Fragment
pochodzi z: Szlachta i inteligencja
w: Dzieła, Seria III,
t. I, ss. 10-19, Kraków 1885, (pierwodruk Dziennik
literacki, nr 49 i 50 z 19 i 22 VI 1860 r.)
Szlachta
jest niezawodnie historyczną i faktyczną alfą i omegą
narodu.
Badania naukowe świadczą, że szlachta stanowi właściwy
stan wolnych obywateli, obywateli poczuwających się do obowiązku
obrony i utrzymania kraju i narodowości. W Piastowskich
czasach widzimy, jak z wojennych czynów powstają herby i odznaczenia
szlacheckie, jak rolnik przekuwając lemiesz na kord i oszczep,
z ziemianina staje się rycerzem. W miarę atoli jak się
powiększało koło szlachty (co się szczególniej w w czasach
podziału Polski dziać musiało), jak to koło czuło dostateczność
swoją dla przedstawiania potęgi narodowej i zabezpieczenia
jej samodzielności, zamykało się ono zazdrośniej w swym przywileju
i utrudniało przystęp do siebie. Kazimierz Wielki czuł gwałtowną
potrzebę obrony ludu i stał się królem chłopków, ale po jego
śmierci, za niedbałych rządów Ludwika, przy potrzebie wytargowania
następstwa dla córek Ludwikowych, świadomość udzielności szlacheckiej
wzrosła do wysokiej potęgi. Odtąd naród uosobił się w szlachcie,
i jako szlachta żył i upadł politycznie.
Hipoteza innoplemienności Lachów, tłumaczona w najrozmaitszy
sposób w niczym nie osłabia charakteru szlachty polskiej ściśle
demokratycznego. Rewolucja Piastowska, słowiańska, gminowładna zwyciężyła
w przedhistorycznym już czasie ten obcy feudalny pierwiastek,
tak dalece, że w Bolesławowych czasach bardzo nieliczne już
pozostają ślady. To pewna atoli, że tradycja tego obcego pierwiastka,
uchowana w pojedynczych rodzinach, wzmocniona pod wpływem niemieckim,
podobnym do niej co do zasady, wzmocniona zapatrzeniem się na średniowieczną
hierarchię kościelną, tradycja ta, mówię, wywołała w gminowładnej
szlacheckiej rodzinie zawsze owo koło osobne, trudne do oznaczenia,
raz ginące w szlachcie, to się znowu ostro w niej rysujące,
koło możnowładcze.
To koło możnowładcze, występujące pod nazwą stanu
senatorskiego, karmazynowych i tym podobnie, wyznawało zawsze
ścisłe braterstwo ze stanem rycerskim, opierało swe znaczenie na
tym braterstwie, czerpało z niego i siłę, i potęgę;
ale pomimo tego lubiło zawsze dążyć do wyosobnienia oligarchicznego
(Kmita - Tarnowski), z zazdrością spoglądało na ludzi nowych
(jak Zamojski, Czarnecki) i dążyło zawsze do pewnego rozłamu
z demokratycznym pierwiastkiem szlachty. Ten żywioł począł
się od czasów wolnej elekcji oglądać za podstawami bytu za granicą,
intrygować na dworach obcych i odszczepiać się od uznania samorządu
narodowego: słowem, objawiał zawsze dążenia wręcz przeciwne polityce
szlacheckiej, a przypominające żywo politykę arystokratycznych
rodzin zagranicy. Zborowscy, Lubomirscy, Sapiehowie ciągnęli ku
Austrii, Pacowie i Wielopolscy ku Francji, Czartoryscy czepiali
się Rosji. Rzecz atoli godna uwagi, że najdumniejsze przedsięwzięcia
możnowładców kończyły się zawsze obroną praw i swobód szlacheckiej
Rzeczpospolitej, że się kończyły nie wywróceniem, ale umocnieniem
status quo: że np. arystokratyczne
tendencje Zborowskich, wymierzone przeciw Batoremu i Zamojskiemu,
emancypantom szlachty na niekorzyść panów, zmieniły się po śmierci
Samuela w demokratyczno-szlachecki ruch przeciwko naruszaniu
praw szlachcica (a nie pana!), że rokosz ambitnego Zebrzydowskiego
był wysoce popularnym tylko przez obronę swobód szlacheckich i reakcję
przeciw kamaryli tronu, że Lubomirski, posądzony o chęć panowania
i w postępowaniu z Czarneckim jawnie swoją dumę arystokratyczną
odsłaniający, opierał się na szlachcie i obronie wybieralności
króla. Panowie, którzy Sobieskiego karierę zgubili, zgubili ją tylko
czernieniem jego szlacheckiej wolnomyślności, pokazywaniem, że on
już nieszlachcic, ale pan z dążeniami do monarchii absolutnej.
Z tego wszystkiego widać, że możnowładztwo czuło zawsze,
iż szlachta jest wszystkim, że nie nosiło w sobie życiodajnego
zarodku innej myśli, jak myśl szlachty - że nie miało nigdy tyle
energii, aby się połączyć z tronem i utworzyć dziedziczne
królestwo z barwą arystokratyczną, że się więc zgadzało z duchem
wszechwładzy narodu, w szlachcie uosobionej, chociaż namiętności
i ambicja do innych pchała je celów. To samo widzimy za czasów
Stanisława Augusta. Wszystkie ruchy prawdziwie narodowe były ściśle
szlacheckimi: konfederacja Barska, konstytucja 3. Maja, powstanie
Kościuszki. Nawet obrzydliwa Targowica była arystokratyczną zbrodnią,
zamaskowaną duchem tradycji szlacheckiej.
To możnowładztwo o tyle było cnotliwym, o ile
było szlachtą. Z miłością wspominamy imiona karmazynowe Zamojskich,
Małachowskich, Sapiehów, Sanguszków, Ogińskich, których znajdujemy
w obozie ludzi poświęcenia: ale nazwiska Szczęsnych, Korczaków-Branickich,
Ponińskich, zapisane są w duszy narodu ognistymi głoskami hańby,
bo ci ludzie przenieśli myśl i pozycję możnowładczą nad święte
imię ojczyzny. Z boleścią zawsze wspominać będziemy, że separatyzm
możnowładzki, jego prywata i duma, paraliżowały ruch konfederacji,
zniszczyły błogie owoce konstytucji, stawały na zawadzie powstaniu
Kościuszki: że możnowładcy polscy byli zawsze gotowi narzucać się,
gdy już nie potrzeba było się poświęcać, a usuwać się i paraliżować,
gdy głowę nałożyć należało.
Jeżeli mamy wiernie stanąć na przeszłości, to tylko
na szlacheckiej stanąć możemy, bo szlachecka przeszłość jest jedynie
i wyłącznie przeszłością narodu. Wiele w niej było grzechu,
ale w niej tylko było sumienie prowadzące do poprawy przetworzenia
się, w niej duch niesamolubnego poświęcenia, w niej patriotyzm
nie kast, lecz narodu. [...]
Szlachta
jest alfą i omegą narodu, bo ona jedna posiada tajemnicę przypodobniania
sobie nieszlacheckich a nawet obcych żywiołów, bo ona sama
jedna daje rękojmię przyszłości, garnąc do siebie i podnosząc
do swojej sfery nieszlachecką inteligencję, bo
jej idea jest ideą podniesienia wszystkich
żywiołów krajowych do godności i uczestnictwa w obywatelskim
życiu.
W Zygmuntowskim wieku pisarze moralno-polityczni jednogłośnie
dedukowali szlachectwo od szlachetności. W Piastowskich szlachta
powstała z chłopów wskutek zasług wojennych. Jest to zupełnie
inna geneza jak szlachty germańskiej. Stąd owo wysokie rozumienie
o klejnocie szlacheckim, rozumienie nie tylko społeczne, ale
moralne: bo szlachectwo było stanem podniosłości socjalnej i moralnej.
Ta moralna, ogólnoludzka strona szlachectwa, podnosząca jego ideę
nad ideę kast, nad atrybuty ziemskiego dobytku i pozycji społecznej,
stanowi jego wysoką siłę magnetyczną, czyni, że szlachta jest duszą
narodu, bo ich pociski od wieków nie przeciw możnowładztwu, nie
przeciw niższym klasom, ale przeciw szlachcie były obrócone.
Zniszczyć szlachtę to jedno, co wygubić naród. Możnowładztwo
wynaradawia się z łatwością, możnowładztwo przyjmuje obcy obyczaj
i obcym celom służy, skoro te cele odpowiadają jego górnolotnym
myślom, możnowładztwo w każdej chwili ma gotową myśl emancypacyjną,
myśl, że jest czymś więcej, jak szlachtą.
Chęć kierownictwa przeradza się u możnowładztwa
w szyderczy humor tyrański, w kapryśne teranie głupią
i zapleśniałą szlachtą. Dlatego możnowładztwo jest gotowym
wrogiem narodu, ilekroć sprawna dłoń użyć go potrafi. Szlachta jedna,
sama szlachta tylko do ostatniego tchu umie wytrwać przy swoich
świętościach domowych, ona jedna trzyma się ziemi i gdzie pies
nie wytrzyma, tam jeszcze szlachcic dotrzymuje placu.
Szlachta wznosiła wszystko i poświęcała się bez
granic. Szlachta jedna umie przygarnąć do siebie każdego nieszlachcica,
każdego obcego nawet, a otoczywszy go miłością, zmagnetyzowawszy
go duchem narodowym, uczynić swoim. Szlachta jedna potrafi wznieść
się nad swój przywilej i przyjąć w koło swoje każdego,
kto jej serce szlachetne pokaże, szlachta wreszcie jest jedyną dziedziczką
i właścicielką tradycji historycznej i obyczaju polskiego.
Ktoby temu dowodowi wprost uwierzyć nie chciał, uwierzyć
może dowodowi per absurdum.
Przypuśćmy, że szlachta nie jest narodem, że tym narodem jest możnowładztwo
albo lud. Wtenczas otwarta droga do dekretu preskrypcyjnego, wydanego
w r. 1848 przez przemądry sejm frankfurcki. Olbrzymia większość
mieszkańców Polski nie ma poczucia narodowego: bo poczucie to miała
jedynie szlachta. Oczywista więc, że szlachta upada z swoimi
pretensjami.
W taki to sposób dziwaczny i fatalny plączą się
często myśli ultraliberalne z myślami ultraazjatyckimi: idea
rządu mas z ideą rządu masami. Ale ja myślę, że na moje pojęcie
szlachty zgodzi się każdy, kto czuje w sobie żyłę polską. Szlachta
to patriarchalna, demokratyczna rodzina słowiańska, powstała przez
ciągłą, czynną zasługę około dobra publicznego, nie znająca ich
wyszczególnień i wyższości prócz nabytych takimi zasługami:
przygarniająca do siebie wszystko, co do obywatelskiego życia dojrzało,
co się z narodowym życiem zespoliło i zlało. Ruch narodowego
życia zaś to uszlachcenie narodu, to podnoszenie sfer niższych do
podniosłości obywatelskiego działania; to wzajemne działanie wyższych
i mocniejszych na niższych i słabszych.
Idea szlachectwa polskiego to nie samolubny przywilej,
nie separatyzm kasty: to synteza arystokracji z demokracją,
synteza tradycyjna zarazem i postępowa! Idea szlachectwa polskiego
to wielka chrześcijańska idea cywilizacyjna, którą świat prześladował,
bo jej nie pojął, którą oczerniali zarówno wielcy jak i mali,
bo pierwszym brakowało dosyć abnegacji własnej, drugim dosyć podniosłości
moralnej, aby ją zrozumieć.
Że ten ideał nie urzeczywistnił się w dziejach
Rzeczypospolitej, temu winien czas i okoliczności ówczesne.
Dzieje Rzeczypospolitej są ciągłą, straszną walką o ten ideał,
walką, która udaremniła zwrócenie myśli narodowej ku tym właśnie
drogom, którymi osiągnąć go było można. Walka z królem i możnowładztwem
napełnia wszystkie karty historii naszej od czasów Zygmuntowskich.
Bojaźń o utratę swobód szlacheckich dochodzi
do tak bajecznych rozmiarów, że szaleństwo Sicińskiego było cierpianym.
Takie zamiłowanie ideału szlacheckiego, prowadzi do zupełnego nierządu
i swawoli bez końca. W przededniu upadku Polski dopiero
odzywają się pierwsze głosy, otwierające nowe drogi: konstytucja
i ruch ogólny w r. 1794. Historia ducha polskiego od owych
bolesnych czasów, to znowu cały dramat sprawiedliwości Bożej, która
nas wychowuje i kształci, która nas prowadzi do ujęcia i praktykowania
wielkiej idei szlachectwa.
Nemezis dziejowa zdziesiątkowała nasze szeregi, zburzyła
nasze szańce przywileju kastowego, wywołała ludzi nowych na widownię
życia. Nemezis dziejowa zapłaciła sowicie wszystkie grzechy swawoli,
zbytku, dumy, niemiłosierdzia, obróciła na nas wszystko, co od dawna
było przeciw nam wobec głosu sumienia. Ostateczności możnowładztwa
i demokracji zarówno obróciły się przeciwko nam: możnowładztwo
sprzedało nas tylekroć chwale ziemskiej, a ultraliberalizm
filozofom socjalnym; jedno i drugie spotkało się z tymi,
z którymi zapewne nie spodziewało spotkania. Wyłączenie stanu
włościańskiego z organizmu politycznego zemściło się na nas
krwawymi konsekwencjami, zemściło się dzisiejszą materialną zależnością
od tegoż stanu. Starowierczość i racjonalizm postępowy zarówno
zgubne wydały owoce, starowierczość i racjonalizm zarówno sprzeciwiają
się najsilniejszej idei narodu - idei szlachectwa.
Oto drogi, którymi Opatrzność wiedzie naród do moralnego
i społecznego odrodzenia, do obleczenia sukni nowej, czystej,
wolnej od plam i przeszłości. Chce ona mu widocznie pokazać,
że chcąc istnieć, trzeba gonić za ideałem narodowym, drogami abnegacji
osobistej, wyjściem z ciasnych granic przeszłości, a pomimo
tego zachować cześć dla jej tradycyjnych świętości. Trzeba wobec
szalonego prądu czasu zachować energię dawnych husarzy, trzeba wyjść
z przeszłości, ale żyć w obecnym czasie i mieć baczne
oko na przyszłość. Trzeba wreszcie pamiętać, że ruch każdego społeczeństwa
jest ruchem do góry a nie na dół, że ten ruch odbywać się powinien
nie w sposób starcia się przeciwieństw, ale przypodabniania
niedojrzałych soków sokom już dojrzałym, w drodze powolnego
wychowawczego podnoszenia warstw niższych do świadomości narodowej.Niejeden
z czytelników zapewne pomówił nas o paradoksy idealne.
A przecież autor się do nich nie poczuwa; autor twierdzi, że
to, co powiedział jest jaśniejszą lub ciemniejszą myślą w duszy
każdego Polaka. Autor pochlebia sobie, że ideą szlachectwa, tak
ujętą, potrafiłby pogodzić sprzeczne zupełnie zdania socjalne.
Któż z nas nie szanuje przeszłości? Któż z nas,
choćby najzaciętszy utopista społecznych doktryn, nie powiedział
sobie, że w uszanowaniu i pamięci przeszłości, leży cała
siła narodowego życia? Któż z nas śmie już dziś pozować w ciasnych
foremkach staroszlacheckiego przywileju? Któż, chociażby z pewnym
wstrętem może, nie wyciągnie ręki ku każdemu, choćby z najniższego
stanu pochodził, jeżeli do nas duszą i sercem należy? Któż
odezwie się głośno z żądaniem, aby wróciły dawne grzechy pańszczyzny
i jarzmienia ludu? Któż w chwili, gdy w nim dzwon
sumienia bije, nie uzna równouprawnienia ludzi? Któż zaprzeczy,
że lud nasz należy kształcić, wychowywać i podnosić go do świadomości,
że jest ludem polskim?
Któż? Któż? Na to odpowie mi chór cały alfabetem nazwisk
rozlicznych. Ten alfabet mnie nie zastraszy: bo wszystko, co powiedziałem
jest w ustach naszego społeczeństwa, jest artykułem jego opinii
publicznej. Każda chwila wprowadza na widownię społeczną symptomy
świadczące prawdzie moich spostrzeżeń. Tysiące członków dawnych
rodzin zginęło w chaosie wieku i tysiące ludzi nowych
zajęło ich opróżnione miejsca. Potężny magnetyzm narodowy, zgromadzony
w starej szlachcie, magnetyzm pracowitości, przyciąga całe
szeregi nowych szermierzy. Karykaturalni dorobkiewicze, przechrzty,
innonarodowce zmieniają się albo sami, albo w następnej generacji
w dobrych obywateli narodu.
W literaturze naszej mamy cały szereg imion podobnego
początku. Inteligencja zatem jest źródłem, z którego płyną
nowe siły narodowe. Chociaż cenię wysoko historyczny przywilej szlachecki,
nie waham się ani chwili nazwać ten przybytek nową szlachtą, szlachtą
zasługi, wobec której stara powinna się trzymać dobrze na nogach.
Nie waham się, podobnie jak się nie waham odmówić szlachectwa najznakomitszemu
familiantowi, jeśli, jak to mówią, wart torby sieczki. Że zaś nowa
szlachta nie tylko u mnie uznanie znajduje, niech świadczą
poczciwe domy szlacheckie, gdzie nie pytają o antenatów, tak
jak o osobistą godność; niech świadczą nawet ci prawdziwi arystokraci,
co koniecznością przynagleni, muszą uchylić czoła przed potęgą ducha;
niech świadczy duch naszego piśmiennictwa, które z małymi i niepopularnymi
wyjątkami, z zapałem wita wszystko, cokolwiek nosi w sobie
życie narodowe, w jakiejkolwiek urodziło się piersi.
Łamano sobie nieraz głowę nad fenomenalną utopią polskiego
szlachectwa. I było nad czym, bo szlachectwo nie dało się podsumować
pod żadną formę kastową starożytnych i średnich wieków. Ojcowie
nasi sami lubili się porównywać to z Grekami, to z Rzymianami,
a formę rządu u siebie nazwali Rzeczpospolitą.
To pewna, że szlachectwo polskie jest ideą zupełnie
oryginalną i narodową. W szlachcie gromadzi się cała udzielność
Rzeczypospolitej: stan rycerski nie jest stanem, ale narodem.
Stanisław Karnkowski pierwszy podobno chciał rozróżniać
trzy stany, o co wielkie były hałasy. Wielhorski w ciekawym
dziele: "O przywróceniu dawnego rządu" (1775) dopomina
się gwałtem o usunięcie tego nadużycia. Ta udzielność szlachty
znalazła punkt kulminacyjny w liberum
veto. Ilekroć chciano Polskę zamieszać, zawsze o udzielność
stanu rycerskiego zaczepiano. Ta udzielność to oczywista demokracja
- ale ponieważ tylko szlachecka - więc jakiś pisarz ochrzcił ją
pełnym nonsensu mianem demokracji arystokratycznej. Była to atoli
demokracja zupełna, demokracja w duchu słowiańskim, ale demokracja,
ogarniająca tylko tę część ludu, która wskutek historycznych wpływów
stała się narodem.
Zaczepiamy znowu o zwykły zarzut niemieckich
cywilizatorów. Skoro tylko szlachta była narodem, więc byt jej ustępuje
przewadze większości. Pytamy się, gdzie w XVIII wieku lud był
narodem? W prototypie wszelkiego selfgovernementu,
w Anglii, która o dwa wieki ubiegła rozwojem resztę świata,
na ruinach feudalnych powstała timokracja, czyli panowanie podług
cenzusu.
Demokracja Rzeczypospolitej polskiej wyprzedziła swoją
samorodnością słowiańską najliberalniejszą Anglię, zaprowadzając
samorząd narodu nie na cenzusie, ale na zasłudze i wykształceniu
obywatelskim oparty. Szlachectwo było cechą tej kompetentności obywatelskiej,
tego powołania publicznego, cechą nie przywiązaną do majątku, ale
do tradycji rodowej, nie do godności i honorów, ale do zasługi
przodków i własnej. Otóż mamy ideę rządu najliberalniejszego,
bo nadającego udzielność nie majętnym lecz dojrzałym, nie zaszczyconym
ale zasłużonym.
Jeden krok dalej w opinii publicznej, a mamy
społeczność najwyżej moralnie położoną w świecie. Ten krok
dalej to otwarcie wrót szlacheckiego obozu, to przyjmowanie otwartymi
i pełnymi miłości rękami wszystkiego, co do dojrzałości socjalnej
przychodzi, to rozszerzanie koła wybranych tymi, którzy rzeczywiście
położyli zasługi.
Ten krok, zdaje się nam, już od dawna zrobiony. Szlachectwo
i możnowładztwo, jako przywilej, upadło dziś faktycznie; w dzisiejszych
okolicznościach, materialnie rzecz wziąwszy, lepiej być chłopem
jak szlachcicem. Ale moralnego szlachectwa nic zniszczyć nie potrafi.
Szlachectwo moralne to urząd heroldii niewidzialny, w opinii
publicznej rezydujący. Ten urząd wydał dyplomy szlacheckie tysiącu
ludziom nieszlachcie i odebrał go niejednemu staremu familiantowi.
Jest to fakt, którego nie potrzeba wywoływać, bo on w każdej
chwili się dzieje.
Reasumując nasze zdania, powtarzamy: że szlachtę polską
uważamy za alfę i omegę narodu, jako przechowującą w swym
łonie ideę narodową zasługi; że arystokracja i demokracja wobec
idei szlachectwa są dwoma antynarodowymi biegunami, pierwsza dlatego,
że uzurpuje zasługę wyłącznie dla siebie, druga, że ściąga zasłużonych
i dojrzałych w masę niezasłużonych i niedojrzałych;
że szlachectwo uważamy za zakon moralny tej podniosłości poczucia
narodowego, która usposabia do uczestnictwa w życiu narodowym;
że go nie pojmujemy bynajmniej jako stan, jako kastę, ale jako obóz
poświęconych już, wobec obozu dobijających się poświęcenia, że za
główne dążenie podajemy wyrobienie i rozpowszechnienie tych
zasad zakonu szlacheckiego, które są probierczym kamieniem godności
każdego syna narodu.
Zapyta kto, jaki nasz stosunek do przeszłości historycznej.
Odpowiedź na to pytanie płynie sama z rozumowań naszych. Tradycja
familijna jest świętością, godną czci każdego potomka i każdego
innego człowieka; tradycja jest świętą, choćby ją ktokolwiek z rodziny
pokalał. Szlachectwo stracone w opinii publicznej przez spodlenie,
wraca do potomka, bo ten potomek może dokonać zadośćuczynienia za
winy przodka. Dawna Rzeczpospolita nigdy infamii na dzieci nie rozciągała.
Ale ten, co szanuje tradycję własnego domu, niech czci protoplastę
nowego, którego życie stało się znowu żywą tradycją dla potomków...
Chaque
parvenu n'est il pas anctre?!
Wypowiedzenie tej fundamentalnej prawdy narodowej
zdało nam się potrzebne wobec trzech opinii, a raczej usposobień
obecnych, zarówno duchowi narodu przeciwnych. Dwie przeciwstawne
zupełnie, bo arystokratyczna i ultrademokratyczna opinia, uważają
szlachtę polską za spleśniałą, schodzącą z pola i cieszą
się złośliwie z jej materialnego upadku. Przykłady podobnych
dążności ultrademokratycznych atoli upadły z rozbiciem tego
obozu, i zaledwie tu i ówdzie dogorywają ostatki tych
radykałów, którzy chcieli wyrwać wszystko, co było, a stworzyć
wszystko, czego nie było.
Smutno powiedzieć, że dzisiaj przeciwnicy brodatych
i rozczochranych demagogów przechodzą na te ich nieprzyjazne
szlachcie opinie, że z wysokości swego dobrobytu, często z grzechów
narodowych powstałego, patrzą z tajemną, złośliwą rozkoszą
na upadek materialny braci szlachty i marzą o oligarchiach
majątku i imienia, trzymających za łeb zniwelowaną z chłopem
szlachtę.
W naszej prowincji widzieliśmy niedawno jawne dowody
podobnych antynarodowych dążności. Niechaj ci wielcy panowie wejdą
w siebie i zrobią obrachunek między swoją ambicją a zasługami,
niech popatrzą się jasnym i nie namiętnym okiem w przyszłość,
o której marzą, niech rozważą znaczenie timokracji u nas
i niech zadrżą fantomem Moszków i Herszków, którzy po
ogólnym kataklizmie, gdzie szlachta ma zginąć, podadzą zapewne lichwiarskie
ręce pozostałym hrabiom oligarchom i odwiedzą ich w pałacach
feudalnych. Niech półpanki i lizacze, którzy wypierając się
swego szlacheckiego obozu, wolą chodzić gęsiego za naszymi oligarchami,
znosić ich impertynencje i powtarzać bon mot'y, niech te półpanki zastanowią
się, niech się zastanowi szlachta słabsza na duchu, olśniona majątkiem
tych panów, czy oni potrafią utrzymać tradycję polską, oni wychowani
na gazetach i romansach francuskich, oni wędrowne ptaki całego
świata, którzy tyle rozumieją z naszych stosunków, co dawni
demagogowie, a może mniej jeszcze, bo mają interes kasty przed
sobą. Smutne te dążenia byłyby śmiesznymi, gdyby wielce grzesznymi
nie były.
Trzecim wrogiem idei szlachectwa jest niewczesne i sentymentalne
zamknięcie się w nim jako w kaście. Widzimy to usposobienie
rozpaczliwe u ludzi starych, zrozpaczonych, wychowanych w foremkach
arystokratycznych. Ale i cała szlachta jest skłonną do tego
usposobienia. Lada chwila namiętna budzi w niej dawną butę,
budzi w niej chęć rzucenia swej tarczy herbowej jako egidy
przeciw nieszlachcie i cofnięcia się pogardliwego od tej nieszlachty.
Lada chwila z człowieka najpatriotyczniejszego
zresztą robi starego feudała, rzucającego pogardliwymi słowy: dorobkiewicz,
mieszczuch, przechrzta! Niech ci, co mają podobne usposobienie w napadach
staroszlacheckiego humoru przypomną sobie Targowicę i Sejm
Niemy, Grodzieński, niech sobie przypomną, że tam ich staroszlacheckość
popchnęła w ramiona Carycy. Niech sobie przedstawią, że w tej
chwili schodzą się z arystokratą, co się cieszy z upadku
szlachty, i z demagogiem, który chce się w ludzie
utopić. Miłością stoi polska narodowość, w miłości cała jej
nadzieja A więc, o! szlachto polska, szlachto z rozdartą
piersią, szlachto rozkrzyżowana cierpieniem i nędzą, święta
i ponętna swoim męczeństwem - szlachto polska, coś walczyła
lat tysiące w sprawie wiary i narodu - trzymaj otwarte
ramiona szerokie i zawołaj do wszystkich, co czyści i biali,
co prawość przenoszą nad potęgę i dobrobyt, na wszystkich zawołaj
słowem dawnego twojego toastu:
Kochajmy
się!...
JÓZEF
SZUJSKI
(1835-1883)
Historyk,
pisarz, polityk i publicysta. Urodził się 16 VI 1835 r.
w Tarnowie. Po ukończeniu krakowskiego gimnazjum św. Anny (1854),
studiował filozofię i prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim
i Wiedeńskim. W latach 1862-66 wydał cztery tomy Dziejów Polski podług ostatnich badań.
Brał udział w powstaniu styczniowym jako żołnierz i zwolennik
demokratycznej lewicy oraz jako wydawca krakowskiego organu Rządu
Narodowego Naprzód. Po klęsce powstania stał się rzecznikiem
politycznego legalizmu. Był jednym z założycieli Przeglądu Polskiego, jednym z autorów
Teki Stańczyka, głównym
przedstawicielem środowiska krakowskich stańczyków, posłem do galicyjskiego
Sejmu Krajowego (od 1867 r.) i wiedeńskiej Rady Państwa
(w 1869 r. złożył mandat), wreszcie od roku 1879 członkiem
Izby Panów. W 1869 objął na Uniwersytecie Jagiellońskim nowo
utworzoną katedrę historii Polski, w 1873 został sekretarzem
generalnym Akademii Umiejętności, a w roku akademickim
1878/79 piastował godność rektora UJ. Zmarł 7 II 1883 r.
w Krakowie.
Główne
prace: Dzieje Polski podług
ostatnich badań, Lwów 1862-66; Historii
polskiej treściwie opowiedzianej ksiąg dwanaście, Warszawa 1880;
Rozstrząsania i opowiadania historyczne,
Kraków 1876; Dzieła, St.
Smolka (oprac.), 20 tomów, Kraków 1885-96.
Biogram
i tekst zaczerpnięte zostały z wydanej przez Wydawnictwo Aureus
i Ośrodek Myśli Politycznej antologii Naród,
państwo, władza (Kraków 1996) pod redakcją Antoniego Dudka i
Bogdana Szlachty.
|