„Przegląd narodowy”, październik 1908, rok I, nr
10.
Polska, przez cały ciąg swoich popiastowskich
dziejów, nie miała ani pierwszorzędnych polityków, ani mężów stanu, którzy by
wyraźne swe na jej losach wycisnęli piętno. Nie miała ich, bo ich nie wydawała,
i chyba przybysz, jak Stefan Batory, krótkimi swymi rządami podniósł myśl
polityczną na wyżyny zadań dziejowych.
Fakt ten tak bezsporny, tak bijący w oczy, a tak
mało wyświetlony w swych przyczynach i skutkach, zasługiwałby na poważne,
specjalne studium. Jedna wszakże jego przyczyna narzuca się sama przez się
naszej uwadze i oświetla skośnym swym odblaskiem nawet czasy dzisiejsze. Jest
nią słabość rządów w Rzeczypospolitej.
Polityków i mężów stanu wyższej miary powołuje do
życia, zapładnia duchowo, wyrabia, potęguje i zużytkowuje na odpowiedniej
arenie tylko rząd silny, pewny siebie, ciągły w swej tradycji, uzbrojony w
należytą egzekutywę. Staje się on organem, skupiającym w sobie doświadczenia
pokoleń, zdobywa na tej drodze zasób niewzruszonych pewników, całą zaś
inicjatywę swą i energię zwraca na torowanie dróg nowych, prowadzących do
urzeczywistnienia państwowych założeń i celów. Mężowie stanu wyrabiają się
tylko w silnych organizacjach. Wybitny nawet umysł polityczny tylko wtedy
zaważyć może na szali losów swego narodu, gdy znajduje odpowiednie dla siebie
miejsce i odpowiedni warsztat w silnie zbudowanej machinie zbiorowej,
działającej sprawnie i doskonalącej się wciąż dzięki nowym wkładom jego
twórczości. Inaczej — mąż stanu lwią część swych wysiłków obracać musi na
remont samej machiny, na usuwanie przeszkód i tarć wewnętrznych, łamie się z
tymi przeciwnościami bardziej niż ze zwalczaniem trudności zewnętrznych, aż w
końcu starga swe siły i staje wobec potomności niezrozumiany i niewytłumaczony,
bo każdy jego krok daje się wyjaśnić tylko powikłanym splotem różnorodnych
przyczyn, zamiast jednolitego i prostego celu, któryby w innych warunkach
krokami jego kierował. Rola odpowiedzialna wymaga sprawnych narzędzi wykonawczych.
Z chwilą kiedy mąż stanu staje się sam narzędziem w ręku machiny, którą
powołany był sterować, nawa publiczna jest tym samem rzucona na falę losów,
gubi swą drogę dziejową, a księga jej podróży niczego godnego naśladownictwa,
ani dalszego doskonalenia potomności w spadku nie przekaże.
Tak było w Rzeczypospolitej. Wszech władztwo gminu
szlacheckiego ciążyło nie tylko nad polityką wewnętrzną, ale i nad polityką
zewnętrzną narodu. Wojny zaczepnej nie mógł król wypowiedzieć bez zgody nie
tylko Sejmu, ale i Sejmików, przyjmowano tedy wojny zamiast je wydawać, i to
wówczas, gdy nieprzyjaciel wkraczał w granice Rzeczypospolitej, gdy więc był do
walki przygotowany i sam ją w pomyślnej dla siebie chwili wywoływał; wojny
przerywano, nawet po zwycięstwie, nie wyzyskując korzystnego położenia, bo
szlachta bić się dalej nie chciała, lub stawiała warunki, wytargowując nowe
przywileje;
przymierza zewnętrz zależne były od przewagi odpowiednich stronnictw w kraju,
które się pod wodzą magnatów na tle zagranicznych sympatii tworzyły, jeżeli nie
były same przez obce wpływy tworzone, do czego elekcja królów szerokie
otwierała pole; ludzi wreszcie dobierano do nakreślonej tym trybem polityki
zamiast powoływać mężów stanu do kierowania polityką Rzeczypospolitej. Gdzie
nie było ani szkoły, ani praktyki, ani odpowiedzialnego pola dla statystów, tam
nie mógł wyróść j dojrzeć typ polityka, a gdzie nie było przewodniej myśli
politycznej w państwie, tam nie było jej i w narodzie. Nie było w narodzie
szlacheckim, nie było tym więcej w narodzie całym, gdy państwa własnego nie
stało i przyszło mu kierować samemu swymi losami. Pozostały tylko zakorzenione
w społeczeństwie tradycje: prowadzenia polityki masą, od przypadku do
przypadku, od nastroju do nastroju, od wpływu do wpływu, stosownie do tego, jak
fale uczuć unosiły niespokojną masę. W tym to znaczeniu słusznie się mówi, że w
narodzie polskim uczucia zastępują myśl polityczną.
Po upadku prób państwowego odrodzenia i dokonanych
rozbiorach, jedno tylko uczucie ogarnęło całą politycznie żywotną część narodu
— było nim uczucie konieczności przeciwstawienia się spełnionym faktom, i to
przeciwstawienia się środkami bezpośrednimi, to jest wojną narodową, do
przeprowadzenia zaś zdecydowanego już w umysłach postanowienia powołano
Kościuszkę, a równocześnie dopiero rozpoczęto zabiegi dyplomatyczne. Czyż może
być naturalniejszy odruch? Dla kontrastowego jednak oświetlenia psychologii
tego zjawiska dość będzie zestawić je z innym, sąsiednim, które nastąpiło
zaledwie w 12 lat później. Prusy po Jenie nie wywołały wojny narodowej, mając
nawet wzór Hiszpanii i Tyrolu przed sobą i ludność odpowiednio usposobioną, ale
równocześnie korpusy sprzymierzonej z Napoleonem Rosji nad granicą, za to
przystąpiły gorączkowo do reorganizacji swego przestarzałego ustroju, armię
zaś, ograniczoną do 40000 ludzi, zamieniły na kadry wojenne. Po siedmiu juz
latach wzięły swój odwet Tu kierowano się polityką państwową, tam - uczuciem
narodowym.
Odtąd staje się ono coraz wyraźniej osią, około
której obracają się aspiracje narodu, podnoszące się i opadające rytmicznie w
miarę wzrostu lub upadku jego sił, ale coraz bardziej niezależne od stosunku
tych sił do potęg, z którymi mierzyć się miały. Społeczeństwo staje wobec
dylematu bez wyjścia: z jednej strony, według silnie zakorzenionej, chociaż nie
sformułowanej opinii, naród polityki
prowadzić nie może, — może tylko czuć się narodem, stwierdzać swoje
istnienie, wyrażać możliwie głośno swoje pragnienia i dążyć bezpośrednio do
wcielenia ich w życie; z drugiej strony — party instynktem samozachowawczym i
siłą warunków swego istnienia, naród musi
prowadzić politykę, jeżeli chce żyć a nie cofać się i nie rozkładać
stopniowo, jeżeli chce osiągać zdobycze i budować swoją przyszłość, a nie tylko
marzyć o niej. Tego opinia nasza nie uświadamiała sobie i nie uznawała.
Podkreślić to należy wyraźnie, że wobec podobnego dylematu stanąć mógł tylko
naród tak wyzuty z tradycji planowej i ciągłej polityki państwowej, jak polski.
Nie zanikł jednak zupełnie typ mężów stanu, z bożej
łaski raczej niż z jądra narodowego wyrosłych, którzy zrozumieli drugą stronę
dylematu i w jej myśl przystąpili do pracy; ale rozpocząć musieli politykę
interesów narodowych na swoją rękę i na własne ryzyko, bez mandatu
społeczeństwa, bez poparcia z jego strony, bez organicznego z nim związku.
Takimi byli Czartoryski i Lubecki. Opinia narodowa, ta, która znaczyła swój
pochód na kartach historii, stała poza nimi, przyglądała się ich usiłowaniom,
przyjmowała nawet ich twórczą inicjatywę i realizowała osiągnięte przez nich zdobycze,
ale patrzała z najwyższym niedowierzaniem na ich działalność, jako na
domniemany wyraz polityki całego narodu, i wietrzyła na każdym karku abdykację,
likwidację swych dążeń, a tam, gdzie ta polityka próbowała hamować wyraz
uczuciowych prądów — wprost zdradę. Przychodziła jednak chwila, gdy prądy te
brały górę, podnosiły pierwszą tezę dylematu do wysokości jedynego wskazania
narodowego zrywały wszelkie więzy krępujących względów politycznych, stawiały
wszystko na kartę i w katastrofie dziejowej topiły osiągnięte na drodze
polityki zdobycze.
Po roku 1831 oba kierunki myśli publicznej
rozbiegły się na emigracji jeszcze bardziej, wylały się w dwa wrogie sobie
stronnictwa i w jednostronnej krańcowej wyłączności rozbudzonego między nimi
antagonizmu oba zwyrodniały. Wypadki siódmego dziesięciolecia dowiodły, że w
przebytych smutnych doświadczeniach naród nie tylko się nie zbliżył do
wybrnięcia z dziejowego dylematu, ale go jeszcze pogłębił. Wielopolski,
przedstawiciel rozumu stanu oderwanego od duszy narodu, był w swych
zamierzeniach bardziej jeszcze społeczeństwu obcy niż Czartoryski i Lubecki.
Pamiętne jego słowa: „Dla Polaków można jeszcze cośkolwiek zrobić, z Polakami —
nic", znamionowały zupełny rozbrat między dążeniami narodu, zawartymi w
jego uczuciach i pragnieniach, a polityką, mającą zaspakajać jego
najżywotniejsze potrzeby. Społeczeństwo czuło, że myśl polityczna tego męża
stanu wzrosła tylko na dziejach spółczesnego mu stulecia, że nie obejmuje
całości losów narodu, to też nie tylko odpłacało mu nieufnością, nie tylko nie
wciągało osiągniętych przez niego zdobyczy do bilansu dorobku narodowego, lecz
widziało w nich symptomat abdykacji, a w nim samym—przeniewiercę dążeń narodu.
I znowu fala porywu uczuciowego zaniosła protest dziejowy i zmiotła w swych
skutkach wszystko, co się jeszcze Pozostało ze zdobyczy, osiągniętych dzięki
wysiłkom politycznym ostatnich lat pięćdziesięciu.
***
Wyrosły na tradycji nieoskoordynowanych masowych
rządów szlacheckich apolityczny stan społeczeństwa, który zapanował nad całym
jego charakterem, nazwałem stanem uczuciowym. Wobec niezmiernej złożoności
zjawisk duchowych w życiu społecznym, twierdzenie to wymaga mocniejszego
uzasadnienia. A może była to specyficznie polska myśl narodowa, która w ten sposób
przejawiała się w dziejach, myśl płynąca z demokratyzacji patriotyzmu, z jego
bezpośredniości i niezdolności do połowicznych rozwiązań? Od jasnego
postawienia tej kwestii zależy znalezienie drogi wyjścia z dziejowego dylematu,
który rozwiązany być musi pod grozą niechybnego staczania się w przepaść.
Myśl narodowa, jak każda myśl, opiera się nie tylko na pamięci swego „ja"
dziejowego, ale i na pamięci całego szeregu przebytych doświadczeń, wyprowadza
z nich wnioski, ciągnie nauki i doskonali się wśród prób i przeciwności. Niczego
podobnego w apolitycznej postawie naszego społeczeństwa nie było, przeciwnie,
mamy tu przed sobą jedyny fakt w historii, że naród raz po raz nie tylko te same
popełnia błędy, nie tylko traci przez nie stopniowo wszystko co posiadał, ale
popełnia te błędy w warunkach coraz to jaskrawiej uwydatniających niechybną
konieczności fatalnych następstw, a z coraz mniejszym prawdopodobieństwem urzeczywistnienia
swych pragnień. Tak reagować na fakty i warunki tycia może tylko uczucie w swej
czystek postaci, nie usystematyzowane i nie ujęte w karby przez żadną pracę
myli, wzmagające się tylko okrasami w miarę piętrzących się coraz bardziej trudności
i przeciwieństw, ale w przerwach swego napięciu opadające coraz to niżej,
niedostępne dla żadnych rozumowań, ani dla ładnej refleksji, tłumaczące
wszystko na swoje usprawiedliwienie, a przeradzające się w końcu w ślepy popęd,
w namiętność, przeplataną okresami zupełnej bezmyślności.
A dalej myśl narodowa jest integralna i
niepodzielna, sięga ona tak głęboko w przeszłość, że nie jest zdolna rozbić się
na części, stosowanie do tego, w jakich warunkach losy dziejowe różne odłamy
narodu postawiły, a sięgając w przyszłość, nie będzie wyobrażała jej sobie
symbolicznie - w formie nieziszczalnego w praktyce, i pozbawionego wszelkiej
żywotność cząstkowego bytu. Uczucie w społeczeństwie przeciwnie — reaguje taro,
gdzie jest wystawione na próbę przeszłość dla niego jest raczej wytworem
wyobraźni oderwanej, niż organicznym związkiem jedności życia w czasie i
przestrzeni, a przyszłość—pragnieniem, nie dającym się nawet ubrać w kształty
realne. Tym się tylko tłumaczą pozbawione wszelkiego szerszego ogólnonarodowego
planu nie przez mężów stanu, lecz przez bezimienną rzeszę dyktowane wystąpienia
jednej dzielnicy. Uczucie samo w sobie wylewa się tam, gdzie może, a nie tam,
gdzie powinno dla osiągnięcia pewnego celu. Uwydatnienie tej jego roli w
niedawnej przeszłości jest o tyle zarzutem, o ile też usprawiedliwieniem
bankructwa stuletniej naszej polityki w najważniejszej, najsilniejszej i z początku
najlepiej postawionej dzielnicy polskiej.
Wreszcie tylko uczucie jest samo sobie celem, nie
szuka go bowiem poza sobą, lecz w sobie, w swym własnym zadowoleniu. Polityka w
jego oświetleniu będzie tym lepsza, im bardziej odbija w sobie możliwie silne
napięcie uczuć, pozbawiona zaś tych superlatywnych przejawów uchodzić będzie za
kompromisową, ugodową, niemal za objaw narodowego zaprzaństwa. Licytacja uczuć
kończy się zawsze pustym frazesem w słowie, który pcha do absurdu w czynie.
Chłodna rachuba, zestawienie możliwych zysków i strat, znoszenie cierpliwe
nawet upokorzeń, gdy się nie ma siły do skutecznego ich odparcia,
przygotowywanie kroków na długą metę, zmiana postawy wraz ze zmianą układu sił,
gra w zakryte karty, gdy przezorność nie nakazuje ich odsłaniać,
przeprowadzenie stopniowe i wytrwałe swych zamierzeń, słowem wszystko to, co
stanowi elementarz polityki największych nawet i najsilniejszych mocarstw, dla
polityki uczuć jest czymś obcym, niepojętym, niegodnym narodu, omal że
niemoralnym. Ale wyśrubowane napięcie uczuć jest najmniej wytrzymałym
materiałem duchowym. Tylko myśl polityczna trwać może wieki całe w jednostajnym
natężeniu, uczucia się wyczerpują, opadają, ulegają depresji; wtedy z głębin
duchowości narodu wzruszenia osiadają na powierzchni, przejawy ich zewnętrzne
wyzbywają się swej istotnej treści, przechodzą w odruchy czysto fizyczne, a
zamiast uczuć grać zaczynają nerwy. Tak zapał czysto uczuciowy w bitwie,
sparaliżowany nagie i odbity ciosem, zamienia się w popłoch i małoduszną ucieczkę,
w „ratuj się kto może" (ileż przykładów podobnych zna nasza historia!),
tak przeciągnięty nastrój duchowego podniecenia nerwami tylko nadrabia
zamierający popęd, aby wkrótce pod wpływem tychże nerwów zadać wyraźny kłam
swemu poprzedniemu postępowaniu i, nie czując tego nawet, przerzucić się w
drugą ostateczność. Obraz podobny przedstawiają nasze apolityczne porywy i
depresje ostatniego stulecia. Jeżeli niektóre z tych momentów tej lub innej
natury były nawet politycznie celowe, to nie z politycznych bynajmniej rachub i
przewidywań płynęły. Nie były to niewątpliwie znamiona myśli narodowej, lecz
samopas idących narodowych uczuć, a częściej jeszcze ogólnoludzkich nerwów.
Popełniłby niewątpliwie wielki błąd, kto by
zapoznawał znaczenie uczuć nie tylko w życiu, ale nawet w polityce narodu.
Tylko że w społeczeństwie normalnym, jak i w osobniku normalnym, powinny one
grać rolę elementarnego podścieliska życia duchowego, nie zaś jego korony,
powinny być ujętym w karby bodźcem, nie zaś kierownikiem czynów, współczynnikiem
płynącej z władz umysłowych woli, a nie jej surogatem, składową częścią, a nie
wyłącznym władcą charakteru. Społeczeństwo, pozbawione żywych uczuć, byłoby
tylko mechanizmem, poruszanym siłą zewnętrzną, ale społeczeństwo, w którym inne
władze zamierają a uczucia kierują jego postępowaniem, jest społeczeństwem
pozbawionym mózgu i niezdolnym do czynów dyktowanych wolą.
Uczucie jest z istoty swej funkcją duchową
rozlewną, niezorganizowaną, nie znającą ani uwspółrzędnienia, ani hierarchii,
polegającą na jednobrzmiącym drganiu przebiegających i udzielających się
prądów; może ono co najwyżej składać się, jak muzyka, na modulacje i akordy,
ale budowy duchowej stworzyć nie jest w stanie. Nie znaczy to wszakże, by pod
wpływem uczucia, aczkolwiek nie z niego, nie mogła powstać organizacja
społeczna, zmierzająca bezpośrednio do czynu, do akcji, do wylania w funkcje
zewnętrzne tego co stanowi treść wypływających z uczuć popędów. Organizacja
taka tym się różni od tej, którą stale działająca myśl i wola do bytu powołuje,
że żyje wyłącznie chwilą bieżącą, nie patrzy ani za siebie, ani przed siebie,
nie rozumuje i nie myśli na dłuższą metę, ale zmierza bezpośrednio do czynu,
mającego wtedy wszystkie cechy odruchu, a z chwilą opadnięcia uczuć, które ją
wytworzyły, rozprzęga się i zanika.
Do tego rodzaju organizacji społeczeństwo nasze
przez ciąg swego pozapaństwowego życia okazało się wysoce uzdolnionym i
doprowadzało ją chwilami do znacznego stopnia technicznej doskonałości. Ale
były to formacje, przemijające z chwilą upadku podnieconego nastroju. Istniało
w życiu duchowym narodu tylko górujące nad wszystkim uczucie i występująca
sporadycznie organizacja czynu, nie było stałej i ciągle funkcjonującej
organizacji myśli narodowej. Dlatego
ruch ówczesny nie wydał, bo nie mógł wydać polityków, dlatego nie zostawił po
sobie tradycji polityki narodowej, ujętej w plan i przeprowadzanej w sposób
systematyczny, dlatego wreszcie ci, co ją tworzyć i rozwijać chcieli,
pozostawali niejako poza ogniskiem życia duchowego narodu, odosobnieni, zdani
na własne siły, darzeni nieufnością ogólną, podejrzeniami, częstokroć
nienawiścią.
Nieufność ta i podejrzliwość społeczeństwa
apolitycznego względem jednostek, pragnących bez niego prowadzić politykę dla
jego dobra, była nie tylko naturalna, ale i uzasadniona. Instynkt narodu
odczuwał niebezpieczeństwo. Istniało ono rzeczywiście i tkwiło w tym, że
jednostki wybitne, obdarzone zdolnościami mężów stanu, jeżeli nie są
bezpośrednim wytworem najgłębszego życia narodu, jego wychowawcami i twórcami
zarazem, kwiatem zasilanym jego sokami, stają się z natury rzeczy tworem
duchowo egzotycznym, czerpiącym natchnienia z obcych ognisk; nie wrośnięci
korzeniami we własne społeczeństwo, odrywają się od jego przeszłości, nie wiążą
z nią ograniczone jego dążeń na przyszłość, a w teraźniejszości zatracają
uczuciową wspólność z narodem. Gdzie niema wspólności uczuć, tam nie może być i
wspólności myśli, to też myśl ich polityczna z łatwością przestaje być myślą
narodową. Tym piętnem wykorzenienia się narodowego w najsłabszym stopniu
dotknięta była polityka Czartoryskiego, w silniejszym — Lubeckiego, w jeszcze w
jaskrawszym – Wielopolskiego, a w rażących już formach — jego nieudolnych
epigonów z dziewiątego i dziesiątego dziesięciolecia wieku ubiegłego. Wśród tej
ewolucji słabła — i nie bez powodu — coraz bardziej wiara społeczeństwa, że
„polityka", którą widziało przed sobą, posiada zasadnicze założenia zgodne
z jego własnymi celami i uczuciami, przeciwnie, wydawała mu się ona ich
przeciwstawieniem i negacją, a jako strona życia z tradycji mu obca, straciła w
jego oczach resztę kredytu. W ten sposób nierozwiązalny dotychczas dylemat
dziejowy nie tylko się zaostrzył i pogłębił, ale przybrał wprost groźną dla
przyszłości narodu formę.
***
Dylematy dziejowe niekoniecznie są dylematami
logicznymi. To, o co jedne społeczeństwa, jak nasze np., potykają się w ciągu
swej historii jako o stały kamień obrazy, inne rozwiązują prosto i naturalnie.
Aczkolwiek logika jest jedna, jednakże ludzie różnych charakterów i temperamentów
nie tylko nie zgadzają się z sobą, ale mogą nawet nie rozumieć się wzajemnie,
tak samo logika dziejów jest jedna, ale narody w swym postępowaniu mogę daleko od
niej odbiegać. Spróbujmy nie w sposób oderwany i teoretyczny, lecz praktycznie
i realnie, w zastosowanie do naszego gruntu, rozwiązać tę rzekomą sprzeczność
między dwiema tezami, nie dającymi się pozornie z sobą pogodzić.
Naród jako całość może prowadzić politykę, jak o
tym świadczy przykład wszystkich narodów nowożytnych, pozbawionych własnych organów
państwowych; pole tej polityki może być mniej lub więcej zacieśnione,
rozwinięcie jej mniej lub więcej skrępowane, ale sama postawa jego, zachowanie
się indywidualne jego członków, wystąpienia zbiorowe wszelkiego rodzaju, akcja
przedsięwzięta na jakimkolwiek polu, wszystko to będą przejawy tej polityki,
ale pod jednym warunkiem: że będzie temu przewodniczyła myśl polityczna i że
zmierzać będą one koncentrycznie do jednego celu. Polityki niema tam, gdzie
niema myśli politycznej i wyraźnego celu politycznego. Cały jednak tragizm
apolityczności pewnego społeczeństwa leży w tym, że — niezależnie od tego,
jakimi pobudkami ono samo się kieruje — na zewnątrz, wobec sił, z którymi ma do
czynienia, postawa jego, zachowanie się i czyny posiadają zawsze wyraz i znaczenie
stanowiska politycznego, a przejawy jego życia będą same przez się polityką.
Będzie ona złą lub dobrą, zrozumiałą lub niepojętą, celową lub bezmyślną,
osiągnie zamierzony lub wręcz przeciwny skutek, ale zawsze wywoła odpowiednie
następstwa polityczne. Otóż ze wszystkich możliwych postaw narodu najmniej
celową i politycznie najbezmyślniejszą jest ta, w której stan protestu i walki
bezwzględnej przeplata się chronicznie ze stanem bierności, uległości zupełnej,
chwilami upodlenia.
Naród może prowadzić politykę, o ile jest tak
kulturalny i tak wyszkolony—jak np. w Wielkopolsce,— że potrafi się zdobyć na
jednolite, zgodne z powziętym planem postępowanie. Z chwilą jednak gdy otwiera
się przed nim pole do poruszeń bardziej złożonych, do akcji skoordynowanej,
słowem gdy czynnik myśli zbiorowej w grę wchodzi, konieczną już jest pewna
systematyzacja opinii, a nawet organizacja duchowa społeczeństwa, wyrażająca
się w formalnym lub nieformalnym, osobistym lub nieosobistym przedstawicielstwie, które obejmuje rolę
kierowniczą, a jest zarazem pracownią myśli politycznej. Mandat niemy lub
wyraźny, oparty na zaufaniu i pewnym kredycie moralnym, którym społeczeństwo
obdarza ludzi wybitnych w rzeczach publicznych, jest niezbędny do tego, ażeby
ono mogło rozwijać jakąkolwiek akcję bardziej złożoną, wymagającą gruntownej
znajomości warunków, objęcia ich całości, przewidywania następstw, planu
działalności i szybkiej decyzji. O ten właśnie mandat moralny w Polsce
najtrudniej, gdyż pod wpływem apolitycznych tradycji ogół jest skłonny obdarzać
nim swych rzeczników i przedstawicieli z tym jedynie zastrzeżeniem, że będzie
sam nimi kierował na podstawie swych uczuć i nastrojów że będzie krytykował
każdy ich krok, brany sam w sobie, niezależnie od całości akcji, że będzie ich
ustawicznie podejrzewał o sprzeniewierzanie się swoim zasadom, dopóki nie
sprowadzi ich na swoje apolityczne, czysto uczuciową stanowisko i tym samem
uczyni niezdolnymi do prowadzenia jakiejkolwiek polityki. Czysto uczuciowy
podkład tego krytycyzmu zdradza się tym, że nie polega na przeciwstawieniu
pewnej polityce — innej, lecz na dyskredytowaniu jej z punktu widzenia uczuć,
jakoby nie dość narodowych, które się rzekomo w niej wyrażają. W zdaniu owym,
że naród prowadzić polityki nie może, zawiera się ukryte potępienie jego
samego, jego kultury, jego zdolności do organizacji i polityki, a więc tym
samem zaprzeczenie całej jego przyszłości.
Ale polityka mas, nawet umiejętnie kierowanych i
sfornie postępujących, nie wyczerpuje zakresu polityki narodowej. Gdziekolwiek
otwiera się pole już nie tylko do akcji wewnątrz społeczeństwa, ale do akcji na
zewnątrz jego, zmierzającej do wywarcia pożądanego wpływu na siły obce, do
umiejętnej pracy nad zmianą ich układu, do zapewnienia sprawie, której się służy,
należytego stanowiska, do odegrania wreszcie należytej roli na szerszej arenie
stosunków międzynarodowych,—tam naród pole to wyzyskać i zużytkować musi, i to
nie tylko dlatego, że bierność i absencja nie da mu tych zysków, które zapewnia
stanowisko czynne, że jest to lucrum cessans, wyrażając się językiem
prawników, ale dlatego również, że jest to pozytywne damnum emergens, strat;
bezpośrednia, zadana jego stanowisku politycznemu, którą ponosi każdy, kto,
mogąc to uczynić, nie zabiega około swych spraw i interesów. Wewnętrzna gra
uczuć i pobudek nie jest żadnym czynnikiem w polityce, chociażby nie wiem jak
głośno ją proklamowano, bierność w niej zawsze będzie oznaką bezsilności i
bezradności, absencja — sposobną okazją do rozstrzygania losu strony interesowanej
bez jej współudziału.
Otwarcie podobnego pola dla polityki (w ściślejszym tego słowa znaczeniu)
wymaga już nie tylko pewnej organizacji opinii, lecz i przedstawicielstwa osób,
jako organu myśli politycznej, zdolnego do kroków niezmiernie złożonych, a więc
obdarzonego szerokimi pełnomocnictwami. Zazwyczaj wkroczenie w tę szerszą sferę
działań idzie w parze z powołaniem przedstawicieli kraju do czynności
ustawodawczych lub administracyjnych. Czy powołanie to następuje z wyborów, czy
z urzędu — to gra w danym przypadku rolę drugorzędną, zwłaszcza wobec
apolitycznego stanowiska takiej jak nasza opinii, która w przedstawicielu swoim
widzi nie pełnomocnika posiadającego w pewnym zakresie swobodę działania i
takiej lub innej obrony powierzonych mu spraw, lecz wyraziciela swych uczuć,
któremu gotowa w każdej chwili odebrać mandat moralny, jeżeli nie odzwierciedla
należycie wszystkich odcieni i przemian tych uczuć, pozostawiając mu zresztą
nadal mandat materialny.
Bez mandatu moralnego dla jakiegokolwiek przedstawicielstwa
nie może być mowy o polityce narodowej; tam, gdzie — jak u nas — trudno o
pierwszy, trudno i o drugą. Niewątpliwie, na to, żeby prowadzić politykę
narodową, która by przez swoich i obcych za taką uznana została, i pozyskać
mandat moralny swego społeczeństwa, trzeba być duszą z narodem zrośniętym,
obejmować całość jego roli dziejowej, żyć jego przyszłością, nie tylko
teraźniejszością, słowem — brać za punkt wyjścia polityki ten sam horyzont,
który naród wzrokiem przyszłości ogarnia, a więc też nie przyjmować w jego
imieniu zobowiązań, których on ratyfikować ani wypełnić me może, dalej — trzeba
nie dać się sprowadzić z drogi żadnymi ubocznymi względami, oprócz wskazań
dobra publicznego, wreszcie — posiadać odpowiednie zdolności polityczne.
To wystarcza wszędzie na świecie i u nas wystarczać
powinno. Ale nie trzeba się łudzić, że polityka pełnomocnika ze wszech miar
godnego zaufania swych mocodawców, będzie z konieczności przez to samo
odmienna, niż polityka kogo innego, obejmującego nie tak daleko sięgające
aspiracje, skoro jedna i druga, mając ograniczony zakres działania, jest dobra na chwilę obecną. Polityka iść musi
etapami, każdy etap jest zależny od takich lub innych warunków, a w jego
granicach jedna tylko polityka może być prawdziwie skuteczną i prowadzącą do
celu. Na tym właśnie punkcie zachodzące nieporozumienia między myślą polityczną
a uczuciem, pragnącym dostrajać do siebie wystąpienia w polityce, są u nas
zawsze głębokie i trudne do usunięcia.
Polityka narodowa jeszcze jednemu odpowiadać musi
warunkowi, jeżeli ma zasługiwać na swą nazwę: musi być jednolitą i
koncentryczną. Nie można — jak tego chcą u nas niektórzy — wyznaczać w polityce
ogólnonarodowej jednemu odłamowi lub stronnictwu robienia tego, co rozum
polityczny ze względów praktycznych wskazuje, drugiemu zaś—obowiązku
pielęgnowania w społeczeństwie uczuć narodowych i manifestowania ich, nawet w
sposób sprzeczny z prowadzoną równocześnie polityką. Nie może być dwóch
krzyżujących się i wykluczających wzajemnie mandatów narodowych i dwóch
wzajemnie paraliżujących się polityk; mogą być dwie odrębne polityki
zwalczających się stronnictw, ale wtedy nie będzie polityki narodowej. Dziwoląg
podobny może powstać tylko na gruncie społeczeństwa wzrosłego — jak nasze — w
tradycji dualizmu dwóch sprzecznych z sobą też dylematu. Można jedną z nich
negować, można je godzić w syntezie, usuwającej ich sprzeczności, ale nie można
praktykować obu równocześnie, zachowując całą ich siłę. Niema chyba w polityce
gorszego oportunizmu, aniżeli ten, co pod przymusem liczenia się z istniejącymi
warunkami posuwa się aż do rozdwojenia narodowej osobowości, do prowadzenia
dwóch polityk, z których jedna będzie psuła to, co zrobi druga, a obie razem
wzięte bałamucić będą myśl publiczną i demoralizować charakter narodu stokroć
gorzej, niż najdalej idące rachowani się z rzeczywistością w polityce
jednolitej, występującej w imieniu narodu i obejmującej całość jego zadań.
System divide et impera był dotychczas zawsze uważany za najgroźniejszy
dla narodów uzależnionych: trudno byłoby szersze" otworzyć mu wrota, niż
wysuwając w roli pełnomocników narodowych dwa stronnictwa, z których jedno z
natury rzeczy musiałoby być wygrywane przeciwko drugiemu.
Pojęcie jednolitości polityki narodowej najtrudniej
przenika do naszej opinii, gdyż jest negacją dualizmu, z którym, jak chory ze
swym organicznym cierpieniem, tradycyjnie się zrosła. „Polityka z natury rzeczy
polega na kompromisach, naród zaś kompromisów zawierać nie może".
Niewątpliwie — o ile jest narodem apolitycznym z charakteru i z własnej woli, o
ile politykę sprowadza do uczuć i utożsamia ją z niemi. Uczucie nie może znać
kompromisów bez rozkładu samego siebie i zatraty swych podstaw moralnych. Ale
polityka nie jest grą uczuć, lecz grą sił, interesów i celów. Najpotężniejsze
państwa poruszają się w sferze kompromisów, ponoszą straty, doznają zniewag i
upokorzeń, ustępują z dążeń w danej chwili nieziszczalnych, umieją czekać,
obliczają ściśle swoje i obce siły, zawierają przymierza bez uczuciowych
porywów i szukają niejednokrotnie zbliżenia ze swymi wczorajszymi wrogami.
Polityka ich prowadzona jest w imieniu narodu, a przecież naród w żadnym z tych
przypadków nie czuje się zachwianym w swych podstawach uczuciowych i nie
rozdziera szat nad strasznymi kompromisami, przez które dusza jego musi
przechodzić. Bo narody takie żyją a nie tylko czują, bo chcą wywierać wpływ na
losy swoje i cudze, wiedzą zaś, że żyć i wywierać wpływ-to nie znaczy zamykać
się w sobie ze swymi stanami i nastrojami duchowymi, bądź dawać im nieokiełznany
upust, lecz stosować swą postawę i czyny do otoczenia i warunków i śród nich,
bez szarpań wewnętrznych, iść z zimnym spokojem do swych celów.
Fałszem jest zresztą, że życie wypełnione treścią
uczuciową, chroni od kompromisów. Zdarzyć się to może chwilowo, w czasie
najwyższej egzaltacji uczuć, i to kosztem celowości czynów, ale z chwilą upadku
podniecenia zaczynają się najgorsze, bo ślepe, nieświadome, pozbawione
samowiedzy moralnej kompromisy uczuciowe, w których nie tylko godność
wewnętrzna narodu, ale i jego sumienie stacza się do poziomego oportunizmu.
Najbardziej kompromisowa polityka, z samowiedzą i chłodną rozwagą podjęta, nie
zdoła obniżyć duszy narodu, obniża ją dopiero uczuciowy kompromis sumienia,
bezwzględność i zadzierzystość słowa obok małodusznej uległości w życiu,
przerzucanie się od nastroju do nastroju, żałowanie dziś tego, co się wczoraj
zrobiło. A przecie tamta kompromisowa polityka zabezpiecza duszę narodu właśnie
przed tym wszystkim, bo sferę uczuć zachowuje nietkniętą, zawsze opanowaną, ale
zawsze świeżą i pozostającą w zgodzie z samą sobą.
Naród politykę prowadzić może, powinien i musi.
Juana zdanie sobie sprawy z tej konieczności Jest zdobyczą dość świeżej daty.
***
Wyrosły na tradycjach narodowych, ale otrząśnięty
wskutek ostatniej katastrofy narodowej z przygniatającego dotychczas umysły
wszechwładnego panowania uczuć, powstał kierunek tzw. wszechpolski i z początku
Instynktownie, a następnie z całą świadomością, zaczął dążyć do wybrnięcia z
dylematu, który - co stawało się rzeczą jasną dla wszystkich — od stu lat
spychał naród, stopień po stopniu, w przepaść bez jutra. Prąd nowy poszedł nie
- jak to opinia bierna początkowo przypuszczała - w tradycyjnym kierunku
najmniejszego oporu, a więc w kierunku budzenia przygasłych uczuć, rozniecenia
ich z czasem do stopnia namiętności i przygotowania na tym podłożu organizacji
jednorazowego i doraźnego czynu, lecz poszedł raczej w kierunku największego
oporu, mianowicie wytworzenia stałego ogniska
myśli narodowej i organizacji sił, która by tą stopniowo, ale bez
przerwy, w życie wcielała. Unikanie popełnianych w przeszłości błędów, leczenie
społeczeństwa z wad narodowych, wychowanie nowego pokolenia o mocnym
charakterze" | umiejącego zapanować zarówno nad sobą, jak i nad
okolicznościami, odrodzenie narodu przez powołanie do życia obywatelskiego
warstw dotychczas ugorujących, ale rdzennie" polskich, zdrowych i nie
przenerwowanych, a nade wszystko— rozbudzenie myśli politycznej, obejmującej
całość życia narodowego w czasie i przestrzeni, i to myśli współczesnej
rozumiejącej charakter i mechanizm najnowszych dziejów, — taka była rzeczywista
treść kierunku, który wszechstronną syntezę postawił za główne swe założenie. W
usiłowaniach, zmierzających do zsyntetyzowania istniejących przeciwieństw i
jednostronności, nowy kierunek polityczny spotkał się przede wszystkim z owym
dylematem, dotychczas hamującym normalny rozwój narodu, i usiłował rozwiązać go
tak, Jak się rozwiązują dziejowe nieporozumienia: pracą myśli, krzewieniem jej
w społeczeństwie, wychowaniem nowych warstw politycznych w duchu z nią zgodnym,
wreszcie oparciem przyszłości narodu na ludzie wiejskim, posiadającym normalne
instynkty i zdrowy rozsądek, a nietkniętym przez nowoczesne wpływy obce i z
zewnątrz idącą anarchią duchową. Misja ta mogła być uwieńczona rzeczywistym
skutkiem głównie dlatego, że społeczeństwo nasze, instynktem samozachowawczym
wiedzione, było już samo na drodze do faktycznego wyłamania się z pod ciążącej
nad jego najnowszymi dziejami sprzeczności wewnętrznej, aczkolwiek równocześnie
pozostały w całej swej sile dawne nałogi myśli i dawna uczuciowość, a niektóre
władze duchowe, w życiu politycznym niezbędne, niemal zanikły. Brakło
społeczeństwu przede wszystkim samowiedzy i charakteru nowoczesnego narodu.
Niemały wpływ w tej dziedzinie narodowego
samowychowania wywarł przykład dwóch innych dzielnic. Nierozwiązalny problemat
dziejowy zawisł całym swym ciężarem nad Królestwem, Galicję zaś i Wielkopolskę
dotknął zaledwie swymi odgłosami, ale nie przeszkodził tym dzielnicom, z chwilą
nastania ery konstytucyjnej w odpowiednich państwach rozwinąć u siebie życie
polityczne i obudzić—jednostronną wprawdzie — myśl polityczną. Dzięki tej
zdobyczy rozwojowej i równoczesnemu odosobnieniu na wszystkich innych polach,
trzy dzielnice Polski stały się nie tylko trzema odrębnymi społeczeństwami, ale
niemal trzema narodami. Kierunek wszechpolski, w swym dążeniu do zniwelowania
tych przedziałów, nie przeciwstawiał się bynajmniej pracy politycznej,
prowadzonej tam, gdzie prowadzona być mogła, pragnął tylko przywrócić jej myśl
narodową, która była punktem wyjścia tej pracy, ale której ona z czasem się
wyzbyła, chciał skierować ją ku energicznej obronie interesów narodowych i
nawiązać w ten sposób zerwany jej związek z dziejowymi zadaniami narodu; zarazem
kierunek ten korzystał szeroko z nabytych w pracy politycznej przez te
dzielnice doświadczeń i usiłował je zaszczepić w umysły tego odłamu narodowego,
który ich bezpośrednio naśladować nie mógł.
O istotnej roli nowego prądu politycznego w
Królestwie panują do dziś dnia błędne pojęcia. Wielu sądzi, że rola jego
ograniczała się do budzenia uczuć narodowych ze stanu depresji i utrzymywania
ich na wyżynie tradycji dziejowych; w istocie rzeczy polegała ona na nieceniu
samowiedzy narodowej, obronie przed wynaradawianiem zarówno materialnym, jak i
duchowym, a co najważniejsza — na krzewieniu myśli politycznej, podniesionej na
wyżyny myśli narodowej. Pierwszym jej zastosowaniem było ustalenie pojęcia, że
politykę narodową we wszelkim, choćby nader ograniczonym zakresie, prowadzić
można i należy, stosując ją do granic przez realne warunki zakreślonych.
Wychodząc z tego założenia, kierunek wszechpolski stanął na gruncie
istniejących stosunków prawnopaństwowych, co więcej - na gruncie wyzyskania
praw istniejących, skoro nie było żadnych widoków osiągnięcia zmiany w tym
względzie. Rzucono hasło walki o prawo na wszystkich polach, od gminy
począwszy, a hasło to zbiegło się ze wskazaniami innego równoległego prądu,
wychodzącego z założeń politycznych, nawiązanych do programu Wielopolskiego.
Częściowa synteza rozbieżnych tradycji politycznych została faktycznie dokonana
i uzyskała niewątpliwą sankcję opinii.
Natomiast nowy kierunek przeciwstawił się z całą
mocą akcji na gruncie polityki zewnętrznej, przedsięwziętej przez obóz powyżej
wzmiankowany, a to z tych względów, że uważał ją właśnie za przejaw polityki
uczuć — tych, które się rodzą z depresji społeczeństwa, że widział w niej
politykę złą i nierealną, nie usprawiedliwioną w najmniejszej mierze
istniejącymi warunkami, że wreszcie była ona prowadzona bez udziału
społeczeństwa, bez jego wiedzy i woli nie mogła więc być pod żadnym względem
uważana za etap dziejowej myśli narodu, ani za wyraz jego polityki.
Przeciwstawił się równocześnie z niemniejszą siłą tym wszystkim prądom, które
przez ślepe naśladownictwo wzorów obcych, służenie cudzym interesom i swą
bezmyślność polityczną rozkładały samowiedzę narodową, a w jednym swym odłamie
szczepiły całą tę destrukcyjną robotę na gruncie tradycyjnych, apolitycznych
uczuć narodowych i prowadziły je przez to do ostatecznego zwyrodnienia.
Jest rzeczą znamienną, że w ciągu trzechletniego
burzliwego okresu, pomimo rozbudzenia się w społeczeństwie daleko idących
nadziei, pomimo wyzwolenia się najgorętszych uczuć, a nawet rozpętania najdzikszych
namiętności, — zasady powyższe nie tylko zatryumfowały w opinii, lecz i
doprowadziły do zupełnej niemal jedności polityki narodowej. Przeciwstawienie
się dążeniom do wywołania wybuchu zbrojnego, próby rozszerzenia istniejących
praw drogą zgodnych wysiłków samego społeczeństwa, rozpoczęcie akcji
politycznej na gruncie społeczeństwa rosyjskiego, czynny udział w
ogólnopaństwowym ciele prawodawczym, nacechowane myślą narodową wytknięcie w
nim dróg, prowadzących do uregulowania kwestii polskiej w państwie, wreszcie zgodny
odpór żywiołów narodowych, dany szerzącej się anarchii wewnętrznej, — wszystko
to było podejmowane i przeprowadzane siłami połączonych kierunków, ożywionych
jedną wspólną myślą polityczną. Najwyższe podniecenie umysłów nie zdołało już wytrącić
społeczeństwa przynajmniej z najbardziej zasadniczych podstaw równowagi, a w
każdym razie nie dało się społeczeństwo wtrącić w tradycyjny dualizm — uczuć
narodowych i myśli politycznej. Ważny krok w kierunku wyrównania dróg
przyszłości został postawiony. Prawda, że uczucia grały jeszcze niepomierną
rolę i zaćmiewały jasność sądu, prawda, że myśl polityczna błąkała się jeszcze
i ulegała uczuciom niejednokrotnie, ale przynajmniej najtrudniejszy ten i
najbardziej ryzykowny okres nie pozostawił po sobie bezpowrotnych,
nieodwołalnych błędów i nie zepchnął myśli narodowej na manowce. Przeciwnie,
wyszła ona z niego wzmocnioną, bardziej pogłębioną i rozszerzoną, niż
kiedykolwiek.
Obecnie przeżywamy nowy okres — okres uczuciowej
depresji. Wychodzi w nim na powierzchnię życia wszystko, co tkwiło w
instynktach i w umysłach z dawnych narowów, a przez paroksyzm anarchii duchowej
zostało wzmocnione i do reszty spaczone. Pewne koła opinii dziś, jak dawniej,
biorą wyraz swych stanów uczuciowych za stanowisko polityczne, nie pytają o
celowość kroków w polityce, lecz tylko o zgodność z ich własnymi nastrojami; w
każdej zmianie taktyki widzą cyrograf, wystawiany na zmianę ich uczuć, w każdym
posunięciu upatrują sprzeniewierzenie się zasadom narodowym, krytykują, podejrzewają,
insynuują i potępiają. Wątłe zaczątki myśli politycznej walczyć dopiero muszą o
prawo istnienia i życia, a polityka narodowa musi mozolnie zdobywać tę swobodę
ruchów, której gdzieindziej nikt jej nie kwestionuje. Długiej jeszcze pracy
wewnętrznej trzeba będzie, nim się te pozostałości tradycyjnych nałogów do
reszty wykorzenia, ale jedno stanowczo dziś twierdzić można: że naród w
zasadniczych podstawach swej polityki już wybrnął z dziejowego dylematu, który
zamykał przed nim drogę do normalnej przyszłości, że wyszedł bezpowrotnie z
okresu rozdwojenia wewnętrznego i do niego już nie powróci. Czas wielki, by
sobie to uświadomił, by wciągnął ten nowy pewnik do regestru zdobyczy swej
myśli politycznej.
Tym, którzy tego nie uznają, może on dziś rzucić w
oczy słowa Wyspiańskiego: „Ja wiem, czego ty chcesz: że Polska ma być mitem,
mitem narodów, państwem ponad państwowy, prześcigającym wszystkie, jakie są
republiki i rządy; oczywiście niedościgłym, wymarzonym. Ma być marzeniem,— tak,
ideałem. A nigdy ma się stać, nigdy być, nigdy się urzeczywistnić. A ja chcę tego, co jest wszędzie. I tego co
jest, tak jak jest! tylko... tylko z usunięciem oszustwa narodowego".
Chciejmy tego, co jest wszędzie, bo tylko tą drogą możemy osiągnąć to, czego
jeszcze nie ma gdzieindziej.