Jeden z
współpracowników i redaktorów naszego
„Przeglądu” potrącił w artykule swoim o ostatniej
sesji sejmowej kwestię
demokracji polskiej. Zastanowił on się nad tym zamętem pojęć
różnorodnych,
które kotłując po niektórych głowach, w braku
innej przybierają ogólną nazwę
pojęć demokratycznych, osłaniając wspaniałym postępu sztandarem
małostkowe
gniewy, kastowe uprzedzenia i socjalne zazdrości. Twierdzi on, że nasza
pseudo-demokracja z dwóch pierwiastków się
składa: z rodzinnego, „co kochał
liberum veto”, hałasował na sejmikach i wichrzył na sejmach,
i zagranicznego,
który przefiltrował do nas, nie zostawiwszy po drodze ani
jednej ze swoich
aberracji i zdrożności. Od tej pseudo – demokracji, trafnie
acz pobieżnie skreślonej,
odłączył autor demokrację prawdziwą, nie poświęcając jej wszakże
obszerniejszego określenia.
Ustęp ten nasunął nam myśl
pomówienia o owej
prawdziwej demokracji polskiej, o jej początku i dziejach. To nas
zaprowadziło
na grunt reformistycznego sejmu czteroletniego, a na gruncie tym
spotkaliśmy
postać, będącą niejako patriarchą demokratycznego u nas kierunku.
Skreślenie
zawodu pisarskiego Stanisława Staszica jako polityka, wydało nam się
najlepszą
dla tej prawdziwej zasadowej demokracji reklamą, a zarazem wypełnieniem
próżni
w naszej historii literatury. Pisano wprawdzie o Staszicu, a p. Wł.
Zawadzki
poświęcił mu osobny szkic biograficzny; nie posiadamy wszakże dotąd
szczegółowego rozbioru jego prac, jak nie posiadamy
dziejów literatury
politycznej 18 – go wieku. A przecież, jeżeli Francuzi
uważają Contrat
social jako dzieło monumentalne epoki rewolucyjnej, to
„Uwagi nad
życiem Jana Zamojskiego” i „Przestrogi dla Polski”
na toż samo honorowe
miejsce w naszej zasługują literaturze.
Rozprawiano wiele o
demokracji, jako
wrodzonej Polakom i Polsce idei. Nazywano dawną Polskę rzeczpospolitą
demokratyczną, wywodząc ową jej demokrację z ducha demokratycznego,
właściwego
słowiańskim ludom. Chlubiono się wielokrotnie ową równością
szlachcica i
wojewody, owymi ideami postępowymi obieralności sędziów i
królów; podnoszono
nawet liberum veto do zawracającej głowę, ideowej
wysokości.
Historiografowie nasi za przewodem Lelewela przenosili z zamiłowaniem
dzisiejszą demokrację i republikanizm w głowy naszych
republikanów i rzekomych
demokratów szesnastego wieku, wskazując na Zebrzydowskich i
Lubomirskich, jako
na protoplastów demokratycznego ducha narodowego. Sprowadzić
te teorie do ich
właściwej wartości, zdawałoby się rzeczą nieodbicie potrzebną.
Otóż trudno
zaprzeczyć, że dążenia demokratyczne i republikańskie szlachty polskiej
były w
istocie wypływem słowiańskiej, gminowładczej natury narodu, ale
pamiętać należy
i nigdy dosyć często powtarzać nie można, że to gminowładcze i
demokratyczne
dążenie zamykało się coraz szczelniej w urobionej na zagraniczną,
zachodnio –
europejską modłę, formie kasty szlacheckiej, która
opanowawszy wszystkie
korzyści demokracji, wzięła na siebie wszelką reprezentowania tej idei
odpowiedzialność. Nie podołała szlachecka rzeczpospolita temu zadaniu.
Wywiesiwszy w wieku 16 – tym piękny sztandar tolerancji
wyznań i federacji
narodów, postawiwszy wolną elekcję, sądy z
wyborów i nobilitację, jako środek
rozszerzenia swego obozu, podległa zbyt wcześnie marazmowi,
który ją o śmierć
przyprawił. Potęgą każdej demokracji jest zasilanie się z dołu,
wydobywanie sił
młodych i nie zużytych, tworzenie obywateli. O tej potędze zapomniała
demokracja szlachecka, a zapomniawszy, stała się wraz zapamiętalszą i
zajadlejszą arystokracją wobec kozaka, chłopa, mieszczanina i żyda.
Reakcja
katolicka dodała dysydentów do tego szeregu odtrąconych
warstw społeczeństwa.
Takim to sposobem stało się, że szlachta polska, chlubiąca się zasadami
równości i wolności, zajęła jako wielkie ciało oligarchiczne
w narodzie
stanowisko i uzurpowała dla uprzywilejowanej kasty przyrodzoną
słowiańskiemu
plemieniu myśl demokratyczną. Na ten oryginalny w Europie stosunek
składały się
wzory Rzeczypospolitej rzymskiej, pojęcia civis romani i
servi, składał
się wpływ społeczeństwa zachodniego, i nie dziwota, że Polak
ówczesny patrzył z
dumą na zagranicę, w której wszyscy niewolę od absolutnego
cierpieli pana,
podczas gdy w Polsce cierpiał ją tylko lud prosty, zdaniem A. M. Fredry
niezdolny do wolności.
Naturalnym skutkiem
opuszczenia
właściwego demokracji prądu ku dołowi był gorączkowy
niepokój utracenia
równości, obawa zamachów na źrenicę złotej
wolności, polityka nieustannych
prezerwatyw przeciw absolutyzmowi z jednej strony, jak z drugiej
niemniej
namiętna chęć wyniesienia się nad równość i prawo. Pierwsze
symptomy spotykamy
u masy szlacheckiej, drugie u możnowładców. Obawy te i
interesy schodziły się
bezwiednie ze sobą, aby się zwrócić w pozornej zgodzie
przeciwko władzy
wykonawczej w postaci króla. Dopóki
królowie trzymali się szerokiej, zasadowej
polityki, jak to czynił Zygmunt I i Zygmunt August, jak to czynił
Batory z
Zamojskim; rzeczpospolita cieszy się złotym swoim wiekiem;
naród z tronem
współdziała w walce z separatyzmem feudalnym litewskim,
tworzy unię, stacza
zwycięskie z Moskwą boje, a powaga królewska utrzymuje się,
pomimo koncesji. To
przodownictwo moralne, tę popularną, szeroką politykę, zarzuca pierwszy
Zygmunt
III, pan obcego ducha, a niebawem porzuca ją i naród. Od
sejmu inkwizycyjnego i
rokoszu rozpoczyna się wewnętrzna rozterka pomiędzy tronom i narodem,
raz
jawna, drugi raz zamaskowana pozorną obojętnością, a powstała z niej
nieufność,
przy ciągłej zmianie polityki monarszej, elekcjami spowodowanej,
przecina
wszelką możność organicznego rozwoju społeczeństwa. Wewnętrzna ta
rozterka,
będąca skutkiem nieufności wewnętrznej i nieufności we własne siły, w
siłę
idei, przyprowadza do milczącego przyjęcia strasznego absurdum
Rzeczypospolitej
polskiej: liberum veto.
Mówiono u nas wiele
o podniosłości
idealnej liberi veto, a nawet sam Mickiewicz
poświęcił mu całopalenie
wonnego kadzenia w prelekcjach. Otrząsnąwszy się z młodzieńczego zapału
dla
instytucji naszych, przyjdziemy z łatwością do zdrowszego pojęcia tego
najchorobliwszego miejsca w ciele przeszłości naszej. Liberum
veto nie
jest czym innym, jak gwarancją wolności i prawa oddaną w ręce
pierwszego
lepszego obywatela. Jako takie przypuszcza ono najwyższe w całym
społeczeństwie, zepsucie, zorganizowaną zdradę prawa i wolności.
Mówi ono
królowi: wykonywasz zamach na narodzie. Mówi
senatowi: pomagasz do wykonania
tego zamachu. Mówi posłom: milczycie, chociaż
niebezpieczeństwo
Rzeczypospolitej grozi. Tuszy tak źle o wszystkich, że oddaje jednemu
słuszność
i sprawiedliwość. Oddając ją, stawia oczywiście dyktaturę tego jednego,
mającego słuszność. Słowem liberum veto wychodzi z
przypuszczenia tak
zepsutego stanu społeczeństwa, że w stanie tym musi jednostka
obywatelska
stanąć wbrew wszystkim, aby ratować swoją wolność i swoje prawo.
Milczące
przyjęcie liberi veto jest
zatem świadectwem ubóstwa i
świadectwem śmierci demokracji szlacheckiej. Czuje się ona niesłychanie
słabą,
czuje, że nie wypełnia obowiązków, że straciła rację bytu, i
oto zamiast
organizować, się i wywiesić swój sztandar, zamiast dzielnymi
czyny i mądrymi
krokami politycznymi zerwać się do nowego życia, zamiast rozszerzyć i
wzmocnić
swój obóz, ucieka ona się do systemu
prohibicyjnego i wysyła pierwszego
lepszego Filipa z Konopi, aby przeszkodził tej wojnie, owemu przymierzu
lub
reformie, od tronu projektowanej. Wszystko jej grozi, ona na wszystko
ten jeden
ma ratunek. Co gorsza, widzi ona, że owej strasznej broni używa zawsze
burzyciel lub ambitnik, że ją duma możnowładcza utrzymuje. Nic to nie
szkodzi,
przypuszcza szlachecka demokracja: bo może zajść wypadek, że i ja ją
użyć będę potrzebowała.
Jakoż liberum veto staje się cielcem złotym
narodu, staje się
niewidzialnym despotą de facto et jure, utrzymującym
systematycznie
swawolę pod pozorem bronienia wolności, bezrząd pod pozorem bronienia
porządku,
bezsilność pod pozorem bronienia honoru narodowego.
Liberum veto jako kardynalne prawo
demokracji szlacheckiej, jako
samowładny jej tyran zamknęło nad nią wieko trumienne. Ruch
naprzód, rozwój,
jest duszą demokracji, liberum veto było negacją
ruchu. Zamknęło ono
bramy szlacheckiego obozu, zabiło wszelką historyczną Polski
działalność.
Postawiło, ono społeczeństwo na dyskrecji uprzywilejowanej jednostki, a
przez
to ustanowiło despotyzm tejże jednostki: anarchię. Czasy Augusta III
– go były
kulminacyjnym punktem tego normalnego stanu. Między demokracją
szlachecką
czasów. Augusta III – go a prawdziwą demokracją
jest przepaść, która się z
trudnością tylko da zgruntować. Jeżeli ta druga jest
zrównaniem obowiązków
względem społeczeństwa, to pierwsza nie zna żadnych
obowiązków,, jeżeli jest
poddaniem wszystkich pod ogólne prawo, to pierwsza uzurpuje
wszystkie prawa dla
jednych, a zabiera też prawa drugim; jeżeli wreszcie druga jest
stróżką, aby
nikt powierzonej mu władzy nie nadużywał, to pierwsza patrzy obojętnie
na ucisk
zewnętrzny i wewnętrzny, którym mocniejszy
współobywateli trapi. Słowem
demokracją szlachecka doprowadziła ad absurdum sarną
siebie: wykazała,
że z przymiotnikiem „szlachecka”
istnieć i celu społeczeństwa, tj. wolności, porządku i bezpieczeństwa
wypełnić
nie zdoła.
Równocześnie, rzecz
dziwna i jakby
opatrznościowym sprowadzona zrządzeniem, doprowadziła się ad
absurdum nowożytna
monarchia, w swojej najdoskonalszej przedstawicielce, monarchii
francuskiej.
Czym w Polsce było liberum weto, tym we Francji
było milcząco uznane
godło tronu l'état c'est moi. Jeżeli
anarchiczne liberum veto wyszło
z walki demokracji narodowej z dążeniami absolutnymi tronu, to
monarchiczne l'état
cest moi miało także swoją popularność, datującą się od
Henryka IV,
Richelieu i Ludwika XIV – go, którzy w imię
interesu i chwały Francji, pokonali
wewnętrzne reakcyjne możnowładztwo, emancypowali kościół
francuski od przewagi
papieża, a w polityce zniszczyli przewagę cesarza, którzy w
imię honoru wezwali
cały naród do swojej świty rycerskiej. To służenie honorowi
narodowemu stało
się dla Francuza surogatem wolności, a poddanie zwycięskiej monarchii,
surogatem równości politycznej. Skoro atoli chwała narodowa
zachwianą została,
skoro popularny i niwelujący zrazu absolutyzm przejął na siebie
wszystkie wady
znikczemniałych dynastii, skoro złem gospodarstwem przywiódł
społeczeństwo do
nędzy ostatniej, zasada l'état cest moi pokazała
się w całej fałszywości
i wywołała ideę demokratyczną i republikańską. Nie było zaiste
większych ostateczności
jak ów absolutyzm francuski i bezgraniczna wolność polska,
jak to dzierżenie
społeczeństwa w imię narodowej idei z góry i samowolne
władanie jego losami z
dołu (przez liberum veto).A przecież obie te
ostateczności jedne
wywołały skutki i jeden na nie był zaradczy środek – idea
prawdziwej
demokracji, podniesienie zdeptanych nogami praw człowieka.
Ale jeżeli wielkie było
podobieństwo
sytuacji, wielkie też były różnice. Czym we Francji był
król i związane z nim
stronnictwo dworskie, tym był w Polsce cały stan szlachecki wobec
innych stanów
i władzy rządowej. Czym we Francji był absolutyzm monarchiczny, z swoją
bastylią, z lettres de cachet i rządem metres
królewskich; tym była w
Polsce samowola i swawola możnowładcza, była tysiącgłowa hydra
nierządu, był
nieład i bezwładność wszystkich funkcji państwowego organizmu. We
Francji
wpływu obcego w chwili krytycznej nie było, w Polsce
zagnieździł on się
militarnie i politycznie od początku osiemnastego wieku. Kwestia
odrodzenia
przedstawiała się we Francji w postaci reformy rządu i społecznego
przewrotu,
chodziło o złamanie despotyzmu i arystokracji; w Polsce chodziło o
niepodległość zewnętrzną, przewrót socjalny wewnętrzny i o
zbudowanie rządu.
Dla tego to we Francji ruch rewolucyjny dążył ku Rzeczypospolitej, w
Polsce
tenże duch dążył ku monarchii, zewnętrznymi i wewnętrznymi naglony do
tego
pobudkami. Francuski obalał dynastię, polski stawiał dziedziczność.
Francuski
rozbijał centralizację rządową, polski chciał luźne jednostki sprząc w
jedno
ogniwo, powszechnemu posłuszne prawu.
Tak w jednej prawie chwili na
zachodzie i wschodzie Europy, rodziła się demokratyczna idea, jako
zbawczyni
podupadłych społeczeństw, tam na pniu starego absolutyzmu, tutaj na
pniu
kastowej Rzeczypospolitej. Rodziła się zaś nie w tych sferach,
które zbawić i
usamowolnić miała, bo te sfery zbyt były przyciśnięte, aby o sobie
myśleć
mogły, ale w sforach samych uprzywilejowanych, samejże inteligencji obu
narodów. Ruchy oba pozostawały z sobą w ścisłym związku, jak
to widzimy na współczesnej
literaturze i wymowie parlamentarnej polskiej. Szły one powoli: powoli
tylko
rozwijały się idee aż do owej pełni, która w prawodawczym
zgromadzeniu
narodowym francuskim i w czteroletnim sejmie polskim zajaśniała. Od
politycznego empiryzmu Montesquieu'go do radykalnej teorii Russa, od
nieśmiałych insynuacji Konarskiego do rad o uwłaszczeniu ludu Staszica
i
Kołłątaja daleką zmierzyły oba narody drogę, a niemniej daleka
przestrzeń leży
między reformami. Czartoryskich a radykalizmem konstytucyjnego sejmu.
Zrazu
reformistyczna myśl narodu, jest niejako macaniem najbliższych
środków,
poszukiwaniem najpraktyczniejszych prowizoriów. Komisje i
radę nieustającą
radził jeszcze Stanisław Leszczyński w „wolnym
głosie”, przejęli oba projekty
Czartoryscy, przeprowadzili komisję. Radę nieustającą, krystalizując
niby dawno
trwającą oligarchię w pewne formy, zastosowują prawodawcy delegacyjnego
sejmu. Liberum
veto znoszą Czartoryscy w materii skarbowej, w materiach „status”
pozostawić
go muszą. Sejm czteroletni obala oligarchiczną radę, trudni się
uporządkowaniem
wojska i skarbu; pierwsze dwa lata spędza na tradycjonalnej łataninie
popsutej
machiny państwowej. Ale robota rośnie mu pod ręką, radykalna reforma
staje się
co raz konieczniejszą, potrzeba przewrotu co raz gorętszą. Zewsząd
cisną się:
kwestia formy rządu, kwestia miast, włościan, dysydentów i
dyzunitów, kwestia
żydów. Przychodzi do zamachu, stanu 3-go maja, a nie podlega
wątpliwości, ze
zamach ów pociągnąłby inne za sobą, gdyby Targowica i Moskwa
nie odłożyła socjalnego
przewrotu na ciężkie lata niewoli…
Nie mamy zwykle jasnego
pojęcia o
czasach tej ciężkiej strasznej pracy narodowego ducha. Nie postawiliśmy
ołtarzy
wiekopomnej czci dla mężów, którzy w ciężkiej
ówczesnej sytuacji, brali na
siebie ciężar ratowania ojczyzny i trudną z przesądami narodu i
prześladowaniem
wrogów szermierkę. Historyczna poezja i poetyczna historia
przedstawiały nam
czasy. Stanisława Augusta to jako otchłań moralnego złego i podeptania
tradycji
ojców, to jako dzieje podrywów nieudolnych,
zobczałych a na obcym chlebie
wychowanych duchów, którzy rzucając się na
wszystko, co ojcom świętem było,
pogrążyli ojczyznę w ostateczną zgubę. Tymczasem owo moralne złe
czasów
Stanisława Augusta, owa niereligijność i odstępstwo od obyczaju
narodowego,
tłumaczy się, a nawet w znacznej części usprawiedliwia po ludzku owym
stanem
chaotycznym, w jakim ubóstwiona przez poetów,
staroświecka, znajdowała się
Polska. Promień oświaty musiał koniecznie wywołać rozkład w tym
zatęchłem i
nurzącym się w cieniach społeczeństwie, a stan, w którym się
znajdowało, był
jakby stworzonym na budzenie rozpaczy lub obojętności w każdym mniej
szlachetnym i słabszym sercu. „Curavimus
Babiloniam” mogli sobie
powiedzieć wszyscy owego czasu patrioci, jak powiedział Andrzej
Zamojski, kiedy
jego „zbiór praw sądowych” odrzuconym
został. Ogrom zadania był tak wielki, że
mu podołać mogła tylko potężna zdolność i wypróbowana
obywatelska cnota. To też
widzimy jednych, uważających wszystko za stracone i rzucających się z
cynizmem
na rozszarpanie szat Rzeczypospolitej. Widzimy drugich oczekujących
jedynego
zbawienia od zaborczej potęgi moskiewskiej. Widzimy innych jeszcze,
przyjmujących zaborców z smutną moralną protestacją,
podziwiających ich siły i
rząd i przyjmujących obojętnie zagładę narodowego imienia. Pierwsze
lata
Stanisława Augusta obfitowały szczególniej w te straszne
objawy rozkładu. W
postaciach Ponińskich, Gurowskich, Młodziejowskich, Podoskich,
którym pomimo
całego moralnego znikczemnienia, znakomitych zdolności i wykształcenia
odmówić
nie można, objawiała się nie sama osobistego charakteru przewrotność:
objawiała
się połączona z wzgardą nienawiść do własnego społeczeństwa, cyniczne
wyparcie
się jego tradycji, jego wiary, jego obyczajów, jego
interesów, skoro owa
tradycja wydała się im jednym pogardy godnym głupstwem, wiara
zabobonem,
obyczaj barbarzyństwem, a interesy nie dającym się rozwikłać chaosem. W
przekonaniu tych ludzi był Rejtan rzeczywistym wariatem, Sołtyk i
Rzewuscy
fanatykami, walka Barzan donkiszoterią. Usposobienie tych
prototypów upadku
było powszechną kraju zarazą, jak świadczy, owa nieliczność
Rejtanów i
Sołtyków, i desperacki bój barskiego rycerstwa.
W ubogiej zresztą w fakty
epoce od
1775 do 1788 roku łamią się w duszy narodu dwa światy: przeszłości i
przyszłości.
Jest to czas rozkwitu komisji edukacyjnej, prac ekonomicznych
Tyzenhausa, J.
Małachowskiego, Ogińskiego, rządów Rady Nieustającej i
Stackelberga. Stara
rzeczpospolita przestała istnieć de facto, panowała
oligarchia ujęta w
prawne formy, spadkobierczyni de jure dawnej, nie
ujętej we formy
oligarchii polskiej. Jakimkolwiek był rząd ówczesny, był on
zawsze rządem
stałym, jawnym, podlegającym kontroli opinii, podczas gdy chaotyczny
stan
czasów Augusta nie dał się ująć i skontrolować. Był czas
zastanowienia się i
rozpatrzenia w sytuacji, był czas ochłonięcia z dawnych
gniewów i przesądów;
wróciło się zaś, co najważniejsza, w tryby, mniejsza już
jakie rządowego
organizmu. Wyjść z sytuacji, w której ambasador Stackelberg
i Rada były
najwyższą potęgą, w której i król w miarę swoich
dobrych z Rosją stosunków
zyskiwał na prokonsularnej powadze, było powszechnym żądaniem tak
szlacheckiego
narodu, jak nie przypuszczonej do rządu oligarchii prowincjonalnej;
niepodległość albowiem i swoboda były zarówno zdeptane, a
jeżeli brak pierwszej
obrażał budzący się honor narodowy, to brak drugiej silniej jeszcze
dawał się
uczuć niepohamowanemu dawniej indywidualizmowi. Z nielicznym wyjątkiem
zauszników ambasadora i filarów Rady wszyscy
pragnęli zmiany, odbudowania
Rzeczypospolitej na innych podstawach, jak te. na których z
łaski carycy w roku
1775 stanęła. W takich to czasach zjawiła się w Polsce książka,
której co do
rozgłosu zaledwie dawne Stanisława Konarskiego dzieło
dorównało. Były to „Uwagi
nad życiem Jana Zamojskiego”.
Nie należały
„Uwagi” do literatury
dnia, wyrastającej pod błogim ciepłem promieni tronu, obgadanej na
obiadach
czwartkowych i sławionej przez ówczesny świat modny.
Zjawienie ich było
niezwykłe, jak niezwykłą była treść. „Uwagi” wyszły
w r. 1785 bez miejsca druku
i nazwiska autora, a incognito autorskie nie było wcale pozornym. Nikt
się nie
domyślał, żeby skromny i mało znany plebejusz, syn mieszczański z Piły
w
Wielkopolsce, miał się z tak odważną wysunąć mową. Przedmowa datowana z
zakordonowanego pruskim zaborem Heilsbergu, fikcja autora,
który się sam
„pruskim obywatelem” od Rzeczypospolitej oderwanym
nazwał, zwróciły podejrzenie
na Józefa Wybickiego, szlachcica pruskiego, niegdyś
protestującego z chlubą na
sejmie 1768 roku, później ajenta barskiego,
współpracownika A. Zamojskiego w
redakcji „Zbioru ustaw sądowych” i autora
„listów” w materii tegoż zbioru praw
w r. 1778 wydanych. Podejrzewając Józefa Wybickiego
pomawiano zapewne o
autorstwo wielu myśli w uwagach zawartych samego zacnego ex –
kanclerza, który,
acz niepopularny ód upadku kodeksu, miał przecież słuszną
reputację
najgorliwszego patrioty i najbardziej radykalnego reformatora.
Jakoż opinia była na dobrym
tropie.
„Uwagi” urodziły się w rezydencji, cnotliwego ex
– kanclerza, w Zamościu. Od r.
1773 był ksiądz Staszic guwernerem jego synów Aleksandra i
Stanisława, a nie
wątpimy, że przyjacielem starego Likurga polskiego. Rzecz ta tłumaczy
nam
niejedną w „Uwagach” niespodziankę. Staszic był u
najczystszego źródła zdrowych
i głębokich o stanie Polski myśli, był u źródła
najdokładniejszych o jej stanie
wiadomości. Najlepsi patrioci całej Polski odwiedzali swego patriarchę,
który
acz się usunął z widowni politycznej, nie przestawał radą i zdaniem
wpływać na
współczesnych. Jeszcze podczas czteroletniego sejmu
spotykamy ślady jego wpływu
na wielki ówczesny ruch reformistyczny.
Ale jeżeli ksiądz Staszic jest
w wielu
miejscach półurzędowym patriotycznych myśli ex –
kanclerza tłumaczem, jeżeli w
„Uwagach” z niemałym podziwianiem spotykamy się z
całym prawie programem
patriotów czteroletniego sejmu, który trudno by w
całości ubogiemu i dalekiemu
od wielkiej polityki plebejuszowi przypisać: to duch wiejący z całego
dzieła,
tchnienie zapału, które je czyniło wpływowym, jest
oczywiście samego Staszica
duchem. Pomiędzy pismami politycznymi dawniejszych i
późniejszych czasów na
próżno byśmy szukali podobnego taka tam świeżość i
oryginalność, taka potęga
przekonania i uczucia, taka śmiałość w wypowiedzeniu prawdy. Tych
przymiotów
niespotykanych gdzie indziej, trudno nie przypisać nowemu żywiołowi
społecznemu, który w Staszicu wchodził na widownię
publiczną. Był to głos
odepchniętego dotąd a przecież miłującego ojczyznę członka
społeczeństwa
polskiego, głos przemawiający z całą gwałtowną gestykulacją człowieka,
któremu
mówić zabroniono, z całym przekonaniem nieuprzedzonego
żadnym przesądem,
niesplątanego żadnymi względami myśliciela.
Ale inny jeszcze wzgląd nadaje
Staszicowi tytuł pierwszego apostoła demokratycznej Polski. Tym
względem jest zasadowość,
której służy aż do pedanterii, a która go
różni od. empiryków politycznych,
jakimi byli z wyjątkiem Kołłątaja wszyscy mężowie stanu i pisarze
polityczni
jego epoki. Jak prawodawcy „zgromadzenia
francuskiego”, rozpoczyna Staszic od
abstrakcji, od ogólnych wywodów i
wniosków, schodząc potem do praktycznego
zastosowania. W abstrakcjach tych jest synem swego wieku, uczniem
Locke’a,
Mallebrancha i Condillaca, uczniem Rousseau i Bernardyna de Saint
Pierre. Nie
cytuje on jednak zdań mistrzów, jak czynią
współcześni, popisując się
oderwanymi ich myślami: stara się raczej o organiczną, konsekwentną
całość, o
złożenie swego wyznania wiary filozoficznej i politycznej.
„Uwagi nad życiem
Jana Zamojskiego” zaczynają się od wywodu systemu filozofii
sensualistycznej,
„Przestrogi dla Polski'' od wywodu praw natury i ugody
społecznej. Jak idea
demokratyczna, tak i patriarcha jej literacki w Polsce, pragnie zasady
swoje
wywieść z ogólnych praw człowieka i społeczeństwa, aby
wyleczyć niemi
radykalnie zadawnione rany i choroby narodu, do którego
należy: pragnie wyrąbać
szeroką perspektywę przyszłości, nie mogącej zawieść, bo na granitowych
budowanej fundamentach.
Tytuł „Uwagi nad
życiem Jana
Zamojskiego” jest bardzo mało motywowanym tytułem.
Oprócz „pochwały Zamojskiego”
dołączonej do dzieła a będącej najsłabszą jego częścią, nie spotykamy w
książce
Staszica obszerniejszych o Zamojskim wzmianek. Ma jednak tytuł obrany
przez
Staszica swoją głęboką przyczynę. Patriarcha demokratycznej Polski nie
zrywa z
przeszłością, nie rzuca na nią ryczałtowego potępienia, jak to zbyt
często
późniejsza nasza czyniła demokracją; szuka on punktu
zaczepienia i znajduje go
w postaci wielkiego hetmana i kanclerza, w czasach jego i Batorego
chwały. Nie
posiada Staszic dokładnych o Zamojskim wiadomości, poprzestaje na tym,
co
powierzchowny i panegiryczny Bohomolec z rękopisu Heidensteina
przetłumaczył.
Chwyta intuicyjnie wielkie rysy olbrzymiej postaci kanclerza,
która nie
przestawała uchodzić za pierwszą chlubę narodu. Zamojski jest dla niego
reprezentantem
Rzeczypospolitej wolnej, oświeconej i rządnej, nie znoszącej swawoli
możnowładczej a odpierającej dzielnie zewnętrznego, nieprzyjaciela. O
tę epokę
szczęśliwą zaczepia Staszic, maluje ją świetnymi kolorami, aby podnieść
dumę
narodową i poczucie srogiego upadku. „W dziejach rodzaju
ludzkiego, pisze w
przedmowie, nie dostaje jeszcze dziejów upadku wielkiego a
nikczemnego ludu,
któryby bez ratowania się ginął. Czyż to ohydne miejsce
Polacy zastąpią?”
Sobieskich, Chodkiewiczów, Zamojskich synowie, czyż może być
podobieństwo
abyście wy niesławnie ginęli? Stawiając Zamojskiego jako ideał, czasy
jego jako
tradycję chwały i potęgi, przyjmuje on republikanizm i wolne instytucje
polskie
jako punkt honoru narodowego, podziela przywiązanie szlachty do nich,
podziela
dumę tych, którzy w pośrodku niewolników
– odważyli się być wolnymi. I to
zapatrywanie się Staszica oddziela go bardzo dobitnie od
zcudzoziemczałych
duchów, narzucających narodowi formy obce lub nie uznających
logicznych premis
ducha narodowego. Człowiek ludu okazuje on przywiązanie i wyrozumiałość
dla
uprzywilejowanej kasty szlacheckiej, poczuwa się do solidarności z jej
przeszłością, czuje się spadkobiercą jej spuścizny. Głos jego zwraca
się w
szczególności do „stanu rycerskiego” od
niego oczekuje on uznania i uchwycenia
jedynie zbawczej drogi. „Niechaj szlachta sama o sobie myśli,
mówi na wstępie.
Już ją nieraz zdradzono. Wolność poręczyciela nie cierpi. A jeżeli już
wolności
ocalić nie można, niech pamięta, że- prócz wolności
pozostaje jej imię, całość
kraju, sława narodu do zachowania.” Nigdzie nie spotykamy w
Staszicu nienawiści
stanowej, demagogicznych chęci. Kocha on rolnika i mieszczanina,
przemawia w
ich interesie, ale pragnie zawsze przewrotu socjalnego dokonanego z
góry, od
warstwy historycznej. Ten to przymiot zapewne, był przyczyną ogromnego
wpływu
„Uwag nad życiem Zamojskiego.” Wywołały one całą
małą literaturę polemiczną,
która prawie wyłącznie popierała liberalne myśli autora.
Stały się, co się
rzadko książce zdarza, programem politycznym patriotów sejmu
czteroletniego,
cytowanym wielokroć w mowach sejmowych i pismach ówczesnych.
Musiano, acz
niechętnie może, oddawać hołd prawdzie.
Nie są
„Uwagi” dziełem systematycznym
i architektonicznie zbudowanym. Autor powtarza się często, miesza
materie a
ulegając pod nadmiarem tłoczących się myśli, nie dosyć zręcznie niemi
gospodaruje. W tytułach rozdziałów: Edukacja,
prawodawstwo, władza wykonująca, władza sądownicza, wolne obieranie
królów,
biskupstwa, niezgoda wewnętrzna, kupiectwo, państwa sąsiednie, wojsko,
prawo
oszczędnicze, podatek, kraj, sposób ratowania kraju –
trudno się
dopatrzyć organicznego planu a całokształt myśli autora zbierać
przychodzi po
calem dziele. Równie zmienną jest w
„Uwagach” metoda przedstawienia. Ksiądz
Staszic występuje raz z krótkimi sylogizmami filozofa, to z
matematycznej
rozumowaniem ekonomisty i statystyka, aż nagle wsiada na poetycznego
pegaza i w
wymownych, rwących okresach daje się powodować uczuciu i natchnieniu. W
tej
niejednostajności sobie właściwej zdradza się autor, że nie jest ani
politykiem
ani literatem, ani ekonomistą ex professo, że jest
owym niepowołanym a
przecież pożądanym autodydaktem, który nie zamknąwszy się w
żadnym zawodzie,
nie zesztywniawszy w świecie nauki, z siebie samego i ducha czasu snuje
wątek
swojego dzieła. O takich to dziełach, mówi w prelekcjach
Mickiewicz, że bywają
najznamienitszymi, zwrotowymi w życiu umysłowym narodów.
Więcej w nich czynu,
jak teorii, więcej mądrości jak nauki, więcej natury jak artyzmu.
Spróbujmy teraz
zestawić myśli naszego
polityka z rozerwanych jego uwag i aforyzmów. Wierny zasadom
Russa w umowie
społecznej, nie przeczy on, że forma Rzeczypospolitej jest najlepszą
rządu
formą. „Gdyby wszystkie państwa rząd republikański miały,
mogłyby się utrzymać
oligarchie i rzeczpospolite. Ale w pośrodku państw samodzierczych,
jedna
rzeczpospolita żadną miarą trwać nie może. Do szkodzenia komukolwiek ma
ona
niezliczone opory, gdy samodzierstwa do wyrządzenia sąsiadom każdej
złości mają
tysiączne sposoby i łatwość niezmierną. W samodzierstwach,
mówi dalej, wszystko
się dzieje sekretnie i szybko, w rzeczpospolitych jawnie i po woli.
Ludu,
którego wolny kraj w podobnych okolicznościach się znajduje,
nad tą myślą
zastanów się dobrze! Rychlej lub później upaść i
wolność stracić musisz!
Większego złego chroniąc się, obieraj mniejsze, aby twojej ziemi nie
dzielono,
abyś mógł zostać w jednym towarzystwie, abyś nie był odległą
prowincją kraju
obcego, ustanów sobie, dokąd ci wolno, samodzierstwo! Jeżeli
zaś w umyśle
Polaków więcej zwyczaj i wolność mniemania, niżeli
roztropność i prawda
oczywista przeważa; jeżeli pomimo przemocy sąsiadów,
teraźniejszego towarzystwa
nie chciano by przerobić w samodzierstwo – niechaj Polacy
przynajmniej oligarchię
zamienią w rzeczpospolitą! Bo
oligarchia ma przywary obu rodzajów towarzystw, a nie ma
zysku ani despotyzmu
ani Rzeczypospolitej.
Dzisiaj wydają się nam te
myśli
pleonazmami, rzeczami powszechnie znajomymi i uznanymi.
Podówczas – czytano je
po raz pierwszy, drukowane czarne na białym. Niedawno jeszcze, bo w r.
1766
dowodzono na sejmie publicznie, że Polska stoi słabością swoją i
republikańską
formą rządu, że ją sąsiedzi jako neutralny punkt ciężkości szanować i
utrzymywać będą. Zamachy monarchiczne należały do tajemnic gabinetowych
a na
sejmach oktrojowanych między rokiem 1775 – 1788 prawiono
dawne smalono duby o
republikańskiej wolności i cnocie. Ustęp cytowany jest pierwszą
drukowaną
publicznie insynuacją zaprowadzenia monarchii ze względu na
okoliczności i stan
Europy.
„Przestrzegam,
mówi Staszic, że
rzeczpospolita żadnym elekcji sposobem nie zapewni sobie
trwałości… Już drugi
raz wolne królów obranie mamy i drugi raz
rzeczpospolita ohydnie ginąć zaczyna…
Dokąd dzisiejszy monarchów sposób myślenia
zabawi, dopóki teraźniejsze Europy
rozrządzenie trwać będzie, Polsko wyrzekaj się czym prędzej tych
wszystkich
okoliczności, przez które obce narody do twego rządu mieszać
się łatwość będą
miały.” I ta insynuacją jest jedną z pierwszych.
Republikańscy nasi statyści
suszyli sobie mózgi nad wynalezieniom najwygodniejszego
sposobu elekcji. Na
dziesięć lat przed książką Staszica zacny Michał Wielhorski głosił
szczęśliwy
wynalazek tego kamienia filozoficznego, radząc głosowanie po
województwach za
życia króla corocznie odbywać się mające i osobną, zawiłą
komplikację skrzynek
i skrzyneczek, w których owe głosy, ku uroczystemu wydobyciu
ich w razie
śmierci królewskiej chowane być miały. Niestety! Ludzie,
którzy nie wstydzili
się drogi do kas ambasadorów rosyjskich, znaleźliby ją i do
owych skrzynek
hermetycznych! Przekonany o tej przewrotności wieku swego Staszic nie
radzi
spuszczać się na cnotę publiczną. „Do dawnej elekcji, dawnej
nieświadomości,
prostoty, męstwa i cnoty Sarmatów potrzeba. Przy
teraźniejszych wiadomościach
ludzi, tylko pieniądze, obrót i praktyki korony
rozdają.”
Stosować się do otaczającego
świata,
zmierzyć tę długą drogę, którą ten świat Polskę na jej zgubę
zmierzył, oto
przewodnia myśl w „Uwagach” Staszica.
Król dziedziczny, władza prawodawcza w
rękach nieustającego sejmu, wykonawcza w rękach tegoż sejmu za pomocą
obranych
przezeń komisji, wojsko siłom postronnym odpowiednie, podatki
wystarczające na
utrzymanie tegoż wojska – oto hasła, które
niebawem stały się hasłami patriotów
sejmu czteroletniego a które w książce, naszego polityka po
raz pierwszy
zabrzmiały. Najwidoczniej dzwoni Staszic na niepodległość, na zrzucenie
ciężkiego jarzma, chociaż to czyni ostrożnie i nie wymieniając
nieprzyjaciół,
alegoriami przeszłe wspominając przejścia – oczywiście ze
względu na srogą
ambasadorską cenzurę. I tutaj należy się książce jego honor śmiałej
inicjatywy.
Sejmy półgębkiem zaledwie wspominały o wojsku i podatkach a
Seweryn Rzewuski
mówił na sejmie r. 1782: Dam wszystko, jeżeli na wolność, na
niewolę nie dam
ani szeląga. Wśród powszechnego upadku ducha, rzecz dziwna,
rzucano się. z
zapamiętałością na Radę Nieustającą, na króla, na formę
rządu r. 1775, lubiono
jeremiady nad zgubą wolności ale prócz książki Staszica, nie
spotykamy po rok
1788 żadnej publikacji, która by tak wyłącznie, z taką
precyzją, uderzała w
samą kwestię bytu Polski, w jej najbliższą przyszłość.
Żadne towarzystwo,
mówi Staszic,
utrzymać się nie może, jeżeli się bronić nie potrafi. Pieniądze i
sztuka są
teraźniejszych wojen duszą. Więc żaden kraj od podatków
wolnym być nie może.
Tuk słaby, jak mocny, w sztuce wojennej ćwiczyć się musi. Polacy tych
praw mocy
nie chcieli pojąć i dobrowolnie giną. Wszyscy w tej Rzeczypospolitej
obywatele
wielcy, na sejmach potrzebę wojska i podatków dowodzili;
niebaczny naród, tylko
na niepłaceniu podatków i na nie trzymaniu wojska wewnętrzną
wolność gruntując,
sprowadził na siebie zewnętrzną niewolę.
Wobec naglących potrzeb wojska
i
podatku wypowiada wreszcie Staszic, wielkie swoje słowo za ludem.
Jeżeli przody
w filozoficznych wywodach starał się skonstatować prawo
równości, to obecnie
wykazuje, że Polska, przekonawszy się o niedostateczności szlacheckiego
organizmu do obrony i utrzymania niepodległości kraju, winna otworzyć
nieprzebrane skarby siły, które dotąd ohydna trzymała
niewola.
Ostatnie gwałtowne
Rzeczypospolitej krajów
zabranie, nie odejmuje Polakom sposobu utrzymania się i postawienia w
stanie
poważnym w Europie. Polsce nie ziemi, ale ludzi brakuje. Cztery miliony
najużyteczniejszych mieszkańców, których chociaż
stan odróżniać od ludzi zdaje
się, przecież nam religia odkrywa jednaki z innymi ludźmi początek
– proszą o
sprawiedliwość, proszą, aby ten, który nas krzywdzić może,
nie był we własnej
sprawie i stroną i sędzią. Milion kilkadziesiąt tysięcy kobiet,
które w krótkim
czasie w dwójnasób kraj zaludnią, żąda, aby
własna ich wola, a nie wola
dziedzica, ślub małżeństwa ważnym czyniła. Milion czterysta ludzi
młodych,
jeszcze dwudziestu lat nie mających, przyrzeka w lat kilka liczne
Rzeczypospolitej wojsko, obiecuje powiększyć krajowi, bogactwa,
oszczędzić te
miliony, które cudzoziemskim fabrykom bez powrotu kraj
wypłaca, jeżeli, zamiast
uporczywej i namiętnością omamionej woli dziedzica, prawo
wróci im wolność
naturalną pracowania koło swej żywności wszelkimi dozwolonymi w kraju
sposoby i
uczenia się według każdego chęci i zdatności; jeżeli nie jedna wieś ale
cały
kraj będzie ich krajem.
Od czegóż dzisiaj,
tak wielkiego
kraju, jak Polska, utrzymanie zawisło? Od trzech kroć sto tysięcy
wojska. Tak
niezmierne żołnierstwo potrzebuje wielkiej ludności i przeszło sto
milionów
podatku. To tylko państwo ma ludność wielką, składa podatek wielki
który ma
urodzaje wielkie. Dwieście milionów morgów ziemi,
siedem milionów ludzi jest
dziś materią, z której trzykroć sto tysięcy żołnierza i
kilkaset milionów
podatku urobić potrzeba, Ta wielka ziemia swe urodzaje powiększy, gdy
się koło
niej praca powiększy. Ci ludzie tylko więcej pracować będą, gdy wszyscy
zdatnymi do nabycia własności zostaną.
Otóż wielkie słowo
uwłaszczenia po raz
pierwszy w Polsce wypowiedziane. Jaka ogromna przestrzeń dzieliła je od
umysłów
społecznych, świadczy już następujące zdanie: „Są to
wspaniałego domu
fundamenty, mówi Staszic, których przedniejsze
(dawniej kładzione) sztuki, już
nadto głęboko wydrążony mając kształt dawny, nowego przyjąć nie
chcą,” Nie
śmiejąc sięgać tak daleko, poprzestaje na skromniejszym programacie.
„Niechaj najpierw
konfederacja
powszechna uprzątnie wszystkie do działania przeszkody, tron
dziedziczny
postanowi, sejm nieustannym uczyni, większość głosów
prawodawczym czynnościom
wyznaczy. Gdy tak w narodzie powstanie niewzruszona jedność i zgoda,
gdy
rzeczpospolita już nie co dwa lata tylko po sześć niedziel, ale. Zawsze
czynna,
trwać zacznie, dopiero sejm nieustanny, czas i spokojność zyskawszy a
chcąc jak
najprędzej dla większych podatków powiększyć w kraju czyste
dochody, pomnoży
właścicieli. Tym końcem wszystkim Rzeczpospolitej ziemiom wolność
przywróci.
Prawo wezwie równie cudzoziemców, jak
Polaków, tak chłopa, jak szlachcica,
katolika, lutra, kalwina, żyda, greka i turczyna, zgoła wszystkich
ludzi do
sadowienia się, do objęcia gruntowej własności i obywatelstwa w Polsce.
Z
drugiej strony, pragnąc w krótkim czasie rozmnożyć te siedem
milionów ludzi,
sejm nieustanny nada im wszystkim równą obywatelską wolność,
zniszczy szczególne
przywileje jednych, znienawidzi próżniaki, potłumi stany
nieużyteczne i z
cudzej pracy żyjące, zachęci rolnictwo i rękodzielnie, zamieni dzienne
pańszczyzny w wymiar roboty, określi powinności chłopa do dziedzica,
uwolni od
poddaństwa chłopskie dzieci, a na to miejsce zapewni dla
Rzeczypospolitej
jednego syna na służbę wojskową, przymusi żydów do rolnictwa
i rzemiosł,
zamknie wszystkich zakonów nowicjaty, tę przepaść
niezliczonych rodzaju
ludzkiego pokoleń, do wszystkich urzędów cywilnych tylko
jeden stan szlachecki
zdatnym uczyni, do urzędów wojskowych i inne stany
przypuści. Szlachcic,
kupiec, rzemieślnik szlachectwa nie straci…”
Otóż i
ów skromniejszy programat
Staszica. Oparty na ekonomicznym rozumowaniu, na zasadach rolnictwa i
znajomości prawa według którego ludność zwiększa się lub
zmniejsza, musiał on
działać swoją ewidencją. Wyłączne rządy szlachty podkopały w istocie
cały
dobrobyt Polski. Opodatkowanie trafiało wyłącznie stan miejski i
włościański i
ich główne potrzeby życia. Z 180 milionów
morgów ziemi polskiej, po pierwszym
podziale pozostałych, połowa z przyczyny braku rąk i ciążących
stosunków
pańszczyźnianych leżało odłogiem. Druga połowa, mizernie tylko była
zagospodarowaną. Dochód eksportu surowca o wiele był niższym
od eksportu pieniędzy
na rzeczy potrzeby i zbytku. Ogromne cła wywozowe, postanowione przez
sąsiednie
dwory zaborcze, udaremniały wszelką równowagę
dochodów i rozchodów przy małej
produkcji. Było nad czym pomyśleć, jakoż kierunek ekonomiczny przeważa w owych
kilkunastu latach po pierwszym
rozbiorze. Król i kilku panów starają się o
sztuczne stworzenie fabryk i
rękodzieł, sejm r. 1784 uchwala prawo oszczędnicze. Drugie miało
pomagać
pierwszym. „Nie łudzi się tym rachunkiem Staszic,
dopóki prawo oszczędnicze nie
przejdzie wprost w system prohibicyjny na zagraniczne towary. Natomiast
domaga
się głównej pieczołowitości dla rolnictwa, jako naturalnej
podstawy
ekonomicznej urodzajnego kraju. Żąda powiększenia ludności przez
zapewnienie
opieki prawnej, zwabienie kolonistów i uregulowanie
stosunków poddańczych. Ta
radykalniejsza kuracja była o wiele trudniejszą. Łatwiej było chodzić
przez
patriotyzm w mundurze z krajowego sukna, jak zrzec się dla dobra kraju
kilkuwiekowego nawyku samowoli. Sam Staszic rozpacza w tym względzie.
„Nie upatruje
podobieństwa, aby szlachcic w największym samowładztwie względem
poddanych
wychowany, szedł z powolnością do sądu tłumaczyć się z czynności
zaskarżonych
przez chłopów jego. Czyli chłop, mieszczanin, rzemieślnik,
równą sprawiedliwość
potrafi odebrać z szlachcicem? Czyli chłop pańszczyznę robiący jest
zdatnym do
sprawiedliwości? Przecież bez odmiany poddaństwa rolnika, doczesne są
wszystkie
inne w Rzeczypospolitej odmiany. Bo tylko stan chłopski dla tak
niezmiernych
wojsk, jakich dzisiaj obrona kraju potrzebuje, może dostarczyć żywności
i
ludzi.”
„Wszystkie te
odmiany jak najprędzej
uskuteczniać potrzeba. Ta rzecz zwłoki nie cierpi. Choroba jest
gwałtowna,
trzeba lekarstw gwałtownych. Opieszałemu lekarzowi chory skona przed
czasem.”
„Przy każdej zaś
odmianie, końcem
trwałości Rzeczypospolitej czynionej, lękam się rokoszu. A podczas
każdego
rokoszu drżę, aby przemożni sąsiedzi nie rozszarpali ziemi
ostatka.”
Pisał to Staszic siedem lat
przed
konfederacją targowicką.
Mało podobno rozkoszy
moralnych równało
się tej, jakiej doświadczył Staszic, ów skromny plebejusz,
ów zakryty starannie
przed światem anonim, gdy się doczekał sejmu dnia 16 października 1788,
gdy
stanęła pod laską cnotliwego Stanisława Małachowskiego konfederacją
sejmowa,
zaprowadzająca doradzane w uwagach głosowanie sekretne, gdy na jednej z
pierwszych sesji stary konfederat barski Michał Walewski, za
jednomyślną
aklamacją przeprowadził uchwałę 100000 wojska. Co w skromnej książce
wydawało
się jakby „pium desiderium to nagle
stawało się ciałem. Sejm przedłużał
się nad oznaczone prawem granice a gorliwsi patrioci nie myśleli wcale
o jego
zakończeniu. Z Radą nieustającą zdawała się niknąć ostatnia haniebnych
urządzeń
1775 r. pamiątka. Głównego winowajcę z sejmu podziałowego A.
Ponińskiego dosięgła
nareszcie sprawiedliwość; sąd sejmowy powołał go przed siebie.
Wyznaczono
deputację do ułożenia formy rządu, której przewodniczył Adam
Krasiński, biskup
kamieniecki, szermierz niepodległości w konfederacji barskiej.
Deputacja ta
przedstawiła w wrześniu 1789 zajady do formy rządu, które
mieściły projekt
kardynalnego prawa ograniczającego elekcje królów
do elekcji rodzin królewskich
(dynastii). Podjęto sprawę miast, które poruszone zręczną
Kołłątaja ręką, same
dopominały się o swoje prawa.
Równocześnie prawie
wybiła godzina
wielkiego francuskiego ruchu. Teorie Staszica, przejęte od francuskich
posłanników rewolucji, odbywały swój wjazd
tryumfalny. Gazety przynosiły
wiadomości o raptownym postępie owego poruszenia, skromne zgromadzenie
notablów
przemienia się w sejm stanów (Etats generaux),potężne
głosy Mirabeau'a,
Sieyésa i tylu innych adwokatują trzeciemu stanowi, a
niebawem rozpocznie się
zgromadzenie prawodawcze narodowe, które rozpocznie uchwały
swoje od
wyłuszczenia praw człowieka. Entuzjastyczna dusza Staszica wita z
zapałem tę
zorzę nowej epoki. „Francja, woła on w
„przestrogach”, w której najpierw
powstał na nogi ogromny despotyzm, Francja pierwsza w Europie, rwie
despotyzmu
łańcuchy, rozrzuca samodziercze katusze. Boże! Kończ dzieło wolności
człowieka!
Bodaj tam najpierw zniszczał, gdzie najpierw zrósł rodzaju
ludzkiego
obarczyciel! Człowiek wolny jest twoim dziełem. Człowiek niewolnik jest
dziełem
tyrana. Niechaj, skąd przez tyle wieków wychodziły prawidła
ludzkiej niewoli,
niechaj odtąd rozchodzi się po Europie nauka człowieku
wolności!”
Nie wysiedział w takich
chwilach
Staszic w ustronnym Zamościu. Zapał patriotyczny powołał go do
Warszawy. Tam w
drugiej połowie r. 1789 powstała książka: „Przestrogi dla
Polski z
teraźniejszych politycznych Europy związków i z praw natury
wypadające” nosząca
w druku datę 4 stycznia 1790 r. Punktem wyjścia dla niej są owe
„zasady do
poprawy formy rządu” przedłożone w wrześniu 1789 stanom
sejmującym, tocząca się
kwestia elekcji i sukcesji i aliansu pruskiego, który
doszedł w marcu 1790
roku.
„Przestrogi dla
Polski” są właściwie
tylko szerzej i wymowniej rozprowadzonymi „uwagami nad życiem
Zamojskiego”.
Jeżeli „uwagi” są szkicem,
„przestrogi” są dziełem.
„Uwagi” respektowały nadto
cenzurę ambasadora rosyjskiego, „przestrogi”
wychodzą, w społeczeństwie z
wolnością druku. Rozwinął w nich Staszic całą potęgę zapału i uczucia
patriotycznego, rozwinął siłę przekonania, jakiej tylko najwięksi
narodowi
zdolni mówcy a nie wahamy się powiedzieć, że przestrogi,
stają godnie obok siódmego
kazania sejmowego Skargi, mieszczącego proroctwo upadku Polski. I nie
dziwota.
Staszic uczuciem i głową dorównywał najpierwszym kraju
patriotom: pozycja jego
socjalna jednak pozwalała mu tylko pisać– a pisać –
anonimowe. Nie wiemy, o ile
anonim się utrzymał, ale nie podlega, wątpliwości, że był potrzebny.
Nieszlachcic gardłujący za ludem i mieszczaństwem musiał tracić połowę
wpływu.
Nigdzie też Staszic nie zdradza swego nie szlacheckiego pochodzenia, z
wyjątkiem godła, które na „przestrogach”
położył: Si te a prima
Reipublicae parte fortuna amoverit, stes tamen, clamore juves! Pozostawał
Staszicowi ów jedyny „clamor” i
to zamknięty w martwym druku. Chwila
była gorąca, prawdopodobnie ostatnia chwila ratunku. Staszic nie
zasiadał ani w
izbie sejmowej, ani w ministerstwie, nie posiadał zdolności wydrapania
się do
wielkiego ołtarza, jaką posiadał Kołłątaj. Stan duchowny, do
którego należał,
acz podówczas w wierze zachwiany, nie uznawał go jako zbyt
wolnomyślnego i w
milczącej z nim zostającego wojnie. Staszic stał w całym znaczeniu tego
słowa,
sam– z głęboką swoją o sprawie ojczystej myślą. Był on
podobnym do niemego,
który gwałtowną gestykulacją zastępuje brak innej
komunikacji ze światem. Jakoż
siła przekonań i odosobnienie cudów w nim dokazują. Chropawy
w stylu, nie
jasny, ulegający pod nawałem myśli – zrywa on się często
orlim lotem, miota
nieporównaną wymową, staje obok najświetniejszych jej
wzorów. Czytając
rozwlekle sejmu czteroletniego gadaniny, czytając najlepsze nawet jego
mowy,
jakimi były niezaprzeczenie przemówienia Matuszewicza,
Kicińskiego, Kołłątaja,
Niemcewicza i Suchodolskiego stronnika Branickiego, a
porównując je z mową
Staszica „do panów” i „do
szlachty” w „Przestrogach” przekonujemy
się, że
brakowało w sejmie najpotężniejszego mówcy, najbardziej
radykalnego tonu, że
ten ton uwiązł w bibule książki drukowanej! Kto ma wyobrażenie, co
znaczy w
parlamentach porywająca siła wymowy, mimowolnie zaduma się smutnie i
zapyta,
czemu tego głosu brakowało, czemu nie odezwał się w chwilach
stanowczych ów
głos „narodu do pierwszego w narodzie stanu” jak
Staszic swoją książkę w
przedmowie nazywa?! Któż wie? Może nie byłby się wtenczas
rozleciał sejm z
marną protestacją w r. 1792, może nie byłby tak opieszale przystępował
do
dzieła reformy? Może byłby wyczarował w słuchaczach jedną chwilę
wielką, która
byłaby stanowiła o lepszej przyszłości, o odrodzeniu!
Przyglądając się bacznie
robotom sejmu
czteroletniego, nie przeoczył Staszic, że idąc w wielu rzeczach za
nakreślonym
w „Uwagach” programatem, odstępował stanowczo od
dwóch radykalnych środków, od
ustanowienia samowładztwa lub ustanowienia zupełnej Rzeczypospolitej
przez
zrównanie stanów, że trzymał się drogi
połowicznej, pragnącej utrzymać
rzeczpospolitą szlachecką a znieść elekcję, słowem utworzyć opartą na
tradycyjnych podstawach monarchię konstytucyjną, dziedziczną, Przyjmuje
Staszic
to dążenie patriotów jako objaw woli narodowej, chociaż dla
bezpieczeństwa
Polski wolałby jedynowładztwo.
Ależ owa połowiczność
patriotów do
końca roku 1789, szła za daleko bacznemu Staszicowi. Pięć
kwartałów sejmowania
bardzo filigranowe przyniosło rezultaty. Owe 100000 wojska pozostawało
tylko na
papierze a sejm pomyślał pierwej o mundurach, szarżach i pensjach
przyszłego
etatu niż o dostatecznych podatkach. Podatek jednorazowy (protunkowy)
okazał
się niedostatecznym, ofiara dziesiątego grosza nie była z takim zapałem
uiszczoną z jakim ustanowioną została. W zasadach do poprawy formy
rządu bardzo
bojaźliwie radzono sukcesję. Domagania się miast wznieciły w
szlacheckim
zgromadzeniu burzę na zuchwalstwo mieszczuchów i
podejrzenia, że tajemni jacyś
burzyciele minują społeczeństwo. Adam Poniński dylatacjami i sztukami
leniwej
procedury uchodził karze. Gdyby Staszic był lepiej wtajemniczony w
zakulisowe
dzieje sejmu, byłby zapewne jeszcze przykrzejsze zrobił doświadczenia.
Byłby
się dowiedział, że istnieje w sejmie zorganizowana partia,
która drobiazgami
izbę trudni, aby ją od stanowczych wstrzymać uchwał. Byłby się
dowiedział, że
najgorliwsi krzykacze Suchodolski i Suchorzewski są tylko narzędziami
stronnictwa Potemkina i Branickiego, że i owo wytoczenie procesu
konińskiemu
pochodziło z mniej czystych pobudek, niż to mógł
przypuszczać głos publiczny.
Byłby się przekonał, że stronnictwo patriotyczne musi toczyć podziemną
walkę z
stronnictwem złej wiary, przywdziewającym na siebie maskę krzykliwego
patriotyzmu, niebezpieczniejszym od samych wsteczników,
stronnictwem, które
małpowało republikanizm francuski, aby w końcu służyć oligarchii
targowickiej.
Tych sekretów
Staszic nie zna. Daje
się on złapać na krzykliwy patriotyzm Suchodolskich, a oświadcza się
nawet
kilkakrotnie przeciw stronnictwu Ignacego Potockiego, stojącemu przy
aliansie
pruskim, gotowemu poświęcić Toruń i Gdańsk. Stoi on po za sejmem z
polityką
szeroką, zasadową, rewolucyjną, podaje wielkie środki, przypuszcza
powszechną
dobrą wiarę. Występuje, jakeśmy to już powiedzieli, jako rzecznik
narodu wobec
stanu szlacheckiego, który z rządu krajem na korzyść
jedynowładztwa abdykować
nie chce, a przez to bierze na siebie całą za byt i niepodległość
narodu
odpowiedzialność.
„Hasłem publicznych
naszych obrad,
mówi Staszic powinno być: szlachta jest jednym stanem nie
całym narodem! Stan
szlachecki jest częścią Polaków. Część utrzymywać się nie
może, gdy całe ciało
niszczeje. Gdzie naród ocaleje, tam utrzyma się stan. Gdzie
naród upadnie, tam
stan zniszczeć musi. Więc przestrzegam, że ustawy Rzeczypospolitej i
jej rządu
obejmować powinny, nie stan jeden, ale całą ziemię i cały
naród…” W podobny
sposób przemawia na stronicy 180: „Podług ustawy
Rzeczypospolitej, nie wolno,
oprócz szlachty żadnemu Polakowi być obywatelem ani
właścicielem. Tu leży
zasada, której się trzyma narodu polskiego ludność, bogactwa
i moc, albo tegoż
narodu nie ludność, ubóstwo i słabość.”
„Jeżeli nasz kraj
ludny, bogaty i
silny, utwierdzajmy jak najstaranniej tę zasadę naszego szczęścia.
Jeżeli nie
ludny, ubogi i słaby, rozrzucajmy czym prędzej tę zasadę naszego
nieszczęścia.
„Nie odmienimy się,
jeżeli nie odmienimy
gruntu. Wewnętrznymi burzami, zewnętrznymi gwałtami miotany, przez
wszystkie
wieki był ten naród ślepy i głuchy na darzone mu ratunku
sposoby. Już miał
ginąć. Lituje się raz jeszcze obrończe jego Bóstwo. Daje mu
czas ostatni
opamiętania.
„Obywatele!
Których niebo w tym czasie
do rady wyznaczyło, zapomnijcie o sobie a pamiętajcie, że w rękach
waszych
złożyła Opatrzność losy tych milionów plemion,
które następować będą. Od tego a
może już ostatniego momentu zawisła ich dola. Wy odpowiadać będziecie
Bogu za
ich zgubę. Zastanówcie się. Obejmijcie myślą wieki przeszłe.
Równajcie z nimi
przyszłość. Stosujcie naród polski do narodów
innych!”
„Przestrogi”
mają więcej
systematyczności od „Uwag.” Być może, iż część ich
teoretyczna nazwana „prawem
natury” mieszcząca w sobie teorię związków
człowieka z społeczeństwem powstała
w chwili spokojnej, przed sejmem konstytucyjnym. W teorii tej
oprócz mistrza
Russa, znać wpływ szkoły materialistycznej francuskiej. Staszic
wywiódłszy
prawa wolności, własności i równości, kreśli w jaskrawych
kolorach despotyzm i
niewolę goszczącą na świecie. Obraz ten świadczy, że rozumiał wybornie
ducha
nowożytnego absolutyzmu.
„Czytajmy z uwagą
dzieje. Te domy
panują w Europie, które przez kilka wieków
trzymały się pewnych tajemnych familii
maksym i układów... Obowiązują sobie duchowieństwo. W
miastach spostrzegają
swego wzbogacenia dalsze sposoby. Powiększają dawne, zakładają nowe a
oświeceniem rzucają nasienie niechęci mieszczan ku gardzącemu nimi
stanowi.
Skoro przez, zbytek zniewieściała szlachta, miasta najpierw złożyły
swojemu,
niby to obrońcy a do samowładztwa dążącemu domowi, podatek i
przystawiły do
żołnierstwa ludzi. Dla obrony, dla poprawienia ich losu, wydzierano
przywileje
szlachcie. Jedną ręką podawano te przywileje mieszczanom i chłopom,
drugą ręką
w dwójnasób od tychże miast wybierano podatki a z
wsi ciągnięto licznych do
wojska rekrutów.
„Nie jest w mocy
ludzkiej, uniknąć
związków, które już istnieją. Trzeba się do nich
stosować lub zginąć. Polska
zginie, jeżeli w prawach wolności osobistej i własności ziemi, jeżeli w
ustawie
swego wewnętrznego rządu, nie będzie się stosowała do politycznego
krajów
związku.” Te związki wymagają, aby Polska zmierzyła drogę
postępu, której
zmierzyć zapomniała, aby z wieku piętnastego, w którym
zostaje, dźwignęła się
nagle do wymagań wieku osiemnastego. Nie można było dobitniej
przedstawić
trudnego zadania chwili a zarazem ogromu tego zadania, Szlachta, aby
utrzymać
Polskę a siebie u jej steru, powinna była w istocie uczynić to w imię
patriotyzmu,
co absolutyzm czynił w imię swego interesu. Powinna była z pominięciem
ciaśniejszego kastowego interesu, w imię interesu narodowego obudzić do
życia
miasta i lud, powinna była z pominięciem interesu wolności, postarać
się o rząd
stały i sprężysty przez zaprowadzenie dziedziczności i wzmocnienie
władzy
monarszej.
Główną przeszkodą
tego podwójnego
poświęcenia, była owa wierzchnia warstwa szlachty, którą
Staszic z innymi
mówcami sejmu czteroletniego panami nazywa. Dla tego
wyłuszczywszy potrzebę
podwójnego poświęcenia, zwraca Staszic piorunującą filipikę
do panów.
„Najpierwsi
zniszczeją panowie, gdzie
powstaje despotyzm. W Polsce żaden stan, żaden człowiek; nikt od
panów nie ma
więcej powodu, aby kraj utrzymał się w całości, aby rzeczpospolita była
wolną…”
Po tym napomnieniu rozpoczyna się ustęp znany z licznych
przedruków i wyjątków:
„Powiem kto mojej Ojczyźnie szkodził. Z samych
panów zguba Polaków. Oni
zniszczyli wszelkie poszanowanie dla prawa. Oni rządowego posłuszeństwa
cierpieć nie mogąc, bez wykonania zostawili prawo. Oni zagubili uczucie
sprawiedliwości w umysłach Polaków. Oni prawo zamienili w
czczą formalność,
która wtedy tylko ważną była, kiedy prawo ich dumie
łakomstwu i złości
służyło!” Po tych srogich oskarżeniach wypomina Staszic
dzieje pierwszych lat
panowania Stanisława Augusta, dzieje pierwszego rozbioru, przy czym
mistrzowskimi rysami kreśli Ponińskiego i Rejtana, „I dziś,
pytam, kto jeździł
do Kijowa (w r. 1787) kto się podpisywał w Kaniowie? (na zjeździe
Stanisława
Augusta z imperatorową). Z kogóż, jeżeli nie z
panów największe na tym sejmie
trudności? Sama szlachta pracuje, sama szlachta ciągnie się do
ostatniego
grosza! Wszyscy prawie wielcy panowie wyjechali za
granicę…”
Tutaj zapytać byśmy się mogli,
kogo
Staszic panem nazywa. Był nim Adam Poniński, syn mało znacznego
starosty
wschowskiego a nie był nim Andrzej Zamojski, pan ogromnej fortuny a
wielkiego
imienia, najcnotliwszy z Polaków? Był nim Szczęsny Potocki,
do którego
widocznie w kilku miejscach przytyki czyni, a nie byli nimi stryjeczni
jego
Ignacy, Stanisław' i Seweryn. Gdzie zaliczyć takiego Stanisława
Małachowskiego?
Gdzie pociągnąć linię demarkacyjną między panami i szlachtą? A jeżeli
jej
pociągnąć trudno, jakże wytłumaczyć ową namiętną Staszica przeciwko
panom
filipikę?
Trudno w istocie powiedzieć,
gdzie się
w Polsce pan zaczynał. Jeżeli wszakże postawimy równość jako
fundamentalne
prawo szlacheckiego społeczeństwa, a szczerą służbę dobru publicznemu
jako
tegoż społeczeństwa obowiązek, musimy przyjść do rezultatu, że w Polsce
rozpoczynał
się pan, gdzie się kończyło prawo i obowiązek. Pan polski siedemnastego
i
osiemnastego wieku jest synom anarchii Rzeczypospolitej,
królem na własną rękę,
o własnej, osobnej polityce i widokach, sąsiadem przemożnym
króla,
protekcjonalnym feudatariuszem lub nieubłaganym despotą szlachty,
arbitralnym
rządcą sejmików i trybunałów. Jeżeli służy
Rzeczypospolitej, czyni to z łaski,
jeżeli bierze od niej, bierze jako powinność. Typów takich,
które płoszyła już
sama oświata, pozostało wszakże dosyć jeszcze za dni sejmu
czteroletniego,
dosyć, niestety, bo stworzyli Targowicę. Typem takim był Szczęsny
Potocki, na
sejmie 1786 r. wielbiony jako wzór obywatela, na początku
1788 z zapałem witany
i podziwiany, że złożył województwo ruskie, aby zasiąść na
ławie poselskiej. Z
podróży, kaniowskiej, o której Staszic wspomina,
wyniósł Szczęsny tajemne
jakieś z carycą umowy, jakoż pełnymi żaglami płynie ku aliansowi
rosyjskiemu.
Przewaga sejmu neguje myśl jego: Szczęsny się zżyma, opuszcza ławę
poselską,
wraca na Ukrainę. Tam nie może się zgodzić jako regimentarz partii
ukraińskiej
z komisją wojskową, w końcu roku 1789 postanawia opuścić niewdzięczny
kraj i
jechać do Włoch. W Wiedniu zjeżdża się z drugą podobną do siebie
naturą,
Sewerynem Rzewuskim, który niedawno wrócił z
objażdżki dworów ościennych, gdzie
starał się o poparcie swojej „dyktatorskiej” władzy
w Polsce, którą kraj
urządzić, sobie obiecywał. Tutaj rozpoczynają oba piśmienniczy
zawód przeciwko
projektowi sukcesji. „Zaiste, pisze pani kasztelanowa
kamieńska (sławna
Katarzyna z Potockich Kossakowska) do Szczęsnego, zaiste! Potomność
powie, żeś
WMość nie żałował dla Ojczyzny ani pióra, ani
atramentu.” Z Wiednia smutne
przeznaczenie popędziło go do Jass i Petersburga!… Targowica
stanęła…
Do tego to rodzaju
panów zwraca
Staszic gwałtowną mowę swoją. Mowa ta była proroctwem. Inicjatywa ruchu
przeciw
reformie wyszła od panów, których Staszic
zaledwie palcem nie wskazał. Podjęli
się oni roboty Herostrata i spłonęli w ogniu wznieconym. Nędzniejszego
losu
zgotować sobie nie mogli…
Reforma ekonomiczno
– socjalna jest
główną treścią reszty dzieła Staszica. Wracając do
konieczności podatków i
wojska dowodzi, że środki przez sejm przedsięwzięte nie mogą pożądanego
odnieść
skutku. Ofiara dziesiątego grosza i rekrut spadają na stan chłopski
– stan
najsrożej uciemiężony, a nie pomyślano dotąd, aby temu stanowi
przynieść ulgę:
aby powiększyć ludność, podnieść i rozszerzyć rolnictwo.
„Polska dzieli się
na starostwa, na
dobra duchowne, dobru stołowe królewskie i dobra
szlacheckie. Prócz tych
żadnego kawałka ziemi nie ma wolnego. Trzy pierwsze gatunki
dóbr, są to trzy
gatunki monopolu. Przeto wszystkie szkody, które z monopolu
wynikają, męczą tej
ubogiej Rzeczypospolitej ziemię. Zabrały one blisko połowę Polski. Nikt
o
własność tej ziemi pokusić się nie może nie zna ona staranności
właściciela, bo
może mieć tylko użytkującego.” Niepodobny tu postęp rolnictwa
i powiększenie
dochodów. A więc jedyną radą jest zniesienie monopolu,
sprzedanie wszelkich
dóbr tych trzech kategorii. Do sprzedaży starostw
zdecydowano się, jak wiadomo,
dopiero w roku 1792, gdy już było za późno.
„Czwarta kategoria,
dobra szlacheckie,
dzielą się na grunta chłopskie i dworskie w przeciętnym stosunku trzech
do
jednego.” W ten sposób, dowodzi Staszic, Polska na
10000 mil kwadratowych ma
tylko do ośmiuset mil właścicieli. Reszta znajduje się w ręku
posiadaczy, bądź
emfiteutów starostw, dzierżawców
królewskich, duchownych i chłopów!
„I my rozumiemy, że
kraj tak obszerny,
bez uprawy rolnictwa, bez właścicieli bez ludzi, dzikość i puszcze
prawem
święcąc stanie w równej wadze z teraźniejszymi potężnymi
Europy mocarstwa,
wydawać potrafi te niezmierne miliony, które dzisiejszy
sposób obrony wyciąga,
bez rozciągnięcia prawa
własności na
całą ziemię.
„Pańszczyzna, ten
dzikich hord
wynalazek, to feudalnego nierządu straszydło, nie cierpi ludności.
Poddaństwo
wali szaniec, aby w Polsce nigdy więcej nad trzecią cześć ziemi nie
mogli
posiadać ludzie. Inne urządzenie, inny sposób, w lat kilka
powiększyłby w
dwójnasób osady: podwoiłby liczbę
rolników w kraju, pomnożyłby drugie tyle
pracy i korzyści, czynsz tam, gdzie pańszczyzna dwudziestu
chłopów umieszcza,
osadziłby stu gospodarzy… Kraj z pańszczyzną zawsze w jednym
stanie trwać musi.
Nie postąpi dalej. Polaku! Którykolwiek masz duszę i
myślisz, zawstydź się i
zadrżyj: Zniszczyliście miliony ludzi bez pożytku dla kraju!
Opamiętajcie się…
Nie bierzcie na złe cierpliwości Nieba. Czas poprawy! Czas ludzkości!
Oddajcie
człowieka Bogu! Oddajcie człowiekowi prawo: niechaj rośnie i mnoży
się!…”
Tak przemawiał patriarcha
demokracji
polskiej. Znając niepodobieństwa ryczałtowego uwłaszczenia radzi
oczynszowanie,
regulację prawną robocizny i ustanowienie prawa nabywania własności dla
wszystkich. Że słowa swoje, gdzie mógł, popierał czynem,
świadczy piękna
fundacja hrubieszowska, owoc jego pracy, oszczędności i filantropii.
Zasady do poprawy formy rządu,
przez
deputację odnośną sejmowi podane, nastręczają Staszicowi kilka trafnych
uwag.
Zasady owe, jakeśmy już wspomnieli, były bojaźliwą insynuacją myśli
reformy,
które większą częścią w konstytucji 3-go maja w prawo pisane
się zmieniły. Brak
w nich organicznego ciągu i związku, a widać często powodowanie się
chwilowymi
widokami. Do takich, należał punkt żądający, aby w materiach
kardynalnych
stanowiła jednomyślność instrukcji. Stronnictwo patriotyczne,
które do
deputacji formy rządowej swoich wyłącznie (z wyjątkiem
dwóch) wprowadziło
ludzi, żywiło nadzieję, że sejmiki lepiej od posłów,
zrozumieją potrzebę reform
w prawach kardynalnych. Spostrzegało, że posłowie jednego i tego
samego,
województwa wręcz przeciwnie głosowali: spodziewało się, że
przeprowadziwszy
przychylne sobie instrukcje, zniszczą opozycję, Nadzieje te były
trafne:
odwołanie się narodu w sprawie następstwa elektora saskiego przyniosło
pożądane
skutki. Ale jeżeli środek taki był dobrym na chwilę, był on przeciwnym
zasadzie
postępowego parlamentaryzmu. Wprowadzał on liberum veto województwa
na
miejscu liberi veto posła. Nie śmie Staszic
występować przeciw
instrukcjom, ale wola przeciw jednomyślności instrukcji. Chce on
dwóch trzecich
części przeciw trzeciej do stanowienia o prawach kardynalnych, do spraw
podatku
i wojska prostej większości.
Z początkiem r. 1790 zjawiło
się pismo
Seweryna Rzewuskiego o sukcesji. wymierzone przeciw przedłożonym
sejmowi
zasadom formy rządu. Hetman polny wystąpił w nim jako namiętny starej
Rzeczypospolitej obrońca, rzucił się z zajadłością na wyrodne plemię.
Polaków,
którzy zapomnieli wolności, twierdził, że szlachcic czuje
swoją niewolę, gdy go
chłop przed sąd wezwie, groził rokoszem i wezwaniem zagranicznej
pomocy!
Stanisław Trembecki w satyrze: Joannes Sarcasmus wybornie,
chłoszcze
ekstrawagancje hetmańskie…
Mówi: Polak niewolę
czuje dopiero
Gdy go chłop przed sąd wezwie, a cóż to za Nero!
Mój Boże, jak się łatwo człek ku złemu skłania:
Ojciec jego pobożne pisywał kazania.
To pismo, mówi
Staszic, pomimo mojej
woli zbudziło we mnie po kilka razy myśl: Czyliż nie było potrzebą,
abyśmy dla
dobra Polski, dla przysposobienia nas do prawdziwej wolności: podpadli
przez
czas niejaki jedynowładztwu, które by nas trochę
zrównało i starło te uporczywe
przesądy i uprzedzenia, które tak prą się nie tylko przeciw
czuciu ludzkości,
ale dzisiaj nawet przeciw oczywistemu światłu.
Prawda! następstwo tronu jest
jednym
krokiem do zatracenia wolności. Ale elekcja
królów już jest połową drogi do
zatracenia narodu. Pierwszy Naród, potem swobody. Pierwsze
życie, potem wygoda,
O tej złotej maksymie
demokratycznego patriarchy
zapomnieli oligarchowie targowiccy. Chcieli oni wolnej a raczej
samowolnej
Polski z ramienia obcego mocarstwa, zamiast chcieć niepodległej z rąk
własnego
monarchy. Rzewuski i Potocki nosili się z myślą zupełnej
Rzeczypospolitej, pod
prezydencką kolejną obieralnych magnatów. I oni rzecz
dziwna, czerpali swoje
natchnienia w maksymach genewskiego filozofa, a od rewolucji
francuskiej
pożywką dla swego anty – rojalizmu. Z natchnienia ich
wychodziły broszury: O
wiecznym bezkrólewiu, Rozwagi o królach polskich,
ładujące wszystkie złego
przyczyny na panujące w Polsce familie. Gdy patrioci
zwrócili się ku
monarchizmowi i emancypacji warstw niższych, oni podniośli sztandar
republikański, mówcy ich cytowali przykład Francji,
która tron obala!
Wkrótce potem
monarchiści patrioci
otrzymali w aktach Targowicy nazwę „przeklętych
filozofów, zatrutych jadem
królobójczej Francji, Jakobinów i
Klubistów!”
Rozpatrując się w całości
politycznego
zawodu Staszica przed i podczas sejmu czteroletniego a trwając przy
naszej
charakterystyce pisarza tego, jako pierwszego apostoła prawdziwej w
Polsce
demokracji: konstatujemy, co owa nowa idea wnosiła do naszego
społeczeństwa.
Wnosiła dwie na
pozór sprzeczne
zasady: emancypację społeczną i monarchizm, jako lekarstwo przeciw
despotyzmowi
kasty i anarchii.
Wnosiła wysokie poczucie
rzeczywistości
i na tym poczuciu zbudowany system posłuszeństwa potrzebom rzeczywistym
społeczeństwa.
Wnosiła odrodzenie z
góry, od warstwy
historycznej ku dołowi, ku warstwom uciemiężonym idące.
Wnioski te pozostały aż do
dzisiaj,
zdaniem naszym, zasadami prawdziwej demokracji w Polsce, z odmianami,
jakie
czas i okoliczności potrzebnymi uczyniły.
Wady i grzechy przeszłości są
zarazą,
która z pokolenia na pokolenie spada. Przybierają one
rozliczne kształty, kryją
się pod najrozmaitszymi maskami. Mamy i dzisiaj fałszywą demokrację
szlachecką,
która jak trafnie zauważano „poprzysięgła zemstę
wszystkim tronom Europy, ale
swojej propinacji broni zapamiętale, nie lubi i podejrzewa tak zwanych
panów,
ale brzydkiego słowa cham
jeszcze nie
zupełnie zapomniała”
Mieliśmy oligarchiczne
zachcenia,
które ratując „porządek społeczny,”
brały na siebie całą odpowiedzialność za
losy narodu, przedsiębrały ryzykowne operacje na narodowym ciele,
zachcenia,
które nie dawno do krwawej przyprowadziły klęski.
Mieliśmy w tejże ciężkiej
narodowych
dziejów chwili inną pseudo – demokrację,
która z przeoczeniem rzeczywistego
stanu narodu, z przeoczeniem owych staszicowskich
„politycznych związków
europejskich” trąbiła na rewolucję quand
mème, z socjalnego
przewrotu czyniła rewolucyjny środek, odpychała możliwe wielkie
korzyści
wewnętrznego rozwoju i w mimowolnym sojuszu z zamachami śmiałego
oligarchy
wywołała niesłychane zniszczenie.
Ale mieliśmy także, w
najbardziej
przykrych nawet chwilach, objawy błogosławionych owoców
posiewu prawdziwej
demokracji.
W przeciwieństwie z dawną
anarchią,
społeczeństwo nasze okazywało zawsze, w chwilach krytycznych
instynktowe
pragnienie ześrodkowania władzy i okazywało dla niej posłuch wzorowy.
Czyli to
dyktatura 1831 r. czy tajemny rząd narodowy – władza ta miała
za sobą sympatię
i instynktowy posłuch ogółu, pochodzący z przekonania o
zgubnych skutkach
niezgody i rozbicia.
Od czasu zjawienia się książki
Staszica i sejmu czteroletniego demokratyczna idea odniosła w Polsce
stanowcze
zwycięstwo. Każdy opór jej ruchowi, każde za
późne jej uznanie i przyjęcie
okupił naród klęskami a korzyściami na rzecz
nieprzyjaciół.
Jakkolwiek bądź się to stało;
nie ma
już dzisiaj człowieka nie wolnego na ziemi polskiej. Zgodzić się całym
sercem z
tym wielkim człowieczeństwa tryumfem, przyjąć go szczerze i z zaufaniem
w
przyszłość, wyzyskać wszelkie pozostało punkty spotkania z świeżo
usamowolnionymi, oto zdanie i obowiązek dzisiejszy.
Nie chcieliśmy się
zrównać sami,
zrównał nas obcy absolutyzm. Pozostaje nam zadanie
emancypowania
usamowolnionych z pod kurateli absolutyzmu. Usamowolniony nie jest
jeszcze
obywatelem, my go tylko obywatelem zrobić możemy.
Do tego celu prowadzą dwie
drogi:
karność i wolnomyślność. Pierwsza przechowa warstwę historyczną i
inteligentną
wbrew usiłowaniom nieprzyjaciół w całości, powiększy siłę
jej działania. Druga,
odrzucając politykę bojaźliwego konserwatyzmu i prohibicji, rozszerzy
obóz
narodowy.
W braku innej władzy, opinia
silna i wolnomyślna,
powinna stać się owym węzłem karności, ową monarchiczną powagą,
wzywającą do
posłuchu.