Każdy wielki filozof jest inicjatorem rewolucji w postrzeganiu świata,
każdy wielki filozof jest "radykalny" w etymologicznym
sensie tego słowa, czyli w dochodzeniu do epistemolo - gicznego
i metafizycznego "korzenia" wszystkich rzeczy. Tutaj
jednak chciałbym tylko dotknąć problemu
politycznych konsekwencji kartezjanizmu. Zacznijmy od dwóch cytatów.
Rozważając kwestię
intelektulanej genezy rewolucji francuskiej Edmund Burke wskazuje
na encyklopedystów:
"Ta literacka klika przed laty stworzyła
coś na kształt formalnego planu zniszczenia religii chrześcijańskiej.
Do osiągnięcia tego celu jej członkowie dążyli z taką gorliwością,
jaką dotąd można było dostrzec wyłącznie u krzewicieli jakiejś wiary.
Zawładnął nimi duch prozelityzmu w najbardziej fanatycznym wydaniu,
a potem, jako naturalne następstwo, duch prześladowania, na miarę
ich środków. (...) Ci ateistyczni księża stworzyli własną odmianę
bigoterii i nauczyli się krytykować mnichów w mnisim
duchu. Lecz w pewnych sprawach są ludźmi światowymi. Sięgają
do intryg, by pokryć niedostatki argumentów i rozumu. Temu literackiemu
monopolowi towarzyszyły bezustanne próby oczerniania i dyskredytowania,
na wszlkie możliwe sposoby i przy użyciu wszelkich możliwych środków,
wszystkich ludzi nie należących do ich frakcji. Dla tych, którzy
przeniknęli ducha ich postępowania, od dawna stało się jasne, że
dążyli oni wyłącznie do władzy pozwalającej im zamienić nietolerancję
języków i piór w prześladowania godzące we własność, wolność i życie."
Aby poznać program encyklopedystów trzeba sięgnąć
po "Wstęp do Encyklopedii" Jean d'Alemberta, który szeroko
omawia ideologiczną genealogią całej grupy: "Podczas gdy mało
wykształceni lub złośliwi przeciwnicy prowadzili otwartą walkę z
filozofią, szukała ona niejako schronienia w dziełach wielkich ludzi,
którymi nie kierowała ambitna a niebezpieczna
chęć zerwania
opaski z oczu swych współczesnych, lecz którzy z daleka, w cieniu
i w ciszy przygotowywali wiedzę, ta zaś powoli miała stopniowio i niepostrzeżenie rozjaśnić mroki świata."
O jakich to "dziełach wielkich ludzi" tu mowa ?
Od kiedy to słońce mądrości filozoficznej wzeszło aby "rozjaśnić mroki świata"?
Dwa nazwiska padają na pierwszym miejscu - Bacon i Kartezjusz. Do
tego ostatniego d'Alembert ma szereg zastrzeżeń dotyczących epistemologii
i metafizyki, ale konkluzja jest jasna i wyraźna: "Kartezjusz
umiał przynajmniej pokazać rzetelnym umysłom drogę wyzwolenia z
jarzma scholastyki, opinii, autorytetu, słowem z jarzma przesądów
i barbarzyństwa; i dzięki tej rewolcie, której owoce dziś zbieramy,
oddał filozofii przysługe istotniejszą, być może, niż wszyscy znakomici
jego następcy. Można w nim widzieć przywódcę spiskowców, który pierwszy
miał odwagę powstać przeciw władzy despotycznej i samozwańczej i
który gotując przewrót jawny i otwarty założył podwaliny rządów
sprawiedliwszych i pomyślniejszych, choć sam nie mógł ujrzeć chwili
ich nastania."
Przy pomocy tych cytatów możemy teraz określić
kierunek dociekań. Czy d'Alembert miał prawo i czy miał rację umieszczając
Kartezjusza wśród inspiratorów rewolucji? Czy rzeczywiście Kartezjusz
był "przywódcą spiskowców", którzy przygotowali "przewrót
jawny i otwarty"? Odpowiedź
na to pytanie lokalizuje nas w trwającym już blisko 400 lat
sporze o Kartezjusza i jest jednym z ważniejszych punktów
orientacji filozoficznej.
Najłatwiej uchwycić radykalizm rewolucji kartezjańskiej
na tle arystotelizmu. Arystotelizm i kartezjanizm to ogień i woda
- dwa żywioły ,których nie da się pogodzić. Nie można być jednocześnie
arystotelikiem i kartezjaninem. Oba systemy wykluczają się punkt
po punkcie, temat po temacie. Jakikolwiek teren filozofii wybierzemy
- logikę czy retorykę, teologię czy antropologię, fizykę czy metafizykę,
etykę czy politykę - na wszystkich tych polach arystotelizm i kartezjanizm
prowadzą ze sobą nieustanną bitwę. Przez kilka stuleci wydawało
się, że losy tej bitwy są przesądzone, że arystotelizm poniósł jednoznaczną
i bezapelacyjną klęskę. Dopiero apokaliptyczne wydarzenia XX wieku
obudziły tu i ówdzie wątpliwości wobec kartezjańskiej gloryfikacji
rozumu technologicznego.
Każdy filozof ma własną koncepcję filozofii.
Według Arystotelesa godność filozofii zasadza się na tym,że jest
wolna, że nikomu, niczemu, ani do niczego nie służy. Filozof powinien
przede wszystkim dbać o to aby jego filozofia była kompletnie bezużyteczna.
Pierwsza filozofia
ma być celem samym w sobie, a nie środkiem do celu. Każde skierowanie
uwagi na skuteczność jest degradacją filozofii , przejściem z poziomu
artes liberales do poziomu artes serviles. Nauki uporządkowane są
hierarchicznie, a każdej nauce przyporządkowany jest inny zestaw
cnót intelektualnych. Najpierw zatem są nauki teoretyczne, czyli
kontemplacyjne, bowiem najwyższym powołaniem filozofii jest czysta,
bezinteresowna kontemplacja metafizyczna. Pierwsza filozofia pobudza
czynności najwyższych cnót mądrości teoretycznej ( "sophia",
kierująca "nous" i "episteme" ), która
odkrywa wpisany w naturę odwieczny porządek rzeczy. Na drugim
miejscu idą nauki dotyczące
ludzkiego działania ("praxis") i tutaj nauką naczelną
jest polityka , czyli nauka o "polis". W słowniku Stagiryty
polityka nazywa się nauką "architektoniczną", czyli taką,
która ma plan całości i wyznacza zadania wszystkich części składających
się na tą całość. Etyka, czyli nauka o wzorowym zachowaniu ("ethos")
jest najważniejszą częścią polityki. Cnotą czuwającą nad sferą działania
jest rozsądek, mądrość praktyczna ("phronesis"). Dopiero
na ostatnim miejscu sa nauki usługowe i techniczne, zajmujące się
szeroko rozumianą produkcją ("poiesis") i za tą strefę
odpowiedzialna jest inteligencja wytwórcza ("techne" ).
Najważniejsze nauki usługowe wobec
"polis" to poetyka i retoryka.
Kartezjusz odwraca porządek Stagiryty do góry
nogami. Autor "Rozprawy o metodzie" doszedł bowiem do
wniosku "iż jest rzeczą możliwą
dojść do wiadomości wielce użytecznych dla naszego życia; i że zamiast
tej filozofii spekulatywnej, której uczą w szkołach, można znaleźć
filozofię praktyczną, przy pomocy której, znając siłę i działanie
ognia, wody, powietrza, gwiazd, niebios i wszystkich innych ciał,
które nas otaczają, równie dokładnie jak znamy
rozmaite warsztaty rzemieślnicze, będziemy mogli podobnie
zastosować ciała te do celów do których się nadają, i w ten sposób
stać się panami i posiadaczami przyrody".
Zauważmy od
razu, że kiedy Kartezjusz pisze
powyżej "filozofia praktyczna" to ma na myśli zupełnie
co innego niż "filozofia praktyczna" Arystotelesa - chodzi
tu bowiem o to co pożyteczne ("agathos"), a nie o to co
szlachetne ("kalos"),o filozofię "poiesis",
a nie filozofię "praxis". Okazuje się bowiem,że celem
filozofii nie może być kontemplacja przyrodzonego ładu natury, bo
natura nie nosi w sobie żadnej normy, proporcji i harmonii.
Celem filozofii ma być od tej chwili podbój natury, czyli
podporządkowanie przyrody potrzebom ludzkim, a wszystkie nauki trzeba
uporządkować zgodnie z tym celem ostatecznym. Najpierw trzeba odwrócic
hierarchię między vita contemplativa a vita activa, a potem , w
ramach vita activa, odwrócić hierarchię między działaniem a wytwarzaniem.
Działanie ma
sens jeżeli pozwala opanować naturę, a naturę opanujemy stosując adekwatną do naszych celów metodę. Natura
kartezjańska jest homogeniczna, nieskończona i rozciągła - nie ma
w niej żadnych form, wzorców czy granic, a zatem nie może być normą.
Aby przeorientować całą filozofię niezawodny aparat metody kartezjańskiej
musiał najpierw starannie wyciąć z natury wszystkie przyczyny celowe
i formalne pozostawiając przyczyny materialne i sprawcze - tylko
tak zubożona natura nadaje się bowiem do obróbki i tylko taką naturę
można sobie podporządkować. Porządek cnót intelektualnych ulega
odwróceniu - na czoło wysuwa się teraz inteligencja techniczna kierująca
się bezbłędną metodą - "nous" i "episteme" mają teraz działać pod przewodnictwem
"techne", a nie "sophii" jak to było u perypatetyków.
Dla "phronesis" nie ma tu miejsca, to co dotychczas uchodziło
za mądrość praktyczną znika z listy cnót. Po Baconie Kartezjusz był najsilniejszym głosem
wzywającym do rewolucji filozoficznej
pod hasłem - zadaniem filozofii
ma być zmiana świata, a nie
kontemplacja świata. Jak podkreśla Leo Strauss : "W
ostatnich wiekach filozofia została całkowicie upolityczniona. Pierwotnie
filozofia była szlachetnym poszukiwaniem wiecznego porządku, była
więc czystym źródłem ludzkiego natchnienia i aspiracji. Od XVII
wieku stała się bronią i wskutek tego - narzędziem".
Wypada spytać o powody, które skłoniły Arystotelesa
do umieszczenia zalet inteligencji wytwórczej "techne"
na ostatnim miejscu w hierarchii cnót intelektualnych, pod bezpośrednią
kontrolą inteligencji kierującej działaniem, czyli "phronesis".
Główny argument dotyczy wynaturzeń jakim podlega człowiek oddany
kultowi "techne".
Jeżeli obowiązuje poprawna
hierarchia celów to produkt wytwarzania nie może być celem bezwzględnym,
bowiem produkt zawsze komuś i do czegoś służy. W ramach życia czynnego
produkcja pdporządkowana jest działaniu: "To bowiem praktyczne
myślenie dyskursywne roztrzyga
też o wytwórczym myśleniu dyskursywnym; bo każdy kto coś tworzy,
tworzy to w jakimś celu, przy czym rzecz wytworzona nie jest celem
w bezwzględnym tego słowa znaczeniu, lecz celem ze względu na coś
innego i celem pewnej czynności. Natomiast działanie jest celem
w znaczeniu bezwzględnym, ponieważ celem jest tu powodzenie w działaniu
i to powodzenie jest przedmiotem
pragnienia". Jakie to cele ma tu na myśli Arystoteles? Jakie
powodzenie ma być przedmiotem
pragnienia ? Nie są to bynajmniej cele dobrane arbitralnie, nie
są to cele wymyślone, czy też stworzone przez artystyczną inwencję
"techne". Są to cele dane człowiekowi wraz z jego naturą
"zwierzęcia politycznego". Zadaniem człowieka jest takie
kształtowanie swoich dyspozycji aby utrwaliły się w pragnieniu i
sprawnym urzeczywistnianiu takich "entelechii" naturalnych
jak męstwo, odwaga cywilna i wojskowa, trzymanie apetytów na smyczy,
hojność, wielkoduszność, wspaniałomyślność, uprzejmość, takt, umiejętność
prowadzenia rozmowy, kultywowania przyjaźni i zdolności do zabawy.
W dobrze urządzonej "polis" tylko osobnicy wykazujący
się powyższymi zaletami będą nastrajali ton społeczeństwa obywatelskiego,
będą "wzorem i miarą" godną naśladowania.
Zupełnie inaczej przedstawiają się cele i zadania
dla niewolników i rzemieślników.
Wygląda na to, że ich natura nie jest naturą homo politicus, lecz
naturą homo faber, człowieka-wytwórcy. Jak powiada Stagiryta : "cel
bowiem tworzenia leży poza tworzeniem, przy działaniu zaś jest inaczej:
bo tu samo powodzenie w działaniu jest celem". Zastanówmy
się co to znaczy,że "cel tworzenia leży poza tworzeniem"
i jakie są tego konsekwencje.
Jeżeli jestem
niewolnikiem-wytwórcą to celem mojego wytwarzania jest wytwór, celem
jest dzieło, a ja jestem tylko środkiem do celu, ja się nie liczę
- liczy się moje dzieło. Jeżeli to ma być dobre dzieło, a nawet
doskonałe, to muszę moją sztukę, moje rzemiosło, doprowadzić do
mistrzostwa, muszę być instrumentem doskonałym, adekwatnym do zadań
jakie przede mną stoją. Nie mogę zatem dekoncentrować się, lecz
muszę się wyspecjalizować
i skupić uwagę na jednym zadaniu. Nie mogę sobie pozwolić na wszechstronność,
nie wolno mi rozwijać pełnej gamy potencjalnych możliwości bo mam jeden zawód, który muszę doprowadzić do
perfekcji.
Tak właśnie
widzi Arystoteles rolę i zadania niewolnika i rzemieślnika. Jest
to rola czysto instrumentalna, funkcjonalna i usługowa. Niewolnik
jest narzędziem, a jego zalety są
zaletami narzędzia. Niewolnik doskonali się kosztem swojego
człowieczeństwa, czyli kosztem swojego harmonijnego i proporcjonalnego
rozwoju.
Zalety człowieka wolnego są odwrotnością zalet
niewolnika. Jeżeli jestem
człowiekiem wolnym to nie mogę sobie pozwolić na zawodowe mistrzostwo
w jakimkolwiek rzemiośle i muszę
rozwinąć pełny wachlarz
swoich zdolności i sprawności . Już od dzieciństwa moja "paidea",
czyli moja edukacja intelektualna i moralna nie była
przysposobieniem do pracy rzemieślniczej lecz przygotowaniem
do życia publicznego i do "schole",
a więc do czasu wolnego od pracy.
Moja "paidea" wynikała
z przekonania, że "w państwie posiadającym najlepszy ustrój
i mężów bezwzględnie, a nie z pewnego tylko punktu widzenia, sprawiedliwych,
obywatele nie mogą prowadzić życia prostego robotnika ani handlowca,
bo życie takie nie jest szlachetne i nie pozwala na rozwijanie cnoty;
nie mogą też być rolnikami ci , którzy mają być mężami stanu, bo
do uprawiania cnoty i rozwijania działalności politycznej potrzeba
wolnego czasu." Jeśli zatem mam być wolny, to nie wolno mi przywiązywać
się do jednego dzieła. Mogę, na przykład, uprawiać sztukę stolarską,
ale tylko po amatorsku, jako hobby, dla własnej przyjemności, dla
zabawy, rozrywki i wytchnienia. Nie mogę jednak doprowadzić mojej
sztuki stolarskiej do perfekcji bo wtedy zamieniłbym się w stolarza,
rozwinąłbym tylko jedną sprawność inteligencji
technicznej kosztem innych sprawności intelektualnych i moralnych.
Dotyczy to zresztą wszystkich specjalizacji
,czy zawodów, a także sztuk: "Odrzucamy
zatem w wychowaniu kształcenie w grze na instrumentach, zmierzające
do mistrzostwa, a mistrzostwo przenosimy do zawodów. Kto bowiem
w nich występuje, ten czyni to nie dla uszlachetnienia swej duszy,
lecz dla przyjemności słuchaczy, i to przyjemności pospolitej. Dlatego
uważamy , że takie wykonywanie swej sztuki niegodne jest wolnego
człowieka, a jest raczej rzemiosłem".
Jak widać cała kwestia obraca się wokół różnicy
między "praxis" i "poiesis" oraz
między "phronesis"
i "techne". Ustrój państwa zależy od kolejności cnót,
od tego które cnoty uznane są za wiodące i
kierujące pozostałymi. Inne są konsekwencje stawiania "praxis"
przed "poiesis", a inne przy stawianiu "poiesis"
przed "praxis". Jeżeli zatem chcemy mieć ustrój bezpieczny
dla ludzi wolnych to musimy stawiać działanie przed stwarzaniem.
Jeżeli jednak chcemy mieć ustrój bezpieczny dla ludzi-wytwórców
to musimy stawiać stwarzanie przed działeniem , a arystotelesowskich
ludzi wolnych albo zlikwidować, albo upodobnić do niewolników i
rzemieślników i tak właśnie przedstawiają się polityczne konsekwencje
kartezjanizmu.
Arystotelik powinien zgodzić się z Kartezjuszem, że reorientacja
filozoficzna zawarta w jego programie przyniesie ludzkości ogromny
postęp, który "sprawi, iż korzystać by można było bez trudu
z owoców ziemi i wszystkich
udogodnień na niej będących". Być może jednak
to co jest korzystne dla społeczeństwa jako całości jest niekorzystne
dla jednostek tworzących to społeczeństwo. Im lepiej bowiem jednostki
spełniają swoje funkcje, im bardziej doskonalą się jako zawodowcy-specjaliści
tym bardziej ich człowieczeństwo ulega degradacji.
Dobrobyt , wygody
i udogodnienia materialne osiągnęłyby poziom pozostający poza zasięgiem
możliwości jakiegokolwiek starożytnego "pana" - ale dusza
człowieka, który ma żyć w takim społeczeństwie i korzystać z jego
dobrodziejstw byłaby duszą "niewolnika". Pytanie arystotelika
wobec kartezjanizmu można by zatem postawić następująco. Załóżmy,
że chcemy podbić naturę, załóżmy ,że chcemy być "panami i posiadaczami"
natury. Zastanówmy się jednak jak to wpływa na społeczeństwo owładnięte
ideą podporządkowania przyrody potrzebom ludzkim. Jakiego typu człowiek
nadaje się najlepiej do podboju natury? Wyhodowana w laboratorium
kartezjańskim odmiana człowieka byłaby stworem hybrydalnym,
mieszaniną filozofa
i rzemieślnika, a więc dwóch typów ludzi, których Stagiryta umieszczał
poza domeną
obywatelską, w sferze prywatnej, a nie publicznej. Człowiek taki musi mieć w sobie coś z filozofa,
bo musi nauczyć się myśleć według reguł nowej metody, ale będzie
miał w sobie także coś z niewolnika-rzemieślnika, bo musi być specjalistą
w swojej dziedzinie. Czego mu zatem brakuje? Otóż brakuje mu wszystkich
zalet zwierzęcia towarzyskiego, społecznego i politycznego. Stwór
taki nie jest kompletną istotą ludzką, nie jest dobrym kandydatem na
obywatela i nie nadaje się do debaty publicznej na agorze. Mierzona
normą arystotelików kartezjańska odmiana człowieka odznacza się
pewnymi cząstkami nienaturalnie rozwiniętymi, które to cząstki sąsiadują
z innymi, będącymi w nienaturalnym zaniku. Hipertrofii jednych organów
towarzyszy atrofia innych. Kłopot w tym, że dla ludzi tego typu
stosowne są złe ustroje, bowiem nie ma w nich minimum harmonii i
proporcji niezbędnej dla urządzenia dobrego ustroju.
Zarówno "Rozprawa o metodzie", jak
i "Etyka Nikomachejska" zwraca się do ludzi rozsądnych.
Jednak uważna lektura obu książek wskazuje,że "rozsądek"
znaczy co innego dla obu filozofów. Zakres semantyczny kartezjańskiego
"bon sens" zupełnie nie pokrywa się z arystotelesowskim
"phronesis". Oba te pojęcia nie mają ze sobą żadnych punktów
stycznych.
Ostrze kartezjańskiego
sceptycyzmu podcinając zaufanie do świadectwa zmysłów i do autorytetu
tradycji podcina także zaufanie do "phronesis". Tam gdzie
Kartezjusz widzi alternatywę (albo rozum / albo tradycja), Stagiryta
widzi koniunkcję - "phronesis" zakorzenione w "polis".
Wedle przepisu Kartezjusza człowiek rozsądny powinien odwoływać się tylko do własnego rozumu,
a nie do tego co uchodzi za madrość tradycji : "wszelka wiedza
książkowa, przynajmniej ta, której racje są jedynie prawdopodobne
i na które nie ma żadnego dowodu, jako,że złożyła się ona i urosła
stopniowo z mniemań wielu rozmaitych osób, nie jest tak bliska prawdy,
jak proste i nieuczone rozumowania człowieka rozsądnego dotyczące
rzeczy jakie mu się nastręczają". Kartezjański
człowiek rozsądny wycofuje się ze społeczeństwa i skupia na sobie,
musi wyzwolić się od autorytetu zastanych
opinii, nabytych dyspozycji i przyzwyczajeń. Po oczyszczeniu się
z tego zgubnego wpływu kieruje się już tylko niezawodną, bezosobową
metodą wzorowaną na metodzie matematycznej. Tylko ten może w pełni
pojąć korzyści płynące z nowej metody, kto zdecydowanie odcina się
od starożytnych języków i mądrości: "ci, którzy posługują się
tylko swoim naturalnym i niezmąconym rozumem, lepiej zdołają osądzić
moje mniemania niż ci, którzy wierzą jeno starożytnym księgom; co
do tych zaś, którzy łączą zdrowy rozum z nauką, a tych jedynie życzę
sobie za sędziów, nie będą oni, jestem pewny, tak uprzedzeni na
korzyść łaciny, aby wzbraniali się wyrozumieć moich racji dlatego,
że wyrażam je w pospolitym języku".
Perypatetyckie pojęcie "rozsądku" jaskrawo
kontrastuje z kartezjańskim. Według Stagiryty "rozumna część
duszy dzieli się na dwie części: jedną, za pomocą której ujmujemy
to wszystko, czego zasady są niezmienne, i drugą, za pomocą której
ujmujemy rzeczy zmienne". Pierwsza jest zdolnością poznawania naukowego
("epistemonikon"), druga jest
zdolnością kalkulacji
("logistikon") i kształtowania opinii ("doksatikon").
Rozsądek ("phronesis") należy do tej
drugiej. Rozsądek nie polega na tym, żeby się całkowicie
oczyścić z opinii, lecz aby wybrać trafną opinię, a wybór trafnej
opinii zależy bardziej od
charakteru i
od środowiska, w którym człowiek przebywa, niż od wiedzy teoretycznej.
Aby wiedzieć
jak się zachować w konkretnych, zawsze zmiennych okolicznościach
muszę mieć dobre rozeznanie, a nie mogę mieć dobrego rozeznania,
jeżeli mój rozsądek nie wybierze opinii adekwatnej do zastanej sytuacji.
Wiedza teoretyczna nie na wiele się tu przyda bo dotyczy tego co
ogólne, wieczne i niezmienne, a nie tego co poszczególne, nietrwałe
i zmienne. W przeciwieństwie do kartezjańskiego rozsądek Arystotelesa nie odcina się od społeczeństwa
i nie odrywa się od autorytetów, lecz przeciwnie, ceni ich radę:
"Toteż trzeba przywiązywać niemniejszą wagę do wypowiedzi i
opinii ludzi doświadczonych i starszych , choć pozbawione są dowodów,
aniżeli do dowodów; bo ludzie ci widzą trafnie, mając bystre oko
dzięki doświadczeniu". Rozsądek Arystotelesa ma istotny wymiar towarzyski
- człowiek jest zwierzęciem rozumnym o tyle , o ile jest
zwierzęciem politycznym. Poza "polis" nie ma "phronesis".
Człowiek zyskuje lub traci na rozsądku w zależności od środowiska
w jakim przebywa. Jeżeli obracam się w dobrym towarzystwie, wśród
dobrych obywateli i w dobrym ustroju to zyskuje na tym mój rozsądek.
Jeżeli jednak obracam się w złym towarzystwie to i opinie mam błędne,
wpadam w dezorientację teleologiczną, a mój rozsądek traci wyczucie
odpowiedniej miary.
Wybór trafnej opinii zależy jednak przede wszystkim
od charakteru. Trudno zresztą odzielić od siebie te dwie rzeczy,
albowiem "nie podobna być we właściwym tego słowa znaczeniu
dzielnym etycznie, nie będąc rozsądnym , ani też rozsądnym bez dzielności
etycznej.
(...) Wraz z
rozsądkiem bowiem, który jest jeden, współistnieją wszystkie cnoty".
Kartezjusz uzależnia rozum od metody, Arystoteles od ćwiczenia
w zaletach moralnych.
Człowiek rozsądny do którego Arystoteles zwraca się w
"Etyce" to człowiek dojrzały, który już ma pewne, dobrze
ukierunkowane, uprzednie predyspozycje i bynajmniej nie powinien
się ich pozbywać, lecz przeciwnie, powinien ćwiczyć się w dzielnościach
aby je należycie usprawniać i utrwalać: "Dlatego trzeba, by
ktoś kto ma z korzyścią słuchać wykładów o tym co moralnie piękne,
sprawiedliwe i w ogóle o sprawach państwowych, był już wdrożony
w dobre zwyczaje". Co więcej
Kartezjusz całkowicie pomija rolę czasu w dojrzewaniu mądrości
praktycznej. Wedle Stagiryty sam upływ czasu, o ile jest dobrze
wykorzystany ("stajemy się sprawiedliwi postępując sprawiedliwie" ) kumuluje
mądrość praktyczną:
" Młodzi
chłopcy opanowują geometrię i matematykę i nabywają w nich mądrości,
zdaje się jednak, że rozsądnym nie staje się żaden z nich. Pochodzi
to stąd, że mądrość praktyczna dotyczy nie tylko tego co ogólne
, lecz także spraw jednostkowych, które poznaje się jedynie na podstawie
doświadczenia, doświadczenia zaś brak młodzieńcowi bo jest ono owocem
długiego czasu".
Jak zatem ma wyglądać kolejność cnót? Co ważniejsze
- postęp moralny, czy postęp techniczny? Arystoteles uzależnia wszystko
od postępu moralnego i bagatelizuje postęp techniczny. Kartezjusz
zachwala postęp techniczny i bagatelizuje postęp moralny. Konsekwencją
prymatu "techne" nad "phronesis" jest rozwój
technologii, ktory zwiększa władzę człowieka i jego panowanie nad
przyrodą. Nie zwiększa to jednak jego dzielności etycznej, lecz
tylko moc robienia zarówno dobra , jak i zła. Jeżeli postęp moralny
idzie zbyt daleko w tyle za postępem technicznym to zwiększa się
tylko ryzyko destrukcji.
Jednym z ważniejszych pytań w rozważaniach nad
karetzjanizmem jest pytanie o miejsce etyki w tym systemie. Wiele
wskazuje na to ,że jest to miejsce poślednie, wtórne i usługowe
względem zasadniczego programu dogłębnej reformy nauk. Chodzi tu
przede wszystkim o interpretację III części "Rozprawy o metodzie",
zawierającą słynne postulaty etyki tymczasowej
( "morale par provision"). Pytanie o miejsce etyki
w systemie kartezjańskim pokrywa się zatem z pytaniem o sens tej "tymczasowości".
Dlaczego "tymczasowa"?
Najpierw dlatego,
że ,jak sam powiada : "Zanim się zacznie przebudowywać dom,
w którym się mieszka, nie dość jest zburzyć go jeno i gromadzić
zapas materiałów oraz zgodzić architektów lub też ćwiczyć się samemu
w architekturze, a poza tym nakreślić starannie plan; trzeba także
wystarać się o jakiś dom, gdzie by można zamieszkać wygodnie, na
czas kiedy się będzie pracować nad tamtym." Okazuje się zatem ,że sprawa przebudowania całej
filozofii jest ważniejsza niż opracowanie
etyki, trzeba więc to opracowanie odsunąć na czas
nieokreślony.
Jak wiadomo Kartezjusz nigdy takiej etyki nie napisał. Dlaczego
jednak nie może opracować etyki definitywnej i musi zadowolić się prowizoryczną ? Otóż nie pozwala mu na to jego metoda, która
nakazuje przyjmować jako pewne tylko to co jawi się jego oczyszczonej
świadomości jako jasne i wyraźne. Program panmatematyzacji wiedzy
z góry wyklucza perypatetyckie pojmowanie etyki i polityki z okręgu
nauk. W tym miejscu metoda kartezjańska wchodzi w kolizję
czołową z metodą Arystotelesa. Kartezjusz zakłada jedną metodę i
jedną naturę. Arystoteles zakłada wiele natur, które korespondują
z wieloma metodami. Kartezjusz zaczyna od podmiotu, Arystoteles
zaczyna od przedmiotu - to nie ja narzucam rzeczom swoją metodę,lecz
odwrotnie, to natura rzeczy sugeruje mi sposoby dojścia do nich.
Gdy tylko należycie oswoję się z przedmiotem i przyswoję sobie rozmaite
niuanse jego partykularnego zachowania to będę wiedział jak mam
go potraktować aby go nie zniekształcić i nie zdeformować.
Różnym aspektom rzeczywistości, a zatem różnym typom nauk
mającym te aspekty badać, odpowiadają rozmaite metody: "Co
się tyczy opracowania naszego przedmiotu, to wystarczy może , jeśli
ono osiągnie ten stopień jasności, na który ów przedmiot pozwala.
Nie we wszystkich bowiem wywodach należy szukać tego samego stopnia
ścisłości, podobnie jak nie we wszystkich tworach ręki ludzkiej." I dalej, w
słowach
wycelowanych
jak gdyby w kartezjanizm : "Jest bowiem cechą człowieka wykształconego
żądać w każdej dziedzinie ścisłości w tej mierze, w jakiej na to
pozwala natura przedmiotu; bo na jedno niemal wychodzi przyjmowanie
od matematyka wywodów, które posiadają charakter prawdopodobieństwa,
i żądanie ścisłych dowodów od mówcy przemawiającego na zgromadzeniu
ludowym."
Samo jednak "zawieszenie", czy też
"odłożnie na później" nie wyczerpuje jeszcze sensu etyki
prowizorycznej, bo nie tłumaczy funkcji tej etyki w systemie Kartezjusza.
Z kolei odpowiedź na pytanie o funkcję zależy od tego jaką wagę
przywiązujemy do kartezjańskiego
larvatus prodeo,
czyli do słynnego zapisu z "Cogitationes privatae", gdzie
Kartezjusz pisze otwarcie: "Jak przezorni komedianci, którzy
przybierają role, aby nie widziano wstydu wstępującego na ich czoło,
podobnie ja, dotychczas widz, w chwili wstąpienia na scenę świata,
kroczę zamaskowany." "Larvatus
prodeo" - "kroczę zamaskowany" - jeżeli hasło życiowe
Kartezjusza potraktujemy z należytą powagą to będziemy skłonni widzieć
w etyce prowizorycznej rodzaj sprytnego kamuflażu. Każda filozofia
potrzebuje retoryki, a już w szczególności filozofia tak na owe
czasy wywrotowa jak kartezjańska.
Zadaniem tej retoryki jest dostarczenie barwy ochronnej pozwalającej
na przetrwanie w niebezpiecznym otoczeniu.
Proces Galileusza
odbił się szerokim echem w europejskich środowiskach naukowych,
a sam
Kartezjusz,
na wiadomość o potępieniu Galileusza, zniszczył swoje dzieło "O
świecie". W charakterze Kartezjusza nie było nic z buntownika,
heretyka, czy wojownika o wolność religijną lub intelektualną. Instynkt
samozachowawczy nakazywał mu uprawę swoistej mimikry. Jak stary
lis lubił się ukrywać i zacierać
za sobą ślady. Bynajmniej nie zamierzał narażać się władzom i otwarcie
głosił potrzebę ostrożności i posłuszeństwa względem zastanych autorytetów
cywilnych, religijnych i wojskowych. Dwa pierwsze postulaty etyki
tymczasowej są deklaracją konformizmu, a raczej takiego sytuacyjnego
konserwatyzmu, ktory chce ochronić wewnętrzną substancję za cenę
zewnętrznej akomodacji. Konserwatyzm sytuacyjny akceptuje ustrojowe status quo nie dlatego, że się z nim
zgadza, lub dlatego ,że jest sprawiedliwy, lecz tylko i wyłącznie
dlatego, że stoi na mocnych podstawach, że jest trwały, stabilny
i , co więcej, dlatego ,że nie ma żadnych widoków na rychłą odmianę
ustroju. Jeżeli nie można czegoś zmienić to trzeba się do tego dostosować
aby inteligentnie wykorzystać wszystkie możliwości zastanej sytuacji.
Nie wydaje się aby "Listy do księżniczki
Elżbiety" wnosiły coś istotnie nowego do propozycji zawartych
w III części "Rozprawy o metodzie". Możnaby tylko podkreślić,
że silnie wzmacniają one sytuacyjną "prowizoryczność"
etyki kartezjańskiej. Znalezienie silnego i wpływowego mecenasa
było dla Kartezjusza kwestią życia i śmierci. Kartezjusz doskonale
wiedział ,że domeną arystokracji są bale, polowania, wyścigi konne,
dyplomacja, wojenki i obiadki czwartkowe - wszystko za wyjątkiem
filozofii. W tej sytuacji znajomość z księżniczką, która wykazuje
zainteresowania filozoficzne mogła się okazać na wagę złota. Szczególnie,że
nie była to byle jaka księżniczka - córka Fryderyka V, elektora
Palatynu i króla Czech, siostrzenica króla Anglii, Karola I
Stuarta - nie są to koneksje, którymi można gardzić, szczególnie
gdy się ma niepewny status filozofa podejrzanego zarówno w sferach
katolickich, jak i kalwińskich.
"Listy
do księżniczki Elżbiety" należy oceniać miarą stosowności retorycznej,
a nie przenikliwości filozoficznej. Kartezjusz występuje tu w roli
dworzanina i znakomicie wywiązał
się z tej roli.
Dworska etykieta ma swoje żelazne reguły ,a list do księżniczki
domaga się określonej konwencji. Trzeba mieć poczucie taktu, wiedzieć
co wypada, a co nie wypada.
Na przykład
wypada popisać się pewną ogładą
i światowością, ale nie wypada używać języka specjalistycznego.
Rzemieślnicza dokładność terminologiczna
użyta w liście do księżniczki byłaby
wzięta za gburowatą pedanterię i małostkowość. Mając to na
uwadze nie dziwi pewien irenizm rozważań etycznych Kartezjusza zawarty
w "Listach do księżniczki Elżbiety", próba splecenia wątków
stoickich z epikurejskimi i perypateckimi. Takie zjednoczenie sprzecznych
szkół jest możliwe ale za cenę ogólnikowości, braku precyzji i konsekwencji.
Trzeba starannie odróżnić puste deklaracje od rzeczywistej zawartości
myślowej. Weźmy na przykład kurtuazyjnie poprawne, ale merytorycznie
chybione stwierdzenie Kartezjusza, iz "mają rację w Szkole
mówiąc, iż cnoty są nawykami". Otóż cokolwiek
"mówią w Szkole" i jakokolwiek to przekręca Kartezjusz,
to na pewno nie jest to stanowisko samego Arystotelesa. Zgodne z Arystotelesem byłoby twierdzenie, że "cnoty
są przyzwyczajeniami", lub też "cnoty są sprawnościami",
ale nie "cnoty sa nawykami". Przyzwyczajenie może być
rozumiane jako nawyk lub jako sprawność. Jedyną cechą wspólną nawyku
i sprawności jest to, że oba są nabywane przez powtarzanie czynności.
O ile jednak nawyk jest nieświadomy, w sprawności obecna jest świadomość,
a przynajmniej przebłysk zastanowienia. Nawyk jest czynnością mechaniczną,
czyli mimowolną, niezależną od naszej woli, zaś sprawność jest całkowicie
w naszej dyspozycji i możemy się
nią posługiwać kiedy chcemy. I wreszcie nawyk jest automatyczny,
to znaczy działa niezależnie od okoliczności miejsca i czasu, zaś
sprawność jest giętka, trafnie rozpoznaje zawsze zmienne okoliczności
i wybiera właściwy dla danej sytuacji środek. W systemie Kartezjusza
nie ma miejsca dla sprawności, ale jest dla nawyku, bo pasuje to
do jego koncepcji ciała-maszyny i całej mechanistycznej koncepcji
świata fizycznego.
W sumie zatem, jak sądzę, jest sporo racji w
zaproponowanej przez d'Alemberta spiskowej teorii kartezjanizmu.
Od razu jednak trzeba wprowadzić do takiej supozycji bardzo ważną
korektę. Na pewno Kartezjusz
nie knuł żadnego anty-chrześcijańskiego spisku, jak to usiłuje insynuować
d'Alembert. Przeciwnie - chciał wzmocnić chrześcijaństwo proponując
własną filozofię na miejsce przestarzałej jego zdaniem filozofii
Arystotelesa. W kilkadziesiat lat po śmierci
Kartezjusza zaczęto używać jego filozofii w celach otwarcie
anty-chrześcijańskich i sam Kartezjusz byłby przerażony z takiego
obrotu sprawy o którą zabiegał. Raz jeszcze okazało się, że skutki
bywają odwrotne niż intencje.
Pomimo tej korekty
trudno nie zgodzić się z d'Alembertem, że Kartezjusz był protoplastą
rewolucji. "Rozprawa o metodzie" jest niewątpliwie majstersztykiem
sztuki retorycznej - pod pozorem autobiografii intelektualnej Kartezjusz
przemyca niesłychanie radykalny program oświecenia publicznego.
Często zastrzega się, że mówi tylko o sobie, o pożytkach jakie przyniosła
mu jego metoda, o tym, że chce tylko zreformować samego siebie i
bynajmniej nie ma zamiaru stosować swojej metody do zmiany moralności
, religii czy państwa. Tym niemniej, w porównaniu z ogromną siłą wymowy nowego projektu,
jego zastrzeżenia i ostrzeżenia brzmią blado i nieskutecznie. Odrzućmy
metafizykę i zastrzeżenia Kartezjusza a pozostanie tylko metoda,
która nadaje się do zastosowania we wszystkich dziedzinach. Jak
pisze Alexis de Tocqueville "za pomocą tej metody można zaatakować
wszystko co dawne, aby utorować drogę wszystkiemu, co nowe".
Przez cały kartezjanizm przebiega wyraźna rysa,
pęknięcie, które źle wróży przyszłości krypto-prometejskiego przedsięwzięcia.
Rewolucyjna metoda i konserwatywna etyka są niezborne i łatwo je
rozłupać. D'Alembert z łatwością wyjął rewolucyjne jądro z konserwatywnej
skorupy i zręcznie użył do promocji projektów całej grupy encyklopedystów.
Wiemy co z tego
wynikło...