w: Przegląd Narodowy, marzec 1909
Zarówno w Polsce, jak i w Rosji, odbyła się
niedawno likwidacja społeczno - polityczna rewolucji socjalistycznej, a w
obecnej chwili, tu i tam, odbywa się likwidacja jej duchowa. Przez
„likwidację" rozumiem nie to bynajmniej, co nasza publicystyka
dziennikarska zbyt pochopnie nazywa ,,bankructwem" rzeczonego kierunku,
gdyż po takim bankructwie musiałoby nastąpić coś w rodzaju „zamknięcia
interesu", kiedy tu może być mowa tylko o pewnego rodzaju „zestawieniu
rachunków" za pewien okres czasu, zestawienia dokonywanym bądź przez samo
życie, bądź przez opinię na zewnątrz partii stojącą, nim sami autorzy rewolucji
przeprowadzą — czy to kiedykolwiek nastąpi? — gruntowny rachunek sumienia i
dojdą do przekonania, że tak dalej rzeczy iść nie mogą, że należy dokonać już
nie rewizji, lecz likwidacji podstawowych zasad swego kierunku, swej
moralności, swych obyczajów i tradycji, jeżeli cały ruch socjalistyczny u nas
nie ma stać się jednym wielkim objawem patologii i psychopatii społecznej.
Tego rodzaju likwidacji, czy obrachunku ruchu
socjalistycznego u nas dokonały wypadki lat ostatnich, w których praktyka
wykazała, jak wygląda w życiu rewolucja w imię walki klas, dyktatura
proletariatu, wywłaszczenie i inne zasadnicze wskazania socjalizmu. Obecnie
przed trybunałem opinii stanęła jego psychika, dusza socjalistyczna, jako
wytwór tego ruchu, ze wszystkimi swymi właściwościami, wkraczającymi częstokroć
w dziedzinę nieprawdopodobieństw.
Głośna afera Azewa, proces Borowskiej, sąd partyjny
nad Brzozowskim — sprawy, poruszające tak żywo opinię publiczną w czasach
ostatnich, — to tylko wypływające na widownię i nabierające rozgłosu pojedyncze
epizody dziejów grzechu duszy socjalistycznej, bynajmniej nie odosobnione i nie
tak wyjątkowe, ażeby je można-było przypisać indywidualnym zboczeniom
zwyrodniałych jednostek. I nie idzie tu bynajmniej o bieżące kwestie sporne:
czy Azew urządzał i "prowokował te lub owe zamachy, czy Janina Borowska z Krakowa
jest winna czynionych jej zarzutów, czy też zaszła omyłka co do osoby, czy
znajdą się lub nie znajdą dostateczne dowody winy Brzozowskiego. Idzie o
kategorie faktów bynajmniej nie nowych, lecz stwierdzanych wielokrotnie,
notorycznych. Azew miał w Rosji cały legion poprzedników od Degajewa aż do
Hapona i Bakaja mniej lub więcej wybitnych przedstawicieli ruchu rewolucyjnego,
którzy nie będąc w żadnym kierunku Wallenrodami, równocześnie zdradzali ten
ruch i czynnie pomagali policji w jego tropieniu.
Zaczęło się to w Rosji od rzeczy wręcz przeciwnych
— od wstępowania rewolucjonistów w szeregi policji z polecenia kierowników
swojej organizacji, celem wybadywania tajemnic śledczych i uprzedzania swych
stronników o grożącym niebezpieczeństwie. Za czasów Narodnej Woli środek ten
był dość szeroko stosowany. Z czasem jednak okazało się, że niemal wszyscy
ajenci rewolucyjni kończyli na tym, iż stawali się rzeczywistymi ajentami
policji, którą mieli zdradzać, i wreszcie jej tylko służyli. Władze poczęły
stosować identyczną metodę w stosunku do rewolucjonistów, a zabity przez
Degajewa Sudiejkin wprowadził system wciągania aresztowanych rewolucjonistów do
służby policyjnej. Powiodło mu się to od razu w nadspodziewanie wielkich
rozmiarach, i odtąd typ dwulicowych działaczy utrwalił się ostatecznie.
Typ ten przeniósł się z Rosji i na nasz grunt. Z
początku przeważał on w formie ajentów raczej politycznych, niż policyjnych, u
schyłku jednak okresu rewolucyjnego niższe zwłaszcza szeregi socjalistyczne
roić się wprost poczęły od rewolucjonistów, którzy stanęli na usługach policji;
z pomiędzy nich nazwiska Taraniewicza, Sankowskiego, Karczmarskiego doszły do
wiadomości publicznej. Typ ten przeszedł nawet do literatury. W serii szkiców
rewolucyjnych Andrzeja Struga pt. „Ludzie
podziemni" znajduje się obrazek sądu rewolucyjnego („Z ręki
przyjaciela") nad bożyszczem swych towarzyszów, Trysiewiczem, posądzonym o
szpiegostwo, obrazek, zaczerpnięty niewątpliwie z życia realnego na gruncie
warszawskim.
Różną nieco pod względem swego charakteru odmianę
typu o dwoistej osobowości stanowi rewolucjonista-bandyta, zbyt znany, aby się
nim tu dłużej zajmować, jednak ze względu na szczególną swą psychikę i na grunt
socjalistyczny, z którego wyrósł, treścią duchową pokrewny tamtemu. Ale i ta
odmiana dualizmu moralnego posiada analogiczne do poprzedniej początki.
Wiadomo, że bandytyzm — zarówno w Rosji jak i u nas — zaczął się od grabieży
kas rządowych przez rewolucjonistów dla celów partyjnych (pierwszy wypadek
zdarzył się na Podolu, gdzie ograbiono pocztę w 1878 r.), następnie stopniowo
prywatyzował się, zarówno pod względem podmiotu jak i przedmiotu, i przez
„bojówki" zeszedł na prosty rozbój na drogach publicznych. Krańcowym,
okazem tego typu jest Fremel z Łodzi, kolejno — socjalista, bojowiec, bandyta,
wreszcie kat swoich byłych towarzyszów.
Stoimy tu wobec szczególnej zagadki
psychologicznej, wobec faktu zwyrodnienia moralnego, który przestaje już być
zboczeniem indywidualnym i występuje jako groźny objaw psychopatii społecznej,
mającej swe widoczne siedlisko w rozrośniętych aż do potworności, swoistych
właściwościach psychiki socjalistycznej.
Otóż ta psychika socjalistyczna, na której podłożu
podobne chwasty się rodzą, zasługuje na to, ażeby przeprowadzić z nią „rachunek
sumienia", zbadać i wydobyć na jaw te jej cechy przyczynowe, które w
logicznych swych następstwach prowadzą do tak niesłychanych i nie spotykanych w
żadnym innym środowisku zboczeń. Najdziwaczniejsza zbrodnia i
najekscentryczniejszy obłęd moralny podlegają pewnym prawom i mają swoją
logikę: przesłanek tych zboczeń szukać należy we właściwościach stanów
duchowych, poczytywanych jeszcze za normalne, a stojących na granicy zdrowia i
choroby, w tej „nędzy duchowej" (misere psychique), którą
psychiatrzy znajdują u wrót obłędu. Niechaj niektóre z tych właściwości u
jednostki zwyrodniałego gatunku wybujają do rozmiarów karykaturalnych, a
ujrzymy jak podobna jednostka, zaliczająca sama siebie do rodu apostołów lub
bohaterów, staje się pospolitym, a jeżeli kto woli—niepospolitym zbrodniarzem,
lub moralnym potworem, zdolnym równocześnie lub kolejno służyć dwóm bogom,
wykluczającym się i zwalczającym wzajemnie.
Obok postaci rewolucjonisty-szpiega i
rewolucjonisty bandyty staje nam mimowoli w myśli postać literacka Ewy z "Dziejów grzechu" Żeromskiego. Staje nam
w myśli—nie przed oczyma, dlatego właśnie, że jest tworem czysto literackim,
pozbawionym konsekwencji psychologicznej i logiki życiowej, a ciśnie się na
pamięć dlatego, że zawiera w sobie tę samą zagadkę duchową rozdwojenia osobowości
moralnej, te same składowe czynniki specyficznych pojęć, to samo wreszcie
podścięlisko — swoistą duchowość socjalistyczną. Zagadki tej Żeromski nie
rozwiązał, gdyż w swym utworze nie był przedmiotowym artystą, analizującym
cudzą duszę, żywą i realną, ale całkowitą, a wylał raczej w nim własną jej
koncepcję, dzieląc tę duszę między główne postaci swej powieści; za to rzucał
pełnymi garściami ułamki dokumentów, a przede wszystkim podkreślił ów górujący
rys Ewy — połączenie w jednej osobie Psyche i Nany, zestawienie dwóch antypodów
moralnych, przejście z jednego typu duchowego do najbardziej oddalonego i
przeciwstawnego mu krańca. Czysta, nabożna, idealna, odporna na zło, zdolna do
jednej wielkiej miłości, Ewa staje się naprzód pospolitą, potem niepospolitą
zbrodniarką, przyjmuje z otartymi ramionami wszelkie pokusy do złego, a kończy
na tym, że naprowadza bandytów na przedmiot swojej wielkiej miłości. Dusza
Azewa, Fremla et consortes, jeno pozbawiona ich wyrazistości i prawdy,
bo wyprowadzona w sposób czysto dedukcyjny z przesłanek myśli i z odczuwań,
czerpanych w psychice socjalistycznej.
***
Jeden z krytyków powieści Żeromskiego, prof.
Mazanowski, wyraził się, że „Dzieje grzechu"
— to wcale nie dzieje grzechu w ogóle, lecz „specjalne dzieje grzechu Ewy
Pobratyńskiej". To samo da się powiedzieć o zwyrodniałych moralnie
postaciach ruchu rewolucyjnego: nie występują w nich ogólnoludzkie przejawy
upadku moralnego, lecz pojawy specyficznych zboczeń duszy socjalistycznej.
Źródeł ich szukać więc trzeba w jej psychice, w kolejnych fazach jej
powstawania i rozwoju.
Psychika socjalistyczna powstać może jedynie na
gruncie rozkładu duchowego i moralnego zwykłej, społecznie normalnej jednostki.
Im ten rozkład następuje gwałtowniej, w sposób bardziej przełomowy, bardziej
rewolucyjny, tym podatniejszy urabia się teren pod dalszy posiew. Idzie przede
wszystkim o zburzenie w młodej duszy wszystkich wierzeń i aspiracji, będących
treścią dotychczasowego życia. Nazywa się pod "walką z przesądami" i
„wyrabianiem myśli krytycznej". Pod ciosami racjonalistycznych argumentów
z jednej strony, sarkazmu i szyderstwa z drugiej—padają kolejno: powaga
rodziców i wychowawców, uczucia rodzinne I wierzenia religijne, tradycje
narodowe i zazwyczaj patriotyzm. Kto tych ogniw nie miał w sobie, temu „nowa
nauka" przychodzi łatwiej i prościej, ten wszelako, mniejszemu ulegając
przełomowi, nie tak całkowicie i niepodzielnie przyjmuje nowe wierzenia, staje
się mniej typowym „nowym człowiekiem". Edukacji Ewy Pobratyńsktej w tym
duchu dokonał Łukasz Niepołomski juvante amore — w ciągu kilku rozmów.
Czasem proces zabicia w sobie zakorzenionych wiekami instynktów, przywiązań,
umiłowań i pojęć jest żmudny i ciężki, pełen wstrząśnień i dramatów
wewnętrznych; wtedy przeobrażenie staje się wprawdzie głębokim i gruntownym,
ale zarazem niezbyt trwałem: nie wytrzymuje prób cięższych, dawne bowiem
„nałogi", stłumione tylko, ale nie wykorzenione, domagają się z czasem
praw swoich i zakłócają spokój sumienia. Z takich natur nie wyrastają nigdy
Azewy, ani Fremle, ani nawet tacy, jak Brzozowski. Im w młodszym wieku
następuje przełom, na tym wątlejsze natrafia ogniwa, tym słabsze sprowadza
wstrząśnienia i tym mniej pozostawia ukrytych hamulców, które by tamowały
najdalej idącą ewolucję późniejszą. Taki jest pierwszy kurs rozwoju psychiki
socjalistycznej.
Kurs drugi obejmuje wykształcenie w zakresie
społeczno-obyczajowym: idzie o zburzenie dzisiejszej moralności i dzisiejszych
pojęć o społeczeństwie, o narodzie, o wszelkiej społeczności organicznej, stojącej ponad jednostką. Moralność
dzisiejsza — według tej nauki - jest moralnością burżuazyjną, wymyśloną przez
klasy posiadające dla obrony swoich interesów materialnych i utrwalenia swej
władzy, a taką moralność należy tępić w sobie i w innych, aż do zupełnego
wyzwolenia się z jej więzów. Im większy rozmach rewolucyjny, tym szersze kręgi
nakazów moralnych padają pod ciosami racjonalistycznej „moralności
proletariackiej, której reguły w pewnych punktach przekraczają niepostrzeżenie
nawet granicę „minimum moralności", zawartą w normach prawnych
cywilizowanych narodów.
Po dokonaniu tych wszystkich operacji nad
instynktami wrodzonymi i nabytymi uczuciami społecznymi, niewiele się już
pozostaje z ogniw, łączących jednostkę ze społeczeństwem; trzeba tylko usunąć
samo jego pojęcie, jako nie wytrzymujące krytyki analitycznej niezależnego
racjonalizmu. Bodzanta Żeromskiego, zwalczając zdanie Malinowskiego co do
szkodliwości anarchii, nierządu społecznego i gwałtów na spokojnej ludności,
rzuca pytanie:
- "Przepraszam... szkodliwe dla kogo?
- „Dla społeczeństwa.
- „Gdybyśmy byli reprezentantami
„społeczeństwa", to przy głosowaniu co do szkodliwości wymienionej
anarchii i destrukcji rozstrzeliłyby się głosy... Nie wiem zresztą, co pan
nazywa pożytkiem, a nawet — co społeczeństwem".
Niema więc społeczeństwa, — są tylko jego części,
posiadające własne punkty widzenia, aż do jednostki włącznie. Niema narodów, są
tylko klasy społeczne, bliżej powiązane z sobą solidarnością wspólnych
interesów materialnych, niż z innymi klasami własnego narodu, z którymi łączą
je tylko tradycyjne przesądy i nałogi. Nie trzeba pod tym względem dać łudzić
się pozorom: nawet te odłamy socjalistyczne, które głoszą hasła niepodległości,
dążą nawet bezpośrednio do zbrojnego powstania i powołują się na tradycje
patriotyzmu polskiego, pojmują to wszystko jako „walkę z uciskiem we wszelkiej
formie, stanowiącą zasadnicze hasło proletariatu". To też w praktyce, w
czynie nie wykazały te odłamy w ciągu lat ostatnich najmniejszej troski o
najistotniejsze interesy narodu, ani o jego jedność i spójnię wewnętrzną, ani
nawet jego rozwój i siłę.
Po przejściu tego drugiego kursu wychowania
socjalistycznego, jak widzimy — na wskroś negatywnego, noszącego jednak
techniczną nazwę „socjalistycznego światopoglądu”, nowonawrócony adept posiada
już potrzebne kwalifikacje, aby być przyjętym do „partii". Jakiż jednak
zasób wartości pozytywnych, tak moralnych, jak umysłowych, otrzymuje on w
zamian? czym przyciąga się tę „wyzwoloną "duszę do czynnych i walczących
szeregów partii?
W nowicjuszach grają jeszcze żywo najprostsze,
najpierwotniejsze, elementarne, a przeto najsilniejsze uczucia altruistyczne —
współczucie i litość, oraz racjonalistyczną poczucie sprawiedliwości. W te
pierwotne struny uderza się w miarę potrzeby obrazami głodu, nędzy, upośledzenia,
ucisku, prześladowania, bez żadnej zresztą troski o harmonię całości. Ale
ideologia socjalistyczna nie jest bynajmniej sentymentalna, nie dba ona o te
uczucia powszechne i ludzkie, które człowiek z sercem na miejscu ma zawsze dla
wszystkich ludzi, nawet dla zwierzęcia; idzie tu o co innego — a społeczne
równouprawnienie osobników ludzkich, mogących wywoływać litość z jednej,
oburzenie z drugiej strony, idzie o równouprawnienie dusz nieszczęśliwych i
dusz upadłych. Robotnik, skazany na nędzę z braku pracy, lub robotnik
urządzający zamach na fabrykanta, dziewczyna uwiedziona lub rozpustnica i
prostytutka, dziewczyna-matka, wzgardzona przez otoczenie, lub dzieciobójczyni, proletariusz
wywłaszczający „burżujów" w teorii i bandyta wywłaszczający ich w praktyce,
każdy prześladowany za bunt przeciw istniejącemu porządkowi i każdy upośledzony
przez los lub ludzi — aż do kryminalisty włącznie, — wszyscy oni jednakowo
zasługują na socjalistyczne współczucie, bo wszyscy są jednako „ofiarami
ustroju". Wszechogarniające to współczucie ma być tylko sumą wzruszeń
podsycających nienawiść do „obecnego porządku rzeczy", a zarazem
uprawnieniem uczuciowym wszystkiego, co się czyni, aby porządek ten gwałcić i
burzyć.
Taki jest główny uczuciowo-moralny nabytek, mający
zastąpić wszystkie dawne przywiązania i umiłowania. Nabytki myśli do jednego
zmierzają z nim celu. Na miejsce układających się wiekami wrodzonych już
instynktów, dziś „uświadomionych", poniżonych i podkopanych, na miejsce opartych
na doświadczeniu pokoleń zasad, stanowiących zrąb indywidualności człowieka i
obywatela, dziś rozłożonych krytyką rezonerską i uznanych za przesądy klasowe,
{staje jedna budowa pozytywna — doktryna socjalistyczna. doktryna naukowo i
politycznie stara, zakrzepła w niewzruszonych dogmatach, sprzeczna z życiem i
doświadczeniem, ale silna swą jednolitością i Konsekwencją bezwzględną. Silna —
dopóki jedna cegiełka z niej się nie obsunie; wtedy wali się gmach cały i nie
pozostaje z zasad... nic, o ile ukryte jeszcze gdzieś głęboko instynkty i
wierzenia nie pozwolą wykolejonej duszy wznieść jakich nowych zrębów, a
właściwie odbudować z gruzów dawne.
Trzeci kurs w rozwoju psychiki socjalistycznej
odbywa się już w partii i polega na oddziaływaniu jej duszy zbiorowej na
jednostkę. Cała działalność partii sprowadza się do walki, już nie z
„przesądami", z pojęciami tradycyjnymi i „moralnością burżuazyjną";
tę pozostawia się „sympatykom", prozelitom i uczniom. Dla członka partii
rozpoczyna się okres walki czynnej z rządem, z policją, z klasami nie
zaliczanymi do proletariatu, z innymi stronnictwami politycznymi, wreszcie z
przeciwnikami stojącymi na drodze jakiejkolwiek akcji. Stopniowo na miejsce
pojęcia walki podsuwa się nieznacznie pojęcie wojny, a inter arma silent
leges. Tym sposobem kierunek, którego historiozofię, doktrynę i praktykę
wypełnia teoria walki, pojmuje ją w sposób pierwotny, bezwzględny, kopiący
przepaść między stronami. Adversus hostem aetyma auctoritas esto! Otóż w
tak pojętej walce, nie skrępowanej żadnym kodeksem prawnym ani moralnym,
wszelkie środki są uprawnione, nie tylko środki prowadzące do celu, ale po
prostu dające upust namiętnościom i uczuciu zemsty. W umysłach krańcowych nie
tylko „cel uświęca środki" — jest to bowiem również swego rodzaju zasada
moralna, narzucająca sprawdzian w każdym poszczególnym przypadku; przy
zaostrzonym nastroju wszelki środek staje się uprawnionym, jeżeli wypływa z
mocnego usposobienia wewnętrznego partii, grupy działającej, wreszcie...
jednostki silnej.
Ale zupełne wcielenie się ducha partii w jednostki
wybrane następuje dopiero w najwyższym, dopełniającym kursie wychowania
socjalistycznego. Kurs ten wytwarza przywódców.
Gdy jedyną zasadą przewodnią postępowania stają się
potrzeby partii, gdy jej wola jest najwyższym sprawdzianem moralnym, nie
podlegającym żadnej, ani zewnętrznej, ani wewnętrznej apelacji, zasada: „Nam tak potrzeba" — poczyna przenikać
wszystkie działania. Argumentuje się, przedstawia i dobiera fakty, zażywa się
ludzi, podnosi ich i unicestwia, apoteozuje, oskarża i gubi, wysyła się ich na
śmierć lub zabija — „jak potrzeba". Wytwarza się dwoistość ról:
kierowników nieodpowiedzialnych i wszechwładnych, oraz biernych, posłusznych
narzędzi. Znany jest fakt, że w żadnym obozie politycznym przywódcy nie
posiadają takiej władzy, jak w socjalistycznym; gdzieindziej spotykamy ludzi
wybitnego wpływu lub wydatnej pracy; tu — mamy przed sobą "generałów"
lub kaprali, którzy wymagają od podwładnych ślepego posłuszeństwa, odpowiednio
do swej rangi w hierarchii organizacyjnej. Władza, pozwalająca rozporządzać
życiem ludzkim, upaja jednych, staje się przedmiotem pożądań innych; ci, którzy
sami długo ulegali, nadstawiali karku i byli pod wozem, pragnęliby nareszcie
być na wozie, rozkazywać innym, i stać się panami życia i śmierci czy to
podwładnych sobie , czy „burżujów".
Na gruncie tak uprawionym wszystko zależy od tego,
jakiego typu ziarna na nim kiełkują.
W szeregach, postawionych od dłuższego czasu na
stopie wojennej, nikt się nie troszczy o wartość etyczną ani kierowników, ani
wykonawców, nikt się nie pyta — co to za człowiek; jakiego charakteru, typu
moralnego i kultury duchowej, jakimi pobudkami kieruje się w swej działalności,
partia patrzy tylko na stopień jego użyteczności, na to co dla niej zrobił, ile
skalpów nieprzyjacielskich zdobył w walce.
Człowiek, który nie miał nigdy żadnego gruntu w
sobie i żadnych zasad moralnych, staje obok człowieka, w którym ten grunt
rozkopano i którego zasady przewrócono do góry nogami; ukryte sprężyny ich
działania, wewnętrzne przesłańki jednobrzmiących wniosków w grę nie wchodzą:
obaj są jednakowo warci dla partii, obaj moralnie równouprawnieni i obaj mogą
zająć w niej wybitne stanowiska. Drugiego z nich utrzymują w pewnych szrankach
nie przepisy kodeksu partyjnego, lecz nie wykorzenione jeszcze do dna instynkty
prawości i poczucie solidarności z tym „my" zbiorowym, "któremu
szczerze służy; tamten zaś może odbywać dalszą ewolucję moralną, bez ograniczeń
i kresu — i prędzej czy później dochodzi do Rubikonu, przed którym staje w
ostrym konflikcie między owym „my" zbiorowym a swoim własnym
"ja" indywidualnym, lub — jeżeli kto woli — między „ja"
socjalistycznym, a drugim „ja" człowieka lub zwierzęcia. Przejście tej —
częstokroć niezmiernie subtelnej — granicy stanowi o tym, czy rewolucjonista ma
się przedzierzgnąć w swą antytezę społeczną. Rozstrzyga o tym często jedna
chwila.
***
Człowiek, zmuszony przez czas dłuższy pędzić życie
bez jutra, wystawiony na ustawiczne niebezpieczeństwa i przygody, ciągle
knujący zasadzki i zamachy, wiecznie tropiony i ścigany, z natury rzeczy
przechodzi takie momenty, kiedy instynkty egoistyczne i potrzeba
zadośćuczynienia własnemu "ja" zaczyna brać górę nad wszystkim innym.
Człowiek normalny, zwykły, wycofuje się wtedy — czasowo lub zupełnie — z dotychczasowego
życia, ale nie człowiek, który tak się zrósł z trybem tego życia, że staje się
mu on niezbędnym, ani też ten, który do żadnego innego normalnego życia nie
jest już zdolny. W takim fachowca rewolucji, w którym forma zastąpiła
całkowicie wszelką treść, długo tłumione "ja" egoistyczne wyrasta
obok "ja” partyjnego, w którym się czasowo rozpływało, jako druga
osobowość, znajdująca sobie miejsce obok tamtej. Kie wychodząc ze swego
środowiska, tak samo jak poświęcał siebie dla partii, zaczyna poświęcać partię
dla siebie.
Ale w tym miejscu rozchodzą się już drogi dwóch
typów: rewolucjonisty bandyty i rewolucjonisty agenta policyjnego.
Pierwszy z nich jest naturą prostą, grubą i
pierwotna rekrutuje się z szeregowców łub podoficerów bojówek" i wchodzi na
nową drogę bez szczególnego przełomu wewnętrznego. Znane są dzieje całej
organizacji socjalistycznej pod nazwą „Zmowy robotniczej", która swym
radykalizmem społecznym odstrychnęła się od wszystkich innych, wzięła program
wywłaszczenia w znaczeniu literalnym i zamieniła się na organizację bandycką,
działającą na swoją rękę a na rzecz uczestników. Grupy
„anarchistów-komunistów", pojawiające się w Rosji i u nas, ten sam mają
charakter. Członkowie ich nie przechodzą niewątpliwie żadnego rozdwojenia wewnętrznego,
— bandytyzm w ich umysłach łączy się organicznie i logicznie z programem
socjalistycznym, jak oni go rozumieją. Cały przeskok polega na tym, że cele
nieosobiste zamieniają się na osobiste, że zamiast oddawać zrabowane pieniądze
na rzecz partii i, jak najemnicy, otrzymywać w zamian stałą pensję, chowają je
wprost do kieszeni; innymi słowy — nie dają się wyzyskiwać w sposób
kapitalistyczny przez partię, lecz „pracują" na swoją rękę, co bez
wątpienia uważają za czyściejszy wyraz stanowiska socjalistycznego.
Nie daleko odbiegają od nich bandyci, działający
zbiorowo wskutek samej techniki zawodu, ale występujący jako bandyci sans
phrases. Płatni członkowie bojówek z jakichkolwiek przyczyn tracą miejsce
lub zostają rozpuszczeni, ale już przeszli odpowiednią szkołę tresury duchowej,
zdziczeli w swym zawodzie i stali się niezdolni do pracy, posiadają przy tym
praktykę, sprawność organizacyjną i brauningi w garści- „Żyć trzeba", a
„wywłaszczanie burżujów" na własną rękę nie odbiega tak dalece charakterem
od programu wywłaszczenia zbiorowego lub rabunku kas rządowych i sklepów
monopolu, do przelewu krwi nie tylko przyzwyczaili się, ale nawet w nim
zasmakowali, jak w pewnego rodzaju sporcie. Rewolucjonista-bandyta, jeśli
weźmiemy pod uwagę wszystkie społeczno-wychowawcze przesłanki, które go wydały,
nie jest nawet wcale zagadką psychologiczną. Podwójna jego rola jest raczej
potwornym dualizmem społecznym, niż psy chronologicznym.
Daleko bardziej złożonym zjawiskiem jest
rewolucjonista, wstępujący w służbę policji i zdradzający towarzyszów, w
których środowisku pozostaje nadal.
Z reguły moment przełomu następuje w więzieniu,
śród reakcji po intensywnym życiu konspiracyjnym, w chwili, gdy instynkty
egoistyczne wstępują w swoje prawa, a ogólna depresja zmniejsza odporność
wewnętrzną; wtedy człowiek moralnie już do gruntu wypalony, mający czas
obejrzeć się poza siebie i z całą siłą reakcji spojrzeć krytycznie w oczy
bogom, którym służył, a w które przestał już wierzyć, uwolniwszy się z pod ich
sugestii, człowiek taki staje w obliczu alternatywy: długoletniego więzienia
lub stryczka, którymi mu grożą, albo też oddania się na służbę nowym bogom,
potężnym i wszechwładnym, udziału w ich potędze i władzy, obok zapewnienia
sobie dobrobytu i możności zadowolenia w spotęgowanym stopniu swej żądzy
hazardu, skomplikowanych sytuacji i gry na wielką skalę. Warunek—zdrada sprawy,
której dotychczas służył.
Przekroczenie tego Rubikonu byłoby psychologicznie
niemożliwe bez przejścia przez wszystkie fazy tresury socjalistycznej, co
większa — bez pewnych specyficznych właściwości, wyrosłych na gruncie stosunków
rosyjskich. Degajewszczyzna narodziła się w Rosji i stamtąd została
przeniesiona — w sposób zresztą nieudolny — na grunt polski, wszelako bez
udziału wpływów, o których mowa, pozostałaby nie tylko niewytłumaczoną, ale
wprost niemożliwą.
"W Rosji — pisze o tym trafnie Słowo Polskie —
trudno się temu zjawisku dziwić. Rosjanin nie jest jeszcze dojrzały do życia
narodowego; nie ma on ku temu pomocnych tradycyi, bo wszystko, co było w życiu funkcją
publiczną, sprawował od wieków rząd opiekuńczy; Rosjanin nie ma nawet wyobraźni
w tym kierunku. Tam, w Rosji, myśl wolna nie wiąże się w duszy organicznie z
systemem woli i działania, umysły nie są jeszcze zorganizowane w jedną
wszechstronną całość psychiczną, właściwą obywatelowi w całym tego słowa
znaczeniu, jako reprezentantowi interesu zbiorowego.
„Psychika obywatelska
jest owocem długiego nałogu wszechstronnej pracy ducha zbiorowego. Umysłu
rosyjskiego starczy na wolnomyślną opozycję, polegającą na przeczeniu, nawet na
odczuciu zła istniejącego; ale pociągnięty do czynu nie zna dróg innych, jak
wytkniętą przez państwo. Z równą łatwością pracować może destrukcyjnie, jako
rewolucjonista, jak i policyjnie — po stronie rządu: to zależy od momentu, w
jakim go nastrój skłonił do czynu. W każdym przypadku jest wierny sobie;
nastrój chwilowy uczuć oto jego program. Na program obowiązku nie stać go
jeszcze
„U nas jest gorzej, bo my w zasadzie mamy już
nakreśloną tradycjami psychikę czucia, myślenia i działania zbiorowego, mamy
wyraźny ideał ducha obywatelskiego, jako wyższego szczebla psychiki
jednostkowej; ale nie pracujemy dostatecznie nad tym, aby ten ideał obywatela
wyrabiać w materiale, jaki przybywa z nizin społecznych, i aby dostosowywać go
do nowych warunków, a nawet przeciwnie, pozwalamy niszczyć to, co już było
gotowe w tej robocie.
„Socjalista polski, obojętny na sprawy etyki,
pozwalający sobie na upodobnianie się do typu rosyjskiego, ponosi większą
odpowiedzialność dziejową od jakiegoś uczuciowca rosyjskiego, żyjącego
odruchami, zdolnego, jak każdy człowiek pierwotny, równie dobrze do
bohaterstwa, jak do zbrodni. On łamie w sobie to, co już miał bezwiednie w
podstawach duchowych, w swojej rasie. Robi to z rozpusty, z zepsucia, pod
wpływem złego towarzystwa, w jakie się wdaje”.
Ogniw społecznych, przywiązań tradycyjnych, wierzeń
utrwalonych nie ma on żadnych, moralności dzisiejszej nie tylko nie uznawał,
ale ją burzył w sobie, zaprawiając się z dawna w przezwyciężaniu wrodzonych
wstrętów. Literatura rosyjska, na której się kształcił, pełna jest obrazów walk
wewnętrznych, w których instynkt wrodzony wzdraga się przed popełnieniem
czynów, uznawanych drogą rozumowania za „konieczne". Ale instynkt — to
także stara, burżuazyjna moralność, która nie wytrzymuje racjonalistycznych
argumentów. Wszak idzie już tylko o krok jeden: o przezwyciężenie jednej,
najgłębszej wprawdzie i najpierwotniejszej pozostałości instynktu — wstrętu do
wiarołomstwa, i o wyprowadzenie jednej, ostatniej konsekwencji moralnej — wyzwolenia
się ostatecznego z wszelkich więzów. Zasady? — Te, które wyznawał, nie były
organicznie związane z jego istotą, były doktryną, z której dawno niejedna
cegła wypadła, a która teraz w całości zachwiała się i runęła w jego umyśle.
Może on powiedzieć o sobie: „Nie zdradzam żadnych zasad, bo żadnych nie
mam". Hasło: „Nam tak potrzeba", którego atmosferą oddychał przez
cały ciąg swej kariery rewolucyjnej, zamienia się wreszcie na mocne i stanowcze
twierdzenie: "Mnie tak potrzeba!" Długo tłumione instynkty egoizmu i
użycia, wyśrubowane do niemożliwych rozmiarów wymagania od samego siebie,
łaknące folgi, chęć odegrania raz nareszcie roli czynnej a wyjścia z biernej,
aby odtąd wykrywać, nie zaś ukrywać się, tropić, nie zaś być tropionym, mieć w
ręku władzę prawdziwą, nie zaś fikcyjną: — cała ta reakcja duchowa,
towarzysząca przejściu owego Rubikonu, wyglądać może raczej na uwolnienie się z
pod przymusu moralnego i rozpoczęcie nowej karty życia, aniżeli na dramat
wewnętrzny.
Ewa Pobratyńska również nie przechodziła właściwie
dramatów wewnętrznych, — najgorsze zbrodnie spełniała naturalnie i spokojnie,
bez filisterskich skrupułów i wstrząśnień duchowych. „Dzieje grzechu"
duszy socjalistycznej również nie są dramatem dla ich aktorów, są nim tylko dla
społeczeństwa, wśród którego się rozgrywają.
Zygmunt Balicki.
|