Arkady
Rzegocki
Optymizm
nie zastąpi nam racji stanu…
„Nie
można więc mówić o jakiś stałych
i
niezmiennych wytycznych racji stanu państw.
Wręcz
odwrotnie należy liczyć się
z
ciągłymi zmianami w tych dziedzinach”.
Adolf
Maria Bocheński
Polski
student popularnego w ostatnich latach w Polsce kierunku stosunki
międzynarodowe raz po raz wpada w zadziwienie spowodowane sporym dysonansem
poznawczym. Otóż na kartach - głównie anglosaskich - podręczników do stosunków
międzynarodowych zapoznaje się z wizją, która ma się nijak do jego wiedzy
historycznej wyniesionej z domu rodzinnego i polskiej szkoły. W owych książkach
za przełomową datę zakończenia procesu tworzenia się nowożytnych suwerennych
państw uznaje się rok 1648 i zakończenie wojny trzydziestoletniej. Podpisano
wówczas traktat westfalski, dzięki któremu w Europie powstał ład opierający się
na równowadze sił suwerennych państw narodowych. Lecz ani w roku 1648 ani
blisko tej daty Rzeczpospolita nie zmieniła radykalnie swojego ustroju, nie
stała się ani bardziej scentralizowana, ani bardziej absolutna, ani bardziej
nowożytna, ani bardziej narodowa, ani mniej wolnościowa… Dodajmy ani mniej
nowoczesna… Trudno bowiem z dzisiejszej perspektywy twierdzić, że
scentralizowane absolutne monarchie były w XVI, czy XVII wieku bardziej
nowoczesne od federacyjnej, wolnościowej, wieloreligijnej Rzeczpospolitej
realizującej w praktyce zasady ustroju mieszanego, z ograniczoną władzą
królewską, z rozwiniętą kulturą obywatelską.
Następnie polski student dowiaduje się, że
ład westfalski przetrwał do rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich… Ale
przecież wstrząsem dla porządku międzynarodowego o daleko idących
konsekwencjach dla dalszej europejskiej polityki były także rozbiory
Rzeczpospolitej – nie doceniane najczęściej przez anglosaskich myślicieli, być
może z wyjątkiem Edmunda Burke i Lorda Actona.
A przecież z perspektywy narodów Europy Środkowo-Wschodniej upadek
Rzeczpospolitej był – parafrazując dzisiejszego rosyjskiego przywódcę - „największą
geopolityczną katastrofą” wieku XVIII a może i XIX. Rozbiór chrześcijańskiego
państwa, przez chrześcijańskie monarchie absolutne na trwałe zaburzył równowagę
europejską i spowodował utratę podmiotowości politycznej przez ten obszar
Europy. Źródeł wielu późniejszych zjawisk politycznych należy doszukiwać się z
zniknięciu z mapy Europy Rzeczpospolitej leżącego między państwami niemieckimi
a Rosją, Res Publiki wyróżniającej się swoim wolnościowym ustrojem.
Wreszcie w każdym podręczniku można przeczytać,
że stosunki międzynarodowe jako dyscyplina akademicka pojawiają się po
ogłoszeniu przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona w styczniu
1918 roku czternastu punktów, które miały uzasadnić zaangażowanie militarne
Stanów Zjednoczonych w wojnę światową i naszkicować założenia nowego
powojennego ładu międzynarodowego. Rok później w 1919 roku w Walii na
uniwersytecie w Aberswith powołano do życia pierwszą katedrę stosunków
międzynarodowych. Od tego czasu teoretyczny namysł nad relacjami
międzynarodowymi został na dwadzieścia lat zdominowany przez tak zwany
paradygmat idealistyczny. Polski student jest zdumiony i często zadaje pytanie:
jak to? Przecież do Ligii Narodów nie weszły Stany Zjednoczone, Europa już od
lat dwudziestych rozrywana była partykularnymi interesami, protekcjonizmem, a
tajna dyplomacja kwitła przez cały ten okres. Wszystko to wyraźnie widzieli
polscy publicyści i politycy realistycznie oceniając ówczesną europejską
politykę. Polski student bierze do ręki pisma Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego,
Adama Skrzyńskiego czy Adolfa Bocheńskiego i dziwi się, że anglosascy teoretycy
potrzebowali aż wybuchu kolejnej światowej wojny, aby stwierdzić, że ich
idealistyczne podejście nie opisuje tej rzeczywistości europejskiej, która
zaistniała po 1918 roku….
Gdy do tego polski student odkryje, że
racja stanu - jedno z podstawowych pojęć polskiej polityki zagranicznej i
polskiego myślenia o państwie, bynajmniej nie cieszy się popularnością na
Zachodzie, a nawet jest traktowane podejrzliwie i niesie ze sobą negatywne
konotacje, jego zdumienie będzie pełne. Tym bardziej, że w polskim przypadku
pojęcie racji stanu nie jest bynajmniej zarezerwowane jedynie dla
realistycznego oglądu rzeczywistości międzynarodowej, a najwięksi polscy
politycy i teoretycy odwołujący się do pojęcia racji stanu, bardzo często nawiązywali
także do zasad moralności, czy też sprawiedliwości, i uważali, że ich znaczenia
w stosunkach międzynarodowych nie sposób przecenić. A więc uzgadniali często
realizm z elementami idealistycznego podejścia do stosunków międzynarodowych.
Właśnie popularność w Polsce samego
pojęcia racji stanu współcześnie i w okresie międzywojennym łączy na pierwszy
rzut oka te dwa dwudziestolecia. Czy jednak racja stanu w symbolicznym 1937
roku znaczy to samo co w 2009? Na łamach „Buntu Młodych” w 1932 roku Ksawery
Pruszyński zwrócił uwagę na ważną kwestię, która znakomicie wyrażała dążenia tego
młodego środowiska. „(…) poglądy, które nam się wpaja, zrodziły się przed
wojną, ze stosunków przedwojennych i w tych stosunkach miały rację bytu. Dziś w
nowych stosunkach musimy sobie tworzyć poglądy nowe, oparte na nowej
rzeczywistości”.
Przy okazji dzisiejszych rozważań możemy
powiedzieć, że poglądy, które nam się wpaja stworzone zostały przed inwazją
Rosji na Gruzję, albo przed 1 maja 2004, a więc przed wejściem Polski do struktur europejskich, albo przed 1999 roku, a więc przed przystąpieniem do Sojuszu
Północnoatlantyckiego, albo co gorsza przed 1989 rokiem. Faktem jest, że
dynamika stosunków międzynarodowych wciąż wymaga od nas ciągłej analizy i
tworzenia poglądów nowych, opartych każdorazowo na zmieniającej się
rzeczywistości. W tym sensie słowa Ksawerego Pruszyńskiego powinny stanowić
ważną przestrogę przed każdorazową analizą sytuacji międzynarodowej.
Organizatorzy konferencji poświęconej
setnej rocznicy urodzin Adolfa Bocheńskiego postawili przed nami niezwykle
prowokacyjne pytanie o znaczenie – rozumienie racji stanu w 1937 roku, a więc w
roku publikacji najważniejszej książki Adolfa Bocheńskiego „Między Niemcami i
Rosją” i w roku 2009, w 20 rocznicę częściowo wolnych wyborów i powołania
pierwszego niekomunistycznego rządu. Zadanie brzmi tyleż prowokacyjnie co
ironicznie nawet. Od 1937 roku dzieli nas nie tylko 72 lata, ale co gorsze
katastrofa II wojny światowej, ponad 40 lat dominacji komunizmu nad połową
europejskiego kontynentu, przebudowany porządek międzynarodowy, wreszcie wspomniane
20 lat od przełomowego roku 1989.
Wielu
autorów, zauważyło, że świat powojenny uległ gwałtownej zmianie. Głównymi
mocarstwami stały się dwa supermocarstwa pozaeuropejskie, a w Europie mocno
przybladło znaczenie i blask takich mocarstw jak Wielka Brytania, Niemcy, nie
mówiąc o Francji, czy Włoszech. „Londyńczyk” Mieroszewski dodawał do tego
jeszcze kwestię broni atomowej, która silnych uczyniła jeszcze silniejszymi, a
słabszych jeszcze słabszymi.
A przede wszystkim spowodowała, że rozmyślania o stosunkach międzynarodowych w
konwencjonalnych kategoriach (nie tylko militarnych) stało się archaizmem. Żeby
jeszcze bardziej skomplikować obraz, warto uwzględnić dwa niezwykle ważne
procesy, które mają bezpośredni wpływ na współczesną sytuację, a mianowicie
globalizację – a raczej w liczbie mnogiej – procesy globalizacyjne (uczestniczymy
ponoć w trzeciej, a niektórzy twierdzą, że nawet w czwartej fali globalizacji),
oraz związane z nią procesy integracyjne.
Do tych elementów, które oddzielają nas od
okresu międzywojennego należy jeszcze dodać czynnik świadomościowy - niezwykle
ważny w rozważaniach nad rozumieniem racji stanu. Prof. Ryszard Legutko w
znakomitym „Eseju o duszy polskiej”, czy publicysta Rafał Ziemkiewicz, zwracają
uwagę na przepaść dzielącą współczesnych Polaków, od narodu, który tworzył II
Rzeczpospolitą i jej politykę. Czytając tych autorów, zadajemy sobie
niepokojące pytanie o to, czy w ogóle jesteśmy tym samym narodem? Czy coś
jeszcze łączy nas z Polakami i ideą polskości, która okazała się tak heroiczna
w godzinach próby. Czy w ogóle warto zastanawiać się nad jakąkolwiek ciągłością
w zasadach prowadzenia polityki zagranicznej, w rozumieniu racji stanu, skoro
żadnej ciągłości nie ma, a jeśli się pojawiają jakiejś jej elementy to okazują
się one tylko złudzeniem i samooszukiwaniem się…
Nie podzielając aż tak pesymistycznej
diagnozy wspomnianych autorów, musimy koniecznie brać pod uwagę ów aspekt świadomościowy
i tożsamościowy, jako niezwykle ważny fakt społeczny. Powinien on być obecny
stale w naszych głowach, choćby po to aby pamiętać jak wielką pracę mamy wciąż do
wykonania. Nawet jeśli wizja Legutki czy Ziemkiewicza jest przerysowana, to
jednak zwracają oni uwagę na bardzo istotne zjawisko.
Otóż mimo całej epoki jaka dzieli nas od
okresu międzywojennego, sytuacja II Rzeczpospolitej i główne zadania stojące
przed państwem polskim, dążenia ówczesnych elit i ówczesnego społeczeństwa
jawią się wcale nie jako archaiczne, ale jako zadziwiająco aktualne. Zwróćmy
uwagę na trzy istotne punkty: kwestię podmiotowości w relacjach
międzynarodowych, znaczenie polityki wschodniej, wreszcie realizm w podejściu
do Rosji, ale także w podejściu do Niemiec.
Całą polską politykę zagraniczną
dwudziestolecia międzywojennego można streścić jako dążenie do zachowania
suwerenności i do prowadzenia własnej niezależnej polityki. Celem ówczesnych
elit politycznych, co zresztą łączyło się z powszechnym poparciem społecznym,
było przekonanie innych państw i innych społeczeństw, że Polska jest podmiotem
na arenie międzynarodowej i powinna być podmiotowo traktowana. Polacy starali
się przekonywać, że nie są „nowym państwem” powstałym w wyniku ustaleń wersalskich,
będących w jakimś stopniu realizacją wilsonowskiej wizji. W świadomości
polskich obywateli i polskich elit Rzeczpospolita Polska nie była nowym
państwem, Polacy byli narodem historycznym, a ich państwo w przeszłości miało
swoje okresy wielkości. Postulat suwerenności był realizowany za pomocą
dynamicznej i samodzielnej polityki zagranicznej, podkreślającej mocarstwowe
ambicje Polski, które jednak – jak słuszne zauważa Marek Kornat – należy
rozumieć nie jako megalomanię i próbę budowy imperium (choćby kolonialnego – bo
ministrowi Beckowi zdarzyło się skwitować polskie dążenia kolonialne –
stwierdzeniem, że polskie kolonie zaczynają się za Rembertowem) – lecz jako
dążenie do uzyskania i zachowania podmiotowości i niezależności, dążenie do
tego aby nie stać się klientem któregoś z mocarstw.
I tutaj zachodzi pierwsze podobieństwo
między II a III Rzeczpospolitą. Współczesne państwo polskie podobnie jak II RP
nie jest ani państwem wielkim ani też nie jest państwem małym. Jest w warunkach
europejskich państwem średnim, które ma ambicje stania się realnym podmiotem
stosunków międzynarodowych, i dąży do tego aby być państwem traktowanym
podmiotowo. Podobnie jak w okresie międzywojennym współczesna Polska musi
przekonywać i torować sobie drogę na arenie międzynarodowej i przekonywać, że nie
jest „nową Europą”, lecz od wieków stanowi jej ważną część. Tak więc jednym z
kluczowych naszych zadań jest doprowadzenie do sytuacji, w którym Polska nie
będzie traktowana w sposób protekcjonalny, nie będzie zależała od kaprysów
imperiów, lecz będzie prowadzić swoją własną, samodzielną politykę. Dążenie do
osiągnięcia owej podmiotowości i uznania, powinno być jednym z głównych naszych
obecnych celów.
Po drugie: znaczenie relacji ze Wschodem. W
II RP mieliśmy ważne koncepcje dotyczące szczególnego zainteresowania i brania
na siebie odpowiedzialności za państwa i narody znajdujące się na wschód od
polskich granic. To poczucie odpowiedzialności i przekonanie, że interesy tych
państw, narodów są zbieżne z fundamentalnymi polskimi interesami były głoszone
na przykład w ramach tak zwanej idei jagiellońskiej - mniej lub bardziej
negatywnie przyjmowanej przez naszych najbliższych sąsiadów - czy ideę
prometejską za którą opowiadał się mocno na przykład Włodzimierz Bączkowski. Także dziś
Polska jest szczególnie zainteresowana tym co dzieje się na Ukrainie,
Białorusi, na Litwie, ale także na Kaukazie. A wynika to nie tylko z
sentymentów, ale przede wszystkim, z realistycznego oglądu rzeczywistości, z przekonania
o znaczeniu Rosji i jej wpływu na to co dzieje się w Europie Środkowej i
Wschodniej, znaczeniu sięgającym co najmniej początków XVIII wieku.
Po trzecie pojawia się więc sprawa Rosji. Oczywiście
III Rzeczpospolita w odróżnieniu od II nie ma swojej najdłuższej granicy z
jednym z najbardziej zbrodniczych państw w dziejach – ze Związkiem Radzieckim,
lecz łączy ją z II RP wrażliwość na to co dzieje się w Rosji (obojętne
bolszewickiej, czy Putina i Medwiediewa). Ten realizm w spojrzeniu na rosyjską
(a wcześniej sowiecką) politykę wyróżnia Polskę na tle Europy, współcześnie i
przed 1939 rokiem.
Te
trzy elementy: dążenie do uzyskania podmiotowości na arenie międzynarodowej,
prowadzenie własnej polityki zagranicznej służącej przetrwaniu suwerennego
państwa i jego rozwojowi, szczególny stosunek do wschodnich sąsiadów i do
całego obszaru Europy Środkowo-Wschodniej, a wreszcie wrażliwość na to co
dzieje się w Rosji (realizm w podejściu do Rosji) stanowią elementy łączące główne
cele II RP z zadaniami, które wciąż stoją przed nami. Co w takim razie nas różni?
Józef
Mackiewicz w 1944 roku napisał słynną analizę zatytułowaną „Optymizm nie
zastąpi nam Polski”,
dziś warto napisać „Optymizm nie zastąpi nam racji stanu”. Ale racji stanu nie
zastąpi nam także pesymizm. Racji stanu rozumianej jako właściwe rozpoznanie
długofalowych i fundamentalnych interesów współczesnego państwa polskiego,
interesów koniecznych do jego przetrwania i rozwoju.
Optymizm nie zastąpi nam racji stanu, ani nie
zastąpi nam tych, którzy mają ją realizować. Nie wystarczy bowiem mieć wąską
elitę zdolną do przenikliwej analizy i myślenia w kategoriach zbiorowego
interesu. Elitę która będzie w stanie sformułować główne zasady współczesnej
racji stanu, opracuje krótko i długookresowe cele. Trzeba jeszcze tę rację
stanu realizować, a do tego potrzeba nie tylko rządu, polityków, służby
dyplomatycznej, administracji (słowem sprawnego państwa), ale także elit
różnorakich, różnorodnych warstw społecznych. W myśl zasady, że w
demokratycznych społeczeństwach, w dobie kultury masowej, każdy staje się w
jakimś stopniu ambasadorem swojego państwa. Nie wspominając o niemniej ważnych różnych
przyczółkach zagranicznych w postaci: instytutów, Katedr, emigracji, opinii
publicznej. Te wychodzące poza struktury administracyjne elementy są tym
ważniejsze im w społeczności międzynarodowej bardziej rozpowszechnione są idee
demokratyczne.
III Rzeczpospolitą odróżnia od II RP nie
tylko stan państwa polskiego, słabość jego administracji, służb
dyplomatycznych, służb specjalnych, czy wojska. Te kwestie są niezwykle ważne,
ale jeszcze bardziej fundamentalne są sprawy świadomościowe i tożsamościowe
związane z opisywanymi przez Ryszarda Legutkę czy Rafała Ziemkiewicza
problemami.
Moim zdaniem głównym hamulcem we
wprowadzaniu zmian, w prowadzeniu polityki racji stanu współcześnie jest stan polskich
elit i stan polskiego społeczeństwa. Innymi słowy nawet przy założeniu, że
jesteśmy w stanie trafnie sformułować główne założenia polityki racji stanu,
tak naprawdę nie ma jej kto wprowadzać w życie, albo wprowadzanie jej w życie
musi być niezwykle ułomne.
Józef Beck w mowie wygłoszonej do
kandydatów do służby zagranicznej 26 czerwca 1931 mówił „Nic tak nie zmieniło
naszego życia w poprzednim [zaborczym - AR] okresie jak stosunek do zagranicy
(…). Doszło do zdeformowania charakterów”, „Bezbronność narodu i brak własnego
państwa zmuszał do formalnej tolerancji w stosunku do tych objawów, które też
niezmiernie ciężko zaciążyły na naszej rzeczywistości”. Beck wspomniał o
kompleksach „ludzi czasów niewoli”, lecz wierzył, że z każdym rokiem
niepodległości „pokolenia polskie są bardziej suwerenne”.
Mimo tego pesymistycznego przekonania o
znaczeniu zmian psychologicznych jakie okres zaborów wprowadził do świadomości
Polaków, Beck był umiarkowanym optymistą. Dostrzegał istnienie pozytywnego
procesu. Pamiętajmy, że minister Józef Beck dzielił się swoimi pesymistycznymi refleksjami
z przedstawicielami narodu, który powszechnie był przekonany o wielkości
polskiego dziedzictwa, o znaczeniu państwa polskiego i o wielkiej roli jaką to
państwo i Polacy mają do odegrania w Europie.
Tymczasem o ile bardziej dosadnie brzmiałyby
słowa Becka kierowane do współczesnej polskiej służby dyplomatycznej, do
współczesnej polskiej administracji, do współczesnych polskich elit medialnych
czy kulturalnych. O ile bowiem wyraźniej widać dziś u Polaków kompleks „ludzi
czasów niewoli”, opisywany przez prof. Ewę Thomson za pomocą syndromu postkolonialnego.
Tak więc różni nas AD 2009 od publicystów
skupionych wokół pisma „Polityka”, stan państwa (II Rzeczpospolita była pod
wieloma względami innym państwem niż III RP np. terytorium, ludność, sprawność
administracji, poczucie służby), sytuacja geopolityczna (która zmieniła się i
wciąż podlega zmianom), ale co moim zdaniem najważniejsze różni nas stan elit i
stan narodu/społeczeństwa. Co więcej stan elit i stan narodu jest dzisiaj
kluczowy do zrozumienia naszych współczesnych problemów ze zdefiniowaniem i
realizacją racji stanu. Mimo wielu oczywistych słabości należy stwierdzić, że to
nie stan gospodarki, armii, czy administracji stanowi dziś główną barierę w
realizacji polityki racji stanu ale właśnie stan świadomości. Najważniejszą
barierą w prowadzeniu polityki racji stanu jest dominująca wśród polskich elit,
a co za tym idzie także w społeczeństwie, postawa, w której Polska jest
postrzegana jako peryferyjny, niewiele znaczący kraj, ze słabą drugorzędną
kulturą, za kraj w którym nic ważnego nie może się zdarzyć, w którym wszystko
co najlepsze pochodzi z zewnątrz. Takie podejście obezwładnia każdą śmielszą
politykę. Procesy imitacyjne z początku lat dziewięćdziesiątych, tak celnie
opisane przez m.in. Ryszrada Legutkę czy Dariusza Karłowicza, brak
patriotyzmu, czy kosmopolityzm wielu przedstawicieli polskich elit są skutkami
tej samej choroby. A więc nieznajomości własnego dziedzictwa, i rezygnacji z
wzięcia na siebie odpowiedzialności za Rzecz Wspólną, za Rzecz Pospolitą.
Optymizm ani pesymizm nie zastąpi nam racji
stanu… Musi być ktoś, kto tę politykę będzie realizował. Tymczasem już na
początku lat dziewięćdziesiątych na spotkaniu w Klubie Jagiellońskim w Krakowie
prof. Stanisław Grodziski zauważył, że świadomość racji stanu jest w polskim
społeczeństwie w zaniku. Podobnie w zaniku jest świadomość racji stanu u wielu
polskich dziennikarzy, nauczycieli, polityków, urzędników, przedstawicieli
służby dyplomatycznej, czy służb specjalnych.
Przecież II Rzeczpospolita była w stanie
stworzyć choćby tak znakomity wywiad, właśnie dlatego że w społeczeństwie
dominowały pewne poglądy, że powszechnie zgadzano się, że niepodległe państwo
jest wartością, a polska kultura, polskie dziedzictwo są czymś obiektywnie
ważnym. Zgadzano się, że główne cele polskiej polityki były także celami
moralnymi, istotnymi dla całej Europy. Z kolei państwo poświęcało wiele uwagi
patriotycznemu wychowaniu.
Co w takim razie należy czynić? Czy na
przykład Ośrodek Myśli Politycznej powinien wzorem środowiska przedwojennej „Polityki”
zacząć pisać o Polsce mocarstwowej, albo o polskiej idei imperialnej AD 2009?
Oczywiście nie! Potrzebna jest – po raz kolejny w dziejach - żmudna praca
organiczna – nad elitami: dziennikarzami, nauczycielami, studentami. Potrzebny
jest - w niewystarczającym dotychczas stopniu realizowany - program edukacyjny
realizowany na wielu płaszczyznach – a dotyczący głównie przeszłości, ale także
współczesnego miejsca Polski w świecie. Potrzebny jest program w którym
szczególną uwagę zwróci się na te elementy, które mogą być pomocne lub
inspirujące przy budowie sprawnego, suwerennego państwa i jego samodzielnej
polityki zagranicznej.
Aby
ten cel osiągnąć szczególny nacisk powinno się położyć na następujące elementy
polskiego dziedzictwa: I Rzeczpospolita z jej oryginalnym wolnościowym ustrojem;
dziewiętnastowieczne zmagania z absolutnymi zaborcami, doświadczenia z
niesuwerenną państwowością; państwowotwórcze doświadczenia II Rzeczpospolitej i
Państwa Podziemnego; zmagania z dwoma totalitaryzmami (w tym imponujący dorobek
analizujący w szczególności komunizm, i Związek Radziecki); dziedzictwo
Solidarności; dziedzictwo Jana Pawła II; wreszcie warto przemyśleć polskie
doświadczenia po 1989 roku.
Jak
pisał Władysław Leopold Jaworski w 1915 roku „Kto wycierpiał tyle, co naród
polski, ten mógłby popaść w chorobę niewiary, zwątpienia. Przegrywaliśmy zawsze
– tak mówią – przegramy i dzisiaj! (…) Przed tą więc chorobą przestrzec jak
najsilniej uważam za swój obowiązek. Tylko chorzy muszą w istocie przegrać. Ale
czy nie ma żadnego środka leczniczego na tę chorobę? Czy nie można pozbyć się
jej, wytępić? Rozważmy. Od podziału Polski po raz pierwszy prowadzą mocarstwa
podziałowe wojnę między sobą. Nie było tak nigdy przedtem, ani w r. 1831 ani w
r. 1863. Czy różnica nie jest uchwytna, czy nie wpada w oczy? Dlatego mam silną
wiarę w przyszłość i niczego, niczego nie pragnę tak gorąco, jak wpojenia tej
wiary wszystkim Polakom. Potrzebujemy wiary. Z niej wypływa wszystko inne”. Takiej wiary
też nam dziś potrzeba, tym bardziej, że obiektywna sytuacja polski Anno Domini
2009 wydaje się wciąż bez porównanie lepsza od tej z roku 1915 nie mówiąc o
1937
roku.
Autor
jest członkiem zarządu Ośrodka Myśli Politycznej, redaktorem naczelnym pisma
Klubu Jagiellońskiego „Pressje” i wykładowcą na Wydziale Prawa i Administracji
UJ. W 2008 r. opublikował książkę Racja stanu a polska tradycja myślenia o
polityce.