wygłoszone
dnia 29 listopada 1849 r. w kościele Matki Boskiej Wniebowziętej
(de l'Assomption) w Paryżu (fragment na podstawie tomu Kazania przygodne, Berlin w księgarni B. Behra, 1870, t.
I, ss. 174-198.)
Drzewem dobrym, które złych owoców wydać
nie może, jest Duch narodowy podług Boga, to jest miłość
Ojczyzny dobrze pojęta: tego, słowy Pisma Świętego dowodzić będziemy.
Mojżesz opisując rozejście się synów Noego po świecie,
powiada, iż się rozdzielili: Każdy
według języka swego i domów swych w Narodach swoich
(Rdz 10, 5; 31). Zajęcie tedy pewnego obszaru, wówczas
wolnego, przez ludzi zbliżonych rodzinnym pochodzeniem i językiem
wspólnym, dało początek i stanowi naród. Bóg obiecując rozmnożyć
Abrahama, obiecuje mu zarazem osobną ziemię. Uczynię
Cię Narodem wielkim i będę Ci błogosławił, i zaraz
potem: Nasieniu twemu dam ziemię tę (Rdz 12,
2; 7). Wprowadzając tam potomków jego, chwali tę ziemię, aby
się do niej przywiązali, zwąc ją zawsze: ziemią
dobrą, i przestronną (Wj 3, 8). [...] Tak więc istota
społeczeństwa wymaga, aby kochać ziemię, którą się wespół zamieszkuje.
Uważamy ją za matkę i karmicielkę wspólną, przywiązujemy się
do niej, i to łączy i trzyma na miejscu ludzi. Miłość
rodzinnej ziemi jest niejako prawem ciężkości narodów; [...] Tymczasem
ta rzymska charitas patrii soli, to przywiązanie do piasków, i bagien, i śniegów
w których się kto rodził, trzyma ludzi na miejscu, i nadto
łączy ich i przywiązuje do siebie. Istotnie węzeł ten dziwnie
za serce chwyta kiedy myślimy, że ta ziemia, która nas za życia
nosiła, przyjmie zwłoki nasze po śmierci. [...]
Miłość Ojczyzny nie ogranicza się do tęsknoty do ziemi
samej, ale szczególniej objawia się w miłości współobywateli.
I zaprawdę, jeśliśmy winni kochać wszystkich ludzi, tak iż
właściwie, dla Chrześcijanina nie ma cudzoziemca, tym bardziej winniśmy
kochać naszych rodaków. Cała miłość, którą mamy dla nas samych,
dla naszych rodzin i przyjaciół, skupia się w miłości
Ojczyzny, w której szczęściu mieści się szczęście wszystkich.
Toteż nie ma pokoju, nie ma wesela dla dobrego obywatela, kiedy
Ojczyzna jego jest pognębiona. [...]
Zbawiciel świata pokazał się nie tylko miłosiernym
względem wszystkich, nie tylko dobrym i uległym synem względem
rodziców, którym był poddany (Łk 2, 51), ale
nadto dobrym obywatelem, wyznając się posłanym do zgubionych owieczek
Izraela. (Mt 15, 24). [...]
Apostołowie naśladowali Zbawiciela w tym przywiązaniu.
[...] Pierwsi chrześcijanie, pomimo najokrutniejszych prześladowań,
najwierniejszymi byli krajowi swemu; nie było waleczniejszych żołnierzy,
ani lepszych obywateli i takimi są prawdziwi chrześcijanie
aż do dni naszych. Wielki Bossuet, streszczając takie i tym
podobne dowody, następujący daje wyrok: ktokolwiek nie kocha społeczeństwa,
do którego należy, to jest kraju, w którym się urodził, nieprzyjacielem
jest samego siebie i całego rodzaju ludzkiego. A ponieważ
w Polaku uczucie to jest żywsze jak w innych krajowcach,
ja dodam, że Polak, który nie kocha kraju swego, który nie ma ducha
narodowego, nic i nikogo oprócz siebie nie ukocha, żaden rząd
ani prywatny człowiek pociechy z niego mieć nie będzie: takiego
człowieka ja się lękam.
Miłość tedy ojczyzny dobrze pojęta sprawiedliwa jest,
wrodzona, od Boga wlana do serc, słowami Ducha Świętego i przykładem
Zbawiciela zalecona: Dobre
to drzewo złych owoców wydać nie może. Nie tu źródło nieszczęść
naszych. Owszem, nadzieja nasza w tym, że mamy sprawę dobrą.
Widzieliśmy, że Bóg jest twórcą narodów. Ziemie, które z początku
posiadły różne plemiona, uważa za dane wprost przez siebie, i nie
cierpi by kto inny, bez szczególnego pozwolenia jego śmiał je zabierać.
[...]
Wprawdzie: Królestwo
bywa przenoszone od narodu do narodu, dla niesprawiedliwości i krzywd,
i potwarzy, i rozmaitych zdrad. (Koh 10, 8).
Nie powiemy, że tych u nas nie było; owszem, wobec Boga zawiniliśmy;
ale sąsiadom naszym nie szkodziliśmy, czasem pomagaliśmy, bośmy
się w ich sprawy jak oni w nasze nie mieszali. Podział
Polski był dopuszczeniem Boga za grzechy nasze; niemniej przeto
był winą i błędem ze strony sprawców, karą cięższą na nich
za niewiarę wówczas powszechnie panującą i wypędzenie dobrej
wiary z polityki. Co Bóg dopuszcza, niekoniecznie już w tym
ma upodobanie; karząc jednego przez drugich, niekoniecznie karze
przez niewinnych, niekoniecznie karać myśli zawsze jednego; owszem,
życie narodów jest tylko doczesne, kary też tylko doczesne, Bóg
widząc pokutę i poprawę, losy przemieni; i do wszystkich
stosują się te słowa mędrca: Królestwo bywa przenoszone od narodu do narodu,
dla niesprawiedliwości i krzywd, i potwarzy, i rozmaitych
zdrad.
Powiedzieliśmy, że podział Polski był winą i błędem. Winą: bo jasno rządy
pokazały, że nie ma już w polityce ani prawa, ani sprawiedliwości;
że siła sama wszystko znaczy, lekcja, której się ludy aż nadto dobrze
i aż nadto prędko nauczyły. Stąd tak częste wybuchy i tak
częste triumfy ludów nad rządami: bo z dwóch stron tylko siła
walczy. Błędem: bo naprzód z upadkiem Polski znikło bezpieczeństwo
i pokój Europy, znikła równowaga, nie ta sztuczna i ludzkiego
wymysłu, ale prawdziwa i przez samego Boga postanowiona. Nie
przypadkiem bowiem ludy różnych usposobień i własności, sympatyczne
między sobą lub antypatyczne, są obok siebie położone; ale z przewidzenia
mądrości Bożej, ale dla takiego utrzymania równowagi i całości
politycznej, jak siła dośrodkowa i odśrodkowa trzyma w równowadze
i całości świat planetarny. Wyrywając naród z rodziny
europejskiej, zachwiano równowagą i bezpieczeństwem jej politycznym;
i odtąd nie ma pokoju i być nie może. Błędem to było po
wtóre, bo przyprowadzić do rozpaczy lud liczny a bitny, jest
to koniecznie założyć ognisko rewolucji społecznej. To Maria Teresa
przeczuwała i przewidywała, ulegając, niestety, powodom politycznym
swoich radców stanu. O tym wszyscy winni byli myśleć, to ich
dziś troska.
Sprawa nasza, powtarzam, w gruncie dobra; sprawa
to całej Europy, sprawa bezpieczeństwa i pokoju tych nawet,
którzy Polskę podzielili. Sprawa nasza tym lepsza, że naród polski
był podzielony wówczas i dlatego, gdy już własnym szlachetnym
wysileniem zaczął dzieło poprawy, byłby za łaską Bożą do rychłej
i zupełnej doszedł. Sprawa nasza nadto, połączona jest ze sprawą
Kościoła na całym Wschodzie i Północy. Wszystko to powody do
nadziei. Czy stąd idzie, że mądre i godziwe było i jest
zrywać się co chwila do broni? Najmilsi moi! piękne to jest zapewne
po ludzku, że w tej epoce interesów wyłącznie materialnych,
jeden naród nie wahał się nigdy dla idei, dla uczucia poświęcić
majątku i życia; że każde wzrastające pokolenie przychodziło
z kolei w krwi własnej zapisać protestację przeciw jakiemukolwiek
przedawnieniu praw narodu; ale cóż, kiedy tych poświęceń Bóg nie
chciał, a chciał innych, którycheśmy mu albo wcale, albo nie
dosyć dawali. Bo najbardziej po ludzku rzecz biorąc, jeżeli naród
liczny i bitny przy wszystkich zasobach niepodległego bytu
nie zdołał się obronić przeciw napaści zewnętrznej, jakże się wydobędzie
w braku tychże wszystkich środków zewnętrznych, a bez
wewnętrznej poprawy? Tego nie umieliśmy zrozumieć, nie umieliśmy
w pokucie i pracy wewnętrznej czekać chwili miłosierdzia
Bożego; i dlatego za każdym wysileniem obciążaliśmy tylko jarzmo
nad sobą, coraz zmniejszaliśmy nawet możność do tej pracy i poprawy
wewnętrznej; a przecie do niej dojść trzeba, to zadanie żywotne
dla nas. Każdej sprawie jest
czas i pogoda, mówi Mędrzec Pański. Czas i odpowiedź rozumie serce mądrego... Czas milczenia i czas
mówienia... czas wojny i czas pokoju... (Koh 8). [...]
Za mord nad narodem rzucił wściekły lud francuski trzem monarchom
północy, jakby rękawicę, krwawą głowę Ludwika XVI. Rewolucję francuską
wcieliwszy w siebie Napoleon, państwo, które pierwsze podało
myśl podziału Polski, w jednej bitwie rozbił, drugie zmniejszył,
utrapił, poniżył, i żonę z domu dumnego dawnością i godnością
dać sobie kazał, trzeciemu stolicę spalił. Po upadku tego połowicznego
mściciela naszego, mocarstwa wśród balów wiedeńskich, po połowie
tylko zrozumiały rękę Bożą, po połowie tylko wymierzyły sprawiedliwość.
Łatwiej zresztą zrozumieć, jak wykonać. Łatwiej przyznać, że nabytek
był nieprawny i niebezpieczny, jak pozbyć się go; bo już stał
się potrzebnym i fałszywy punkt honoru stał na zawadzie. Wrócono
nam tedy, choć ciasny i ograniczony byt narodowy, uświęcono
prawem wspomnienia i nadzieje; za silna pokusa dla narodu tak
żywego, w którym uczucie nad rozwagą przeważa. Że mocarstwa
nie oddały nam zupełnej sprawiedliwości, że wiele z obietnic
nigdy w życie wprowadzonych nie było, inne rychło skrzywione
lub zagrożone zostały, to ich wina, ich troska dotychczas i na
później. Naszym było zadaniem przyjąć z rąk Boga to pół bytu
za połowę poprawy naszej i korzystać z wolności zostawionych,
względnie jeszcze dosyć wielkich. Czyśmy użyli tej wolności ku dobremu?
Czy w jakimkolwiek stanie aby jedna myśl płodna się pojawiła?
Niestety nie! Okrom ulepszeń materialnych, starsi się bawili w czcze
formułki liberalizmu zachodniego, młodsi w konspiracje. Ci
ostatni wywołali powstanie Listopadowe, a nie śmieli rzeczy
rozpaczliwej sami dalej prowadzić, i oddali ją starszym, oględniejszym,
nieprzygotowanym. Starsi znowu nie mieli serca synów swoich poświęcić,
ani do Boga wołając w niebezpieczeństwie, którego nie wywołali,
wszystkich sił natężyć, by się z niego wydobyć. Tak być musiało
i będzie, ile razy młodzież radzić będzie, a starzy wykonywać.
Poświęceń było bez miary, chwały dosyć na pokrycie wielu błędów
i osłodzenie długich cierpień, ale ani rady w panach radnych
choć światłych, ani u hetmanów choć bitnych, ani sporości nie
było, bo woli Bożej nie było, bo ludzie jej nie śledzili, nie czekali,
bo po ludzku Opatrzność wyprzedzać i przebojem naprzód iść
chcieli. Bóg pcha ludzi i wypadki, ale się sam pchnąć nie da.
Miłosiernie okrutny! wiedział dlaczego miał karać, karał w miłości.
Już hydra rewolucyjna pełzała po rynsztokach Warszawy. Owoce, jakie
wydała na bruku paryskim, byłaby wydała choć trochę później, i w kraju.
Z daleka tylko cząstkową rozniosła zarazę; w domu, w samych
wnętrznościach narodu, zepsuwszy jego soki, objawiłaby się była
nieuleczonym rakiem w boleściach samobójczego konania.
*
Największa szkoda, jaką trzy dwory nam, sobie i Europie
wyrządziły, była ta, iż Polaków skrzywdzonych, rozżalonych przeciw
władzy, rzuciły w objęcie Francji w najgorszym jej okresie.
Już w powstaniu Kościuszkowskim wyuczeni, wzięli się do klubów
i wieszania; powtórzyli to i w Listopadowym. Za pierwszym
i za drugim razem były to konwulsje śmierci. Wszystkim natychmiast
ręce i serca opadły, bo lud nasz nie ma natury rzeźniczej i krwią
się brzydzi. Trzeba długiej i umiejętnej pracy, aby go rozbestwić.
Nasi do tego niezdolni, sami mistrzowie w pół drogi przerażeni
stają; niemniej jednak boleści zadadzą jak tępe żelazo, jak ramię
niewprawne. Dwie te pierwsze próby ograniczały się do samej stolicy,
mało osób w nich udział miało. Dopiero za przybyciem Emigracji
do Francji duch rewolucyjny rozwinął się w system, stał się
szkołą, stał się sektą, oblókł się w ciało. Duch ten burzący
i niszczący, duch rozdwajający serca i umysły, zagłuszony
hukiem dział napoleońskich, odgrzany w pokoju jak wąż w zanadrzu,
obudził się w rodzinnym swym ognisku i rozwiewał się jak
dym przed burzą w Europie. Młodzież polska przychodziła sama
grzać się i czadzić, myśląc, że się oświeca. Przynosiła żal
do rządów to nas ciemiężących, to opuszczających. Przynosiła żal
do sterników sprawy narodowej, samą ich obecnością i wzrastającą
w duszach dumą drażniona, wspólnotą cierpienia nie rozbrojona.
Jedna była jeszcze przeszkoda: ostatki wiary i uczuć rodzinnych
uniesione z domów. Ale uczucie samo bez podstawy, bez światła
religijnego, niedługo się mogło oprzeć atmosferze niedowiarstwa
ogarniającej zewsząd, z rozmów przyjaciół niebezpiecznych,
a najuczynniejszych, i z czytań dziennych do umysłów
wchodzącej. Niedowiarstwo francuskie, a pod koniec i niemieckie,
już się i u nas do umysłów wkradać zaczęło. Serce się
jeszcze czas niejaki broniło; głowa coraz mocniej szalała, usta
bluźnić głośniej zaczęły i głos serca przytłumiły. Niepobożność
zresztą należała do oświaty i postępu: próżność i duch
systemu pomogły do skrzywienia sumień.
Słusznie
powiedziano: straszny człowiek jedną tylko znający książkę, jedną
tylko myśl mający; młodzież emigracyjna jedną tylko książkę czytała:
Dzieje rewolucji francuskiej, jedną myśl wyczytała, potrzebę rewolucji
społecznej do odbudowania Polski. Przywiązanie do Ojczyzny tak w nas
jest żywe i namiętne, iż ludzie wierzący, ludzi sumienni, jeszcze
niekiedy przebiorą miarę w użyciu środków na jej korzyść: cóż
dopiero kiedy wiara w sumieniach przygaśnie? Wtedy Ojczyzna
stanie się jedynym, wyłącznym, najwyższym celem, któremu wszystko
winno być poddane, a który wszystko uświęca. Stąd wyrzuty czynione
z przerażającą dobrą wiarą: iż ludzie religijni poddają miłość
Ojczyzny miłości Boga, doczesność wieczności, środki ku służbie
krajowej sumieniu. Ludzie tacy, bez wiary, którzy naśladując rewolucję
francuską, bawili się w kreskowanie, czy jest Bóg, to święte
imię zastępowali naturą,
Opatrzność losem, słowami
bez znaczenia; których deizm, oderwany w praktyce równał się
z ateizmem, ci ludzie nie wahali się okrzyknąć rewolucji społecznej
w Polsce! Wiem, że Bóg, umiejący ze złego dobre wyciągać, niekiedy
i tych strasznych środków ku zdrowiu społeczeństwa dopuszcza.
Wiem, że trucizny leczą, wiem, że mocne napoje i gorączka siły
na czas pewien zwiększają: ale wiem także, że takie leki gwałtowne,
chorobę gubiąc, życie zabijają; że siły sztucznie obudzone, długie
osłabienie i niemoc wywołują, niekiedy śmierć. Wiemy, jak Niemcy
drogo opłaciły wojny religijne, jak drogo Francja rewolucję społeczną
opłaca. Najsilniej uorganizowane narody reform społecznych, nawet
spokojnych i prawnych, w czasach gdy wszystkie siły na
zewnątrz są wytężone, nie zaczynają: jakże u nas w stanie
gwałtownym, w stanie podboju, sił ani zewnątrz nie staje, dodać
jeszcze walkę wewnętrzną? Jak dodać rewolucję czwartą, swojską,
do trzech rewolucji stałych? bo podział Polski był aktem najwyżej
rewolucyjnym, i wszystko, co rządy czynią u nas ku wynarodowieniu,
jest koniecznie rewolucją. Podkopywać wiarę, zmieniać gwałtownie
prawa, zwyczaje i obyczaje, wywracać wszystko, co było wiekami
uświęcone, nie jestże rewolucją? Tak, gdy ościenne rządy trzykrotną
u nas rewolucję odprawiają, nasi rewolucjoniści czwartą wewnątrz
wzniecają i przeciw komu? Oto przeciwko tejże samej klasie
siły swoje wytężyli, która i obcym rządom najbardziej jest
nie na rękę, w której, pomimo wszystkich błędów i niedostatków,
najżywiej jeszcze wspomnienia, myśl i uczucia narodowe się
przechowują: przeciw posiadaczom ziemskim, przeciw szlachcie. Dlaczego?
Bo rewolucja francuska szlachtę zniszczyła. Ale dla Boga! Czyż szlachta
nasza przeciw sprawie narodowej się sprzysięgła, czy orężnie ją
zwalczała, czy też przeciwnie, wczas i niewczas, majątków i piersi
dla Ojczyzny nie nadstawiała? A jej przecie pogrożono ogniem
i mieczem. Skądże do tego przyszło? Oto młodzież nasza obejrzawszy
się po świecie, zawstydziła się i zabolała nad stanem chłopka
polskiego: nie jeden, który potem za daleko poszedł, zrazu istotnie
tym szlachetnym uczuciem był powodowany. Nie przyznali jednak, iż
tej krzywdy w kraju albo wcale albo też żywo nie czuli, że
zatem i postępowanie starszych braci jest częściej skutkiem
nie zastanowienia się, nie przewidywania, jak złej woli. Wszakże
ta szlachta polska, jedyna w świecie, umiała dla dobra Ojczyzny
przywileje swoje ograniczyć, niższym klasom praw postąpić, resztę
obiecać. Gdyby życie narodowe nie było gwałtownie przerwane, nasiona
reform w ustawie Sejmu Czteroletniego złożone, siłą rzeczy
byłyby do zupełnego, godziwego rozwinięcia doszły. Propaganda przeto
słowa i pisma na korzyść włościan ku szlachcie powinna się
była zwracać, nie przeciw niej. Po ludzku rzecz biorąc, nie pamiętali
niebaczni, iż we Francji posiadającej liczny stan średni, zniszczenie
gwałtowne szlachty nie przerwało tradycji myśli i uczuć narodowych;
u nas, z małymi wyjątkami, kto składa stan średni? Oto
naród w narodzie, naród silnie uorganizowany, bystry, przemyślny,
a cokolwiek w siebie i w niego wmawiamy, obcy,
czekający tu, na ziemi, innej ojczyzny - naród żydowski. On tedy
miał wychować lud nasz i zastąpić szlachtę w rozwijaniu
myśli narodowej. Tak na wszystkie następstwa zamykało oczy naśladownictwo
obcych. Przez to samo szkło francuskie patrzyli na lud nasz, którego
nie mieli czasu poznać albo już czas mieli zapomnieć: na lud nasz
dobry, ale gruby, który pod dobrym kierunkiem jest aniołem, pod
złym staje się zwierzęciem.
Wszakże po odrzuceniu szlachty, trzeba było znaleźć
w ludzie wszystkie warunki do istnienia organicznego narodu
potrzebne, trzeba było znaleźć w nim siłę do wywalczenia bytu:
i dlatego z odwagą rozpaczy ogłoszono wszechwładztwo ludu.
Najmilsi moi! Bóg jeden jest wszechwładny: bo on jeden wszechmądry.
Wszechwładzę ten tylko mieć winien i posiada, kto jest wszechwiedzący
i władzy swojej nadużyć nie może. Dlatego jakimkolwiek kanałem
władza na społeczeństwo spływa, w jakimkolwiek kształcie objawia
się, z woli jest albo z dopuszczenia Bożego, ale zawsze
z Boga, źródła wszelkiej władzy. Lud może i bywa narzędziem,
środkiem, oznaczenia, wypowiedzenia woli Bożej; ale i wówczas
właściwie nie daje władzy. Albowiem zdolności i cnót, dla których
wybiera kogo do rządzenia sobą, ani światła i pomocy do dobrych
rządów nie daje lud, daje tylko Bóg. Wszechwładztwo przeto czysto
ludzkie, czy to w kształcie jedynowładztwa, czy wielo, czy
gminowładztwa, nie jest pojęciem chrześcijańskim: bo człowiek, o ile
jest człowiekiem, nie ma prawa do panowania nad człowiekiem, ani
tym bardziej nad społeczeństwem. Że dla pogan, którzy stracili byli
kryterium prawdy przystanie większej liczby na jedno mogło się wydawać
prawdą bezwzględną, to rzecz prosta; ale odkąd znamy prawdę Bożą,
niezależną od przyzwolenia ludzkiego, owo starożytne: vox
populi, vox Dei, nie ma już znaczenia, choć się nałogowo po
głowach plącze. Zresztą, u stóp krzyża, niezmierna większość
ludu żydowskiego skazując Chrystusa na śmierć, praktycznie niedorzeczności
kryterium pogańskiego dowiodła. Wszakże głos ludu, jak głos pojedynczego
człowieka, może być głosem Boga, jeżeli wola Boża jest wolą jego,
to jest jeżeli lud czy człowiek przyjmuje i głosi prawdę Bożą.
Otóż lud nasz dopóki niezbłąkany, trzyma się jak umie i rozumie
głosu Boga; nasi tedy gminoluby musieli zaraz zadać uroczyste kłamstwo
swej zasadzie. Wyznając bowiem zasadę wszechwładztwa i wszechwiedzy
ludu, zamiast pytać jego woli i czerpać z jego światła,
zaczęli go uczyć. Stanęli więc jako mistrzowie ludu nie wybrani,
ale narzucający się przebojem, to jest rewolucyjnie; i co więcej,
zaimprowizowali się na urzędowy i nieomylny organ ludu polskiego.
A że klasa wyższa, osądzona za niezdolną i zgubną dla
kraju, mogła przeszkadzać w uszczęśliwieniu ludu, stanęli jako
władza rewolucyjna, gotowa użyć wszelkich środków, by to szczęście
ludowi zabezpieczyć. I słusznie: bo jeżeli lud jest bogiem,
tedy wszelki środek na korzyść jego użyty jest święty. Mówiono głośno
o potrzebie dyktatury dla wychowania ludu, któraby się zapewne
była przedłużała, bowiem postępowe rozwijanie ludu jest nieograniczone.
Chęć panowania właściwa jest wszelkiemu fałszowi, bo nie drogą przekonania,
ale gwałtu swoje przeprowadza. Szła tedy przygotowawcza propaganda
ustna i piśmienna. Pokazały się Słowa
Boże a niezbożne, Prawdy
niby żywotne, a śmiertelne narodowi. Dzienniki
biły na nietolerancję, na fanatyzm, śmiały się z przesądów,
a w gruncie rzeczy uczyły obojętności w wierze i po
prostu niewiary: bo trzeba było najpierw skrzywić sumienie chrześcijańskie,
aby się mogło zgodzić na środki rewolucyjne. Trzeba było najpierw
obudzić namiętności nieznane dotąd ludowi polskiemu, nienawiści,
a szczególniej chciwości. Podkopywały one wciąż prawo własności,
bijąc na tyranię wiekową szlachty, na prawa nieprzedawnione ludu;
zachęcały, by się upominał o własność swą i prawa, a tyrańską
mniejszość jako raka wysysającego zdrowe soki wyciął. Zasady te
dochodziły zwykle z drugiej dopiero ręki uszu ludu; strona
ich praktyczna przynajmniej czepiła się serca, namiętności obudzone
mają swą nieprzepartą logikę: i tak zaraza niewidzialna obejmowała
lud, jak woda podziemna sączy się przez najgrubsze pokłady ziemi.
Że jednak naród nasz w ogólności przywiązuje się do mężów którzy
orężem, piórem albo radą zasłużyli się krajowi i imię swoje
wsławili, a nie łatwo poddaje się ludziom nieznanym, trzeba
było najpierw te imiona skazić i niepodobnymi na przyszłość
uczynić; nad tym pracowały pisemka lżejszej broni, starannie i zbytkownie
na wygnaniu wydawane. Wysłańcy też przedzierali się do kraju z dziwnym
poświęceniem i odwagą, godną lepszej sprawy. A czyim kosztem
i z czyją pomocą? Czy ludu? - gdzie tam! lud grosza nie
dał i palcem nie ruszył. Kosztem i pomocą samej szlachty,
która się we wszechwładztwo ludu bawiła już z odurzenia głowy,
już z chęci popularności i znaczenia, już ze strachu o gardło
na dany przypadek; i jak mogąc się starała, a kieszenie
na wyższe cele wypróżniała. Dziwna, ale smutna krotochwila! Ci,
którzy mają paść ofiarą rewolucji, zwykle ją przygotowują, jej służą.
Dlaczego? Bo w epokach niewiary i wzburzenia wszyscy mniej
więcej przyjmują te same fałszywe zasady i dziwią się potem,
że odważniejsi i logiczniejsi nie chcą z innymi stanąć
w pół drogi, ale do ostatnich jej następstw rozwijają i wprowadzają
w życie. Takie jest dziś położenie świata. Prawda z fałszem
przemieszana bije się z fałszem okraszonym prawdą i dlatego
walka tak zażarta i długa, dlatego zwycięstwa fizyczne rzeczy
nie rozstrzygają, bo fałsz zawsze mocny przeciwko prawdzie niecałej,
a prawda wtedy tylko zwycięża, kiedy całkowita. A nie
chcą ludzie, skarżący się na zgubne zasady, obrócić się do Boga,
który w zakonie swoim i Kościele złożył lekarstwo jedyne
na choroby tak społeczne, jak osobiste; i dlatego kary końca
nie mają. Są prawa odwieczne, które kto zmienia podważa wszystkie podwaliny ziemi, (Ps
81, 5). Wówczas narody się chwieją, jakoby
opojone winem (Iz 19). Duch zawrotu je porywa i przewracają
się jak chory na swym łożu: płakała
i zeszła ziemia i zemdlała: ściekł świat, zemdlała wyniosłość
narodu ziemi, a ziemia splugawiona jest od obywateli swoich,
iż przestąpili zakon, odmienili prawo, złamali przymierze wieczne.
(Iz 24, 55).
Dojrzewały w cieniu owoce rzuconego ziarna, ale
zewnątrz jeszcze widzialne nie były. Rządy ślepo bezpieczne na społeczne
ruchy, zaczęły więcej myśleć o stosunkach międzynarodowych.
Patrzyła Anglia niespokojnie na Carogród i Indie, po Niemcach
w zamyśleniu patrzących na północ, dreszcz zimny przebiegał.
Parlamenty, dzienniki, te gęsi kapitolińskie nowszych czasów, zaczęły
coraz głośniej wywoływać imię Polski; sam Rzym tak cierpliwy, tak
długomyślny, za uciśnionymi w sumieniu Polakami się odezwał.
O! gdybyśmy umieli zostawiać wypadki rozwijaniu się naturalnemu
i czekać w pogotowiu! O! gdybyśmy umieli służyć Ojczyźnie
nie ruszając się przed czasem i nie psując co czas Boży ku
nam i na korzyść naszą pędzi! A tu nam pilno naprzód się
wyrywać! Pilno zmarnować pracą i cierpieniami narodu nagromadzone
zasoby, pilno przyszłość Ojczyzny na niepewny los puścić! I jaka
stąd korzyść? Dawniej jeszcze bito w dłonie zuchwałemu gladiatorowi
wolności, oliwą i winem rany opatrywano tego Samarytanina narodów:
a tu nagle krzyk zdumienia, a później śmiechu, echem niemieckim
rozległ się po Europie, nie widzącej już ani siły ani zręczności,
tylko samo zuchwalstwo. [...] Tak się udało powstanie w Poznańskiem
i Galicji 1846 roku.
Nie skończyło się na klęsce zewnętrznej, już przez
się bolesnej, otworzyła się nadto głęboka rana w samym wnętrzu
narodu. Rząd krakowski zapowiedział wolność, jakiej dotychczas nie
było: chłopi galicyjscy odpowiedzieli śmiechem szatańskim, rozbijając
czaszki panów. Co swoi siali w śmieci, to jest w złe namiętności
ludu, to weszło zdradą niemiecką. Trudno przebacza kto się lękał
i pokazał, że się lękał; najtrudniej przebacza obrażający.
Po raz pierwszy odkryto przed światem, rozdwojenie wewnętrzne narodu:
lud polski jednej wiary i języka, wyrzekając się pochodzenia
swego, w imię obcego władcy mordował braci swoich. Bóg miłosierny
docześnie i dotykalnie ukarał morderców, ale grzech Kaina powtórzył
się na ziemi naszej. Początek cierpień naszych znaczy krwawy słup
z Humania podnoszący się ku niebu, drugi wystrzelił około Tarnowa:
oby oznaczał ich koniec!...
Czy rewolucjoniści nasi po takim doświadczeniu uderzyli
się w piersi? Czy zawołali do narodu: Bracia! wybaczcie, chcieliśmy
dobrze, ale zbłądziliśmy i ciężko zawinili?... Naród, który
przebaczył zwiedzionemu chłopu, który w dwa lata potem dawał
pocałunek braterski urzędnikom austriackim i pruskim, byłby
chętnie przebaczył. Nie, tego przyznania się do winy nie było, tylko
pobicie na duchu: i dlatego poprawy być nie mogło. Pokazały
to wypadki 1848 roku.
Świadczę
się wszystkimi, którzy mnie słuchali i czytali, że zawsze zapowiadałem
iż wypadki zaskoczą nas nieprzygotowanych, jak złodziej. Świadczę
się, że odkąd przyszły, nie miałem chwili wesołej, ani złudzenia.
Wszyscy wołali: teraz czas, ja dodawałem: ale nie zaraz. Widziałem
jacy ludzie, jakie zasady wyszły na jaw: i byłem pewny, że
pod takim pędem nic zbawiennego dla nas wypaść nie może, chyba cudem.
Zapowiedziałem tedy przejście długiej drogi krzyża i potrzebę
tylu prawie cudów ze strony Boga ilu nas jest, aby to chwilowe przemienienie
mogło nas doprowadzić do zmartwychwstania. Żalono się wówczas że
ducha psuję i osłabiam: wolę takie wyrzuty, jak wyrzut własnego
sumienia, gdybym kogo naprzód na stracone popchnął. Jak korzystaliśmy
z wypadków 1848 roku? Oto, parę demonstracji bez celu z ludem
paryskim zraziło nam całą część oględną i lękliwą narodu i samą
władzę: bo rewolucjonista w opozycji i rewolucjonista
u władzy, to dwie istoty nic wspólnego nie mające. Pobiegliśmy
potem ku ziemi ojczystej, ze zwykłym poświęceniem polskim, rzucając
miejsca i sposób do życia. Pojechali jedni pojedynczo i cicho,
drudzy, ludzie ruchu, głośno, zbrojno, gromadnie i z rządem
gotowym. Wyszli towarzysze ich i jednowiercy z więzień
pruskich i austriackich; wieńczeni, niesieni w triumfie,
siłą rzeczy zagarnęli władzę i kierunek sprawy narodowej. Na
próżno ludzie umiarkowani prosili, aby nie iść tak śmiało naprzód:
niezorganizowani, odurzeni niespodzianym tokiem wypadków, lękając
się pomówienia u swoich o brak poświęcenia, u obcych
o brak jedności, ugięli się pod falą rewolucyjną. Powstały
obozy w Poznańskiem, powstały kluby i musztry braci Emigrantów
w Krakowie i po Galicji: i wkrótce potem bombardowanie
Książa, Krakowa i później Lwowa. Dokazywał cudów męstwa pobożny
lud Wielkopolski, z kosą rzucając się na działa: na czele garstki
mężnych poległ Dąbrowski na rynku Książa. Nie mniejsi od bohaterów
termopilskich, na krzyk: "mordują naszych!" biegli Emigranci
z gołą ręką na śmierć na ulicach Krakowa: w końcu trzeba
było wrócić na wygnanie, a opinia świata potępiła pośpiech
i niecierpliwość naszą. Czy przez to chcę bronić dwuznaczności,
gwałtowności w postępowaniu dwóch rządów niemieckich? Czy utrzymuję,
że miano potrzebę i powód do bombardowania Książa, Krakowa,
Lwowa? Dalekie to od mego sumienia! Ale mi żal, że bracia moi pozór
do takich srogości dali, żal mi, że nie możem cierpieć z Chrystusem
bez najmniejszej winy i błędu. Do tych rządów słowa nie mam:
choćby mnie słyszały, nie usłuchają; do was się odzywam, bo i skutku
się spodziewam, i choćbym się nie spodziewał jeszcze mam obowiązek
mówienia: abym krwi bratniej, krwi zmarnowanej, ani z przeszłości,
ani na przyszłość nie miał na duszy.
Na ziemi własnej błądzić, na ziemi własnej szaleć
nawet, smutne to zapewne; ale smutniejsze daleko mieszać się w sprawy
obce, ze sprawą naszą nawet styczności
nie mające. Co Polacy mieli do czynienia w Badeńskiem?
Czy bronić ostatków parlamentu frankfurckiego, który przeszedł dyplomatów
wiedeńskich i ćwiartkę Polski jeszcze na połowę przekroił?
Co mieli do czynienia np. w Toskanii i Genui? jak mogli
walczyć w Rzymie z Francuzami, dawnymi przyjaciółmi, dla
nie walczenia z którymi po części powstanie Listopadowe wybuchło,
których chleb od tylu lat pożywamy i wielu z walczących
jadło, i może poń znowu rękę wyciągnęło lub wyciągnie? Jak
śmiała garstka ludzi ściągnąć nieznaną dotąd w dziejach hańbę
na nasz naród, by broń podnieść przeciw Namiestnikowi Chrystusa
na ziemi, Ojcu naszemu duchownemu, który nas tak kochał!
Tu kaznodzieja słyszy szmer i stukanie
kilku słuchaczów: przerywa tok mowy i woła:
Wyjdźcie stąd niezbożni! Kto was tu przyjść przynaglał
albo trzyma? Czemu wnosicie do świątyni pańskiej klubowe, a karczemne
zwyczaje wasze? Czy chcecie nas i z kościoła wygnać? Tak
się pięknie sprawujecie, że już nas i w kościołach nie
chcą i z miejsca na miejsce przenosić się musimy. Nieszczęśliwi!
Nie dowodzicież tym postępkiem, że wszystko com powiedział jak mi
sumienie kazało, potrzebnie i słusznie powiedziałem i nie
dosyć może? Nie dowodzicież, że się do ludu polskiego przyznajecie
tylko na jego niesławę i nieszczęście: bo wy nic z nim
wspólnego nie macie? Znam ja ten lud i wiem, iżby on nic podobnego
nie ścierpiał. Nie, wy należycie do tych, którzy z miłości
ojczyzny ciałem i duszą Sułtanowi się oddali, turbany wdziali,
Polski się wyrzekli, imię Polski zhańbiwszy, za którymi lud Polski
nie pójdzie. Dlatego mówię, dlatego tak mówię, aby nie spadała na
naród cały odpowiedzialność za grzechy zaślepieńców, za grzechy
niezmiernej mniejszości. Nie dosyć było protestacji, wołać trzeba
tak, aby świat cały słyszał, aby Bóg wysłuchał. Może was kto przysłał
z tych, którzy się cieszą z każdego zgorszenia, z każdej
plamy na imię polskie spadającej. Mnie droga chwała tego imienia,
ja kocham mój naród, wie to Bóg! Mniejsza co ludzie powiedzą; a nie
taję, że gdyby Polska miała wpaść w ręce bezbożników, gdyby
miała zostać piekłem, ja nie chcę widzieć Polski. [...]
Przy tej sposobności proszę was Bracia, abyście będąc
z wszelką wyrozumiałością dla osób, stali zawsze niezachwianie
przy dobrych zasadach, przy prawdzie. Bóg nam każe kochać wszystkich,
nieprzyjaciół swoich i naszych; to nam wolno, a więc powinno
być miło, a w każdym razie jest obowiązkiem. Ale ten sam
Bóg, kochający nieskończenie grzeszników, nieskończenie się brzydzi
grzechem: nie wolno nam przeto kochać złego, kochać, a przynajmniej
schlebiać i wymawiać fałszu. Nie wolno chcieć inaczej postępować,
jak Bóg; nie wolno podług prawa miłości tyczącego się osób, sądzić
zasad, które się sądzą w prawdzie i sprawiedliwości. Nie
wolno, w co ludzie powszechnie wpadają wychodząc z porządku
Bożego, z fałszywej miłości bo nie opartej na prawdzie, pobłażać
złym zasadom, a podług ścisłej sprawiedliwości, i często
nad sprawiedliwość, sądzić i potępiać ludzi, choćby nie przekonanych.
Skąd podobne pomieszanie wyobrażeń u nas tak powszechne? skąd
podobny brak odwagi moralnej w narodzie tak rycerskim? Niestety!
pochodzi to z braku dokładnej znajomości i przywiązania
do zasad prawdy odwiecznej. Stąd brak kryterium pewnego do sądzenia
twierdzeń bieżących: wszystko staje się tylko opinią, a więc
rzeczą wątpliwą; lenistwo nie pozwala śledzić ostatecznych następstw
samych opinii: i tak tanio sprzedajemy prawdę byle żyć w pokoju.
Co więcej, ludzie mający wszelką wyrozumiałość dla rozsiewaczy fałszu,
surowi są dla obrońców prawdy; dlaczego? Czy przeto, iż ci pewno
nie będą szukać odwetu, tamci mogą? Ha! byłaby to najsmutniejsza
strona serca ludzkiego... Cokolwiek bądź, złe to jest w narodzie
naszym, złe zgubne, trzeba je leczyć jakimkolwiek kosztem. Do pokazania
odwagi fizycznej nie mamy zawsze sposobności, nie mamy w tej
chwili, zresztą nikt o niej nie wątpi, ćwiczmy się w odwadze
moralnej, odwadze obywatelskiej.
Za dni naszych obrona prawdy tym trudniejsza, im zaćmienie
umysłów grubsze, im namiętności w sercach gwałtowniejsze, a siła
często prawem: w tym właśnie zasługa, w tym bezpieczeństwo,
że nie dla zabawy, nie na przekorę, nie z krwi, ale z ducha
i sumiennego przekonania że rzecz Bożą się czyni. Lada chwila
słabe groble towarzyskie mogą ulec parciu wzbierającej fali, może
się Europa jak morze zagotować, męty swoje z głębi na wierzch
wyrzucić, może się krwią zarumienić; pomimo tego i dlatego
ufajmy Bogu, bez którego woli nikomu włos z głowy nie spadnie,
i czyńmy i mówmy co prawda, co interes narodu nakazuje.
Co do Ojczyzny naszej, raz jeszcze powtarzam: od rewolucji
społecznych obcych, a tym bardziej swoich, niczego się nie
spodziewajcie, jak tylko większego zła. Dopiero wówczas gdy Europa
wytrzeźwi się z szału, gdy chłostą nauczona ukorzy się przed
Bogiem i podług prawdy jego z ludźmi i narody obchodzić
się zacznie; wówczas pod sercem Zbawiciela wybije dla nas godzina
miłosierdzia, wówczas odsłonią się nam przeznaczenia nasze i drogi
którymi nas do nich prowadził, wówczas pojmiemy dlaczego tyle, tak
długo i więcej od innych ludów cierpieliśmy.
HIERONIM
KAJSIEWICZ CR
(1812-1873)
Pisarz
religijny i kaznodzieja. Urodził się 7 XII 1812 r.
w Giełgudyszkach na Żmudzi. Szkołę średnią ukończył w Sejnach
i rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim.
Ciężko ranny w czasie powstania listopadowego, wyemigrował
do Francji; przydzielony do zakładu w Besancon, obracał się
początkowo w środowisku radykalnych karbonariuszy, a po
przeniesieniu do Paryża reprezentował zakład Besancon w Komitecie
Lelewelowskim. W 1833 r. wydał w Paryżu tomik Sonetów. Pod wpływem A. Mickiewicza Kajsiewicz
zwrócił się ku katolicyzmowi i wstąpił do założonego w końcu
1834 r. z inspiracji B. Jańskiego towarzystwa Braci Zjednoczonych,
mającego być zalążkiem przyszłego zakonu polskiego. W 1836 r.
wstąpił do seminarium duchownego, a następnie wyjechał wraz
z P. Semenenką na studia teologiczne do Rzymu (1837-41).
Po otrzymaniu święceń kapłańskich w 1842 r., współuczestniczył
w nieoficjalnym zawiązaniu Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego;
wkrótce potem przybył do Paryża, by zwalczać szerzący się towianizm,
głosząc kazania dla emigrantów w kościele św. Rocha. Styl i tematyka
kazań paryskich - O rządach
Opatrzności, O ważności
męczeństwa, O pokucie, O trojakim życiu i trojakim patriotyzmie, O cierpliwości, przyniosły Kajsiewiczowi
sławę największego polskiego kaznodziei w XIX wieku. W r.
1844 odmówił odprawienia mszy w intencji ks. Ściegiennego.
W latach 1845-47 i od 1855 do końca życia był przełożonym
Zgromadzenia Zmartwychwstańców. W czasie podróży do Polski,
Ameryki i Turcji głosił kazania w duchu ultramontańskim,
w których napominał, że ratunek dla ojczyzny i Europy
leży w bliskim związku ze sprawą Stolicy Apostolskiej; próbował
doprowadzić do unii Bułgarów z Kościołem katolickim. Jako przeciwnik
powstań, których uczestnikami nie kieruje sprawa Boża, potępiał
przygotowania do powstania styczniowego. Jego List otwarty do braci księży grzesznie spiskujących
i do braci szlachty niemądrze umiarkowanych, spreparowany
przez carską cenzurę, opublikowany w kilku czasopismach zaboru
rosyjskiego w dniu wybuchu powstania, stał się powodem zarzutu
o zdradę sprawy narodowej. Zmarł 26 II 1873 r. w Rzymie.
Główne
prace: Kazania i mowy
przygodne, Paryż 1845, wyd. poszerzone - tamże 1848; O unii
bulgarskiej. Rys historyczny, Paryż 1863; Pisma, t. I i II: Berlin 1870; t. III: Kraków 1872.
Biogram
i tekst zaczerpnięte zostały z wydanej przez Wydawnictwo Aureus
i Ośrodek Myśli Politycznej antologii Naród,
państwo, władza (Kraków 1996) pod redakcją Antoniego Dudka i
Bogdana Szlachty.