Strona poświęcona Pawłowi Popielowi
Paweł Popiel - Józef Gołuchowski - wspomnienie pośmiertne


[1] Pod samem pasmem gór Świętokrzyskich, na gościńcu pomiędzy Opatowem a Kunowem, leży na pagórku wieś Garbacz. Każdy przejeżdżający uderzony osobną jej powierzchownością. Chałupy jedne walą się, a drugie systematycznie pod sznur i tęż samą modłę murowane. Stodoła jedna ogromnych rozmiarów, opodal śpichlerz jak baszta murowany, magazyny gospodarcze na piętro; piwnice, lodownie jakby Sukiennice. Dworu tej wsi nie widać, tylko wielki browar. Gdzie Pan mieszka? - w gorzelni.

Wieś ta znana w całej Polsce. Nie pominął jej żaden z ludzi znakomitszych rozumem, wpływem albo stanowiskiem w kraju; zajeżdżał tam nieraz rolnik z dalekich okolic po przykład, młodzież rolnictwu oddana wędrowała po naukę, obywatel, sąsiad albo urzędnik po radę lub pomoc, chory po opiekę, ubogi po wsparcie, zasmucony albo na duchu upadły po ochłodę i pociechę. W tej wsi, w tym browarze mieszkał od lat przeszło trzydziestu Józef Gołuchowski. Nigdy zacnego imienia nikt piękniej nie nosił. Będą tacy co opiszą dokładnie prace, zasługi i wpływ tego człowieka. Dzisiaj dosyć pokrótce opowiedzieć czem był, aby młodsze zwłaszcza pokolenie wiedziało co kraj miał i co stracił.

Józef Gołuchowski, potomek zacnej, znakomitej i zamożnej szlacheckiej rodziny w Sandomierskiem, która w XVII wieku posiadała obszerne około Chmielnika majątki, a nawet jeżeli się nie mylę dziedziczyła to miasto, był ostatnim synem licznem potomstwem obdarzonych rodziców. Urodził się wkrótce po ostatnim rozbiorze kraju, w zajętej przez Cesarza Austryi części. Oddany w 10-tym roku życia do akademii Terezyańskiej, od pierwszej do ostatniej klasy był przez cały ciąg kursów pierwszym w zakładzie, któremu winniśmy wdzięczność, bo nam wielu ludzi porządnych wychował. Cesarz Franciszek II., dbały o młodzież, wiedział o Gołuchowskim; zawsze o niego pytał, a niechętnie przyjął wiadomość, iż po skończeniu nauk przeszedł w służbę dopiero co organizowanego Królestwa kongresowego. Zapalony do publicznego dobra, przyjmuje profesurę w liceum warszawskiem. Aż dotąd naukom matematycznym oddany, czuje popęd do filozofii; ciasno mu w obecnej sferze, porzuca Warszawę i zasiada w ławach uniwersyteckich w Erlangen. Tam słucha Schelinga i wchodzi z nim w osobiste stosunki. To spotkanie cały późniejszy kierunek Gołuchowskiego wytknęło. Z całym zapałem duszy czystej, kochającej prawdę, ze zdolnością głowy silnej a uporczywością pracy, jemu właściwą, oddaje się filozofii.

Aby kto z namiętnością filozofii się oddawał, dla obecnego pokolenia może będzie niezrozumiałem. Nie tak było wówczas. Pomiędzy filozofią francuską prowadzącą do materyalizmu, a spirytualizmem niemieckim - przepaść. I jedna i druga w ostatecznej loicznej konsekwencyi prowadziła do panteizmu; w praktyce wyrodziła się we Francyi w rewolucyę, w Niemczech w samowładztwo państwa. Tego wówczas nie rozumiano, ale te następności były konieczne. Słusznie Fryderyk Schlegel powiada: "że śmieszna jest lekceważyć systemata filozoficzne, które w tej lub owej epoce, tej lub owej społeczności panowały; bo czy to uczeni albo ludzie stanu chcąc uznać albo nie, filozofia panująca ogromny a nawet śpieszny wpływ wywiera na praktyczne losy ludzkości." Stosownie do geniuszu francuskiego i germańskiego żywiołu, pierwszy puścił się bezwzględnie w aplikacyę; drugi bez wodzy, bez hamulca, aż do ostatnich kresów spekulacyi i idealizmu dochodził (Fichte).

Już wówczas Schelling, który nie był jeszcze Berlińskim Schellingiem, pośrednią a bliższą prawdy drogę obierał. Jako Niemiec, na głowę przeciwny materyalnemu kierunkowi szkoły francuskiej, której słusznie aż do nazwiska filozofii zaprzeczał, a której owoc gorzki jako człowiek prawy i Niemiec pożywał, przeglądał bezdeń, do której w ostatecznych konsekwencyach i północna prowadziła szkoła. Już wówczas wyraźnie stanęła przed jego umysłem osobistość Boga i człowieka. Przed oczyma mistrza i ucznia wynurzały się te postacie ze mgły, w której pływały pojęcia niemieckiej szkoły. Mistrz zamknął się w sobie i milczał, lat 20 wyrabiając zarody prawd, które umysł jego uderzyły. Uczeń na szczęśliwym wychowany gruncie, bo katolik i Polak, tyle od dziecka wyssał prawdy, iż jakiekolwiek koleje umysłowe przechodzi, tych początków pozbyć się nie potrafi, prędzej zbliżył się do celu, i wydał w Erlandzie 1822 roku książkę: Über die Philosophie in ihrem Verhältnisse mit dem Leben ganzer Völker und einzelner Meschen. Książka ta zrobiła w Niemczech i w kraju ogromne wrażenie. Dzisiaj nikt przeczytać jej nie potrafi bez korzyści, pociechy i zapału, jeżeli dusza jego do zapału zdolna; czytali ją Niemcy z podziwieniem, my z dumą. Imię Gołuchowskiego od Dunaju przebiegło jak iskra elektryczna nad Wilię.

Ówczesny kurator wileńskiego uniwersytetu Adam książę Czartoryski powołał Gołuchowskiego do katedry filozofii w tej słusznie sławnej szkole. Czem było Wilno podówczas, wiedzą wszyscy dla których się mówi; nie mówiłoby się dla tych, którzy tego nie wiedzą. - Zaledwo stanął na katedrze, zaledwo przemówił, wówczas 26-cioletni młodzieniec, obudził zapał, który pocieszył jednych, zatrwożył, przeraził, oburzył drugich. Najobszerniejsze audytorya nie mogły objąć tłumu młodych i starszych słuchaczy. Łatwo to pojąć przywodząc na pamięć czem było wówczas Wilno. Mickiewicz pierwsze swoje ballady wyśpiewał. Zan, Czeczot i inni gromadzili około siebie promienistych. Lelewel czytał historyę. Grodek, choć nie młody, filologię jak młody pojmował i uczył. Robił się przełom we wszystkich wyobrażeniach i dążnościach; nie było prawdę mówiąc nic wyraźnego, jasnego w celach i kierunku, ale wrzało jak w wulkanie przed wybuchem albo trzęsieniem ziemi: wulkan nie buchnął płomieniem, ale ziemia się zatrzęsła i zostało z tego trochę gruzów i popiołów...

Chyba niewdzięczny i niesprawiedliwy zaprzeczy Śniadeckim wielkiej zasługi. Winniśmy im język czysty i jędrny, sławę u obcych, organizacyą szkoły wileńskiej, ustalenie jej funduszów; winniśmy im, łaskawemu Monarsze i księciu Adamowi Czartoryskiemu, że Litwa po dziś dzień idzie przodem co do wykształcenia i ducha polskiego naukowego. Bo kiedy Warszawa, Poznań, Lwów, Kraków, zalane były żywiołem obcym, w Wilnie przechowały się tradycye, język i przekonanie, co możemy zrobić sami na własnym gruncie. Ale Śniadeccy byli na wskroś ludzie zachodu i XVIII wieku. Nie mogli pobratać się z nowym żywiołem, nie mogli go zrozumieć. Umysły tak wzniosłe, że w rzeczy samej poetyczne, nawykłe do nauk ścisłych i przyrodzonych, a tak trzeźwe, że dopatrzyły próżni, jaką mgła języka filozoficznego niemieckiego pokrywa, nie chcieli porozumieć się z młodzieńcem, który rękę do nich wyciągał, a przynosił naukę, z której ostatnią treścią pobratać się byli mogli i powinni.

Gdyby stronnictwa tak w nauce jak w polityce uprzedzeń pozbyć się mogły, a zbliżyć i wyrozumieć się chciały, ilużby nieszczęść ludzkość uniknęła!

Śniadeccy stanęli przeciw Gołuchowskiemu, i wówczas wyrzekania Jana ujął w znany wiersz Mickiewicz:

Duchy karczemnej tworem gawiedzi

W głupstwa wywarzone kuźni;

Dziewczyna duby smalone bredzi,

A gmin rozumowi bluźni.

Wiadomo z historyi jak korzystano, kto korzystał i w jakim celu z rozdwojenia, które się w uniwersytecie wileńskim na polu poezyi i nauki objawiło. Czy dlatego Śniadeckich potępiać, że sumiennem ale zbyt absolutnem przekonaniem rzeczy ogólnej zaszkodzili? - bynajmniej. Znaliśmy poufnie Gołuchowskiego, nigdy ich o to nie obwiniał, bo wyższy i prawy wiedział dobrze, że nikt swego charakteru zaprzeć się nie potrafi; że ludzi znakomitych brać potrzeba ryczałtem, i że wady ich są zwykle skutkiem nieodłącznym zalet.

Dosyć, że ówczesny świeżo mianowany kurator akademii wileńskiej zmienił skład i ciała uczącego się, i uczącego. Kilku profesorów, a między nimi Józef Gołuchowski, zostało odsuniętych od katedry. Pamiętamy dobrze tę chwilę ognistym rylcem wypisaną w sercu naszem. Było to r. 1825. Gołuchowski powrócił do Warszawy; miał 27 lat, ale na tej twarzy nie można się było wieku doczytać. Pracą, chorobą i cierpieniem moralnem zmęczony miał już rysy, które się do śmierci nie zmieniły. Czoło wysokie, oko czarne, żywe i głębokie, wielka prostota w obejściu a skromność w układzie, zaledwie zdradzały osobistość, do której młodzi przystępowaliśmy z zapałem i uszanowaniem. Nie zapomnę nigdy, kiedy mi czytał wstępną swojego kursu lekcyę i rozprawę o cierpieniach.

Zawód publiczny dla tego, który katedrę z politycznych przyczyn utracił, był zamknięty. Posiadał spadkiem rodzinnym sumę na dobrach Garbaczu w Sandomierskiem. Serce wiązało go z Magdaleną z Gołuchowskich Gołuchowską, wdową po bracie. Połączywszy wspólnie fundusze, kupili majątek obdłużony i zrujnowany. Pierwsze lata zajęły uporczywe przygotowawcze prace i zwykłe dla początkujących gospodarzy klęski. Ogień pochłonął budynki i gorzelnię. Zaczęły nowe powstawać, kiedy dzień 29 listopada 1830 r. zatrząsł całym krajem.

I tygodnia Gołuchowski w domu nie wysiedział, ujrzeliśmy go w Warszawie.

Czasy i ludzi tej epoki należą do historyi, wolno o nich mówić i sądzić. Powstanie roku 1830 nie było w początku powstaniem narodowem, wywołanem albo przez niesłychane nadużycia władzy albo trudności skarbowe. Rząd w ogóle był łagodny, niezbyt fiskalny, byt ogólny polepszał się zwłaszcza od czasu objęcia zarządu skarbu przez księcia Lubomirskiego; oprócz wybryków księcia Konstantego więcej z osobistego usposobienia jak z polityki rządowej wypływających, nie było właściwie nadużyć, bo administracya spoczywała w ręku krajowców, po większej części ludzi zdolnych i gorących patryotów, którzy stali wszyscy pod strażą już dość czułą opinii publicznej. - Powstanie to mające przyczynę swoją w poczuciu ogólnem i potrzebie zupełnej niezawisłości, objawiło się jednak początkowo jako spisek wojskowy i wybuch młodzieży. Najgorętsi patryoci, najpierwsi ludzie stanu nie tylko nie bali udziału w postaniu, ale byli mu obcy a po większej części niechętni: można powiedzieć, iż oprócz Gustawa Małachowskiego, Romana Sołtyka, Świdzińskiego, żaden z ludzi znakomitszych w kraju nie znał zamiarów spiskowych. O powstaniu mówiono w Warszawie przez kilka tygodni, jako o rzeczy bliskiej, pewnej, już nie mogącej być wstrzymaną, ale najgorętsze serca, najlepsze głowy przewidywały tylko nieszczęścia, mocno przekonane, że stan nasz społeczny i moralny potrzebował trwania ówczesnych stosunków politycznych, aby się wyrobić, dojrzeć, ustalić i nabyć potrzebnego hartu do trudnej walki, a trudniejszego jeszcze potem zorganizowania wewnętrznego: uważały nadto po lipcowej rewolucyi konieczną potrzebę cierpliwego czekania, dopóki się nie rozpocznie nieunikniona pomiędzy zachodem i wschodem rozprawa. Tu zaś przypominam dla mniej z ówczesnemi stosunkami obznajomionych, że minister skarbu odebrał rozkaz mienia w pogotowiu 150 milionów, a naczelnik armii polecenie dokompletowania jej stanu. Ale wiatr z zachodu dął silnie a wiadomo jak mocno działa na głowy i serca Polaków. Nadto pomiędzy częścią, zwłaszcza młodszych współrodaków, uczucia narodowe były zlane z pojęciami, jak je wówczas zwano, liberalnemi: a pod tą nazwą, potrzeba rozumieć wszystkie odcienia począwszy od konstytucyonalizmu á la Benjamin Constant, aż do jakobinizmu á la Babeuf. Słowem w wielu choć nie powiem w najliczniejszych tego stronnictwa głowach, myśl polska zlała się z myślą rewolucyjną 1789: - nie żeby ta myśl doszła do pewnego określonego wyrazu i celu, ale ówczesna frazeologia polityczna tak owładnęła umysły a zbakierowała dążności, że kwestyi narodowej nie rozumiano tylko pod formą polityczną i socyalną: bo jak mówi wieszcz:

......"jacyś Francuzi wymowni

zrobili wynalazek, że ludzie są równi."

Ci wymowni Francuzi mieli rzeczywisty interes, aby ruch w Polsce zatrudnił cesarza Mikołaja, niebaczni a pełni ognia młodzieńcy, mając otuchę w najznakomitszym badaczu a najmizerniejszym polityku swego czasu, który im mniej i ciemniej mówił, tem bardziej za wyrocznią miany, powstali z okrzykiem, który nigdy na tej ziemi bez echa się nie ozwał: J e s z c z e P o l s k a n i e z g i n ę ł a.

Nie należy do rzeczy przebieg pierwszych chwil rewolucyi, dosyć, że orzeczeniem sejmu stała się narodową, a wówczas nie wchodząc czy na czasie albo nie, obowiązywała solidarnie wszystkich i wszyscy ją też przyjęli wedle pięknego wyrażenia Gustawa Małachowskiego: bez dobrodziejstwa inwentarza. A tutaj nie mogę pominąć uwagi dla stronnictw politycznych nader ważnej. Co chwila jedne drugie potępiają, nie wchodząc, czy im dobra albo zła wiara towarzyszy; ale w podobnych wypadkach nie o to chodzi jedynie kto zdrowiej widzi i zdrowiej radzi, ale że nie wolno nikomu wyłączać się od drogi, którą naród obrał, choćby prowadziła do zguby. - W takim razie człowiek z przekonaniem i odwagą cywilną, winien oświecać, stanąć śmiało naprzeciw fałszywej opinii, mówić głośno prawdę, ale kiedy raz naród obrał kierunek, winien solidarnie dzielić jego losy. Co do mnie na jednej kładę szali zarozumiałych śmiałków, co bez powołania śmią brać na swoje sumienie początkowanie wielkich politycznych odmian, i tych co widząc, że wszyscy toną, sami chcą się uratować: tu egoizm własnego bezpieczeństwa, tam egoizm próżności. Targowiczanie nie dlatego godni kaźni, że mniej trafnie o losach Ojczyzny sądzili, bo to jeszcze pytanie, ale dlatego, że kiedy kraj cały miał ginąć, na innej drodze i kraj i siebie ratować chcieli. Zaledwo powstanie przez kraj, nie wchodzę dziś, słusznie albo niesłusznie, za narodowe przyjęte zostało, objawiły się dwa kierunki, polsko-insurekcyjny, i liberalno-socyalny. Pierwszy miał po sobie powagę wieków, zasług, stanowiska, głównie opierał się na obywatelstwie ziemskiem, a nawet na lud wiejski mógł rachować; drugi przedstawiało stronnictwo nieliczne, ale śmiałe, ruchawe, zorganizowane, mające swój język, zasady, a nawet i władzę. Pierwsze żądało bytu Ojczyzny z żywiołami, jakie podała przeszłość a utrzymała obecność, drugie żądało nowej Polski. To stronnictwo nader trafnie urządzonym klubem patryotyczny parło na opinią, ale rzecz dziwna nie zabsorbowało młodzieży akademickiej, która dziwnym instynktem cnoty trzymała się powagi i władzy. Na tę młodzież, otaczającą czcią dyktatora i najznakomitszych ludzi kraju, działanie swe rozczyniające wywarło stronnictwo Nowej Polski. W tej właśnie chwili Gołuchowski do Warszawy przyjeżdża. Widziałem go zaraz po jego przybyciu, zrobiłem mu obraz stanu opinii i miasta. Nie znając jeszcze dokładnie trafności politycznej Gołuchowskiego, z pociechą ujrzałem, że doskonale niebezpieczeństwo położenia zrozumiał; rachując na dawne wileńskie z Lelewelem stosunki, szedł zaraz do niego, aby otrzymać współdziałanie i zachęcić do użycia przeważnego wpływu, jaki miał u swego stronnictwa, aby je pohamować: przedstawił rozdział, jaki w kraju nastąpi i skutki, które też nastąpiły. - Napróżno! Lelewel jako uczony zaszczyt polskiego imienia, bezinteresowny i nieugięty jak każdy fanatyk swego ideału, Lelewel w opuszczeniu a niemal w nędzy stojący, niewzruszony na raz obranej drodze, zasługuje na uszanowanie; jako badacz na wdzięczność naszą. Ale Lelewel nie pojął, że jeżeli ludzie polityczni byli i mogli być tyko wielkimi historykami, to nie idzie wcale za tem, aby historyczni i archeologiczni badacze byli politykami. Badacze jak często, jeżeli tak niesłychanym jak Lelewel obdarzeni zmysłem wykrywają prawdy, to jeszcze częściej znajdują to czego szukali. Podobnie i Lelewel znajdywał wątek do swych politycznych zasad albo urojeń w przeszłości swego kraju. Słusznie albo nie, teraz nie wchodzę, dość że otoczony urokiem nauki, prześladowania, niezawisłości i szczerej miłości Ojczyzny, choć zupełnie do czynu niezdatny, wywierał wpływ ogromny na swoje stronnictwo, albo może lepiej powiem szkołę.

Stronnictwo N o w e j P o l s k i chciało przeciągnąć młodzież akademicką na swoją stronę - chwila była po temu. Dyktator chwiejący się, niezrozumiały w działaniu, a zatem niepewność i trwoga w powszechności. Lubecki i Jezierski, wyprawieni do Petersburga, oczekiwani byli z powrotem. Młodzież z zapałem poświęcona Dyktatorowi, którego straż przyboczną stanowiła, nie wiedząc czy dalej ma ufać mu albo nie, zaczęła przechodzić do przeciwnego obozu. Wówczas Gołuchowski zapowiada prelekcye filozoficzno-polityczne w auli uniwersytetu. Prelekcye te, było ich podobno pięć czy sześć, nie były nigdy pisane; żaden ślad po nich nie pozostał, oprócz skutku, który sprawiły. Gołuchowski posiadający w najwyższym stopniu dar mowy doraźnej, a mający cały swój systemat gotowy w głowie, z niesłychaną zręcznością i poczuciem, które zawsze było mu właściwe, wybrał to co było trzeba, aby sprawić skutek - to jest poprowadzić umysły i uczucia na właściwą drogę. Gdyby był powstał na kierunek demokratyczny i jego następności, byłby może część młodych słuchaczów zraził, a od razu obudził uwagę naczelników partyi. Słowa demokracya, arystokracya, monarchia, nie wyrzekł, nie obudził w młodzieży żadnego podejrzenia; w wywodzie pełnym uroku, podniosłości, który dziwnie odpowiadał usposobieniu chwili, bo do niej były częste zwroty, wyłożył pogląd atomistyczny i organiczny na świat i jego stosunki. Wskazał na czem zależał jeden i drugi, do czego prowadził. Dowiódł, jak atomizm, obok wrzekomej bo nieporządnej wolności, albo raczej dowolności, nie prowadzi do ładu i da się tylko ująć w karby żelazną materyalną siłą, że zatem ma swój koniec w despotyzmie pod tą lub ową formą: a przeciwnie organizm w równowadze rozmaitych potęg, wykształca przyrodzone formy społeczne, które wolny ruch nie podług oderwanej teoryi ale z życia powstałej mając, zapewniają ludzkości swobodę o tyle, o ile to możebne i moralnemu usposobieniu tej czy owej społeczności odpowiednie. Rezultat jednej teoryi w praktyce równość, drugiej hierarchia. Słuchałem szczęśliwym trafem tych prelekcyj. Stosując już wówczas co do tych pytań na pewnem stanowisku, którego 30 lat życia i doświadczenie wypadków politycznych nie tylko nie zmieniło, ale je utwierdziło, z mocnem biciem serca chwytałem każdy wyraz i z pociechą podziwiałem zręczność wymowy. W rzeczy samej doprowadził słuchaczów na stanowisko, którego pragnął; ani wiedzieli jak ich przekonał o potrzebie władzy, o konieczności hierarchii w społeczności, o niezbędnym warunku podstawy moralnej w każdym ustroju politycznym, i o prawie miłości, które wiązać musi istoty duchowe i nieśmiertelne, aby się wielkie cele Boga przez ludzkość spełniły. Każdy rozumiał, iż nic nowego nie słyszał, że Gołuchowski tylko mówił, co w głębi duszy słuchacza nie jasno tkwiło, i łączył się sercem z jego natchnieniem i wynosił błogie usposobienie.

Poniekąd tak było w istocie. Cała ta młodzież podobnie jak kraj cały była zdrowa; uczucia były szlachetne i prawdziwe, frazeologia tylko sfałszowana. Ta część narodu, którą loże tajnych towarzystw zepsuły, te indywidua, które natchnienia i hasło brały z Francyi, były zepsute i zgniłym wyziewem rozszerzały mór wokół siebie. - Mowy Gołuchowskiego były antidotum: cała też ta poczciwa młodzież zaniechała klubów, weszła do wojska, a jak kochała Ojczyznę, tego dowodem plac boju. - Gołuchowskiego noszono po Krakowskiem Przedmieściu na rękach. Był on całe życie nieco szczególny - podczas rewolucyi nosił się w chłopskiej sandomierskiej sukmanie, ztąd Nowa Polska nazwała go chłopem, który w sandomierskiej sukmanie arystokratom pańszczyznę odrabia.

Gołuchowskiego słyszałem wiele razy mówiącego publicznie, nigdy tak jak w czasie tych prelekcyj: zapewne dlatego, że z natury dogmatysta, nawykły do mówienia z katedry, do rozwijania swobodnie w porządku loicznym swych myśli, mniej był zdolny do parlamentarnej rozprawy. To zapewne tłumaczy, czemu nie usiłował wejść do Izby ani zajął wśród obecnych wypadków stanowiska odpowiedniego zdolnościom i niezmiernemu przywiązaniu do kraju. Pełen odwagi cywilnej, oryentujący się łatwo w zawikłanych położeniach, nie miał jednak tej stanowczości w działaniu, która robi człowieka politycznego: nawykły do oceniania pytań w czystem świetle prawdy, a do oceniania czynów na delikatnej wadze trwożliwego sumienia. Wejść naprawdę w stosunki z żywiołami mniej czystemi, było mu niepodobna. Powołany do kierowania ministerstwem oświecenia, nie miał podówczas czasu ani pola do działania przeważnie. Byłto czas, w którym silent musae: zaledwo można było utrzymać organizacyę ówczesną szkół, nie zaś myśleć o organicznych zmianach, jakoż została utrzymaną w porządku. A tutaj nie mogę pominąć uwagi, że powstanie roku 1830 nie było podobne do żadnej rewolucyi, które je poprzedziły i które po niem nastąpiły w Europie. Badam pamięcią historyę i nic podobnego nie widzę. Naród cały powstaje, zrywa z Monarchą i władzą, wydaje zaledwie na 4 miliony liczny a ubogi, wojnę na śmierć państwu 60-milionowemu, w pełni swej potęgi a w ręku człowieka co umiał chcieć i rozkazywać: nową władzę tworzy, w instynktownem poczuciu potrzeby koncentruje ją w jednym człowieku, któremu bezwzględnie ufa i losy swoje oddaje, nie w chwili upadku i zwątpienia, ale w chwili pierwszego szału. Zaczyna się najdziwniejsza pomiędzy narodem a tym człowiekiem walka, Chłopickiemu dyktaturę oddają, on jej nie chce; ledwo skłoniony znowu ją składa: ale niemniej walczyć będzie. Sejm ustanawia rząd narodowy a prezes jego Adam książę Czartoryski w pierwszej zaraz przemowie wspomina z wdzięcznością zaufanie, którem go niegdyś zaszczycał Cesarz Aleksander. Każdy poświęcić się gotowy - nikt władzy ani zaszczytu nie pragnie. Tymczasem cały kraj się uzbraja, ale uzbraja porządnie, żadnych wybryków, we wszystkiem kierunek idzie z góry, a sprężyny administracyjne grają, jakby cały kraj był zupełnie spokojny. Wymiar sprawiedliwości cywilnej i kryminalnej ani na chwilę nieprzerwany. Podatki, liwerunki wpływają jak najregularniej. - Towarzystwo kredytowe opłacane i opłacające procenta, bezpieczeństwo najzupełniejsze, ani rozbojów ani kradzieży. Ludność jedna poszła do wojska, druga pracuje na roli - włościanie ochotnie idą do pułków. W tem co się mówi ani słowa nie ma przesady, a cudzoziemcy, którzy wówczas przyjeżdżali do kraju, nie mogli pojąć co znaczy ten ład moralny w chwili takiego politycznego wzburzenia. Jeżeli kędy było co niezwykłego, to w usposobieniu ludności stolicy, w której wskutek nagromadzenia różnorodnych żywiołów i bliskości ogniska rządu, musiało życie silniej i wielostronniej się objawiać: a objawiało się tarciem stronnictw w sejmie, w pismach czasowych poważniej, w Honoratce i innych kawiarniach wesoło, odpowiednio do charakteru narodowego. Ale i to za pierwszym wystrzałem pod Białołęką ustało, z pomiędzy ludzi pióra i mowy co było zacnego jak Maurycy Mochnacki, poszło na linię bojową, usposobienie ogólne było poważne, wspaniałe. Ucichł klub patryotyczny, nie było przez parę miesięcy stronnictw. Z wiosną dopiero wskutek bezczynności wojska po zwycięstwach pod Wawrem, Dębem i Iganiami, głównie wskutek Ostrołęckiej porażki: kiedy co tylko dzielne i prawdziwie Ojczyznę miłujące było w obozie, stronnictwo kaliskie zaczęło bruździć w sejmie, a Nowej Polski w mieście. Nie rozbieram znanego przebiegu rewolucyi po dzień 15-go Sierpnia. Czy była nadzieja prawdopodobna szczęśliwego końca? Ja rozumiem, że była mimo słabości rządu, błędów wodzów, zdrad dyplomacyi zagranicznej. Ale dom sam w sobie rozdzielony, runie.

Jak partya Kołłątaja z obcym francuskim żywiołem, jeżeli nie zabiła to dobiła powstanie Pana Kościuszki, tak klub patryotyczny, który w cichości był znowu powstał, w cieniu przyszedł do znaczenia i wpływu, zabił rewolucyę. Rozczyn jaki wprowadził w karność wojskową, wywołał gorszące Bolimowa sceny: dzień 15-go sierpnia splamił najczystszą dotąd sprawę i nietylko zgubnemu człowiekowi oddał losy narodu, ale złamał jego ducha. Niechaj przed Bogiem, ludźmi i potomnością odpowiedzą sprawcy tej zbrodni. Niebaczni: głupio powtarzali: "terroryzm zbawił Francyę, zbawi i Polskę" - a nie umieli rozróżnić położenia, żywiołów, nie mieli criterium moralnego do ocenienia tego co prawe i zbawienne. Francya dziś jeszcze nie może obmyć ze siebie krwi, którą się w r. 1793 zbryzgała i nie może trafić i nie trafi do celu, do którego po trupach współobywateli iść chciała. Widziałem wówczas Gołuchowskiego, dzielił rozpacz wszystkich uczciwych i prawdziwie politycznych ludzi. Ósmy września był następnością 15-go sierpnia. - brakło głowy, brakło i serca; nie tego co gotowe ginąć, ale tego co z nadzieją umie rozumnie działać, ufać i łącznie walczyć - a jednak ósmy września mógł być dniem tryumfu, jak wiedzą wszyscy co go zbliska widzieli; a nazajutrz rano pełnomocnik austryacki przy kwaterze głównej rosyjskiej zacny hrabia Caboga, odbierał od swego dworu rozkaz stanowczego imieniem Austryi przemówienia - ale porządek wedle słów jenerała Sebastiani był już przywrócony w Warszawie. Jedni poszli w rozsypkę, drudzy powrócili do domu. Gołuchowski powrócił do Garbacza. Kto w owych czasach nie żył, ten pojąć nie potrafi nigdy boleści i rozpaczy, jakie ogarnęły wszystkich. Uczucia te w gorącej jego duszy były gwałtowne, alś nie mogły zostać bezczynne. Filozofia u Gołuchowskiego nie była czemś jałowem, oderwanem, jedynie spekulacyjnem. Bynajmniej - na wskróś przejmując całą jego istotę, to była bodźcem do działania, to kierownicą, to narzędziem, którem otwierał sobie drogę do najpraktyczniejszych zawodów. Był trochę przykrojony na wzór filozofów greckich pierwszej szkoły. Ja n. P. tak sobie wystawiam Talesa, stosującego do zajęć praktycznych najwyższe prawdy zdobyte na polu spekulacyi - rozumiejącego lepiej te stosunki, bo w związku z ogółem, trafiającego do ludzi jako znający serce. Jakoż w powierzchowności miał coś osobnego, niezwykłego, i w kraju był znany pod imieniem filozofa. Jako filozof, przeto istotny, to jest jako człowiek mądry, wytrwały, wstrzemięźliwy, zaprzągł się do rolnej i przemysłowej pracy. Koleje tej pracy bardzo praktycznego rolnika ciekawe, uczące, po wielokroć na miejscu przez znawców oceniane, mniej mają w szczegółach swoich dla publiczności zajęcia. Co ważniejsza, to że nie zabsorbowały go do tyla, aby zapomniał o głównym obowiązku, do którego czuł się zawsze powołanym, o obowiązku nauczania.

Czasu nader oszczędny, nie żałował go nigdy, aby na każdy zjazd sąsiedzki, każdą obywatelską uroczystość stanąć. Pełen wesołości, uroku, dowcipu, był duszą każdego zebrania. Tam w częste wchodził dysputy, z częstemi występował mowami, któremi umysły z uśpienia budził, błędy wyświecał, zasady kształcił i zaprawdę do wszystkiego co wzniosłe, szlachetne, użyteczne, zagrzewał. Słowa jego przebrzmiały, zawsze nieprzygotowane, a często w żartobliwą przybrane szatę, czasem niecierpliwszą wedle słów wieszcza młodzież nużyły, ale zaprawdę nie przebrzmiały bez pożytku.

Gdyby to co mówię było słyszane w sandomierskiej ziemi, to każdy położywszy rękę na sumieniu, przyzna, że tak przykładowi jak i mowom Gołuchowskiego winna ta okolica lepsze gospodarstwo, większą oszczędność i rządność w domach, stanowisko wyższe w poglądzie na sprawy publiczne, a głównie ducha miłości i zgody, które też słusznie odznaczać powinny ziemię, co od wieków wzięła za swoje godło: k o c h a j m y s i ę.

Takie czynne, jakkolwiek ostrożne życie, zwróciło uwagę dziwnie wówczas podejrzliwego rządu. Gołuchowskiego w r. 1835 aresztowano i wzięto do cytadelli, za co? wskutek jakich podejrzeń? Nigdy wiadomem nie było. Pięć miesięcy samotnie wysiedział. Uwolniony bez wyroku, jak ujęty bez oskarżenia, a cierpiący na zdrowiu, skoro tylko potrafił uzyskać paszport, wyjechał do Greffenbergu zaczynającego być sławnym przez Prisznica. Tak genialny jak Prisznic człowiek zajął go mocno, uwierzył fanatycznie jego metodzie i został jej wierny do śmierci.

Pokrzepiony na siłach, powraca Gołuchowski do Garbacza i znowu uporczywe koło gospodarstwa zachody. Rozumiano powszechnie, że wyłącznie był niem zajęty; nie brakowało literackich przekąsów i surowych od mniej powołanych napomnień. Ale nie wiedziano, że codziennie kilkogodzinnej oddawał się umysłowej pracy; nie wiedziano, że ze samotnej izby swojej, przywilejem geniuszowi właściwym, spoglądał głęboko w usposobienie i stosunki społeczne całej Europy.

Liberalizm z całym aparatem parlamentarno-reprezentacyjnym zaczął się zużywać. Już przed rokiem 1830-tym umysły, nie wiem jak powiedzieć, czy śmielsze, czy bardziej konsekwentne, marzyły nie już wolność osobistą, nie już równowagę władz, nie tylko kontrolę grosza publicznego, ale przekształcenie radykalne stosunków społecznych. Kierunek ten miał swój organ w znanym wówczas, a znakomicie pisanemu tygodniowem piśmie Globe. Ciekawość do literatury niemieckiej pierwsza obudziła we Francyi pani de Stäel. Filozofią zaś niemiecką, że pominę Wrońskiego, pierwszy uczynił popularną Cousin. Z jego szkoły wyszli Damiron, Dubois, Jouffroy, Chevalier, celniejsi redaktorowie Globu. Panteizm niszcząc osobistość Boga jak indywidualność człowieka, musi w loicznej konsekwencyi prowadzić w polityce do wszechwładztwa państwa, albo do sztucznego ustroju społecznego, który dotąd w praktyce nigdzie się nie powiódł, znanego pod nazwą socyalizmu. Ten kierunek wykłówał się, że tak powiem w opinii, ale nie dochodził jeszcze do właściwego wyrazu. Jak zwykle, kiedy czy nowy błąd, czy nowa prawda na świecie się jawi, występuje z kilku naraz źródeł.

W cieniu od lat kilku, człowiek, którego bliżej tutaj charakteryzować nie potrzebuję, Saint-Simon, małe ale fanatyczne około siebie zgromadził koło. Więcej konsekwentny i bezwzględny, przeciągnął jak zwykle bywa w podobnych razach mniej wyrazistych, niedostatecznie świadomych swego celu zwolenników Cousina, który z nazwą eklektyzmu na pół stanął drogi. Tutaj pokazuje się cała trafność przytoczonej na początku tej rozprawy uwagi Schlegla, co do wpływu, jaki filozofia na losy ludzkości wywiera. Jakie koleje przeszła szkoła czy sekta Saint-Simona, wiadomo. Obecnie obchodzić nas nie mogą, ale z zasad, jakie wyrobiła, podobnie jak ze zasad, które Cousin zasiał, a Globe upowszechnił, wyrosła szkoła czyli stronnictwo socyalistów, nie Francyi tylko właściwe, rozszerzone i w Niemczech, ale dlatego tylko jego we Francyi spotykamy, bo kraj ten ma przywilej wskutek praktycznego usposobienia i dziwnie jasnego języka, iż upowszechnia wyobrażenia, które sobie przyswoił, a nawet gotów próby na samym sobie odbywać. Gołuchowski czuł doskonale i śledził tę robotę w umysłach, zapragnął bliżej ją zbadać: uzyskawszy paszport w r. 1845, zwiedza Niemcy, Włochy, Francyę, Anglię, wchodzi wszędzie z ludźmi najznakomitszymi wszelkich stronnictw w stosunki, i z początkiem roku 1846 stawa na całą zimę w Berlinie. Tu uczeń i mistrz po 24-ch latach spotykają się znowu. Kto opowie radość dwóch serc jak Schellinga i Gołuchowskiego, które po latach rozdziału i pracy do jednego w ukochanej nauce doszły celu. Przyjęty przez wszystkie znakomitości naukowe owych Aten północnych z uwielbieniem, polskim obyczajem pragnął mistrza niegdyś, dziś przyjaciela, ucztą w swoim domu ugościć, a sprosiwszy liczne uczonych grono, wobec Humboldta, Saviniego, Eichorna i innych, obszerną przemową skreślił zasługi Schellinga i stanowisko ówczesne nauk filozoficznych w Europie. Schelling proponował mu imieniem monarchy katedrę filozofii tymczasowo w Wrocławiu, a chcąc za lat trzy opuścić stanowisko publiczne, zapewniał następstwo katedry w Berlinie. Gołuchowski odmówił, ale sam od niego słyszałem, iż nie chcąc pracować na obcej ziemi, nigdy większego poświęcenia dla miłości swej Ojczyzny nie zrobił. Nazajutrz po dniu tak radośnym odebrał wiadomość o strasznych wypadkach w końcu lutego spełnionych na tej tu ziemi. Doniosłość onych zmierzył od razu; cios, który jego sercu i umysłowi zadały, nie zabliźnił się do śmierci. Przeniósł upadek szkoły wileńskiej, przeniósł upadek usiłowań roku 1831; rozpadnięcie się żywiołów społecznych na własnej ziemi, wstrzęsło do gruntu silną tę i kochającą duszę. Wrócił natychmiast do Garbacza, ale nie po to, aby kaptur bezczynnie na głowę zaciągnąć, raczej aby obmyślać, jak stawić czoło groźnej burzy, która od północy i zachodu nadciągała.

W roku 1846 na początku czerwca ogłoszono w Królestwie Polskiem ukaz, krótki, wątpliwy, niedokładny, jakby ab irato napisany, który od razu zmieniał stosunki własności w całym kraju, a dalsze zapowiadał zmiany. Gołuchowski widząc, na co się z dołu od zachodu zabierało, a co od północy z góry rozpoczęło; widząc nadto z jednej strony potrzebę zmienienia stosunku pańszczyźnianego, bo pańszczyzna bardzo szanowny ustrój gospodarstwa krajowego w pewnej danej epoce i w pewnych okolicznościach, jest dzisiaj mechanizmem zużytym, zardzewiałym, słusznie skazanym na odrzucenie; z drugiej uważając błędne w kraju pojęcia o stosunkach społecznych i własności, tem błędniejsze, że przekradając się mimochodem, nie były ani mogły być wytrawione; pisze jednym pociągiem pióra: Kwestyę włościańską w Polsce i Rosyi. Napisana w roku 1847, zbiegiem okoliczności mogła wyjść dopiero 1848. Mówić o tej książce nie potrzeba, znana wszystkim, których ta kwestya obchodzi. Szczególną w tem okazał zręczność, że obawiając się zbyt nagłych postępów na drodze ukazem r. 1846 wskazanej, ostrzegł dobitnie, iż zachodzi pewna solidarność pomiędzy rozwiązaniem onej w Królestwie Polskim, a w cesarstwie Rosyjskiem: że błędy tu popełnione odbiją się tam ale na większe rozmiary. Pierwsze to dzieło, które tak znakomitą i liczną literaturę stosunków włościańskich rozpoczęło, w tem ciekawe, ze pomimo 10-letnich rozpraw, wypadków politycznych i prawodawczych, kwestya ta pozostał na tem stanowisku, na którem ją od razu osadził: Czy aby wyjść ze stosunku pańszczyźnianego, aby byt najliczniejszej klasy w narodzie podnieść, potrzeba jednemu wziąć, a drugiemu dać; czy raczej uważając stosunek obecnej własności za prawny, wziąć go za punkt wyjścia, a środkami naturalnemi, prawnemi, które kodeks cywilny francuski w kraju obowiązujący podaje, z pracy przymusowej przejść do pracy wolnej, a tak nie tylko usamowolnić tę pracę, ale wskazać jej własność jako nagrodę. Styl popularny, plastyczny jakby rozmowny, robi tę książkę dziwnie dostępną. Porównania, obrazy, przysłowia dają jej niepojęty urok. Mimo trudności rozeszła się szybko, nie wywołała dla przyczyn łatwych do odgadnienia polemiki piśmiennej, ale tem żywszą ustną. Polemika, wypadki r. 1848, rozprawy sejmowe w Wiedniu i Kromieryżu, przekonały Gołuchowskiego, że jeszcze niedokładnie zrozumiany, że nie wszystko wypowiedział. Zasiada powtórnie do pracy, dniem i nocą sobie nie folgując, i pisze niby inny autor dzieło pod napisem: Rozbiór kwestyi włościańskiej w Rosyi i Polsce. Rozmiary dużo większe tego dzieła, konieczne powtarzania, trudności niezmierne, jakich w rozszerzaniu się doświadczyło, było może powodem, że równie jak pierwsze rozpowszechnionem nie zostało. Książki do 800 kart bitym drukiem obejmującej nie każdy doczytał, zwłaszcza kiedy na pierwszych pięciuset kartkach spotykał już dawniej, tylko obszerniej omówione myśli; ale ktokolwiek miał cierpliwość pójść dalej, znajdzie odniesienie do najwyższych zasad teoryj politycznych, które świat dzielą, i wskazanie następstw, do których konsekwentnie jedne i drugie prowadzić muszą. Ze zasady osobistości Boga i indywidualności człowieka wypływa prawo miłości i wolności, które tłómaczy wszystkie zagadki świata tego.

Człowiek ulegający tylko prawu miłości i niem wiedziony, odpowiedzialny, bo wolny w swoim czynie, żadną koniecznością nie jest krępowany: w ustroju towarzyskim potęgi społeczne, w miarę jak się rozwijają, układają się do równowagi; często nie bez walki, nie bez bólu; często jedne drugie absorbują; ale w miarę jak prawo miłości bardziej społeczność przejmuje, prawo wolności staje się obszerniejszem i udziałem większej ilości indywiduów: i toć to jest właściwy i prawdziwy postęp. Ztąd ludzkość nie zna wyłącznych kształtów społecznych. Stosunkowo do jej wykształcenia, żywiołów składowych, dziejów, nawet geograficznego i etnograficznego położenia, urządza się naturalnie to monarchicznie, to gminnie; to mniejsza, to większa liczba wolnych obywateli występuje. Kwitnie i upada pod jednemi jak pod drugiemi formami, w miarę jak prawo miłości szanowane. Cały urok, cała nauka historyi z tej rozmaitości wypływa.

Błąd panteistyczny, który na drodze filozoficznej dostał się do polityki, a któremu wielu sami nie wiedząc hołdują, do sprzecznej zupełnie prowadzi następności. Zapomnijmy na chwilę, że Bóg jest osobistym, a człowiek wolnym pojedynkiem prawu miłości tylko poddanym; straszna konieczność światem zaczyna rządzić, wolność, a zatem godność człowieka przepadła: nie wyrabiają się już i nie równoważą pod strażą prawa miłości potęgi społeczne: we formy przewidziane z góry wtłacza się gwałtem ludzkość, i istnieć może tylko albo pod absolutyzmem jak w dawnych Indyach, albo w rządzie gminnym jak u Mormonów. Tu nie ma przesady, boć mamy pod ręką dzieła mniej lub więcej konsekwentnych socyalistów, a przed oczami kraj Utah. Obmyślano tam wszystko dla człowieka, aby jadł, aby pił, aby się mnożył; ale odjęto mu godność, odjąwszy mu wolność, własność i odpowiedzialność. I słusznie: jeżeli człowiek niema duszy indywidualnej, mającej żyć nieśmiertelnie i odpowiadać za złe i dobre, o cóż się turbować, byleby miał chleb powszedni? Nie podnosi też już człowieka miłość bliźniego aż do heroizmu, aż do ideału, ale przymus wyciska na nim codzienne jałowe obowiązki żywota, a społeczność przedstawia szary obraz rozpaczliwej jednostajności. Jako wypływ tych zasad, uważał także ideę państwa, która w dawnym Rzymie wykształciła się wtedy dopiero, kiedy wschodni panteizm do niego zawitał. Za wynik tych zasad poczytywał i państwo dzisiaj pojmowane, bez organiczno-hierarchicznych żywiołów, z ustrojem administracyjnym, który ma wszystko rządzić, rozdzielać, bo wszystko absorbuje. Istny a straszny Lewiatan Hobesa. Stosując ten sposób zapatrywania do kwestyi włościańskiej, pragnął największej wolności w układach, przekonany, że interes stron obydwóch najwłaściwsze onej poda rozwiązanie. Ponieważ jednak i ukaz roku 1846 i wypadki zaszłe w sąsiednich krajach wskazywały, iż bez wyroku władzy rozwiązaną nie zostanie, podaje sposoby, aby zmiana nastąpiła bez pogwałcenia kardynalnych praw społecznych, a przecięła na raz sztucznie obudzony antaganizm pomiędzy dwiema najważniejszemi u nas narodu warstwami.

Jakkolwiek dzieła Gołuchowskiego były zakazane, zwróciły uwagę władz rządowych w Królestwie Polskiem i Rosyi. Kwestya włościańska została przetłómaczoną na język rosyjski, a niby niewiadomy autor zakazanego dzieła zaproszony na sesye utworzonego w komisyi rządowej spraw wewnętrznych komitetu do interesów włościańskich.

Gołuchowski obarczony świeżo nowem a obszernem przedsięwzięciem gospodarskiem, które obdarzony szczególnym organizacyjnym darem, jak najszczęśliwiej co do ogółu urządzał, coraz bardzie bywał zadumany, coraz więcej zamykał się na wiele godzin w śpichlerzu, ulubionej swojej pracowni, stawał się mniej mownym; znający go wiedzieli, że nowa gotowała się w nim praca. W roku 1854 na Święta Bożego Narodzenia, w domu nieodżałowanego Juliusza hr. Ledóchowskiego w Górkach, w poufnej rozmowie wyznał, że dochodząc lat 60, niepewny przyszłości, czuje, ze powołania swego jeszcze nie dopełnił, ze filozofia była jego zawodem, że im bardziej nowa szkoła Hegla weszła na bezdroża, tem bardziej jest jego obowiązkiem, widząc, iż rzetelnego rozbratu pomiędzy filozofią a objawioną prawdą chrześcijańską niema, wykazać zgodę rozumu z objawieniem. Mówił do mnie godzin kilka z takim zapałem, podniosłością, miłością narodu, któremu zdrowy chciał podać pokarm, iż tę chwilę do najpamiętniejszych mojego życia zaliczam. Prosiłem aby nie odkładając, to co mówił równie zwięźle napisał. To być nie może, odpowiedział, musi być dzieło zupełne, opatrzone aparatem naukowym dla powagi, aby nie rozumiano, iż nie idąc w trop za nauką, jestem obcy dzisiejszemu stanowisku. Pracował coraz więcej, aż dusza objąć nie mogła uczuć i myśl, które nią miotały, i dnia 6-go listopada 1856 roku zaczął pisać dzieło filozoficzne, które winno usprawiedliwić dawane mu zwykle filozof imię. Skończył 16-go czerwca 1857. Przez siedm miesięcy niedostępny i zamknięty pisał po 15 godzin dziennie. Ciekawy ten manuskrypt, na którym poprawek prawie nie ma, wyraźnym, silnym napisany charakterem, wskazuje sposób jego pracy. Rzecz cała wylała się na raz z tej potężnej głowy,: podział na rozdziały i paragrafy następnie dopiero robione. Część pierwsza obejmuje: Historyczne rozwinięcie głównych systematów filozoficznych, od Kanta do najnowszych czasów. Druga sam systemat filozoficzny w 88-miu rozdziałach. Całość ma tytuł: Dumania nad najwyższemi zagadnieniami człowieka. Manuskrypt gotowy do druku przeszedł cenzurę i ma wyjść wkrótce na widok publiczny. Rozbiór dzieła w obecnem położeniu byłaby przedwcześnym, niechaj samo za sobą i autorem świadczy. Podczas tej pracy twarde prowadził Gołuchowski życie; zwykle jak mawiał, ciało na chudem obroku a na twardem wędzidle trzymał. Przez ten czas surowszym był jeszcze dla siebie; sypiał na gołej ziemi, aby duch tem wolniej mógł w wyższe i jaśniejsze podnosić się sfery.

Zaledwie ukończył, ciężka choroba ukochanej żony przykuła go na jedenaście miesięcy do łoża jej boleści. Był on przedewszystkiem człowiekiem serca i obowiązku; ani stosunki społeczne, ani interesa, ani nawet ruch przez świeżo zawiązane Towarzystwo rolnicze obudzony, nie potrafiłyby oderwać go od tego, co uważał za pierwszy moralny obowiązek. Zrobił wyjątek na gody weselne córki przyjaciela i pożegnanie najzacniejszego a opuszczającego tamte strony dostojnika i obywatela. Po raz ostatni słyszeliśmy wówczas głos ten szanowny i ukochany. Silne ciało uległo natężeniu myśli i uczuciu serca. Ośmnastego listopada 1858, po krótkiej chorobie, ze świadomością swego stanu, w największym spokoju, z poddaniem się Bogu, oparzony wśród zupełnej jeszcze przytomności i na własne żądanie ŚŚ Sakramentami, nie umarł - zstąpił do grobu, zwoławszy przódy całą gromadę i tłómacząc jej sprawiedliwe i pełne miłości a energiczne postępowanie.

Większego miłośnika swej Ojczyzny nie znałem. Lepszego sąsiada, stalszego przyjaciela nie było. Obmowa nigdy nie przeszła przez usta jego; a mimo to Gołuchowski choć kochany, szanowany, nie był w pospolitem znaczeniu wyrazu popularnym. Dlaczego? Bo przeciwny prądowi, którym szła obłąkana opinia publiczna. Ale on nawykły we wszystkiem osobę swoją poświęcać, nie gonił za tem co jemu poklask, ale co krajowi pożytek przynieść mogło. I słusznie; prawdy które człowiek wyższy widzi, których broni i rozpowszechnia, nie zawsze przyjęte bywają, nie zawsze widoczny i skory plon przynoszą; ale są często tym balsamem, które zdrowie społeczeństwa mimo jego wiedzy utrzymuje. Niech to będzie nauką dla młodszego pokolenia. Myśl dobra, czyn dobry, usiłowanie sumienne, często nie przynoszą wrzekomo widocznych owoców; ale jak kropla wody, która wpada w morze choć niewidziana, zmienia jednak równowagę całego oceanu, tak żaden czyn dobry, żadne usiłowanie sumienne a bezinteresowne, w ekonomii świata moralnego nie przepada, a na osiągnięcie ostatecznych najwyższych celów przeważny wpływ wywiera. To niech będzie pociechą dla ludzi prawych a niepoznanych - tego nauczyło mnie 52 lat życia, a 32 lat doświadczenia.

 

(tekst w oryginalnej dziewiętnastowiecznej pisowni)

 


[1] ) Czytane na posiedzeniu Tow. Przyjaciół Nauk w styczniu 1859 roku.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/