Pod samem pasmem gór Świętokrzyskich,
na gościńcu pomiędzy Opatowem a Kunowem, leży na pagórku wieś Garbacz.
Każdy przejeżdżający uderzony osobną jej powierzchownością. Chałupy
jedne walą się, a drugie systematycznie pod sznur i tęż samą modłę
murowane. Stodoła jedna ogromnych rozmiarów, opodal śpichlerz jak
baszta murowany, magazyny gospodarcze na piętro; piwnice, lodownie
jakby Sukiennice. Dworu tej wsi nie widać, tylko wielki browar.
Gdzie Pan mieszka? - w gorzelni.
Wieś
ta znana w całej Polsce. Nie pominął jej żaden z ludzi znakomitszych
rozumem, wpływem albo stanowiskiem w kraju; zajeżdżał tam nieraz
rolnik z dalekich okolic po przykład, młodzież rolnictwu oddana
wędrowała po naukę, obywatel, sąsiad albo urzędnik po radę lub pomoc,
chory po opiekę, ubogi po wsparcie, zasmucony albo na duchu upadły
po ochłodę i pociechę. W tej wsi, w tym browarze mieszkał od lat
przeszło trzydziestu Józef Gołuchowski. Nigdy zacnego imienia nikt
piękniej nie nosił. Będą tacy co opiszą dokładnie prace, zasługi
i wpływ tego człowieka. Dzisiaj dosyć pokrótce opowiedzieć czem
był, aby młodsze zwłaszcza pokolenie wiedziało co kraj miał i co
stracił.
Józef Gołuchowski, potomek zacnej, znakomitej
i zamożnej szlacheckiej rodziny w Sandomierskiem, która w XVII wieku
posiadała obszerne około Chmielnika majątki, a nawet jeżeli się
nie mylę dziedziczyła to miasto, był ostatnim synem licznem potomstwem
obdarzonych rodziców. Urodził się wkrótce po ostatnim rozbiorze
kraju, w zajętej przez Cesarza Austryi części. Oddany w 10-tym roku
życia do akademii Terezyańskiej, od pierwszej do ostatniej klasy
był przez cały ciąg kursów pierwszym w zakładzie, któremu winniśmy
wdzięczność, bo nam wielu ludzi porządnych wychował. Cesarz Franciszek
II., dbały o młodzież, wiedział o Gołuchowskim;
zawsze o niego pytał, a niechętnie przyjął wiadomość, iż po skończeniu
nauk przeszedł w służbę dopiero co organizowanego Królestwa kongresowego.
Zapalony do publicznego dobra, przyjmuje profesurę w liceum warszawskiem.
Aż dotąd naukom matematycznym oddany, czuje popęd do filozofii;
ciasno mu w obecnej sferze, porzuca Warszawę i zasiada w ławach
uniwersyteckich w Erlangen. Tam słucha Schelinga i wchodzi z nim
w osobiste stosunki. To spotkanie cały późniejszy kierunek Gołuchowskiego
wytknęło. Z całym zapałem duszy czystej, kochającej prawdę, ze zdolnością
głowy silnej a uporczywością pracy, jemu właściwą, oddaje się filozofii.
Aby kto z namiętnością filozofii się oddawał, dla obecnego
pokolenia może będzie niezrozumiałem. Nie tak było wówczas. Pomiędzy
filozofią francuską prowadzącą do materyalizmu, a spirytualizmem
niemieckim - przepaść. I jedna i druga w ostatecznej loicznej konsekwencyi
prowadziła do panteizmu; w praktyce wyrodziła się we Francyi w rewolucyę,
w Niemczech w samowładztwo państwa. Tego wówczas nie rozumiano,
ale te następności były konieczne. Słusznie Fryderyk Schlegel powiada:
"że śmieszna jest lekceważyć systemata filozoficzne, które w tej
lub owej epoce, tej lub owej społeczności panowały; bo czy to uczeni
albo ludzie stanu chcąc uznać albo nie, filozofia panująca ogromny
a nawet śpieszny wpływ wywiera na praktyczne losy ludzkości." Stosownie
do geniuszu francuskiego i germańskiego żywiołu, pierwszy puścił
się bezwzględnie w aplikacyę; drugi bez wodzy, bez hamulca, aż do
ostatnich kresów spekulacyi i idealizmu dochodził (Fichte).
Już
wówczas Schelling, który nie był jeszcze Berlińskim Schellingiem,
pośrednią a bliższą prawdy drogę obierał. Jako Niemiec, na głowę
przeciwny materyalnemu kierunkowi szkoły francuskiej, której słusznie
aż do nazwiska filozofii zaprzeczał, a której owoc gorzki jako człowiek
prawy i Niemiec pożywał, przeglądał bezdeń, do której w ostatecznych
konsekwencyach i północna prowadziła szkoła. Już wówczas wyraźnie
stanęła przed jego umysłem osobistość Boga i człowieka. Przed oczyma
mistrza i ucznia wynurzały się te postacie ze mgły, w której pływały
pojęcia niemieckiej szkoły. Mistrz zamknął się w sobie i milczał,
lat 20 wyrabiając zarody prawd, które umysł jego uderzyły. Uczeń
na szczęśliwym wychowany gruncie, bo katolik i Polak, tyle od dziecka
wyssał prawdy, iż jakiekolwiek koleje umysłowe przechodzi, tych
początków pozbyć się nie potrafi, prędzej zbliżył się do celu, i
wydał w Erlandzie 1822 roku książkę: Über
die Philosophie in ihrem Verhältnisse mit dem Leben ganzer
Völker und einzelner Meschen. Książka ta zrobiła w Niemczech
i w kraju ogromne wrażenie. Dzisiaj nikt przeczytać jej nie potrafi
bez korzyści, pociechy i zapału, jeżeli dusza jego do zapału zdolna;
czytali ją Niemcy z podziwieniem, my z dumą. Imię Gołuchowskiego od Dunaju przebiegło jak iskra
elektryczna nad Wilię.
Ówczesny
kurator wileńskiego uniwersytetu Adam książę Czartoryski powołał
Gołuchowskiego do katedry filozofii w tej
słusznie sławnej szkole. Czem było Wilno podówczas, wiedzą wszyscy
dla których się mówi; nie mówiłoby się dla tych, którzy tego nie
wiedzą. - Zaledwo stanął na katedrze, zaledwo przemówił, wówczas
26-cioletni młodzieniec, obudził zapał, który pocieszył jednych,
zatrwożył, przeraził, oburzył drugich. Najobszerniejsze audytorya
nie mogły objąć tłumu młodych i starszych słuchaczy. Łatwo to pojąć
przywodząc na pamięć czem było wówczas Wilno. Mickiewicz pierwsze
swoje ballady wyśpiewał. Zan, Czeczot i inni gromadzili około siebie
promienistych. Lelewel czytał historyę. Grodek, choć nie młody,
filologię jak młody pojmował i uczył. Robił się przełom we wszystkich
wyobrażeniach i dążnościach; nie było prawdę mówiąc nic wyraźnego,
jasnego w celach i kierunku, ale wrzało jak w wulkanie przed wybuchem
albo trzęsieniem ziemi: wulkan nie buchnął płomieniem, ale ziemia
się zatrzęsła i zostało z tego trochę gruzów i popiołów...
Chyba niewdzięczny i niesprawiedliwy zaprzeczy Śniadeckim
wielkiej zasługi. Winniśmy im język czysty i jędrny, sławę u obcych,
organizacyą szkoły wileńskiej, ustalenie jej funduszów; winniśmy
im, łaskawemu Monarsze i księciu Adamowi Czartoryskiemu, że Litwa
po dziś dzień idzie przodem co do wykształcenia i ducha polskiego
naukowego. Bo kiedy Warszawa, Poznań, Lwów, Kraków, zalane były
żywiołem obcym, w Wilnie przechowały się tradycye, język i przekonanie,
co możemy zrobić sami na własnym gruncie. Ale Śniadeccy byli na
wskroś ludzie zachodu i XVIII wieku. Nie mogli pobratać się z nowym
żywiołem, nie mogli go zrozumieć. Umysły tak wzniosłe, że w rzeczy
samej poetyczne, nawykłe do nauk ścisłych i przyrodzonych, a tak
trzeźwe, że dopatrzyły próżni, jaką mgła języka filozoficznego niemieckiego
pokrywa, nie chcieli porozumieć
się z młodzieńcem, który rękę do nich wyciągał, a przynosił
naukę, z której ostatnią treścią pobratać się byli mogli i powinni.
Gdyby
stronnictwa tak w nauce jak w polityce uprzedzeń pozbyć się mogły,
a zbliżyć i wyrozumieć się chciały, ilużby nieszczęść ludzkość uniknęła!
Śniadeccy
stanęli przeciw Gołuchowskiemu,
i wówczas wyrzekania Jana ujął w znany wiersz Mickiewicz:
Duchy
karczemnej tworem gawiedzi
W
głupstwa wywarzone kuźni;
Dziewczyna
duby smalone bredzi,
A
gmin rozumowi bluźni.
Wiadomo
z historyi jak korzystano, kto korzystał i w jakim celu z rozdwojenia,
które się w uniwersytecie wileńskim na polu poezyi i nauki objawiło.
Czy dlatego Śniadeckich potępiać, że sumiennem ale zbyt absolutnem
przekonaniem rzeczy ogólnej zaszkodzili? - bynajmniej. Znaliśmy
poufnie Gołuchowskiego, nigdy ich o to nie obwiniał, bo wyższy i prawy wiedział
dobrze, że nikt swego charakteru zaprzeć się nie potrafi; że ludzi
znakomitych brać potrzeba ryczałtem, i że wady ich są zwykle skutkiem
nieodłącznym zalet.
Dosyć,
że ówczesny świeżo mianowany kurator akademii wileńskiej zmienił
skład i ciała uczącego się, i uczącego. Kilku profesorów, a między
nimi Józef Gołuchowski, zostało odsuniętych od
katedry. Pamiętamy dobrze tę chwilę ognistym rylcem wypisaną w sercu
naszem. Było to r. 1825. Gołuchowski
powrócił do Warszawy; miał 27 lat, ale na tej twarzy nie można się
było wieku doczytać. Pracą, chorobą i cierpieniem moralnem zmęczony
miał już rysy, które się do śmierci nie zmieniły. Czoło wysokie,
oko czarne, żywe i głębokie, wielka prostota w obejściu a skromność
w układzie, zaledwie zdradzały osobistość, do której młodzi przystępowaliśmy
z zapałem i uszanowaniem. Nie zapomnę nigdy, kiedy mi czytał wstępną
swojego kursu lekcyę i rozprawę o cierpieniach.
Zawód publiczny dla tego, który katedrę z politycznych przyczyn
utracił, był zamknięty. Posiadał spadkiem rodzinnym sumę na dobrach
Garbaczu w Sandomierskiem. Serce wiązało go z Magdaleną z Gołuchowskich
Gołuchowską, wdową po bracie. Połączywszy wspólnie fundusze, kupili
majątek obdłużony i zrujnowany. Pierwsze lata zajęły uporczywe przygotowawcze
prace i zwykłe dla początkujących gospodarzy klęski. Ogień pochłonął
budynki i gorzelnię. Zaczęły nowe powstawać, kiedy dzień 29 listopada
1830 r. zatrząsł całym krajem.
I tygodnia
Gołuchowski w domu nie
wysiedział, ujrzeliśmy go w Warszawie.
Czasy
i ludzi tej epoki należą do historyi, wolno o nich mówić i sądzić.
Powstanie roku 1830 nie było w początku powstaniem narodowem, wywołanem
albo przez niesłychane nadużycia władzy albo trudności skarbowe.
Rząd w ogóle był łagodny, niezbyt fiskalny, byt ogólny polepszał
się zwłaszcza od czasu objęcia zarządu skarbu przez księcia Lubomirskiego;
oprócz wybryków księcia Konstantego więcej z osobistego usposobienia
jak z polityki rządowej wypływających, nie było właściwie nadużyć,
bo administracya spoczywała w ręku krajowców, po większej części
ludzi zdolnych i gorących patryotów, którzy stali wszyscy pod strażą
już dość czułą opinii publicznej. - Powstanie to mające przyczynę
swoją w poczuciu ogólnem i potrzebie zupełnej niezawisłości, objawiło
się jednak początkowo jako spisek wojskowy i wybuch młodzieży. Najgorętsi
patryoci, najpierwsi ludzie stanu nie tylko nie bali udziału w postaniu,
ale byli mu obcy a po większej części niechętni: można powiedzieć,
iż oprócz Gustawa Małachowskiego, Romana Sołtyka, Świdzińskiego,
żaden z ludzi znakomitszych w kraju nie znał zamiarów spiskowych.
O powstaniu mówiono w Warszawie przez kilka tygodni, jako o rzeczy
bliskiej, pewnej, już nie mogącej być wstrzymaną, ale najgorętsze
serca, najlepsze głowy przewidywały tylko nieszczęścia, mocno przekonane,
że stan nasz społeczny i moralny potrzebował trwania ówczesnych
stosunków politycznych, aby się wyrobić, dojrzeć, ustalić i nabyć
potrzebnego hartu do trudnej walki, a trudniejszego jeszcze potem
zorganizowania wewnętrznego: uważały nadto po lipcowej rewolucyi
konieczną potrzebę cierpliwego czekania, dopóki się nie rozpocznie
nieunikniona pomiędzy zachodem i wschodem rozprawa. Tu zaś przypominam
dla mniej z ówczesnemi stosunkami obznajomionych, że minister skarbu
odebrał rozkaz mienia w pogotowiu 150 milionów, a naczelnik armii
polecenie dokompletowania jej stanu. Ale wiatr z zachodu dął silnie
a wiadomo jak mocno działa na głowy i serca Polaków. Nadto pomiędzy
częścią, zwłaszcza młodszych współrodaków, uczucia narodowe były
zlane z pojęciami, jak je wówczas zwano, liberalnemi: a pod tą nazwą,
potrzeba rozumieć wszystkie odcienia począwszy od konstytucyonalizmu
á la Benjamin Constant, aż do jakobinizmu á la Babeuf.
Słowem w wielu choć nie powiem w najliczniejszych tego stronnictwa
głowach, myśl polska zlała się z myślą rewolucyjną 1789: - nie żeby
ta myśl doszła do pewnego określonego wyrazu i celu, ale ówczesna
frazeologia polityczna tak owładnęła umysły a zbakierowała dążności,
że kwestyi narodowej nie rozumiano tylko pod formą polityczną i
socyalną: bo jak mówi wieszcz:
......"jacyś
Francuzi wymowni
zrobili
wynalazek, że ludzie są równi."
Ci wymowni
Francuzi mieli rzeczywisty interes, aby ruch w Polsce zatrudnił
cesarza Mikołaja, niebaczni a pełni ognia młodzieńcy, mając otuchę
w najznakomitszym badaczu a najmizerniejszym polityku swego czasu,
który im mniej i ciemniej mówił, tem bardziej za wyrocznią miany,
powstali z okrzykiem, który nigdy na tej ziemi bez echa się nie
ozwał: J e s z c z e P o l s k a n i e z g i n ę ł a.
Nie
należy do rzeczy przebieg pierwszych chwil rewolucyi, dosyć, że
orzeczeniem sejmu stała się narodową, a wówczas nie wchodząc czy
na czasie albo nie, obowiązywała solidarnie wszystkich i wszyscy
ją też przyjęli wedle pięknego wyrażenia Gustawa Małachowskiego:
bez dobrodziejstwa inwentarza. A tutaj nie mogę
pominąć uwagi dla stronnictw politycznych nader ważnej. Co
chwila jedne drugie potępiają, nie wchodząc, czy im dobra albo zła
wiara towarzyszy; ale w podobnych wypadkach nie o to chodzi jedynie
kto zdrowiej widzi i zdrowiej radzi, ale że nie wolno nikomu wyłączać
się od drogi, którą naród obrał, choćby prowadziła do zguby. - W
takim razie człowiek z przekonaniem i odwagą cywilną, winien oświecać,
stanąć śmiało naprzeciw fałszywej opinii, mówić głośno prawdę, ale
kiedy raz naród obrał kierunek, winien solidarnie dzielić jego losy.
Co do mnie na jednej kładę szali zarozumiałych śmiałków, co bez
powołania śmią brać na swoje sumienie początkowanie wielkich politycznych
odmian, i tych co widząc, że wszyscy toną, sami chcą się uratować:
tu egoizm własnego bezpieczeństwa, tam egoizm próżności. Targowiczanie
nie dlatego godni kaźni, że mniej trafnie o losach Ojczyzny sądzili,
bo to jeszcze pytanie, ale dlatego, że kiedy kraj cały miał ginąć,
na innej drodze i kraj i siebie ratować chcieli. Zaledwo powstanie
przez kraj, nie wchodzę dziś, słusznie albo niesłusznie, za narodowe
przyjęte zostało, objawiły się dwa kierunki, polsko-insurekcyjny,
i liberalno-socyalny. Pierwszy miał po sobie powagę wieków, zasług,
stanowiska, głównie opierał się na obywatelstwie ziemskiem, a nawet
na lud wiejski mógł rachować; drugi przedstawiało stronnictwo nieliczne,
ale śmiałe, ruchawe, zorganizowane, mające swój język, zasady, a
nawet i władzę. Pierwsze żądało bytu Ojczyzny z żywiołami, jakie
podała przeszłość a utrzymała obecność, drugie żądało nowej Polski.
To stronnictwo nader trafnie urządzonym klubem patryotyczny parło
na opinią, ale rzecz dziwna nie zabsorbowało młodzieży akademickiej,
która dziwnym instynktem cnoty trzymała się powagi i władzy. Na
tę młodzież, otaczającą czcią dyktatora i najznakomitszych ludzi
kraju, działanie swe rozczyniające wywarło stronnictwo Nowej Polski.
W tej właśnie chwili Gołuchowski
do Warszawy przyjeżdża. Widziałem go zaraz po jego przybyciu, zrobiłem
mu obraz stanu opinii i miasta. Nie znając jeszcze dokładnie trafności
politycznej Gołuchowskiego, z pociechą ujrzałem, że doskonale
niebezpieczeństwo położenia zrozumiał; rachując na dawne wileńskie
z Lelewelem stosunki, szedł zaraz do niego, aby otrzymać współdziałanie
i zachęcić do użycia przeważnego wpływu, jaki miał u swego stronnictwa,
aby je pohamować: przedstawił rozdział, jaki w kraju nastąpi i skutki,
które też nastąpiły. - Napróżno! Lelewel jako uczony zaszczyt polskiego
imienia, bezinteresowny i nieugięty jak każdy fanatyk swego ideału,
Lelewel w opuszczeniu a niemal w nędzy stojący, niewzruszony na
raz obranej drodze, zasługuje na uszanowanie; jako badacz na wdzięczność
naszą. Ale Lelewel nie pojął, że jeżeli ludzie polityczni byli i
mogli być tyko wielkimi historykami, to nie idzie wcale za tem,
aby historyczni i archeologiczni badacze byli politykami. Badacze
jak często, jeżeli tak niesłychanym jak Lelewel obdarzeni zmysłem
wykrywają prawdy, to jeszcze częściej znajdują to czego szukali.
Podobnie i Lelewel znajdywał wątek do swych politycznych zasad albo
urojeń w przeszłości swego kraju. Słusznie albo nie, teraz nie wchodzę,
dość że otoczony urokiem nauki, prześladowania, niezawisłości i
szczerej miłości Ojczyzny, choć zupełnie do czynu niezdatny, wywierał
wpływ ogromny na swoje stronnictwo, albo może lepiej powiem szkołę.
Stronnictwo
N o w e j P o l s k i chciało
przeciągnąć młodzież akademicką na swoją stronę - chwila była po
temu. Dyktator chwiejący się, niezrozumiały w działaniu, a zatem
niepewność i trwoga w powszechności. Lubecki i Jezierski, wyprawieni
do Petersburga, oczekiwani byli z powrotem. Młodzież z zapałem poświęcona
Dyktatorowi, którego straż przyboczną stanowiła, nie wiedząc czy
dalej ma ufać mu albo nie, zaczęła przechodzić do przeciwnego obozu.
Wówczas Gołuchowski zapowiada
prelekcye filozoficzno-polityczne w auli uniwersytetu. Prelekcye
te, było ich podobno pięć
czy sześć, nie były nigdy pisane; żaden ślad po nich nie pozostał,
oprócz skutku, który sprawiły. Gołuchowski
posiadający w najwyższym stopniu dar mowy doraźnej, a mający cały
swój systemat gotowy w głowie, z niesłychaną zręcznością i poczuciem,
które zawsze było mu właściwe, wybrał to co było trzeba, aby sprawić
skutek - to jest poprowadzić umysły i uczucia na właściwą drogę.
Gdyby był powstał na kierunek demokratyczny i jego następności,
byłby może część młodych słuchaczów zraził, a od razu obudził uwagę
naczelników partyi. Słowa demokracya, arystokracya, monarchia, nie
wyrzekł, nie obudził w młodzieży żadnego podejrzenia; w wywodzie
pełnym uroku, podniosłości, który dziwnie odpowiadał usposobieniu
chwili, bo do niej były częste zwroty, wyłożył pogląd atomistyczny
i organiczny na świat i jego stosunki. Wskazał na czem zależał jeden
i drugi, do czego prowadził. Dowiódł, jak atomizm, obok wrzekomej
bo nieporządnej wolności, albo raczej dowolności, nie prowadzi do
ładu i da się tylko ująć w karby żelazną materyalną siłą, że zatem
ma swój koniec w despotyzmie pod tą lub ową formą: a przeciwnie
organizm w równowadze rozmaitych potęg, wykształca przyrodzone formy
społeczne, które wolny ruch nie podług oderwanej teoryi ale z życia
powstałej mając, zapewniają ludzkości swobodę o tyle, o ile to możebne
i moralnemu usposobieniu tej czy owej społeczności odpowiednie.
Rezultat jednej teoryi w praktyce równość, drugiej hierarchia. Słuchałem
szczęśliwym trafem tych prelekcyj. Stosując już wówczas co do tych
pytań na pewnem stanowisku, którego 30 lat życia i doświadczenie
wypadków politycznych nie tylko nie zmieniło, ale je utwierdziło,
z mocnem biciem serca chwytałem każdy wyraz i z pociechą podziwiałem
zręczność wymowy. W rzeczy samej doprowadził słuchaczów na stanowisko,
którego pragnął; ani wiedzieli jak ich przekonał o potrzebie władzy,
o konieczności hierarchii w społeczności, o niezbędnym warunku podstawy
moralnej w każdym ustroju politycznym, i o prawie miłości, które
wiązać musi istoty duchowe i nieśmiertelne, aby się wielkie cele Boga przez
ludzkość spełniły. Każdy rozumiał, iż nic nowego nie słyszał, że
Gołuchowski tylko mówił, co w głębi duszy
słuchacza nie jasno tkwiło, i łączył się sercem z jego natchnieniem
i wynosił błogie usposobienie.
Poniekąd tak było w istocie. Cała ta młodzież podobnie jak
kraj cały była zdrowa; uczucia były szlachetne i prawdziwe, frazeologia
tylko sfałszowana. Ta część narodu, którą loże tajnych towarzystw
zepsuły, te indywidua, które natchnienia i hasło brały z Francyi,
były zepsute i zgniłym wyziewem rozszerzały mór wokół siebie. -
Mowy Gołuchowskiego były antidotum: cała też ta poczciwa młodzież zaniechała
klubów, weszła do wojska, a jak kochała Ojczyznę, tego dowodem plac
boju. - Gołuchowskiego
noszono po Krakowskiem Przedmieściu na rękach. Był on całe życie
nieco szczególny - podczas rewolucyi nosił się w chłopskiej sandomierskiej
sukmanie, ztąd Nowa Polska
nazwała go chłopem, który w sandomierskiej sukmanie arystokratom
pańszczyznę odrabia.
Gołuchowskiego słyszałem wiele razy mówiącego
publicznie, nigdy tak jak w czasie tych prelekcyj: zapewne dlatego,
że z natury dogmatysta, nawykły do mówienia z katedry, do rozwijania
swobodnie w porządku loicznym swych myśli, mniej był zdolny do parlamentarnej
rozprawy. To zapewne tłumaczy, czemu nie usiłował wejść do Izby
ani zajął wśród obecnych wypadków stanowiska odpowiedniego zdolnościom
i niezmiernemu przywiązaniu do kraju. Pełen odwagi cywilnej, oryentujący
się łatwo w zawikłanych położeniach, nie miał jednak tej stanowczości
w działaniu, która robi człowieka politycznego: nawykły do oceniania
pytań w czystem świetle prawdy, a do oceniania czynów na delikatnej
wadze trwożliwego sumienia. Wejść naprawdę w stosunki z żywiołami
mniej czystemi, było mu niepodobna. Powołany do kierowania ministerstwem
oświecenia, nie miał podówczas czasu ani pola do działania przeważnie.
Byłto czas, w którym silent musae: zaledwo można było utrzymać
organizacyę ówczesną szkół, nie zaś myśleć o organicznych zmianach,
jakoż została utrzymaną w porządku. A tutaj nie mogę pominąć uwagi,
że powstanie roku 1830 nie było podobne do żadnej rewolucyi, które
je poprzedziły i które po niem nastąpiły w Europie. Badam pamięcią
historyę i nic podobnego nie widzę. Naród cały powstaje, zrywa z
Monarchą i władzą, wydaje zaledwie na 4 miliony liczny a ubogi,
wojnę na śmierć państwu 60-milionowemu, w pełni swej potęgi a w
ręku człowieka co umiał chcieć i rozkazywać: nową władzę tworzy,
w instynktownem poczuciu potrzeby koncentruje ją w jednym człowieku,
któremu bezwzględnie ufa i losy swoje oddaje, nie w chwili upadku
i zwątpienia, ale w chwili pierwszego szału. Zaczyna się najdziwniejsza
pomiędzy narodem a tym człowiekiem walka, Chłopickiemu dyktaturę
oddają, on jej nie chce; ledwo skłoniony znowu ją składa: ale niemniej
walczyć będzie. Sejm ustanawia rząd narodowy a prezes jego Adam
książę Czartoryski w pierwszej zaraz przemowie wspomina z wdzięcznością
zaufanie, którem go niegdyś zaszczycał Cesarz Aleksander. Każdy
poświęcić się gotowy - nikt władzy ani zaszczytu nie pragnie. Tymczasem
cały kraj się uzbraja, ale uzbraja porządnie, żadnych wybryków,
we wszystkiem kierunek idzie z góry, a sprężyny administracyjne
grają, jakby cały kraj był zupełnie spokojny. Wymiar sprawiedliwości
cywilnej i kryminalnej ani na chwilę nieprzerwany. Podatki, liwerunki
wpływają jak najregularniej. - Towarzystwo kredytowe opłacane i
opłacające procenta, bezpieczeństwo najzupełniejsze, ani rozbojów
ani kradzieży. Ludność jedna poszła do wojska, druga pracuje na
roli - włościanie ochotnie idą do pułków. W tem co się mówi ani
słowa nie ma przesady, a cudzoziemcy, którzy wówczas przyjeżdżali
do kraju, nie mogli pojąć co znaczy ten ład moralny w chwili takiego
politycznego wzburzenia. Jeżeli kędy było co niezwykłego, to w usposobieniu
ludności stolicy, w której wskutek nagromadzenia różnorodnych żywiołów
i bliskości ogniska rządu, musiało życie silniej i wielostronniej
się objawiać: a objawiało się tarciem stronnictw w sejmie, w pismach
czasowych poważniej, w Honoratce i innych kawiarniach wesoło,
odpowiednio do charakteru narodowego. Ale i to za pierwszym wystrzałem
pod Białołęką ustało, z pomiędzy ludzi pióra i mowy co było zacnego
jak Maurycy Mochnacki, poszło na linię bojową, usposobienie ogólne
było poważne, wspaniałe. Ucichł klub patryotyczny, nie było przez
parę miesięcy stronnictw. Z wiosną dopiero wskutek bezczynności
wojska po zwycięstwach pod Wawrem, Dębem i Iganiami, głównie wskutek
Ostrołęckiej porażki: kiedy co tylko dzielne i prawdziwie Ojczyznę
miłujące było w obozie, stronnictwo kaliskie zaczęło bruździć w
sejmie, a Nowej Polski w
mieście. Nie rozbieram znanego przebiegu rewolucyi po dzień 15-go
Sierpnia. Czy była nadzieja prawdopodobna szczęśliwego końca? Ja
rozumiem, że była mimo słabości rządu, błędów wodzów, zdrad dyplomacyi
zagranicznej. Ale dom sam w sobie rozdzielony, runie.
Jak
partya Kołłątaja z obcym francuskim żywiołem, jeżeli nie zabiła
to dobiła powstanie Pana Kościuszki, tak klub patryotyczny, który
w cichości był znowu powstał, w cieniu przyszedł do znaczenia i
wpływu, zabił rewolucyę. Rozczyn jaki wprowadził w karność wojskową,
wywołał gorszące Bolimowa sceny: dzień 15-go sierpnia splamił najczystszą
dotąd sprawę i nietylko zgubnemu człowiekowi oddał losy narodu,
ale złamał jego ducha. Niechaj przed Bogiem, ludźmi i potomnością
odpowiedzą sprawcy tej zbrodni. Niebaczni: głupio powtarzali: "terroryzm
zbawił Francyę, zbawi i Polskę" - a nie umieli rozróżnić położenia,
żywiołów, nie mieli criterium moralnego do ocenienia tego
co prawe i zbawienne. Francya dziś jeszcze nie może obmyć ze siebie
krwi, którą się w r. 1793 zbryzgała i nie może trafić i nie trafi
do celu, do którego po trupach współobywateli iść chciała. Widziałem
wówczas Gołuchowskiego,
dzielił rozpacz wszystkich uczciwych i prawdziwie politycznych ludzi.
Ósmy września był następnością 15-go sierpnia. - brakło głowy, brakło
i serca; nie tego co gotowe ginąć, ale tego co z nadzieją umie rozumnie
działać, ufać i łącznie walczyć - a jednak ósmy września mógł być
dniem tryumfu, jak wiedzą wszyscy co go zbliska widzieli; a nazajutrz
rano pełnomocnik austryacki przy kwaterze głównej rosyjskiej zacny
hrabia Caboga, odbierał od swego dworu rozkaz stanowczego imieniem
Austryi przemówienia - ale porządek wedle słów jenerała Sebastiani
był już przywrócony w Warszawie. Jedni poszli w rozsypkę, drudzy
powrócili do domu. Gołuchowski powrócił do Garbacza. Kto w owych czasach nie
żył, ten pojąć nie potrafi nigdy boleści i rozpaczy, jakie ogarnęły
wszystkich. Uczucia te w gorącej jego duszy były gwałtowne, alś
nie mogły zostać bezczynne. Filozofia u Gołuchowskiego
nie była czemś jałowem, oderwanem, jedynie spekulacyjnem. Bynajmniej
- na wskróś przejmując całą jego istotę, to była bodźcem do działania,
to kierownicą, to narzędziem, którem otwierał sobie drogę do najpraktyczniejszych
zawodów. Był trochę przykrojony na wzór filozofów greckich pierwszej
szkoły. Ja n. P. tak sobie wystawiam Talesa, stosującego do zajęć
praktycznych najwyższe prawdy zdobyte na polu spekulacyi - rozumiejącego
lepiej te stosunki, bo w związku z ogółem, trafiającego do ludzi
jako znający serce. Jakoż w powierzchowności miał coś osobnego,
niezwykłego, i w kraju był znany pod imieniem filozofa. Jako filozof,
przeto istotny, to jest jako człowiek mądry, wytrwały, wstrzemięźliwy,
zaprzągł się do rolnej i przemysłowej pracy. Koleje tej pracy bardzo
praktycznego rolnika ciekawe, uczące, po wielokroć na miejscu przez
znawców oceniane, mniej mają w szczegółach swoich dla publiczności
zajęcia. Co ważniejsza, to że nie zabsorbowały go do tyla, aby zapomniał
o głównym obowiązku, do którego czuł się zawsze powołanym, o obowiązku
nauczania.
Czasu
nader oszczędny, nie żałował go nigdy, aby na każdy zjazd sąsiedzki,
każdą obywatelską uroczystość stanąć. Pełen wesołości, uroku, dowcipu,
był duszą każdego zebrania. Tam w częste wchodził dysputy, z częstemi
występował mowami, któremi umysły z uśpienia budził, błędy wyświecał,
zasady kształcił i zaprawdę do wszystkiego co wzniosłe, szlachetne,
użyteczne, zagrzewał. Słowa jego przebrzmiały, zawsze nieprzygotowane,
a często w żartobliwą przybrane szatę, czasem niecierpliwszą wedle
słów wieszcza młodzież nużyły, ale zaprawdę nie przebrzmiały bez
pożytku.
Gdyby
to co mówię było słyszane w sandomierskiej ziemi, to każdy położywszy
rękę na sumieniu, przyzna, że tak przykładowi jak i mowom Gołuchowskiego winna ta okolica lepsze gospodarstwo, większą oszczędność
i rządność w domach, stanowisko wyższe w poglądzie na sprawy publiczne,
a głównie ducha miłości i zgody, które też słusznie odznaczać powinny
ziemię, co od wieków wzięła za swoje godło: k o c h a j m y s i ę.
Takie
czynne, jakkolwiek ostrożne życie, zwróciło uwagę dziwnie wówczas
podejrzliwego rządu. Gołuchowskiego
w r. 1835 aresztowano i wzięto do cytadelli, za co? wskutek jakich
podejrzeń? Nigdy wiadomem nie było. Pięć miesięcy samotnie wysiedział.
Uwolniony bez wyroku, jak ujęty bez oskarżenia, a cierpiący na zdrowiu,
skoro tylko potrafił uzyskać paszport, wyjechał do Greffenbergu
zaczynającego być sławnym przez Prisznica. Tak genialny jak Prisznic
człowiek zajął go mocno, uwierzył fanatycznie jego metodzie i został
jej wierny do śmierci.
Pokrzepiony
na siłach, powraca Gołuchowski
do Garbacza i znowu uporczywe koło gospodarstwa zachody. Rozumiano
powszechnie, że wyłącznie był niem zajęty; nie brakowało literackich
przekąsów i surowych od mniej powołanych napomnień. Ale nie wiedziano,
że codziennie kilkogodzinnej oddawał się umysłowej pracy; nie wiedziano,
że ze samotnej izby swojej, przywilejem geniuszowi właściwym, spoglądał
głęboko w usposobienie i stosunki społeczne całej Europy.
Liberalizm
z całym aparatem parlamentarno-reprezentacyjnym zaczął się zużywać.
Już przed rokiem 1830-tym umysły, nie wiem jak powiedzieć, czy śmielsze,
czy bardziej konsekwentne, marzyły nie już wolność osobistą, nie
już równowagę władz, nie tylko kontrolę
grosza publicznego, ale przekształcenie radykalne stosunków
społecznych. Kierunek ten miał swój organ w znanym wówczas, a znakomicie
pisanemu tygodniowem piśmie Globe. Ciekawość do literatury
niemieckiej pierwsza obudziła we Francyi pani de Stäel. Filozofią
zaś niemiecką, że pominę Wrońskiego, pierwszy uczynił popularną
Cousin. Z jego szkoły wyszli Damiron, Dubois, Jouffroy, Chevalier,
celniejsi redaktorowie Globu. Panteizm niszcząc osobistość
Boga jak indywidualność człowieka, musi w loicznej konsekwencyi
prowadzić w polityce do wszechwładztwa państwa, albo do sztucznego
ustroju społecznego, który dotąd w praktyce nigdzie się nie powiódł,
znanego pod nazwą socyalizmu. Ten kierunek wykłówał się, że tak
powiem w opinii, ale nie dochodził jeszcze do właściwego wyrazu.
Jak zwykle, kiedy czy nowy błąd, czy nowa prawda na świecie się
jawi, występuje z kilku naraz źródeł.
W cieniu
od lat kilku, człowiek, którego bliżej tutaj charakteryzować nie
potrzebuję, Saint-Simon, małe ale fanatyczne około siebie zgromadził
koło. Więcej konsekwentny i bezwzględny, przeciągnął jak zwykle
bywa w podobnych razach mniej wyrazistych, niedostatecznie świadomych
swego celu zwolenników Cousina, który z nazwą eklektyzmu na pół
stanął drogi. Tutaj pokazuje się cała trafność przytoczonej na początku
tej rozprawy uwagi Schlegla, co do wpływu, jaki filozofia na losy
ludzkości wywiera. Jakie koleje przeszła szkoła czy sekta Saint-Simona,
wiadomo. Obecnie obchodzić nas nie mogą, ale z zasad, jakie wyrobiła,
podobnie jak ze zasad, które Cousin zasiał, a Globe upowszechnił,
wyrosła szkoła czyli stronnictwo socyalistów, nie Francyi tylko
właściwe, rozszerzone i w Niemczech, ale dlatego tylko jego we Francyi
spotykamy, bo kraj ten ma przywilej wskutek praktycznego usposobienia
i dziwnie jasnego języka, iż upowszechnia wyobrażenia, które sobie
przyswoił, a nawet gotów próby na samym sobie odbywać. Gołuchowski
czuł doskonale i śledził tę robotę w umysłach, zapragnął bliżej
ją zbadać: uzyskawszy paszport w r. 1845, zwiedza Niemcy, Włochy,
Francyę, Anglię, wchodzi wszędzie z ludźmi najznakomitszymi wszelkich
stronnictw w stosunki, i z początkiem roku 1846 stawa na całą zimę
w Berlinie. Tu uczeń i mistrz po 24-ch latach spotykają się znowu.
Kto opowie radość dwóch serc jak Schellinga i Gołuchowskiego, które po latach rozdziału
i pracy do jednego w ukochanej nauce doszły celu. Przyjęty przez
wszystkie znakomitości naukowe owych Aten północnych z uwielbieniem,
polskim obyczajem pragnął mistrza niegdyś, dziś przyjaciela, ucztą
w swoim domu ugościć, a sprosiwszy liczne uczonych grono, wobec
Humboldta, Saviniego, Eichorna i innych, obszerną przemową skreślił
zasługi Schellinga i stanowisko ówczesne nauk filozoficznych w Europie.
Schelling proponował mu imieniem monarchy katedrę filozofii tymczasowo
w Wrocławiu, a chcąc za lat trzy opuścić stanowisko publiczne, zapewniał
następstwo katedry w Berlinie. Gołuchowski odmówił, ale sam od niego słyszałem,
iż nie chcąc pracować na obcej ziemi, nigdy większego poświęcenia
dla miłości swej Ojczyzny nie zrobił. Nazajutrz po dniu tak radośnym
odebrał wiadomość o strasznych wypadkach w końcu lutego spełnionych
na tej tu ziemi. Doniosłość onych zmierzył od razu; cios, który
jego sercu i umysłowi zadały, nie zabliźnił się do śmierci. Przeniósł
upadek szkoły wileńskiej, przeniósł upadek usiłowań roku 1831; rozpadnięcie
się żywiołów społecznych na własnej ziemi, wstrzęsło do gruntu silną
tę i kochającą duszę. Wrócił natychmiast do Garbacza, ale nie po
to, aby kaptur bezczynnie na głowę zaciągnąć, raczej aby obmyślać,
jak stawić czoło groźnej burzy, która od północy i zachodu nadciągała.
W roku
1846 na początku czerwca ogłoszono w Królestwie Polskiem ukaz, krótki,
wątpliwy, niedokładny, jakby ab irato napisany, który od
razu zmieniał stosunki własności w całym kraju, a dalsze zapowiadał
zmiany. Gołuchowski widząc, na co się z dołu od zachodu
zabierało, a co od północy z góry rozpoczęło; widząc nadto z jednej
strony potrzebę zmienienia stosunku pańszczyźnianego, bo pańszczyzna
bardzo szanowny ustrój gospodarstwa krajowego w pewnej danej epoce
i w pewnych okolicznościach, jest dzisiaj mechanizmem zużytym, zardzewiałym,
słusznie skazanym na odrzucenie; z drugiej uważając błędne w kraju
pojęcia o stosunkach społecznych i własności, tem błędniejsze, że
przekradając się mimochodem, nie były ani mogły być wytrawione;
pisze jednym pociągiem pióra: Kwestyę włościańską
w Polsce i Rosyi.
Napisana w roku 1847, zbiegiem okoliczności mogła wyjść dopiero
1848. Mówić o tej książce nie potrzeba, znana wszystkim, których
ta kwestya obchodzi. Szczególną w tem okazał zręczność, że obawiając
się zbyt nagłych postępów na drodze ukazem r. 1846 wskazanej, ostrzegł
dobitnie, iż zachodzi pewna solidarność pomiędzy rozwiązaniem onej
w Królestwie Polskim, a w cesarstwie Rosyjskiem: że błędy tu popełnione
odbiją się tam ale na większe rozmiary. Pierwsze to dzieło, które
tak znakomitą i liczną literaturę stosunków włościańskich rozpoczęło,
w tem ciekawe, ze pomimo 10-letnich rozpraw, wypadków politycznych
i prawodawczych, kwestya ta pozostał na tem stanowisku, na którem
ją od razu osadził: Czy aby wyjść ze stosunku pańszczyźnianego,
aby byt najliczniejszej klasy w narodzie podnieść, potrzeba jednemu
wziąć, a drugiemu dać; czy raczej uważając stosunek obecnej własności
za prawny, wziąć go za punkt wyjścia, a środkami naturalnemi, prawnemi,
które kodeks cywilny francuski w kraju obowiązujący podaje, z pracy
przymusowej przejść do pracy wolnej, a tak nie tylko usamowolnić
tę pracę, ale wskazać jej własność jako nagrodę. Styl popularny,
plastyczny jakby rozmowny, robi tę książkę dziwnie dostępną. Porównania,
obrazy, przysłowia dają jej niepojęty urok. Mimo trudności rozeszła
się szybko, nie wywołała dla przyczyn łatwych do odgadnienia polemiki
piśmiennej, ale tem żywszą ustną. Polemika, wypadki r. 1848, rozprawy
sejmowe w Wiedniu i Kromieryżu, przekonały Gołuchowskiego,
że jeszcze niedokładnie zrozumiany, że nie wszystko wypowiedział.
Zasiada powtórnie do pracy, dniem i nocą sobie nie folgując, i pisze
niby inny autor dzieło pod napisem: Rozbiór kwestyi włościańskiej w Rosyi i Polsce. Rozmiary dużo większe tego dzieła, konieczne
powtarzania, trudności niezmierne, jakich w rozszerzaniu się doświadczyło,
było może powodem, że równie jak pierwsze rozpowszechnionem nie
zostało. Książki do 800 kart bitym drukiem obejmującej nie każdy
doczytał, zwłaszcza kiedy na pierwszych pięciuset kartkach spotykał
już dawniej, tylko obszerniej omówione myśli; ale ktokolwiek miał
cierpliwość pójść dalej, znajdzie odniesienie do najwyższych zasad
teoryj politycznych, które świat dzielą, i wskazanie następstw,
do których konsekwentnie jedne i drugie prowadzić muszą. Ze zasady
osobistości Boga i indywidualności człowieka wypływa prawo miłości
i wolności, które tłómaczy wszystkie zagadki świata tego.
Człowiek
ulegający tylko prawu miłości i niem wiedziony, odpowiedzialny,
bo wolny w swoim czynie, żadną koniecznością nie jest krępowany:
w ustroju towarzyskim potęgi społeczne, w miarę jak się rozwijają,
układają się do równowagi; często nie bez walki, nie bez bólu; często
jedne drugie absorbują; ale w miarę jak prawo miłości bardziej społeczność
przejmuje, prawo wolności staje się obszerniejszem i udziałem większej
ilości indywiduów: i toć to jest właściwy i prawdziwy postęp. Ztąd
ludzkość nie zna wyłącznych kształtów społecznych. Stosunkowo do
jej wykształcenia, żywiołów składowych, dziejów, nawet geograficznego
i etnograficznego położenia, urządza się naturalnie to monarchicznie,
to gminnie; to mniejsza, to większa liczba wolnych obywateli występuje.
Kwitnie i upada pod jednemi jak pod drugiemi formami, w miarę jak
prawo miłości szanowane. Cały urok, cała nauka historyi z tej rozmaitości
wypływa.
Błąd
panteistyczny, który na drodze filozoficznej dostał się do polityki,
a któremu wielu sami nie wiedząc hołdują, do sprzecznej zupełnie
prowadzi następności. Zapomnijmy na chwilę, że Bóg jest osobistym,
a człowiek wolnym pojedynkiem prawu miłości tylko poddanym; straszna
konieczność światem zaczyna rządzić, wolność, a zatem godność człowieka
przepadła: nie wyrabiają się już i nie równoważą pod strażą prawa
miłości potęgi społeczne: we formy przewidziane z góry wtłacza się
gwałtem ludzkość, i istnieć może tylko albo pod absolutyzmem jak
w dawnych Indyach, albo w rządzie gminnym jak u Mormonów. Tu nie
ma przesady, boć mamy pod ręką dzieła mniej lub więcej konsekwentnych
socyalistów, a przed oczami kraj Utah. Obmyślano tam wszystko dla
człowieka, aby jadł, aby pił, aby się mnożył; ale odjęto mu godność,
odjąwszy mu wolność, własność i odpowiedzialność. I słusznie: jeżeli
człowiek niema duszy indywidualnej, mającej żyć nieśmiertelnie i
odpowiadać za złe i dobre, o cóż się turbować, byleby miał chleb
powszedni? Nie podnosi też już człowieka miłość bliźniego aż do
heroizmu, aż do ideału, ale przymus wyciska na nim codzienne jałowe
obowiązki żywota, a społeczność przedstawia szary obraz rozpaczliwej
jednostajności. Jako wypływ tych zasad, uważał także ideę państwa,
która w dawnym Rzymie wykształciła się wtedy dopiero, kiedy wschodni
panteizm do niego zawitał. Za wynik tych zasad poczytywał i państwo
dzisiaj pojmowane, bez organiczno-hierarchicznych żywiołów, z ustrojem
administracyjnym, który ma wszystko rządzić, rozdzielać, bo wszystko
absorbuje. Istny a straszny Lewiatan Hobesa. Stosując ten sposób
zapatrywania do kwestyi włościańskiej, pragnął największej wolności
w układach, przekonany, że interes stron obydwóch najwłaściwsze
onej poda rozwiązanie. Ponieważ jednak i ukaz roku 1846 i wypadki
zaszłe w sąsiednich krajach wskazywały, iż bez wyroku władzy rozwiązaną
nie zostanie, podaje sposoby, aby zmiana nastąpiła bez pogwałcenia
kardynalnych praw społecznych, a przecięła na raz sztucznie obudzony
antaganizm pomiędzy dwiema najważniejszemi u nas narodu warstwami.
Jakkolwiek
dzieła Gołuchowskiego
były zakazane, zwróciły uwagę władz rządowych w Królestwie Polskiem
i Rosyi. Kwestya włościańska została przetłómaczoną na język rosyjski,
a niby niewiadomy autor zakazanego dzieła zaproszony na sesye utworzonego
w komisyi rządowej spraw wewnętrznych komitetu do interesów włościańskich.
Gołuchowski obarczony świeżo nowem a obszernem
przedsięwzięciem gospodarskiem, które obdarzony szczególnym organizacyjnym
darem, jak najszczęśliwiej co do ogółu urządzał, coraz bardzie bywał
zadumany, coraz więcej zamykał się na wiele godzin w śpichlerzu,
ulubionej swojej pracowni, stawał się mniej mownym; znający go wiedzieli,
że nowa gotowała się w nim praca. W roku 1854 na Święta Bożego Narodzenia,
w domu nieodżałowanego Juliusza hr. Ledóchowskiego w Górkach, w
poufnej rozmowie wyznał, że dochodząc lat 60, niepewny przyszłości,
czuje, ze powołania swego jeszcze nie dopełnił, ze filozofia była
jego zawodem, że im bardziej nowa szkoła Hegla weszła na bezdroża,
tem bardziej jest jego obowiązkiem, widząc, iż rzetelnego rozbratu
pomiędzy filozofią a objawioną prawdą chrześcijańską niema, wykazać
zgodę rozumu z objawieniem. Mówił do mnie godzin kilka z takim zapałem,
podniosłością, miłością narodu, któremu zdrowy chciał podać pokarm,
iż tę chwilę do najpamiętniejszych mojego życia zaliczam. Prosiłem
aby nie odkładając, to co mówił równie zwięźle napisał. To być nie
może, odpowiedział, musi być dzieło zupełne, opatrzone aparatem
naukowym dla powagi, aby nie rozumiano, iż nie idąc w trop za nauką,
jestem obcy dzisiejszemu stanowisku. Pracował coraz więcej, aż dusza
objąć nie mogła uczuć i myśl, które nią miotały, i dnia 6-go listopada
1856 roku zaczął pisać dzieło filozoficzne, które winno usprawiedliwić
dawane mu zwykle filozof imię. Skończył
16-go czerwca 1857. Przez siedm miesięcy niedostępny i zamknięty
pisał po 15 godzin dziennie. Ciekawy ten manuskrypt, na którym poprawek
prawie nie ma, wyraźnym, silnym napisany charakterem, wskazuje sposób
jego pracy. Rzecz cała wylała się na raz z tej potężnej głowy,:
podział na rozdziały i paragrafy następnie dopiero robione. Część
pierwsza obejmuje: Historyczne
rozwinięcie głównych systematów
filozoficznych, od Kanta do najnowszych
czasów. Druga sam systemat filozoficzny w 88-miu rozdziałach.
Całość ma tytuł: Dumania nad najwyższemi
zagadnieniami człowieka. Manuskrypt gotowy do druku przeszedł
cenzurę i ma wyjść wkrótce na widok publiczny. Rozbiór dzieła w
obecnem położeniu byłaby przedwcześnym, niechaj samo za sobą i autorem
świadczy. Podczas tej pracy twarde prowadził Gołuchowski
życie; zwykle jak mawiał, ciało na chudem obroku a na twardem wędzidle
trzymał. Przez ten czas surowszym był jeszcze dla siebie; sypiał
na gołej ziemi, aby duch tem wolniej mógł w wyższe i jaśniejsze
podnosić się sfery.
Zaledwie
ukończył, ciężka choroba ukochanej żony przykuła go na jedenaście
miesięcy do łoża jej boleści. Był on przedewszystkiem
człowiekiem serca i obowiązku; ani stosunki społeczne, ani
interesa, ani nawet ruch przez świeżo zawiązane Towarzystwo rolnicze
obudzony, nie potrafiłyby oderwać go od tego, co uważał za pierwszy
moralny obowiązek. Zrobił wyjątek na gody weselne córki przyjaciela
i pożegnanie najzacniejszego a opuszczającego tamte strony dostojnika
i obywatela. Po raz ostatni słyszeliśmy wówczas głos ten szanowny
i ukochany. Silne ciało uległo natężeniu myśli i uczuciu serca.
Ośmnastego listopada 1858, po krótkiej chorobie, ze świadomością
swego stanu, w największym spokoju, z poddaniem się Bogu, oparzony
wśród zupełnej jeszcze przytomności i na własne żądanie
ŚŚ Sakramentami, nie umarł - zstąpił do grobu, zwoławszy przódy
całą gromadę i tłómacząc jej sprawiedliwe i pełne miłości a energiczne
postępowanie.
Większego
miłośnika swej Ojczyzny nie znałem. Lepszego sąsiada, stalszego
przyjaciela nie było. Obmowa nigdy nie przeszła przez usta jego;
a mimo to Gołuchowski choć kochany, szanowany, nie był
w pospolitem znaczeniu wyrazu popularnym. Dlaczego? Bo przeciwny
prądowi, którym szła obłąkana opinia publiczna. Ale on nawykły we
wszystkiem osobę swoją poświęcać, nie gonił za tem co jemu poklask,
ale co krajowi pożytek przynieść mogło. I słusznie; prawdy które
człowiek wyższy widzi, których broni i rozpowszechnia, nie zawsze
przyjęte bywają, nie zawsze widoczny i skory plon przynoszą; ale
są często tym balsamem, które zdrowie społeczeństwa mimo jego wiedzy
utrzymuje. Niech to będzie nauką dla młodszego pokolenia. Myśl dobra,
czyn dobry, usiłowanie sumienne, często nie przynoszą wrzekomo widocznych
owoców; ale jak kropla wody, która wpada w morze choć niewidziana,
zmienia jednak równowagę całego oceanu, tak żaden czyn dobry, żadne
usiłowanie sumienne a bezinteresowne, w ekonomii świata moralnego
nie przepada, a na osiągnięcie ostatecznych najwyższych celów przeważny
wpływ wywiera. To niech będzie pociechą dla ludzi prawych a niepoznanych
- tego nauczyło mnie 52 lat życia, a 32 lat doświadczenia.
(tekst w oryginalnej dziewiętnastowiecznej pisowni)
|