprzerwalność snu nie
wtrącili. I da Bóg, nadal nie dozwolimy nikomu, aby go w tę nieprzerwalność snu
wtrącił.
P.
Paweł.
Niewątpliwie, kraj i uczciwi ludzie nie pozwolą tu nigdy na to. Nic też
śmieszniejszego jak to wpieranie pewnych organów w przeciwników, że oni widzą
już powstanie narodu i rozgorączkowanie całego kraju, kiedy nikt tego nie
twierdzi, lecz kiedy przeciwnie nieraz nacechowano stanowisko kraju, który chce
i pragnie trzymać się drogi rozsądnej i prawdziwie politycznej. Takie wpieranie
z ich strony jest tylko dowodem wielkiej ich zarozumiałości i ufności we własne
siły. Nie, kilku lub nawet kilkunastu niepoprawnych nie zdoła zepchnąć kraju z
drogi, którą dobrowolnie wybrał, lecz kilkunastu wbrew woli i bez udziału kraju
może sprowadzić na niego klęskę, bo z ich szaleństw, z ich płochości, z ich
lekkomyślności nie omieszkają skorzystać wrogowie. A chociażby oni dali temu
tylko powód do jakiego stanu wyjątkowego, już by nam dostatecznie dojechali.
[…]
P.
Piotr.
Są rzeczy, w których rozsądni i uczciwi ludzie muszą zawsze się zgodzić.
P.
Paweł.
Najlepszym, najweselszym, że tak powiem, zarzutem Całości jest, że ci,
którzy silnie występują w obronie rozsądku, działają jedynie tak dla
przypodobania się konserwatywnym kołom i ultrakonserwatywnemu stronnictwu.
Gdzież są te koła, gdzież jest to stronnictwo konserwatywne, które by ich
poprzeć chciało, na które mogliby się oglądać i które by im powiedziało
przynajmniej – “Bóg zapłać!” Gorzki to chleb, twarde zadanie w ten sposób
stanowczy występować i przemawiać w położeniu takim jak nasze, w którym na tyle
względów oglądać się trzeba. Każde stanowcze zdanie zakłóca błogi stan wiecznej
chwiejności, w której znajduje się nasze społeczeństwo. W cichości, w skrytości
ducha może niejeden cię pochwali, ale za to głośno, bardzo głośno potępią cię
wszyscy ubiegający się za popularnością, wszyscy, którzy cię nie zrozumieją,
wszyscy, którzy cię zbyt dobrze zrozumieją, potępią uczuciowi i sercowi,
trybuni i patriotki, a jakieś tam rozporządzenie policyjne zabrzmi ci nad uchem
jak – Amen. Nikt się za tobą nie odezwie, nawet ci, którzy podzielają twoje
zdanie; bo ich już wyręczyłeś, już podjąłeś się najniewdzięczniejszej strony
zadania. Oto są przyjemności tego zawodu! Jedyne zadowolenie, jakiego doznać
możesz, to uzyskanie świetnej reklamy dla twojego zadania, dla twojej odwagi
cywilnej i sumienności w formie szkalowań, przekleństw, potwarzy i wściekłego
gniewu przeciwników! I w takim położeniu rzeczy wpierają w ciebie, że
przemawiasz bez przekonania, w złej wierze lub ze strachu. Więc ludzie, którym
nie brakuje przecież piątej klepki, ludzie, którym nawet przeciwnicy przyznają
bezinteresowność, występowaliby w ten sposób, w tak trudnych okolicznościach,
bez głębokiego przekonania, jedynie dla żartu, z wesołości, dla własnej
przyjemności i dla przypodobania się jakiemuś nadpowietrznemu konserwatywnemu
stronnictwu polskiemu! Bo doprawdy tego stronnictwa na ziemi ani dopatrzyć, ani
domacać się nie mogę. Bądź przekonany panie Piotrze, że u nas to, co oni zwą
stronnictwem konserwatywnym, ogranicza się zawsze do dwóch ludzi rozsądnie i
sumiennie rozmawiających ze sobą o sprawach publicznych; tak, jak ja teraz
rozmawiam z tobą; dalej nie sięgaj, dalszej organizacji tego stronnictwa nie
szukaj, szukałbyś daremnie; niech do nas trzeci się przyłączy, a ręczę ci, że
wnet ustanie szczerość w rozmowie, że się charakter tej rozmowy zmieni i że już
we trzech nie zdołamy utworzyć stronnictwa rozsądnego, bo tysiące względów
stanie nam na przeszkodzie, bo nie zdołamy rozwikłać zagmatwanych u nas pojęć o
stronnictwach, a w ostatniej konkluzji dojdziemy do przekonania, że dla obrony
rozsądku nie potrzeba stwarzać stronnictwa. Jak tu mówić o konserwatywnym
stronnictwie, kiedy tu zaledwie zdobyć się możemy na pojedyncze zdrowe zdania.
[…]
P.
Piotr.
Co najsmutniejszego, panie Pawle, to to, że na dnie tego wszystkiego spoczywa
kwestia osobista, że są jeszcze u nas ludzie mający pretensje do przywództwa,
którzy takimi środkami i za pomocą takich narzędzi chcą dojść do niego, i że
ci, którzy innych oskarżają o działanie w celu przypodobania się jedynie
nieistniejącemu stronnictwu konserwatywnemu, sami bezwiednie może działają
tylko na korzyść pojedynczych a istniejących ambicji.
P.
Paweł.
To odwieczna plaga kraju naszego. Ileż to razy w naszej historii rzecz
publiczna stawała się igraszką i stawką gry między dwoma indywiduami. A i dziś
także antagonizm osobisty jakżeż przeważnie wpływa na sprawy publiczne. Ale
wróćmy się do faktów, na których opieram moje twierdzenie o stosowności
twierdzenia Lustratora, faktów, które Słonecznik zwie szelestem
liści straszącym zająca, a przecież dla takiego jak on szczwanego lisa z tak
wykształconym węchem i słuchem nie powinny były przejść niepostrzeżenie, gdyby
nie było wiadomo, że lis ma zawsze na zawołanie katar, aby się po lisiemu z
niemiłego lub trudnego wywinąć położenia. Czyż nie jest to faktem, że od
pewnego czasu są organy, które z niesłychanym lekceważeniem zaczynają mówić o
naszym do Austrii stosunku, a więc o podstawie polityki rozsądku i polityki
kraju całego. Nawet jeden z tych organów uważa w ogóle wszelkie sprawy będące u
nas na porządku dziennym za nader błahe, wobec pewności, że niedługo ujrzymy
uniwersalną Rzeczpospolitą. A i inne, mniej prorocze pisma, czyż nie wspominają
o naszym do monarchy i dynastii stosunku jako o Nebensache, jako o
komedii w jednym akcie, jak o parawanie wygodnym. Czy już nie słyszeliśmy, że
“co nam tam turbować się o Austrię” itd.? Czyż nie widzimy co chwila
zachcianek, nie liczących się zupełnie z zewnętrznymi i wewnętrznymi
niebezpieczeństwami i kłopotami monarchii? Czyż to nie są także zamachy przeciw
polityce austriacko-polskiej, a więc przeciw polityce zdrowego rozumu i kraju?
W ten sposób nie traktuje się wielkich zadań ani się działa na polu
politycznym, jeżeli się wierzy szczerze w sprawę i jeżeli ma się chęć
pozostania na tym polu. Wedle ich zdania mniejsza o Austrię i o nasz stosunek
do Austrii, byle przeprowadzić nasze widzimisię, byle dojść do szczytu
szczęścia, do edenu abstynencji! Mniejsza o potrawę, byle się sosem najeść.
Czyż taka polityka nie zagraża rozsądnej polityce, polityce prawdziwej, której
dotąd się trzymaliśmy? A więc obawy nie są błahe i wystąpienia Lustratora
są uzasadnione i usprawiedliwione, bo objawiający się kierunek, z którym on do
walki wystąpił, zagraża rozmarzeniem kraju przez demonstracje i
rozgorączkowaniem przez takowe patriotycznych warstw społeczeństwa; rozstrojem
politycznym przez złe i fałszywe użycie wolności politycznej i podkopaniem
powagi sejmu; zerwaniem za pomocą tych dwóch środków z polityką rozsądku i
ostatecznie zwichnięciem zupełnym naszego stosunku do Austrii. A chociażby
wskutek tak zgubnej, niepomnej interesu polskiego polityki nie wynikła
katastrofa bezpośrednio, to zawsze jednak potrafiliby z niej korzystać
wrogowie, nieprzyjaciele i przeciwnicy. O zamiarach antyspołecznych nikt tutaj
nie mówił; dotąd nie objawiły się one jeszcze. Zmora więc społecznej rewolucji
jest wynalazkiem przeciwnej strony, czy raczej usłużnych dworaków jak Bestronność.
Chociaż niewątpliwie tu, w Galicji nic łatwiejszego jak niechcący i
najniewinniej, jedynie lekkomyślno-optymistycznym postępowaniem obudzić kwestię
społeczną. Ale o to tu teraz wcale nie idzie, tu idzie po prostu o to, aby nie
popełnić głupstwa politycznego i przed tym głupstwem przestrzega Lustrator
i nim straszy. […]
Przypisy
1 Rezolucja uchwalona przez Sejm
galicyjski w 1868 r., określająca jego żądania.
2 Tj. austriackim.
3 Nazwiska wielkich rodów magnackich
doby I Rzeczpospolitej, osobliwie XVI w.
4 Tj. Ludwik Mierosławski (1814-78),
urodzony we Francji syn polskiego oficera i Francuzki, ukończył kaliską szkołę
kadetów, brał udział w powstaniu listopadowym, a po jego upadku osiadł we
Francji. Od 1833 członek Młodej Polski, od 1843 członek Towarzystwa
Demokratycznego Polskiego, a od 1845 jego Centralizacji. Jako naczelny wódz
przewidywanego powstania, przybył na ziemie polskie w 1845 r. i brał udział w naradach
spiskowych w Poznaniu i Krakowie; aresztowany w lutym następnego roku przez
władze pruskie, sądzony w procesie berlińskim (1847), skazany został na karę
śmierci. Uwolniony w pierwszych dniach Wiosny Ludów, przybył do Wielkopolski,
gdzie jako naczelnik Wydziału Wojskowego przy Komitecie Narodowym organizował
oddziały powstańcze. 10 IV 1848 został mianowany naczelnym wodzem oddziałów w
Wielkopolsce; po upadku powstania został aresztowany, a zwolniony z więzienia
udał się do Francji. W 1849 dowodził nieudaną kampanią na Sycylii, następnie
oddziałami rewolucyjnymi w Badenii i Palatynacie; pokonany przez Prusaków, udał
się do Francji, gdzie skupił wokół siebie umiarkowanych członków TDP, którzy w
1853 zawiązali tzw. Koło Polskie, liczące na pomoc cesarza Napoleona III dla
“sprawy polskiej”. Rozłam między TDP a Kołem spowodował, że Mierosławski
skreślony został z listy członków Towarzystwa. Mimo konfliktu z Centralnym
Komitetem o sposób rozwiązania sprawy chłopskiej, został mianowany dyktatorem
nowej irredenty, a po jej wybuchu w styczniu 1863, wkroczył na czele oddziału
na Kujawy. Po przegranych bitwach pod Krzywosądzem i Nową Wsią opuścił kraj. Na
emigracji dążył do wskrzeszenia TDP, w 1865 założył związek wojskowy pod nazwą
Towarzystwa Demokratycznego, postulując zjednoczenie Słowian pod przewodnictwem
Polski w granicach przedrozbiorowych. Po wojnie prusko-austriackiej 1866 r.
stracił wpływy wśród emigrantów i wycofał się z życia publicznego. Zmarł w
Paryżu. Autor m.in. Kursu sztuki wojennej i wywnioskowanych z niej prawideł
co do wojny domowej (1845) i obszernego Powstania narodu polskiego w
roku 1830 i 1831 (1845-76).
5 Tygrysów, to w Tece Stańczyka Lwów,
w którym szczególnie aktywnie działały środowiska demokratyczne i radykalne,
wyśmiewane w przytaczanym liście pióra Koźmiana za nieodpowiedzialność,
demagogię i nie przemyślane kontynuowanie tradycji powstańczej.
6 Tj. krakowskim Zamku Wawelskim.
7 Tj. “Czas” i “Przegląd Polski”.
8 Tj. “Dziennik Polski”.
9 Tj. “Gazeta Narodowa”.
10 Tj. “Dziennik Poznański”.
11 Tj. Teka Stańczyka.
12 Dziennik rządu rosyjskiego.
13 Aluzja do zapowiedzi
Krasińskiego zawartych w Psalmach przyszłości z 1845 r., w których
odmawiając możliwości kompromisu z państwami zaborczymi, zalecał cierpienie i
pracę dla zasługi, która miała zostać doceniona przez Boga-wskrzesiciela
Polski, tworząc “powieść o Chrystusowej Polsce”, prawiąc, że była ona
doskonałą, jak Chrystus poniosła dobrowolną śmierć dla odkupienia narodów, jak
Chrystus zmartwychwpowstanie, by otworzyć na ziemi nową erę sprawiedliwości i
miłości, Krasiński przesuwał namysł z działań w danych okolicznościach
politycznych w kraju na snucie marzeń o warunkach realizacji planu bożego w
historii ludzkiej; w drugim wspominanym przez Koźmiana dziele, Nie-Boskiej
komedii, brak już wzniosłej alternatywy: albo święta przyszłość
ludzkości przepada albo warunkiem jej dopełnienia się jest życie Polski (ze
wstępu do Przedświtu), a jej miejsce zajmuje wizja zwarcia dwóch światów
o walorach niemal czysto politycznych.