Rozdział książki: „Drogi do nowoczesności. Idea
modernizacji w polskiej myśli politycznej”, red. Jacek Kloczkowski, Michał
Szułdrzyński, Kraków 2006
Trzy próby
Transformacja po
1989 roku była trzecią próbą modernizacji Polski w wieku XX. Pierwszą Polacy
podjęli po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku. Celem naczelnym ówczesnej
strategii rozwojowej była obrona i wzmacnianie suwerenności. Chodziło nie tylko
o siłę militarną i odpowiednią politykę zagraniczną, lecz także o integrację
kulturową i narodową, niezwykle trudną w państwie, w którym istniały tak duże
mniejszości narodowe, i to takie, które - jak na przykład mniejszość ukraińska
lub niemiecka - polską państwowość kontestowały lub podważały.
W ówczesnej strategii
modernizacyjnej polityka gospodarcza podporządkowana była celom politycznym,
zarazem stanowiła jednak niezmiernie istotny obszar realizacji tych celów.
Suwerenność wydawała się niepełna bez niezależności gospodarczej. Ta zaś
oznaczała budowę kapitalizmu polskiego. Aby tego dokonać, prowadzono politykę
gospodarczą, którą Jan Kofman w swej książce o gospodarce Europy
Środkowo-Wschodniej okresu międzywojennego nazwał „nacjonalizmem gospodarczym”.
Używano takich metod jak protekcjonizm, przejmowanie majątku obcego kapitału, bezpośrednie
inwestycje państwa itd. Stosowano je zresztą nie tylko w Europie Środkowo-Wschodniej
– wystarczy wspomnieć New Deal. II RP była państwem prowadzącym aktywną
politykę prorozwojową, politykę uprzemysłowienia, choć nie zastępowano rynku.
Było „developmental state” w terminologii Jacka Kochanowicza.
Na ile obrana
strategia w dziedzinie gospodarki okazała się skuteczna, pozostaje kwestią
sporną. Mimo niewątpliwych osiągnięć gospodarczych -takich jak COP czy budowa
portu w Gdyni - Polska pozostała krajem biednym, pozostającym daleko w tyle za
najbardziej rozwiniętymi państwami Europy. Na pewno sukcesem było wychowanie
nowej elity, II Rzeczpospolita
okazała się bowiem niezwykle
produktywna kulturowo. Wystarczy porównać osiągnięcia literatury, filozofii czy
socjologii II RP z tym, czego udało się dokonać w Polsce po 1989 roku. Nie
ulega przy tym wątpliwości, że wszystkie cechy nowoczesnego kodu kulturowego –
aktywizm, indywidualizm, uniwersalizm i racjonalizm
– istniały w kulturze II RP. Oczywiście w swoistej dla polskiej kultury formie.
Fakt, iż nie udało
się zachować niepodległości, nie może uchodzić za dowód nieskuteczności strategii
modernizacyjnej II RP. Pod wieloma względami Polska była wówczas na pewno
bliżej centrum cywilizacyjnego niż za czasów komunizmu, a być może także niż
III RP. Często cytuje się relacje podróżnych jak dowód na zmysłowo postrzegane
zacofanie. Tak uczynił Larry Wolf w znanej książce, w której opisuje
„wynalezienie” Europy Wschodniej w czasach Oświecenia. Gdy jednak sięgniemy do
znanego opisu Polski połowy lat dwudziestych XX w. pióra Alfreda Döblina, widzimy, że mimo biedy dystans wcale nie
był taki duży.
Od Berlina różniła
się dzielnica żydowska i peryferie, a nie centrum Warszawy; nie elity, lecz masy.
„Co spotykam wszędzie? – pisze Döblin – Europę warstw wyższych”. W istocie na tym polegał problem Polski międzywojennej:
istniały ogromne różnice regionalne, a centrum polskiej kultury słabo
oddziaływało na peryferie. Döblin opisuje także zapał modernizacyjny polskiej elity i społeczeństwa: „Polacy wiedzą, że muszą straszliwie pracować, żeby
podnieść swój kraj. Zbrojenia pochłaniają wielkie ilości pieniędzy. Troszczą
się, tak intensywnie jak tylko mogą, o duchowe wzmocnienie, wykształcenie
kraju.... Widzę niesamowite organizatorskie dzieło, niezmiernie trudne. Cały
naród musi za tym stanąć. Dumna radość, aby go dokonać. Radość, którą ja także
głęboko odczuwam”.
Drugą próbą była
modernizacja komunistyczna, rozumiana jako odwrotność strategii przedwojennej.
Wskazywanie na zacofanie Polski przedwojennej, rzekomo przezwyciężonej lub
przezwyciężanej przez PRL, było jednym z najważniejszych sposobów legitymizacji
władzy komunistycznej w Polsce Ludowej. Wiara w modernizacyjną strategię
komunizmu skłaniała także wielu ludzi o innych poglądach politycznych do
współpracy z nową władzą.
Jeden z
największych problemów II RP przestał istnieć, gdyż mniejszości narodowe
zniknęły prawie zupełnie w wyniku tragicznych wydarzeń II wojny światowej i
przesunięcia granic. Problemem było natomiast zasiedlenie i wchłonięcie
nabytków terytorialnych na zachodzie (a przedtem wysiedlenie ludności
niemieckiej) – teoretycznie bardziej zmodernizowanych. Polska nie stała się
jednak państwem narodowym, gdyż de facto utraciła suwerenność jako
peryferia imperium sowieckiego. Pojęcie suwerenności nie zniknęło jednak z
politycznej retoryki i ideologii. Została ona zdefiniowana jako uwolnienie się
od wpływu Zachodu, od kapitalistycznego wyzysku i dominacji. Warto przy tym
zauważyć, że chociaż uzależnienie od obcego kapitału i imperializm były
rozumiane jako jedna z głównych przyczyn zacofania Polski, to ostatecznie
narodowy charakter kapitału był z komunistycznego punktu widzenia sprawą
drugorzędną. Problemem był kapitalizm jako taki – to on udaremniał rozwój
Polski i czynił z niej peryferie. Dlatego Witold Kula, legendarny mistrz
marksistowskiej historii gospodarczej, twierdził, że teoria powstania w Polsce kapitalizmu
jako skutku kolonializmu jest błędna. Polemizował ostro w tym względzie z Różą
Luksemburg. „Podkreślanie obcego narodowo charakteru wielkiej burżuazji służyło
umacnianiu legendy o solidaryzmie narodowym, o jednolitym narodzie polskim,
którym nie targają klasowe sprzeczności. Podkreślanie narodowej odrębności
części klasy robotnicznej służyło wbijaniu klina w kształtującą się jedność
klasy robotnicznej i ruchu robotniczego w Polsce”.
Problemem nie jest obcy kapitał, lecz kapitał w ogóle.
„Nie narodowość kapitalisty decyduje o tym, czy mamy do czynienia z obcym, czy
też z „rodzimym” kapitałem. Obcym jest dla nas kapitał importowany, kapitał,
którego ośrodki dyspozycyjne znajdują się za granicą, który zyski wywozi za
granicę. Geyerowie i Scheiblerowie akumulowali swój kapitał przede wszystkim w
Polsce, rządzili nim na miejscu, dążyli do jak największej akumulacji
kapitalistycznej. Byli wyzyskiwaczami nie mniejszymi na pewno niż później, na
przykład Kronenberg czy Bloch, faktyczni agenci banków paryskich, berlińskich
czy petersburskich, ale trudno ich zaliczyć do kapitału obcego”. Kula przyznawał
jednak, że „teoria kolonialna” mogła się zastosować do okresu międzywojennego,
gdy Polska była „rządzona przez obce monopole” i dlatego znalazła wielu
zwolenników wśród autorów marksistowskich, nęcąc ich swą rzekomą postępowością.
Innym ważnym celem
modernizacji komunistycznej było usunięcie rozwarstwienia społecznego,
eliminacja przedwojennej elity, stworzenie społeczeństwa egalitarnego, odblokowanie
dróg awansu. Jak wiemy, w rzeczywistości wprowadzono podział klasowy oparty na
kryterium dostępu do władzy. Kod kulturowy komunizmu był niewątpliwie
nowoczesny, a nawet hipernowoczesny – doprowadzał do skrajności oświeceniowe
wątki kultury europejskiej. Należał do nich „wewnątrzświatowy aktywizm”. W pierwszych
latach komunizmu propagowano pewien rodzaj kolektywnego purytanizmu. Można
powiedzieć, iż był to kolektywistyczny ekwiwalent Weberowskiej etyki
protestanckiej. Wzorem osobowym był zdyscyplinowany, ascetyczny producent.
Praca była rozumiana jako proces fundamentalnego przekształcania rzeczywistości
– przyrody i historii. Pracując i działając w organizacji partyjnej jednostka
miała aktywnie uczestniczyć w przemianach społecznych. Była to asceza bez
indywidualizmu i bez kapitalistycznego przedsiębiorstwa.
Dopiero w drugim
etapie modernizacji komunistycznej, kiedy w czasach gierkowskich budowano
„drugą Polskę”, zastąpiono ten wzór propagowaniem konsumpcji i bogacenia się,
co zresztą przyczyniło się tylko do szybszej delegitymizacji rządów PZPR, gdyż
pod tym względem konkurowanie z „Zachodem” było z góry skazane na porażkę. Był
to jednak początek kształtowania się prorynkowo nastawionej elity
postkomunistycznej.
Ogólnie można
powiedzieć, że komunizm doprowadził do skrajności strategię modernizacyjną
polegającą na oddzieleniu od rynku światowego, na dążeniu do autarkii – ale w
ramach „obozu socjalistycznego” - do protekcjonizmu oraz hiperaktywnej roli
państwa w industrializacji kraju. Racjonalność rozumiana była jako racjonalność
spójnego systemu myślowego – marksizmu-leninizmu – prawdziwie naukowej teorii
historii i świata. Oznaczała ona także laicyzację, bo religia utożsamiana była
z irracjonalizmem i zabobonem. Komunizm był ideologią uniwersalistyczną – choć
uznano, że dopuszczalne są „narodowe drogi” wiodące do socjalizmu i do
komunizmu, ostatecznie wszystkie partykularyzmy miały zniknąć. Ten kod
kulturowy zderzał się z tradycyjnymi polskimi wzorami oraz nowymi ideami i
wzorami płynącymi z Zachodu. Kulturowo komunizm po początkowych sukcesach
okazał się zupełnie bezproduktywny. Trwale wartościowe dzieła w kulturze PRL
powstały w opozycji do ideologii komunistycznej.
Modernizacja
imitacyjna
Na tle prób
modernizacji Polski z czasów II RP i PRL widać wyraźnie swoistość transformacji
po upadku komunizmu. Po 1989 roku „modernizacja” rozumiana była jako „powrót”
do Europy, do „normalności.” Przyjmowano, że istnieje jeden powszechnie
obowiązujący model demokracji i gospodarki rynkowej. Problemem było tylko to,
jak wcielać w życie ów model. Priorytet stanowiła nie polityka, lecz
gospodarka, bo demokracja wydawała się łatwiejsza do zbudowania niż kapitalizm.
„Masowa demokracja – pisał Leszek Balcerowicz – (albo przynajmniej pluralizm
polityczny, tj. pewien zakres dopuszczonej prawem konkurencji politycznej) wyprzedza
nadejście kapitalizmu”. Polska
była krajem kapitalizmu zniszczonego przez komunizm. Trzeba go było odbudować –
zadanie paradoksalne, wszak w przeciwieństwie do socjalizmu miał on być
„naturalnym produktem” historii. Zakładano, że osiągnięcie tego celu umożliwi się
samo przez się, automatycznie, sprawi, że Polska zacznie doganiać najbardziej
rozwinięte kraje. Nie
było szerszej dyskusji o modelu gospodarki rynkowej, o typie kapitalizmu, jaki
miał powstać w Polsce, o polityce przemysłowej państwa.
Było to związane z
rozumieniem racjonalności w polityce i gospodarce. Prawdziwym wyrazem
racjonalności wydawały się prawa ekonomii, a polityka została uznana za możliwe
źródło irracjonalizmu.
Jedynie działania według niezmiennych i w pełni racjonalnych praw ekonomii, na
których straży mieli stać ekonomiści, mogły zagwarantować powodzenie
transformacji. W tej ocenie polityki nie chodziło tylko o walki partyjne, lecz
w ogóle o istotę państwa, które przestało być traktowane jako możliwy aktor na
rynku, działający w imię długofalowych celów narodowych, a zostało uznane za
możliwą przeszkodę w modernizacji gospodarki. Państwo miało modernizować
gospodarkę przez ograniczanie swego w niej udziału. Jak twierdził Leszek
Balcerowicz: „powszechne i szczegółowe kształtowanie struktury gospodarki”
należy do „strefy naturalnej niekompetencji” państwa..
Dlatego prywatyzacja była rozumiana jako racjonalizacja, jako sposób na
ochronienie gospodarki przed irracjonalizmem polityki. Balcerowicz pisał na
przykład: „najmocniejszą osłonę banków przed upolitycznieniem daje dopiero prywatyzacja”.
Zarazem jednak to właśnie państwo, kierowane przez specjalistów, miało
dokonywać transformacji, sięgając także po środki nadzwyczajne i nie czekając
na efekty „organicznych” procesów ekonomicznych i społecznych.
W rezultacie, jak
dzisiaj dostrzega Aleksander Smolar - niegdyś niewątpliwie jeden z
najważniejszych autorów tej strategii modernizacyjnej - nastąpiła depolityzacja
działań państwowych, i w ogóle całego procesu transformacyjnej modernizacji:
„Kolejnym elementem ochraniającym proces głębokich zmian była depolityzacja
procesu decyzyjnego, niedorozwój domeny polityki. Projekt reform nie był
wynikiem szerokiego dialogu społecznego, uzgadniania interesów różnych grup
społecznych, konfrontacji sił politycznych. Był on skutkiem woluntarystycznej
polityki wąskich elit modernizacyjnych, którym doradzali zachodni specjaliści.
Mimo demokratycznego formalnie charakteru instytucji rządy mogły w istocie
podejmować decyzje poza kontrolą opinii publicznej i sił politycznych.
Depolityzacja decyzji fundamentalnie politycznych wyrażała się również w
systematycznym przedstawianiu dokonywanych wyborów w języku konieczności
ekonomicznych, żelaznej „logiki rozwoju” albo warunków stawianych przez naszych
zachodnich partnerów”.
Nie znaczy to
jednak, że sam proces przebudowy gospodarki nie miał charakteru politycznego.
Wręcz przeciwnie, w rzeczywistości toczyła się gra polityczna między różnymi grupami
zainteresowanymi prywatyzacją i reprezentującymi różne interesy - biurokracją
państwową, menedżerami, robotnikami i zagranicznymi inwestorami. Opisujący tę
grę Kazimierz Poznański tak charakteryzuje rolę urzędników państwowych: „Za
każdą decyzją państwową – regulacją lub alokacją – stały jednostki i ich
osobiste interesy oraz chęć wzmocnienia swej pozycji niezależnie od
konsekwencji dla równowagi władzy między państwem a społeczeństwem. Proces
prywatyzacji trzeba więc widzieć jako możliwość ... dla uczestniczących w nim
jednostek, a więc biurokratów, realizowania swoich różnych interesów,
finansowych i innych”[14].
W rezultacie tej
strategii modernizacyjnej powstała rozbieżność między postkomunistycznymi i
postopozycyjnymi elitami a społeczeństwem, które miało zostać politycznie
spacyfikowane i ze społeczeństwa politycznego stać się społeczeństwem
obywatelskim, w nowym rozumieniu tego słowa, nie mającym wiele wspólnego z tym,
w jakim rozumiano je w latach osiemdziesiątych. Aleksander Smolar stwierdza:
„Słabość partii i instytucji reprezentacyjnych dawała władzom niezwykle
szerokie pole manewru. Leszek Balcerowicz pisał o „polityce nadzwyczajnej” w
owym czasie. W istocie „nadzwyczajność” polegała na tym właśnie, że nie było
żadnej polityki, czyli poszukiwania kompromisów, porozumienia, rozładowywania
konfliktów. Elity miały niezwykłe poczucie wolności wynikające z ówczesnej
próżni politycznej”[15]. Demokracja uznana
została za właściwą formę ustrojową, zgodną także z wymogami kapitalizmu, ale
miała to być demokracja kierowana przez kompetentne elity. Jak pisał Leszek
Balcerowicz: „Odchodzenie od demokracji musiałoby się najprawdopodobniej
zakończyć populistyczną dyktaturą, która byłaby dla gospodarki znacznie gorsza
niż niedojrzała demokracja. A zatem wnioski dla krajów Europy
Środkowo-Wschodniej są jasne: powinny wzmacniać system demokratyczny, m. in.
przez procedury zwiększające rolę namysłu przy demokratycznym podejmowaniu
decyzji, przez wprowadzenie konstytucji ograniczającej zakres populistycznej
polityki, przez prawo wyborcze, które zredukuje nadmierną liczbę postaci
politycznych, itp.”.
Jest rzeczą interesująca,
że z punktu widzenia tej skrajnej strategii, będącej w najważniejszych punktach
prostą odwrotnością strategii komunistycznej, „narodowość” kapitału także nie
miała znaczenia. Można odnieść wrażenie, że wszystkie argumenty sformułowane
przez zwolenników „teorii dependencji” przestały mieć jakiekolwiek
uzasadnienie. Zależność nie była już w żadnym razie hamulcem, lecz środkiem
modernizacji. Im ściślejsza zależność od rynku światowego, im więcej kapitału
zagranicznego, tym bardziej mieliśmy się zbliżać do najbardziej rozwiniętych
krajów, tym bardziej nowoczesna miała Polska. Partnerem państwa modernizującego
gospodarkę stali się przed wszystkim zagraniczni inwestorzy.
W tej formule
nowoczesności aktywizm miał być przede wszystkim aktywizmem gospodarczym, zaś
uniwersalizm rozumiany postmodernistycznie poza sferą ekonomii jako uniwersalne
prawo wyboru jednostki. Społeczeństwa miało być raczej obiekt zabiegów
modernizacyjnych elit niż podmiotem zmian, a tradycja rozumiana była jako
balast, a nie motor lub konieczny element zmian. Niechętnie mówiono o tym, co
łączy Polaków, co konstytuuje polskie społeczeństwo jako polskie właśnie - o centrum
symbolicznym i aksjologicznym, o wspólnej pamięci historycznej, o tożsamości
zbiorowej. Społeczeństwo polskie, aby stać się odpowiednim kontekstem
demokracji i kapitalizmu, miało stać się pluralistyczne, indywidualistyczne,
refleksyjne, otwarte, tolerancyjne, laickie. Wydawało się, że trzeba dążyć do
rozluźnienia, zrelatywizowania i spluralizowania norm i wzorów zachowań, upłynnienia
struktur, osłabienia tego, co kolektywne na rzecz tego, co jednostkowe.
Jeśli chodzi o rolę
przypisywaną państwu, ta strategia modernizacyjna była odwróceniem strategii
komunistycznej, mimo że w rzeczywistości pozostało ono aktywnym konstruktorem
zmian. Obie strategie łączyły jednak niechęć do partykularyzmu i postrzeganie
polskiej tradycji jako przeszkody dla modernizacji. Podobna była nieufność
wobec politycznej aktywności społeczeństwa i pewnego typu determinizm
ekonomiczny, tym razem rozumiany jako magiczne działanie rynku. Mimo głoszonego
pluralizmu, III RP była o wiele mniej kulturowo i ideowo zróżnicowana niż II RP
– dominował „polski liberalizm”, przeciwnicy zepchnięci byli na margines, długo
też nie potrafili sformułować równorzędnych intelektualnie projektów
politycznych.
Kolonialny mit
Nie ulega wątpliwości,
że każdy wybór strategii modernizacyjnej zależy od odpowiedzi na pytanie, skąd
bierze się zacofanie Polski? Dlaczego ciągle stajemy przed tym samym problemem,
mimo tylu prób jego rozwiązania? Może Polska jest po prostu skazana na
zacofanie?
Cytowany powyżej
Witold Kula stanowczo odrzucał tezę o wiecznym zapóźnieniu Polski, twierdząc
słusznie, że dopiero w nowoczesności, czyli w kapitalizmie, pojawiły się
znaczne różnice rozwoju: „Reakcyjna historiografia lubiła wskazywać jako
przyczynę tego zapóźnienia jakąś rzekomą „młodszość cywilizacyjną” Polski
(Szujski). To nieprawda. Polska wieku Odrodzenia nie była krajem zapóźnionym. Epoka
feudalna nie znała zresztą w ogóle tak wielkich dysproporcji w rozwoju
ekonomicznym poszczególnych krajów. Feudalizm nie zna prawa nierównomiernego
rozwoju. Dysproporcje w rozwoju ekonomicznym poszczególnych krajów, rosnące
zacofanie jednych w stosunku do drugich, to przede wszystkim zapóźnienie
rozwoju kapitalizmu”.
Według niego hamulcem rozwoju było to, że ostatecznie obrano pruską, a nie
amerykańską drogę rozwoju stosunków gospodarczych na wsi – to znaczy przestawianie
folwarku na kapitalistyczne metody produkcji, a nie zastępowanie go przez
czynszową gospodarkę chłopską.
Innym czynnikiem hamującym rozwój były rozbiory pogłębiające nierównomierność
rozwoju i czyniące z ziem polskich peryferie państw zaborczych.
Czy jednak Polska
przedrozbiorowa była zacofana pod względem politycznym? Niewątpliwie
Rzeczpospolita stanowiła wyjątek ustrojowy w Europie - nie była ani imperium,
ani miastem-państwem, nie przekształciła się także w monarchię absolutną, która
według wielu historyków i filozofów politycznych stanowiła niezbędny krok na
drodze ku nowoczesności.
Polska nie przeszła też „wielkiej rewolucji”, która w wielu krajach
doprowadziła do przekroczenia progu nowoczesności.
Rzekome zacofanie polityczne Polski wygląda jednak zupełnie inaczej, gdy
weźmiemy pod uwagę republikańskie tradycje Europy oraz anglosaską drogę
rozwojową.
W jakimś sensie
powodem gospodarczego zacofania I Rzeczypospolitej był niezwykły sukces
ustrojowy, który gwarantował jej wielką wewnętrzną stabilność polityczną nawet
wtedy, gdy nie miała ona już siły bronić się przed interwencjami z zewnątrz.
Bunty chłopskie czy kozackie mogły być opanowane. Upadek nastąpił nie pod
wpływem sił wewnętrznych, lecz wskutek zewnętrznej interwencji, mimo że nie brakowało
napięć wewnętrznych. Reformy polskie okresu Oświecenia nie były rezultatem
ruchów heterodoksyjnych lub innych ruchów protestu opanowujących centrum, lecz
wyszły ostatecznie samego z centrum. Nie przypadkiem mówiło się wtedy o saskiej
prowincji i oświeconej Warszawie.
Rozbiory sprawiły,
że centrum polskiego narodu politycznego zatraciło swój wyraz instytucjonalny i
powiązanie z władzą polityczną.
Przestało być usytuowane terytorialnie. Dlatego to nie modernizacja była
najważniejszym celem, lecz zachowanie polskiej tożsamości zbiorowej, nawet
jeśli miało hamować proces rozwoju gospodarczego. Hierarchia tych celów i ich
wzajemne relacje były jednak przedmiotem gorących sporów politycznych. Przy tym
kwestia modernizacji nigdy nie ograniczała się tylko do kwestii rozwoju
gospodarczego, lecz dotyczyła całego życia społecznego i definicji polskiej
tożsamości. Zdaniem Andrzeja Walickiego zawsze łączyła się z kwestią opcji pro-
lub antyzachodniej.
Wydaje mi się to jednak nadmiernym uproszczeniem. Problem polegał także na
właściwym rozumieniu owej opcji zachodniej – istoty kultury zachodniej. Nie
mniejszym problemem było to, że na zachód od Polski leżały Niemcy, które same
chciały się podjąć zadania modernizacji ziem polskich. Z pruskiej, a potem
niemieckiej perspektywy zabór miał być aktem modernizacyjnym. Polscy Irokezi
mieli zostać ucywilizowani i wtopić się w niemieckość. Samo trwanie polskości
wydawało się anachronizmem. Jednocześnie jednak ta anachroniczna polskość miała
być zagrożeniem wolnością, czy – jak raczej twierdzono – anarchią, prowadzącą
do rozpadu społecznego i biedy. Jak czytamy w patencie inkorporacyjnym
Fryderyka Wilhelma II z 25 III 1793 roku: „Co ... najbardziej bojaźń mocarzów
graniczących wzbudzać musiało jest jednak duch buntowny coraz bardziej w Polsce
się rozszerzający, a widoczna influencja, którą owe zamyślenie otrzymało, przez
które by wszelkie związki cywilne, polityczne i religii rozerwane, obywatele
polscy wszystkimi strasznymi anarchii konsekwencjami wystawieni i w nędzę bez
końca wrzuceni byli”[24]. Ziemie polskie stały się
miejscem kolonializacyjnego eksperymentu cywilizacyjnego – powstał nawet cały
gatunek literacki opisujący i sławiący tę misję – „Ostmarkenroman”. Polska była
dla Niemców, jak to określił Hubert Orłowski, „krzywym zwierciadłem
modernizacji albo inaczej: skarbnicą deficytów modernizacyjnych”[25]. Szerzenie niemieckości i stopniową eliminację polskości
rozumiano jako niezbędny i postępowy proces modernizacyjny. „Niemiecki dyskurs
wschodnio-kolonialny konstruował słowiańską rasę jako wewnętrznie niezdolną do
postępu i rozwoju bez wpływów zachodnich. Jednak tę samą prymitywność, która
wydawała się czynić konieczną interwencję z zewnątrz, kojarzono z groźną
złowieszczością legitymizującą agresywną niemiecką politykę zmierzającą do
tego, aby ją powstrzymać lub wyeliminować”.
Wydaje się, że sami
Polacy ulegli naciskom wyobrażeń zaborców i przejęli mit kolonialny, uznając I
Rzeczpospolitą za zupełny anachronizm i patrząc na historię Europy z punktu
widzenia dominującej narracji. Co więcej, zaczęli uznawać, że istnieje jakiś
zasadniczy rozdźwięk między polskością a nowoczesnością.
Tymczasem polski
kod kulturowy w żadnym razie nie jest nienowoczesny. Wszystkie nurty kultury
europejskiej były obecne w Polsce w nie mniejszym stopniu niż w wielu innych
krajach, których dzisiaj przynależność do „Zachodu” nie ulega żadnej
wątpliwości – np. w krajach skandynawskich. Również reformacja, która co
najmniej od czasu Maxa Webera uznawana jest za ten krok w ewolucji kultury
europejskiej, który przyczynił się bezpośrednio do przejścia do kapitalizmu, dotarła
szeroką falą do Rzeczypospolitej. I to nie tylko luteranizm, lecz także kalwinizm,
szczególnie popularny w Wielkim Księstwie Litewskim. Historycy zastanawiają się
nad tym, dlaczego Rzeczpospolita ostatecznie pozostała katolicka. Zmienił się
jednak także obraz „kontrreformacji” rozumianej obecnie jako reformacja
katolicka, jako modernizacja Kościoła.
Ogólnie rzecz
biorąc, trzeba stwierdzić, że wiele przejawów tego, co uchodziło za zacofanie
Polski powinno być raczej rozumiane jako swoista, narodowa wersja kulturowego
kodu nowoczesności. Na przykład polska wersja racjonalizmu jest zupełnie inna
niż francuska, która powstała w ostrej opozycji do katolicyzmu, czy niemiecka,
w której dominowały wielkie filozoficzne systemy, będące transformacją tradycji
chrześcijańskiej. Polski racjonalizm jest racjonalizmem common sense.
Wybitni polscy intelektualiści tworzyli raczej dzieła mniej systematyczne,
fragmenty i eseje, a nie zamknięte systemy w sensie „Wissenschaft”. Wyjątkiem
była próba stworzenia „polskiej filozofii narodowej” w czasach romantyzmu. I to
nie filozofia, lecz literatura była forum, w którym toczyły się najważniejsze
debaty Polaków.
Zamiast więc pytać,
czy Polska jest skazana na zacofanie, można spytać nieco prowokująco, czy
Polska w ogóle potrzebuje modernizacji? Na pewno Polska nie jest krajem
tradycyjnym w socjologicznym sensie tego słowa. W obecnej modernizacji nie
chodzi więc o przejście od tradycyjnego do nowoczesnego społeczeństwa. Mogłoby co
najwyżej chodzić o „drugą” modernizację, tyle że trzeba ją właściwie rozumieć.
Problemem Polski była i jest „wyspowość” polskości, a tym samym nowoczesności, nie
konflikt polskości i nowoczesności; problemem jest efektywność gospodarcza i
pewne cechy strukturalne polskiego społeczeństwa, powiązanie peryferii z
centrum polskości, a nie samo to centrum.
Próba czwarta
Projekt IV RP
powinien stać się nową odpowiedzią na wyzwanie modernizacyjne.
Obecnie zrywa się z
prostym przeciwstawieniem tradycji i nowoczesności, którym posługiwali się
modernizatorzy okresu transformacji. Przeciwstawienie to jest błędne z wielu
względów. Po pierwsze tradycji nie można traktować jako monolitu. W dzisiejszej
socjologii historycznej podkreśla się, że zamiast operować prostymi
dychotomiami należy badać, jak różne tradycje wpływały na tempo i kierunek
rozwoju społeczeństw i jak pozwalały reagować im na modernizacyjne wyzwanie
płynące z zewnątrz. Tradycja jest programem kulturowym – czy raczej splotem
różnych programów - danej cywilizacji czy społeczeństwa, który kieruje
procesami zmiany społecznej. Nie wydaje się, żeby polska tradycja była takim
programem, który uniemożliwia szybki rozwój. Po drugie, wiemy, że
społeczeństwa, w których tradycja osłabła, nie stają się tym samym nowoczesne,
bardziej dynamiczne i zdolne do stałego rozwoju gospodarczego. Erozja tradycji
może być nie tyle symptomem rozwoju, co upadku, kryzysu, dezintegracji[27]. Po trzecie, jest rzeczą oczywistą, że w
wielu nowoczesnych społeczeństwach nadal silne są elementy tradycji, co podważa
dawną opozycję między tradycyjnymi a nowoczesnymi społeczeństwami. Jak pisze Shmuel
Eisenstadt: „Obowiązujące sposoby zachowań zakorzenione są w przeszłości i do
pewnego stopnia odwoływanie się do przeszłości zostało uznane za
charakterystyczną cechę pewnych nowoczesnych lub modernizujących się
społeczeństw”[28]. Nawet
socjologowie, którzy - jak Anthony Giddens, Ulrich Beck czy Zygmunt Bauman –
twierdzą, że modernizacja powoduje detradycjonalizację, przyznają, że
dotychczas tradycja bynajmniej nie zniknęła i nie straciła na znaczeniu, także
dlatego, że nowoczesność nieustannie wytwarza nowe tradycje. Beck twierdzi, że
nowoczesność była dotąd tylko cząstkowa, dokonywała się co najwyżej w pewnych
sektorach lub podsystemach i udaremniała modernizację całego społeczeństwa.
Pewne sektory modernizowały się kosztem modernizacji całości.
Wspomniani
socjologowie sądzą, że dopiero obecnie - w epoce „drugiej” „refleksyjnej”
nowoczesności powstanie rzeczywiście „posttradycyjne społeczeństwo”. Jednak
żadne z dotychczasowych społeczeństw, które stanowiły wzór dla Polski wzór nie
są postnowoczesne w tym sensie. Niemcy w ogóle rozwijały się w odmiennym
kierunku – pod pewnymi względami są dzisiaj bardziej tradycyjne niż była dawna
bońska Republika Federalna - na przykład patriotyzm konstytucyjny, na który tak
często powoływano się w Polsce po 1989 roku, został w dyskursie zastąpiony
patriotyzmem w sensie dosłownym. Koncepcja „drugiej nowoczesności” jest więc
raczej lewicową utopią niż czymś, co występuje w rzeczywistości. Modernizacja
postąpiła zapewne dalej, ale również „druga”, postindustrialna nowoczesność
zachowuje elementy tradycji, reprodukuje ją i produkuje nową.
Pozytywny stosunek
do tradycji narodowej jest tym ważniejszy, że w istocie problemem Polski nie
jest zbyt silna, lecz zbyt słaba świadomość i więź narodowa. Narody „starej
Europy” są o wiele bardziej zintegrowane pod tym względem niż „nowa Europa”.
Nie można się temu dziwić zważywszy na przerwany i skomplikowany sposób, w jaki
Polacy stawali się nowoczesnym narodem. Wiele problemów transformacyjnych
społeczeństwa polskiego wynika ze słabej integracji, słabego oddziaływania
symbolicznego centrum polskości na społeczeństwo. Wprawdzie tradycyjne
symboliczne centrum polskiego społeczeństwa jest silne i wyraziste, ale jego
oddziaływanie na społeczne peryferie pozostaje słabe. Dotyczy to zarówno
oddziaływania na peryferyjne regiony, na niższe warstwy społeczne i - w jeszcze
większym stopniu - na część elit, które mają transnarodowe cele i ambicje.
Jeśli zaś chodzi o samo centrum, modernizacja polegać może na jego
przekształceniu, sublimacji, na znalezieniu nowych form wyrazu dla wzorów
polskiej kultury, a nie na jego zaniknięciu.
Nowa strategia
modernizacyjna powinna dążyć do pokonania rozdźwięku między elitą i „ludem”.
Powinna być próbą nadania innego, bardziej racjonalnego i sprawiedliwego kształtu
polskiej demokracji. Powinna wzmacniać solidarność społeczną i kłaść większy
nacisk na cele zbiorowe.
Projekt IV RP
wyrasta także z przekonania, że polskie państwo wykazuje wszystkie cechy
państwa peryferyjnego, słabego, i że należy dokonać jego wzmocnienia i sanacji,
także dlatego, by mogło ono właściwie funkcjonować w ramach Unii Europejskiej.
Państwo polskie powinno ponownie stać się państwem prowadzącym aktywną politykę
prorozwojową. Nie może się ona ograniczać tylko do zmniejszania podatków i
przyciągania zachodnich inwestorów przez utrzymywanie niskiego poziomu płac. Ta
strategia staje się tym bardziej nonsensowna, że otwarcie rynków pracy krajów
Unii powoduje, że polscy pracownicy masowo emigrują - powoli to, co miało być
jednym z największych plusów akcesji Polski do UE, staje się jednym z
największych zagrożeń społecznych, narodowych i gospodarczych.
Państwo polskie musi
tworzyć infrastrukturę - na przykładzie budowy autostrad widać, jak iluzoryczne
było przekonanie, że można tę sferę zostawić prywatnym przedsiębiorcom. Państwo
powinno także prowadzić aktywną politykę przemysłową – np. poprzez bezpośrednie
inwestycje w wybranych sektorach „high tech”, które mogłyby stać się polską
specjalnością. Dzisiaj wyraźnie widać, że przekonanie, iż bez takiej polityki,
przez samo działanie rynku, uda się dokonać skoku gospodarczej, jest iluzją.
Nie chodzi przy tym ani o ograniczenie mechanizmów rynkowych, ale o
uczestnictwo w nich i stworzenie możliwości rozwoju polskiego kapitału.
Liberalne
rozumienie wolności - zwłaszcza w
polskim wydaniu pokomunistycznym – po części hamowało modernizację Polski, bo
utrudniało podejmowanie działań zbiorowych, także przy użyciu państwa, oraz
osłabiało normatywną strukturę polskiego społeczeństwa. Dlatego tak istotne
jest nawiązanie do tradycji republikanizmu, która jest tradycją wolnościową,
ale wyrażającą inne niż liberalne rozumienie wolności. Nie chodzi o podważenie
lub ograniczenie podstawowych wolności – wielkiego osiągnięcia nowoczesności -
lecz krytykę ich zgoła niekoniecznych interpretacji i reakcję na związane z nimi
negatywne konsekwencje dla życia politycznego i społecznego. Ogólne ożywienie
zainteresowania republikanizmem wynika z niezadowolenia z pluralizmu grup
interesów oraz ekonomicznego modelu polityki i w ogóle dominacji ekonomii nad
polityką – tym bardziej może być on użyteczny w Polsce.
Ogólna konkluzja
wynikająca z dotychczasowych doświadczeń brzmi zaś następująco: należy zmodernizować
strategię modernizacyjną, uwolnić ją od dogmatów mających korzenie zarówno w
dawnych historycznych kompleksach, jak i postkomunistycznej mentalności, i
dostosować do rzeczywistych polskich potrzeb i interesów. Tylko wtedy
znajdziemy się tam, gdzie jest nasze właściwe miejsce – w centrum Europy jako
jeden z jej największych narodów.
|