Próbując uchwycić
istotę różnicy, która zaistniała pomiędzy charakterem polityki zagranicznej
prowadzonej przez Rząd RP w latach 2006-2007 oraz obecnie, przedstawić należy
na wstępie kilka założeń o charakterze generalnym, wyjaśniających pozycję, z
której analiza taka będzie uczyniona.
Pierwsze założenie
odnosi się do definiowania celu polityki zagranicznej, definiowania jej
głównego zadania. Otóż, w moim przekonaniu, za cel taki uznać należy budowanie
i wzmacnianie realnego, samodzielnego potencjału geopolitycznego państwa
polskiego rozumianego jako dobro wspólne narodu, służącego urzeczywistnianiu
jego interesów. W tym znaczeniu działania państwa na arenie międzynarodowej –
niezależnie od tego czy dokonywane są w środowisku zintegrowanych narzędzi
politycznych (jak ma to miejsce w przypadku Unii Europejskiej), czy w dwu- i
wielostronnym kontekście globalnym – zawsze za swój cel powinny mieć
zwiększanie zakresu własnej podmiotowości politycznej.
Oczywiście takie
założenie nie oznacza prostego powrotu do „determinizmu geopolitycznego” w jego
tradycyjnej formule, która kazała definiować zarówno dostępne instrumenty
polityki, jak i możliwe cele i kierunki działania, poprzez określenie położenia
państwa na mapie i wiążący się z tym kontekst otoczenia (sąsiedzi) czy kontekst
usytuowania (rdzeń – peryferie, Pierwszy, Drugi, Trzeci Świat). W dzisiejszych
czasach, potencjał geopolityczny buduje się za pomocą różnorodnych instrumentów
i ma on w dużej mierze charakter dynamiczny (w odróżnieniu od myślenia
tradycyjnego), to znaczy jest w znacznie większym stopniu zależny od
indywidualnych decyzji, zachowań i postaw przywództwa politycznego danego
państwa. Geopolityka jest dziś dziedziną w równym stopniu „wyobrażeniową”, jak
odnoszącą się do twardych instrumentów. Odległości mają charakter mentalny a
nie geograficzny, co oczywiście nie oznacza, że kwestie tak podstawowe jak
bezpieczeństwo granic, czy własność ziemi nie mają już znaczenia.
Istotą nowej
geopolityki są dwa wyznaczniki: obecność oraz status. Obecność, z jednej
strony, oznacza konieczność rozdysponowania zasobów państwa (narodu) w
miejscach szczególnego interesu: bycie „fizycznie obecnym” w różnych częściach
świata, tam gdzie uznamy to za służące naszym celom – obecnym w sensie
militarnym, gospodarczym, pomocowym czy społecznym. Z drugiej strony polityka
obecności to także polityka „bycia branym pod uwagę”, czyli bycie „decyzyjnie
obecnym” – sytuacja, w której nasze stanowisko nie może być pominięte w osiąganiu
ogólnej zgody i gdy nasz interes jest w oczywisty sposób inkorporowany do
interesu ogólnego (np. Unii Europejskiej). Status jako wyznacznik potencjału
geopolitycznego ma także dwa oblicza. Po pierwsze, status to funkcja
postrzegania państwa jako uczestnika polityki międzynarodowej, przypisywania mu
określonej roli przez parterów tych relacji. W praktyce stosunków
międzypaństwowych można dostrzec cały szereg wariantów statusu:
państwa-brokerzy porozumień, państwa-hegemonistyczne, państwa-satelickie itp. Z
naszego punktu widzenia, szczególnie w kontekście polityki europejskiej,
najistotniejsze jest dążenie do osiągnięcia statusu „niezbędnego i pożądanego”
uczestnika wspólnotowych kompromisów; niezbędnego, czyli takiego, którego nie
da się pominąć – pożądanego, czyli takiego, o którego poparcie się zabiega.
Drugim elementem pojęcia statusu są relacje ze dalszym środowiskiem działania
polskiego państwa, czyli krajami nie będącymi w bezpośrednim kręgu uzgadniania
zintegrowanej polityki europejskiej. W stosunku do nich najważniejszym
wyznacznikiem jest osiągnięcie statusu „punktu orientacyjnego”, czyli sytuacji,
w której za ważne uznawać będą one polskie zdanie we własnych sprawach i
zabiegać będą o polskie poparcie dla swoich planów. W naszym przypadku taką strefą
oddziaływania statusowego mogą być zarówno mniejsze kraje w Europie i jej
otoczeniu, jak i nasze duże kraje sąsiedzkie.
Drugie założenie,
które stoi u podstaw dokonanej poniżej analizy ciągłości i zmiany w polskiej
polityce zagranicznej w ostatnich latach, dotyczy języka opisu relacji
międzypaństwowych. Założenie to definiuję przez pojęcie „realizmu
zintegrowanego”.
Realizm
zintegrowany opiera się na trzech filarach. Po pierwsze jest to polityka, która
za punkt wyjścia bierze zastaną rzeczywistość, a nie zakłada kreowania nowej,
wedle postulatywnych, abstrakcyjnych założeń. W tym znaczeniu jest to polityka
„tu i teraz”, a nie polityka „powinno być inaczej”. Oznacza to chociażby
właśnie postulat nie ignorowania faktu istnienia narodów i państw narodowych w
Europie, jako podstawowej formuły politycznej organizacji obywateli i
podstawowego pola realizacji zasady odpowiedzialnej demokracji. Po drugie,
polityka realizmu w ramach Unii Europejskiej zakłada żywotność podstawowych
pojęć z opisu tradycyjnych relacji międzypaństwowych i transponuje je do
zmienionej rzeczywistości wielokrotnie złożonych zależności międzypaństwowych,
takiej, jaka ma miejsce w ramach Unii. Oznacza to zrozumienie, że polityka
europejska zmienia narzędzia dostępne w stosunkach między państwami,
przekształca samo państwo i jego zdolności kreowania polityki, wprowadza nowych
aktorów do relacji międzynarodowych, ale równocześnie nie uleganie złudzeniu,
że forma (zmienny, z zasady tymczasowy, kształt instrumentarium politycznego)
jest w stanie zmienić istotę (czyli najgłębszy porządek) stosunków
międzynarodowych. Trzecim, istotnym elementem realizmu w zintegrowanych
warunkach działania prezentowanych jest postrzeganie wewnętrznej dynamiki
systemu państw europejskich w tradycyjnych kategoriach stratyfikacji,
uzyskiwania przewag konkurencyjnych, budowania mozaikowych sojuszy, aż wreszcie
relacji centrum–peryferie, hegemon–podmiot zależny. Oznacza to dostrzeganie
zjawiska „kumulacji relacyjnej” pomiędzy podmiotami uczestniczącymi w polityce
europejskiej. Jest to sytuacja, w której rozproszone zależności pomiędzy
strukturami państw członkowskich układają się równolegle, tworząc
zwarty strumień decydujący o wzajemnym usytuowaniu państw.
Trzecie istotne założenie analizy
polityki zagranicznej odnosi się do jej wewnętrznego kontekstu. Kilka spraw
jest w tym wymiarze szczególnie ważnych. Po pierwsze należy zwrócić uwagę, że
trwałą konsekwencją procesu integracji europejskiej jest zatarcie podziału na
klasycznie rozumiane funkcje zewnętrzne i wewnętrzne państwa oraz zatarcie
podziału na otoczenie i rdzeń państwowego systemu politycznego. Powoduje to
konieczność zmiany instytucji i procedur zarządzania polityką zewnętrzną, która
zaczyna w znacznej mierze mieć charakter wielosektorowy, a nie wyłącznie oparty
o tradycyjne wzorce dyplomacji. Dlatego zanika, w ramach rządu, dominująca
pozycja klasycznego Ministra Spraw Zagranicznych, a rośnie znacznie ośrodka
koordynującego całość prac rządowych (który powinien być usytuowany przy
premierze). Drugą ważnym elementem wewnętrznego kontekstu jest kwestia zgody
politycznej wokół celów polityki zagranicznej, a raczej zgody, co do tego, że
nie jest ona wykorzystywana instrumentalnie w walce między partiami lub
wykorzystywana dla populistycznej manipulacji opinią publiczną. Jak można to
było stwierdzić, w latach 2006-2007 zasada ta uległa w Polsce unicestwieniu, a
polityka zagraniczna stała się obiektem medialnej manipulacji ze strony
środowisk niechętnych rządowi, co w efekcie odbiło się negatywnie na zdolności
do budowy polskiego potencjału i naszych zdolnościach negocjacyjnych. Trzecim
istotnym czynnikiem wewnętrznym jest kwestia ustrojowa, a mianowicie
współodpowiedzialność za prowadzenie polityki zagranicznej dwóch podmiotów
władzy wykonawczej – Prezydenta RP jako głowy państwa polskiego, jego
najwyższego przedstawiciela oraz strażnika suwerenności i racji stanu oraz
rządu, który na bieżąco wykonuje tę politykę i posiada aparat
dyplomatyczno-administracyjny do jej realizacji. Ten kontekst powoduje, że model
i praktyka polskiego wariantu koabitacji nabiera szczególnego znaczenia właśnie
w obszarze polityki zagranicznej i wymaga od obu stron zarówno profesjonalizmu
(także w odniesieniu do bezpośredniego otoczenia), jak i wzajemnej otwartości.
Czwarty problem wewnętrzny związany jest z jawnością, czy też mówiąc
generalnie, uspołecznieniem polityki zagranicznej. Jest to oczywiście dylemat
do jakiego stopnia polityka ta powinna być poufna i opierać się na dorozumianej
racji stanu, a do jakiego stopnia ma być ona przedmiotem debaty publicznej,
której celem winno być określenie (agregacja) interesu narodowego. Każda ze
skrajności jest tu szkodliwa. Polityka zagraniczna nie może być ani całkowicie
zakryta przed oglądem społecznym, ani też nie może – jak inne działania władzy
publicznej – podążać wyłącznie za namiętnościami demokratycznej woli opinii
publicznej.
Patrząc z powyższych perspektyw na
polską politykę zagraniczną czasu przełomu między 2007 a 2008 rokiem związanego
ze zmianą kolacji rządowej można pokusić się o sformułowanie kilku przestróg
dotyczących kierunków tej polityki, które mają charakter konfrontacji z
ogólnymi prawidłami „dobrej praktyki’ w polityce międzynarodowej. Będzie to
zatem rodzaj refleksji nad „kontynuacją i zmianą” i potrzebnych zakresach tych
dwóch postaw w działaniu na arenie zagranicznej. Dla zachowania dyplomatycznej
powściągliwości, w opisie pominięte będą odniesienia do konkretnych państw czy
osób.
Pierwszym ważnym
prawidłem jest zadanie utrzymywania raz osiągniętego statusu i obecności.
Błędem jest, choćby jedynie opisowo-retoryczny, powrót do polityki „nasza chata
z kraja” polegający na rozdzieleniu szerszego kontekstu geopolitycznego czy gry
interesów na głównej scenie europejskiej i światowej od polskich spraw i problemów.
Nie można prowadzić do utraty „szerokiego planu” i sprowadzenia naszych
priorytetów do poprawy dwustronnych relacji z poszczególnymi partnerami, czy
przedstawianiu ich wyłącznie w kontekście „spraw do załatwienia”. Przykładem
takiej negatywnej ewolucji może być choćby konkretne zjawisko szybkiej
degradacji agendy rozmów między polskimi przedstawicielami a partnerami
zewnętrznymi. Jeżeli komunikaty z rozmów dwustronnych sprowadzone zostają do
ogólnie znanych i niekonkretnych formuł „przyjacielskiej rozmowy”, to stanowi
to nie o powadze państwa („wszyscy nas lubią”), ale właśnie o redukcji jego
znaczenia. Polska z wielkim trudem w ostatnich latach zaczynała osiągać status
przynależności do grona państw istotnych – to znaczy obecnych, czyli takich, z
którymi porusza się pełen wachlarz spraw międzynarodowych, przy założeniu, że
mają one własne zdanie na temat głównych problemów globalnych. Ten kierunek
wymaga pełnej kontynuacji i nie powinien być redukowany (na przykład z powodu
konieczności oszczędności budżetowych).
Drugim prawidłem
polityki międzynarodowej jest zachowanie potencjału, czyli warunek minimalnej
ciągłości mówiący o tym, że nigdy nie należy podważać na arenie międzynarodowej
działań poprzedników, zwłaszcza w formie „przepraszania” za ich rzekome błędy i
deklarowania gorącej chęci naprawienia wyrządzonych przez nich rzekomych
krzywd we wzajemnych relacjach. Nie oznacza to bezwzględnego nakazu
kontynuowania formy i priorytetów z działań poprzedników. Zmiana kursu jest
naturalną cechą związaną z wymianą ekip rządzących. Czym innym jest jednak taka
korekta (nawet głęboka), a czym innym jest ostre negowanie wcześniejszej
polityki, szczególnie zaś wystawianie się na rosnące żądania partnerów
wyznaczających „cenę” za polepszenie stosunków i wynagrodzenie swoich start
poniesionych we wcześniejszym okresie.
Trzecim prawidłem jest unikanie
„doktryny Millera-Schroedera”, czyli sytuacji, w której pozór dobrych relacji
bierze się za ich substancję. Dobre słowo czy deklaracje przyjaźni są najtańszymi
walutami, jakie znajdują się w obrocie w stosunkach międzynarodowych. Polityka
dwustronna nie jest „kumoterstwem”, czyli realizacją przyjacielskich spektakli,
tylko twardą dyskusją o wzajemnych stanowiskach i interesach. W tym sensie
można być pożądanym uczestnikiem gry pozorów, a być zupełnie nieobecnym w
rozgrywce na prawdziwym boisku.
Czwartą zasadą jest unikanie
izolacji rozumianej jako wykluczenie z grona państw koniecznych i pożądanych.
Problem ten nie jest tak jednoznaczny jak mogłoby się wydawać. Polska polityka
zagraniczna ostatniego okresu, choćby w roku 2007, była wielokrotnie oskarżana
o doprowadzenie naszego kraju do sytuacji rzekomej izolacji, jako że podobnież
nikt z Polską nie chciał rozmawiać. To oczywiście zupełnie błędne postrzeganie
realiów polityki. W momentach kluczowych, jak choćby kwestii rosyjskiego
embarga czy reformy traktatowej, Polska nie znalazła się w sytuacji
rzeczywistej izolacji czyli takiej, w której stalibyśmy się niekoniecznym i
niepożądanym uczestnikiem kompromisu. Odwrotnie ma to miejsce obecnie, gdy
zniesienie polskiego weta na rozmowy Unia – Rosja jest dyskontowane przez
dyplomację innych krajów (czyli Polska została sprowadzona do roli „ciernia”,
który został usunięty, a nie podmiotu, który kształtuje te relacje) a nałożenie
nowego rosyjskiego obowiązku wizowego na polskich obywateli nie spotyka się z
żadną reakcją innych krajów czy Unii – Polska jest w tej sprawie osamotniona.
Przykładów takiej negatywnej zmiany jest znacznie więcej. Jest to być może związane
z szerszym problemem jakim jest zamiana realnej podmiotowości na personalne
uznanie, to znaczy zadowolenie się indywidualnym sukcesem w wymiarze relacji
osobistych za cenę izolacji (wyprowadzenia z głównej sceny) państwa jako
podmiotu polityki międzynarodowej.
Piątym prawidłem
jest nakaz elastyczności, czyli korzystania z różnorodnych narzędzi polityki i
zdolność do adaptacji do zmieniającego się kontekstu. W tym sensie nie należy
uznawać, że pewne założenia, które były skutecznym instrumentem przed wejściem
Polski do Unii Europejskiej (sojusze strategiczne czy partnerstwa wielostronne)
pozostają aktualne także w nowej sytuacji, którą stworzyła nasza akcesja do
Unii. Należy wystrzegać się przeto błędu anachroniczności. Wbrew pozorom
polska polityka europejska od pewnego czasu, zaczynała być bardziej nowoczesna,
bo opierała się na założeniach mozaikowych koalicji, poszukiwania partnerów
przedmiotowych, stosownie do konkretnego problemu, rozpoczęcia „gry
proceduralnej” z Komisją Europejską przeciw egoizmom narodowym najsilniejszych
państw członkowskich UE. Dlatego nie należy powracać do odgrzewania starych
założeń warunkujących nasze możliwości działania na arenie europejskiej i
międzynarodowej od poparcia i dobrych relacji z pojedynczym wybranym krajem.
Polityka tego rodzaju była charakterystyczna dla okresu sprzed dziesięciu lat i
w tym sensie mocno dziś przestarzała, bo odnosi się do zupełnie innego świata,
gdy Polska miała inne – dużo mniejsze - znaczenie, gdy dyplomacja znaczyła co
innego, gdy państwo w stosunkach międzynarodowych miało inną rolę.
Szóstym nakazem jest bezwzględne
odseparowanie polityki zagranicznej od kontekstu walki wewnętrznej o
charakterze ustrojowym. Polityka ta, rzecz jasna, jest i pozostanie przedmiotem
sporu partyjnego. Spór ten nie może jednak podważać założeń polskiej racji
stanu (to znaczy przywództwo polityczne ma prawo określać jego ramy). Czym
innym jest jednak spór w ramach owych założeń fundamentalnych, dotyczący
wariantów realizacji naszych interesów i ten jest naturalny, a czym innym jest
używanie kwestii związanych z polityką zagraniczną do wewnętrznego siłowania
się pomiędzy dwoma ośrodkami władzy wykonawczej. Nie można zinstrumentalizować
tej polityki dla osiągania bieżących celów z innego zakresu (np. redukcja
pozycji ustrojowej Prezydenta RP, walka personalna w kontekście przyszłej
kampanii wyborczej itp.).
Siódmą zasadą jest
zasada powściągliwości mówiąca o tym, że sprawy zagraniczne nie mogą być
wciągane w maszynerię polityki wizerunkowej i gier medialnych, bo to obniża jej
wiarygodność i skuteczność, a ponadto czyni politykę zagraniczną otwartą na
różnego rodzaju manipulacje charakterystyczne dla tzw. marketingu politycznego,
którego rosnące znaczenie jest jednym z podstawowych schorzeń sfery
publicznej, także w Polsce. Nie ma to bowiem nic wspólnego z otwartością
prowadzenia polityki zagranicznej na debatę publiczną, lecz jest tego
zaprzeczeniem, dającym pozór współuczestnictwa obywateli w wyznaczaniu jej
kierunków.
Polityka
zagraniczna domaga się zarówno ciągłości w pryncypiach, jak i zmiany
(wielowariantowości) w szczegółowych koncepcjach, będącej rezultatem
pogłębionej debaty publicznej. W przeciwnym razie grozi nam przekształcenie się
albo w partnera nieprzewidywalnego, albo – co gorsza – w partnera bez
znaczenia.
Nie można
doprowadzić do realizacji najbardziej niepożądanego scenariusza czyli historii
przestraszonego pilota, w której – mówiąc obrazowo – przestraszywszy się, że
wzbiliśmy się za wysoko (ponad realne możliwości, tak jak je sobie wyobrażamy
lub jak są one nam sugerowane) gwałtownie wypuszczamy paliwo z celowo otwartych
zbiorników, aby będąc wciąż jeszcze na dużej wysokości przelotowej, próbować
dokonać bezpiecznego manewru sprowadzenia polskiego samolotu na ziemię, czyli do
poziomu, gdzie – po przerobieniu samolotu na latawiec – można by prowadzić
politykę nam właściwą – bez żadnych ambicji prawdziwego latania.
Krzysztof Szczerski
Dr nauk politycznych, pracownik naukowy
Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ, w l. 2007-2008
Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz Urzędzie Komitetu
Integracji Europejskiej