Wszechstronna
edukacja to dobra polska tradycja. Współczesny świat jest skomplikowany i
poruszanie się w nim wymaga zrozumienia zachodzących w nim procesów. Zmieniają
się państwa narodowe, dynamicznie rozwijają się nauki przyrodnicze, kapitalizm
nigdy nie był tak potężny. Ale wielka zachodnia tradycja zapytywania o to, kim jest
człowiek – zawarta w filozofii, literaturze i sztuce – nie straciła swojej
aktualności. Młodzi Polacy budujący zamożność swojej Ojczyzny powinni rozumieć,
skąd wziął się świat, w którym żyją, ale także powinni pamiętać, że cywilizacje
wyniszczone duchowo upadają mimo swego bogactwa materialnego. Świadomości tej
sprzyja zachowanie równowagi między edukowaniem młodzieży w zakresie nauk
przyrodniczych i ścisłych oraz humanistycznych.
Ojczyzna a jednostka
Szkoła
jest zwierciadłem, w którym odbija się przeszłość społeczeństwa, które ją
stworzyło. Jednocześnie zwierciadło to pokazuje przyszłość społeczeństwa –
będzie ona taka, jak uczniowie, którzy się w tej szkole uczą.
Polskie
społeczeństwo przeszło w ostatnich dwóch dziesięcioleciach wielkie zmiany.
Paradoksalnie jednak polska szkoła nie zmieniła się tak bardzo. Może to oznaczać
albo jej archaiczność, albo wręcz przeciwnie – szczególną zdolność przewidywania
jej konstruktorów. Aby ocenić, która z tych ocen jest bliższa rzeczywistości,
powinniśmy uwzględnić zarówno wzory edukacyjne obowiązujące w Polsce w
przeszłości, jak i trendy obecnie panujące w edukacji światowej.
Jeśli
chodzi o porównanie z przedwojenną tradycją gimnazjalną, natychmiast zauważymy,
że zmieniły się priorytety i rozumienie celów edukacyjnych. W przedwojennych
dokumentach znajdziemy zdania, z którymi i dziś trudno byłoby się nie zgodzić,
np.: „zadaniem szkoły średniej jest rozwijanie fizycznych, intelektualnych i
moralnych sił młodzieży. Wszelkie inne cele, jak przygotowanie do studiów
wyższych, nie mogą mieć wpływu na rodzaj programów i metod nauczania w szkole
średniej. Cele te mogą o tyle tylko być przez nią podejmowane, o ile nie utrudniają
osiągnięcia głównego celu, którym jest rozbudzenie intelektualnych zamiłowań,
uzdolnienie do samodzielnej pracy i wszechstronny rozwój duchowy”.
Przedwojenna szkoła była jednak osadzona w wyraźnie innym kontekście
światopoglądowym, skoro w statutach gimnazjalnych można było otwarcie zapisać
zdania typu: „uczeń winien dążyć do wyrobienia religijnego, urabiać należycie
swój charakter, zdobywać wiedzę i pogłębiać w sobie poczucie więzi
społeczno-obywatelskiej. […] W szczególności uczeń powinien: a) dążyć do
samodzielnego poznawania wartości rozwijających jego umysł, charakter i
uczucia; b) hartować swoją wolę i umacniać ciało, aby stać się zdolnym do
znoszenia trudów i niewygód, być zaradnym w życiu i wytrwale dążyć do
osiągnięcia stawianych sobie celów […]”.
Jest to wizja człowieka, której raczej nie
znajdziemy w dzisiejszej pedagogice, z pewnością zaś język cnót, urabiania i
hartowania nie jest obecnie nadmiernie popularny. Nawet jeśli prywatnie
zgadzalibyśmy się z taką koncepcją człowieka, to zasada świeckości państwa i
jej interpretacja dokonywana przez intelektualne elity społeczeństwa raczej nie
pozwoli nam na jej instytucjonalizację. Ten model wychowania jest dziś w
cywilizacyjnej defensywie, ponieważ uznaje się go w kulturze zachodniej za moralnie
podejrzany, nazbyt opresyjny wobec autonomicznej moralnie jednostki. Nie ma
zapewne w tym nic złego, jeśli tego rodzaju obiekcje są wyrażane jako
stanowisko innej, alternatywnej teorii moralnej. Jednak źle dzieje się wtedy,
kiedy taki wyraźnie odmienny światopogląd ukrywa się za parawanem obiektywnej
naukowości. W dzisiejszym świecie – nazywanym często światem ponowoczesnym –
problem aksjologicznego osadzenia edukacji jest szczególnie złożony. Dokonując
przeglądu ideologii wychowania, dostrzeżemy, że jest ich bardzo wiele.
Najbardziej charakterystyczne jest to, że żadna z tych koncepcji wychowania nie
ma dziś uprzywilejowanego statusu prawdziwości, lecz wszystkie otrzymują miano
właśnie „ideologii”, które ma podkreślać równe pretensje każdej z nich do
słuszności.
W tej sytuacji to, jaki model wychowania
uznamy za obowiązujący w naszym społeczeństwie, staje się przedmiotem sporu
politycznego, a rozstrzygnięcie wyłania się właśnie na mocy mechanizmu
politycznego i społecznego kompromisu. Oznacza to jednak także, że szczególnie w
społeczeństwie, w którym zachodzą duże zmiany materialne i światopoglądowe,
spory o wychowanie mogą się zaostrzyć.
Mówię o tym dlatego, że to, co będziemy
rozumieć pod słusznym hasłem „wszechstronnego rozwoju” lub „zrównoważonej edukacji”,
może się różnić w zależności od światopoglądowego podłoża, na którym oprzemy nasze
rozumienie. Oznacza to także, że kierując swoją uwagę na doświadczenia
zagraniczne, nie możemy bezrefleksyjnie dokonywać prostych analogii i
przeniesień. Właśnie w wyniku radykalnych sporów światopoglądowych czy nawet
wojen kulturowych do zachodniej szkoły wkroczyły koncepcje bardzo odmienne od
tych, które my uznalibyśmy za właściwe. Szkoły (szczególnie) zachodnie wpisują
się w różnorodne modele wychowania. Kształt tych modeli zależy często od tego,
czy tamtejsze społeczeństwa uznały, że w edukację należy wpisać jeden konkretny
– najczęściej tzw. postępowy (np. liberalny, wielokulturowy) – model
wychowawczy, czy też, że należy pozostawić światopogląd w gestii rodziców,
ograniczając zadania szkoły do przekazywania wiedzy i kształtowania sprawności
fizycznej.
Piszę o tym także po to, by podkreślić, że
takie treści wychowawcze, jak patriotyzm, znajomość historii ojczystej, a także
dobór kanonu lektur tylko pozornie są moralnie oczywiste. Należy pamiętać, że
ich treść i forma przekazu wychowawczego niekoniecznie musi zależeć od czysto
fachowych kompetencji, ponieważ fachowcy sami mają poglądy, nie zawsze zgodne z
poglądami większości społeczeństwa. Z tego powodu polska szkoła musi być
przedmiotem stałej uwagi nie tylko władz oświatowych, ale przede wszystkim rodziców.
Pierwszym zatem elementem równowagi w
polskiej edukacji powinna być zasada równowagi między potrzebami wspólnoty
narodowej a prywatnymi potrzebami poszczególnych jej członków.
Jest to o tyle ważne, że Polskę w
najbliższych latach czeka zapewne dynamiczny wzrost liczby uczniów, którzy nie
wychowywali się w polskim społeczeństwie. Będą to z jednej strony dzieci
Polaków, którzy powrócili do Polski z emigracji. Ich edukacja odbywała się w
zachodnich – najczęściej anglosaskich – szkołach, w których obowiązują zupełnie
inne standardy tego, co stosowne, słuszne czy tolerowalne. Z drugiej strony
będą to dzieci obcokrajowców, którzy postanowili osiedlić się w Polsce – ludzi
urodzonych w Europie Zachodniej, Azji lub Afryce. Skoro się na to zdecydowali,
muszą rozumieć, że ich dzieci będą podlegać edukacji odzwierciedlającej
światopogląd polskiego społeczeństwa.
Człowiek i nauki przyrodnicze
Takie
postawienie sprawy nie oznacza deprecjonowania przedmiotów przyrodniczych.
Należy jednak zdać sobie sprawę, że stosunek humanistyki do przyrodoznawstwa
jest kolejną osią sporu w cywilizacji zachodniej epoki nowoczesności – zaraz po
kwestii relacji wspólnota – jednostka.
Na początku XIX wieku hrabia Louis de
Bonald, wybitny konserwatywny myśliciel, wielki krytyk rewolucji francuskiej
żałował bardzo odejścia w przeszłość czasów, gdy literatura pozostawała w takim
stosunku do nauki jak forma do treści. Uważał on, że gwałtowne rozchodzenie się
dróg nauk i literatury – jako dwóch różnych sposobów patrzenia na świat – jest
symptomem dekadencji. Według niego, jeśli wcześniej istnieli uczeni bez
wyczucia formy, to nowocześni intelektualiści, przeceniając formę, chcieli
ukryć w ten sposób brak treści. Mówił on o nich, że są litterateur sans
veritable science
– literatami bez prawdziwej nauki. Pod wpływem tych intelektualistów,
dominujących w życiu publicznym, a pozbawionych prawdziwej wiedzy, nauki
przyrodnicze na czele z matematyką stają się głównymi dyscyplinami
nowoczesności. „Właśnie to, że, jak pokazali Pascal i Leibniz, można je także
uprawiać, używając maszyn, czyni je naukami niższej rangi w stosunku do
teologii i moralności, prawoznawstwa, polityki i historii, które wymagają mowy,
i dlatego zawsze pozostają naukami ludzkimi”.
De Bonald uważał, że istnieją różnorodne
dowody przewagi nauk moralnych nad przyrodoznawstwem. Po pierwsze, ideologia
postępu, którą upowszechniają nauki przyrodnicze - a dziś powiedzielibyśmy raczej,
która żywi się tymi naukami - to chimera: w gruncie rzeczy od praczasów
człowiek kieruje się tymi samymi zasadami, z reguły też uczeni nie dostarczają
niczego więcej, jak tylko wyjaśnienia popularnych praktyk. Po drugie, uważał,
że najważniejszym problemem jest nie tyle przecenianie przyrodoznawstwa, co sytuacja,
gdy państwo przyswaja tę zawyżoną ocenę i wyprowadza z niej podstawowe zasady
swej polityki wychowawczej. Szczególnie szkodliwe, jego zdaniem, było to, że
wyobrażenia o prawdzie i pożytku, o dokładności i solidności w nowoczesnym
społeczeństwie zwykło się wiązać wyłącznie z naukami przyrodniczymi. Po trzecie
zaś, nauki przyrodnicze potrzebują do swego usprawiedliwienia wiary w postęp.
Jeśli zostanie ona zdemaskowana, hierarchia powróci do dawnego, naturalnego, według
de Bonalda, stanu. „W naukach moralnych bowiem chodzi o to, by znaleźć nowe i
stosowne do czasu formy dla dawnych, ponadczasowych prawd. Jest to tym
ważniejsze, że nauki moralne muszą pomagać człowiekowi w zdobywaniu
moralno-obyczajowej orientacji w czasach, kiedy to prawdy religii objawionej
tracą na sile wskutek oświecenia, a ich wiążący charakter jest coraz silniej
kwestionowany”.
Możemy uznać, że hrabia de Bonald był tylko
reakcjonistycznym arystokratą i że jego opis konsekwencji cywilizacyjnych
oświecenia był manifestacją jego rojalizmu i katolicyzmu. Ale sprawa nie będzie
już taka prosta, kiedy uświadomimy sobie, że na jego broszury często
entuzjastycznie powoływał się jego intelektualny sojusznik Balzac, który z
kolei budził podziw Marksa i Engelsa. Okazuje się bowiem, że krytyka „małego
ducha” (petit esprit) epoki nowoczesnej i lament nad utratą cnót dawnych
czasów wypływały z głębokiego zrozumienia przez francuskiego konserwatystę
tego, że człowiek i kultura nie są tak prostymi bytami, jakimi chciało je
widzieć naiwne oświecenie.
Ukaże się to nam jasno wówczas, gdy
przeniesiemy się do roku 1959, kiedy to znany wówczas angielski pisarz i niedoszły
fizyk sir Clyde Percy Snow opublikował słynny esej „Dwie kultury i rewolucja
naukowa”.
Ostrzegałon w nim, że przepaść między – jak to wówczas określił – literackimi
intelektualistami a naukowymi fizykami systematycznie się powiększa wraz z
coraz większą specjalizacją i złożonością nauk. Co więcej, ta przepaść będzie
się nadal powiększać, a przerzucenie nad nią mostu będzie wkrótce niemożliwe.
Mimo że ta groźba jest realna i poważna, Snow wykazał się raczej nadmierną
lekkomyślnością, przechodząc gładko od reform edukacji w Anglii do wojny
nuklearnej, przeludnienia i podziału na kraje biedne i bogate. W opinii C. P.
Snowa państwem, które szczególnie dobrze radziło sobie z łagodzeniem rozdźwięku
między humanistyką a nauką, ponieważ posiadało „głębsze zrozumienie rewolucji
naukowej”, był... Związek Radziecki. Przypominam dziś o tej mało znanej w Polsce
książeczce, ponieważ do tej pory jest to praca w anglofońskim świecie bardzo
wpływowa i w ostatnich latach organizuje się bardzo duże seminaria poświęcone
problemowi, który poruszył Snow.
Esej Snowa jest świadectwem bardzo
znamiennego zaślepienia postępem nauk przyrodniczych, często cechującego
naiwnie komunizujących pozytywistów. Snow bowiem szybko utożsamia literatów z
„tradycyjną kulturą” i wyczuwa w niej posmak nienaukowości, a nawet
antynaukowości. Jednak to, co Snow nazwał „tradycyjną kulturą”, okazuje się de
facto jedyną kulturą, jaką mamy. Co więcej, jeśli mielibyśmy być
konsekwentni, to do tej tradycyjnej kultury musielibyśmy zaliczyć cały panteon
ojców zachodniej nauki – od Arystotelesa i Euklidesa przez Kopernika i
Galileusza po Kartezjusza i Newtona. Jak zatem mogłoby w ogóle dojść do
powstania nauki?
I nagle okazuje się, że to, przed czym przestrzegał
w proroczych słowach de Bonald, ziściło się. Snow pisze, że „kultura” nauki
zawiera wiele argumentów zazwyczaj dużo bardziej rygorystycznych i prawie
zawsze na wyższym poziomie pojęciowym niż argumenty literatów. Naukowcy mają
wyczucie przyszłości, z czego można wyciągnąć wniosek, że literaci to wstecznicy.
Co więcej, literaci (np. wielcy poeci W. B. Yeats czy Ezra Pound) uprawiają
„politykę tradycyjnej kultury”, która „tak bardzo przybliżyła Auschwitz”. Snow
uważa, że standard życia społeczeństwa stanowi ostateczne, a zatem jedyne
kryterium „dobrego życia” – nauka jest środkiem podwyższania standardu życia, ergo
nauka jest arbitrem wartości. Kultura – literacka, artystyczna kultura –
jest tylko patyną lub glossą dodaną do substancji materialnego dobrobytu.
Sławna i wpływowa książeczka Snowa okazuje
się zatem manifestem naiwnego pozytywizmu. Hrabia de Bonald, przestrzegający
przed zapoznaniem właściwej roli nauk moralnych, miał rację o tyle, o ile Snow
– było nie było, znany literat – jest właśnie przykładem niedouczonego
intelektualisty, chcącego w imię ideologii postępu zastąpić traktaty moralne
książkami biologów. Tymczasem to, co Snow nazwał „kulturą nauki”, nie jest
żadną kulturą. Nauki przyrodnicze nie traktują bowiem o człowieku, ale o tym,
co go otacza. Nauki – o tyle, o ile stanowią podstawę techniki – pozwalają
człowiekowi manipulować jego otoczeniem, zawsze kosztem zamiany przyrody w zasób
wykorzystywany do ludzkich celów. Ale nauki nigdy nie stwierdzą, co jest dobrym
albo złym celem, ponieważ nie mogą być źródłem wiedzy moralnej. Wręcz odwrotnie
– wciąż pomnażają moralne dylematy. To raczej dzieła Platona, św. Augustyna,
Szekspira, Pascala, Dostojewskiego czy Miłosza pozwalają nam wejrzeć w ludzką
duszę – ich lektura jest równoznaczna ze zdobywaniem samowiedzy.
To samo dotyczy religii. Jak zauważył
kilkadziesiąt lat temu William Buckley w słynnej książce Bóg i człowiek w
Yale. Przesądy „akademickiej wolności”, świat opisywany przez nauki
przyrodnicze staje się coraz bardziej rozdrobniony, a jedyną siłą, która umiała
go dotąd utrzymać w unifikującej ramie, była religia. Książka Buckleya jest
lamentem nad rozpadem religijnego spoiwa kultury na amerykańskim uniwersytecie
lat 50. – choć dziś jest chyba prawdziwsza niż wówczas. Buckley oskarża
liberalnych profesorów, którzy w imię nauki i postępu niszczą religijne
przekonania studentów. Religia tymczasem przede wszystkim mówi nam, kim jest
człowiek i jakie są jego obowiązki, przez pryzmat jego stosunku do Boga. I
nawet jeśli nie jesteśmy osobami wierzącymi, to bez zrozumienia, na czym polega
chrześcijaństwo, nie zrozumiemy, czym jest w zachodniej, a zwłaszcza w polskiej
kulturze wolność i godność człowieka.
Głośna i do tej pory cytowana przez
naukowców w popularnych wykładach książeczka Snowa sprowokowała F. R. Leavisa do
bardzo ostrej, wręcz obraźliwej reakcji, co skończyło się środowiskowym
skandalem. Ale ten spór „człowieka od public relations nauki” z obrońcą
europejskiej tradycji był tylko kolejnym rozdziałem długiej wojny oświecenia z
antyoświeceniem, której wcześniejsze rozdziały pisali Jonathan Swift w Podróżach
Guliwera, na początku XIX wieku utylitarystyczny filozof Jeremy Bentham i
wielki romantyczny poeta Samuel Colleridge, a w Polsce Jędrzej Śniadecki i Adam
Mickiewicz, następnie zaś w latach 80. XIX wieku we wspaniałej polemice wybitny
przyrodnik T. H. Huxley i poeta Matthew Arnold. Huxley domagał się umieszczenia
darwinowskich nauk przyrodniczych w centrum edukacji, by zwalczyć „średniowieczne”
zabobony o pochodzeniu człowieka, natomiast Arnold przestrzegał, że nauki,
dostarczając nam jedynie znajomości faktów, zajmują umysł, ale nigdy nie
zdołają ukształtować ludzkich emocji i zmysłu piękna, ponieważ może to zrobić
tylko wykształcona przez wieki kultura. Arnold pisał wówczas w eseju „Literatura
i nauka”: „Jeśli doświadczalnie stwierdzimy, że dyskurs o człowieku ma
niezaprzeczalną moc angażowania emocji, to doniosłość tego dyskursu w edukacji
człowieka staje się nie mniejsza, ale większa w proporcji do sukcesu
nowoczesnej nauki w wykorzenianiu tego, co nazywa ona «średniowiecznym
myśleniem»”.
Ten wielki spór o miejsce i stosunek nauk
przyrodniczych do wiedzy o człowieku, o koszty i zyski nauczania obu tych
dziedzin, stał się elementem historii naszej kultury. Jest on przy tym nie
tylko ciekawym artefaktem historycznym, lecz także koniecznym elementem
objaśnienia świata, w którym żyjemy. Bo spór ten trwa i jest jedną z najżywszych
polemik w naszej cywilizacji, choć jego strony nie są dziś już takie same.
Irracjonalizm
i sceptycyzm
Innym
niebezpieczeństwem, obok nadmiernej, naiwnej wiary w naukę, jest dziś
narastająca fala irracjonalizmu i sceptycyzmu wobec jej osiągnięć. W ostatnich
dziesięcioleciach, w wyniku dalszych skutków procesu, którego początki uchwycił
Buckley, tradycyjna humanistyka cofała się przed naporem nowych studiów
kulturowych, kwestionujących obowiązujący kanon arcydzieł. Co więcej, obiektem
ataku stała się nawet sama nauka, która – według wpływowych akademickich
relatywistów – ma być tylko jednym z wielu równoprawnych dyskursów obok np.
mitów i legend, prawa natury zaś nie są odkrywane, ale są społecznymi
konstrukcjami tworzącymi system dominacji białych nad kolorowymi lub mężczyzn
nad kobietami. Swoistą reakcją i zemstą świata naukowego był esej, który fizyk
matematyczny Alan Sokal z Uniwersytetu Nowojorskiego opublikował w 1994 roku w
czasopiśmie redagowanym przez znanych postmodernistów – Frederica Jamesona i
Stanleya Fisha. Sokal spreparował absurdalny tekst o rzekomych powinowactwach
współczesnej fizyki i modnych studiów literackich, opatrzył go olbrzymią
bibliografią, redakcja zaś bezkrytycznie zaakceptowała tekst i opublikowała go.
Następnie Sokal ujawnił, że tekst był mistyfikacją – co oczywiście wywołało
pomruki oburzenia. Należy podkreślić, że Sokal nie atakował ludzi, którzy mają
dystans do twierdzeń nauki wynikający z motywacji religijnych.
Ta historia pokazuje, że istnieje dziś
bardzo silna – w dużej mierze globalna – tendencja do upolityczniania nauki i
kwestionowania obiektywnego statusu jej osiągnięć, żerująca na miernym poziomie
wiedzy przyrodniczej społeczeństwa. Jest to przy tym trend bardzo
niebezpieczny, opanował on bowiem najlepsze uczelnie świata. To, czy jego
ekspansja w Polsce będzie się dokonywać równie szybko jak na Zachodzie, zależy
zarówno od poziomu nauczania przedmiotów przyrodniczych, jak i od intensywności
edukacji humanistycznej. Musimy za wszelką cenę uniknąć sytuacji, w której
społeczeństwo staje bezradne wobec komunikatów o postępach wiedzy naukowej, a z
drugiej strony społeczność naukowa nie nadąża za potrzebami gospodarczymi,
ponieważ poziom edukacji szkolnej w zakresie przedmiotów ścisłych jest zbyt
niski. Bycie naukowcem czy inżynierem nie powinno być przywilejem wybrańców lub
fanatyków, ale jedną z podstawowych ścieżek kariery.
Nauka i technika są dzisiaj podstawą
dobrobytu ekonomicznego społeczeństw. Ale daję one także szanse na zostanie
współczesnym odkrywcą. Lekcje przedmiotów ścisłych muszą zatem być okazją do
przeżycia prawdziwej przygody intelektualnej. Nic nie zastąpi tu ciężkiej i
systematycznej pracy, ale na pewno jednym z pożądanych rozwiązań jest
intensywne korzystanie z dorobku tzw. ruchu trzeciej kultury, czyli publikacji popularnonaukowych
autorstwa najlepszych naukowców.
Aby zostać wybitnym badaczem, artystą czy
intelektualistą, trzeba nie tylko wyrobić w sobie systematyczność, cierpliwość
i jasność myślenia, ale przede wszystkim potrzeba wyobraźni. Szkoła ma w tym
zakresie wielką prace do wykonania – ma sprawić, by uczeń posiadł te
umiejętności, a wyobraźnię ma kształtować przez umiejętne równoważenie wiedzy
przyrodniczej i humanistycznej. Stosunek człowieka do przyrody nie może być
wyjaśniony bez dobrego zrozumienia, czym jest przyroda i nauki o niej, a także
bez dobrego zrozumienia, kim jest człowiek i nauki o nim. Nauka nie może
zastąpić religii i głębokiej kultury, a kultura i sztuka nie powinny być
wrogami nauki.
Szlachetny wypoczynek
Dziedziną,
która w polskiej edukacji jest traktowana po macoszemu, jest edukacja
artystyczna. Sztuki piękne i muzyka są bardzo często lekceważone, ponieważ
wydają się mało praktyczne i trudno dzięki nim zostać człowiekiem zamożnym. A
jednak ich rola w życiu człowieka jest niebagatelna. To właśnie bycie
wyedukowanym w sztukach pozwala człowiekowi spędzać pożytecznie czas wolny.
Dzięki odbywającemu się w szkole obcowaniu
z malarstwem czy rzeźbą, zajmowanie się sztuką przestaje być snobizmem, a staje
się przyjemnością. Nie polega ono wówczas na automatycznym wielbieniu tego, co
niezrozumiałe, ale na krytycznej ocenie zamierzenia artystycznego. Również
przestrzeń publiczna może się przerodzić z pola radosnej twórczości
administratorów i deweloperów w przestrzeń otwartą dla ambitnych i wizjonerskich
projektów architektonicznych i urbanistycznych, które staną się trwałymi
pomnikami świetności naszych czasów, a nie powodem do zbiorowego wstydu.
Należy stwierdzić z przykrością, że także ogólny
poziom umiejętności muzycznych w Polsce systematycznie się obniża. Do niedawna
podstawowymi miejscami nauki śpiewu były kościół, szkoła i wojsko. Dziś o
edukacji muzycznej stanowią najczęściej popularne stacje muzyczne, serwujące
produkt bardzo mało ambitny. Młodzi Polacy w przeważającej większości nie mają
wykształconego słuchu muzycznego i nie umieją śpiewać. Polskie szkoły powinny
oferować szerokie programy edukacji muzycznej, zarówno historycznej, jak i
praktycznej, a czymś powszechnym powinny się stać chóry i orkiestry.
Do łask powinny także wrócić konkursy
malarskie, recytatorskie czy szkolne teatry. Dzięki takim przedsięwzięciom
absolwenci polskich szkół nauczą się obcować czynnie z wielkimi dziełami
kultury. Umiejętność przełamywania wstydu, który łączy się z udziałem w takich
przedsięwzięciach, stanowi niebagatelną korzyść na całe późniejsze życie.
Sprawa dowartościowania sztuk pięknych w
szkole wiąże się bezpośrednio także z pewnym ważnym, a chyba mało dzisiaj docenianym
problemem. Jest to warunek powstania i trwania ciekawej i bogatej kultury popularnej,
która – jak to bywało w przeszłości – może być pasem transmisyjnym dla wytworów
kultury wysokiej. Tymczasem dzisiaj, niestety, największym zagrożeniem dla
charakterów młodych ludzi, źródłem zgorszenia i bezguścia jest właśnie
komercyjna kultura popularna, na którą po prostu istnieje popyt. Bez dobrej
edukacji w sztukach młodzi ludzie w Polsce będą nadal bezmyślnie konsumować
pełne wulgarnej erotyki i tandetnej hedonistycznej filozofii hip-techno-pomyje.
A przecież erotyka, będąca odwiecznym przedmiotem dzieł artystycznych, może być
przedstawiana na wiele różnych i szlachetnych sposobów i niekoniecznie musi się
ograniczać się dekadenckiego kultu doznań i bodźców. Naprawdę, to, co zakryte,
nie musi być mniej atrakcyjne, niż to, co odsłonięte.
Trzecim zatem wymiarem równowagi w polskiej
edukacji musi być równowaga między zdobywaniem wiedzy a praktycznym obcowaniem
ze sztuką i muzyką.
Wiedza i działanie społeczne
Jednak
to nie sztuki piękne są w dzisiejszej szkole dziedziną najbardziej zaniedbaną.
Jest nią zaangażowanie społeczne. Należy powiedzieć wprost, że postawami, które
zaczynają dominować w młodym pokoleniu, są asekuranctwo, oportunizm i cynizm. W
pewnym sensie nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ te cechy są w dużej mierze
odbiciem naszego życia publicznego i najnowszej historii. Skoro ludźmi sukcesu
od wielu dziesięcioleci są ci, którzy wyróżniają się „siłą przebicia” – tą
swoistą cnotą nihilizmu – a ludzie solidarni i bezinteresowni najczęściej są zapomniani,
nie możemy się dziwić, że młodzi ludzie, którzy dzisiaj w sposób dotąd
niespotykany są nastawieni na tzw. karierę i życiowy sukces, powielają
sprawdzone wzory. W tym sensie postawy nowych pokoleń Polaków są odbiciem
naszego cynizmu i wnioskiem z naszej bezradności.
Tym
zatem, czego nowe pokolenia Polaków potrzebują najbardziej, są wzory dobrego
społecznego zaangażowania, które powinni im dawać w pierwszym rzędzie ich
nauczyciele. Tymczasem, jak wskazują badania, poziom aktywności społecznej
wśród nauczycieli jest jednym z najniższych w całym społeczeństwie. Polska
szkoła jest szkołą samorządową, niestety, jedynie od strony finansowej. Dzisiaj
zarówno uczniowie, jak i ich nauczyciele potrzebują intensywnych programów
aktywizacji obywatelskiej. Obowiązkowe (niestety) praktyki i wolontariaty w
organizacjach pozarządowych, takich jak hospicja, ośrodki pomocy uzależnionym,
fundacje charytatywne czy domy kultury, a także organizowanie festiwali
kulturalnych, dni ekologii, rocznic patriotycznych czy osiedlowych klubów
sportowych powinno być normalną częścią pracy szkoły zarówno w jej murach, jak
i przede wszystkim poza jej budynkiem.
Zarówno
polski uczeń, jak i jego nauczyciel muszą się nauczyć być ludźmi publicznymi. A
to oznacza nabycie umiejętności przywódczych, opanowanie sztuki komunikowania się
i dochodzenia do kompromisu. Dlatego czwartym elementem zbalansowanej edukacji
w naszej szkole musi być równowaga między jej pracą dla pożytku prywatnego a
budowaniem społecznego zaufania.
Pamięć, rozumienie i wyobraźnia
Polska
szkoła musi uczyć rozumienia świata. Aby tego dokonać, musi istnieć równowaga
między znajomością tradycji a twórczym jej przetwarzaniem oraz między wiedzą o
przyrodzie a innowacyjnym używaniem tej wiedzy do rozwiązywania problemów
praktycznych.
Języki klasyczne – tak dzisiaj wyśmiewane –
wzbogacają nas pojęciowo, ułatwiają naukę języków nowożytnych, a przede
wszystkim otwierają przed nami wielką przeszłość naszej kultury w jej
bezpośredniości, z której możemy czerpać odpowiedzi na pytania, co znaczy być
człowiekiem. Potrzeba nauki współczesnych języków obcych na szczęście nie
wymaga dziś wyjaśniania. Matematyka i logika także są językami – są to języki,
którymi mówi do nas przyroda. Nauka jest rozwiązywaniem łamigłówek
formułowanych w tych językach i jednocześnie wielkim wysiłkiem wyobraźni. Po
to, by – jak mówił Galileusz – móc czytać wielką księgę świata ze zrozumieniem.
Polska szkoła powinna dawać uczniom
możliwość dość swobodnego wyboru między tymi językami. Tak, by wiedza nie była
przymusem, a rozwój młodego człowieka nie był bezmyślny i automatyczny. Kiedy skłonimy
uczniów do odpowiedzialnego wybierania, a nauczycieli do jednoczesnej z nimi kooperacji
i konkurowania między sobą, wyjdzie to Polsce na dobre. Dlatego tak wielką wagę
będzie mieć w przyszłości wzajemne uczenie się zarówno uczniów, jak i nauczycieli,
praca w zespołach oraz umiejętność jednoczesnego nauczania i odsłaniania kulis tej
sztuki. Bowiem wszystkich tych treści i umiejętności nie da się przekazać w
postaci ciągu zajęć lekcyjnych – konieczne jest współdziałanie i koordynacja
pracy wszystkich nauczycieli. Świat nie składa się bowiem z oddzielnych
szufladek, a życie nie polega na recytowaniu gotowych formułek.
Rozumienie jest w takim samym stopniu
myśleniem, jak i działaniem. Praca pamięci i praca inteligencji, praca rozumu i
praca ciała, praca dla siebie i praca dla innych – na tym jest zbudowana trudna
sztuka utrzymywania równowagi.
|