Jacek Kloczkowski - W poszukiwaniu silnego rządu


Dzieje polskiej myśli politycznej to nieustający spór zwolenników i przeciwników silnego rządu. Znajdował on wyraz w niezliczonych książkach i artykułach. Miał kolejne odsłony w konkretnych rozwiązaniach ustrojowych. Bywało i tak, że w braku silnej władzy jedne nurty ideowe upatrywały główne źródło niedomagań państwa, tymczasem inne w postulatach jego wzmocnienia dostrzegały wielkie zagrożenie dla wspólnoty politycznej. Im gorętszy stawał się spór i im bardziej odzwierciedlał bieżące podziały polityczne i personalne, tym mniej był konkluzywny i mniej padało rozsądnych argumentów. Pod tym względem niewiele się w Polsce zmieniło.

 

Najnowsza odsłona polskiego sporu o silną władzę jest cokolwiek groteskowa, głównie za sprawą częściowo histerycznej, częściowo cynicznej kampanii propagandowej mającej przekonać Polaków, że grożą im rządy autorytarne. Z punktu widzenia teorii politycznej zarzuty tzw. „obrońców demokracji” nie są warte najmniejszej uwagi, w obecnej sytuacji nie ma bowiem nic, co uprawniałoby do mówienia choćby o zalążkowej formie autorytaryzmu. Faktem jest jednak, że po latach dyktatury komunistycznej i braku jakiejkolwiek autentycznej samorządności, postulat silnego rządu – wysuwany przez PiS - wzbudza niekiedy mieszane uczucia a nawet niechęć. Strach przed nim jest irracjonalny, ale dość łatwo go wciąż wzbudzać. Opozycja próbuje to wykorzystać. Gra na emocjach, próbując kreować wizję, w której silna władza to nieuchronnie władza nieograniczona, wkraczająca na obszary, gdzie obywatele radzą sobie najlepiej sami, roszcząca sobie prawo do niekontrolowanego rozrostu, budująca nieefektywne struktury biurokratyczne, które tylko obciążają kieszenie podatników. Tyle tylko, że to obraz władzy III Rzeczypospolitej – za który odpowiada nie kto inny, jak większość dzisiejszej opozycji, choć się oczywiście nigdy do tego nie przyzna. Wskazane patologie nie są jednak efektem władzy silnej. Przeciwnie, dowodzą raczej jej braku.

 

Wzrost przestępczości, korupcja, paraliżująca wiele dziedzin życia biurokracja – z tym wszystkim nie poradzą sobie sami obywatele, choćby nawet działali w najlepszych organizacjach pozarządowych czy udzielali się masowo w samorządach lokalnych. Do walki z tego typu patologiami - typowymi dla kraju, który zyskał szansę normalnego rozwoju raptem kilkanaście lat temu - potrzebny jest silny rząd, pod warunkiem, że działa nie dla ochrony różnych grup interesów. Nie przypadkiem w 2005 r. silną legitymizację do rządzenia otrzymały partie najmocniej piętnujące III RP właśnie od strony dominującego w niej modelu władzy – PiS i PO. Przynajmniej teoretycznie dawało to szansę na stworzenie układu politycznego, który – by rzec patetycznie - jak taran rozbiłby stare postkomunistyczne układy i wprowadził Polskę na nowe tory rozwoju. Co z tego wyniknęło, wiadomo. Potrzeba silnej – czyli efektywnej – władzy, pozostała. Sprowadza się ją zazwyczaj do odpowiednich rozstrzygnięć ustrojowych, posiadania większości w parlamencie i cech charakterologicznych – charyzmy liderów obozu rządzącego. Czasem dorzuca się posiadanie odpowiedniego zaplecza finansowego i wpływy w mediach. Nie bez znaczenia jest także legitymowanie się odpowiednim wsparciem społecznym, wyrażanym nie tylko przy okazji wyborów. Wśród tych czynników są wskaźniki bardzo wymierne, ale one nie muszą wprost oddawać siły danego układu rządzącego. Wiadomo oczywiście, ile potrzeba głosów, by mieć większość w sejmie. Jeżeli zdobywa ją jedna partia, sprawa jest dość prosta, o ile nie szwankuje dyscyplina partyjna. Znacznie komplikuje się w układzie koalicyjnym. Trwają spory, czy koalicja PiS-u z Samoobroną i LPR otwiera czy zamyka partii Jarosława Kaczyńskiego drogę do silnego rządzenia. Jedni eksperci zwracają uwagę na wizerunkowy koszt porozumienia z ugrupowaniami przez PiS długo krytykowanymi, mającymi bardzo zły wizerunek medialny i bardzo duży elektorat negatywny. Ceną za ich wsparcie dla niektórych inicjatyw PiS-owskich są stanowiska i różne ustępstwa programowe. Są jednak i tacy komentatorzy, którzy podkreślają, że zawierając koalicję z LPR i Samoobroną, Jarosław Kaczyński ostatecznie utrwalił dominującą pozycję swojego ugrupowania i koszt tej operacji jest niewielki w porównaniu z zyskami. Sprawa jest z pewnością dyskusyjna.

 

Idei silnego rządu nie wspiera z pewnością konstytucja z 1997 r., nie dość precyzyjnie rozdzielająca moc sprawczą między premiera i prezydenta. Obecna ścisła współpraca obu ośrodków władzy jest ewenementem w krótkich dziejach polskiej demokracji po komunizmie, i w oczywisty sposób nie wynika z konstytucyjnych zapisów. Możliwość zmiany konstytucji pozostaje zresztą istotnym kryterium oceny, jak daleko w przebudowie kraju może pójść dany obóz rządzący. Potrzeba do niej znacznie większego poparcia w parlamencie niż dla zwykłej ustawy, co ma zapewnić stabilność dla fundamentów ustrojowych państwa. Twórcy konstytucji z 1997 r., hołubiący ją i uznający postulaty jej zmiany za nieodpowiedzialną uzurpację, podkreślają, jak olbrzymią rolę przy jej przygotowaniu i uchwalaniu odegrała wola porozumienia. Nie negując wagi kompromisu w polityce, warto zwrócić uwagę, że zerwanie ze złymi praktykami III RP jest utrudnione także wskutek takiego a nie innego kształtu ustawy zasadniczej, która nie jest wybitnym dokumentem ustrojowym. Nie przypadkiem też, gdy snuto wizje PO-PiS-u, właśnie możność zmiany konstytucji uznano za jeden z koronnych dowodów na przyszłą potęgę tej koalicji. Nie należy jednak również przeceniać wagi ustawy zasadniczej jako przeszkody dla silnego rządzenia. Z obecną konstytucją nie jest one łatwe, ale wciąż możliwe.

 

Także poparcie społeczne – jako czynnik niekiedy dynamicznie się zmieniający – nie daje się łatwo użyć dla oceny siły danego układu rządzącego. Kolejne rządy III RP przechodziły zresztą podobną drogę – od notowań stosunkowo przyzwoitych do złych, a często fatalnych. Tyle tylko, że sprawny rząd potrafi sobie poradzić nawet w obliczu dużych niepokojów społecznych, a złe notowania nie muszą paraliżować jego poczynań, o ile sam obóz rządzący nie ulega wewnętrznemu rozbiciu. Nasuwa się uwaga, że sprawny rząd właściwie nie powinien narzekać na poparcie – nagrodą za dobre rządzenie zdaje się być przesądzone wysokie poparcie społeczne. Niestety, nie zawsze obiektywny interes państwa jest tożsamy z subiektywnym jego postrzeganiem przez poszczególnych obywateli. Pożyteczne reformy godzą często w różne interesy grupowe. Rząd likwidujący KRUS, ograniczający radykalnie przywileje np. górnicze, robiący porządek z Kartą Nauczyciela, lustrujący gruntownie kadrę akademicką zrobiłby wiele dobrego dla Polski, ale niechybnie borykałby się z gigantyczną falą protestów.

 

Masowe protesty społeczne stanowią dobrą weryfikację tego, czy dany rząd zasadnie aspiruje do miana „silnego”. Dokonuje się ona dwutorowo. Z jednej strony, rząd nie może ulegać żądaniom, jeśli są one nierealne do spełnienia, ewidentnie zagrażają wzrostowi gospodarczemu, względnie są wyrażane w sposób urągający elementarnym zasadom porządku społecznego i łamiący prawo. Z drugiej wszakże strony, musi mieć pomysł, jak zaburzenia społeczne łagodzić, zwłaszcza, że postulaty protestujących nie są na ogół całkowicie pozbawione racjonalnych przesłanek, choć przeważnie bywają przesadzone w konkretnych propozycjach, podawanych co gorsza w formie ultimatum. Można zżymać się na opozycję, że koniunkturalnie wykorzystuje emocje społeczne i podsyca je, dążąc do eskalacji konfliktu, ale chcąc skutecznie rządzić, trzeba się wykazać umiejętnością wybrnięcia z takiej sytuacji.

 

Wpływy w mediach i zaplecze finansowe są bardzo pomocne, ale także one nie rozstrzygają o sile rządu. Gdyby miały odgrywać decydującą rolę, wówczas skazani bylibyśmy na wielokadencyjną dominację liberałów z pogranicza SLD, PO i PD. Charyzma liderów jest czynnikiem równie subiektywnym i dynamicznym, jak pozostałe wymienione, a ponadto jak mało który może ulegać medialnej manipulacji. Dla oceny możliwości silnego rządzenia jest ona kryterium raczej negatywnym. O ile charyzmatyczny lider ugrupowania rządzącego zyskuje dodatkowy atut dla przeprowadzenia swoich zamiarów, co prawda bez gwarancji powodzenia, o tyle przywódca pozbawiony charyzmy z góry jest skazany na niepowodzenie.

 

Za mało uwagi poświęca się niestety w Polsce niezwykle ważnemu warunkowi silnego rządzenia, jakim jest posiadanie odpowiedniego zaplecza eksperckiego. Co prawda, wzajemne wytykanie braków kadrowych jest stałym punktem sporów między polskimi partiami, ale pod tym względem każda z nich ma wielkie zaniedbania. Wynika stąd trudność pozyskania lub wychowania ekspertów gotowych w chwili przejęcia władzy od razu nadać swoim urzędom właściwy rytm pracy. W taki sposób braki kadrowe utrudniają realizację idei silnego – a więc efektywnego - rządu. W przypadku PiS zaniedbania koncepcyjne i osobowe stanowią tym większe potencjalne utrudnienie dla przeprowadzenia zamiarów, że napotyka on na znacznie silniejszy opór materii niż poprzednicy. Im bardziej zasadnicze chce się przeprowadzić zmiany, im więcej korporacyjnych interesów różnych grup one naruszą, tym staranniej powinno się do nich przygotować.

 

Powyższe uwagi stanowią oczywiście jedynie drobny przyczynek do dyskusji o silnym rządzie i aspiracjach w tym względzie PiS-u. Warto ją prowadzić, bez specjalnych złudzeń, że będzie szczególnie obiektywna i wolna od politycznych emocji. Katalog problemów wartych analizy w kontekście rozważań o efektywności władzy politycznej we współczesnej Polsce jest w każdym razie długi.

 

Tekst ukazał się w „Nowym Państwie”, nr 3/2007



2007 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/