Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Stanisławowi Tarnowskiemu
Stanisław Tarnowski - Porcje

Strona poświęcona Stanisławowi Tarnowskiemu
.: Data publikacji 30-Lis-1999 :: Odsłon: 1391 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

Pierwodruk: "Przegląd Polski", 1874-75, II, s. 163-179

Gdyby ci kto powiedział, czytelniku miły, że dziś w ćwierć wieku po zniesieniu pańszczyzny jest jeszcze u nas coś bardzo do pańszczyzny podobnego? Roześmiałbyś się zapewne w głos z tej grubej nieznajomości naszych stosunków. Gdyby ci mówiono o uciemiężeniu ludu przez szlachtę, odwróciłbyś się z pogardą, od potwarcy i potwarzy, w przekonaniu, że słyszysz jedno z tych zwykłych kłamstw, które nienawiść i złą wiara szerzą, a na które się odpowiadać nie raczy. A gdybyś usłyszał, że w naszym kraju obywatele zamożni, ludzie "porządni" i używający szacunku drugich, że szlachta polska nati et possessionati ciągną, lichwę z chłopa, odpowiedziałbyś ostro, że to rzemiosło oszustów i mniej lub więcej zamaskowanych złodziei, którym się człowiek uczciwy, porządny, honorowy, nie bawi i nie plugawi. Otóż, z boleścią w sercu i ze sromem na czole powiadam ci, że tak jest, że cicho i pod maską wprowadza się w niektórych okolicach kraju nowy rodzaj pańszczyzny, że są dziś jeszcze krzywdy ludu ciężkie a prawie wołające o pomstę do Boga, że są obywatele, ludzie porządni, szlachta, o swój klejnot herbowy zazdrośni wielce, a czystość jego w dziwny sposób szanujący, którzy u siebie na wsi między chłopami prowadzą lichwę jak ostatni żydzi. Tak jest: a ty, który słuchasz i dowiadujesz się, wstydź się, tak jak wstydzi się ten, który te brudy odsłonić i do wiadomości podać musi.

Musi? Dlaczego? Czyż nie lepiej milczeć? Czy niewłaściwej, nieprzyzwoiciej, niezgodniej z dobrem powszechnym i z biedną czcią naszego narodu, wiedząc o nowym wstydzie lub zgorszeniu, siedzieć cicho, udawać, że się nie wie, zakrywać, żeby broń Boże na wierzch nie wyszło, żeby się nie doniosło do wiadomości pokrzywdzonych naprzód i zadawnionej ich nienawiści nie roznieciło bardziej? do wiadomości nieprzyjaciół wewnętrznych i nie stało się w ich ręku bronią przeciw wszystkiemu co polskie i co szlacheckie? do wiadomości zwłaszcza nieprzyjaciół zewnętrznych, którzy uderzą zaraz w trąby tryumfu i "parskną w śmiech szyderstwa", urągając nam i mówiąc; "otóż Polacy, oto jacy są, przecież nikt nie powie, że kłamiemy bo wszak się sami przyznali". Czynisz głupio, nieuczciwie i nie patriotycznie, bo i wewnętrzne rany jątrzysz i dobrą sławę narodu poniewierasz: trzymaj się przysłowia, i jeżeli chcesz prać nasze brudy, to pierz je w domu, między swoimi.

Ach, jeżeli kto myśli, że miło jest źle mówić o swoich, że łatwo jest zedrzeć zasłonę ze złego, które powszechnie wiadomym nie jest, że mało trzeba walki w sumieniu, mało pasowania się z samym sobą, mało gwałtu zadanego chęci i naturze, żeby się na to odważyć, ten chyba, szczęśliwy, nie zna najboleśniejszego z uczuć - wstydu; ten chyba nie wie, że zanim się mówić zacznie, trzeba pierwej dużo myśleć, że powie się zawsze mniej niż się myśli, i że nie ma goryczy przykrzejszej do spełnienia, jak o swoich źle mówić, nie ma uczucia bliższego rozpaczy: bo kto o teraźniejszości musi myśleć źle, ten o przyszłości musi myśleć smutno. Toteż wolelibyśmy zamknąć w sobie to, co wiemy i to, co z tego powodu czujemy obrzydzenia i smutku: toteż stawały nam w oczach te wszystkie skutki odkrycia, wstyd przed obcymi, radość i tryumf wrogów, zły użytek, jaki ze słów naszych zrobić mogą domowi nieprzyjaciele, i walczyliśmy długo sami z sobą, pytając, co lepiej, co pożyteczniej, co bardziej po polsku, mówić czy nie mówić?

Ależ nie mówić, to byłoby zostawić złe jakim jest, niech się krzewi i rośnie. Nie mówić, byłoby to nie próbować nawet położyć mu tamy. Nie mówić, byłoby to stać się samemu uczestnikiem złego, podobnym do tego, który rzecz skradzioną na przykład ukryć i przechować pomaga! Nie mówić, nie protestować, nie krzyczeć, wyszłoby na to, że dzieją się u nas zgorszenia i nieuczciwości straszne, a my spadliśmy już tak nisko, tak żeśmy zatracili zmysł moralny i zmysł honoru, że nikt się nie oburza i nie wstydzi, że to złe wydaje nam się rzeczą naturalną, zwyczajną! Mówić zapewne nie przyda się na wiele: nie przekona nikogo, nie powstrzyma żadnego z tych, których nie wstrzymuje sumienie i szacunek własny: ale czyż jest jaki inny środek prócz głosu, a choćby ten miał przebrzmieć bez echa na puszczy, niech się podniesie przecież, niech będzie dla winnych karą przynajmniej jeśli nie nauką, dla drugich przestrogą, uwiadomieniem co się wokoło nich dzieje, dla uczciwych wezwaniem, żeby każdy dostępnym sobie sposobem na złe radził, i protestacją, której potrzebę sumienie ich niezawodnie uczuje.

Chcemy mówić o nadużyciu nieznanym a gorszącym, które się wkradło w stosunki robocze naszego kraju (szczęściem w niektórych tylko i rzadkich okolicach) - o nadużyciu, które w tych okolicach nikogo nie dziwi i nie gorszy lub przynajmniej dziwi i gorszy za mało, o nadużyciu tak zakorzenionym i wrosłym w życie, że stało się zwyczajem, ustalonym stosunkiem, zwyczajną formą najmu i robocizny, że ma już swoje przyjęte, utarte, przez wszystkich używane nazwisko, chcemy mówić o tak zwanych "Porcjach".

Co to są Porcje? Porcje to jest właśnie lichwa, to jest krzywda i uciemiężenie chłopa, to jest nowa tylko ukryta Pańszczyzna. Oto jej bliższe wytłumaczenie:

Chłop potrzebuje pieniędzy, przychodzi do dworu prosić o pożyczkę, rzecz zwyczajna, codzienna, powszechna. Chce pożyczyć na odrobek "Na odrobek", to rozumie się u ludzi uczciwych, że kwotę pożyczoną odda robotą, licząc mu dzień roboczy po zwykłej cenie najmu, że jeżeli pożyczył dajmy na to złotych dziesięć, a dzień roboczy płaci się po pół złotego, on wyjdzie do roboty razy dwadzieścia, po czym dług jego jest spłacony, on oddał pożyczkę. W tym nie ma nic nieuczciwego, nic złego. Tak się praktykuje u ciebie, u twego sąsiada, i tu i ówdzie; i myślisz, że tak samo praktykuje się wszędzie - Wszędzie? Nie tam, gdzie są Porcje. Porcje są także pożyczką na odrobek, ale inną: w porcjach odrobek jest tylko procentem od pożyczonych chłopu pieniędzy, kapitał prócz tego stoi, zostaje, i spłaconym być musi, a procent płaci się naturalnie tak długo, jak długo kapitał oddanym nie jest w naturze.

Oto, jak się ta operacja finansowa odbywa: pożyczony kapitał ma pewną wysokość oznaczoną i stałą, której nigdy nie przechodzi. Wysokość ta w niektórych okolicach dochodzi do maksimum trzydziestu zł. reńskich, w innych, najszczęśliwszych, gdzie lud najuboższy a najem najtańszy, wynosi siedemnaście lub nawet szesnaście zł. reńskich. To jest kwota pożyczki, którą chłop bierze, i to nazywa się Porcją. Kto więc wziął taką porcję, ten obowiązany jest (i pod tym tylko warunkiem ją dostaje) do zwrotu kapitału, a prócz tego do odrabiania w procencie jednego dnia w tygodniu, aż dopóki kapitału nie spłaci. Arytmetyka wykazuje, jak wtedy stawiają się cyfry tego procentu. Jeżeli porcja wynosiła reńskich trzydzieści, a od tych trzydziestu dłużnik płaci wierzycielowi pięćdziesiąt dwa dni roboty, to gdyby dzień zarobny liczyć tylko po 25 centów (a po tej cenie liczyć można zaledwie lżejsze roboty), tedy wartość tych dni procentowych wynosiłaby trzynaście reńskich, czyli od trzydziestu reńskich kapitału chłop płaci trzynaście reńskich procentu rocznic, czyli prawie pięćdziesiąt od sta: a kapitał stoi. W tych zaś uprzywilejowanych stronach, gdzie porcja spadła na minimum, to jest na szesnaście reńskich, płaci dłużnik wierzycielowi trzynaście od szesnastu, czyli blisko sto od sta procentu! A teraz zważmy, jak się te cyfry podniosą, jeżeli zamiast dowolnej dla przykładu tylko weźmiemy cenę najmu rzeczywistą? a teraz jeszcze dodajmy, że nie zawsze chłop w ciągu jednego roku pożyczone pieniądze odda, a jeżeli odrabia procent przez lat dwa lub trzy, ile razy wziętą pożyczkę zapłaci?

Drugi znowu rodzaj zowie się "małą porcją". Ta wynosi osiem reńskich dla dorosłego, dla wyrostka lub dziewczyny pięć, a odrobkiem jednego dnia tygodniowo spłaca się już i procent i kapitał. Licząc znowu te dnie na pieniądze, wypadnie, że z trzynastu reńskich idzie w jednym razie osiem na kapitał, a pięć (czyli więcej jak pięćdziesiąt od sta) na procent; w drugim razie na kapitał pięć, na procent osiem, czyli przeszło sto pięćdziesiąt od sta.

Oto jest w krótkich słowach wytłumaczenie tego, dla większości naszego kraju niezrozumiałego terminu i tego dla większości, Bogu dzięki, niepojętego obyczaju "Porcji". Że to dla pana gospodarza wygodne, nie próbujemy przeczyć. Tanim kosztem, rozdawszy między włościan takich porcji kilkanaście, a gdy dobrze pójdzie kilkadziesiąt, ma zapewnioną znaczną część roboty. Nie potrzebuje się troszczyć ani o brak rąk ani o drogość najmu: jego dłużnicy do roboty wyjść muszą, a za robotę swoją więcej żądać nie mogą, bo się nie najmują, tylko płacą procent od pożyczonych pieniędzy; przystali na procent pięćdziesiąt i dwóch dni tygodniowo, dotrzymać muszą. Kto więc skrzętnie i roztropnie radzić sobie umie, ten łatwo uzbiera sobie w ten sposób na cały rok po kilkadziesiąt dni tygodniowo, czyli wbrew prawu, wbrew konstytucji państwa (o prawach boskich i moralnych nie mówiąc), utworzy sobie nową pańszczyznę, mniejszą od dawnej, ale w rzeczy taką samą. Bo czymże była pańszczyzna? Odrobkiem za grunt i chałupę, jak dzisiejsza porcja jest odrobkiem za pieniądze; owszem ta dawna była lepsza, moralniejsza, bo w dniach roboczych zamykała się przynajmniej całość powinności: dnie dzisiejsze są tylko dochodem od należności. A cóż na to Państwo? co rząd, który ludem wiejskim tak się długo i czule opiekował? co prawo? co sądy? Nic: państwo nie uznaje powinności poddańczych, ale uznaje obowiązek płacenia procentu od długów: rząd zniósł pańszczyznę, nadał grunta i wolność, ale przeciw obustronnie zawartej umowie, przeciw warunkom dobrowolnie przez dłużnika przyjętym nic mieć nie może, przecież musi szanować i jego wolność i prawa wierzyciela. Prawo, sądy? mogłyby wdawać się w takie sprawy, z tytułu lichwy, gdyby były u nas ustawy przeciw lichwie, ale z tytułu nadużycia, z tytułu nowej a bezprawnej pańszczyzny nie mogą, bo to nie nadużycie, nie bezprawie, nie pańszczyzna, to stosunek prawny dłużnika do wierzyciela, oparty na dobrowolnej obustronnej umowie. Otóż jak rozumny człowiek radzić sobie umie, jak znajduje sposób na patenta i konstytucje, i jak potrafi zręcznie się wywinąć, że i prawo obejdzie i z kodeksem karnym w kolizji się nie znajdzie, i od sądu żyje bezpieczny, i przecie pańszczyznę ma (bodaj małą) w państwie austriackim, choć dziś już nigdzie w Europie pańszczyzny nie ma.

I nie tu koniec jego pożytków, nie to jedyny skutek jego praktycznego rozumu. On tym sposobem nie tylko zapewnia sobie robotnika niepłatnego, który mu zawsze wyjść musi, ale (takim robotnikiem ze wszystkim obrobić by się nie mógł) i tego, którego najmuje, któremu nic nie pożyczył, oczywiście dostaje taniej. Rzecz bardzo prosta, stosunek potrzeby i ofiarowania; znaczna ilość porcji musi wpływać na cenę najmu we wsi lub nawet w okolicy. Dwór bowiem daleko mniej najmu potrzebuje; chłop zarobku potrzebuje jednakowo, więc jeżeli go mieć chce, to nie może już ceny roboty swojej układać, ale musi przyjąć taką, jaką mu nakłada dwór, zawsze pewien, że się w zupełnym braku robotnika nie znajdzie. Powstaje więc, w okolicach szczęśliwych, gdzie porcje najbardziej kwitną, istna licytacja in minus roboty, która niektórym szczególnie zapobiegliwym i sprytnym idzie tak dobrze, że w ostatnim lecie płacili po siedemnaście, a nawet i po piętnaście centów od żniwa! Jaka musi być nędza tego robotnika, który się takim warunkom poddaje, jak chłop musi potrzebować tych mizernych trochę groszy i jak musi nie wiedzieć skąd ich wziąć, jeżeliby ich dostał, zaprzedaje się na rok w niewolę? W starym testamencie, jeżeli się nie mylimy, a bodaj czy i nie w niektórych pierwotnych prawodawstwach średniowiecznych było to postanowienie, że dłużnik niewypłacalny stawał się niewolnikiem wierzyciela. Ale to tylko, jeżeli nie oddał tego, co był pożyczył; dziś to zelżało, dziś dłużnik w niewolę do wierzyciela nie idzie, tylko w procencie od swego długu przyjmuje u niego jeden dzień służenia na tydzień! Na to żeby chłop ze swoim wstrętem do obowiązkowej roboty, ze swoimi wspomnieniami pańszczyzny tak jeszcze świeżymi i żywymi, i z taką dla siebie stratą, na układy takie się godził, musi on być straszliwie biednym, musi być bardzo głodnym.

Ale jest w tym coś smutniejszego i straszniejszego jak nędza ludu, to nieludzkość sroga i nieuczciwość brudna tych, którzy z niej korzystają. Aż do tej chwili mieliśmy przecie jedno złudzenie i jedną pociechę; oto, kiedy ze wszech stron, swoi i obcy bryzgali nam w oczy uciemiężeniem ludu polskiego przez szlachtę, sumiennie, z najlepszą wiarą odpowiadaliśmy im, że kłamią, że dawnym grzechom nowe pokolenia nie winny, a same tak już nie grzeszą; że jeżeli nie z dobrej woli i poprawy to z mocy okoliczności nadużyć krzywd ludu wiejskiego już nie ma, że przynajmniej jedno źródło złego w Polsce zamknięte na zawsze, że jedna przywara skończyła się przecie i złych skutków płodzić już nie będzie - i wierzyliśmy, że kiedyś, z czasem, powoli, ale przecież kiedyś pamięć dawnych nadużyć ustanie, a brak ich sprowadzi w przyszłości pokój, zgodę, porozumienie, może i miłość wzajemną pomiędzy chłopem i szlachcicem, ubogim a bogatym. Dziś co myśleć mamy, jakiej spodziewać się przyszłości, jakiej wyglądać społecznej zgody i równowagi i jakiej politycznej siły, jak mówiąc już otwarcie i po prostu, jak przypuścić, że chłop kiedyś kochać będzie Polskę, jeżeli ten szlachcic, który ją w oczach jego reprezentuje, korzysta z jego biedy i drze z niego lichwę? A co odpowiemy Niemcom, którzy śmiejąc się z nas, mówią i piszą, że Polak wolnym być nie godzien, bo sprawiedliwym być nie umie, i że "polnische Wirthschaft" to ucisk i uciemiężenie chłopa przez szlachcica? Co odpowiemy Moskalom, którzy mówią, że oni dopiero przyjść do nas i kraj nam zabrać musieli, żeby nastał u nas porządek a społeczeństwo oparło się na ludzkich i godziwych podstawach? Oni kłamią, kiedy tak mówią, oni gorsi od nas, oni, u których człowiek zaledwie przestał być własnością drugiego człowieka, ale wszystko jedno, gdy nam tym w oczy pluną, co im odpowiemy, my uczciwi ludzie, my Polacy, my honorowy rycerski naród co mamy Porcje i cierpimy je u siebie? A naszym własnym demagogom jak nam powtórzą, co mówią zawsze, że szlachta winna, iż sprawa nasza nigdy dźwignąć się nie może, bo lud od tej sprawy odstręcza, jak zaprzeczymy? Zamkną nam usta tym jednym słowem, Porcje! Pod względem uczciwości i honoru jest to nikczemność, lichwa; pod względem ludzkości i cywilizacji jest barbarzyństwo, korzystanie z nędzy bliźniego; pod względem patriotycznym utrwalenie i rozkrzewianie społecznej nienawiści, zatem politycznej niemocy, pod każdym, zgorszenie, hańba i występek. I to wszystko popełnia się, a na nas wszystkich spada dla tego, żeby pan Napoleon Bałamucki miał tani najem! żeby w Glupisiówce nad Szujówką żniwa się prędko skończyły!

Co zaś najsmutniejsze może ze wszystkiego, to naiwna bezczelność, z jaką ci ludzie o swoich porcjach mówią, to ten brak sumienia i honoru, ta nieświadomość złego i dobrego, która sprawia, że nie domyślają się nawet, iż popełniają nieuczciwość i podłość, ta błoga spokojność, z jaką każdy z nich ma się za porządnego człowieka i dobrego Polaka. Rzecz niezawodna, a cechująca wyraźnie sofistyczną pobłażliwość ludzkiego sumienia. Gdyby któremu z tych panów pokazać prostego ulicznego lichwiarza, takiego, co młodym ludziom pożycza pieniądze na fałszywe weksle, odwróciłby się ze wzgardą, suknie by koło siebie zgarnął, żeby się czasem lichwiarz ich nie dotknął, w domu swoim kazałby go zrzucić ze schodów, rękę (z herbowym sygnetem na palcu) wolałby może uciąć niż ją do tego lichwiarza wyciągnąć, a sam robi co tamten i na włos nie jest od niego lepszy; gorszy owszem, bo chrześcijanin, bo Polak, bo szlachcic, bo powinien mieć uczucie i poszanowanie, i uczciwości i ojczyzny i własnego honoru. On tymczasem nie tylko ich nie ma, ale kiedy je u drugich napotyka dziwi się, nie rozumie, nie wierzy. "Jak to?" mówi z niedowierzaniem i z politowaniem, "czyż u was jest inaczej? u was nie ma porcji?" - "Nie ma" odpowiadasz ze złością i wstrętem - "No, ale cóż w nich złego? nie tylko nic, ale nawet jest wielkie i rzeczywiste dla chłopów dobrodziejstwo, bo ten sam chłop potrzebując koniecznie pieniędzy, gdyby ich nie dostał ode mnie poszedłby do żyda, a tam zapłaciłby procent daleko większy."

Otóż argument! otóż "verbum nobile!" że żyd zdziera więcej to ja jestem jeszcze bardzo dobry, że łaskawie trochę mniej zdzieram; że żyd bez skrupułu bierze lichwę, to ja chrześcijanin, Polak i szlachcic mogę śmiało brać ją także; że jemu to nie przynosi uszczerbku w opinii więc ujdzie i mnie! Zapewne, tylko dawniej honor rycerski, szlachecki (był czas, kiedy szlachta a rycerstwo znaczyło jedno i to samo) nie mierzył się tą samą miarą co honor lichwiarski i wekslarski, dawniej oszuści i szalbierze mieli ten przywilej, że wolno im było więcej niż ludziom porządnym i rycerskim; dawniej (co było złe) samo rzemiosło kupieckie hańbiło szlachcica, dziś (co daleko gorsze) nie hańbi go znać rzemiosło lichwiarskie, i jeżeli tak dalej pójdzie, to skończymy na tak postępowym zrównaniu, że co dawniej honor szlachecki i honor rycerski był równoznacznym, to dziś honor szlachecki zejdzie na to samo co honor lichwiarski i honor cygański.

Tego nie czują, i nie czują nawet nieludzkiej srogości takiego wyzyskiwania cudzej nędzy, a kiedy im ją wyrzucać odpowiadają z dumnym przeświadczeniem słuszności i godności własnej, że kto inaczej myśli i robi, to demagog! chłopoman! I z zimną krwią rozprawiają dalej o swoim szczęśliwym wynalazku, winszują sobie, że z jego łaski najem coraz bardziej tanieje, zazdroszczą tym szczęśliwym, u których porcja spadła na szesnaście reńskich; tym upośledzonym, którzy tak dobrego środka, gospodarskiego użyć nie umieją (bo nie wierzą, iżby ktoś nie chciał), urągają z politowaniem mówiąc "robilibyście jak my, gdybyście mogli", co ma znaczyć "gdybyście mieli nasz rozum". Owszem instytucję swoją już z natury doskonałą umieją jeszcze wydoskonalić tak, iżby się stała prawdziwym arcydziełem przezorności i praktyczności; na przykład cyfra porcji i dochodząca do trzydziestu reńskich jest za wysoka; kto wie, diabeł nie śpi, sądy czasem są tak dziwne, tak niesprawiedliwe, tak stronnicze dla chłopów, że w razie jakiejś skargi można by jeszcze mieć nieprzyjemności. Żeby tego uniknąć i raz na zawsze zabezpieczyć się od zajścia z kodeksem i sądami trzeba zredukować porcję na maksimum dwudziestu pięciu reńskich, a wtedy, gdyby nawet i zdarzyła się jaka skarga, to sprawa pójdzie przed nowo postanowione sądy dla spraw drobiazgowych, tam rozstrzygnie się jako drobiazgowa w pierwszej i jedynej instancji bez regresu, a gdyby nawet omylić miało prawdopodobieństwo, że skończy się pomyślnie, to w każdym razie skończy się prędko, cicho i z małą stratą i karą. Redukuje się więc porcja, do dwudziestu pięciu reńskich maksimum, co los ich na przyszłość zabezpieczyć ma od wszelkich złych przygód, et tout est pour le mieux dans le meilleur des mondes.

Nie przesadzamy nic, nie dodajemy, nie zmieniamy ani jednego słowa: do każdego z nich moglibyśmy zacytować nazwisko, na każde postawić świadków. I gdyby to indywidua tylko, gdyby wyjątki, gardzilibyśmy ludźmi nie martwiąc się zbytecznie rzeczą ani o niej mówiąc: ale to nie wyjątkowe fakty i indywidua niestety, to zaraza, która się szerzy, to szkaradny trąd, który się jednym od drugich udziela i zaraża całe okolice, całe powiaty, we wschodniej części naszego kraju, tak, że w niektórych wyjątkami są ludzie uczciwi, którzy w gospodarstwie swoimi porcjami pomagać sobie nie chcą. Kiedy dawno temu, przed stu laty może, książę generał Czartoryski oceniając mądrze i słusznie nasze stosunki poddańcze, mawiał z gorzką ironią, że "nie potrzebujemy Peruwiańskich kopalni złota, bo skóra chłopska to najlepsze Peru", zdawało się, że ten szyderczy wyraz odnosił się do przeszłości, do epoki, która z sejmem czteroletnim zaniknąć się miała, do Polski Saskiej, do tej dawniejszej, której poprawę przysięgał przed ołtarzem Jan Kazimierz nauczony straszną lekcją Chmielnickiego. Ale żeby dziś jeszcze, w Polsce, po wszystkich naukach historii, po Humańszczyźnie, po wszystkich powstaniach upadłych dlatego, że nie miały siły liczebnej i podstawy w ludzie, żeby w Galicji, zwłaszcza po roku czterdziestym szóstym, w tym stanie społecznego rozkładu, w jakim się ten kraj znajduje, wobec wszystkich niebezpieczeństw, jakimi nam grożą centralistyczne i świętojurskie propagandy, byli jeszcze ludzie, którzy z chłopskiej skóry ciągną zyski nieprawe, żeby jeszcze byli ludzie nie pojmujący co robią, do czego prowadzą, jak ojczyźnie służą, krzywdząc chłopa i na swoją korzyść biedę jego wyzyskując, a żeby tak robiąc, mieli się jeszcze za dobrych Polaków, to jest zaiste więcej niż zrozumieć, więcej niż wytrzymać można, to jest fakt, po którym doprawdy można by o nas, o naszym podniesieniu się z upadku, o naszej przyszłości zwątpić do reszty. I dziwić się potem, że nam chłop nie wierzy, że nas podejrzewa, że powtarza ciągle ze strachem, "panowie chcą przywrócić pańszczyznę!" Musi podejrzewać, musi nienawidzić, musi się bać, a po niektórych naturalnie sądzi wszystkich.

Jaki może być powód tego zgorszenia? Przede wszystkim ten, że ci panowie nie umieją katechizmu. Gdyby o nim choć trochę wiedzieli i pamiętali, byłoby im utkwiło w myśli, że tam na występek, który tak lekko i spokojnie popełniają, jest osobna kategoria, i tak straszna, że dreszcz przechodzi na samą jej nazwę: gdyby umieli katechizm, wiedzieliby, że tam są wyliczone grzechy wołające o pomstę do Boga, między tymi na pierwszym miejscu stoi rozmyślne zabójstwo, a po nim w bliskim sąsiedztwie następuje "uciemiężenie ubogiego i zatrzymanie zapłaty robotnikom". Między zabójstwem więc a obrzydliwością, której przez uszanowanie dla czytelnika wymienić tu nie możemy, stoją w katechizmie Porcje. Gdyby trochę więcej wiedzieli o Panu Bogu i Jego przykazaniach, byliby może słyszeli kiedy i o tym, jak On grozi tym "co lud Jego zjadają jak chleb," a doprawdy, nigdy może do nikogo nie stosowało się to słowo tak zupełnie, tak literalnie, jak do tych, co dla swego żniwa przeciążają lud pracą, lub mu tej pracy słuszną miarą nie wynagradzają, bo ci dosłownie w każdym kęsku swego chleba jedzą jego krzywdę. I sprawdza się też na nas to, co jest powiedziane, że tym, którzy daną sobie ziemią sprawiedliwie władać nie umieją, odjęte będzie panowanie a dane innym. Panowanie już dawno odjęte, a my zamiast zasługiwać na to, by nam było wrócone, władamy nieuczciwie na tych kawałkach ziemi, które nam zostały. To też wykupują nas z niej Niemcy, wykupują żydzi, wyrzucają moskale, ziemia nam z rąk uchodzi jak woda i spod nóg się usuwa, kto wie, czy nie dlatego w wielkiej części, żeśmy z niej i na niej porządnie i uczciwie żyć nie umieli.

Drugim powodem jest połączony brak rozumu i patriotyzmu. Że człowiek któryby miał trochę polskiego ducha, trochę pojęcia o ojczyźnie, trochę dbałości o jej przyszłość, trochę świadomości, że za tę przyszłość i on w swojej mierze jest odpowiedzialnym, że taki człowiek nie śmiałby odrażać ludu od siebie, a pośrednio od Polski, to jasne, dowodzić nie potrzeba. Ale u nas duch polski tak znika pomimo naszych kontuszów, pasów i wielkich kit na czapkach i wielkich frazesów w ustach, żeśmy podobni jedni do wiedeńskich elegantów, drudzy do wiedeńskich spekulantów, inni do wiedeńskich biurokratów, jeszcze inni do wiedeńskich Volksmannów, ale nie do Polaków; że nam prawie nic nie zostało tradycji, nie mówię już wielkiej tradycji tych, co ginęli z Żółkiewskim lub zwyciężali z Czarnieckim, ale tej gorszej, najgorszej tradycji czasów saskich, kiedy szlachta była ciemna i rozpojona, ale przynajmniej pieniężnie uczciwa. A co do rozumu: wierzę, że w ciągnieniu zysków nieprawych jest lichwiarski spryt i szachrajska przebiegłość, która na razie wypłacić się może pieniędzmi; ale jest i ten wzrok krótki, który na dziś tylko patrzy, a jutra dojrzeć nie może, który własnego dobra nawet rozumnie pojąć nie umie i tego nawet nie wie, że jak ziemia wyczerpana forsowną produkcją, tak człowiek wyniszczony nędzą i pracą, pożytku w końcu nie przyniesie: że ta pewność robotnika, jaką daje lichwa, jest pewnością na krótki czas tylko, i że ten robotnik przyciśnięty do ostatka pójdzie w świat z resztkami swego mienia lub z torbami, ale za porcje długo robić nie będzie.

Że ostatnim, a raczej pierwszym i największym powodem jest spadający u nas coraz niżej zmysł uczciwości i honoru, to widoczne i najsmutniejsze. Wśród wszystkich klęsk, jakie się na nas waliły i walą od roku 1863, najgorszą niezawodnie, najniebezpieczniejszą jest moralny upadek. Lichwa nas toczy, gonitwa za pieniądzem upadla, chłopiec z mlekiem pod nosem fałszuje podpis ojca na wekslu, prawnik lub kasjer sprzeniewierza powierzone sobie sumy, ludzie, za których uczciwość wczoraj byłbyś dał gardło, dziś okazują się oszustami, przeniewiercami; uczciwsi, choć się tego nie dopuszczą, nie mogą się przecież wstrzymać od giełdowych spekulacji, od których porządny człowiek winien by trzymać się z daleka, wiedząc, że się w nich powalać można: co się stało z noszą dawną rzetelnością, z naszym honorem? Moralność prywatna, stosunki rodzinne lepsze niż bywały mówią niektórzy: jeżeli tak jest, to Bogu dzięki. Ale i tu nieraz o zgorszeniu słychać, mówią na przykład, że wciągu lat ostatnich zdarzyło się parę razy, iż matki wydawały córki swoje za swoich wysłużonych kochanków i jakoś to uszło i w opinii ludzkiej nie zaszkodziło. Francja ma niby być od nas nierównie bardziej zepsutą, a jednak tam, kiedy się fakt taki zdarzy, to po długich latach jeszcze zgroza otacza dom takich ludzi, choćby skądinąd najznakomitszych, najsławniejszych i najbardziej zasłużonych, a u nas? Bezkarność! Młody człowiek, który zagranicą imię swoje tak zszarzał brudami wszelkiego rodzaju, że nigdzie pokazać się nie może, wraca spokojnie do domu, z głową do góry, tak dobry jak przedtem, dobrze przyjęty przez krewnych, witany i odwiedzany przez dawnych znajomych, którzy na ulicach Paryża lub Wiednia nigdy by w jego towarzystwie chodzić nie śmieli. To bezkarność u bogatszych, oświeceńszych, cywilizowanych. Lud znowu bałamucony, rozpojony, chciwy cudzej własności, a bezkarnością do kradzieży i rabunków ośmielony. Postępowa demokracja o ile z jej oficjalnych organów, dzienników, wnosić można, potrzebowałaby w uczciwości wiele jeszcze postępu zanim by ją za zdrową i godną uważać się dało; więc cóż zostaje? Gdzie zasób moralnej i patriotycznej jędrności i siły? W wiejskiej szlachcie zdawało się, w której niegdyś leżał środek ciężkości narodowego życia, patriotyzmu i dobrego obyczaju, a która z samego swego położenia, z rodzaju swego życia mniej od innych na pokusy narażona, łatwiej uczciwość i czystość przechować może. Ale jeżeli ta jeszcze przestanie brzydzić się brudem i zacznie brać lichwę!

Jaki na to środek? Nie ma żadnego, jeżeli go nie ma w opinii, jeżeli nasza Bezkarność wszystko jak dotąd płazem puszczać będzie. Bo prawo uznaje się w tym razie nieudolnym, nie mocnym, kodeks karny, umiejętność prawa, mówią, z zimną krwią, że na to złe środka nie mają. Dziwna bezradność? W innych krajach znalazł się jakoś ten środek niepodobny do wynalezienia. Na Węgrzech, na przykład prawo stanowi, że "wymaganie od włościan robót ręcznych lub plonów, których miara przenosi procent ustawniczy (6%), uznane jest za lichwę. Umowy takie są nieważne, a winni karani być mają grzywnami lub aresztem"[1]. Ale u nas rady na lichwę być nie może, u nas lichwiarz uwiedzie człowieka słabego do kradzieży, człowieka młodego do sfałszowania cudzego podpisu, prawo ukarze tego, co ukradł lub sfałszował weksel, ale tego co dał powód, puszcza wolno i pozwala mu dalej rzemiosło swoje prowadzić. Jak to być może, żeby na lichwę nie mógł żadną miarą znaleźć się środek skuteczny, to w nieuczonym zdrowym rozsądku zmieścić się nie może. Zdaje się, że gdyby prawo postanowiło, że ten, co fałszywy weksel akceptuje, podlega takiej karze, lub większej, dwa razy takiej jak ten, co go wystawił, to ta forma lichwy ustałaby prędko; zdaje się, że ograniczenie weksli do stosunków handlowych jedynie, położyłoby tamę tym wekslom już nie fałszowanym, ale nie mniej zgubnym, które drobną własność prowadzą prosto do ruiny, z chłopa robią żebraka, ziemię jego oddają w ręce żydowskie. Ale umiejętność prawa, ale teoria, ale najuczeńsi ludzie mówią, że na lichwę w prawie rady nie ma, ona każde prawo obejdzie. Gdyby rada była, byłby i środek najprostszy na porcje: gdyby jeden i drugi z tych, którzy je rozdają, poszedł do kryminału za lichwę, jak mu się to święcie należy, trzeci, czwarty i dziesiąty już by od systemu porcji odstąpił. Ale ja prawo, ja kodeks karny, nie znam ograniczenia lichwy, nie mam na nią środka, nie mam go więc na porcje: wy róbcie co chcecie i radźcie sobie jak możecie.

A więc niech tak będzie, radźmy sobie sami, jak możemy. Ale czy możemy? Moglibyśmy, byle byśmy tylko chcieli. Jak? postępując z lichwiarzami maskowanymi, z lichwiarzami porządnymi ludźmi, z lichwiarzami obywatelami, szlachtą, urodzonymi, herbowymi, tytułowanymi, tak jak się postępuje z prostym, zwykłym lichwiarzem ulicznym. Kto takiego przyjmuje u siebie w domu, kto mu podaje rękę, kto go uważa za równie dobrego jak sam, niech żyje w sąsiedzkiej zgodzie i przyjaźni z tym lichwiarzem wiejskim, który chłopów drze ze skóry porcjami. Ale kto siebie i dom swój szanuje tak, że nie puszcza do niego złodziei, oszustów, w ogóle ludzi trudniących się niegodziwym zarobkiem, że im nie podaje ręki, niech równie sztywnym, równie pogardliwym i surowym będzie względem swego sąsiada, jeżeli ten sąsiad tyle wart, co tamten lichwiarz i do niego podobny. Bo czyż może zasługuje on na większe względy i pobłażanie, że jest sąsiadem i szlachcicem? przeciwnie, na większą surowość, bo przecież od faktora lub maklera nikt nie żąda, żeby był uczciwym i honorowym człowiekiem. Owszem, nie być takim to jego rzemiosło, jego racja bytu, jego natura i jego prawo: a tu przeciwnie, według dawnej przypowieści "honor ma być dobytkiem, a rzemiosłem sława". Więc kto przeciw temu prawu wykracza, miałby być tym gorzej uważanym, tym surowiej karanym, im więcej od niego słusznie wymagać można. A taka surowość, kto wie czy nie okazałaby się skuteczną: bo zważać warto, że człowiek w pewnym położeniu towarzyskim nawet kiedy o prawość i czystość swego sumienia i postępowania nie dba wiele, to na pozory, na "konsyderację" zwykle jest czuły, o stosunki z ludźmi porządnymi chodzi mu bardzo. Gdyby więc, ten lub ów z jego sąsiadów, którzy mają powagę i sławę ludzi nieposzlakowanych, dał mu raz i drugi uczuć, że z powodu Porcji nie chce zostać z nim w stosunkach znajomości a przynajmniej zażyłości, to nie jeden wolałby już stratę swojej nieprawej korzyści, jak stratę ludzkiego szacunku i poniewolnie może by go na nowo odzyskał. Oto zaraz rada na Porcje, zawsze dostępna, prosta, sposób postępowania dla ludzi porządnych i poważnych nawet konieczny, środek najłatwiejszy do użycia. Przynajmniej w teorii: w praktyce byłby równie łatwym, gdyby u nas była silna i na pewnych zasadach oparta opinia. Czy jest? to rzecz niewiadoma, ale może się przecież choć w niektórych stronach, choć gdzieniegdzie pokaże.

Drugim środkiem zaradczym, także zupełnie od nas zależnym, i już niewątpliwie praktycznym, materialnym, pieniężnym, byłoby zakładanie kas pożyczkowych dla włościan. Kas pożyczkowych rozumie się uczciwych, które by pod pozorem pomocy nie zdzierały chłopa gorzej od wiejskich wierzycieli, jak to robią niektóre instytucje niby to dla dobra włościan założone, ale kas takich, w których, chłop za procentem słusznym, jeżeli być może nawet małym, mógł znaleźć tę drobną kwotę, której potrzebuje. Założenie takiej kasy nie wymaga wielkich kapitałów, i jeżeli nie każda parafia, to każda okolica własnymi siłami zdobyć by się na nią mogła. Gdyby zaś chłop wiedział, że każdej chwili w kasie takiej pieniędzy dostanie, że je dostanie uczciwie, za procentem umiarkowanym, z małym dla siebie kosztem i bez żadnych złych skutków, oczywiście pożyczałby w niej, a nie u Żyda na weksle i nie u pana obywatela na porcje: porcje ustałyby zapewne w krótkim czasie, a trudniej, ale z pomnożeniem i wzrostem kas pożyczkowych ustałyby może kiedyś weksle, przynajmniej byłoby ich mniej, i pozbylibyśmy się dwóch rzeczy bardzo złych, jednego zgorszenia i jednego niebezpieczeństwa.

Czy te środki były by dostateczne? Nie wiemy: ale podajemy pierwsze, jakie w pośpiechu przyszły nam na myśl na to głównie, żeby kto więcej nad tą sprawą pomyślał, i środki skuteczniejsze wymyślił. Bo jakichś potrzeba koniecznie: trzeba koniecznie, żeby się skończył ten wstyd, żeby to źródło złego dotąd dzięki Bogu zaledwie otwarte, zamknęło się raz na zawsze. Nie chodzi tu jedynie o względy uczciwości, ludzkości, honoru, chrześcijańskiego sumienia, nie o samą krzywdę ludu, nie o niebezpieczeństwo społecznej nienawiści i politycznej niemocy, która oczywiście wzmagać się musi z każdym dniem, dopóki my Polacy dopuszczać się będziemy takich nadużyć jak Porcje: a doprawdy względy te są tak ważne, że większych już na świecie nie znamy. Ale jest jeszcze nad to wszystko nie wzgląd wyższy, ale ból większy, to "narodu duch zatruty", którego to zatrucia Porcje są rdzawym i brudnym, jawiącym się dopiero, ale bardzo znaczącym i przerażającym znakiem. Dotychczas, we wszystkich naszych narodowych nieszczęściach krzepiła nas, utrzymywała, chroniła od rozpaczy cześć siebie samych, wiara w własną uczciwość, godziwość, szlachetność. Wierzyliśmy uporczywie, niezłomnie, święcie w dobroć i rycerską prawość polskiej natury: wiedzieliśmy, że lekka i za mało rozważna da się łatwo porwać do postępków niedorzecznych i szkodliwych, ale byliśmy pewni, że zepsuć się na długo, zepsuć do gruntu, nie może; mieliśmy ją za zdolną wszelkich pomyłek i błędów rozumu i sądu; jej dobry grunt, jej dobra wola, jej szlachetność i cześć zdawały nam się wzniesione po nad wszelką wątpliwość i patrzyliśmy w przyszłość, choć daleką, spokojnie, przekonani i pewni, że gdzie dobry grunt został, tam prędzej czy później plon się na nim urodzi. Lecz dziś, nie z powodu tych nieszczęsnych porcji tylko, ale i z ich powodu także, zapytać przychodzi, czy do takiej ufności w siebie, do takiego dla siebie samych szacunku mamy istotnie prawo? Zachwiał nim bardzo rok sześćdziesiąty trzeci, a to, co się po nim dzieje, prawa tego dotąd nie utwierdziło. W polityce niewytrawni i niedołężni jak przedtem, popełniamy błędy po błędach, pomijamy sposobne okoliczności, żałujemy poniewczasie, i tak nic zdziałać, nic spłodzić nie umiemy, że sami do siebie tracimy resztki zaufania. Nasz stan społeczny, zamiast się poprawić, jak był powinien przez te kilka lat swobody w Galicji, gorzej się tylko psuje i próchnieje. Stan ekonomiczny? Kapitalista traci mienie, a nieraz i cześć na giełdowych spekulacjach i "krachach"; właściciel ziemi, chłop czy szlachcic opędza się jak może długom wekslowym i w końcu przed nimi ustępuje; fabryki i przedsiębiorstwa przemysłowe bankrutują: na co spojrzeć, czego się tknąć, wszystko idzie jak z kamienia, wszystko się rwie, kruszy, rozsypuje. I skądże tu wziąć ufności w siebie, skąd zaczerpnąć otuchy? Ze stanu moralnego jedynie, gdyby ten był takim, jak być powinien, z miłości i poszanowania Boga, ojczyzny i honoru, z powagi i czystości domowego życia, z rzetelności i uczciwości w rzeczach pieniężnych, z tego, po czym się poznaje moralne zdrowie ludzi i społeczeństw. Niestety i tym się chlubić, i na to liczyć, i na tym nadziei podźwignięcia się oprzeć nie możemy: a jeżeli pod tym względem strasznym symptomem i odkryciem były gorszące w ostatnich latach bankructwa, przeniewierstwa, przerażająca mnogość fałszywych weksli, to od tych nie lepsze, nie mniej groźne są te nieszczęsne Porcje. W co się obrócą nadzieje uczciwych Polaków, na co się zdadzą ich prace, jeżeli nieuczciwi podkopywać je będą takimi sposobami jak Porcje? nie wiemy. Ale to wiemy, że poeta powiedział prawdę, kiedy mówił "Jeden tylko jeden cud", i że na takich drogach do tego cudu nie dojdziemy nigdy. I to wiemy także, i powtarzamy, i powtarzać będziemy aż do uprzykrzenia, że Bóg grozi surowo bardzo tym, co "lud jego zjadają jak chleb", grozi im odjęciem ziemi i przeniesieniem jej do innych, a On zwykle, czym zagrozi to dotrzyma!

[1] Sprawozdanie komisji prawniczej (7-go października 1874 L. 365) o wnioskach w przedmiocie ustanowienia stopy procentowej, i wzbronienia egzekucji procentów wyższych nad 12%.

.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,128011 sekund(y)