Jest czas
milczenia, a jest czas i mowy: tempus tacendi, tempus loquendi.
Kiedy cała społeczność owładnięta gwałtownym poczuciem i ruchem, kiedy
jednymi miota świadomy fanatyzm, a drugimi gwałtowna miłość i uczucie,
kiedy wszystkich ogarnia trwoga, aby nie uchybić obowiązkom względem
narodu, trudno mówić prawdę, na nic się nie przyda, bo namiętność
ani szlachetna, ani podła nie rozumuje, rozumowanie im trafniejsze
nienawidzi, zżyma się nań, bo rozdziera ideał, który ukochała, posądza
o słabość i egoizm. W takim czasie, nie potakując błędowi, należy
milczeć. Ale kiedy to co zdrowy przewidywał rozum spełniło się, kiedy
umysły zaczynają się wytrzeźwiać, wtenczas należy powiedzieć prawdę,
osądzić to co przeszło, zdrowo uznać i wypowiedzieć, co obecnie robić
należy. Żal głęboki mieć można do ludzi, co lekkomyślną, jeśli nie
zbrodniczą ręką wywołali tyle nieszczęścia; ale wszyscyśmy zawinili,
jedni uczynkiem, drudzy opuszczeniem; kto rękę na sercu położywszy,
może w dobrej wierze powiedzieć, że jest niewinny? Nie o to nam też
bynajmniej chodzi, aby winnego wskazać, mała pociecha wśród cierpień
obecnych, ale aby wskazać, co dziś robić należy, albo raczej nic należy.
Powiemy
krajowi otwarcie: do wybaczenia - jeżeli w początku powstania po
długiem oczekiwaniu i ucisku rozumiał, że ruch był natchniony przez
ludzi narodowych i w celach narodowych; że ci ludzie jakiekolwiek
rozsądne obmyślili środki, jakiekolwiek rozsądne mieli rękojmie,
iż ruch udać się może. Każde pokolenie tak w Polsce nawykło oczekiwać
powstania, że podobnemu obłędowi ulec musi. Ale dziś, kiedy całe
to rusztowanie wzniesione przez kłamstwo upadło, kiedy widzimy jasno,
jacy ludzie, w jakim celu, jakimi środkami, poprowadzili i chcą
prowadzić całe dzieło, nie godzi się być dobrowolnie ślepym, nic
godzi się dłużej ulegać szkodliwym wpływom, jest obowiązkiem obywatela
ratować ostatnie resztki porządku społecznego, na które z przeciwnych
stron, ale jednakimi środkami, nastaje rząd rosyjski i rząd narodowy.
Na próżno dzisiaj żałować, że kraj
zmarnował organizację polityczną, którą mu przed laty dwoma wyzyskać
potrafił człowiek znakomity. Nie teraz chwila, ani tu miejsce oceniać
wartość tej organizacji i tych instytucji, nie tu miejsce i nie
tu czas, sądzić człowieka, który bądź co bądź należy do historii,
któremu wiele błędów zarzucić można, głównie zaś ten, że nie znał
gruntu, na którym budował, a o którym wreszcie same fakty orzekły,
bo mu się nic powiodło: w polityce sąd ostateczny. Już to wszystko
od nas dalekie; dziś jesteśmy wobec kraju pobitego przemocą nieprzyjacielską,
bez żadnego składu organicznego ani politycznego, ze straszną chorobą
konspiracyjną wewnątrz, która niezdolna zewnętrznego nieprzyjaciela
wyrzucić, do reszty niweczy siły żywotne społeczności naszej. Politycznie
albo nie, użytecznie albo szkodliwie, nie wchodzę, ale daliśmy przez
miesięcy czternaście przykład pięknej wytrwałości. Rosja, którą
miała rewolucja wewnętrzna obalić, stoi; Zachód, który miał nam
przyjść na pomoc, nie zrobił i kroku; dalsze konwulsyjne rzucanie
się, to nie jest dowód siły, to dowód rozstroju.
W każdym położeniu tak człowieka,
jak i społeczności jest droga do wyjścia, nie zawsze ta, która by
go do upragnionego doprowadziła celu, ale ta, na której spotyka
się z obowiązkami chwili. Dziś z pewnością Moskali, Austriaków i
Prusaków z naszej ziemi nie wypędzimy, to trzeba raz uznać samemu
sobie i nie kłamać drugim. Dać się durzyć szarlatanom politycznym,
albo stawać narzędziem obcych rewolucyjnych widoków, rzecz niegodna;
można ją wybaczyć młodym, niedoświadczonym ludziom, nigdy narodowi.
Dziś przeto czas trzeźwo spojrzeć we własne położenie, czas nawrócić,
czas dla ludzi sumienia i przekonania, we wspólne połączyć się działanie,
aby dalszy rozkład społeczeństwa naszego zatrzymać, a pracę organiczną
w nowych warunkach jego istnieniu na nowo rozpocząć.
Niech przed Bogiem, krajem i potomnością
odpowiedzą lekkomyślni sprawcy tych nieszczęść. Niech spadnie na
ich sumienie krew najzacniejszej polskiej młodzieży, łzy tylu ojców
i matek w Królestwie, a głównie na Litwie i Ukrainie, niech odpowiedzą
za wykorzenienie żywiołu polskiego, utwierdzenie schizmy, upokorzenie
Kościoła katolickiego, zepsucie karności kościelnej w naszym duchowieństwie;
bo próżno na samą Moskwę składać odpowiedzialność; spada ona na
tych, co z obcego natchnienia i dla obcych w części celów, wywołali
walkę nierówną bez przygotowania broni, dowódców, sprzymierzeńców.
Kiedy wielki minister włoski zamyślał wydać wojnę Austrii, to rokiem
wprzódy w Plombiéres porozumiał się z cesarzem Francuzów, traktat
podpisany miał już w kieszeni, drażnił z podziwieniem Europy potężną
Austrię, ale był pewny sprzymierzeńca. Ostrożność państwa niezawisłego,
zbrojnego, była zbyteczną dla naszych improwizowanych ludzi stanu;
stokroć zatem winni. Ale winien i kraj, który od lat osiemnastu
miał wydrukowany plan bezrozumny wojny ludowej. Zrobili więc niecni
synowie doświadczenie na ciele własnej matki, a bodaj tylko na ciele!
Zatruli
i ducha, uświęcając zbrodnie wielkością celu, dla którego spełniona.
Bolesny to zaprawdę pogląd, pominąć go jednak niepodobna; dziś wszystko
co rząd narodowy obiecywał, chybiło; pomoc z Zachodu nie przyszła,
masy ludowe, które darowizna gruntów miała poruszyć, zostały spokojne,
rewolucja w Rosji nie wybuchła, rząd prowadzony przez krajowców
został wprawdzie uniemożebniony, ale go zastąpił rząd wojskowy.
[...]
Zostaliśmy pobici po walce, której
rozmiary nie były wielkie, ale która była tak straszną, jak się
rzadko w historii świata następuje. Kombinacja dwóch najpotężniejszych
żywiołów, rewolucyjnego i patriotycznego, dawała jej taką siłę,
że prąd ten i Moskwę przez czternaście miesięcy zatrzymał i obalał
wszystko, co przeciw niemu stanęło, miał bowiem w sobie zapał patriotyzmu
i bezwzględność rewolucji. Poruszył wszystkie warstwy społeczne,
rozbił się dopiero o granitową skałę ludu. Ale to wszystko, co w
swój wir wciągnął, napoił tak gwałtownym ruchem, że dziś jeszcze,
choć złamany i skrępowany, drga chorobliwymi podskoki. Nie jest
to symptomat nieznany w historii, było coś podobnego, że inne przykłady
pominę, u Taborytów, warto z niego korzystać; a kiedy walka lekkomyślnie
rozpoczęta, bohatersko prowadzona, jest dłużej niemożebną, stanąć
a skończyć wypowiedzeniem posłuszeństwa władzy, która kierunek owładnęła
podstępnie, prowadziła niedołężnie, a nie umie go się zrzec w swoim
czasie i uczciwie. Na to nie potrzeba przechodzić do rosyjskiego
obozu, nie potrzeba zrzekać się
przyszłości, nie potrzeba aktu, któryby upadlał człowieka,
ale uznania z dobrą wiarą, że dłużej walczyć nie możemy i przyjęcie
tego losu jak przyjmujemy każde zrządzenie Opatrzności. Nie już
przeto drażnić władze zwycięską należy, ale użyć jej jako narzędzie
organiczne społeczności; wówczas i ona opamiętać się może, poprzestanie
próżnego dręczenia i będzie musiała zwrócić te prawa, które traktaty,
prawa międzynarodowe i wyższe nad to wszystko prawa boskie słabszemu
i zwyciężonemu zapewniają.
Formuła obowiązku zatem, której
dziś każdy Polak trzymać się powinien, jest następująca: żadnej
konspiracji, żadnej organizacji tajemnej, żadnej pomocy pod jakąkolwiek
bądź formą i nazwą danej na niewiadome cele.
I.
Na początku roku 1801-go wrzało
nie tylko w Królestwie Polskim, ale można powiedzieć po Odrę i po
Dniepr, jak w wulkanie. Ogólne było poczucie, że coś nastąpić musi,
co dziwniejsza, ludzie, którzy ze sobą zgoła się nie znosili, zgodni
byli co do środka. Myśl adresu od obywateli Królestwa Polskiego
do cesarza Aleksandra była ogólna. Kiedy na zebranie Towarzystwa
Rolniczego zjechało się przeszło dwa tysiące obywateli, wielu miało
przygotowany projekt do adresu, opinia jednak ogólna wskazywała
margrabiego Wielopolskiego, jako jednego człowieka, który miał dosyć
politycznego rozumu, aby adres ułożyć i dosyć odwagi, aby go podać.
Wielopolski mało znany, nielubiany, siedział zamknięty w Angielskim
hotelu, znosząc się z niektórymi przyjaciółmi, a poruszając przez
agentów opinię miejską, która też głównie myśl adresu popierała
i Wielopolskiemu sprzyjała. P. Andrzej Zamojski adresu nie chciał,
nic pojmował Polski ani zdobytej przez konspirację, ani wyproszonej
przez adres; wierzył, że niezawisłość kraju mogła tylko być osiągniętą
przez tak silne rozwinięcie organizmu wewnętrznego, iżby kiedyś
Polska własnym ciężarem, jak owoc dojrzały od wielkiego drzewa rosyjskiego
odpadła. Kiedy więc z jednej strony Wielopolski swój adres zaledwie
kilku zaufanym pokazany opierał wyłącznie na traktatach 15-go roku
i zdawał się żądać tylko w tym duchu ulepszeń administracyjnych
i politycznych, co stanowczo opinia odrzucała, a Zamojski i jego
zaufani wszelki adres odrzucali, zwolna kwestia adresu upadać zaczęła.
Stanowisko wzajemne pp. Wielopolskiego
i Zamojskiego, tak przeważny wpływ na wypadki wywarło, że chwilę
stanąć i nad nim się zastanowić należy. Dwaj ci znakomici ludzie,
stawiani zwykle jakby dwa przeciwne społeczności polskiej bieguny,
byli zupełnie co do zasad sobie podobni i fatalność tylko, która
wszystkim wypadkom w Polsce towarzyszy, mogła tych ludzi jako przeciwników
postawić. Obydwaj na głowę przeciwni zasadom tak zwanym rewolucyjnym,
obydwaj pojmujący społeczność polską jako ustrój hierarchiczno-organiczny,
obydwaj na głowę byli przeciwni sztucznemu uwłaszczeniu, zwolennikami
czynszu, stałymi i bezwzględnymi obrońcami własności, a jak w wyobrażeniach
politycznych jedni, tak wychowaniem i stanowiskiem społecznym do
siebie podobni; różni charakterem. Wielopolski, mając rodzaj lekceważenia
dla politycznego niewykształcenia swych współobywateli, chciał ich
gwałtem, bez nich, mimo nich, wprowadzić na właściwą drogę, przekonany,
że przypuszczeni do udziału w pracy, namącą i zabałamucą. Zamojski,
kochający swój kraj, swoich współbraci, mimo wad, które znał doskonale,
rozumiał, że miękkie charaktery miłością, popularnością, usłużnością
utrzyma na wodzy i doprowadzi do swoich celów. Gdyby ci dwaj ludzie,
tak zgodni w celu, tak różni w swoim usposobieniu, byli mogli, albo
byli chcieli podać sobie ręce, ani wątpić, że wypadki poszłyby inną
koleją; ale nieszczęśliwy antagonizm, próżno dziś wchodzić, z czyjej
winy, rozdzielił ich od razu; nie wiedział zaś ani jeden, ani drugi,
do jakiego stopnia partia rewolucyjna grunt podkopała, jaką sieć
po całym kraju miała rozciągniętą, jak do swoich robót umiała wprząc
wszystkie uczucia narodowe. [...]
Nie znam ostatniego słowa systematu
Wielopolskiego, to pewna, ze jakikolwiek był jego cel, wszystko,
co tylko zrobił, co tylko zrobić zamierzał, obrachowane było na
korzyść żywiołu polskiego w Królestwie. Oczyścił urzędy z obcych
i przedajnych ludzi, przeciął kwestię włościańską, systemat edukacyjny
przeprowadził, ustrój administracyjnego samorządu zaszczepił, obok
zasady równouprawnienia, większości własności stanowisko zapewnił,
słowem zrobił wszystko co w danych okolicznościach i w danym czasie
było możebne, aby żywioł polski tak wzmocnić, organizm krajowy do
takiego przyprowadzić zdrowia, iżby mógł pójść w zapasy z jakimkolwiek
obcym żywiołem. Nie tylko każdy naród politycznie wytrawiony, nawet
nasza społeczność nie byłaby pytała, dlaczego robi, ale co robi
i oburącz chwytała za podane jej instytucje, ale tego nie dopuścił
spisek.
Spisek wolno mi sądzić podług zasad,
podług środków, podług ludzi. Partia rewolucyjna europejska od dawna
uważała Polskę jako wyborny punkt oparcia dla swojego działania;
krzywdy i cierpienia zadane, nienaturalność położenia, charakter
mieszkańców, zapał patriotyczny, wszystko wskazuje Polskę jako prochownię,
na którą rzucona iskra gmach cały wysadzić może. Pełna najwyższego
poświęcenia, młodzież od kolebki w negacji i opozycji wychowana,
tym gwałtowniejsza im mniej oświecona, była wybornym do konspiracji
materiałem.
Drugim jej żywiołem stało się niestety
duchowieństwo. Przez lat trzydzieści wychowane z podejrzliwością,
bez biskupów, bez karności, bez dostatecznej nauki, walcząc ciągle
z podstępami schizmy i biurokracji, nie mogło być jak opozycyjnym,
a nawet winno być takim. Od lat kilkunastu, kiedy wykształceńsze
rodziny poprzestały z pomiędzy siebie stanowi duchownemu dostarczać
członków, a kiedy szkoły i seminaria zbyt nisko stały, ogólny poziom
wychowania duchowieństwa zniżył się i nasiąkło, nie tą demokracją,
którą uznajemy wszyscy, jako dziś jedynie możebny ustrój społeczny,
ale demokracją zawiści i niedowierzania wszystkiemu, co wyższe czy
stanowiskiem, czy polorem, czy doświadczeniem; przepadła nawet tradycja
przyjacielskiego stosunku między kolatorem a beneficjatem; duchowieństwo
odosobniło się, zamknęło się w sobie. Duchowieństwo polskie, podobnie
jak hiszpańskie, zawsze było przeważnie narodowe; niechaj mu to
będzie na chwałę, że ten charakter zachowało. Ale odosobnienie,
ale niewiadomość sprawiły, że nie potrafiło rozróżnić tych, co czysto
w duchu patriotycznym do niego przemawiali, od tych, co go z hipokryzją
do swoich chcieli użyć celów. Tajemnica, spisek mają niesłychany
dla człowieka urok, bo duma jego mniemać może, że jest czynnikiem
w spełnianiu najwyższych celów. Tak zawiść demokratyczna, szał patriotyzmu,
chęć dotykania się wielkich spraw ludzkości sprawiły, że duchowieństwo,
niepomne praw Kościoła, w tajne wchodziło związki, odbierało przysięgi,
a znaleźli się i tacy, co świętokradzko rozgrzeszyli od zbrodni.
Niemniej licznie weszła do spisku
przeważna w kraju klasa urzędników niższych, pocztmajstrów, aptekarzy,
administracja kolei i telegrafów; wszędzie, według starożytnego
wyrażenia, nowych rzeczy ciekawa, w Polsce była przejęta miłością
kraju, a wielką nienawiścią do ciemiężycieli; większa jej część
szlachetnym tym wiedziona uczuciem, wielu sprzedajnych
i zepsutych usiłowało tanim patriotyzmem zrównoważyć moralny upadek.
Właściwie rząd na nikogo rachować nie mógł: od lat trzydziestu panując
tylko siłą, ciążył nad krajem, a korzeni w nim nie zapuścił. Cały
organizm urzędowy był mu bez wyjątku nienawistny; ta tylko była
różnica, że niższe onego warstwy rewolucyjne spiskowały, wyższe
w biernej stały opozycji. Wśród tych rozmaitych żywiołów, przeważną
odgrywały rolę kobiety, obejmujące i podniecające zapałem swoim
te różnorodne żywioły. Spisek rozciągał się dużo poza granicę Królestwa,
był panem prasy w Krakowie, Poznaniu i Lwowie i dlatego chociaż
wolności druku nie było w Warszawie, każda robota margrabiego, każda
jego myśl twórcza była w opinii zniszczona wprzódy, nim w wykonanie
weszła.
Przeważna, a nawet dawniej wyłącznie
w Polsce panująca klasa szlachty, wielkim uległa zmianom. Od samej
chwili rozbiorów, państwa zaborcze głównie przeciwko niej wymierzyły
działanie, z ich stanowiska politycznie. Szlachta była właściwie
panią kraju: była ona jakby panująca rodzina, którą zaborcy zniszczyć
musieli, aby spokojnie wejść w jej prawa. Ona też sama ucierpiała:
los włościan, los miast nawet nie pogorszył się przez rozbiór, szlachta
zaś nie tylko traciła majątki przez sekwestry i konfiskaty, była
stopniowo ograniczaną w swych prawach i przywilejach, ale nawet
od roku szczególniej 30-go tak systematycznie ściganą pod trzema
rządami, że można powiedzieć, iż co rewolucja zrobiła z szlachtą
francuską, to spełniły na polskiej trzy zaborcze rządy. Ale nie
dość, że z góry na nią uderzano, ścigała ją z dołu niechęć, zawiść,
niemal pogarda. Jak zwykle, kiedy instytucja chyli się ku upadkowi,
odmawiano jej przywilejów, a żądano obowiązków, zarzucano duch arystokratyczny
w istocie zupełnie jej obcy.
Sama też szlachta straciła wiarę
w siebie; że przestała uważać się za szlachtę, rzecz słuszna; szlachectwo
nie jest jakimś ideałem, szlachectwo jest przywilej prawodawstwa
z rodu; kiedy ten przywilej klasa utraciła, przestaje być szlachtą.
Tak było u nas, dawno przestaliśmy być szlachtą; w stosunkach towarzyskich,
rodzinnych, utrzymuje się przez kilka pokoleń tradycja szlachecka,
choć politycznie istnieć przestała, ale prawnej i społecznej niema
już podstawy. Tego nie rozumieli szlachcice zawistni, tego nie rozumiała
nawet znaczna część większych właścicieli, którzy bojąc się, aby
przez swe stanowisko nie zaszkodzili przyszłości ojczyzny, sami
powołani majątkiem, oświeceniem, tradycją, do przodowania na zdrowej
drodze opinii krajowej, przechodzili do obozu i pod karność partii
rewolucyjnej, sprzysiężonej na ich zgubę.
Wobec takiego spisku, oparty o
niedołężny, a nienawistny rząd obcy, wystąpił do walki margrabia
sam. Biada samemu, mówi pismo! Od pierwszej chwili kilkoma niezręcznymi
mowami wzmocnił nieprzyjaciół, zraził duchowieństwo, nie pozyskał
żydów.
Że z Towarzystwem Rolniczym w potędze
i organizacji, jaką wówczas miało, nikt by rządzić nic mógł, to
każdy człowiek polityczny zrozumie: ale mężowi politycznemu, jak
margrabia, nie można darować sposobu, jakim rozwiązanie Towarzystwa
dopełnił. Bo rozwiązanie zrobił tak bolesnym, drażniącym, jak je
tylko osobista niechęć i jakby zemsta uczynić mogły. [...] Namiętny
ten człowiek, w poczuciu olbrzymiej swej siły woli i rozumu, mniemał,
pewny będąc czystej swej intencji, że opozycję sam zwyciężyć potrafi.
Z tego widać, że margrabia był człowiekiem genialnym, ale nie był
mężem stanu, którego pierwszą cechą: umieć użyć materiału, który
ma pod ręką.
Nie myślę
dlatego usprawiedliwić kraju; że margrabia był namiętnym i niezręcznym,
to niemniej dlatego kraj, a przynajmniej te żywioły, które chciały
Polski, a nie rewolucji, winne były odróżnić taktem politycznym rzecz
od osoby. Spisek chciał stanowczo bądź co bądź rewolucji, kraj, a
pod tym wyrazem rozumiem lud i wielką własność, nie chciał jej. Kraj
chciał Polski, ale lud instynktownie, większa własność rozumowo, wiedział,
że jej nie zdobędzie na drodze rewolucyjnej. Stąd powstała z ustroju
Towarzystwa Rolniczego tak zwana organizacja biała, ni tajemna, ni
jawna, ani rewolucyjna, ani też reprezentująca, choć o organizacji
wiele mówiła, partię organiczną. Ludzie politycznie doświadczeni wiedzą,
że tego rodzaju organizacje niby umiarkowane, bez wyraźnego celu,
stają się zawsze naprzód pomocą, a w końcu narzędziem stronnictw gwałtowniejszych.
Ostrzegano o tym hrabiego Zamojskiego, zapytywano go, czy te usiłowania
odbywają się pod jego powagą; zawsze stanowczo, a winniśmy dodać konsekwentnie
z całym swoim postępowaniem, przeczył. To nie przeszkadzało, ze organizacja
żyła jego imieniem, zbierała składki, działała na zewnątrz przez dzienniki
i ajentów, słowem, walcząc z komitetem rewolucyjnym, gotowała grunt
dla niego. Tymczasem reformy Wielopolskiego, zwolna zaczęły występować:
ustawa o wychowaniu, ustawa włościańska, kursy przygotowawcze, przerywane
epizodami, jak zamknięcie kościołów w Warszawie, wywiezienie
administratora Białobrzeskiego, namiestnikostwo generała Suchozaneta,
które to ostatnie w każdym razie dowiodło, jak margrabia umiał bronić
autonomii Królestwa. Z jaką zaś godnością stanął jako reprezentant
Polski w Petersburgu, to i najwięksi jego nieprzyjaciele przyznają
i tego mu kraj nie zapomni.
Nie wspomniałem o śpiewach i agitacji
religijnej. Komitet rewolucyjny przenikliwości swojej niczym tak
nie dowiódł, jak trafnym użyciem tego środka. Naród polski przeważnie
religijny od lat siedemdziesięciu w walce z schizmą, od lat trzydziestu
naprzeciw najniebezpieczniejszego wroga kościoła, cesarza Mikołaja,
miał tu punkt oparcia o dwieście milionów katolików, o cały Kościół
z jego głową, nadto z największą dobrą wiarą i bez przesady powiedzieć
można, że teokratyczny rząd rosyjski działał i działać musiał na
zniszczenie Kościoła katolickiego w Polsce. Niebezpieczeństwo było
ciągłe, ogromne, a gorliwość budził zwrot litewskich unitów przeciągniętych
na schizmę, do matki Kościoła. Gorliwi duchowni, gorliwi katolicy
witali z radością i nadzieją hołd ten oddawany przez klasy niby
bardziej oświecone Bogu i Kościołowi. Mówili, co prawda, że wiara
i narodowość tak zawsze były w Polsce połączone, że jednej i drugiej
w walce zwłaszcza z Rosją oddzielić nie podobna. Tak jest w rzeczy
samej i gdyby naród cały, tak jak znaczna jego cześć, był wszedł
w dobrej wierze na tę drogę, gdyby był wszedł na grunt kościelny,
z pewnością walka inne przybrałaby była rozmiary; lud cały bylibyśmy
mieli za sobą; Austria nie mogła nas opuścić, katolicy całej Europy
tyle nam i dziś przychylni, byliby bez obawy za nami silniej jeszcze
wystąpili; ale spisek nie miał wiary, spisek używał demonstracji
religijnych jako środka, jak się to okazało przy zamknięciu i po
otwarciu kościołów w Warszawie. Czy do narady o zamknięciu same
duchowne osoby wpływały?!!! Czy otwarcie według wszelkich przepisów
prawa kanonicznego odbyte, nie wywołało niechęci i oszczerstw na
arcybiskupa? Bo dla stronnictwa ruchu obrządki kościelne były tylko
środkiem do utrzymywania agitacji. Wierne swemu planowi, aby masy
ludowe w niepokój wprawić i poruszyć, rozpoczęło pielgrzymki, procesje,
stawianie krzyżów. Nie wiedziało jednak, że w tej sferze żaden fałsz
się nie uda; zaniepokoiło więc lud, ale wstrętnie od śpiewów uciekał,
nowe krzyże pomijał, w pasterzach swoich zaufanie stracił; dobra
nasza wiara za granicą w wątpliwość podaną została. Prawdą jest,
że walka nasza z schizmą jest na śmierć i życie, prawdą, że my jedni
schizmę zwalczyć możemy, ale było fałszem, kiedy ludzie tego stronnictwa
niby w obronie wiary i Kościoła występowali, a mimo niebezpieczeństwa
dusz i żałobę przedłużyć chcieli i arcybiskupa prześladowali i niecnych
księży do niecnych uczynków naprowadzali.
Sprawa Polski jest sprawą Kościoła;
gdyby na to potrzeba dowodów, to spojrzyjmy co się dzieje na Litwie;
człowiek, którego los na próbę tej części Polski zesłał, konsekwentnie
wykorzenia Kościół, nie już tylko unitów sprawosławionych, ale samych
katolików łacińskich; kto wypowie te zbrodnie, kto opłacze ten żal!
Święta Litwa jak prawdziwy męczennik rozciągnięta pod nożem oprawcy;
jednych śmiercią karzą, drugich wywożą, innych na posielenie wyprawiają;
Murawiew arroguje sobie przywileje władzy duchownej, a tak w jednej
przepaści może zaginąć i Kościół i narodowość. Da Bóg nie zaginie!
Stalowy charakter Litwy przetrwał wiele i tu nie będzie złamany.
Ale co powiedzieć o ludziach, którzy lekkomyślnie Litwę w te bezdeń
nieszczęść wprowadzili, czym odpowiedzą za tyle łez, krwi, pożogi
i serdecznego bólu?
Tak zwolna wszystko do coraz większego
przychodziło rozstroju. Nie ludzie, co życiem całym i postępowaniem,
wytrawnością polityczną dawali rękojmie, kierowali umysłami, ale
jakaś niewiadoma siła kierowała opinią i krokami kraju, który jak
chory na ciele i umyśle, odtrąciwszy biegłych lekarzy, uwierzył
szarlatanom, a odtrącając zdrowe lekarstwo podane mu w odpowiednich
instytucjach, oddawał się żałobie, agitacji i nadziei. [...]
Straszna odpowiedzialność ciąży
na ludziach, którzy przygotowali i rozpoczęli ruch 22-go Stycznia.
Ludzie ci ciężaru jej nie znają. Czy myśleli albo nie o Polsce,
nie wchodzę, czy pracowali na jej powstanie albo zgubę, to się pokaże
dalej, ale swoje dzieło spełnili, potężny ruch na korzyść europejskiej
rewolucji wywołali, ustrój społeczny Polski aż do fundamentów rozburzyli,
jadem swych teorii pośrednie warstwy napoili. Stojąc dziś nad tą
kałużą z krwi, łez i błota, zacierając ręce mówią: a co, czy nam
się nie udało? Byli tam i ludzie uczciwi, byli co z czystą przyszli
chęcią - ale chęci usprawiedliwiają przed Bogiem, w polityce chęci
nic nie ważą, tu ma wartość tylko czyn, a czyny ich były równie
nierozsądne i zbrodnicze, jak słowa kłamliwe. Nie każdy ma powołanie
do spraw politycznych: czy dlatego że kto młody, niewytrawny a hardy,
ma prawo podnosić sztandar narodowy? Czy mają do tego prawo ludzie,
którzy zaprzedali się stronnictwu obcemu i działać muszą na jego
rozkazy? Tych pytań kraj nie rozbierał.
Zmysłu politycznego nie było nigdy
do zbytku w Polsce. Cóż dopiero po trzydziestu latach bezprzykładnego
ucisku, kiedy jedyną szkołą polityki był spisek, a jedyną katedrą
chorobliwa literatura emigracji. Wyrosło pokolenie, które się jeszcze
za Polskę nie biło: pokolenie to czytało i słyszało w mistycznym
i na różne tony języku, że ofiarą, poświeceniem wszystko otrzymać
można. Powstała w tym pokoleniu gwałtowna chęć czynu, poświęcenia
i ofiary. Posiadało wiary tyle, ile potrzeba aby obałamucić sumienie,
nie tyle, aby je pokierować. Było więc nieocenionym materiałem dla
konspiracji. [...]
Powstanie wybuchło w kilkudziesięciu
miejscach: wytrwały i zacięty charakter onego objawił się od razu.
Dostarczyła mu głównie żywiołów ludność miejska, fabryczna, rzemieślnicza,
i liczna bardzo w kraju klasa oficjalistów ekonomicznych, słowem
stan pośredni, który przyszedł do poczucia narodowego, a przez rodzaj
i stopień wykształcenia łatwo mógł być pozyskanym i uwiedzionym.
- Pierwsze zaraz odezwy, jak stylem i poglądem politycznym zdradzały
podrzędną sferę improwizowanych polityków, tak wskazywały zasady
i cele przywódców powstania. Darowanie gruntów włościanom wkraczając
w kwestię własności, zagrażając szlachcie, od razu udział jej zrobiło
wątpliwym. Tak komitet zraził i zubożył tych, co byli zawsze gotowi
oddać wszystko na potrzeby kraju, wzbogacił klasę obojętną, a pozyskać
jej nie potrafił.
Zupełny brak doświadczenia i znajomości
ludu mógł tylko przypuścić, że obdarowanie własnością pobudzi masy
do ruchu. Potężny ten żywioł może być tylko poruszony ideałem: miotał
nim nieraz silnie zapał religijny albo patriotyczny, nigdy drobna,
materialna, do tego niepewna lub okupiona hazardem życia korzyść.
Przykład Galicji aż nadto był bliskim i przekonywającym dowodem;
toteż komitet, choć dziwnie ograniczony, nie mógł mieć tej iluzji.
Ale wiedział doskonale, że przemiany socjalne raz przez kogo bądź
wyrzeczone i rzucone na pastwę masom, stają się niepowrotne, puszczają
od razu głębokie korzenie, każdy rząd przyjąć, a nawet rozwinąć
je musi: wiedział, że to ziarno przyniesie owoce, i dlatego stojąc
głównie o to, aby porządek społeczny przemienić, zasiał je od razu.
Chłopów nie poruszył, ale główny cel swój spełnił, bo zniszczył
wielką własność.
Jeżeli komitet myślał
na serio o prowadzeniu długiej o niepodległość wojny, czemu podcinał
korzeń dobrobytu kraju? Wojna jest dzisiaj rzeczą drogą, tylko bogate
kraje prowadzić ją mogą. Komitet w kraju głównie rolniczym a w kapitały
niezamożnym, zmarnował naraz cały kapitał obrotowy, a co gorsza
odjął pobudkę od pracy, owego jedynego źródła bogactwa narodów.
Gdyby czynsze był przekazał na potrzeby wojenne, byłby rozsądny
poświęcenia powód, a przeważny do pracy bodziec. Rzucając je napróżno
obudził podejrzliwość ludu, wywołał współubieganie rządu rosyjskiego,
dowiódł, że równie był dobrym ekonomistą jak i politykiem.
Miłość ojczyzny jest w Polsce tak
wielka, obawa, aby czymkolwiek obowiązkom względem niej nie uchybić,
tak straszna, ze choć jedni zrozumieli od razu groźne symptomaty
ruchu, drudzy upatrywali w nim nierozsądek i niepodobieństwo, nikt
nie śmiał przeciwko niemu wystąpić. Jedna tylko była z początku
droga. Jak powiedziałem, większa własność mająca stosunkowo zdrowy
pogląd, a do tego związana organizacją białą, patrzała na powstanie
z niewiarą i wstrętem. Lud wiejski, o którego prawach tak wiele
mówią a którego wolę i instynkt tak mało szanują, lud, który sam
jeden zachował u nas zdrowy rozsądek i pojęcie warunków bytu społecznego,
był ruchowi całkiem przeciwny: nie dlatego że polski, ale dlatego
że nierozsądny. Należało obywatelstwu ziemskiemu, nie przechodząc
wcale do obozu rosyjskiego, nie żądając stamtąd pomocy, stanąć z
ludem, odosobnić powstanie, które w swej bezsilności wkrótce ogołocone
z pomocy byłoby upadło. Bolesna strata kilkudziesięciu ludzi ukaranych
za swą nierozwagę, była zaprawdę mniejszą, jak strata tysięcy, strata
instytucji, ludności, Kościoła. Tak byłoby nastąpiło istotne zlanie
z ludem, któryby był instynktowo poznał, że ma zaufania godnych
kierowników.
Na taki czyn, w najwyższym
stopniu polityczny, nię stało poglądu i odwagi. Należało więc uchwycić
kierunek ruchu i podnieść go moralnie przez wielkość poświęcenia.
Nię zrobiliśmy i tego, dając się nie prowadzić, ale wlec ludziom
nieznanym albo nadto znanym. W każdym kraju, tym bardziej w przeważnie
rolniczym, o losie jego orzekać tylko mogą ci, co są panami ziemi.
Tu stało się inaczej. Szumowiny polskiego społeczeństwa, ludzie
bez stanowiska, z nauką stereotypową kodeksu rewolucyjnego, bankruci
moralni albo majątkowi, aplikanci po urzędach, dependenci, technicy,
pseudoliteraci, wojskowi niższych stopni, zbiegi od ołtarza i kilku
szlachetnych entuzjastów [...], ot z czego się składał komitet i
jego organizacya. Oni to zawładnęli całym krajem.
"I
zląkł ich się, jak dżumy jakiej cały naród,
Bo już
choroby w sobie poczuł straszny zaród''.
[...] Do rozbioru Polski Austria
jedna przystąpiła z wyrzutem sumienia. Cesarz Franciszek I zawsze
uważał Galicję jako prowincję, która dla korony będzie stracona.
Wiadome usposobienie Austrii pod koniec wojny r. 1831. Podczas rokowań
1854 roku, które krymską poprzedziły wyprawę, Austria choć pobieżnie,
dała jednak do zrozumienia, że gdyby szło o odbudowanie całej Polski,
gotowa by wejść w porozumienie i zrobić zarazem ofiarę. Z trzech
państw rozbiorowych, jedna Austria może pozostając państwem europejskim
pierwszego rzędu, albo wymienić Galicję korzystnie, albo bez niej
się obejść. Galicja nie jest dla Austrii kwestią bytu, jak dla Prus
Poznańskie i Prusy zachodnie, dla Rosji Litwa i Ukraina. Rozeznał
to każdy człowiek stanu austriacki, począwszy od ks. Metternicha
i jenerała Clam-Martinitz aż do hr. Stadion. Że te myśli nie były
obce Austrii obdarzonej rządem parlamentarnym, że szczególniej onych
tradycje przechowały się w rodzinie panującej i ministeryum spraw
zagranicznych, dowodem tego rokowanie z Marca 1863 i wypływająca
z nich misja ks. Metternicha do Wiednia. Jakie były propozycje czynione
przez cesarza Francuzów, nie wiemy dokładnie; tyle wiemy, że ludzie
stanu dobrze świadomi rzeczy i najgoręcej sprawie naszej przychylni,
wiele na nie rachowali, że się nie powiodło. Połączenie ścisłe dwóch
państw katolickich, przywrócenie trzeciego na północy, upokorzenie
Prus, z którymi Austria stała najgorzej, były to widoki świetne,
prawdziwie polityczne, ale pokonał je czy brak wiary w cesarza Ludwika
Napoleona, czy obawa żywiołu rewolucyjnego w Polsce.
W tej właśnie chwili ogłosił się
Langiewicz dyktatorem, władza ujawniała się i przechodziła pod kontrolę
ludzi uczciwych i odpowiedzialnych, wyrwana z rąk spisku rewolucyjnego,
miała się stać narodową. Tego spisek dopuścić nic chciał. Po bitwie
grochowickiej, kiedy wedle świadectwa danego mi przez oficera rosyjskiego
tam obecnego, liczne roty moskiewskie pierzchać zaczęły, niekarność
i zdrada stronnictwa spowodowały sromotną rozsypkę, ucieczkę zagrożonego
sztabu i dyktatora, z której nikt sprawy zdać sobie nie mógł, póki
się nie wyjaśniło, że Langiewicz cofnął się do Galicji nie przed
Moskalami, ale przed swoimi.
Koniec
ten był tak sromotny, że ludzie nawet dotąd najmocniej powstaniu
przeciwni, na nim poprzestać nie chcieli. Był jeden sposób, aby
ratując honor narodowy, cała szlachta, ryzykując życie i majątki,
ruszyła solidarnie do powstania; może byłaby pociągnęła część ludu:
w każdym zaś razie takie heroiczne, jawne wystąpienie byłoby zmusiło
nie tylko do uszanowania, ale może do pomocy. Pierwszym do tego
warunkiem było oddanie kierunku w ręce dające rękojmie uczciwości,
politycznego rozumu i niezawisłości, a zatem wyłamanie się z pod
władzy komitetu. Myśl ta nic była obca wielu: żądano więc, aby dyrekcja
obywatelska jeżeliby nie mogła sama objąć władzy, podzieliła się
nią z komitetem. tak aby równa ilość członków jednej i drugiej barwy
w rządzie narodowym zasiadła. Stało się inaczej. [...]
Rząd narodowy,
jedno z najpotężniejszych zjawisk w historii świata, nie jest łatwy
do ocenienia i słusznie ściągał zdumienie całej Europy. Mógł się
objawić jedynie w społeczeństwie pozbawionym wszelkich warunków
normalnych, w społeczeństwie schorzałym. To co na zewnątrz wydawało
się ideałem poświęcenia i poczucia narodowego, było skutkiem rozstroju
wewnętrznego i moralnego upadku; jak roślina w braku światła i powietrza
wydaje tylko biegłe, bez siły i barwy pędy, tak w społeczności polskiej
uciśnionej i zdeptanej wyrodziło się fałszywe bohaterstwo, fałszywa
moralność, fałszywa polityka. Wyrzucają nam bez miłosierdzia to,
do czego się przyznajemy, ale odpowiedzialność słusznie składamy
na tych, co z pogwałceniem praw Boskich i ludzkich żywy naród pochowali
do trumny, a dzisiaj pomimo jego jęków i wzdrygania odwołują się
do czynu dokonanego. - Rząd narodowy był to spisek afirmujący siebie
jako władza prawna obowiązująca kraj cały. Śmiałość tej afirmacji,
bezwzględność, z jaką żądał posłuszeństwa, jak dowodzą z jednej
strony, że tym ludziom znane były warunki powstawania wszelkiej
władzy, tak tłumaczą poniekąd, że w społeczności zdezorganizowanej
przez działanie rządów zaborczych i antagonizm klas, trudno było
oprzeć się sile skoncentrowanej przez spisek, a przemawiającej w
imię obowiązku i uczucia, które leży w głębi każdego polskiego serca.
- Dlatego od początku do końca nie zmienił swego charakteru. Wyszedłszy
z wpływów pozakrajowych. korzenie mając zagranicą, chciał zapewne
Polski, ale daleko bardziej chciał zmian społecznych, chciał przeprowadzenia
swej teorii; tym więcej mam prawo tak twierdzić, że hersztowie ruchu
jeśli doskonale wiedzieli, że wyswobodzenie Polski obranymi środkami
i w danej chwili było niepodobnym, to wiedzieli równie dobrze, że
przewrót społeczny da się wykonać, i dziś, wobec tego co w Królestwie
się dzieje, nie żałują swojego dzieła. Nie miał też rząd narodowy
swej woli, ale ślepo musiał słuchać dawanych z góry rozkazów, i
to tłumaczy czemu nie miał ani swej inicjatywy, ani polityki. Skład
jego zmieniał się to wskutek śmierci, to wskutek aresztowań, to
wskutek przewagi mniej więcej gwałtownych a w łonie samego spisku
walczących ze sobą stronnictw. Kiedy komitet przekonał się, że samą
intymidacją rządzić się nie da, a że bądź co bądź bez szlachty dalej
prowadzić rzeczy niepodobna, bo nie było kim wyrażającym zaufanie
posłużyć się, wezwał do swego składu kilku ludzi zacnych, tak zwanych
umiarkowanych, którzy mieli być poręczeniem jego kierunku, a tak
wciągnąć do czynnego działania obywatelstwo ziemskie. Nie wiedzieli,
ofiary dobrodusznego poświęcenia, że to jest zwykły towarzystw tajnych
fortel. Komitety kierownicze, aby sobie zjednać pomoc albo raczej
firmę ludzi mających znaczne wpływy, a którzy by się cofnęli przed
celami spisku, przypuszczają ich niby do władzy, ale w takiej liczbie,
że choć nie zawsze, to w kwestiach stanowczych są przegłosowani.
W takim zebraniu większość jest zawsze spiskująca i solidarnie związana;
tego zmiarkować mało liczna, dobra wiara nie może; mniema, że w
radach jest większością zdań pokonana, kiedy istotnie jest zupełnie
bezsilną. Tak było w rządzie narodowym, który ze sztuką spiskowania
w najwyższym obznajomiony stopniu, odgrywał z przekonaniami kraju
najniegodziwszą komedię. [...]
Niezrównane
w swym poświęceniu równie jak w swej nieprzezorności obywatelstwo,
przyjmując urzędy, choć wszędzie niechętnie, utwierdziło rząd narodowy,
i od tej chwili stał się istotnie wszechmocnym. Żadna władza nie istniała,
co by mogła brać jakąkolwiek inicjatywę: pismo żadne przemówić nie
śmiało. Jeden tylko człowiek, którego przeszłości wcale nie znam,
ale o którym sądząc z nieubłaganej potwarzy z jaką tendencyjnie spisek
go ścigał, muszę wnosić, że był uczciwy, równie jak zdolny i śmiały,
Miniszewski, podnosił głos swego przekonania. Rząd narodowy rozkazując
i spełniając na nim skrytobójstwo, rozpoczął szereg zbrodni, które
są najboleśniejszą całej tej sprawy stroną. Skrytobójstwa
polityczne albo religijne miały swoich obrońców pomiędzy publicystami,
a nawet i teologami. Literatura ta nie jest mi obca, wiem co Languet
i Mariane pisali, nie obce też memu pojęciu, że bywały w ludzkości
chwile, choć nader rzadkie, gdzie sumienie jednego brało na siebie
w poczuciu prawdy odpowiedzialność sądu sprawiedliwości Boskiej. A
niemniej dlatego każde skrytobójstwo winno być napiętnowane i ukarane,
jako zbrodnia. Wszelkie tłumaczenie z tytułu wyjątkowego położenia,
niesprawiedliwości, jakiej jesteśmy ofiarą, nic tu nie pomaga - zbrodnia
względem mnie dokonana, mojej nie usprawiedliwia zbrodni. Ale skrytobójstwo
ma straszne, osobne cechy. Jest to wyrok wykonany bez oskarżenia,
badania, obrony. Włosy powstają na głowi, że w czasie, kiedy słusznie
polepszają średniowieczną procedurę, a do zbytku obmyślają gwarancje
dla oskarżonego, obłęd fanatycznie mógł w Polsce zamglić sumienie
u mężczyzn, u kobiet, u księży. Mówicie, że traceni są wyrokiem: a
kto wam dał władzę rozrządzania życiem"? Co wy za jedni, aby
na swoim sumieniu ważyć winę główną drugich? Sędzia choćby najgorszy
mówi w imieniu jakiejś władzy, ma misję; kiedy wyrokuje nazywa się:
bierze odpowiedzialność; a wam wolno będzie wyrokować bez misji i
odpowiedzialności! Na nic się nie zda twierdzenie rządu narodowego
o sobie i ludzi bez głowy o nim, że rząd narodowy miał cechy rządu
regularnego, i że jako taki miał prawo żądać posłuszeństwa i wykonywać
funkcje władzy. Nieprawda, - było to narzędzie, którym posługiwał
się instynkt narodowy chcący walki, ale nie był to rząd, dla tej prostej
przyczyny, że się nie nazwał. Nienazwany, nieodpowiedzialny, pod wpływem
najstraszniejszych namiętności, strachu, zemsty, wydawał wyroki -
zrazu doraźne, później zachowując niby formy prawne, używając sędziów
prokuratorów. Znałem takich urzędników trybunału rewolucyjnego, ludzi
młodych, zepsutych, co brudy życia prywatnego chcieli krwią obmyć.
[...]
W chwili, w której
w Polsce gotowały się i rozpoczynały ruchy, Rosja przechodziła wielką
chorobę. Wojna krymska, zmiana monarchy, podniesienie wewnątrz najważniejszych
społecznych kwestji, wpływ stronnictwa rewolucyjno-socjalistyczno-rosyjskiego,
względna wolność druku doprowadziły Rosyę do niezmiernego wewnętrznego
osłabienia. Prostracya ta sił widoczną była w upadku wpływu na politykę
europejską, w niemocy, jaka się okazała w radzie i w czynie zaraz
po pierwszych objawach ruchu w Polsce, z chwiejności w kierunku
i środkach. Równocześnie od lat kilku, rosła potęga moralna w Królestwie
Polskim, podnosił się jego byt materialny, praca na. każdym polu
szybkie przynosiła owoce, a czegóż się nie można było spodziewać
po oczyszczeniu administracji polskiej z żywiołów rosyjskich, po
zaprowadzeniu wybornego systematu edukacyjnego, po początkowaniu
samorządu administracyjnego, po szczęśliwym przecięciu kwestii włościańskiej.
W Rosji odbywał się proces rozkładowy, w Polsce proces organiczny,
i może Rosja byłaby przyszła wkrótce do zupełnej niemocy, możeby
we własnym jej łonie była powstała walka, w każdym razie toczył
ją rak społeczny, kiedy przykładając żelazo rozpalone do jej ciała,
Polska wydobyła chorobę na wierzch. Obudził się stary patriotyzm
rosyjski, sztucznie fanatyczno-religijnie podniecany, pogodziły
się stronnictwa, Rosja stanęła znowu sztorcem do Europy, a znalazła
męża stanu, który dawnych jej dumnych instynktów potrafił być tumaczem.
Moim zdaniem, a zdaniem samychże Moskali, oddaliśmy Rosji nieograniczoną
przysługę i długo czekać nam wypadnie, nim podobna nadarzy się dla
Polski chwila, aby dwa zaborcze rządy rosyjski i austriacki były
z sobą na głowę poróżnione i zęby Rosja rozpadała się społecznie.
Spiskowi politycy nasi, początkując ruch nie wcześnie, dokazali,
że i Rosja uleczyła się z choroby i przepaść dzieląca Austrię od
Rosji niemal zapełnioną została. Niepodobna rozstać się z tą myślą.
Jak długo czekaliśmy na to, aby się Rosja wewnątrz zatrzęsła, jak
długo, aby się święte przymierze rozpadło. Po to posłaliśmy na rzeź
kwiat naszej młodzieży, po to zniszczyliśmy kraj materialnie i społecznie,
aby jedną uleczyć, drugie przywrócić! [...]
Nie wspomniałem dotąd o Litwie
i Podolu. Nie pisząc historii, szczegóły winienem pomijać, ale pominąć
nie mogę, że jeśli wywołanie powstania w Królestwie było błędem,
to wywołanie powstania na Litwie i Podolu było zbrodnią i szaleństwem.
Im heroiczniejszych charakterów dostarczyła Litwa, im do większych
poświęceń była zdolną, tym bardziej należało ją szanować, wiedząc
z jakim nieprzyjacielem była sprawa, wiedząc, że Moskwa za Bugiem
nie cofnie się przed żadnymi środkami, że żywioł polski w tych prowincjach
mniej liczny, jest tym samem mniej silny. Piętnować postępowanie
Murawiewa na Litwie nie ma już potrzeby; nic zatrzeć nie potrafi
szkaradnej plamy, jaką wycisnęło na rządzie rosyjskim. Ale pytam,
czy ci, którzy zmusili Litwę do powstania, nie wiedzieli, z kim
mają do czynienia, czy kiedy wciągali ludzi jak Sierakowski i Plater,
obrachowali jakąkolwiek bądź ewentualność powodzenia, czy nie spada
na nich odpowiedzialność za wyludnienie Litwy, za prześladowanie
Kościoła, za ruinę rodzin i majątków, za obudzenie nienawiści ludu
na Ukrainie? Wiem dobrze, że w Polsce takie jest pragnienie wolności
ojczyzny, że uczucie kraju przebacza wszystko tym, którzy się o
jego wyswobodzenie pokuszą. Ale jeśli zamiast ocucenia ojczyzny
jeszcze głębiej ją zakopali, jeśli podcięli korzeń, z którego wyrasta
przyszłość narodu, jeżeli dla zadośćuczynienia uprzedzeniu pychy
albo fanatyzmowi teorii, ludzie niesumienni w przepaść całą społeczność
wtrącą, czy im to ma być darowane? Dlatego właśnie to piszę, abyśmy
raz nauczyli się patrzeć trzeźwo, a dobrodusznym sądem nie uwalniali
od odpowiedzialności, lekkomyślności i zepsucia. Naród, który chce
politycznie żyć, winien koniecznie nauczyć się politycznie sądzić
i działać. Uwodzić się uczuciem, według języka tych ludzi, sercem
i wiarą, to grube złudzenie. Serce, zaiste bez serca nic wielkiego
zrobić nie może; wiara, zapewne jedna tylko wiara buduje, do życia
powołuje, daje siłę wytrwania tam, gdzie sam rozum ustaje. Ale przebóg!
niechaj te wyrazy nie będą verba et voces; miejmy serce,
które by umiało nie tylko nienawidzić wroga, ale kochać wszystko,
co tylko wzniosłe, serce, co w miłości stopić potrafi i wady swoich
współobywateli i wszystkie żywioły do jednej doprowadzić zgody.
Miejmy wiarę, ale nie jakąś oderwaną, idealną, bezzasadną, ale tę
wiarę, o której pomnożenie w nas Pius IX na d. 15-go sierpnia r.
z. kazał się we wiecznym mieście modlić, aby nieszczęścia i cierpienia
nie naprowadziły narodu polskiego na drogi fałszywe. [...]
.Jestem
przeciwnikiem wszelkiego fałszu, praw mojego kraju do bytu niezawisłego
nigdy się nie zrzeknę: co Opatrzność dlań przeznaczyła, nie wchodzę
i jakie wykształcą się stosunki, siły, uczucia, nie wiem; jakie obowiązki
ciążyć będą na przyszłych pokoleniach nie rozbieram: to wiem, że ja
do obcego obozu nie przejdę; przyjmę fakt każdy opatrzny, równie rozum
jak i sumienie każe mi się do niego zastosować, a1e z dobrej woli
przyszłości mojej ojczyzny nie zaprzedam. Dlatego byłem zawsze przeciwny
wszelkim adresom przyrzekającym wierność, bo jestem przeciwny każdemu
kłamstwu. Jeżeli adres pisać każą pod groźbą, nikomu on nie ubliża,
ale samochcąc jakbym sam się wystrzegał, tak nie uważałem nigdy, aby
należało pisać adresy. Należało przestać powstania, należało wstrzymać
wylew krwi, należało wstrzymać wywożenie na Sybir i wyludnianie Litwy,
należało uspakajać kraj, nie wywoływać ruiny socjalnej, do której
w końcu uciekł się rząd rosyjski. Rząd narodowy przedłużając upiornie
walkę bez celu, odpowiada za te wszystkie nieszczęścia, jak odpowiada
za obecne spodlenie godności narodowej, który złamany nie przestaje
walczyć, ale pada do nóg zwycięzcy. A znowu
dzielę odpowiedzialność. Jeżeli rząd narodowy. który nie miał nic
do stracenia a wszystko do zyskania, dla którego samo trwanie było
zyskiem, bo dawało mu wpływ, urok, pieniądze, jest do zrozumienia,
to nigdy kraj, który dawał mu środki działania a dawał mu je po prostu
ze strachu nie tylko fizycznego, jakkolwiek kilka egzekucji ostrzegało
mniej chętnych, ale z tego strachu moralnego, któremu zaledwie wypróbowana
cnota w Polsce oprzeć się potrafi, iż się będzie policzonym pomiędzy
niechętnych albo obojętnych. Tą obawą, zwyczajem posłuchu, niepowstrzymaną
chęcią działania w sprawie krajowej, solidaryzował się kraj z ruchem
do tyla, że rządowi rosyjskiemu trudno było wpaść na nić organizacji.
a nie łatwo prowadzić walkę z lepiej usłużonym nieprzyjacielem. [...]
II.
Kreśląc ten bolesny obraz, chciałem
kraj przekonać jak najspokojniejszym, jak najrzetelniejszym zestawieniem
taktów, w imię jakich zasad, w jakich celach i jacy ludzie początkowali
i przeprowadzili całe dzieło. Czy byli tak ślepi, albo tak nierozumni,
żeby mogli mniemać iż się powiedzie? Jak ich usprawiedliwić? Kraj
przez lat trzy odzwyczaił się działać, mówić, myśleć wedle swego
przekonania, a nawykł tak do posłuchu, że dziś jeszcze każdy chcąc
sumienne wypowiedzieć przekonanie, ogląda się, aby słowo jego nie
było podchwycone. Trzeba więc było powiedzieć całą prawdę, bo się
na nic nie przyda kłamać samym sobie wobec strasznej rzeczywistości.
Polska leży jak Łazarz pomiędzy dwoma oprawcami. Nie daje jej pokoju
spisek z jednej, a Moskwa z drugiej strony. Potrzebuje spoczynku,
aby się z ran wyleczyć, aby się na nowo zorganizować, aby w nowych
warunkach nowe począć życie, a narzucający się zbawcy dopuścić tego
nie chcą. Dosyć tych doświadczeń na ciele własnej ojczyzny.
Ale też już i czas wyzwolić się
z tej opieki. Czas myśleć samodzielnie. Dziwna rzecz: taka jest
w Polsce obawa wchodzenia w rzeczy publiczne, że z najlepszym przekonaniem,
z duchem poświęcenia, nikt nie śmie podnieść głosu ze śmiałą inicjatywą,
która by na nim zostawiła odpowiedzialność. Co by to była za społeczność,
w której by nie miał nikt dość hartu duszy, aby wziąć odpowiedzialność
za swe przekonanie! Dlatego uważam za pierwszy obywatelski obowiązek,
dzisiaj przynajmniej. kiedy już wszelkie usiłowania okazały się
bezskutecznymi, nie dać się więcej trwożyć i łudzić, ale otwarcie
wypowiedzieć posłuszeństwo rządowi narodowemu, zerwać ze spiskiem
jakiejkolwiek byłby on natury, wyrzec się wszelkiej tajemnej władzy,
odmówić pieniędzy na wszelkie tajemne, choćby najwznioślejsze cele,
i to nie na dziś tylko, ale na zawsze. Nie pisać kłamliwych adresów,
które jeżeli wymuszone, to niewinne, ale zawsze, bądź co bądź, każą
charakter narodowy. Wdzięczności, miłości, wierności, nie ma prawa
żądać od nas rząd rosyjski, nie ma jej też w sercach naszych, ale
zwyciężywszy ma prawo żądać posłuszeństwa i ma prawo żądać, aby
mu się hardo nie stawiać, a więcej nie spiskować. Dzisiaj demonstracje,
dzisiaj organizacja, to nie jest godność, to głupstwo. Wywoływać
w ten sposób srogości rządu a rozwodzić potem swoje po Europie żale,
na nic się nie przyda. Już te żale uprzykrzyły się zachodowi. Pozyskujemy
za nie dziennikarskie, choć nic zawsze bezpłatne sympatie. Jak żebrak,
mający poczucie zacności swojej, nie odkrywa ran swoich przed ludźmi,
tak wolałbym, aby ojczyzna moja nie tak często odzywała się do miłosierdzia,
które ją ustawicznie zawodzi. Rzucą nam kawałek chleba, a w końcu
powiedzą między sobą: czego ci ludzie chcą od nas? Za co mamy płacić
karę ich lekkomyślności? Nam potrzeba dzisiaj nic skarżyć się, bo
nas nikt nie wysłucha: nie robić demonstracji, bo tego się nikt
nie boi, ale wrócić do pracy po strasznym doświadczeniu.
Rewolucja szczególne ma polityczne
środki. Że społeczność nasza była jeszcze słabą, to każdy nawet
przed wypadkami mógł osądzić. Zamiast siły wzmocnić środkami naturalnymi
jak nauka, praca, prawodawstwo, a tak przyjść do bogactwa, rozumu
i przewagi na północy Europy, systematem drażnienia chciała podnieść,
ostatek sił krajowych. Piżmo i galwanizm mogą podnieść na chwilę
siły umierającego, ale po to, aby jeszcze bezsilniej upadł. Tak
podrażniono żywotność społeczności polskiej, a dziś leży, nic wiem
w letargu, albo w uśpieniu. Naturalne siły budzi zdrowy pokarm,
w warunkach normalnych pożywany. Na tych warunkach zbywa nam obecnie,
bo wpośród stanu wojennego, który zaprowadziła Rosja w Królestwie
Polskim, a który się przedłuża, wszelkie życie, wszelki zawiązek
organiczny, są niemożebne. Ukazy z 2 marca były następstwem postanowienia
komitetu z 22 stycznia, darującego czynsz włościanom. Następstwo
to każdy człowiek rozsądny przewidział, a każdy mający choć trochę
odwagi cywilnej przepowiedział. Jeżeli ukazy i obecne komisje obdzielają
komorników i czeladź dworską, to rząd narodowy nie był dla niej
mniej szczodrym w obietnicach. Obydwa te prawodawstwa wyszły z jednej
szkoły, obydwa miały jeden cel, zniszczenie większej własności.
Wszakże nie tylko wniknąwszy w ukazy z 2 marca, przekonać się można,
że mają charakter tendencyjny, policyjny i że z natury są bardzo
elastyczne, ale dali to do zrozumienia wysocy urzędnicy w kraju.
Należało przeto wówczas, należy dziś jeszcze dać wyraźny dowód,
że się zrywa ze spiskiem i z powstaniem.
Tu nie
można żadnej dopuścić dwoistości. Chodzić na salony do jen. Berga,
a oglądać się na to, co mówi sprzysiężenie, nie wypowiedzieć mu
śmiało posłuszeństwa, to nie idzie. Na pokoje zamkowe chodzić nie
potrzeba, ale władza w czyimkolwiek będzie ręku, uszanuje tego,
który ani przesądzając, ani zrzekając się przyszłości, oświadczy
się głośno i z dobrą wiarą, że dziś powstania nie chce, spisku nie
usłucha, a spokojnie pracować będzie. To wszakże odnosi się jedynie
do względów roztropności. Nieskończenie ważniejszym jest potępienie
raz na zawsze wszelkich spisków z obowiązku sumienia obywatelskiego
i wyższej polityki. Gdyby to poświecenie, gdyby te zdolności, gdyby
ten hart duszy, które zmarniały w cytadeli, na Spielbergu i w Sybirze,
były użyte na polu pracy krajowej od lat trzydziestu, Polska opatrzona
samorządem, prawodawstwem, uniwersytetem, wojskiem, Litwa, która
zachowała urzędy wybieralne, statut, dwie szkoły znakomite, byłyby
przyszły do takiej potęgi moralnej, że byłyby zawojowały Rosję,
znalazły nie tylko sympatię ale pomoc na zachodzie, bo pomoc dają
tylko tam. gdzie czują siłę. Tego nie dopuściły spiski, które już
dlatego samego, że tajemne, nie są nigdy w ręku ludzi prawdziwie
politycznych, albo stają się narzędziem polityki obcej, w r. 1830
francuskiej, w 1853 włoskiej. Wewnątrz zaś roztaczają społeczność
na próchno, fałszują moralność, niszczą hierarchię, poniżają charaktery.
Co zatem dziś Polakowi robić? W
Królestwie Polskim przyjąć szczere prawodawstwo ukazowe. Zapomnieć
o stratach,. jakie się poniosło, a żyć w zgodzie, w miłości sąsiedzkiej
z tym poczciwym ludem, który zdrowy zmysł polityczny okazał podczas
powstania, a i dziś nie nadużywa przewagi, jaką mu oddał nieroztropny
zwycięzca. Wejść w gminę sercem i czynem, w gminę która jest obecnie
jedynym możebnym ustrojem społeczeństwa: nie ma wyboru, albo gmina
albo biurokracje centralizowane. A kto by się wahał?
Jeżeli jednak mówię o dobrej wierze,
to niechaj ona będzie obopólną. Niechaj instrukcje dane komisjom
i działanie tych komisji, będą zgodne z ukazami. Niechaj urzędy
gminne nie będą zabawką w ręku uczastkowych naczelników, niech obywatel
może z godnością i bezpieczeństwem dla swej osoby i rodziny przebywać
w swoim domu, nie będąc wystawionym na potyranie niższych wojskowych
stopni. Wówczas pobytem swoim i działaniem ułatwią dzieło przekształcenia
społecznego. Do czego wiec to nieustanne organów urzędowych i nieurzędowych
powtarzanie, że przyczyną powstania była niechęć szlachty do reform
włościańskich przez cesarza zapoczątkowanych? Kogo te kłamstwa oszukać
mają? Gdyby rząd rosyjski miał ten rozum i tę przenikliwość, o które
go w Europie pomawiają, zaniechałby takich środków, zaniechałby
jeszcze bardziej prześladowania Kościoła katolickiego w Królestwie
i na Litwie. Wiele duchownych, przyznaliśmy to i skarcili z góry,
wzięło udział w powstaniu, czynili to jako obywatele, na własną
odpowiedzialność, nie jako księża, i zostali ukarani. Nie pokaże
rząd rosyjski żadnej odezwy biskupiej, która by powstanie podżegała.
Arcybiskup warszawski łagodził je, jeśli nie karcił. Jeżeli później
wprost i jawnie do monarchy, choć śmiało, ale w duchu zgody i poczuciu
sprawiedliwości się odezwał, to jest to kwestia większej albo mniejszej
przyzwoitości, ale nigdy buntu. Jakim więc prawem dzisiaj rząd rosyjski
wojnę Kościołowi wypowiada? Rząd rosyjski nie obrachował się ze
sobą. W dumie swej przemocy lekceważy siły moralne. Już Ojciec św.
uznając prawo, które przedawnieniu nie ulega, podniósł ku niebu
głos skargi, który zawsze bywa wysłuchanym. Głos ten wskazał wiernym
ich obowiązki. Rachują na bezsilność naszą obecną, ale zawsze jest
dość siły na męczeństwo, byle wiernych łaska nie opuściła. To co
powiedziałem o spiskach w Królestwie, stosuje się do Galicji i Księstwa
Poznańskiego. W sejmie, w wydziałach, w towarzystwach, w dziennikarstwie,
obszerne do działania pole a opinia zdrowa krajowa winna potępić
każdą tajemną organizację, do której się ucieka chętnie każda podrzędna,
chciwa działania zdolność.
Wiek upływa, jak co lat kilkanaście
powstają w Polsce mniej więcej gwałtowne, a całą Europą wstrząsające
ruchy. Krwawo przytłumione, mają na zawsze zamykać tę kwestię, a
ona ustawicznie powstaje, jeśli nie coraz. silniejsza. to coraz
zjadliwsza. Jakby zrządzeniem sprawiedliwości Boskiej, ta Polska,
którą ostatecznie rozebrano pod pozorem braterstwa z rewolucją francuską,
była istotnie powodem przeprowadzenia zasady rewolucyjnej w zaborczych
państwach. We wszystkich trzech zaborach uderzono na szlachtę, podniesiono
lud i stan miejski, dano przewagę biurokracji, słowem rządy zaborcze
przeprowadzały zasady rewolucji francuskiej, a wypadki r. 46-go
wywołały rok 48-my w Austrii i Prusach. Dzisiaj ta Polska stała
się najdzielniejszym punktem oparcia dla rewolucji europejskiej,
a że sprawa jej czysta przed Bogiem i ludźmi, więc pod jej białym
płaszczem skrada się upiór czerwony. Czy ma na zawsze zostać ten
wulkan buchający lawą i płomieniem? Nie trudno byłoby tutaj wskazać
powody przeważnie polityczne, walczące za odbudowaniem Polski; powody
te były wielokrotnie i wymownie przedstawione; obecne okoliczności
wskazałyby nowe jeszcze poglądy, ale nie chcę przedłużać pisma w
bólu poczętego i w bólu zakończonego. Dixi,
et salvavi animam meam.
Skierniewice 25 lipca 1864