Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Oskar Halecki - Ekspansja i tolerancja
.: Data publikacji 27-Wrz-2005 :: Odsłon: 1564 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

(tekst ukazał się w pracy zbiorowej Przyczyny upadku Polski, Kraków 1918)

Rozbiór Polski był w dziejach wielkich państw europejskich czymś wyjątkowym i niezwykłym. Stąd pozornie bardzo logicznym był wniosek, że przyczyny jego szukać należy w tym, co było wyjątkowym i niezwykłym już w poprzedniej historii państwa polskiego. W niej zaś jedno przede wszystkim zjawisko zwraca uwagę jako jedyne wprost w dziejach powszechnych. Jest to przemiana Polski piastowskiej w Rzeczpospolitą z dwóch ostatnich wieków jej istnienia, zbudowaną na odmiennym podłożu geograficznym, zespoloną z różnych narodów na gruncie sprzecznych tradycji politycznych, obcych sobie języków, rozbieżnych kultur, wrogich wiar. Dokonała się ta przemiana w ciągu epoki jagiellońskiej. Formą jej: zdumiewająca ekspansja. Imię jej: Unia.
Czyż ona to właśnie, fakt niebywały w historii innych państw, spowodowała państwa polskiego niebywałą ruinę? Czy Unia zgubiła Polskę?
Nieraz już odpowiadano twierdząco na to pytanie. Rozwiązanie dręczącej zagadki naszego tragicznego losu proste na pozór i przekonujące. A przecież więcej zadaje nam bólu od wszystkich innych, które przyczyn upadku szukają w nas samych. Wszak, jeśli to prawda, to obalić nam trzeba nie tylko teoretyczna konstrukcję naukową naszej historii. To trzeba nam podrzeć sztandar górnych wspomnień, za którym pokolenia narodu szły, pełne wiary w dzieło przodków i podziwu dla nich. Wtedy praca wieków była jedną pomyłką fatalną; jednym wielkim fałszem cały, nasz pogląd na przeszłość, a wszelka tradycja nic nie warta, gdyż okłamała duszę narodu w najważniejszym zagadnieniu jego dziejów.
Właśnie dlatego jednak każdy z nas, nie tylko fachowy historyk, chciałby wiedzieć, jakie to właściwie przełomowe odkrycia źródłowe, jakie świeże zdobycze nauki, obaliły tradycyjny pogląd na problem Unii? I oto ze zdumieniem dostrzegamy, że żadnych konkretnych faktów mu nie przeciwstawiono, a to z tego bardzo prostego powodu, że Unię potępiono, zanim ją naukowo zbadano, nawet zanim się pojawiły pierwsze studia monograficzne nad jej początkami. A do ostatnich czasów - co prawda w publicystyce częściej, niż w nauce - wyrok ten powtarzano, choć drobiazgowa praca historyczna nad fragmentami problemu naszej ekspansji w niczym go nie usprawiedliwiała. Nad fragmentami, bo synteza całości Unii nie tylko politycznej, ale i kulturalnej, nie tylko narodowej, ale i religijnej, dziś się zaledwie wyłania z pracowni specjalistów, ani zaś w części nie stała się jeszcze własnością wykształconego ogółu.
Stąd, gdy dotychczas wybierano między uwielbieniem a potępieniem Unii, nie wybierano nigdy między urojeniem a prawdą naukowa, lecz między jednym rozumowaniem a drugim. Za pierwszym zdawał się ukrywać szowinizm patriotyczny, drugi zalecał trzeźwy krytycyzm, a potwierdzał powszechny niemal sąd uczonej zagranicy. Ale zgodność z poglądem obcych uczonych nie tyle uspokajała sumienie naukowe polskich krytyków Unii, co raczej niepokoiła ich sumienie narodowe. Wszak i w tym wypadku ci, którzy w pewnej właściwości dawnej Polski upatrywali powód jej upadku, niemniej ją kochali od tych, którzy ją idealizowali. Dlatego, twierdząc, że Unia nas zgubiła, nie piętnowali jej twórców ani jako złych polityków, ani jako gwałcicieli innych narodów, przyznając, że ich postępowanie było w danych chwilach koniecznością dziejową. Taki jednak wniosek jest właściwie najsmutniejszy, i już nie boleść, nie zdumienie, lecz niedowierzanie wzbudzić musi: czyż już w XIV wieku wyrok śmierci był nam pisany?
Może i dziś jeszcze nie gotowa odpowiedź niechybna na wszystkie te wątpliwości. Ależ czy naród ma czekać, aż jego historycy ostatni w tej sprawie wyczerpią dokument? Kto na zagadnienie tak decydującej wagi choć trochę światła rzucić może, ten ma obowiązek, ile sił mu starczy, przybliżyć tę chwilę, gdy ogół społeczeństwa stanie przed własną przeszłością nie z niejasnym, choć miłym rozmarzeniem, ani z bolesnym, a może zbytecznym sceptycyzmem, ani z obojętnością wreszcie, ale w spokoju pewnej wiedzy i świadomości, której podstawą sumienny wysiłek badawczy, a wynikiem miłość czynna i ofiarna.
Ekspansja Polski poza pierwotne, etnograficzne granice, śmiało rysowana w programie politycznym pierwszych Bolesławów, zaczęła się od razu, gdy po epoce podziałów ich państwo w głównym zrębie zrosło się na nowo. Skromnym jej początkiem, to zajęcie Rusi Czerwonej przez Kazimierza W. Kamieniem węgielnym - układ krewski, przyłączający do Polski litewskie i ruskie ziemie Jagiełły. Podczas dwuwiekowych sporów o jego interpretację toczy się podwójna walka orężna o utwierdzenie terytorialne zjednoczonego państwa, wre podwójna praca duchowa nad jego utwierdzeniem ustrojowo - kulturalnym.
Jednym celem walki zewnętrznej było utrzymanie całości państwa wobec pretensji Moskwy do jego ziem ruskich. Drugim musiało być opanowanie ujść wielkich dróg wodnych, których dorzecza tworzyły naturalne podłoże Polski, Litwy i Rusi, a leczyły się w pomost między morzem Bałtyckim a Czarnym. Były to - skoro z dorzecza Odry Polskę już przedtem przeważnie wyparto - Wisła, Niemen i Dźwina, Dniestr i Dniepr.
Celem pracy wewnętrznej była jedność państwa. Przeszkadzały jej różnice, dzielące jego części składowe, wśród nich zaś dwie zasadnicze: ustrojowa między państwem polskim a państwem litewskim, i kulturalna między Polską etnograficzna a Rusią, która już przed Unią kulturalnie opanowała większość etnograficznej Litwy. Środkiem dla usunięcia pierwszej z tych różnic była asymilacja ustrojowa W. Księstwa litewskiego; dla usunięcia drugiej, której podstawą była różnica wiary, pozyskanie Rusi dla katolicyzmu przez pracę misyjną - jak na pogańskiej Litwie - lub unię kościelną.
Dokonanie tych wielkich zadań na zewnątrz i na wewnątrz utrudniał, choć w porównaniu z nimi drugorzędny, spór o formę unii politycznej. I on również miał charakter podwójny, terytorialny i ustrojowy. Toczył się bowiem o rozdział obszaru państwa między jego części składowe i o wzajemny stosunek prawny tych ostatnich.
Gdy go wreszcie rozwiązano w r. 1569, wspomniane zadania, które, wypłynąwszy z połączenia Polski z Litwa i Rusią, były warunkiem jego trwałości, były załatwione w bardzo różnym stopniu. Ujście Wisły, odzyskane w r. 1466, zabezpieczono równocześnie z unia lubelską przez wcielenie Prus królewskich do Korony. Opanowanie ujścia Niemna, niezabezpieczone należycie w r. 1525, w r. 1569 stało się iluzorycznym przez dopuszczenie linii elektoralnej domu brandenburskiego do udziału, przy inwestyturze nowego księcia pruskiego. Za to osiem lat przedtem pozyskano ujście Dźwiny, a teraz uregulowano stosunek Inflant do Polski i Litwy. Brzegi czarnomorskie były stracone; ale hołd Bohdana mołdawskiego dowodził, że jeszcze w r. 1569 dawna droga, którą zmierzano do ujścia Dniestru, nie zamknęła się ostatecznie, a zaraz po unii lubelskiej pierwsza organizacja Kozaczyzny miała stworzyć nową możliwość, utrzymania przy Rzeczypospolitej bezpańskich na razie stepów nad dolnym Dnieprem, z których wyparły Litwę napady tatarskie. Forma zaś terytorialna i ustrojowa, jaką Unii nadano, miała przygotować odzyskanie siłami dotychczasowych strat Litwy na rzecz Moskwy w ziemiach ruskich.
Nastąpiło to rzeczywiście za Batorego i Zygmunta III. W r. 1618 Polska osiągnęła maksimum swej ekspansji. Zwrot spowodował wielki - po wielu mniejszych - bunt Kozaczyzny pod Chmielnickim. Bezpośrednio bowiem doprowadził do utraty lewobrzeżnej Ukrainy z Kijowem i ostatecznego odcięcia Polski od Czarnego Morza; pośrednio zaś umożliwił równoczesny atak wszystkich jej wrogów, który ją pozbawił Czernichowa i Smoleńska, ujścia Dźwiny i resztek zwierzchnictwa nad ujściem Niemna. Mimo to Rzeczpospolita ťpotopŤ przetrwała. Wyszła z niego uszczuplona, w niekorzystnych granicach, na wewnątrz jednak bardziej jednolita, niż przedtem, gdyż w doli i niedoli dojrzały tymczasem i przeszły próbę ogniową kryzysu rezultaty pracy wewnętrznej, do której zmusiła Polskę jej ekspansja.
Z dwóch głównych zadań tej pracy wewnętrznej pierwsze spełniono z nadzwyczajnym; zupełnym sukcesem. Program asymilacji ustrojowej W. Księstwa litewskiego, sformułowany już w rok po chrzcie Jagiełły w pierwszym przywileju społeczeństwa litewskiego, urzeczywistnił się w przeddzień unii lubelskiej w wielkiej reformie związanej z wydaniem drugiego statutu litewskiego. Stąd, choć ta unia nie ziściła w pełni inkorporacyjnego programu układu krewskiego, W. Księstwo zrosło się z Koroną tak silnie, że gdy konstytucja 3 maja zniosła jego odrębność, stwierdziła tylko prawnie istniejący od dawna stan faktyczny.
Drugie zadanie, bez porównania większe napotykało trudności. Podczas gdy pogańska Litwa rychło przyjęła w całości wiarę katolicką, na Rusi tylko jednostki porzucały schizmę dla obrządku łacińskiego. Dlatego niemal od początku unii politycznej dawna myśl przywrócenia jedności Kościoła przez unię religijną żywy znajduje odgłos w Polsce i na Litwie. W XV wieku myśl ta, podjęta przez wielkie sobory, pozornie pozyskała we Florencji w r. 1439 cały kościół wschodni, ale niebawem upadła nawet tam, gdzie oba obrządki w jednym stykały się państwie, pod berłem Jagiellonów. Ostatni raz przed długą przerwą w pracy na tym polu odżyła chwilowo na progu XVI wieku, wieku reformacji. Reformacja mimo złudnego hasła o jednym na całe państwo kościele narodowym, nowe w dziedzinie religijnej, podstawie życia kulturalnego, przyniosła rozbicie. Wprawdzie dla wielu schizmatyków jej sprzeczne nauki były droga, którą weszli w świat kulturalny zachodu, ale pozostał po reformacji nowy czynnik, podkopujący duchową jedność państwa, słaby, lecz politycznie niebezpieczny aż po ostatnie dni Rzeczypospolitej. Gdy jednak w ostatniej ćwierci XVI wieku przewagę odzyskał katolicyzm, mógł powrócić do dzieła unii religijnej z Rusią. Unia brzeska miała usunąć rozłam religijny między Polską a Rusią, lecz nieprzyjęta przez całą Ruś, wśród niej samej wywołała rozłam nowy. Dyzunię podkopał dopiero związek jej sprawy z powstaniem kozackim. ťRuina Ť, przez nie wywołana, sprowadziła wszystką niemal Ruś, która wytrwała przy Rzeczypospolitej, do katolicyzmu obu obrządków. Resztki dyzunii, które pozostały po synodzie z 1720 r., znalazły się z resztkami protestantyzmu we wspólnym obozie dysydenckim. Poza tym kulturalna jedność państwa nie ustępowała politycznej.
Wpłynął na to i fakt, że równolegle z pracą asymilacji ustrojowej i religijnej jego części składowych dokonała się też stopniowo a samorzutnie asymilacja językowa w formie polonizacji, obejmującej całą niemal warstwę społeczną, która wówczas polityczną i kulturalną odgrywała rolę. Polonizacja szlachty jedność państwową uzupełniła narodową. Odrębność narodowa niepolskich mas ludowych mogła się stać niebezpieczną dla jedności Rzeczypospolitej, gdyby ona przetrwała do wieku XIX, wieku demokratyzacji społeczeństwa. Skoro ją zaś przedtem rozebrano, jest bez znaczenia dla kwestii jej upadku.
Za to z innych zagadnień, które ekspansja Polski wprowadziła do jej dziejów, te wszystkie, których nie rozwiązano pomyślnie, można istotnie z tym upadkiem wprowadzić w związek przyczynowy. Trzeba nam więc odpowiedzieć na rozstrzygające pytanie, o ile by się te zadania, którym siły Polski nie sprostały, wcale nie wyłoniły, gdyby nie przekroczyła swych pierwotnych granic, i o ile sposób, w jaki rozwiązano inne, był odpowiednim i korzystnym.
Na samym początku z jedną zasadniczą spotykamy się wątpliwością. Czy sam fakt rozszerzenia się państwa na obce obszary, przerastające je rozległością i ludnością, był jako taki wspaniałym sukcesem, czy też krokiem nieoględnym, niebezpiecznym, który cały dalszy rozwój musiał kierować na niepewne tory?
Porównywano nieraz ekspansję Polski z ekspansją kolonialną, innych państw europejskich. Gdyby ta analogia była dokładna, wypływałby z niej wniosek, że sam fakt ekspansji był w dziejach Polski takim samym dowodem sił żywotnych i drogą do potęgi, jak polityka kolonialna w dziejach innych narodów. Z tym tylko zastrzeżeniem, że może państwo polskie podjęło tę politykę na zbyt wczesnym stopniu własnego rozwoju.
Tymczasem jednak pozorną analogię osłabiają dwie bardzo doniosłe różnice. Nazwą kolonii określa się zwykle zdobycze dalekie, zamorskie, pozbawione bezpośredniej łączności z krajem macierzystym. Nadto chodzi w tych wypadkach o władzę nad ludami, których kultura jest albo całkiem pierwotną, albo tak zasadniczo różną od europejskiej, tak niezdolną do rywalizowania lub współdziałania w zakresie państwowości, że skazana na bezwzględną przewagę polityczną zdobywców, jak w Indiach, albo nawet na wyniszczenie, jak w Meksyku lub w Peruwii. Z obu względów niepodobna porównać naszych ziem litewsko - ruskich z koloniami Anglii lub Holandii, Francji lub Hiszpanii.
Łatwo wskazać przykład, gdzie przy ekspansji kolonialnej państwa europejskiego odpada jedna ze wskazanych różnic od naszej. Rosja, jeszcze jako Moskwa, skolonizowała ziemie, graniczące bezpośrednio z jej obszarem pierwotnym. Niebywałe jej rozszerzenie, które w sto lat zaledwie po zdobyciu Kazania i Astrachania osiągnęło Ocean Spokojny, dowodzi niezbicie, że taka kolonizacja jest o wiele łatwiejsza od zamorskiej. Jedna więc z cech charakterystycznych naszej ťkolonizacji Ť mogła ją uczynić chyba tylko wygodniejszą i bezpieczniejszą.
Daremnie za to w dziejach Moskwy, a również i zachodnich potęg morskich, szukalibyśmy drugiej cechy, wyróżniającej ekspansję Polski. Z kulturą pierwotną spotkaliśmy się tylko na Litwie etnograficznej. A i tam kultura rodzima, choć we wszystkich innych dziedzinach zaledwie o niej mówić można, w jednej, a mianowicie właśnie w państwowo - twórczej, rozwinęła się niebywale szybko. Na ogromnych zaś obszarach ruskich zakorzeniła się od czasów równie dawnych, jak geneza polskiego państwa i kultury, kultura inna, a choć mniej od naszej i w ogóle zachodniej żywotna, przecież zdolna do rywalizacji, bo z tych samych czerpiąca praźródeł.
Czy w takich warunkach połączenie w jednym państwie nie jest z góry skazanym na niepowodzenie? Czy w takich wypadkach jedyną możliwością rozszerzenia granic jest metoda, zastosowana przez średniowieczne Niemcy - na mniejszym zresztą obszarze - wobec Słowian połabskich? Nie. Istnieje jeszcze środek inny, który kolonizacją w dosłownym znaczeniu posługuje się tylko jako środkiem pomocniczym, a siłą miecza tylko w całkiem wyjątkowych wypadkach. Jest nim stworzenie złożonego organizmu państwowego, łączącego terytoria o różnym charakterze prawnopaństwowym, zgodnie z warunkami geograficznymi w imię wspólnych zadań historycznych. W nim oczywiście przywództwo przypada tej części, z której wyszła idea zjednoczenia, która inne przewyższa nie obszarem i liczbą mieszkańców, lecz dojrzałością polityczną i poziomem kulturalnym.
Że taka ekspansja jest możliwa, dowodzi Austria. Różnice w sposobie ekspansji i w przeprowadzeniu budowy państwowej nie mogą zasłonić historykowi widocznych analogii w dziejowym ukształtowaniu się państwa austriackiego i polskiego. Między Austrią Babenbergów a Austrią Habsburgów, której sankcja pragmatyczna, ogłoszenie cesarstwa w r. 1804 i ugoda z r. 1867 dały formę prawnopaństwową, różnica jest podobna, co między Polską piastowską a Polską jagiellońską unii lubelskiej. W obu wypadkach rozmaitość terytoriów o silnych tradycjach odrębności i rozmaitość narodowo - kulturalną połączono fizycznie drogami hydrograficznymi, a duchowo ideą walki ze wschodem; wcielano coraz to nowe ziemie bez wielkich wojen, zdwajano obszar i sferę interesów państwa przez jeden fakt dziejowy (r. 1386 i 1526); zwalczano ogromne trudności w wewnętrznym ustosunkowaniu części składowych, starcia między centralizmem a partykularyzmem, dualizmem a trializmem; dążono do jedności przez asymilację ustrojową i przewagę katolicyzmu; utrudniała wreszcie terytorialne utwierdzenie państwa na zewnątrz polityka dynastyczna, sięgająca w niektórych okresach poza jego geograficzne podłoże.
I otóż Austria, choć w dodatku utrudniła sobie zadania, wynikłe z jej ekspansji, przez sposób, w jaki je chciała rozwiązać, właśnie tylko dzięki niej wyrosła na potężne mocarstwo. Bez niej ťaustriackie kraje dziedziczneŤ Habsburgów zeszłyby do roli Bawarii lub Saksonii. Tak samo Polska, gdyby nie jej ekspansja, byłaby podzieliła los innych małych państw narodowościowych, otaczających od wschodu rzymskie imperium, Czech lub Węgier.
To ostatnie spostrzeżenie dowodzi, że fakt rozszerzania się państwa polskiego na całe nowe światy w drugiej połowie XIV wieku był nie tylko sam przez się dodatnim, ale zarazem konieczną w owej epoce decyzją. Inaczej Polska byłaby stanęła przed zadaniami politycznymi całkiem podobnymi do tych, które się wyłoniły przez Unię, ale byłaby musiała do nich przystąpić w bez porównania gorszych i trudniejszych warunkach.
Unia zwaliła na Polskę spór o stosunek prawnopaństwowy Litwy do Korony. Wyodrębnienie Rusi, jako trzeciej części składowej państwa, choć zrazu się na nie zanosiło, nie mogło przyjść do skutku ze względu na rozmieszczeni geograficzne ziem ruskich od Halicza po Połock i wskutek urwania się tradycji politycznej jednolitego państwa ruskiego. Stąd przybył spór o rozdział ziem ruskich między Polską a Litwą. Za to jednak, gdyby Polska zamknęła się w granicach z przed 1340 (albo ściślej 1349 r.), najprawdopodobniej pod władzą jakiegoś dynasty z Niemiec, byłaby musiała niebawem toczyć spór o wiele groźniejszy dla jej bytu, spór o własną odrębność prawnopaństwową. A zamiast zatargu wewnętrznego o Podlasie, Wołyń lub Podole, byłaby się toczyła w dalszym ciągu odwieczna walka zewnętrzna o obszar historycznie i geograficznie przejściowy, jakim Polskę etnograficzną otaczały od wschodu - zamiast jakiejkolwiek wyraźnej granicy - ziemie dawnych Jadźwingów i grodów czerwieńskich.
Walka ta byłaby od schyłku XIV wieku urosła do rozmiarów, dających się zupełnie dobrze porównać z ciężkimi zapasami, jakie państwo jagiellońskie staczać musiało z Moskwą. Gdyby nie Unia, byłoby powstało za czasów Jagiełły, na miejscu dawnych królestw Daniły i Mendoga, z których każde z osobna szukać musiało porozumienia z Zachodem, wielkie państwo litewsko-ruskie, litewskie może jeszcze z imienia, lecz ruskie w swej istocie. Dostępne od północy, gdzie jego władca gotów był poświęcić Żmudź, wpływom zjednoczonych Zakonów niemieckich, od południa wpływom tatarskim, a przede wszystkim od wschodu wpływom Moskwy, której wiara w nim zapanowałaby niepodzielnie, byłoby tworzyło stałe niebezpieczeństwo dla Polski przez samo swe sąsiedztwo. A skoro państwo litewskie w połączeniu z polskim naporowi moskiewskiemu ledwo podołać mogło, to odcięte od zachodu, opanowane przez żywioł rusko - schizmatycki, w niedalekim czasie byłoby się z Moskwą zlało, wchłonięte przy zbieraniu wszech Rusi tak samo, jak Riazań lub Twer, Nowogród lub Psków. Taka zaś konfiguracja polityczna byłaby postawiła Polskę przed zadaniami o wiele trudniejszymi, aniżeli walka o Smoleńsk i Siewierzczyznę.
Bez zabezpieczenia od wschodu, chociażby na czas walnej rozprawy z Krzyżakami, bez zdwojenia sił dzięki przyłączeniu ogromnych obszarów litewsko-ruskich, Polska aniby myśleć nie mogła o odzyskaniu ujścia Wisły, choć to zadanie stało przed nią całkiem niezależnie od Unii. Odcięta od Bałtyku, byłaby w wyższym jeszcze stopniu, aniżeli przez Unię, zmuszona szukać drogi, jeśli nie politycznej, to przynajmniej gospodarczej, ku Morzu Czarnemu. Że jej nie mogła wywalczyć orężnie wbrew całej Litwie i Rusi, rozumie się samo przez się, a jak trudnym było drogi handlowe od morza do morza skierować przez Kraków, tego doświadczał Kazimierz W. nawet po zajęciu Lwowa.
Prawda, że i po Unii wyzyskaniu drogi dniestrzańskiej i dnieprzańskiej stanęły na przeszkodzie napady tatarskie, że broniąc przed nimi swych ziem ruskich, Polska jagiellońska przelewała krew swych najlepszych synów. Ale czyż Ruś, pozostawiona sobie, a raczej Litwie i Moskwie, byłaby Polskę w piastowskich granicach ochroniła przed plagą tatarską? Niech na to odpowie fakt, że ziemie ruskie Litwy, nawet zjednoczonej z Polską, nie ochraniały wcale ziem ruskich Korony od krymskich najeźdźców, którzy zwykle dopiero tam spotykali się ze skutecznym oporem, gdzie stały koronne straże. Zbyteczne zaś przypominać, jak Moskwa, zamiast bronić dalszych, zachodnich ziem przed Tatarami, umiała ich skłaniać do coraz nowych, coraz głębiej sięgających wypraw łupieżczych.
To tylko prawda, że Polska, gdyby nie związek z Litwą, nie byłaby się potrzebowała troszczyć o panowanie ujść Niemna i Dźwiny. Prawda, ale - z tego smutnego powodu, że bez Unii żadnego nie byłaby miała głosu w walce o dominium maris Baltici.
Jednym słowem tylko przez Unię Polska mogła się stać mocarstwem, z którym się liczyli sąsiedzi, dla którego żadna sprawa wschodniej Europy nie była obcą, że nie wszystkimi zdołała pokierować pomyślnie dla siebie, temu Unia winną być nie może, gdyż lepsze, a nie gorsze da tego stworzyła warunki. Stąd wyjaśnienie, o ile błędy w tych zagadnieniach polityki zewnętrznej mogły wywołać upadek Polski, nie do nas należy.
Za to bezsprzecznie na Unię spada odpowiedzialność za pojawienie się w życiu wewnętrznym Polski trudnego zadania stworzenia ustrojowej i kulturalnej jedności państwa, przedtem pod tymi względami jednolitego. Ale Unia, zmieniwszy zatargi z Litwą i Rusią w wewnętrzny spór polityczny, nauczyła Polskę w dwuwiekowym doświadczeniu, jak wszelkie wewnętrzne antagonizmy można usuwać.
Pozornie istnieje na to sposób bardzo prosty: siła. Siła militarna, rządowa, która n. p. po bitwie na Białej Górze, po powstaniach różnych Tököly'ch i Rákóczych tak szybko się załatwiała z odrębnościami Czech czy Węgier. Polska tego środka stosować nie mogła, bo w stosunku do Litwy i Rusi nie miała potrzebnych, przeważających sił. Ale nawet, gdy chwilowa przewaga była po jej stronie, każde zastosowanie siły w wewnętrznym współżyciu było - jak przy każdej ekspansji, podobnej do naszej - zupełnie fałszywą drogą. W jedynym wypadku, gdy Polska w sporze o stanowisko prawnopaństwowe Litwy i rozdział ziem ruskich zastosowała siłę, mianowicie przy zwalczeniu Świdrygiełły, doraźne sukcesy świetnej taktyki dyplomatycznej i strategicznej, w unii grodzieńskiej lub pod Wiłkomierzem, nie powinny nam zasłaniać zgubnych następstw tego epizodu. Doprowadził on przecież do zerwania Unii w parę lat po zwycięstwie orężnym, utraty głównej części Wołynia i wschodniego Podola, wreszcie do obustronnego roznamiętnienia, które dopiero w ciągu długich lat załagodził Kazimierz Jagiellończyk.
Załagodził, bo przeciwny zastosował system. Zastosowali go też Polacy na przełomie XIV i XV wieku, gdy dostrzegli, że z inkorporacją bez zastrzeżeń, ze zniesieniem swego państwa Litwa się nie pogodzi, i dlatego sami do odbudowania tego państwa przyłożyli rękę, zbierając owoce tego ustępstwa w walce z Zakonem. Wyrazem tego systemu było także zgodne rozluźnienie Unii w r. 1499, które już po dwóch latach wydało plon w akcie piotrkowsko - mielnickim. Wierni tym zasadom, Polacy, gdy Litwa unię z 1501 r. zrywała i usuwała się od wszelkich w tej sprawie rokowań, nie wywierali żadnego na nią przymusu, aż się doczekali chwili, gdy prawie cała Litwa odnowienia i zacieśnienia Unii zażądała sama. W myśl tego samego systemu Polacy odłożyli przez sto lat swe pretensje do Podlasia i Wołynia, aż mieszkańcy tych ziem stali się sami najgorętszymi rzecznikami związku z Koroną. Na wielkim wreszcie ustępstwie oparliśmy unię lubelską, porzucając myśl wcielenia W. Księstwa, godząc się w najistotniejszych punktach na taka unię, jakiej chciała, Litwa, unię, która właśnie dzięki temu wieki przetrwała.
Ekspansja na obce kraje i narody, jeśli ma być trwała i owocna, może się tylko opierać na ich dobrowolnej zgodzie i dlatego ją właśnie przodkowie nasi Unią zwali i w jej pierwszych aktach jako podstawę wspólnego państwa określali miłość i zgodę.
System oparcia polityki wewnętrznej wspólnego państwa na dobrej woli wszystkich jego mieszkańców pozwolił, zastosowany do stosunków ustrojowo - kulturalnych, dokonać tych wszystkich zadań, które wyłącznie wskutek Unii stanęły przed Polską.
Podczas gdy w Austrii z epoki absolutyzmu asymilację ustrojową przeprowadzono na korzyść czynnika rządowego, przez usuwanie odrębnych przywilejów poszczególnych części państwa, w państwie jagiellońskim asymilacja ustrojowa do Polski, wychodząca na korzyść czynnika społecznego, dawała ziemiom niepolskim to, czego same pragnęły: ťwolne, dobre, chrześcijańskie prawaŤ. Stąd dokonała się bez narzucenia choć jednej ustawy przez Polskę, drogą dobrowolnej, bo nawet usilnie żądanej recepcji, czy to chodziło o wprowadzenie prawa polskiego na Rusi koronnej, czy też o stworzenie rządów sejmowych i sejmikowych oraz sądownictwa ziemskiego w W. Księstwie litewskim.
Równocześnie z rozszerzaniem praw i swobód w ziemiach litewsko-ruskich dokonywała się też ich asymilacja społeczna przez rozszerzanie koła tych, którzy z reform ustrojowych mogli korzystać. Uprzywilejowane stanowisko panów rady i niektórych rodów możnowładczych pozostało chwilowym tylko zjawiskiem w dziejach W. Księstwa, a za to Polska nawet jego bojarów służebnych, szlachtę niewolną, podnosiła do rzędu szlachty pełnoprawnej, bez względu na to, czy chodziło o polskich Podlasian, czy też n. p. o jakichś bojarów owruckich, dalekich Polsce pochodzeniem i stopniem kultury.
Przez tę zasadę Polska zyskała zastępy obywateli, gorąco przywiązanych do wspólnej Rzeczypospolitej. W jedynym wypadku, gdzie jej nie zastosowała, stworzyła sobie ognisko niezadowolenia i buntu. Największym błędem, popełnionym przez Polskę w problemach, związanych z jej ekspansją, było to, że nie zasymilowała sobie Ukrainy. Swawolne ťhultajstwoŤ, dorywczo tylko spieszące na kozackie wyprawy, czerń, na którą prawdziwi Niżowcy, Zaporożcy, sami patrzyli z pogardą, można było i należało utrzymać w tych warstwach społecznych, z których wychodzili, drobnomieszczańskiej lub - przeważnie - chłopskiej. Za to tę ludność kresową, która zawodowo trudniła się służbą wojenną, można było i należało, tak samo, jak w innych ziemiach, ťpodnieść na stopień ziemiaństwa, pełnoprawnego obywatelstwa, szlachectwa z kolei. Zamiast tego stworzono sztuczny podział na regestrowych i nieregestrowych, który, nie zadowalając ani jednych ani drugich, był anomalią w ustroju społecznym wszystkich innych - nawet i ruskich - ziem państwa.
Błąd ten, w którym więcej było niekonsekwencji i niezrozumienia warunków miejscowych, aniżeli niesprawiedliwości społecznej (bo narodowa tu w ogóle nie wchodziła w grę), pomścił się aż zbyt dotkliwie. Z wszystkich kwestii, wynikłych z Unii, jedna tylko kozacka pozostaje w pośrednim związku z upadkiem państwa, gdyż za późno próbowano ją rozwiązać przez zastosowanie i rozwinięcie zasad tej Unii w ugodzie hadziackiej. Pośrednim jednak tylko jest jej związek z końcem Rzeczypospolitej, bo jej skutek bezpośredni, katastrofy wojenne za Jana Kazimierza, państwo polskie przetrwało i o sto lat przeżyło. Za to wojny kozackie przerwały powolną i pokojową asymilację kulturalną Rusi. Rozbiły Ruś nie tylko terytorialnie, ale i na tym samym terytorium społecznie i kulturalnie na dwa obozy, z których wprawdzie jeden tym szybciej do Polski się zbliżył, ale drugi żył odtąd niechęcią do wszystkiego, co polskie.
Poza kwestią kozacką jednak Polska, trzymając się swego właściwego systemu, zadanie asymilacji kulturalnej świata ruskiego spełniała w odpowiedni sposób. Systemem tym w dziedzinie kulturalnej, a w tym wypadku głównie, religijnej, mogła być tylko tolerancja. Tolerancja, którą właśnie w sprawie ruskiej przekazał nam ten, któremu zawdzięczamy przyłączenie Rusi: Kazimierz W.; która Rusinom - schizmatykom w Koronie dawała zupełne równouprawnienie; której jedynym (od r. 1434) wyjątkiem; na Litwie było niedopuszczenie ich do czterech urzędów, ograniczenie ostatecznie zniesione w przeddzień unii lubelskiej.
Tolerancja wobec schizmatyków była szkołą, która katolickiej Polsce pozwoliła przetrwać szczęśliwie zawieruchę duchową reformacji. Gdy w podobnych stosunkach państwa austriackiego nietolerancja religijna zaostrzyła antagonizmy jego części składowych, to tolerancja polska uratowała i jedność duchową państwa i jego ducha prawdziwie katolickiego. Przez to właśnie, że żadnej sekty nie prześladowano, żadna inna nie zdobyła sobie przewagi i zagraniczni reformatorzy patrzyli z przestrachem, jak swoboda wiary niweczyła ruch różnowierczy w Polsce. W wolności zwyciężyła i odrodziła się dusza katolicka dawnej Polski. Późniejsze - choć w porównaniu z zagranicą nieznaczne - objawy nietolerancji w państwie polskim przyniosły mu niepowetowaną szkodę, dając sąsiadom pretekst mieszania się do jego spraw wewnętrznych. Błędnym byłoby jednak potępić za te objawy, idące w parze z obniżeniem się poziomu prawdziwego, wewnętrznego życia religijnego, całą w ogóle t. zw. reakcję katolicką; wszak była to reakcja duchowej jedności Rzeczypospolitej.
Jako taka tryumf największy święciła w unii religijnej Rusi z Polską. Dzieło to, wyraz szczerego przekonania przez zwycięstwo dogmatyczne, a zarazem- mądrej tolerancji przez ustępstwo obrządkowe, było niewątpliwie jedyną drogą do wyrównania ich antagonizmu kulturalnego. Jedynie właściwym był też sposób, w jaki je stworzono: razem z Rusią, a nie przeciw Rusi, przez pokojowe szerzenie jego idei, chociażby z niebezpieczeństwem męczeństwa, a nie jej narzucenie. Błędem była znowu tylko jedna wielka niekonsekwencja, dotkliwsza dla unii, aniżeli rychłe wznowienie hierarchii schizmatyckiej: polegała ona na tym, że nie przestano patrzeć się na Kościół unicki jako na niższy, gorszy od łacińskiego, nie dopuszczając n. p. jego biskupów do duchownego senatu.
Potępia się dziś nieraz unię brzeska za to, że ułatwiała ruszczenie się ludu polskiego w ziemiach ruskich. Zapomina się jednak, ile ona zyskała Rusi dla Polski, chociażby nie językowo, to duchowo, dla idei wspólnej Rzeczypospolitej. Zapomina się, że nawet polemika, jaką wywołała w obozie ruskim, dyzunitów, jak unitów, wciągała w nasz świat kulturalny, nasza sferę interesów umysłowych; że wreszcie mimo wspomnianego błędu w jej pojmowaniu objęła powolnym, lecz skutecznym pochodem wszystkie ziemie ruskie. Symbol jedności duchowej państwa polskiego, upadła z jego upadkiem, a resztki jej zachowały się wraz z resztkami polskich na Rusi tradycji.
Unia religijna nie zrobiła wszystkich Rusinów Polakami pod względem narodowym. Ale to też wcale nie było jej zadaniem. Tak samo, jak polonizacja nie była zadaniem unii politycznej. Możemy się cieszyć z tego, widzieć w tym dowód naszej wyższości kulturalnej, że tylu Rusinów i Litwinów spolszczyło się dobrowolnie. Że dawna Rzeczpospolita nie polonizowała więcej, nie wywierała nacisku na tych, którzy nie polszczyli się z własnej woli, to nie było żadnym błędem, bo do wynaradawiania swych obywateli Polska nie miała więcej prawa od jakiegokolwiek innego państwa. Przyjmowała ich, jak mówili posłowie koronni na sejmie lubelskim, do tego, co miała najlepszego: swej wolności, kultury i wiary. Ale pozwalała im być samymi sobą. Inaczej pojęta Unia nie byłaby Unią. Zasada równouprawnienia narodowościowego byłaby też pozwoliła dawnej Polsce przezwyciężyć ruchy nacjonalistyczne XIX wieku, tak jak wprowadzenie tej zasady, w miejsce dawnego systemu, odrodziło i uratowało Austrię przed 50laty.
Przy takim postawieniu kwestii odpada sam przez się jeden z zarzutów, podnoszonych nieraz przeciw Unii, że mianowicie przestrzeń, jaką stworzyła dla państwa polskiego jego ekspansja, była za wielką dla narodu polskiego, nie pozwoliła mu skupić swych sił. Ależ tej przestrzeni nie miał wcale wypełnić sam naród polski. Nawet w zagospodarowaniu pustkowi na obszarze ziem litewsko-ruskich, kolonizacji we właściwym znaczeniu, współdziałała z polskim osadnikiem, szlacheckim lub włościańskim, ludność miejscowa. Tej z jej siedzib odwiecznych naród polski nie potrzebował wypierać, co by istotnie przerastało jego siły i jego charakter spaczyło. Z tą należało się tylko złączyć w imię wspólnego dobra, pozyskać ją dla wspólnej pracy i wspólnej idei.
W tym ostatecznym celu Unii jagiellońskiej tkwią zarazem, obok korzyści politycznych, mocarstwowych, jej wielkie korzyści wewnętrzne dla Polski i - jak spokojnie dodać można - również i dla Litwy i Rusi.
Przyroda nie oddzieliła tych trzech narodów pasmami nieprzebytych gór, splotła przeciwnie ich ziemie ojczyste siecią rzek historycznych dróg. Zagrożone od zachodu naporem germańskim, który je wcześnie odparł od Bałtyku, od wschodu barbarzyństwem azjatyckich hord, które nie tylko zamknęły im drogę do drugiego morza, ale przeniknęły też swym zaborczym, despotycznym duchem wschodnią ťzaleskąŤ ( latorośl Rusi, wszystkie trzy były zdane na siebie od początku XIII wieku. Uratować mogło je tylko, dokonane w wieku następnym, zjednoczenie w jednej federacji państwowej, tak jak przedtem drogą federacji autonomicznych części składowych zrosło się na nowo rozbite państwo polskie i rozszerzyło się na rozbite odłamy dawnego państwa ruskiego państwo litewskie.
Nastąpiła wzajemna wymiana etnicznych i historycznych wartości. Polska, choć sama jedna z najmłodszych córek łacińskiego Zachodu, zaniosła jego kulturę aż po Dźwinę i Dniepr, tak, że gdy w piastowskich niegdyś ziemiach święciła złoty wiek swej kultury narodowej, jej duch mógł już promienie, ożywiając miejscowe, na wpół zagasłe tradycje kulturalne, aż po najdalsze krańce Polski jagiellońskiej, przez Wilno aż po Połock, przez Zamość i Ostróg aż po Kijów. Polska wyjątkowe w Europie zdobycze wolnościowe swej rycerskiej braci zaniosła, pergaminami przywilejów utwierdzone, tarczami herbowymi zdobne, wśród liczne rzesze bojarstwa, uginające się pod ciężarem powinności służebnych i ograniczeń osobistych praw - przed Krewem, podnoszące śmiało swój głos równy i wolny w sejmie walnym obojga narodów - po Lublinie. Ideał przedmurza chrześcijaństwa, zachodniej kultury i wolności, który przyświecał pierwszym twórcom i szermierzom Unii, kiedy szli w Witołdowe boje nad Worsklę lub nad Okę, wcieliła w sobie Polska ich potomków, owiana zwycięskim szumem husarskich skrzydeł pod Kłuszynem i Chocimem. Polska wreszcie uświęciła wspólną Rzeczpospolitą tym krzyżem, który Jadwiga zaniosła nad Wilię jako ryngraf obronny przed mieczem krzyżackim, który Skarga ukazywał Rusi w imię jedności Kościoła Bożego.
Ale Litwa i Ruś nie pozostały bierne. Jak nam dały dynastię, która Polsce tak stała się drogą, że czciła krople jej krwi w ostatnich po wiekach potomkach, tak dały nam, bo dali wspólnej Ojczyźnie, tylu jej największych, wobec których zasług nikt z nas nie pyta, czy piastowska ich wydała ziemia, czy też litewska lub ruska.
W tej wspólnej pracy ideę Unii pokolenia podawały pokoleniom: ideę rozwiązania przeciwieństw przez miłość i zgodę, silniejsze od mieczów stali, ideę duchowych podbojów, uwalniających zwyciężonych, żądających od zwycięzców najszlachetniejszych sił, sił umysłu i serca.
Jeśliśmy upadli, to chyba najmniej dlatego, żeśmy hodować umieli wielką ideę. Jeśli zaś obecnie odrodzić się mamy, to nie wolno nam tłumić jej głosu, który nam w duszach brzmi z wiekowej dali, ponad małostkowe wewnętrzne swary dostojny, ponad ekonomiczne rachuby owocny, ponad zimną hiperkrytykę świętych tradycji dziś jeszcze umiłowany.

Oskar Halecki (1891-1973) był wybitnym historykiem, absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którym rozpoczął karierę naukową. W Polsce międzywojennej pracował na Uniwersytecie Warszawskim. Po wojnie na emigracji - wykładał m.in. w Nowym Jorku, Montrealu, Rzymie i Los Angeles.

.: Powrót do działu Pozostałe teksty źródłowe :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,067753 sekund(y)