Wybrane fragmenty pochodzą z: Dokąd nam iść wypada, Lwów 1910, s. 149-162
i 166-169.
W najpierwotniejszych rzeczpospolitych klasycznej
starożytności usiłowano zwalczyć nędzę współobywateli, a skoro religie
dążące do powszechności miejsce dawnych, z istoty swej narodowych,
czy kastowych religii zajęły, zwalczanie ludzkiej nędzy w ogóle
stało się obowiązkiem wyznawcy buddaizmu, chrześcijaństwa i mahometanizmu.
Spełnianie tego obowiązku przybrało w średniowiecznej Europie postać
jałmużny, a skoro dawanie jałmużny względnym tylko nazwano obowiązkiem,
nikomu prawa do otrzymywania jałmużny nie przyznano, stał się jałmużnodawca
dobrodziejem. Mieć dobrodzieja, to dla wielu rzecz upokarzająca,
a to upokorzenie stało się dotkliwszym, wprost nieznośnym w czasach,
w których wszyscy prawią o zupełnej wszystkich równości. Dobrowolnymi
jałmużnami nikt zresztą nędzy nie zwalczy naprawdę, nikt dobrobytu
klas ubogich nie wzmoże; tym sposobem można nieszczęście jednostek
złagodzić, ale można bardzo łatwo zachęcić do próżniactwa i tym
samym sprowadzić ogólne zubożenie, a wtedy tylko można skutecznie
zwalczać nędzę, kiedy się powszechny dobrobyt społeczeństwa wzmaga,
i kiedy się słabszych równocześnie broni przed wyzyskiem ludzi możnych.
O tym wiedziano także w średnich wiekach; niejeden biskup lub książę,
niejedna rzeczpospolita zdołały za pomocą rozumnej polityki i słusznego
prawodawstwa kraj swój wzbogacić i wzmóc dobrobyt swojego ludu.
To samo zadanie winny spełniać społeczeństwa nowożytne, a jeśli
nazwiemy socjalistą każdego, który pragnie klasy niższe dźwignąć
tak ekonomicznie jak moralnie, to nie tylko każdy uczciwy, ale także
każdy rozumny, czy to praktyczny, czy to teoretyczny polityk powinien
być socjalistą.
Ale socjalizm dzisiejszych demagogów to całkiem
co innego. Hasłem ludzi skrajnie postępowych nie jest bynajmniej
wzmożenie dobrobytu klas ubogich; chodzi o to, aby ludzi bogatych
w społeczeństwie nie było. Powiedziano ubogim, że wobec prawa są
równi najbogatszym, i oddano w ich ręce wybór parlamentu mającego
stanowić ustawy władające państwem. Bardzo łatwo zrozumieją rzesze,
borykające się z niedostatkiem, że równość, którą im podarowano,
tyczy się samych rzeczy pobocznych, a że najzupełniejsza nierówność
pomiędzy ludźmi trwa nadal, skoro większość ogromna musi się, po
dniu całym ciężkiej pracy zadowolić prostą strawą i twardym łożem,
kiedy równocześnie wybrańcy losu nieliczni mogą, wśród ciągłego
wczasu, spożywać wymyślne biesiady, przerywając jednostajność powszedniej
zabawy kosztownymi sportami albo podróżami. Równie łatwo uwierzą
tłumy, że powierzoną sobie władzę polityczną wtedy tylko zużyją
w sposób właściwy, kiedy równość pozorną w rzeczywistość jakąś zamienią,
ściągając bogatych na własny poziom, a wierzą, że podzieliwszy się
łupem po dotychczasowych kochankach losu, wzbogacą się same, same
będą mogły dotąd zabronionych sobie użyć rozkoszy, a co najmniej,
że się pozbędą troski gniotącej o chleb powszedni i że będą wieść
życie dostatnie, w którym praca zajmie tylko trzecią część doby.
Takie aspiracje i takie nadzieje są tak dalece u dzisiejszych wyborców
naturalne, że każdy polityk i każde stronnictwo muszą się z nimi
liczyć, jeśli jakikolwiek wpływ w parlamencie zachować chcą, a największą
popularność otrzymać mogą stronnictwa wyznające zasady szczerze
socjalistyczne, to jest dogadzające w zupełności demokratycznemu
pragnieniu zupełnej majątków równości.
Dziś, we wszystkich prawie państwach zwalczają
się nawzajem dwa przeciwne sobie prądy dążące do społecznego przewrotu,
a w każdym z tych obozów są z jednej strony ludzie, którzy głoszą,
że ten przewrót może i powinien spełnić się nagle, za pomocą rewolucji,
kiedy drudzy, bardziej umiarkowani, żądają reform, które by stopniowo
i bez wielkich wstrząsów, za pomocą ewolucji, do tego samego celu
doprowadziły. Rewolucjoniści a ewolucjoniści różnią się tylko co
do taktyki, a tu o taktyce politycznej rozprawiać nie myślę, a wspomnę
tylko, że hasła socjalistyczne posiadają dziś wpływ tak wielki,
iż ludzie w gruncie rzeczy najbardziej zrównaniu majątków przeciwni,
zwykli się przyznawać do tego, że są ewolucjonistami, w duchu jednego
z dwu wielkich stronnictw dążących ostatecznie do społecznego przewrotu,
a po największej części wmówili nawet sami w siebie, że to, do czego
się przyznają, jest ich szczerym przekonaniem. Chcę tu scharakteryzować
obydwa prądy walczące o łaskę tłumów, a ta charakterystyka da się
w kilku krótkich zdaniach wyrazić. Kolektywiści żądają, aby nikt
nie miał osobistego majątku, a każdy ze swego żył zarobku, na podobieństwo
dzisiejszych robotników fabrycznych; indywidualiści żądają przeciwnie,
aby każdy człowiek miał majątek osobisty, a żył z pracy około własnej
roli, własnego warsztatu rzemieślniczego, albo własnego sklepiku,
na wzór dzisiejszych chłopów albo małomieszczan. Kolektywiści uchodzą
powszechnie za bardzo postępowych, nazywają się zazwyczaj socjalnymi
demokratami, są zwolennikami jak największej omnipotencji, jak największego
i najbardziej scentralizowanego państwa i bywają najczęściej nieprzyjaciółmi
wszelkiej pozytywnej religii, zwolennikami zupełnego równouprawnienia
kobiet, wychowania dzieci przez państwo, i nawet wolnej miłości,
albo czegoś bardzo do niej podobnego. Podchlebiają tym wszystkim
namiętnościom, które dotąd w imię religii albo moralności tłumiono,
nie dostrzegając przy tym tego, że chcąc mniej żywotnym instynktom
uczynić zadość, zdepczą najżywotniejsze i uczynią dla wszystkich
życie nieznośnym. Słowem są to bardzo postępowi ludzie. Pośród indywidualistów,
tym tylko, którzy są rewolucjonistami przyznają nazwę postępowców,
i to najskrajniejszych, bo bodaj czy nie anarchistów; zresztą indywidualiści
są zazwyczaj zwolennikami reform, a wrogami rewolucji, a bywa, że
wstępują do stronnictw chcących istotnie podnieść dobrobyt ubogich,
a nie domagających się zaboru mienia bogatych. Wszyscy indywidualiści
są stanowczymi przeciwnikami wszechmocy państwa, pragną utrzymania
rodziny, a zatem także wychowania dzieci w sposób zgodny z wolą
rodziców, a wielu pomiędzy nimi, nie tylko religii pozytywnych nie
zwalcza, ale wprost pod konfesyjnym walczy sztandarem. Ci ludzie
są biegunowym przeciwieństwem socjalistów, i zasługują po największej
części na miano zacofańców, którym przeciwnicy ich szafują hojnie,
w przekonaniu, że tym przezwiskiem można stronnictwo i człowieka
zabić. Sami indywidualiści przybierają najczęściej nazwę demokratów,
albo socjalistów chrześcijańskich, a do nazwy socjalistów mają istotnie
prawo najskrajniejsi pomiędzy nimi, ci mianowicie, którzy się domagają
zupełnego wszystkich majątków rozparcelowania.
Przywódcy socjalnej demokracji po wiecach i
parlamentach są to politycy praktyczni; niecierpliwią się zatem,
kiedy ich się kto spyta, jak ma wyglądać świat, kiedy swoje przeprowadzą
ideały? Nie łamią sobie głowy nad tym, co tam kiedyś będzie; dążą
do władzy, a zatem krytykują bezwzględnie to, co dziś istnieje,
przeciwników przezywają łotrami, radzi stają po stronie malkontentów
wszelkiego gatunku, byle nie byli klerykałami, agitują i organizują
swoich stronników. Z klerykałami pogodzić się nie mogą - bo socjalizm
jest religią; ta religia ma swoją biblię, której przenajświętszymi
księgami są pisma teoretyków kolektywizmu. Trzeba zatem dać pokój
praktykom; nie dręczyć ich niedorzecznymi pytaniami, zajrzeć do
pism teoretycznych, do kolektywistycznej biblii i stamtąd zaczerpnąć
dogmatów mających ludzkość zbawić. W tym tylko bieda, że kanon pisma
świętego jeszcze nie jest ostatecznie ustanowiony, i że sporo jest
heretyków między socjalistami; boję się zatem, że wyłożę jakąś herezję,
zamiast ortodoksji. A muszę o socjalizmie gadać skoro się zabrałem
do roztrząsania najbardziej popularnych teorii, zwanych dziś postępowymi,
a zdaje mi się, że przecie zdołam istotę rzeczy prawowiernie przytoczyć.
Na to jest powszechna zgoda u teoretyków kolektywizmu,
że się należy ťwszystkie narzędzia produkcji uspołecznićŤ. To znaczy po polsku, że trzeba zabrać obecnym właścicielom
ziemię, a zatem pola, lasy łąki i ogrody warzywne, a oprócz tego
bydło i narzędzia gospodarskie; że trzeba podobnież zabrać właścicielom
prywatnym fabryki, maszyny, warsztaty, podobno także sklepy. Własnością
indywidualną mają zostać przedmioty służące do ubrania, do wygody
domowej, do zabawy, i pokarm, który spożywamy; zdaje się że także
dom i ogród, w którym wczasu używamy; czy także pałac i park? Nie
wiadomo. Czy także srebra stołowe? Chyba tak. Czy wreszcie kamienica,
w której właściciel stronom mieszkania wynajmuje? Zdaje mi się że
nie, że takie kamienice trzeba także koniecznie wywłaszczyć. Wszystko,
co wywłaszczono, obejmie na własność państwo; rozumie się nie dzisiejsze
państwo, tylko jakaś rzeczpospolita socjalistyczna przyszłości,
o której powiadają, że będzie czymś w swoim rodzaju doskonałym ale
która będzie bądź co bądź państwem i będzie zatem miała przymioty
dodatnie i ujemne, tak nieodłączne od natury państwa, jak ułomność
i śmiertelność są nieodłączne od natury człowieka. Państwo będzie
musiało tym wszystkim zarządzać samo; nie wolno mu będzie narzędzi
produkcji wypuszczać w dzierżawę, bo to by było powrotem do metod
kapitalistycznych, potępionych nieodwołalnie przez socjalną demokrację.
Będzie tedy istniała chmara urzędników hierarchicznie zorganizowanych,
posiadająca władzę jakiej dotąd na świecie nie było i obarczona
odpowiedzialnością i nawałem pracy, o których nikt wyobrażenia dziś
nie ma!
Urzędnicy zasiadający w biurach naczelnych,
będą tworzyć rząd, choć się ten rząd może rządem nazywać nie będzie,
będą załatwiać wszystko to, co dziś rządy centralne załatwiają,
a oprócz tego będą spełniać ogromne zadanie, przerastające siły
ludzkie, bo będą regulować całą produkcję i cały obrót wszystkich
rzeczy posiadających jakąkolwiek wartość ekonomiczną, rozstrzygając
o tym, który kierunek pracy ma być rozszerzony albo ścieśniony,
jaki ma być stosunek przemysłu do rolnictwa i rozmaitych przemysłów
do siebie, jakie rodzaje produkcji mają być prowadzone sposobem
fabrycznym, w których ma istnieć praca indywidualna, jaki wreszcie
ma być w każdej chwili wzajemny stosunek wartości różnorodnych towarów.
Poniżej będą istnieć, oprócz dzisiejszych władz regionalnych, sądowych
i administracyjnych, urzędy przełożone nad rozmaitymi gałęziami
przemysłu krajowego, pod nimi urzędy zarządzające poszczególnymi
środowiskami produkcji, tudzież podlegli tymże nadzorcy i zarządcy
a wreszcie u dołu piramidy, właściwi robotnicy, albo ludzie wyrządzający
bezpośrednio rozmaite usługi.
Powszechna jest u wszystkich kolektywistów zgoda,
że każdy obywatel - czy towarzysz - bo tak się podobno ťspołecznikŤ nazywać będzie,
podzieli dobę w ten sposób, że będzie pracował osiem godzin, nie
mniej nie więcej, że będzie spał także osiem godzin, a pozostałych
osiem godzin zużyje na jedzenie i zabawę. Na to także powszechna
zgoda, że broń Boże, nie będzie wolno nikogo nagradzać, w jakikolwiek
sposób za sztukę, albo za wykonanie pewnej odmierzonej roboty, że
tylko czas spędzony przy pracy wejdzie w rachubę. Właściwa, naprawdę
konsekwentna ortodoksja kolektywistyczna, spopularyzowana przez
bardzo ładne zresztą, po angielsku napisane powieści, domaga się,
aby nikt nie był wynagradzany za pracę. Każdy obywatel, czy towarzysz,
czy społecznik, czy jak się tam ten przyszły szczęśliwiec nazywać
będzie, miałby prawo do jednakowego utrzymania; otrzymywałby zatem,
począwszy od chwili urodzenia, aż do śmierci, co roku asygnatę na
spożycie towarów jakich bądź, których wartość miałaby stanowić ułamek
wartości całej dorocznej produkcji, a tego ułamka mianownik stanowiłaby
liczba jeden, podczas gdy liczebnik wyrażałby ilość ludzi zamieszkałych
w socjalistycznym państwie. Taka obietnica może się bardzo podobać
niejednemu, ale skoro kto myśleć zacznie, dostrzeże wnet, że to
się daje wprawdzie bardzo łatwo powiedzieć, napisać, wydrukować,
ale że to się zrobić po prostu nie da. Któż by się podjął ciężkich
studiów potrzebnych dla sprawowania obowiązków przełożonego w hierarchii
pracy, gdyby nie miał nadziei, że za te trudy otrzyma także większe
kiedyś wynagrodzenie, kiedy wyższy urząd sprawować będzie? Przy
pracy zbiorowej będzie przecie jakaś karność, jakiś nadzór, choć
zapału na pewno nie będzie; ale jedno z dwojga: albo praca indywidualnie
bez nadzoru wykonywana będzie zabronioną - lub za prostą zabawę
poczytaną, a wtedy nie wiem co się stanie z nauką, ze sztuką, z
literaturą, a nawet z lepszym rzemiosłem? - albo też taka praca
będzie dozwoloną, a wtedy gotowym się założyć, że każdy obywatel
poczuje się do powołania naukowego, artystycznego, albo literackiego
i osiem godzin pracy będzie spędzał na rozmyślaniu nad głębokimi
zagadnieniami, albo na czerpaniu natchnienia; a każdy wie, że przy
tego rodzaju zajęciach nie można żądać wykazania się rezultatem,
i to tym bardziej, że wynagrodzenie od sztuki z góry będzie zabronione,
okrzyczane, potępione, jako obrzydliwa, kapitalistyczna zdrożność.
- Oczywiście nie będzie nikogo wolno karać za próżniactwo, w ogóle
za nic nie będzie wolno karać w postępowym społeczeństwie, w którym
ogromna większość ludzi będzie zupełnie normalną i będzie wiedziała,
że wszelki występek jest wynikiem jakiejś anormalnej psychozy, za
której skutki człowiek anormalny nie odpowiada. Kto jakąkolwiek
spełni zbrodnię, ten dostanie się do sanatorium, w którym będzie
się cieszyć tym samym utrzymaniem, jak ludzie normalni. Zatem próżniaków
będą prawdopodobnie także zamykać do sanatorium, w którym będą dalej
wygodnie próżnować. Sądzę, że każdy człowiek normalny będzie w tych
okolicznościach chciał próżnować, aby się dostać do sanatorium i
tam dalej próżnować, wprawdzie anormalnie, ale bezpiecznie i wygodnie.
Ludzie nie są aniołami i ludzie normalni będą
chyba przeciętnymi ludźmi, aniołami wcale nie będą. Jeśli ktoś pragnie,
aby ludzkie a nie anielskie społeczeństwo nie zmarniało wśród próżniactwa
i nieuctwa, musi zachęcać do pracy nagrodą, karą od próżnowania
odstręczać. Kijem można by w kolektywistycznym społeczeństwie napędzać
ludzi do pracy prostej, do roboty grubej, wykonywanej źle, jak za
pańszczyznę: ale wszechobecności kija chyba żaden socjalny demokrata
tłumom swoich zwolenników przyrzekać nie będzie, a w dodatku kij
nikogo do pracy umysłowej, ani do pracy nadzorującego nie przymusi,
a bez pierwszej cywilizowanego, bez drugiej żadnego społeczeństwa
być nie może. Zatem rozważniejsi kolektywiści wiedzą dobrze, że
ludzie w socjalistycznej rzeczpospolitej, choć nie będą płatni od
sztuki, muszą być wynagradzani rozmaicie. Kto wyrabia dzieła, albo
sprawuje urzędy wymagające wyższego wykształcenia, albo rzetelnego
talentu, musi otrzymywać wyższe wynagrodzenie od zwykłego robotnika,
a próżniak musi być tym ukarany, że nie będzie miał co jeść. Więc
kolektywistyczne państwo, jeśli ma istnieć, musi się doczekać tej
hańby, że będą urzędnicy i funkcjonariusze różnych stopni, różnie
wynagradzani za swoją ośmiogodzinną pracę, tak samo jak w dzisiejszym
państwie kapitalistycznym, co gorsza, że dzieła sztuki i literatury,
że odkrycia i wynalazki, że nawet lepsze produkty przemysłowe, będą
koniecznie i jedynie płatne od sztuki, że konieczność sprawi, iż
dobry lekarz, inżynier albo artysta będą pobierać bardzo wysokie
honoraria, i że pensje wyższych urzędników trzeba będzie także wyśrubować
na poziom mniej więcej tym honorariom równy, a to dlatego, że zabrakłoby
inaczej zdolnym ludzi w urzędzie.
Widzimy tedy, że przeprowadzenie programu kolektywistycznego
takie, które by nie sprowadziło na społeczeństwo powszechnego zastoju
i nieuchronnej barbaryzacji, nie mogłoby spełnić nadziei dzisiejszych
socjalistycznych towarzyszy, nie zrównałoby stanów, przeciwstawiałoby
owszem robotników poprzestających na bardzo skromnej wyrobniczej
płacy, przełożonym cieszącym się dostatnim a u najwyższych szczebli
więcej jak dostatnim utrzymaniem. Postęp osiągnięty zależałby na
tym, że każdy musiałby pracować, że nie byłoby ludzi żyjących bez
pracy, i nie produkujących, giełdowych spekulantów. W teorii przynajmniej
dałby się ten postęp osiągnąć i nie przeczę, że to by był postęp
rzeczywisty, tylko że i ten krok naprzód nie wydaje się pewnym,
jak to jeszcze wykażę. Pewnym jest natomiast to, że produkcja społeczna
kierowana przez urzędników, przez biurokrację, nie byłaby tak wytwórczą
jak dzisiejsza produkcja, kierowana przez właścicieli, których cała
egzystencja zależy od pomyślnego tej produkcji rozwoju. Całe doświadczenie
dziejowe świadczy, że państwo jest złym administratorem, że zarządza
przedsiębiorstwami ekonomicznymi w sposób kosztowniejszy, a z mniejszym
rezultatem od ludzi prywatnych. Jest to prawdą, nawet w porównaniu
z wielkimi majątkami albo przedsiębiorstwami, choćby nawet akcyjnymi,
w których oficjaliści urzędników państwowych bardzo przypominają,
a tylko nadzór naczelny spoczywa w ręku ludzi, bezpośrednio zainteresowanych
w powodzeniu przedsiębiorstwa. Nawet wielkie fabryki, kopalnie i
gospodarstwa przemysłowe szłyby zatem kulawo w kolektywistycznym
państwie. Gałęzie produkcji wymagające ciągłej, bezpośredniej uwagi,
zamiłowanego w swoim zawodzie właściciela, nie tylko wszelki przemysł,
choćby trochę artystyczny, ale nawet wyrabianie sprzętów istotnie
dobrych i odzieży istotnie porządnej, nie tylko hodowla kwiatów,
lepszych warzyw, rasowego bydła lub drobiu, ale nawet staranna uprawa
roli, nie związanej bezpośrednio z wielkim przemysłowym przedsiębiorstwem,
musiałyby chromać ze wszystkim, stałyby się niezadługo niepodobieństwem.
Jeśliby zrobienie wynalazku nie przynosiło już korzyści majątkowych
wynalazcy, albo przynosiło jemu korzyści nie tak znaczne jak dziś,
zwalniałoby zrazu, ustałoby wreszcie robienie wynalazków, a kolektywistycznie
produkowane maszyny i narzędzia stawałyby się prawdopodobnie coraz
mniej doskonałymi zrazu, coraz z czasem gorszymi. Wprowadzenie kolektywistycznego
systemu nie mogłoby się obejść bez wstrząsu ekonomicznego, sprowadzającego
bezpośrednio pewne, dość znaczne nawet zubożenie społeczeństwa.
To społeczeństwo straciłoby przy tym zapał, z chciwości wynikły,
który dziś zwykł szybko goić rany, naprawiać straty, z przemijających
klęsk wynikłe; Społeczeństwo pozostałoby zatem uboższym jak niegdyś,
być może, ubożałoby odtąd nieustannie, z pewnością nie bogaciłoby
się tak szybko, jak się dziś bogaci. Korzyść wynikła z zaniku próżniaków
zostałaby najzupełniej skreślona przez zanik osobistej energii wytwórczej;
a absolutne, albo choćby tylko względne zubożenie powszechne, byłoby
nie już postępem, tylko stanowczym krokiem w tył, który by pracujące
klasy, o małych dochodach najciężej odczuły. I nie byłby to jedyny
wsteczny skutek zwycięstwa demokracji socjalnej.
powiadają,
że wszyscy urzędnicy rzeczpospolitej socjalistycznej będą przez
swoich podwładnych, głosowaniem powszechnym i to na rok jeden wybierani.
Tymczasem, ani zarząd sprawami ekonomicznymi państwa, ani zarząd
jakimkolwiek przedsiębiorstwem nie może być sprawowany przez kogo
bądź, nie może się zmieniać co roku, i jeśli nie ma w bardzo krótkim
czasie do powszechnego doprowadzić bankructwa, musi pozostawać stale
w ręku człowieka zawodowo wykształconego, zdolnego wykonywać daleko
idące plany i posiadającego nad podwładnymi urzędnikami, czy oficjalistami
te władzę, która może jedynie dać prawo mianowania urzędników, odprawiania
tychże i udzielania awansów. Jeśli diabli wszystko wziąć nie mają,
wybór będzie zatem czczą formalnością, a istotną władzę będą mieli
ludzie dobrze płatni, którzy będą mogli także swoim dzieciom dać
staranne a zawodowe wychowanie, tak, że z biegiem czasu powstanie,
tak jak w każdej biurokracji powstaje, dziedziczna, rządząca klasa,
a nawet zarząd pojedynczymi fabrykami lub gospodarstwami, będzie
najczęściej przechodził z ojca na syna, lub zięcia, jako na ludzi
najlepiej obznajomionych z warunkami miejscowymi. Władza tych kolektywistycznych
urzędników będzie ogromną, skoro byt cały każdego obywatela od ich
woli będzie zależał, a natura ludzka musiałaby nadzwyczajnej doprawdy
zmianie ulec, gdyby taka władza władców nie skusiła do wszelkiego
rodzaju nadużyć, do zupełnego ujarzmienia podwładnych, i obracania
osiągniętych dochodów na swoją przede wszystkim korzyść. Comte marzył
o feudalizmie przemysłowym, jako o przyszłym ustroju społecznym,
i taki feudalizm musiałby koniecznie w państwie kolektywistycznym
nastać, przywracając stan pośredni między średniowiecznym poddaństwem
a starożytną niewolą i cofając tym samym ludzkość wstecz, o wieków
kilkanaście. Przeszkodzić temu, mogłaby chyba ciągła agitacja, oddająca
mienie społeczne, w ręce coraz to nowego demagoga; walka polityczna,
powołująca na stanowiska naczelne ludzi nie mogących swojemu zadaniu
sprostać. Tam gdzie by cała egzystencja obywateli spoczywała w ręku
rządowym, musiałaby taka swawola, przezywana zbyt często wolnością
polityczną doprowadzić do katastrofy ekonomicznej, którą sobie wyobrazić
trudno.
Socjaliści zwykli omijać pytanie, co się stać
ma z kapitałem ruchomym, z gotówką i rozmaitymi papierami, posiadającymi
dziś wartość gotówki, w chwili, w której tak zwane narzędzia pracy
wytwórczej uspołecznionymi zostaną? Jeśliby pozostawiono gotówkę
i papiery w ręku prywatnych właścicieli, musiałoby wywłaszczenie
ziemi, fabryk i domów nastąpić za należytym wynagrodzeniem, gdyż
byłoby inaczej krzywdą wyrządzoną dawnym właścicielom, a uprzywilejowaniem
tych właśnie, którzy próżnując, żyją z odsetek, i którzy by odtąd
tworzyli klasę majętną, wśród nowego społeczeństwa. Jeśli program
radykalnego socjalizmu ma być wykonanym istotnie, trzeba nie tylko
kapitalistów wielkich i małych pozbawić majątku posiadanego w chwili
zaprowadzenia nowego ustroju społecznego, trzeba prócz tego uniemożliwić
na przyszłość wszelkie zaoszczędzenie gotówki, mogące nową klasę
kapitalistów prywatnych wytworzyć. Cel ten da się osiągnąć. Najpierw
trzeba zaprowadzić w państwie pieniądz, którego wartość gaśnie do
roku, i takimi pieniędzmi, czy znaczkami wypłacać pensję, do której
każdy obywatel prawo mieć będzie; używania obcych pieniędzy trzeba
jak najsurowiej w granicach państwa kolektywistycznego zabronić;
państwo wywłaszczy banki, koleje i wszelkie przedsiębiorstwa akcyjne,
a depozyty wróci, kupony i dywidendy wypłaci zagranicznym jedynie
wierzycielom i właścicielom krajowych papierów wartościowych, samo
zaś wstąpi w miejsce obywateli swoich, posiadających wierzytelności
lub renty za granicą.
Oczywiście, że gdyby rewolucja socjalna w jednym
tylko kraju albo w kilku krajach zwyciężyła, powszechną nie była,
musiałoby społeczeństwo w chwili dokonania tej rewolucji znaczne
bardzo ponieść straty, bo niepodobna by było przeszkodzić emigracji
wszystkich prawie kapitalistów, którzy by, chcąc zachować mienie,
obce przyjąć musieli poddaństwo, a państwa ościenne chętnie by takich
przyjmowały obywateli, i upominałyby się o ich prawa, chcąc tym
sposobem własne społeczeństwo kosztem kolektywistycznego wzbogacić.
To względne ubóstwo mogłoby się rychło powiększyć, przy niekorzystnych
dla państwa kolektywistycznego koniunkturach, albo przy mniej szczęśliwym
gospodarstwie, przy zmniejszonej niezawodnie wytwórczej energii,
a stać by się mogło, stałoby się prawdopodobnie, że wszyscy mieszkańcy
kraju rewolucją socjalną uszczęśliwionego zamieniliby się w ludzi
odrabiających, wśród powszechnego ubóstwa, pańszczyznę dla wierzycieli
mieszkających za granicą. Los ten spotkałby najpewniej mieszkańców
kraju uboższego, który by u siebie rewolucję socjalną przeprowadził,
będąc już wpierw dłużnikiem społeczeństw bogatszych. Nie lepiej
wyglądałoby w kraju bogatym, po dokonaniu takiej rewolucji. Najbogatsze
społeczeństwa dzisiejsze tym są bogate, że bywają wierzycielami
całego świata; ten nawet, który sam wierzycielem nie jest a z pracy
rąk swoich żyje, zawdzięcza swój dobrobyt, wysoką płacę, którą pobiera,
bogactwu współobywateli. Gdyby się odbyła rewolucja społeczna, w
bogatym jedynie kraju, wynieśliby się niezawodnie z tego kraju wszyscy
właściciele obcych wierzytelności; gdyby ład kolektywistyczny we
wszystkich krajach świata równocześnie zaprowadzono, utraciłyby
te wierzytelności wszelką wartość. Kraj bogaty straciłby ze wszystkim
swoją ekonomiczną przewagę, a tylko masowa emigracja w okolice bezludne,
ochroniłaby mieszkańców miast olbrzymich od śmierci głodowej. Co
dziwniejsze, upadek bogatego społeczeństwa nie wyszedłby na korzyść
jego ościennych dłużników, mimo to, że byliby uwolnieni od spłaty
odsetek i kapitału dłużnego; owszem cały rodzaj ludzki zubożałby,
poniósłby niepowetowaną szkodę, wskutek tego, że niezliczone bogactwa
zmarniałyby wraz z ruiną fabryk, miast i naturalnie także intensywnych
gospodarstw, zaopatrujących fabryki i miasta kraju bogatego niegdyś
i ludnego, a wskutek nastania zbawczej socjalizmu ery, zubożałego
i opustoszałego.
Uniemożliwienie oszczędności zabezpieczającej
starość i gotującej lepszą dolę dzieciom, musiałoby najgorszy moralny
wpływ wywrzeć na wszystkich obywateli państwa. Ogół, nie mogący
marzyć o zajęciu wyższych stanowisk, zapewniających lepsze utrzymanie,
a pewny tego, że w każdym razie zwykłe utrzymanie robotnika dostanie,
zniechęciłby się do wszelkiej pracy, robiłby tylko pod przymusem
i tak długo, póki by pozostawał pod okiem nadzorcy, mogącego dotkliwe
wymierzyć kary. Wyżsi a lepiej płatni urzędnicy przeputaliby zawsze
swoje utrzymanie roczne, a wobec tego, że niewielu pragnie szlachetniejszej,
umysłowej zabawy, nabywałyby wszystkie gorsze a niższe skłonności
natury ludzkiej coraz większej siły. Skończyłoby się na rozpasaniu
i na tym, że ten, kto by sumiennie pracował, a chwil wolnych na
hulance nie spędzał, stałby się powszechnym pośmiewiskiem. Rodzaj
ludzki musiałby ubożeć, a tracąc hart moralny, nabyty wskutek przezornego
liczenia się z przyszłością, musiałby się szybko ku barbarzyństwu
toczyć. [...]
Wszelki socjalizm jest przynętą, którą się tłumy
łowi, na demagogów wędkę. Demagog pokazuje tłumom bogactwa majętnych,
jako łup, i porywa rzeszę do wstępnego boju, w którym sam dla siebie
chce zdobyć panowanie, a tłum ciągnie do bitwy, słucha wodza, jak
swoich królów słuchały barbarzyńskie drużyny, które ciągnęły na
Rzym. Każdy barbarzyńca spodziewał się zdobyczy, a każdy socjalistyczny
towarzysz i każdy chłop podburzony do pełnienia gwałtów agrarnych,
przyjmuje na siebie wzmożony chwilowo niedostatek i cierpienia bez
liku, w nadziei, że po zwycięstwie nie będzie już miał nikogo nad
sobą w społecznej piramidzie, a sam opływać będzie w dostatku. Jeśli
zwycięży, zawiodą go obie nadzieje. Zamieni siekierkę na kijek,
i zamiast dzisiejszego chlebodawcy i dzisiejszych urzędników, dostanie
przełożonego w osobie dzisiejszego demagoga, który posiądzie władzę
jakiej nikt dziś na ziemi nie ma, a wykonywać ją będzie bez owej
pobłażliwej słabości, która cechuje dziś ludzi zajmujących wyższe
stanowiska w świecie, o którego żywotnej sile sami zwątpili. Majątek
tych, tak zwanych majętnych, którzy mają powyżej tysiąca pięciuset
franków dochodu rocznego z własności dającej się przekazać, i którzy
by się zatem musieli majątkiem dzielić, stanowi tak małą część majątku
ogólnego, że na obrazku unaoczniającym stosunek, suma mienia majętnych
wygląda w każdym kraju, obok sumy mienia ubogich, tak jak sakiewka
do przechowywania monet, obok worka na cetnar metryczny pszenicy,
przy czym pominięto wzgląd, że o wiele największą część majątku
społecznego stanowią ręce i nogi a może przede wszystkim głowy,
to jest siła fizyczna robotnika ręcznego, a siła intelektualna pracownika
umysłowego. Po zaborze wielkich i średnich majątków, zadziwią się
zatem towarzysz i chłop zbałamucony tym, że tak mało im padło w
udziale, tym, że zaledwie poczują polepszenie swego losu. A że sama
rewolucja zniszczy wielką część społecznego mienia, że zarobku wszystkim
ubędzie, że każdy system socjalistyczny musi powstrzymać, jeśli
nie cofnąć rozwój wytwórczości społecznej, więc potomkowie zwycięzców
w walce rewolucyjnej, nie będą bogatszymi od swoich przodków, ślęczących
pod niegodziwym jarzmem kapitalistycznej niewoli. Wodzowie ludu,
demagogowie zdobędą dla siebie na gruzach starego społeczeństwa
więcej jak królewską władzę. Czy ją zdołają utrzymać? Wątpię. Lud
pozna rychło, że go oszukano, a przywykłszy do gwałtów, zwycięskim
wodzom swoim nie przebaczy; obali ich, tak jak oni poprzedników
swoich obalili, a znajdą się zawsze ambitni a niezadowoleni, którzy
lud do szturmu poprowadzą, aby władzy używać, choćby przez chwilę,
a potem przed nowymi ustąpić zdobywcami. Nastąpi ciąg rewolucji
nieprzerwany, który wreszcie zupełną przyniesie anarchię, cywilizację
zniszczy, ubóstwo i ciemnotę zrodzi, nowe sprowadzi średnie wieki.
Tylko że do tego daleko - i że to się może nigdy nie stanie, skoro
zwycięstwo skrajnych demagogów da się jeszcze odwrócić, a stare
społeczeństwo niespożyte dotąd posiada siły. A jeśli się powiedzie
rewolucja społeczna, jeśli się dzieło zniszczenia dokona, to przecie
nie wszędzie równocześnie; znajdą się kraje, w których może nie
będzie żyć naprawdę, nie będzie się rozwijać, ale w których przetrwa,
podobna do mumii, albo raczej podobna do tych ziaren pszenicy, które
się znajdują po staroegipskich grobowcach, a które przesadzone do
żyznej roli, nowe z siebie wydają życie. Znajdą się także narody,
albo przynajmniej ułamki narodów, zdrowe, wierzące w cnotę, wierne
zasadom, bez których życia społecznego nie ma, i będą żyzną rolą,
w której ziarna przez obumarłą cywilizację przekazane, plon zdrowy
i bujny przyszłym wydadzą pokoleniom. Bo w tym tkwi prawo postępu,
że kiedy ogień zniszczenia spada na rozszalałe Sodomy i Gomory,
wystarczy pięciu sprawiedliwych, aby zagładę odwrócić, a jeśli jeden
tylko sprawiedliwy, jeden tylko Lot, znajdzie się w potępionym społeczeństwie,
nie wybawi wprawdzie skazanych przez własne szaleństwo, nie odwróci
klęski, ale sam wraz z rodziną swoją ujdzie śmierci, stanie się
nowego życia początkiem i potomstwu swemu przekaże wszystko, co
zapamiętał, to wszystko, co w zburzonych Sodomach służyło nie ku
występkowi, nie ku rozpasaniu ubóstwionego, coraz bardziej zbydlęciałego
samolubstwa, a ku wzmożeniu wiedzy ludzkiej i ku wzmocnieniu plemienia
nie myślącego o sobie tylko i o krótkotrwałej rozkoszy śmiertelnej,
marnej, samolubnej, zmysłowej, ludzkiej jednostki.