Kochany Książe!
Pośród twardych
trudów, na jakie mnie skazało powołanie ojca rodziny, serce moje
bije mocno, zważając chwilę, którą obecnie Galicja przechodzi. Czekaliśmy
blisko wiek, aby widzieć u steru spraw publicznych ludzi, na których
charakter, zasady i przychylność możemy poniekąd rachować. Ludzie
ci, o których dobrej woli wątpić nie mam prawa, nie mogą przeprowadzić
myśli swojej w całym państwie, nie będąc zarazem sprawiedliwymi
dla nas. Interes monarchii schodzi się zarazem z interesem naszego
koronnego kraju. Nie Galicja, tylko całe państwo potrzebuje usadowienia
na szerokiej podstawie stosunków społecznych; idzie więc o to, ażeby
dla nas nie zrobiono wyjątku. Rachuję pod tym względem na pogląd
polityczny ludzi, którzy nie z interesu zapewne, ani z miłości własnej,
ale z poświęcenia podjęli trudne dzieło rządzenia dziś państwem.
Wiedzą niewątpliwie, że taka jest solidarność w każdym ustroju organicznym,
iż niepodobna być sprawiedliwym, miłośnikiem wolności, obrońcą właściwych
zasad społecznych w Wiedniu albo w Peszcie, a nie być nim we Lwowie.
Ale jeżeli to dzieło mają spełnić, to niewątpliwie kochany Książę,
musimy im w tym dopomóc. Bądźmy więc sprawiedliwymi; ciąży odpowiedzialność
na nich, ale ciąży i na nas, idzie więc o to, aby jak nam się to
wielokroć zdarzyło, nie stracić chwili. Dzieło właściwego społecznego
ustroju, dzieło obudzenia sił społecznych, dzieło kultury i dobrobytu
nie może być nigdy dziełem samego rządu, ale do niego przyłożyć
się muszą rządzeni.
Jeżeli dobrze zrozumiałem program hrabiego
Belcredi, to myślą jego jest powołać do życia prawdziwe siły krajowe
i na tych żywotnych siłach oprzeć organizm rządowy tak, aby nie
już sztucznie, a priori, za pośrednictwem mechanizmu rządowego kierować
społecznością, ale aby równowaga sił społecznych w działaniu wolnym,
ograniczonym prawem, spełniała we właściwym ruchu najwyższy cel
państwa: wolność w porządku. Pod tym względem ministerium obecne
musi walczyć z dwoma potężnymi przeciwnikami: z ustrojem biurokratycznym
i ze stronnictwem rewolucyjnym, którzy ostatecznie są sobie podobni,
bo tak jeden jako i drugie stawiają i wkładają na ludzkość dowolny
systemat. Rząd obecny musi zatem, jeżeli ma mieć przyszłość i jeżeli
ta ostatnia próba nie ma się skończyć katastrofą, oprzeć się na
tych żywiołach, które w każdym koronnym kraju istnieją. Tak postąpił
co do Węgier i tam była rzecz łatwa, bo Węgry miały szczęście zachować
cały swój organizm. Dość było zatem powrócić względem Węgier do
idei prawnej, a rzeczy same z siebie powracają do właściwego ładu
i byle tylko Węgrzy umieli zachować miarę i nie przekraczali granic,
które najznakomitszy z pomiędzy nich zakreślił, porozumienie pomiędzy
nimi a koroną nastąpi na korzyść stron obydwóch.
Inaczej w innych koronnych krajach. Tam
długi ciąg bezprawia zatomizował do tyla żywioły społeczne, że dzisiaj
nie łatwo obudzić w nich prawdziwe i zdrowe życie. Rewolucja 1848
r. wstrząsnęła posadami próchniejącej monarchii, na dawnej drodze
iść dalej było niepodobna. Ministerium Schwarzenberg-Bach usiłowało
ideą państwa jednolitego przeprowadzoną z niepospolitą konsekwencją,
zlać w jedno różnorodne żywioły, i wyrobić sztuką i siłą jednolity
naród. Doświadczenie to się nie powiodło. Szukano na innej drodze
tego samego celu. Czego nie mogła dokazać biurokracja, oparta na
wojsku, do tego miał doprowadzić konstytucyjny liberalizm. Z jakim
skutkiem? wiadomo. Natura rzeczy nie da się zwyciężyć sztuką. Monarcha
znający dawne tradycje habsburskiego domu, powraca na właściwą drogę.
Rzeczą rozmaitych narodowości poddanych pod jego berło, umieć korzystać
i z tak dobrej woli i z tak wysokiego poglądu.
Nie do nas rozbierać co której robić
należy: nam myśleć o sobie. Społeczność nasza doprowadzona do ostatecznego
rozbicia; rozmaite warstwy społeczne, rozmaite szczepy naszego koronnego
kraju, nie stoją w zgodzie i harmonii, ale w jakiejś dziwnej względem
siebie niechęci. Klasa, która niegdyś nie tyle łączyła ile raczej
absorbowała wszystkie siły społeczne, została skruszona i wywołano
przeciwko niej sztuczny antagonizm, tak z dołu jak i z góry. Miasta
i klasy średnie owionął duch rewolucyjny zaszczepiony na patriotycznym
gruncie; w ludzie wiejskim obudzono chuci gwałtowne, a że nie miały
narodowej tradycji, stały się powolnym narzędziem nie interesu dynastycznego,
ale interesu i niechęci biurokratycznej kasty. Kraj cały zubożał,
bo my więksi właściciele pracować jeszcze nie umiemy, a lud wiejski
dostawszy wszystko darmo, pracować jeszcze nie potrzebuje. W porządku
moralnym klasa większych właścicieli, dawna szlachta, pomna stanowiska
panujących, została w biernej opozycji, a nie żyjąc życiem publicznym,
straciła wszelki polityczny pogląd: była też czasem bez godności
względem rządu, stawała się częściej narzędziem w ręku rewolucji.
W porządku duchownym naród ten od dziesięciu wieków ściśle i sumiennie
związany z Kościołem, po rozpadnięciu tego na pół politycznego,
na pół duchownego związku, pił pełnym gardłem błędy zachodu, a gorszył
lud, który zachował choć formalną wiarę; z sił moralnych zostało
się przeto tylko uczucie i wspomnienia narodowe, wzniosłe, szanowne,
ale same niewystarczające. Uczucie to nieoczyszczone czysto Boską
myślą, stało się chorobliwe. Oto jest stan nasz społeczny, do którego
dodać potrzeba, że przeważna część ludności, z którą nas łączyło
sześć wieków złej i dobrej doli, chwały i upadku, zaczęła odgrzebywać
za obcym powództwem niby krzywdy przeszłości i dzisiaj szuka w błędnym
kole nie praktycznego dobra, ale zadośćuczynienia swojej niechęci.
Rząd austriacki, który nas znał lepiej
aniżeli my sami siebie, wiedząc, jak jesteśmy słabi, nie rachował
nigdy z naszym koronnym krajem. Jakkolwiek osłabiony, mógłby i dziś
jeszcze, pomagając sobie to administracyjną siłą, to antagonizmem
klas, utrzymać nas w spokojnym posłuszeństwie. Ale co by to była
za polityka utrzymywać wśród zdrowego ciała schorzały członek. Już
rok 1846 był nauką surową, że nie można bezkarnie w jednym kraju
dopuszczać się wielkich niesprawiedliwości; jest zatem interesem
rządu, jest interesem wszystkich koronnych krajów, aby w Galicji
istniał stan prawny, stan wolności, stan samorządu, a na dowód przypomnę
po upadku rewolucji Kościuszkowskiej sprawę Nadasdego w Węgrzech,
w r. 1831 zaburzenia ludowe w komitetach północnych, że pominę późniejsze
przykłady.
Mam najsilniejsze przekonanie, że obecne
ministerium czuje te prawdy, dlatego nie przywodzę tyle razy powtarzanego
wywodu niesprawiedliwości, jakich kraj nasz był ofiarą i które go
do reszty zepsuły, bo nic nie psuje tyle co niesprawiedliwość. Ale
przystępuję do tego, co nam dziś czynić należy, bo obecnie z krajem
mam sprawę.
Jeżeli mamy prawo żądać od rządu, aby
co do naszego koronnego kraju wszedł na drogę sprawiedliwości i
prawdziwego równouprawnienia, to on ma nawzajem prawo żądać od nas
pewnych rękojmi. Jeżeli rząd ma nam dać język, naukę, samorząd,
musi mieć na czym w kraju się oprzeć i wiedzieć, że tego wszystkiego
nie użyjemy przeciwko niemu, że to nie stanie się narzędziem w ręku
rewolucji. Dopóty zatem ani obecne, ani żadne ministerium nie da
nam tych koniecznych warunków normalnego życia, dopóki w kraju,
powtarzam, nie będzie mogło na nikim się oprzeć. Podporą rzetelną
każdego rządu są dwa żywioły: pewna rozsądna opinia w ogóle, w szczególe
grono ludzi czystych, niezawisłych, poważnych, co śmiało w poczuciu
obowiązku dla kraju staną po jego stronie. Pytam Cię, kochany Książę,
bo w oddaleniu wiedzieć nie mogę, czy jakie porozumienie nastąpiło
pomiędzy osobami dziś u steru rządu stojącymi, a ludźmi, których
uważamy za przywódców spraw krajowych. Jeżeli nie, to już dotąd
popełniliśmy błąd bardzo wielki, ale jest do naprawienia. Ludzie
obcy jakkolwiek zacni, ale wychowani w uprzedzeniach, do których
dawaliśmy poniekąd powody, mogą nie wiedzieć czego nam istotnie
potrzeba. I w rzeczy samej nie sformułowaliśmy nigdy dokładnie naszych
potrzeb. Jeżeli adres 1860 r. wymownie, choć zbyt ogólnie je nakreślił,
to postępowanie deputacji w Radzie państwa, wypadki dwóch lat ubiegłych,
mogły bardzo niebezpieczne wywołać uprzedzenia. Trzymanie się jakiejś
polityki ogólnej, dążenie do tego, czego nam Austria ani
dać chce, ani może, częste drażnienie albo opozycja bierna, obok
nieudolności sił własnych, nie mogły wywołać u rządu żadnych ustępstw.
Trzeba raz dobrze zrozumieć, że my nie możemy stawać w rokowaniu
z rządem na stanowisku bezwzględnych zasad prawnych. Pod tym względem położenie nasze zupełnie inne od Węgier. I
w tym błąd naszej polityki. Węgrzy mają zasadę prawną, do której,
jak z jednej strony odwołać się winni, tak z drugiej poprzestać
na niej mogą. Wezwanie naszej idei prawnej, absolutnej, idzie poza
ideę całości państwa; musimy zatem pozostać na drodze czysto-politycznej.
Politycznym jest tylko to, co jest możebnym i użytecznym. Gdybyśmy
pod rozmaitymi ministerstwami, które przeszły, umieli byli korzystać
z dobrej woli albo interesu niektórych, bylibyśmy mogli uzyskać
wiele instytucji zbawiennych, a powstrzymać budzenie antagonizmu
to klas, to szczepów, które nas tyle osłabia.
A więc wyrzec się przeszłości? Nie myśleć
o przyszłości, a przyjąć za zapłatę utylitarne korzyści? O przeszłości
nie ma co mówić w polityce. Przyszłość jest w ręku Boga. Przyszłości
żaden uczciwy człowiek wyrzekać się nie będzie, żaden człowiek sumienny
przesądzać jej nie może, ale to pewna, że tylko teraźniejszość gotuje
przyszłość, to pewna, że przyszłość mogą mieć tylko te społeczności,
które mają wartość duchową, rozum, jedność i bogactwo. Do tego nie
dochodzi się bez porozumienia z władzą jakąkolwiek ona jest, bo
władza jest zawsze narzędziem organicznym w społeczności, bo naród,
który w ciągłym z nią będzie zadrażnieniu, nie wyrobi w sobie pierwszego
dla ludzkości warunku: uszanowania powagi. Wolałbym, kochany Książę,
zgoła nie mówić, jak zamilczeć jakąkolwiek bądź prawdę. Muszę zatem
potępić głośno wszelkie usiłowania do odzyskania politycznego bytu,
przed czasem, kiedy do tego są siły wewnętrzne, a sposoby i okoliczności
na zewnątrz. Jakoż każde podobne usiłowanie, w głębszą potrąciło
nas przepaść i przyszło mi w wieku do starości zbliżonym patrzeć
na takie rozoranie narodowego gruntu, że słusznie obawiać się można,
aby tam tylko ciernie i kąkol nie porosły. Więc droga, która nas
do tak bezdennego nieszczęścia doprowadziła, nie jest dobrą drogą.
Ani na Tobie, Książę kochany, ani na mnie, ani na przyjaciołach
naszych nie ciąży odpowiedzialność za to co się stało, a jednakże
nie jesteśmy bez winy, bo było naszym obowiązkiem, błąd i zbrodnie,
które potępialiśmy jawnie, potępić jeszcze głośniej i czynnie, a
zachować żywioł polski od strasznego upadku, który przewidzieliśmy
z góry. Pominę co stało się za granicami Galicji, ale to każdy przyzna,
że ostatnie wypadki przyczyniły się do zubożenia kraju, a do zdemoralizowania
niektórych warstw społecznych. Było obowiązkiem większej własności,
było obowiązkiem klas wykształconych, zachować społeczeństwo nasze
od tych nieszczęść. Jeżeli własność, jeżeli tradycja, jeżeli kultura,
jeżeli stanowisko duchowne, nie obronią społeczności od burzy wywołanej
przez przewrotność i niedoświadczenie, toć słusznym byłoby mniemanie
tych, co rozumieją, że ten balast już dzisiaj niepotrzebny. Czegośmy
nie zrobili, zróbmy dzisiaj, ale na to, z bezwzględnością, z odwagą,
z czynnością, której nam brakło, należy potępić spisek, jego zasady
i środki. Znam ja dobrze nasz naród; przeważa w nim niezmierna większość
zdrowych żywiołów, ale nie miały nigdy punktu oparcia i nie miały
kierunku. Odwaga cywilna, o której brak nas oskarżają, jak jest
kwiatem społeczności w normalnym tylko stanie będących, tak zaledwie
można żądać, aby się pojedynczo objawiać mogła, musi mieć punkt
oparcia w pewnym stronnictwie, z którego czerpie siłę, "bo
biada samemu". Potrzeba więc koniecznie wyprzeć się ostatniego
ruchu, uznać go i potępić jako zgubny, odtrącić ludzi, którzy mu
przodkowali, albo mu potakiwali. A tutaj rozróżniam bezwłasnowolnych
spiskowców, którzy zaprzedali sumienie stronnictwu rewolucyjnemu
i ludzi dobrej woli, którzy rozumieli, że na gruncie narodowym potrafią
wyrwać mu kierunek. Z pierwszymi nie ma zgody, wtrącili żywioł narodowy
w przepaść, z której sprawiedliwość Boska wyrwać go chyba potrafi,
niechaj ich kraj osądzi, wedle dzieła, które spełnili i wedle środków,
których używali. Z nimi nie ma sprawy, niechaj spadnie na ich głowę
krew i łzy przelane, a niechaj nie podszywają się na próżno pod
sztandar narodowy. Drudzy zwróceni na właściwą drogę, mogą naprawić
złe, które uczynili. Ale czas, bo trzeźwe osądzenie chwili nadzwyczaj
potrzebne. W chorobliwym usposobieniu, pośród cierpień, które z
każdej dolegają nam strony, każda jakaniebądź wewnętrzna czy zewnętrzna
zmiana i kombinacja, budzi w nas niesłychane nadzieje; jeżeli zatem
byśmy dziś marzyli czy o antagonizmie wielkich państw europejskich,
czy o wykształceniu Słowiańszczyzny zachodniej, w przeciwieństwie
do Słowiańszczyzny wschodniej, czy o zrobieniu z Galicji punktu
Archimedesa nie odniesiemy żadnej korzyści, a przeszkodzimy poniekąd
wykształceniu się stosunków naturalnych, organicznych i prawdziwej
wolności w całym państwie. Nam nie należy występować ze zbyt odrębnym
stanowiskiem, ani stawać w obronie konstytucjonalizmu, który nam
nic dobrego nie przyniósł, ale korzystać z instytucji i zdobyć dla
siebie wszystkie wolności, które obecne ministerium, wierne swoim
zasadom, wszystkim prowincjom państwa Austriackiego dać musi. Dotąd
wyjątkowo zawsze postępowano z Galicją, bo wszystko z nią dozwolić
sobie było można, ale skoro przyjdziemy wspólnie z ludem wiejskim,
w rozbracie z rewolucją i spiskiem i powiemy rządowi: Od lat stu
jak zawładnęliście nami, kraj zubożał, moralność upadła, stan społeczny
jest nieznośny, Galicja była zawsze dla was ciężarem, a czasem i
wstydem; nam zarzutu robić nie możecie, boście nami rządzili sami
bez nas, wprowadziwszy swoje prawa, swoje urzędy, swój język, swoją
naukę. Spróbujmy innej drogi, nie ucisku i wyzyskiwania przez obcy
żywioł, nie upokorzenia moralnego, nie osłabiania stanu społecznego
przez sztuczny antagonizm, ale wejdźmy na drogę naturalną, prawną,
chrześcijańską. Żądamy języka, bo skaziliście naszą mowę, nie nauczywszy
swojej, żądamy samorządu, który by nie osłabiając jedności państwa,
utrzymał właściwości, które Opatrzność dała każdemu szczepowi, żądamy
sfery działania dla własnego dobra, bo tylko zaspokojenie tych szlachetnych
żądzy, jak z jednej strony uwolni was od kosztu i odpowiedzialności,
tak zachowa nas od pokusy spisku i rewolucji. To powiemy rządowi
- a sobie? Dajmy pokój wielkiej polityce, która nie jest rzeczą
koronnego kraju, doprowadzonego do atomizmu społecznego i atonii
moralnej. Stoimy na rozdrożu: albo nam przyjdzie pod kierunkiem
tajemnych wpływów w walce bezskutecznej a zjadliwej zużyć i roztoczyć
resztę sił żywotnych, które pozostały, albo na drodze prawnej, jawnej,
dobić się warunków bytu, który chociażby nie był ostatecznym naszym
ideałem, zapewnić nam może normalne wykształcenie i form i zasad
społecznych. Narodów upadłych cechą jest brak prawdy, życie w marzeniu,
bezzasadne nadzieje. Z męską odwagą i stanowczością powróćmy na
grunt rzeczywisty: marzenie to pociecha dusz słabych, nadzieję mieć
należy w Bogu i nie w obcej pomocy, lecz we własnej pracy i zasłudze.
Ofiarą dochodzi się do celu, ale nie tylko ofiarą krwi: ofiarą uprzedzenia,
ofiarą pracy, ofiarą namiętności. Uczucie jest bodźcem do wszystkiego,
ale przedzierzgnięte w nienawiść, nic nie zbuduje. Powiedzą nam:
Jakim prawem o przyszłości kraju mówicie, kiedy przyszłość już do
was nie należy; młode pokolenie niech samo ściele sobie łoże, na
którym ma spoczywać. Lekkomyślna zarozumiałości! Przyszłość kraju
nie należy do żadnego pokolenia: jest ona własnością nas wszystkich,
całą obejmujemy gorącym sercem aż do najodleglejszych pokoleń. Chcieliby
tworzyć ideał, a nie wiedzą, że w ludzkości formy się tylko zmieniają,
istotne warunki bytu pozostają te same, bo ona ma spełniać cele
Boskie na ziemi.
Zbliżające się dość liczne wybory okażą
kierunek opinii w Galicji, okażą jakie skutki wywarło bolesne doświadczenie.
Potrzeba wzmocnić sejm ludźmi praktycznymi, bo zadaniem przyszłego
posiedzenia będzie i pozyskać zaufanie rządu, porozumieć się z instynktami naszego ludu,
i przygotować instytucje, bez których stan obecny tylko by się przedłużył.
Że z obecnym ministerium panowanie biurokracji jest niepodobnym,
to wszyscy czują, a najlepiej ona sama; dołoży zatem wszelkiego
starania, aby mu utrudnić dzieło reorganizacji państwa, a przynajmniej
Galicji; tym więc bardziej w granicach dobrej polityki utrzymać
się należy. Znakomity mąż stanu francuski powiedział: Polityka jest
sztuką rzeczy możebnych, i powiedział prawdę. Wszakże ustrój obecny
administracyjny musi być czymś zastąpiony, nie ma u nas tradycji
miejscowych jak w Węgrzech, ale jest zawiązek jedynego dziś możebnego
społecznego ustroju w gminie.
Jakkolwiekbądź przyszłoby sądzić prawodastwo
w Królestwie Polskim z 2 marca 1864 r., to przyznać należy, że prawo
gminne jest dobre, i że ta instytucja dziwnie się łatwo przyjęła
i funkcjonuje dokładnie, gdzie ją tylko zostawiono samej sobie;
ani wątpić, że Galicji okażą się te same skutki, choć być może,
że usposobienie ludności zostało nieco zwichnięte przez wpływ urzędniczy.
Pytanie, czy do składu gminy mają wejść same żywioły gminne, a większa
własność wejść w osobny ustrój, jest podrzędne. Pośrednie ogniwo
pomiędzy gminą a rządem, winna stanowić instytucja sędziów pokoju,
na wzór sędziów pokoju angielskich, nie wybieranych, ale wyznaczonych
przez koronę, którzy by załatwiali ogólniejsze sprawy sądowe i administracyjne,
a mianowanych w sferze ludzi odznaczonych przez wykształcenie, stanowisko
albo majątek. Nie byłoby to proste naśladownictwo, ale rzecz wywołana
przez podobne okoliczności. Czym zaś jest ta instytucja, pięknie
w świeżej wykazał mowie 87-letni mówca, prawnik i człowiek stanu*.
Rzecz jasna, że aby rząd oddawał w nasze
ręce znaczną część władzy sądowej, administracyjnej i policyjnej,
musi być pewnym, że jej przeciwko niemu nie użyjemy, ale na to są
rękojmie w przeszłości ludzi, co nie skalali swego charakteru ani
pochlebstwem dla władzy, ani uległością dla stronnictwa. Nie tu
miejsce rozbierać liczne ulepszenia, które rząd wprowadzić winien,
a sejm przygotować. Dotknąłem najważniejszego, bo przekształcenia
administracyjnego ustroju; przeniesienie go ze środka na obwód jest
tak ogromnym dziełem, że jeżeli ministerium potrafi mu podołać,
a sejm je ułatwi, to imiona ludzi, którzy je przeprowadzą, wieczną
okryją się chwałą, a sejm zarobi sobie na prawdziwą wdzięczność
kraju. Powtarzam, ministerium potrzebuje koniecznie pomocy sejmów.
Jeżeli mu będą stawiać trudności, jeżeli nie przyjdą z nim do rzetelnego
porozumienia, jeżeli gonić będą za indywidualnymi każdego koronnego
kraju celami, zamiast obecnie wstrzymać wszystkie, dla przeprowadzenia
reorganizacji społecznej, to nie tylko powróci patent lutowy, ale
powrócą czasy panowania żandarmerii i policji, jak to było w roku
1860.
Do wyboru.
Kochany Książę! kończę to długie pismo,
które czy Ci będzie miłe, nie wiem, ale nie mogąc wstrzymać poczucia
obowiązku, które mi nakazywało wyrzec to co uważam za prawdę, musiałem
ją przelać w najczystsze serce, które znam
Prawdziwy Twój przyjaciel i sługa
25 października 1865 r.
* - Lord Brougham na posiedzeniu
w Sheffield dnia 7 października roku bieżącego
|