(1843 r.)
Z powodu zdawkowego zarzutu, że katolik nie może
być patriotą.
« Beatus vir, cujus est anxilium abs te:
ascensionsin corde suo disposuit in valle
lacrymarum.....Etenim benedictionem dabit legislator: ibunt de virtute in
virtutem: videbitur Deus Deorum in Sion. »
Ps. 83. 6 – 7 – 8.
« Błogosławiony mąż, którego ratunek jest od Ciebie:
rozłożył wstępowania w sercu swoim na padole płaczu… Albowiem da błogosławieństwo
Zakonodawca: iść będą z mocy w moc, oglądać Boga nad Bogi w Syjonie. »
Drodzy Bracia!
Jesteśmy z łaski Boga Chrześcijanami, to jest
ludźmi zasługą Zbawiciela przybranymi za synów Ojca naszego w Niebie, za braci
zwycięzcy grzechu i śmierci, pierworodnego ze zmartwychwstałych. Zdawałoby się
tedy, iż byśmy wszyscy powinni utrzymać się na tym wzniosłym stanowisku
odrodzonego człowieka: wszyscy jednakowo myśleć, czuć, we wszystkich kierunkach
duszy, w życiu wewnętrznym i wewnętrznym. Tymczasem, niestety, tak nie jest.
Bóg, który nas bez nas odradza, bez nas, bez naszego ciągłego i wiernego
współdziałania, bez kładzenia tych «wstępowali w sercu naszym» jakoby pewnych
wschodów, po których wciąż postępujemy ku górze, Bóg nie utrzymuje nas sam i
jakoby przymusowo w wysokiej, czystej, jasnej sferze nadprzyrodzonego chrześcijańskiego
żywota. Możemy się odwrócić, możemy upaść, możemy usunąć się na powrót na
stanowisko zepsutej przyrody, możemy zacząć żyć na powrót życiem pogańsko – rozumowym,
lub nawet pogańsko – zmysłowym, zwierzęcym. Wtenczas cała skala pojęć i uczuć
naszych zniża się w miarę wielkości odwrócenia się i upadku naszego. Co więcej,
jeżeli ten upadek ciężki i długi, jeżeli złość i upór przedłuża, co często
słabość spowodowała, wtenczas przy rosnącej ciemnocie wewnętrznej, zapominamy
już całkiem uczuć pojęć wyższych którymi my dawniej żyli; albo co gorsza, nie
dość szlachetni by choć z bolesnym wysileniem wrócić na wyższe stanowisko,
wolimy przeczyć jego prawdy i wyższości, a twierdzić, iż jedno teraźniejsze,
niższe, wraz z odpowiednimi mu pojęciami i uczuciami, jest prawdziwe i
doskonałe.
Przedmiot jest arcy–praktyczny, i zwróci, tuszę
sobie, całą uwagę waszą. Zarzuty obustronne o brak najszlachetniejszych z uczuć
przyrodzonych a szczególniej miłości ojczyzny, ludzkości itd., są codzienne i
cierpkie. Błąd się zwykle ukrywa, utrzymuje pomieszaniem, nie rozróżnieniem
pojęć i wyobrażeń. Chcemy przysłużyć się ludziom dobrej woli starając się
rozgatunkować je i rozświecić. Obym zachęcił was, najmilsi słuchacze, do tego
pochodu duchowego «z mocy w moc» na całej skali uczuć waszych, abyśmy wszyscy
już tutaj żyli życiem pełnym i całkowitym w Bogu, a w końcu oglądali «Boga
Bogów » to jest Boga Świętych w Syjonie.
I.
Człowiek jest jeden i całkowity w sobie, a przecie
nie jest pojedynczy. Już w człowieku przyrodzonym rozróżniamy zaraz ciało i
duszę. Ciało wspólne nam ze zwierzętami, dusza z poganami; cóż czyni nas
Chrześcijanami, stanowi wyższość nasze? Boć ta wyższość niezaprzeczona,
dotykalna, na którą dość mi teraz dowodu geograficznego. Gdzie się kończy
oświata? Tam gdzie chrześcijaństwo. Gdzie się zaczyna pustynia umysłowa? Tam
gdzie wody nadprzyrodzone Chrztu Świętego nie użyźniają roli duchowej. Europa i
młoda jej córka Ameryka są głównie i wyłącznie prawie Chrześcijańskie, toteż cywilizacja
prawdziwa i najwyższa jest Europejska, na kształt owego drzewa żywota, o którym
mowa w Objawieniu, którego liście służą ku uleczeniu pogan; boć istotnie reszta
świata żyje lub odradza się okruszynami, szczepkami cywilizacji
chrześcijańskiej.
W Chrześcijaninie zatem są trzy rzeczy: ciało,
dusza, łaska. Znaczenie dwóch pierwszych wyrazów każdemu dostępne, ale co
znaczy łaska?
Już sam wyraz ostrzega, że to coś darmo danego, co
się nam z prawa nie należy. Ale to jeszcze niedostateczne... Co stanowi życie
doczesne? Połączenie duszy z ciałem. Co stanowi życie duchowe w kierunku do
żywota wiecznego? Połączenie duszy z Bogiem. Ale czyż między duszą, a Bogiem
przedział nie jest nieskończony? Tak, nieskończony jest. Czy jednak stosunek
jest podobny? Jest, co objaśnię porównaniem. Ile to milionów mil oddziela nas
od słońca! Jesteśmy jednak w stosunku żywotnym i ciągłym ze słońcem. Czy my wlatujemy
w górę i dostajemy słońca? Nie, ono zstępuje do nas swoimi promieniami. Te
promienie są światłem i ciepłem dla wszelkiego stworzenia, ożywiają, zdobią
całe przyrodzenie; z nich wszelka krasa, woń, płodność i życie. Otóż podobny
stosunek zachodzi między nami a Bogiem, prawdziwym słońcem dusz. Spływa ku nam
promieniami swego jestestwa. Oświeca, wzmacnia, podnosi umysł, i za pomocą wiary
pozwala nam widzieć, jak przez zasłonę, prawdy przechodzące przyrodzoną
bystrość a raczej tępość naszego umysłu. Wolę naszą oczyszcza, rozgrzewa,
przekształca, i czyni ją chętną i zdolną rzeczy niepodobnych, gdy sama sobie
zostawiona. Słowem to światło i ciepło duchowe stanowi piękność świata
wyższego, duchowego, poczynającego się tu w duszach wybranych, kończącego się w
chwale już bez końca, a którego ten świat zewnętrzny przyrodzony jest cieniem,
korą i łuską: ten zaś promień tworzący w nas i w świecie nowe stworzenie,
wynoszący nas i jednoczący z Bogiem, zowie się w języku kościelnym łaską.
Zwiemy jeszcze łaskę darem nadprzyrodzonym, bo przechodzi wszelką siłę
stworzoną, i żadną pracą ni sztuką stworzenie dostać jej samo przez się nie może.
Bóg ją nam daje, a daje z czystego miłosierdzia swego. Tak więc przez
przyrodzenie Bóg nam dał ciało i duszę, czyli dał nam nas samych; przez łaskę
Bóg sam się nam daje. Przedział zatem od łaski do przyrodzenia czyli przyrody,
taki sam jak od Boga do człowieka.
W Chrześcijaninie tedy są trzy rzeczy główne, trzy
żywioły: ciało, dusza, łaska. A stąd koniecznie trzy rodzaje, trzy stopnie
życia, trzy miłości. Bo kto żyje musi coś kochać, musi ścigać za przedmiotem
swego kochania: Trahit quemquam sua voluptas. Miłość przyrodzona
zmysłowa; albo miłość wyższa, umysłowa, moralna, którą bym chętnie dla
odróżnienia zwał kochaniem; miłość nareszcie czysto duchowa, nadprzyrodzona,
Boska. Jakim życiem żyjecie najmilsi, jaki was duch ożywia, jaka w was miłość
panuje? Powinni byśmy żyć wszyscy tym potrójnym życiem, bo każde z nich Bóg
dał; toteż w pewnym rozumieniu i mierze żyjemy. Bóg mi dał organa, zmysły,
sługi te a narzędzia duszy; powinienem je pielęgnować rozumnym staraniem. Bo
zużycie ich i niedołęstwo oddziaływa na duszę samą wskutek tak ciasnego ich
połączenia i stosunku. Nie powiem jak za wyłącznie mówili starożytni mens
sana in corpore sano, bo być może dusza najdzielniejsza w słabym ciałku; ale
w praktyce, w życiu czynnym, to pewna, iż dusza nie potrafi użyć, wywrzeć na
zewnątrz dzielności swojej, przy osłabionym organizmie. Bóg mi dał życie
umysłowe, rozum i wolę; winienem je nie tylko zachować, ale nadto wciąż
rozwijać, bogacić, kształcić. Bóg mi dał to nieocenione życie łaski, powinienem
wszystko czynić, aby je nie tylko utrzymać, ale rozmnażać bez przestanku, aby
było we mnie prawdziwie tym źródłem żywota bijącym ku żywotowi wiecznemu, o
którym mówi Zbawiciel. Wszelkie życie jest ruchem; a przeto stanie na miejscu
jest niepodobne, jest obumieraniem i w końcu śmiercią.
Powinnyśmy tedy, powtarzam, żyć wszyscy tym
potrójnym życiem, i w pewnym rozumieniu żyjemy; a wszakże w innym znaczeniu i bardziej
prawdziwie, każdy żyje tylko jednym z tych trzech, albowiem jednym z nich tylko
żyć głównie może. Życie każdego, mówi Święty Tomasz z Akwinu (Summa 22.
quaest. 179. art. 1.), w tym jest co mu się najwięcej podoba, i do czego
się najbardziej przykłada. Dosyć jest przeto przejrzeć się w nas samych,
zobaczyć czym zwykle zajęte nasz umysł i serce, jaki jest cel zwykły naszych
czynności, aby ocenić, którym z tych trzech rodzajów życia żyjemy.
Dopóki stawiamy na życie najniższe, wyłącznie
zmysłowe, zwierzęce, mamy za sobą wszystkich ludzi
przyrodzonego rozumu. Ale dosyć wspomnieć o życiu wyższym jeszcze, o życiu
nadprzyrodzonym, o porządku łaski i chwały, o wysokiej modlitwie i
bogomyślności, o dziwnej doskonałości w tym już życiu, choć to wszystko oparte
na fenomenach stałych, wszystko z doświadczenia wyciągnięte, i naukowo dowieść
się dające, człowiek rozumowy tylko słucha nas jakby obcą i niezrozumiałą mową
mówiących, podejrzewa naszą szczerość, gardzi nami lub lituje się naszego
zaślepienia. My ich pojmujemy; ale czy słusznie czynią, i czy nie są wet za wet
z dołu płaceni?
Weźcie jednego z tych ludzi, których, podług Pisma,
brzuch ich Bogiem im jest, który to tylko ceni na świecie, co jaką z
chuci jego zaspokoić może. Mówcie przed nim z całym zapałem przekonania o
niewymownych tajemnych pociechach, najbardziej mozolnej umiejętności,
szczególniej w chwilach odkrycia jakiej nowej prawdy, poczęcia nowej myśli;
ukazujcie mu wieszcze w chwili płodnej natchnienie, z wytężonym uchem jakoby
kogo poza sobą słuchał, ze źrenicą otwartą, błyszczącą, a nigdzie niekierowaną;
ukażcie mu miłośnika malarstwa nieruchomego przez długie godziny i przez dni
wiele przed jakiem arcydziełem, w uroczystym niemym zdumieniu: pytam czy nasz
zmysłowiec co z tego zrozumie? A jeżeli silić się będziesz na tłumaczenie,
będzie podejrzewał twoją szczerość, lub litował się twoich przywidzeń i obłędu.
Może tylko, i zapewne, będzie mniej hardym i pewnym siebie względem człowieka
przyrodzonego rozumu, niż względem nas. A przecie tym jest zmysłowiec on do
filozofa, estetyka, wieszcza, czym ci do Chrześcijanina. «Cielesny człowiek (mówi
Św. Paweł I. Cor, II, 14.) nie pojmuje tych rzeczy, które są Ducha Bożego, albowiem są mu głupstwem, i nie może ich
poznać, przeto iż duchownie bywają rozsądzone.» Człowiek zwierzęcy, człowiek ciała, może ile
chcąc nie przypuszczać, zaprzeczać nawet porządku umysłowego, w którym żyje
uczony: niemniej przeto ten porządek istnieje; podobnie człowiek przyrodzony,
człowiek własnego rozumu, może przeczyć i pomiatać porządkiem nadprzyrodzonym,
porządkiem łaski, w którym żyje prawdziwy Chrześcijanin, niemniej przeto ten
porządek istnieje. Człowiek zwierzęcy podnosząc się do porządku umysłowego nie
przestaje być człowiekiem, staje się nim owszem więcej i bardziej prawdziwie:
podobnie mędrzec przyrodzony podnosząc się przez łaskę Boską do
nadprzyrodzonego porządku, nie przestaje być rozumnym; staje się nim owszem więcej
i doskonalej. Z wyższego bowiem stanowiska patrzy, a przeto dalej widzi; w
czystszym powietrzu kąpie źrenicę i przeto widzi jaśniej. Wiara nie niszczy
rozumu, owszem koniecznie go przypuszcza i dopełnia: tam się bowiem zwykle
zaczyna, gdzie się rozum kończy, to jest dosięgnąć nie może: podobnie łaska nie
niszczy przyrody, ale ją równie przypuszcza, oczyszcza, podnosi, dopełnia,
upiększa. Ściska ją u dołu, by się dymem zmysłów nie roztoczyła po ziemi, ale
czystym płomieniem buchała w Niebo. Nie przeto dom podlejszy, że zamiast
jednego lub dwóch, trzy piętra liczy. Świątynia pewno wspanialsza, kiedy przy
niej i nad nią wynosi się wieżyca w obłoki. Nie przeto ptak chodzić zapomni, że
w skrzydła porośnie. Kto tego nie pojmie i nie przyjmie, dzieje własnej jego
duszy i bliźnich, ludzkości całej, będą dla niego zagadką, kupą wypadków bez
połączenia i przyczyny; będzie rachmistrzem, który z trzech części zadania
głównej zapomina: toteż ile zawodów! Kto w Chrześcijaninie przypuszcza tylko
ciało i rozum, kto w życiu chrześcijańskim widzi tylko kupę materii i trochę rozumu,
nie rozumie najszlachetniejszej, najwyższej części duchowego życia w sobie, w
rodzinie, w narodzie. Taki nie znajdzie klucza i drogi do ocenienia siebie, do
wyjścia i błędu, do oddania sprawiedliwości tym, którzy już na tym padole
płaczu, za pomocą Bożą, budują schody w duszy swojej, i po nich idą z
doskonałości w doskonałość; a objąwszy wszystkie najwyższe pojęcia, najczystsze
uczucia, w ostatnim ich wyniku i stopniu natężenia, znajdują rozwiązanie i
dopełnienie siebie i wszystkiego w Bogu.
II.
Zastosujmy teraz wyrażone zasady do życia i
stosunków duszy na zewnątrz, podług jej życia i rodzaju miłości.
Człowiek zmysłowy w przyjacielu szukać będzie
podobieństwa usposobień, nałogów, chuci; słowem towarzysza niskiego i grzesznego
żywota swego, i poza tym pojąć a przynajmniej cenić innej przyjaźni nie zdoła.
Człowiek umysłowy szuka w przyjacielu podobnych, choć odmiennych i wyższych
usposobień, zajęć umysłowych, ceni szlachetne uczucia i pociągi serca; słowem
szuka towarzysza, przed którym odkrywał wewnętrzny wyrób samotnej pracy
swego umysłu, wymieniał z nim pomysły i budził uczucia w elektrycznym
zetknięciu dwóch serc szlachetnych. Ale tyle i nic więcej. I zwykle w tym
zwierzaniu się, w obopólnym odkrywaniu tajników duszy mieści się głębiej tylko
ukryta, więcej ceniąca siebie, mniej się pospolitująca miłość własna. Są to
często dwa egoizmy prowadzące się pod pachy, podpierające się i pieszczące
nawzajem. Człowiek duchowy, prawdziwy Chrześcijanin, zajmując, co jest czystego
w dwóch powyższych stopniach przyjaźni (boć wspólność i podobieństwo
temperamentów, zdolności, jednowiekowość itp. jakkolwiek niekonieczne do
przyjaźni chrześcijańskiej, mogą jej pomagać) sam idzie dalej. Człowiek duchowy
szuka w przyjacielu towarzysza, brata, pomocnika w pracy wewnętrznej koło postępu
duszy i pracy zewnętrznej na chwałę Boga i korzyść bliźnich. Cenią w sobie, co
jest w nich najczystszego, nadprzyrodzonego, co z Boga; a przeto punkt
zetknięcia ich dusz będąc w Bogu, w środku najdoskonalszym, wyklucza wszelkie
samolubstwo i zakochanie się w sobie nawzajem. Przyjaźń w Bogu, najwyższej
prawdzie, wyklucza koniecznie wszelki fałsz, schlebianie i łudzenie się
wzajemne. Przyjaźń chrześcijańska zawarta i kształcona w kierunku do żywota
wiecznego dziwnej jest trwałości: niełatwo się zmienia, kto się cieszy nadzieją
i pewnością stanu niezmiennego. Prawdziwy Chrześcijanin nie zawiera przyjaźni,
której trwania nie spodziewa się przeciągnąć poza dół grobowy. Czy taka
przyjaźń jest mniej prawdziwa? Czy owszem każdy sumienny nie widzi wyższości
niezmiernej przyjaźni chrześcijańskiej, duchowej?
Podobnie w miłości przyrodzonej albo kochaniu się
męża i niewiasty, człowiek zmysłowy ceni tylko piękność a pociechy zmysłowe,
dostatek i wygody życia. Człowiek umysłowy ceni głównie piękność estetyczną,
szuka przymiotów umysłu i serca, cieszy się przymiotami moralnej istoty, które
z wiekiem nic przemijają, ale owszem rosną bogactwem wspólnych a uczciwych
wrażeń i pamiątek. Człowiek duchowy chrześcijański, powołany do podobnej
miłości, szuka nadto darów nadprzyrodzonych łaski, cnót ewangelicznych,
zamiłowania w prawie i radach Chrystusa; słowem, szuka znowu towarzyszki, z
którą by zachęcając się, ciesząc na wzajem, ulatywał i wznosił się z siły w
siłę, z cnoty w cnotę. I kiedy Ojcowie rodzin w dwóch niższych stopniach widzą w
dziatkach tylko owych błaznów przyrodzonych, o których mówi nasz stary pisarz,
rodzaj sprzętu i zabawy, przedmiotu trosk i nadziei dumnych, a najwięcej uczniów
ulubionych, w których z upodobaniem rozwijając myśli swe i uczucia kształcą ich
na podobieństwo swoje: rodzice chrześcijańscy widzą w dziatkach swych przede
wszystkim synów Bożych, krwią Zbawiciela odkupionych, widzą wychowanków Aniołów
Bożych, widzą dusze, których im nie dali a które jednak mają rozwijać i
ukształcać ku żywotowi wiecznemu, jako urzędnicy a kapłani Kościoła Bożego,
oblubienicy Chrystusowej, wielkiej Matki i Piastunki dusz; bo pamiętają, iż
Sakrament małżeństwa «wielkim jest tylko w Chrystusie Panu i Kościele», to jest
w miłości ich duchowej, płodnej w potomstwo duchowe, którą naśladować mają.
Rodzice chrześcijańscy, gdy tracą dziatki, mimo równego albo i wyższego do nich
przywiązania, pomni jednak, że nie od siebie je mieli, że dziatki ich już
dobiegły celu przeznaczenia swego, że je tam niezawodnie ujrzą, cieszą się, iż
pomnożyli liczbę aniołów i wybranych Bożych, którzy się modlą za nimi.
Tyle w tej chwili, niech starczy w tej mierze, co w
swoim miejscu i czasie da Bóg obszerniej się rozwinie. Przystępuję teraz do
wykazania trzech stopni, trzech rodzaj miłości ojczyzny, uczucia tym
szlachetniejszego, iż w nim równie jak w przyjaźni pożądliwość nie mieści się,
a znów niezmiernie przerasta przyjaźń obszernością przedmiotu.
III.
Pierwszy stopień miłości ojczyzny, który nazwiemy
uczutym, instynktowym, nałogowym, dziwnie silny, rzewny, tęskny, choć ciemny i
nie pojmujący się, zwykły jest ludom młodym, pasterskim lub rolniczym, i
ludziom pozbawionym oświaty, ale też wolnym od wad i zepsucia cywilizacji już
przejrzałej, lub chylącej się ku starości. Człowiek, organiczne zarazem i
duchowe jestestwo, przychodząc na świat, nim władze duchowe się rozwiną, żyje
wyłącznie, w stosunku bliskim, bezpośrednim ze wszystkim, co go otacza. Między
organizmem zatem człowieka, a miejscem w którym się urodził, powietrzem, którym
oddychał, pokarmy, którymi się żywił, ciasny zachodzi i sympatyczny stosunek.
Następnie widoki, które oglądał za młodu, góry o szczytach śniegiem pokrytych,
szumiące lasy lub huczące morze, szare czy błękitne niebo, aż do barwy zieleni,
do śpiewu ptaków, do nuty niańki kołyszącej go na ręku,
wszystko to dziwnie się wraża w pamięć, odbija w wyobraźni, i stanowi niejako
tło i krajobraz, do którego nawykło nasze jestestwo; bez którego dziwnie żyć trudno,
boleśnie i często niepodobna. Alpejczyk oddalony od gór swoich, choćby jałowych
i najdzikszych, na równinie mlekiem i miodem płynącej, czuje się często po
niejakim czasie ogarnianym tęsknotą niewymowną, nieprzepartą, oporną wszystkim
radom i pociechom. Często usycha, umiera, jeżeli na czas nie może usłyszeć
śpiewu pasterskiego gór swoich, który od dzieciństwa wpadł mu jeszcze przed
pacierzem do ucha i śpiewa dotąd wciąż w jego duszy. Uczucie to nie jest
przywiązane do gór; my mieszkańcy płaszczyzn [równin – red.] przecież znamy dobrze
tę tęsknotę za krajem. Niejeden jej życiem, powoli usychając, przypłacił. Inny,
namiętniejszy, zmysły postradał; rzadki, z młodszych szczególniej, któryby jej
ciężko i nieraz nie przechorował. O jak być grzeszni musimy, kiedy nas Bóg tam
właśnie ugodził, gdzie nas najwięcej boli, i karze tak długo! Ale wróćmy.
Uczucie to nie jest przywiązane do piękności miejsca. Tacyt, Rzymianin, znający
się na miłości ojczyzny (bo to uczucie, poza które poganie nie przeszli, owładało
całą ich duszę), mówiąc o dawnej Germanii, kraju dzikim, zimnym, niepodobnym do
mieszkania, dodał «chyba dla tych których ojczyzną» nisi patria sit. W
1814 i 1815 roku, Kirgiz astrachański, pochylony na swoim rumaku pasącym się
liściem drzew pól Elizejskich w Paryżu, nie patrzył na ten kamienny step
obojętny mu całkiem. Tęsknił za tak mu pełnym, choć w rzeczy dzikim i jałowym
stepem swoim, tym gościńcem Atyllów i Timurów, wodzów gniewu Bożego, po którym
dzika tylko zamieć szaleje: a kiedy za powrotem doszli granic swoich, to jest
pustyni, padali na twarz i całowali z płaczem tę ziemię głęboko porysowaną od
słonecznej spieki... Niech się dziwi i śmieje, kto chce z podobnego rozczulenia,
ja pewno nie będę... Ale czy taka miłość ojczyzny dostateczna Chrześcijaninowi,
ba rozumnemu człowiekowi? Nie... bo i rumak stepowy strzygł uchem, rżał wesoło,
i kopiąc ziemię, pieścił się ze stepem, szeroką matką swoją... Nie, nie dosyć
bracia takiego patriotyzmu, i wstyd by był na nim poprzestać.
Drugim wyższym już niezmiernie stopniem miłości
ojczyzny, który jednak całkiem nie wyklucza co w pierwszym pięknego i tkliwego,
tylko się więcej zna i posiada, jest patriotyzmu umysłowy albo rozumowy. Ten
polega głównie na zakochaniu się w życiu historycznym, umysłowym i moralnym swego
narodu, pewnym utożsamieniu z nim własnej istoty. Żywiołami takiego patriotyzmu
są głównie dzieje, język, piśmiennictwo, sztuki, prawodawstwo, zwyczaje,
wspomnienia: żywioły wyższe od poprzednich, bo już nieorganiczne tylko, nie czułe,
ale rozumne. W miarę jednak starzenia się, psucia narodu, a raczej wzrostu
samolubstwa w wydatniejszych jego jednostkach, ojczyzna przestaje być, w
praktyce przynajmniej, przedmiotem miłości; staje się nim sobie sam człowiek.
Ojczyzna wtenczas zostaje środkiem tylko, punktem podpory, podstawą działań,
obrębem, pośród którego się porusza, rozwija czynność pojedyncza dążąca do
nieśmiertelności ziemskiej, materiałem, który myśl i wola indywiduów obrabia,
przetwarza na obraz i podobieństwo swoje, — słowem z oblubienicy uwielbianej
ojczyzna zostaje służebnicą. Taki patriotyzm niestety zbyt powszechny między
nami. Silny, namiętny, ale skrzywiony, niepłodny samolubnym indywidualizmem.
Miłość to zalotna, wyłączna, zazdrosna. Nie jeden dałby wszystko dla ojczyzny,
ale też sam jeden chce nią rozrządzać. Tyle i dopóty jej służy, dopóki nią może
kierować i rządzić podług woli swojej.
Aby uniknąć tego nierządu, nie kochać ojczyzny dla
niej samej a tym mniej dla samego siebie, trzeba ją pokochać w Bogu i dla Boga.
Wtenczas nie będziemy niewolnikami rodzimej ziemi, ani nas samych, zachowując
przecie, co czystego i z uczuciowej i rozumnej miłości. Kochać ojczyznę w Bogu,
nie jest to przedłużać jej trwanie, przenosić ją w wieczność absolutnie; bo łaską
Bóg uświęca i w chwale nagradza, słowem zbawia, tylko indywidua. Każdy
pojedynczy człowiek mając jeden wszystkim wspólny cel ostateczny, różne ma
przecie powołanie i przeznaczenie na ziemi, i osobnymi środki dopełnia woli
Bożej nad sobą. Podobnie całe narody (a narody Bóg stworzył, człowiek zaś może
tylko ulepić państwo, to jest sztuczną mozaikę lub mieszaninę ludów) mają w tym
życiu przechodnim odmienne stanowisko, osobne powołanie, które spełniać są
winne pod karą potępienia ziemskiego, na czas lub na zawsze, jako osoby samoistne.
A jako wiedza o każdym człowieku trwa wciąż i na zawsze w Bogu, tak wiedza o
narodach trwa i trwać będzie na zawsze w Bogu, choć przejdą i ta ziemia i ród
ludzki. Każdy naród jest niby osobnym tonem w wielkiej harmonii Bożej
odgrywającej się w dziejach świata, niby gwiazdą osobną w wielkiej konstelacji
idei boskich o ludzkim rodzaju. A ludzki rodzaj, o ile czynny, żywy, o ile
część światła ludzkości oświecona i wierna światłu Bożemu, mieści się w
Kościele katolickim, zajmuje wszystkich katolików wiedzących czy, nie wiedzących
o sobie, należących, według wyrażenia teologicznego, do ciała lub duszy
Kościoła. Narodowości katolickie zatem są jakoby tyluż słupami, na których się
opiera, wynosi ku niebu kopuła jedności katolickiej uwieńczona krzyżem
Zbawiciela, i wiąże różność w jedność harmonijną, tak, iż narodowości
katolickie, nie będąc warunkiem trwania Kościoła, wchodzą z nim w całość
wspaniałą; stąd ich dzielność, pewna niepożytość i nieśmiertelność doczesna.
Miłość ojczyzny w Bogu, w pojęciu katolickim, choć jest zrazu uczuciem
mieszanym, u szczytu swego zlewa się z czysto już duchową miłością matki naszej
Kościoła, a następnie z samą miłością niebieskiego jej Oblubieńca, Głowy i
Pana. Reszta ludzkości stanowi cień, przyćmioną część obrazu. Jest to materiał,
który już należał, albo dopiero ma należeć do życia Kościoła; wulkany wygasłe,
lub gwiazdy, które jeszcze nie weszły. Ach któż mi da podobną całość, podobną
ideę życia ludzkości w Bogu przez Kościół? I jaki dziw, że się w niej tak
namiętnie zakochać można? Czym jest w porównaniu to nowożytne, materialne lub
panteistyczne, czcze, abstrakcyjne pojęcie ludzkości? O jakże się pełno żyje,
kiedy cała skala pojęć i uczuć, które się mogą zmieścić w duszy ludzkiej,
nastrojona z należytym poddaniem niższych wyższym, kiedy i każde pojedynczo, i
wspólnie zlane, dźwięczny ton oddają. Nie przeczę, że często potrzeba walki,
aby utrzymać równowagę, poskramiać buntujące się wyłączności: ale czy nam tu co
podobna bez walki a przeto i bez boleści, czy bez nich dla nas szczęście
możliwe? Żałuję tych, którzy nie żyli w takim środku i okolicznościach, aby te
rozliczne strony duszy swojej rozwinęli. Są rośliny nie na swojej ziemi, nie
pod swoim niebem, jakoby pod szkłem i sztucznie rozwinięte, a przeto pozbawione
pewnej barwy i woni; szczególniej, jeżeli tej straty nie nagradzają większym
rozwinięciem, którego z wyższych uczuć. Nie winię, jak niektórzy gorzko, że
ktoś nie kocha, czego nie poznał ani poczuł. Będę bronił prawdziwej duchowości,
ale będę powstawał na fałszywą, udaną, która ucieka od niebezpieczeństwa i
poświęcenia, na pozłacany egoizm, na lenistwo wodą święconą pokrapiane. Będę
gromił pewną przesadę i pretensję do wyższości. Ja uważam za wyższych tych,
którzy się czulej, namiętniej przywiązują do wszystkiego, co cierpi, a zatem i
do kraju; którzy nie sądzą się uwolnionymi od obowiązków względem niego błędami
współrodaków, jak syn dobry nie wyrzeka się matki choć i ta błądzi, choć się
zapomina. Święci prawdziwi, w najwyższej już sterze duchowej żyjący, i
wszystkie inne uczucia już tylko przekrocznie i przewybornie posiadający, samą
zasługą przed Bogiem, przykładem, modlitwą, ojczyźnie swojej i najbliższym
swoim wielce służą, więcej od ruchliwych działaczy. Nie bez powodu Kościół daje
zwykle narodowi za opiekunów i rzeczników przed Bogiem Świętych z ich łona
wyrosłych, albo takich, którzy przez przybranie duchowne w nich prawa
obywatelstwa nabyli, jak u nas na przykład św. Wojciech i Florian. Święci są
najwyższą transfiguracją i reprezentacją narodów i sądzę, że słusznie. Bo
ponieważ łaska nie niszczy przyrody, tylko jej dopełnia i podnosi ją,
zachowując, co zdrowe i czyste,— zatem najpiękniejszy wyraz cnót wydatniejszych
i pospolitszych, w jakim narodzie, świeci na ziemi pod światłem łaski, w niebie
w jasnościach chwały Bożej. I tak, w pojęciu katolickim, człowiek, dotykając
się sympatycznie organizmem swoim przyrody swojej rodzinnej, styka się, łączy z
Bogiem, zanurza w Bogu duchową częścią swoją.
IV.
Na koniec dla wszechstronnego obejrzenia tego
przedmiotu, i aby do końca stawić nasze zadanie w największej szczerości,
powiemy słowo o potrójnym usposobieniu w użyciu środków na korzyść ludzkości,
ojczyzny lub rodziny. Pierwsi ludzie cieleśni, którzy poza ziemię nie znają nic
wyższego, ani Boga w praktyce, ni przeto mają sumienia, istne Beliala i
ciemności synowie, nie znają też skrupułu w wyborze a użyciu środków w ich
mniemaniu prowadzących do celu. Nie ma dla nich właściwie złego ni dobrego,
godziwego i niegodziwego, tak mówią, tak rozprawiają, jakoby powodzenie samo
nadawało moralność i prawość wypadkom. Tacy będą się spokojnie grzać przy łunie
buchającej z dachów ojczystych, z głupią radością i dumą Herostrata; będą przedrzeźniać
ostatni krzyk wstydu bezczeszczonych niewiast, zatkną uszy na charkanie
konających z bratobójczej ręki, umyją ręce we krwi bratniej bez sromu, i rzekną
jak owa cudzołożna niewiasta, która ucierając usta swoje mówi : nit
uczyniłam nic złego (Przyp. Salom. XXX, 20). Drudzy nie idą dzięki Bogu tak
daleko, nie powiedzą, wprzódy jesteśmy Wenecjanie niż Chrześcijanie, ale też
nie szukają najprzód Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, i dlatego reszty
w przydatku nie dostają, a Królestwa Bożego często przez to nie osiągają. Prawi
zresztą, sądzą przecie, iż jest jakaś osobna, szersza moralność dla ludzi
politycznych, szczególniej na raz ciężki, że wolno od złego złem się bronić, i
wet za wet oddawać. I stąd ciągłe nie – błogosławieństwo Boże na tyle prac, i
wysiłków, i poświęceń. A tyle razy wam mówiłem, co się wciąż sprawdza, iż
jakkolwiek niektórzy nadspodziewanie postąpili w systematycznym umarzaniu
sumienia chrześcijańskiego, przecie są zawsze niedorostkami i nowotnymi w złym:
każdy was w nim wyprzedzi, owoc grzesznej pracy waszej sam zbierze i przeciw
wam obróci.
Człowiek duchowy, jak wszystko tak i ojczyznę
kochając w Bogu, tych tylko użyje środków na jej korzyść, których zakon Boży
pozwala. Woli później a z Bogiem, niż prędzej a z szatanem. Wie, że Bóg w
miłosierdziu swoim i ze złego dobre wyprowadzić umie; ale wie także, iż nie
wolno złego czynić, aby stąd wyszło dobre, zwykle wątpliwe, późne, i za drogo
kupione. Wie, że Bóg dopuszcza, daje siłę jednym zaślepieńcom albo złośnikom,
dla ukarania drugich, jak wie, że dotychczas bez oprawców obejść się nie
zdołano; dlatego jednak nikt poczciwy takiego się rzemiosła nie podejmie.
Znajomość dziejów i przykłady nowożytnych narodów, pominąwszy nawet kwestię
moralności, uczą go, co to za nieskuteczność i niebezpieczeństwo środków
gwałtownych, operacji chirurgicznych, że tak powiem, odbywanych na narodach.
Krwawe akcje i reakcje, pomimo pozornego przyśpieszania, opóźniają ostatecznie
postęp wolności i błogości społecznej, który regularnie i powolnie się
rozwijając, prędzej istotnie zdąża, z niezmierną korzyścią nie zachwiania
podstaw moralnych wszelkiego społeczeństwa. Środki gwałtowne dają sztuczną siłę
na chwilę, ale potem długie za sobą ciągną omdlenie, niemoc często chroniczną,
śmierć zwykle tam, gdzie organizm towarzyski słaby jak u nas. A najsmutniejsza
ze śmierci, samobójstwo. Bo żyje i dopóki żyje, żadną sztuką i wysileniem
zabite być nie może; owszem udziela życia. Zakopane jak ziarno w ziemię,
przygniecione, w nowym może i zmienionym kształcie, ale bujniej wzejdzie. A
gdyby już umrzeć trzeba, lepsza śmierć uczciwa i sławna, od lichego i niesławnego
żywota. Są ludzie i narody zgasłe, o których każdy mówi z uroczystym
uwielbieniem i serdecznym współczuciem; są ludzie i narody, które się przeżyły,
i po to tylko trwają, lub wracają do sztucznego galwanicznego życia, aby były
przedmiotem szyderstwa i wzgardy. Nie daj Boże takiego życia! Wolałbym, aby
kości nasze jak Elizeusza w samym grobie prorokowały. Ale nie idąc tak daleko,
powtarzam, iż chcieć wprzódy zepsuć naród, odjąć mu wszelką wiarę i cnotę, aby
tak wydobyć z niego siłę i podźwignąć go, uważam jako zaślepienie, na które nie
ma wyrazu. Niechby się taką ojczyzną cieszył, kto chciał, taką ojczyznę można
znaleźć i w piekle.
O Boże! Który ludzkie rozumy w głupstwo obracasz,
kiedy Cię odbiegają, a z głupstwa krzyża największą wydobywasz mądrość! Boże!
Który wybierasz to co mdłe i słabe, abyś poniżył i zawstydził to, co się silnym
sądzi; Boże! Który cichym i cierpliwym posiadanie ziemi obiecałeś; Boże od
którego wszystko mamy, któremu żeśmy wszystko oddawać winni, od którego jedynie
wszystkiego się spodziewać możemy i chcemy; nie pozwól byśmy czegokolwiek lub
inaczej chcieli, jedno czego i jak Ty zechcesz. Nawróć Panie obłąkanych, albo
im szkodzić nie daj; a nam nie pozwól, abyśmy Ciebie, najwyższego dobra, dla
innych niższych, choćby najmilszych, odbiegali. Spraw Panie, abyśmy od
Ciebie spodziewając się ratunku, kładli na tej dolinie płaczu wstępowania, po
których byśmy jak po drabinie Jakubowej ku Tobie się wznosili; a idąc z cnoty w
cnotę, z dzielności w dzielność, Ciebie nareszcie ujrzeli w Syjonie, Tobą
się cieszyli w wieczności, i od Ciebie jeszcze na ziemi doczekali się ochłody i
pociechy. Co daj Boże. Amen.