Chcąc mieć
jasne wyobrażenie o siłach i położeniu narodu, który przestał
być państwem, chcąc patrzeć w jego przyszłość bez złudzeń,
z zamiarem wskazania mu dróg, a nie manowców, zasłonięcia
przed unicestwieniem, trzeba przede wszystkim zastanowić się nad
przyczynami upadku państwa. Upada ono na skutek zewnętrznych powodów
lub wewnętrznych albo wreszcie pod wpływem zarazem wewnętrznych
i zewnętrznych tak, iż są trzy powody i trzy stopnie upadku
państwa.
Pierwszy
powód, zewnętrzny, pochodzić może od potężniejszego sąsiada, który
siłą obala słabsze państwo, albo też od kilku sąsiadów działających
na jego zgubę, każdy z osobna lub w zmowie i porozumieniu.
Zbieg przypadkowy okoliczności, skutek zawsze wątpliwy wojny, mogą
stać się również powodem zewnętrznym upadku państwa. Zadaniem polityki
jest za pomocą przezorności, zręczności i przymierzy zapobiegać
tym zewnętrznym niebezpieczeństwom, nie pozwalając wzrosnąć groźnie
sąsiadom, nie dopuszczając do ich wrogiego skojarzenia się, unikając
odosobnienia, wreszcie zasłaniać się przed niespodziankami. Wewnątrz
zaś zadaniem sztuki rządzenia jest tak ukształtować i na takiej
utrzymać stopie państwo, aby sąsiadom i wszelkim zewnętrznym niebezpieczeństwom
oraz przypadkom sprostać mogło. Stać się jednak może, że pomimo
najmądrzejszej i najprzezorniejszej polityki, pomimo najdzielniejszych
wewnątrz rządów, przewadze sąsiada lub sąsiadów nie zdoła się oprzeć
państwo lub też zasłonić przed klęską morderczą. Wtedy bez jego
winy, chwilowo lub na zawsze upada, co jednak rzadko się zdarza,
gdyż żywotność opiera się śmierci. Jest to pierwszy, najmniej dla
przyszłości groźny stopień upadku państwa.
Drugim
powodem upadku państwa jest jego stan wewnętrzny. Przyczyny takiego
upadku są rozliczne, mnogie; mogą być polityczne, społeczne, religijne,
etyczne, ekonomiczne, wojskowe i wszystkie razem. Są one nie
tylko upadku przyczyną, ale także oznaką choroby, rozkładu, braku
żywotności. Przygotowują grunt dla zewnętrznych przyczyn, a zawsze
znajdzie się sąsiad, który z nich skorzysta i stanie się
spadkobiercą czy egzekutorem testamentu; lub też państwo rozpada
się. Przyczyny wewnętrzne ten bowiem mają skutek, iż nie tylko osłabiają
organizm, ale zmniejszają stanowisko państwa względem państw sąsiednich,
które w zdrowiu się utrzymują; tak, że w wyścigu omdlewa
stopniowo jeden zapaśnik, podczas gdy drugi do mety dobiega, to
jest do przewagi, w końcu do panowania. Albo też takie państwo,
rozpadając się na różne części, przestaje istnieć. Jest to stopień
drugi upadku państwa, o wiele groźniejszy dla przyszłości niż
pierwszy, bo ten upadek spowodowany jest własną winą.
Wreszcie
trzeci powód i stopień upadku łączy w sobie dwa poprzednie,
jest podwójny, zewnętrzny i wewnętrzny zarazem; tu dwie przyczyny,
zewnętrzna i wewnętrzna, dopełniają się. Wzrost sąsiadów i ich
żądze zbiegają się z osłabieniem wewnętrznym, a tym samym
i zewnętrznym państwa, z prostracją jego organizmu. Powstaje
takie niebezpieczeństwo, wobec którego nie ma ani środków ratunku,
ani ratunku; katastrofa jest nieunikniona. Państwo upada z własnej
winy i niższości na zewnątrz i wewnątrz, a wskutek
wyższości sąsiada lub sąsiadów, wroga lub wrogów. Jest to stopień
trzeci upadku, najwyższy.
Jak we
wzroście, tak i w upadku państw są zatem stopnie. Stopień
upadku jest w stosunku prostym do jego przyczyn. Trzeci stopień
upadku jest największy dlatego, że składają się na niego dwie przyczyny,
zewnętrzna i wewnętrzna.
Od stopnia
upadku zależna jest zdolność i możność podźwignięcia i podniesienia
się. Najważniejszymi zatem danymi dla przyszłości narodu, który
przestał być państwem, są przyczyny upadku tego państwa; im liczniejsze,
im stopień większy, tym słabszymi są i dalszymi widoki przyszłości
państwowej, i odwrotnie. I tak państwo, które upadło wyłącznie
z zewnętrznych przyczyn, którego zatem upadek jest stopnia
pierwszego, lub to, które upadło tylko z wewnętrznych przyczyn i którego
upadek jest stopnia drugiego, łatwiej może odzyskać kształt państwowy
niż to, którego zniknięcie spowodowane zostało dwoma przyczynami,
zewnętrzną i wewnętrzną zarazem, którego zatem upadek jest
stopnia trzeciego, najwyższego.
Upadek
państwa polskiego był stopnia trzeciego, najwyższy, bo spowodowany
został zewnętrzną i wewnętrzną przyczyną; nastąpił na skutek
osłabienia własnych sił oraz wzmożenia się sił sąsiadów, na skutek
niemocy własnej i przewagi obcych. Nie przypadek, nie wojna
nieszczęśliwa a nierówna, ani też przegrana bitwa zniosły państwo
polskie. Nie unicestwiła go też sama wewnętrzna anarchia, nie rozpadło
się. Nieprzerwany szereg przyczyn wewnętrznych i zewnętrznych
spowodował upadek państwa polskiego. Wewnątrz nagromadziło się tyle
błędów politycznych, tyle grzechów społecznych, tyle zaniedbania
ekonomicznego, tyle bezrządu, tyle słabości, tyle wadliwych urządzeń,
że i słabemu sąsiadowi Polska nie byłaby przy końcu mogła stawić
czoła. Na zewnątrz trzej sąsiedzi wzmagali się tymczasem w siłę
i rosły ich żądze. Jednocześnie Polsce zabrakło odpornej mocy, wojskowych
środków obrony, a do tego stopnia wszelkiej przezorności, zapobiegliwości
i przymierzy, że nie jedno państwo zapragnęło ją podbić, ale trzy
potężne mocarstwa połączyły się ze sobą i zgodziły, aby dokonać
jej zaboru zbyt łatwego w tych warunkach. Był to zatem okaz
wyjątkowy, w dziejach jedyny, trzeciego stopnia upadku państwa,
stopnia największego. A tak w księdze dziejów Polski wypisać
można słowa zbiór tego wszystkiego, czego państwa wystrzegać się
winny, jeżeli nie chcą upaść. Stopień upadku Polski, jeżeli mierzyć
go będziemy nie tylko przyczynami upadku, ale także treścią i istotą
tych przyczyn, był największy, jaki się w dziejach spotyka,
bo spowodowany został wewnętrznym rozstrojem i osłabieniem
bezprzykładnym; niczym nie hamowanym wzrostem sąsiadów, których
ten upadek zespolił oraz ciosem zadanym nie przez jedno, ale przez
trzy w jednym zamiarze złączone państwa. Że zaś im większy
jest stopień upadku państwa, tym trudniej powstać mu na nowo, dochodzimy
do tej prawdy, że z wszystkich upadłych państw, najtrudniej
było powstać Polsce i odzyskać utracony kształt i stanowisko
państwowe. Zważywszy zaś, że na upadek Polski złożyły się nie jedna,
nie kilka, ale wszystkie przyczyny, które spowodować mogą unicestwienie
państwa i to w stopniu dotąd w dziejach wyjątkowym, uznać
również należy, że naród, który utworzył był państwo Polskie, nie
był w należyty sposób obdarzony zmysłem politycznym, to jest
zbiorową zdolnością rozwijania, wzmacniania i zachowania kształtu
państwowego; albo, że jeżeli go miał niegdyś na tyle, aby utworzyć
państwo, a nawet znacznie je rozszerzyć, nie miał go dosyć,
aby je należycie wzmocnić i zabezpieczyć; lub też że zmysł
polityczny w tym narodzie z czasem stępiał.
Zbadajmy
teraz, o ile w praktyce i w dziejach stwierdzają
się powyższe prawdy, to jest o ile okazało się, że dzieło odbudowania
państwa polskiego otoczone było trudnościami, którym sprostać może
byłyby mogły tylko wielkie cnoty i zdolności polityczne. Doprowadzi
nas to wprost do naszego przedmiotu, do ostatniej sceny ostatniego
aktu tej tragedii dziejowej, która obejmuje usiłowania odbudowania
Polski. Nie będziemy szczegółowo rozbierać wszystkich nieudanych
prób przedsięwziętych w celu odzyskania niepodległości od upadku,
to jest rozbioru Polski. Dla syntezy naszego zadania dość stwierdzić,
że te próby, jedne bezpodstawne chociaż szlachetne, inne - acz patriotyczne
- szalone, inne znowu oparte na politycznych danych i rzeczywistych
rachubach, wszystkie spełzły na niczym, prócz tych, które towarzyszyły
wojnom Napoleona I i które chwilową i częściową zdobyły
niepodległość, i że wszystkie bez wyjątku złożyły w dziejach
świadectwo zarówno wielkości celu, jak trudności jego dopięcia.
Prób tych
wszystkich, bezowocnych tak co do ostatecznego celu, jak co do nauki
jaką niosły, aktem ostatnim były wypadki 1830‑1831 r.
Ostatnią zaś sceną aktu wypadki 1863 r., nad którymi zastanawiamy
się. Chcemy poddać krytyce i dokonać rozbioru sceny ostatniej.
Przede wszystkim jednak wypada nam rozważyć położenie kraju, narodu
i sprawy, usposobienie i wychowanie społeczeństwa w okresie
między r. 1831 a 1863, dlatego, że wpłynął on oczywiście
przeważnie i niejako wytworzył wypadki, którymi się zajmujemy.
Mniemamy, że w rozbiorze sceny ostatniej znajdziemy nie tylko
najgłębszą, ale i najskuteczniejszą naukę, bo sumę wszystkich doświadczeń.
Wiadome
jest, że społeczeństwa istnieć nie mogą jedynie życiem materialnym,
że nawet najpotężniejsze nagromadzone zasoby materialne nie tworzą
jeszcze ani państwa, ani narodu, jak ciało nie stanowi człowieka.
Czym duch dla człowieka, tym dla społeczeństwa jest myśl wspólna.
Duch odróżnia człowieka od zwierzęcia, myśl wspólna odróżnia społeczeństwo
od gromady zwierząt; ona daje mu wyższy, wzniosły cel, który staje
się czynnikiem zachowawczym, bo stwarza siłę ożywczą, która dopiero
zdolna jest do równowagi doprowadzić, rządzić i kierować materialnymi
zasobami. Społeczeństwa żyjące jako państwa różne mogą mieć cele,
różne tym samym siły ożywcze; zbawcze, jeżeli zgodne z ich
powołaniem, zgubne, jeżeli stoją z nim w sprzeczności.
Dla społeczeństwa, które przestało istnieć w kształcie państwowym,
najwznioślejszym, najszczytniejszym celem musi być odzyskanie tego
kształtu, a siłą ożywczą myśl i dążenie do niepodległości.
To nie ulega wątpliwości i przyznają to mędrcy, powtarzają
głupcy, stwierdzają dzieje. Idzie jednak o środki, a rozpoznanie
takowych i ich wybór dla społeczeństw, które przestały być
państwami, równa się obraniu zbawczego lub zgubnego celu przez społeczeństwa
żyjące jako państwa.
Nie już
tylko najpotężniejszym środkiem, ale koniecznym warunkiem odzyskania
kształtów państwowych jest zachowanie bytu narodowego. Dla społeczeństwa
zatem podbitego i państwowo upadłego, najwznioślejszym i najszczytniejszym
celem jest odzyskanie niepodległości, ale najpierwszym obowiązkiem
być musi zachowanie bytu narodowego. Środek tutaj, będąc warunkiem
niezbędnym, tak dalece zespolony jest z celem, tak dalece jest
istotą celu, że kto by chciał wyzuć się z pierwszego dla dopięcia
drugiego poświęciłby oba i działałby wbrew powołaniu społeczeństwa
nie tylko zgubnie, ale niszcząco. Gdyby zatem siłą ożywczą stały
się dla społeczeństwa, które przestało być państwem, myśl i dążenie
do niepodległości pochłaniające byt narodowy, siła ta zamiast twórczą,
byłaby niweczącą cel ze środkiem, bo byt narodowy jest warunkiem
koniecznym.
Stąd utrzymanie
bytu narodowego musi się stać celem dla siebie i stać się siłą
ożywczą, musi zapanować i górować nad wzniosłością i szczytnością
odzyskania niepodległości; do tego potrzeba, aby poczucie obowiązku
zapanowało nad życzeniami, rozsądek zwalczył wyobraźnię, a umiejętność
wykazała mylność rachuby dążącej do celu przez zniszczenie warunku
koniecznego. Społeczeństwo zaś, które nie umiałoby postawić obowiązku
ponad żądzą, rozsądku ponad porywami, rachuby ponad mistycyzmem,
nie tylko celu by nie dopięło, ale przeznaczone by było na zatratę.
Jeżeli społeczeństwo nie może dążyć do celu inaczej, jak marnując
i niwecząc warunek konieczny, siła jego ożywcza stać się musi
destrukcyjną.
Na zachowaniu
zatem bytu narodowego polega cała zachowawcza polityka społeczeństwa,
które upadło jako państwo; rozum zaś polityczny na wyborze stosownych
po temu sposobów. Możemy postawić jako pewnik, że dążenie do najwznioślejszego
i najszczytniejszego celu odzyskania niepodległości musi być
podporządkowane zachowaniu warunku koniecznego, to jest bytu narodowego,
że działanie wszelkie niszczące ten warunek, niweczy cel i jest
bezrozumne i zgubne, że nareszcie kto wybić się nie może, podnieść
się przecież potrafi, i że jeżeli przedsięwzięcie odzyskania
niepodległości zniszczyć może byt narodowy, to zachowanie tego bytu
doprowadzić może do niepodległości. Stąd dojść musimy do przekonania,
że dla społeczeństwa, które przestało być państwem, siłą ożywczą
stać się winny myśl i dążenie zachowania bytu narodowego, i że
gdyby one nie były wystarczającymi dla utrzymania go przy życiu,
groziła by mu śmierć.
Upadek
ducha publicznego w Polsce pod koniec XVIII stulecia był sromotny
i w tym stanie społeczeństwo nie mogło istnieć ani jako
państwo, ani jako naród. Egoizm osobisty a obojętność dla rzeczy
zbiorowej i sprawy wspólnej przeważały. Naród upadający w tym
usposobieniu, nie mógłby był nigdy ani odrodzić się, ani powstać
na nowo, gdyby się nie był przeobraził, to jest gdyby nie był odczuł
potrzeby poświęcenia egoizmu jednostek i obudzenia w sobie
przywiązania do sprawy publicznej. Instynkt własnej konserwacji
obudził się już pod koniec XVIII stulecia i w pewnej części
społeczeństwa za panowania Stanisława Augusta duch publiczny bardzo
znacznie podnosić się począł, czego ślady zapisane w dziejach
Czteroletniego Sejmu. Było to niestety dla utrzymania państwa za
późno i dlatego przeobrażenia narodu objawami i jego stwierdzeniem
stały się wszystkie następne usiłowania odzyskania niepodległości.
Ale podczas gdy ujemny stan społeczeństwa przedrozbiorowego prowadził
w sposób nieunikniony do śmierci, dodatnie oddziałanie przeciw niemu
stworzyło groźne również niebezpieczeństwo zniszczenia środków i warunku
koniecznego odrodzenia. Stan ducha publicznego w XVIII stuleciu
doprowadził do upadku państwa polskiego; odrodzenie się tego ducha
narażało wciąż istnienie narodu, a wszelkie jego objawy, które okazywały
się w usiłowaniach uzyskania niepodległości, wtrącały go stopniowo
w coraz gorsze położenie, niweczyły środki prowadzące do celu
i warunkowi koniecznemu, bytowi narodowemu, dotkliwe zadawały
ciosy. Upadek ducha publicznego był haniebny, odrodzenie się takowego
stało się niebezpieczne. Upadek prowadził do zguby, odrodzenie niweczyło
lub oddalało ratunek.
Powstaje
tu zadanie, raczej zagadka historiozoficzna. Jak naród, którego
ducha upadek prowadził do zguby a odrodzenie do samobójczych
usiłowań, ma postąpić? Co ma wybrać i czego się trzymać? Czy
bezpieczniej żyć mu w upadku ducha, czy korzystniej w odrodzeniu
prowadzącym do katastrof? Ani w jednym wypadku, ani w drugim
do celu dojść by nie mógł. W pierwszym zaprzepaściłby środki,
w drugim zniszczyłby je. Zadanie zatem pozostaje nierozwiązalne,
zagadka nieodgadnioną. Czyż stoimy wobec niepodobieństwa? W sprawach
politycznych nie istnieją nierozwiązalne zadania, dopóki ich rozwiązanie
zależne jest od woli i rozumu ludzkiego. Powyższy dylemat bez
wyjścia wytworzyć mogło tylko stępienie zmysłu politycznego i woli.
Widoczne jest wobec klęsk spowodowanych przez upadek ducha i przez
jego odrodzenie, że wskazana była droga inna, pośrednia, którą w braku
wykształconego zmysłu politycznego, wynaleźć powinno doświadczenie.
Wybór tej drogi usuwa dylemat powyższy i czyni zadanie rozwiązalnym.
Każde społeczeństwo, nawet to, które nie jest bogato obdarzone zmysłem
politycznym, posiada go przecież tyle, ile go dostarcza poczucie
własnej konserwacji. To poczucie może osłabnąć, ale w końcu
powstaje jako siła przyrodzona. Tak się stało w Polsce. Po
upadku ducha publicznego nastąpiło jego wedle praw natury odrodzenie.
Był to objaw zdrowy, bo był samoistnym oddziałaniem przeciw złemu,
przeciw chorobie i śmierci. Gdy jednak sztucznie był podniecany,
stracił swoją żywotną i ożywczą siłę; wpadł w przesady,
w ostateczność drugą i zdrowie przemieniło się w gorączkę.
Zaszedł tu fenomen nowy. Jak prostracja poprzednia, tak teraz gorączka
prowadziła do unicestwienia organizmu. Ani w apatii, ani w gorączce
żyć nie mogą społeczeństwa. Apatia i gorączka doprowadzają
organizm do konsumpcji. Życie zaś, które by podniecała gorączka,
musiałoby być krótkie. I dlatego podniecanie ducha publicznego
jest zgubne i winno zostać zaniechane; uzdrawianie ducha publicznego
jest zbawienne i konieczne. Duch publiczny, który się sam odradza,
daje zdrowie i siłę; duch publiczny podniecany sztucznie stwarza
stan chorobliwy.
U dwóch
narodów, podniecanie ducha wytworzyło jakby tęsknotę do własnej
zagłady: u żydowskiego i u polskiego; obydwa popchnęło
do przedsięwzięć bezpodstawnych, bezrozumnych, niweczących wraz
ze środkami cel i doprowadziło do zburzenia Jerozolimy i świątyni.
Zburzenie to nie położyło przecież końca samobójczym przedsięwzięciom
i jak gdyby one tkwiły w charakterze, w usposobieniu
tych dwóch narodów, stały się u nich nawykiem.
A tak w społeczeństwie
polskim dwa różne i sprzeczne fakty, uśpienie ducha publicznego
i obudzenie się jego, były objawami jednej i tej samej
niemocy politycznej oraz braku umiejętności zażegnania szkód i zguby
własnej.
Wytworzyła
się w Polsce teoria, która twierdzi, że wszystkie przedsięwzięcia
bezrozumne, szalone nawet, chociaż samobójcze, potrzebne były i będą,
aby odradzać ducha publicznego, i że bez nich w pewnym
przeciągu czasu, znikłoby nawet przywiązanie do bytu narodowego,
a z nim i tenże. Jest to teoria, która stawia w innej
nieco formie powyższy dylemat i która czyni polskie zadanie nierozwiązalnym.
Gdyby naród polski nie mógł inaczej spełnić swojego powołania, jak
goniąc za swoją zgubą, to z góry rzecz byłaby przesądzona i jego
przyszłością byłaby zagłada. Ale skoro nie zatracił poczucia własnej
konserwacji, musi ono powstać i stwierdzić się odsunięciem
dylematu bez wyjścia i uczynieniem polskiego zadania rozwiązalnym.
Rozum zaś i wola od tego są, aby złym i zgubnym nawykom
koniec położyć.
Jak poczucie
własnej konserwacji oddziałało przeciw upadkowi ducha publicznego,
tak samo oddziałać musi przeciw temu jego odrodzeniu, które do samobójczych
prowadzi przedsięwzięć. To podwójne oddziałanie rozwiązać dopiero
zdolne powyższy dylemat i wynaleźć pośrednią drogę. Niezbędny
warunek, to jest zachowanie bytu narodowego, czyni polskie zadanie
rozwiązalnym. Zachowanie bowiem bytu narodowego jest tą prawdą,
która stoi pośrodku dwóch fałszów, upadku ducha i wybujałości
ducha, która chroni organizm od apatii i gorączki, która jest
więc obowiązkiem i politycznym rozumem, a tym samym celem
stać się musi.
Doświadczenie
potwierdziło tę prawdę. Ale przed ostatnią nauką, którą się zajmujemy,
prawdy tej nigdy nie był stwierdził naród polski. Wyobrażenia, w
których poprzednie i nasze pokolenie wychowanymi zostały, i w których
wzrosły, nie uwzględniały jej wcale, a stały w sprzeczności
z doświadczeniami.
Pomimo
stopnia upadku Polski i trudności odbudowania jej, katechizm
polityczny owych dwóch pokoleń składał się z dwóch dogmatów:
niepodległość i pomoc zewnętrzna. Nie tylko nie miały one innego
celu prócz odbudowania państwa Polskiego niepodległego, ale nie
pojmowały także innego życia narodowego, jak tylko pod ową formą
niepodległego państwa. Bezpośrednie dążenie do celu i chęć
osiągnięcia go bezwzględnie, pomijały i zapoznawały warunek niezbędny
i środek konieczny. Wszystko, co nie prowadziło wprost do niepodległości,
nie było cenione przez te dwa pokolenia, ani też dla nich dostateczne
i zadawalające. Były one dojrzałe do tego, aby warunek niezbędny,
byt narodowy, narażać i poświęcać, nie widząc w nim celu,
dla niepodległości. Mniemać można było, że czują się na siłach naprawić
od razu błędy kilkunastu pokoleń i zrównoważyć wszystkie przyczyny
upadku Polski. Była w tym nie siła, ale słabość każdej przesady,
był brak miary, a nadmiar wiary. I dlatego też nie mierzyły
te pokolenia dążenia do celu wedle rozporządzalnych środków, co
równa się w polityce zastąpieniu abstrakcją rzeczywistości.
Najrozumniejsi i najrozsądniejsi opierali swoje rachuby, które
w Polsce raczej nadziejami zwać należało, na zewnętrznej pomocy.
Ale i ten środek nie był nigdy dobrze określony, był tworem
dowolnych spekulacji, które nie nadawały mu kształtu, a których
wyrazem stawały się owe, corocznie powtarzające się przepowiednie
wojny na wiosnę. Nauczono te dwa pokolenia, że odbudowanie Polski
potrzebne jest dla bezpieczeństwa Europy i one w to uwierzyły,
tym łatwiej, że wierzyć było wygodnie, a schlebiało. Wiary
w tę potrzebę europejską, jak każdej wiary nie poddawano krytyce,
nie pytano dla jakiej Europy i dlaczego odbudowanie Polski
potrzebne było. Oczekiwano tylko takowego, jak oczekiwano w pierwszym
wieku Chrześcijaństwa Królestwa Bożego na ziemi.
Na skutek
tego, iż pojmowano cel abstrakcyjnie, bez obliczenia i uwzględnienia
potrzebnych środków, nadano mu bezwzględnie kształt geograficzny
dawnego państwa polskiego i w patriotycznym katechizmie
pozostawiono jako artykuł wiary granice z 1772 r. Dobrowolnie
zwiększono tym sposobem i tak już niezmierne trudności zadania,
do tego stopnia, że je przemieniono w niepodobieństwo. I tu
znowu wygodnym było i schlebiało stawiać jako cel odbudowanie
w tych rozmiarach, w jakich nastąpił był upadek. Objaw
lenistwa zmysłu politycznego, który nie potrafił nic mądrzejszego,
nic odpowiedniejszego położeniu, nic zgodniejszego ze stopniem upadku
i nic zbawienniejszego wynaleźć, i który zadawalał się
formułą, tam gdzie wyjścia szukać trzeba było.
Naród,
który upadł jako państwo nie tylko z zewnętrznych, ale i wewnętrznych
przyczyn, upadł, bo stracił warunki potrzebne do zachowania kształtu
państwowego. Jakim sposobem mógłby odzyskać w niewoli i skrępowaniu
warunki te, które w wolności i swobodzie rozwoju zagubił?
Nie odwagą, ani męstwem, ale zuchwalstwem i zarozumiałością
jest chcieć w niższym położeniu zdobyć to, czego na wyższym zachować
się nie umiało. Kto stopniowo upadał, tylko stopniowo podnosić się
może, jeżeli trwale podnieść się chce. Zresztą to, co rozpadło się
lub rozszarpanym zostało, w dawnych rozmiarach i kształtach
tylko sklejonym być może; zrosnąć się, powstać i istnieć może jedynie
w nowych rozmiarach i kształtach. Jak nikt nie mógłby
pomyśleć o wskrzeszeniu Polski z dawnym jej ustrojem politycznym
i społecznym, tak samo nie można było dążyć do odbudowania jej w dawnych
granicach. Są różne dla narodów stopnie niepodległości. Dla tego,
który stracił najwyższy, zachowanie najniższego już jest trudnym
zadaniem. Ale odpychanie wszystkich innych prócz najwyższego jest
szaleństwem.
Naród polski
mógł i powinien był wedle okoliczności szanować i pielęgnować
wszelkie stopnie niepodległości, od półniepodległości do samodzielności
narodowej, przede wszystkim nie narażać tych stopni skokiem do najwyższego.
Tego nie potrafił i tym opóźnił swoje odrodzenie. Nie zdołał
zrozumieć jedności narodowej bez jedności geograficznej. Ostatecznie
granice 1772 r. były teorią, którą stawiano w tej samej
myśli i dążeniu, z których powstały bezowocne lub szkodliwe
przedsięwzięcia. Chciano tu i tam niepodobieństwami osiągnąć
nie podobne, ale niepodobne rzeczy, chciano widokami niepodobieństw
utrzymać jedność narodową, jak gdyby nie wiedziano, że tylko podobnymi
ustalić ją można. Teoria granic pierwszego rozbioru niezmiernie
utrudniła, zaszkodziła i w końcu, przynajmniej na czas
długi, zniweczyła zadanie polskie pod panowaniem rosyjskim. Rozciągać
po upadku rewindykacje do krajów, których przed upadkiem państwa
nie zdołano ani politycznie, ani społecznie, ani religijnie zupełnie
zespolić z rdzennie polskim społeczeństwem, stawiać je na równi
w dążeniach i kombinacjach z krajem rdzennie polskim,
było nieroztropnością graniczącą z zuchwalstwem i uniemożliwiało
rozwiązanie zadania polskiego za pomocą kompromisu z Rosją,
to jest odzyskanie dla żywiołu polskiego jakiegokolwiek ustalonego
i zabezpieczonego stopnia niepodległości w stosunku do Rosji,
a narazić tylko miało i musiało część znaczną społeczeństwa
polskiego na ciężkie ciosy. Tym sposobem powstała sprawa Prowincji
Zabranych, która ze względów etnograficznych, religijnych i narodowych
stała się była sporną między Rosją a polskim społeczeństwem. Z podobnymi
sprawami spornymi należy się obchodzić oględnie i nie stawiać
bezwzględnie, gdyż rozwiązać je zwykle można korzystnie tylko kompromisem.
Sprawa była niezawodnie trudna, zwłaszcza co się tyczy Litwy, ściśle
z polskim społeczeństwem zespolonej w rezultacie spolonizowania
się dobrowolnego tej dzielnicy. Doświadczenie jednak i roztropność
pomagają zwalczyć trudności; pierwsze było w Polsce bezskuteczne,
drugą się nie odznaczała. Dążenie do połączenia w jedną całość
wszystkich ziem dawnej Rzeczypospolitej zagarniętych przez Rosję
tak dla niej groźne było, że czyniło niemożliwym, prawdziwy i trwały
między nią a społeczeństwem polskim kompromis i doprowadzić
musiało albo do wyparcia Rosji siłą z tych ziem albo do tępienia
przez Rosję społeczeństwa polskiego.
Wielopolskiego
słowa: "Niech Litwa o swoją autonomię stara się sama", były
jedynie roztropne i na doświadczeniu oparte. Okazało się, że
miały podstawę. [...] Teoria granic 1772 r. wykluczyła nieroztropnie
kompromis. Potrzebne to było dla wszelkich spisków i przedsięwzięć
powstańczych, bez czego zbywało im na dogmatycznej podstawie i ubywała
im część rozporządzalnych sił; ale zgubne się stało dla rozwoju
i wzmocnienia bytu narodowego polskiego w sposób normalny,
dla jego odrodzenia rzeczywistego. Sprawę Litwy i Prowincji
Zabranych trzeba było wymijać i nie czynić z niej problemu
w stosunku do Rosji; postąpiono przeciwnie i postawiono
ją na ostrzu stępionego oręża. Teoria granic 1772 r. nareszcie,
zamiast dążyć do upragnionego rozdwojenia rozbiorowych mocarstw,
łączyła je ściśle ze sobą wobec zadania polskiego i utwierdzała
coraz silniej fakt podziału.
O ile w dziejach
liczne są przykłady usiłowań państw powstania na nowo, o tyle
mało w nich zapisanych wypadków powodzenia tychże. Nigdy zaś
żadne upadłe państwo nie powstało w tym samym kształcie i w tych
samych rozmiarach, które miało, kiedy przestało istnieć. Tę historyczną
prawdę zapoznało społeczeństwo i w swoim politycznym katechizmie,
i w swoich usiłowaniach odzyskania niepodległości.
Dwa ostatnie
pokolenia zatem wychowane zostały pod wpływem dogmatu zupełnej niepodległości
i odzyskania dawnych granic, niepodzielności terytorialnej
zamiast jedności narodowej oraz artykułu wiary, że nie tylko jest
interesem Europy, ale i jej obowiązkiem odbudować dawniej istniejącą
Polskę. Ten dogmat i ten artykuł wiary nazwano ideałami, miały
one z ideału to, iż osiągnięte być nie mogły ani urzeczywistnione
- nie należały zatem do dziedziny politycznej. Pod wpływem powyższego
wychowania postępować i działać miały dwa pokolenia, znajdujące
się w najtrudniejszych, nawet najgroźniejszych warunkach bytu
narodowego, a pigmeje stawiali sobie do rozwiązania olbrzymów
zadanie. Z fałszywego założenia musiały wyniknąć błędy zgubne,
dla cienia poświęconym musiał być jego przedmiot, dla abstrakcji
niepodległości rzeczywistość, polegająca na wzmocnieniu i zabezpieczenia
bytu narodowego. [...]
Działanie rozsądnej i wykształconej części społeczeństwa
nie miało rzeczywistej podstawy, bo nie umiało wytknąć możliwego
do osiągnięcia celu, określić środków działania; tymczasem część
nierozsądna, z niskim lub żadnym wykształceniem politycznym, stronnictwo
radykalne, rewolucyjne, raczej powstańcze, stawiało sobie jasno,
dobitnie cel niemożliwy do osiągnięcia - niepodległość, odbudowanie
Polski w granicach 1772 roku i wiedziało doskonale z góry, jakich
ku temu użyje środków: spisku, demonstracji, powstania; aczkolwiek
zatem goniło za marą i za niepodobieństwem, w działaniu miało wielką
nad poważną częścią społeczeństwa wyższość. Wyższość, którą się
ma, gdy się wie, czego się chce i przed niczym się nie cofnie, aby
swoją i innych sprowadzić zgubę.
Pierwsze też na ulicach Warszawy demonstracje, dzieło różnych
odcieni tego stronnictwa, udały się, udały się głównie tym, że zamąciły
pojęcia ogółu i nowym złudzeniom dały powód; całemu szeregowi bezrozumnych
przypuszczeń, aż do tego, iż nimi zmusi się Rosjan do ustąpienia
z kraju. Powstała też teoria siły moralnej, która miała wszystkie
przełamać trudności, wszystkie usunąć przeszkody i jakiś, zawsze
przez rozum nieokreślony, cel osiągnąć. A przecież pomimo, może
właśnie z powodu, poetycznych pozorów, można było przewidzieć, że
ta niedorzeczność polityczna zakończyć się musi inną, jeszcze większą.
Trzeba było i można było wtedy zrozumieć, że spiski tworzą
się, że istnieje już spisek czynny, że ma plan wytknięty, że ludzie
bez organizacji i danego hasła nie gromadzą się, nie objawiają w
ten sposób swoich uczuć; to, co przypisywano jakimś nadludzkim siłom
i natchnieniom, trzeba było wprost odnieść do szkoły powstańczej,
do wszelkiego rodzaju spiskowców, choć się modlitwą i pobożnymi
pieśniami objawiało. Trzeba
było i można było powiedzieć sobie, że w położeniu społeczeństwa
polskiego i w danych warunkach spisek jest nie tylko niepotrzebny,
zbyteczny i bezcelowy, że jest najniebezpieczniejszym szaleństwem
już kilka razy krwawo wypróbowanym, że jest założeniem, z którego
nieuniknione wyniknąć muszą następstwa, i że ostatecznie takim następstwem
będzie walka zbrojna - powstanie. To powstanie, o którym wszyscy
rozsądni wiedzieli, że byłoby największym nieszczęściem, bezrozumem
i głośno to wyznawali!
Wobec tego oczywiste było, iż nie tylko dla skorzystania
z okoliczności, przede wszystkim dla zażegnania narodowej katastrofy
należy myśleć o tym i wszelkich po temu użyć środków, aby odjąć
moc spiskowi, uniemożliwić jego cele, przeszkodzić jego następstwom,
a zmierzywszy nicość rewolucji moralnej, położyć koniec demonstracjom,
prowadzącym wcześniej czy później do walki zbrojnej. To było zadaniem
pierwszym, głównym rozsądnych w kraju i poza krajem żywiołów. Nie
spełniły go - co gorsza nie spełniły, chociaż je zrozumiały. Najniebezpieczniej
jest widzieć niebezpieczeństwo i nie śmieć mu zaradzić. I tu jest
jeden z głównych, jeżeli nie główny powód klęski, tu doszliśmy do
przyczyny rozstrzygającej; nie było już nią zachowanie się żywiołów
rozsądnych w roku 1863, lecz w tej godzinie, w której rozumna i
poważna część społeczeństwa wobec spisku objawiającego się w demonstracjach
nie stanęła na wysokości zadania, nie spełniła obowiązku roztropności,
przezorności i rozwagi. Wiemy, że nie w jej mocy było zaraz, natychmiast
położyć koniec spiskowaniu i rozbić spisek, ale mogła odjąć mu siłę,
znaczenie, jad, jawnie, stanowczo odłączając się od niego i potępiając
go. Zbratanie się rozsądku z szałem, rozwagi z gorączką, musiało
nie tylko przeważyć szalę, ale położyć koniec wszelkiej mądrości
politycznej, wepchnąć nie już pojedynczych ludzi, cały kraj i sprawę
na manowce, w końcu w obydwie ostateczności, o które dobro publiczne
zawsze się w Polsce rozbijało.
Wiemy, jakie wewnętrzne i zewnętrzne powody wpłynęły na zachowanie
się celniejszej części społeczeństwa, tej, której powołaniem nie
tylko przodować, przede wszystkim strzec jej dobra i zasłaniać przed
klęskami. Dlatego jednak nie umiała ich zażegnać i nie spełniła
swojego zadania, że jak to nieraz, ale zawsze w dziejach Polski
się okazywało, brakło jej energii, spójni, stanowczości w wypowiedzeniu
zdania, a nie zbywało jej na żądzy popularności, na tej, która raczej
nagany chce uniknąć, niż uzyskać powodzenie, ani też na złudzeniach.
Słowem, że nie była obdarzoną ani wobec siebie, ani wobec innych
odwagą cywilną, tą cnotą, która w działaniu publicznym jest tym,
czym odwaga wojskowa w ogniu, a która polega na tym, aby ze świadomością
niebezpieczeństwa stawić mu czoło.
Brak siły i odwagi ze strony rozsądnych do potępienia demonstracji
ulicznych i odłączenia się od nich stwarzał błędne, zaczarowane
koło i w takowe przemieniał zbawczą, pośrednią drogę; stwarzał je
również zgubny zwyczaj Polaków przywiązywania większej ważności
do tego, jak się rzecz wyda, niż jakie mieć będzie następstwa; stwarzało
je także zachowanie się władz rosyjskich i układanie się ich z demonstracjami;
stwarzało wreszcie stanowisko zajęte w świecie i sprawie polskiej
przez Napoleona III; nie ułatwiły wyjścia z niego temperament i zachowanie
się Wielopolskiego. Nie trzeba było w to koło wchodzić, wszedłszy
w nie, w pierwszej chwili odurzenia trzeba było z każdej sposobności,
z każdego otrzeźwienia własnego skorzystać, aby z niego wyjść. To
było znowu powołaniem rozsądnej i statecznej części społeczeństwa.
Tego także nie spełniła i w tym zaród i przyczyna klęski, bo już
nie tylko nic, ale i nikt zażegnać jej nie mógł.
Stan rzeczy w Warszawie, wykluczając przypuszczenie nadludzkich
czynników, prowadził wprost - po mniej lub więcej licznych etapach
- do starcia, do konfliktu stanowczego między polskim społeczeństwem,
rządem i monarchą, w końcu społeczeństwem rosyjskim.
Jawne i ukryte dążenia ruchu, formy, które przybierał, bezkarnymi
pozostać nie mogły pod groźbą rozluźnienia i upadku państwa rosyjskiego.
W starciu ulec musiało społeczeństwo polskie bez pomocy obcej, pomoc
zaś taką skuteczną przynieść mogła tylko wojna. Dylemat zatem był
następujący: albo wojna wybuchnie w krótkim czasie, wojna obejmująca
kraje polskie, zakończona pokojem obejmującym sprawę polską, albo
obrót, jaki wzięły wypadki w Warszawie, ściągnie na społeczeństwo
polskie wielką klęskę. Dylemat był znowu błędnym kołem, w które
dobrowolnie się weszło. Wywołanie bowiem wojny nie było w mocy społeczeństwa
polskiego, położenie końca ówczesnym demonstracjom od niego zależało,
podczas gdy demonstracje do sprowadzenia wojny potrzebne nie były.
Opłakane było, że się w to koło błędne dobrowolnie weszło.
Nie sami rozsądni i umiarkowani w kraju ludzie, skupiający się około
Andrzeja Zamoyskiego, winni byli. Rozsądna i umiarkowana emigracja,
Hotel Lambert, ludzie przeważający wpływ w nim wówczas wywierający,
dzielą odpowiedzialność. Ta część bowiem emigracji, dawszy się porwać
poetycznością demonstracji warszawskich pozostała, pomimo oznak
czasu i przestróg, wytrwale i zawzięcie w czynach i działaniu nieprzejednana.
Jej usposobienie i wskazówki, które przesyłała nie tylko wskutek
związków krwi, także powinowactwa myśli i czuć, oddziaływać musiały
na podobne do niej żywioły warszawskie. Wskazówki, zwłaszcza w pierwszych
chwilach po demonstracjach, opierały się o mylne rozumowanie. Ze
sposobu bowiem, jak powitał je rząd i organy cesarza Napoleona,
z ogólnikowych zapewnień, że cesarz sprzyja sprawie polskiej i nie
opuści jej wnoszono, iż pomimo chwilowych niebezpieczeństw obranej
drogi wytrwanie na niej, byle w tym samym duchu, w tym samym kierunku,
bez broni w ręku, sprowadzić może dobre następstwa, wywołać sprawę
polską. Nie wiedziano jak ani kiedy, a na istotną, wielką grozę
dnia dzisiejszego, oznaczyć się dającą, zamykano oczy w Hotelu Lambert.
Nie mogło to dopomóc do otwarcia ich ludziom rozsądniejszym w kraju.
Tymczasem dylemat nieubłagany stał wciąż przed społeczeństwem polskim
- wojna albo na obranej drodze zguba.
O wojnie o Polskę żaden gabinet, żadne mocarstwo, żaden lud
nie myślał. Nawet jedyny władca, który szczerze i wytrwale o sprawie
polskiej pamiętał ani zamierzał wtedy, ani też chciał lub mógł ją
rozpocząć. Wiadomości pod tym względem dane były niewątpliwie stanowcze.
Sofizmat jedynie zbyt niebezpieczny, zbyt wymuszony, pozwalał szeptać,
że wojna w przyszłości mogłaby się wywiązać. Że to uczucie, wojna
albo zguba na obranej świeżo drodze, tkwiło w rozumach i sumieniach
Komitetu Rolniczego, dowodem wysłanie przez niego hr. Stanisława
Platera za granicę, zwłaszcza do Paryża, dla zbadania
położenia i dokładnego określenia, czego z zewnątrz spodziewać się
może sprawa polska. [...] Skutek misji hr. Platera, misji drugiego
wysłannika Komitetu Rolniczego i rozmowy ks. Czetwertyńskiej, był i powinien był być przekonywującym dla rozsądnych.
Wiedzieli niezawodnie, że nie można na obcą pomoc, na wojnę liczyć,
wiedzieli zarazem, że w kraju spiskują. Winno to ich było zimną
oblać wodą. Dylemat przemieniał się w tę jedną prawdę, że obrana
demonstracjami droga prowadzi do zguby.
Skutek był istotnie przekonywujący, przecież nie zmienił
zachowania się białych ani do żadnego stanowczego kroku nie nakłonił.
Hotel Lambert w obłędzie, od postawy kraju czyniąc zależnym dalszy
rozwój wypadków, poczynał także grę niebezpieczną.
Rozsądni ani potępili, ani odłączyli
się od manifestacji ulicznych i innych wciąż mnożących się. Władze
rosyjskie nie zdołały im położyć tamy, liczyć się z nimi nie przestały.
Wielkiego znaczenia wejście do rządu Aleksandra Wielopolskiego,
nastąpiło wskutek demonstracji. Wielopolski na skrzydłach demonstracji
powstał i aczkolwiek przeciw nim stanął od pochodzenia tego wolny
nie był. Uosabiał działanie przeciw ruchowi, ale był także następstwem
i to najdonioślejszym ruchu. [...]
SPRAWDZIC, KTÓRY FRAGMENT JEST ZE STRONY 143??? (B.Sz.)
Rzucenie się Wielopolskiego w wir wypadków było genialne.
Zrozumiał wszystkie korzyści i wszystkie niebezpieczeństwa położenia,
zrozumiał, że ostatnia wybiła godzina wprowadzenia sprawy na pośrednią,
zbawienną drogę, którą od pewnego czasu zalecał, przedstawiał i
określił w swoich projektach adresów; zrozumiał, że należy ją obrać,
aby uniknąć dwóch ostateczności: gorączki i szału, w ich następstwie
upadku, prostracji obojętności dla rzeczy publicznej; zrozumiał,
że czerwoni pchają kraj do zguby, biali już niezdolni przed nią
zasłonić; że nadszedł czas inicjatywy osobistej, działania jednostki.
Czuł do niego w sobie potrzebne warunki, pragnął je dla dobra narodu
i jego zbawienia zużytkować. Pojął, że położenie nie da się inaczej
uratować, jak biorąc władzę, wybrał po temu sposobną chwilę. Zręcznie,
odważnie, z przeświadczeniem, może zbyt wielkim, własnej siły, wziął
część władzy w ręce, aby ją następnie w większej mierze posiąść.
Żeby w ówczesnym zamęcie pojęć i wypadków tak postąpić, trzeba było
być niezwykłym umysłem i niezwykłym charakterem.
Niezwykłym też był człowiekiem zwłaszcza w Polsce margrabia
Aleksander Wielopolski. Ożywiony przywiązaniem do sprawy własnego
narodu, miał na wskroś usposobienie i charakter człowieka publicznego,
żądzę działania, odznaczenia się i znaczenia, chęć zrobienia czegoś
niepospolitego dla swojego społeczeństwa i zapanowania nad nim;
świadomość, że wyzyskać można choćby najtrudniejsze położenie. Środkami
były silna wola, wielki rozum oparty gruntowną i obszerną nauką
oraz wybitne osobiste znamiona, odrębne od współczesnych, w części
od zwykłych narodu polskiego właściwości. Rzadką u Polaków obdarzony
był odwagą cywilną. Zdolności wyjątkowych nie tylko w Polsce był
to umysł wyższy i głęboki, który w każdym społeczeństwie byłby górował,
w każdym zabłysnął, przez każde inne niż polskie zużytkowanym zostałby
dla dobra ogółu. Wykształcony klasycznie, wychowany na wzorach rzymskich,
wszechstronny przy tym był to myśliciel ciągły, nieznużony, który
od zadań filozoficznych przechodził do społecznych, ekonomicznych,
politycznych, odnosząc zawsze wszystko do stosunków, w których się
urodził, żył dla własnego narodu i kraju. Publicysta i pisarz pierwszorzędny,
stylista zwięzły i treściwy, mówca, nawet retor niepospolity, z
tych, którzy raczej narzucają swe zdanie siłą rozumowania własnego
i przekonania, niż starają się przekonać. Słowa, które z ust jego
wychodziły, ujęte w niezwykłą formę, bogate były w myśli na przemian
trafne, głębokie i świetne; drażniły nieraz, bo upokarzały mierność.
Aleksander Wielopolski miał przez całe życie uprawnione,
choć niebezpieczne przeświadczenie swej wyższości nad własnym społeczeństwem,
niezręczność okazywania go umyślnie czy bezwiednie. Wada niemała
w narodzie, w którym poczucie równości stało się było nałogiem.
[...]
Miał poczucie władzy, ale nie miał wprawy w jej wykonywaniu.
Prawodawca brał zbyt często górę nad człowiekiem politycznym, nad
człowiekiem czynu. Znał lepiej naukę ustawodawczą niż sztukę rządzenia.
I stało się, że jeden z najpiękniejszych okazów organizacji
politycznej, że niezwykłej miary człowiek publiczny, prawodawca,
głębokimi obdarzony poglądami mąż stanu, wszędzie niepospolity,
w Polsce wyjątkowy, twór przyrody w dziedzinie politycznej, jaki
w polskim społeczeństwie prawdopodobnie przed licznymi latami nie
ukaże się, zmarnowany został dla dobra tego społeczeństwa i jego
sprawy, i że ten jeden, który w ówczesnych okolicznościach uratować
mógł położenie, wraz z nim zaprzepaszczony został, że i ten, który
zbawić mógł, od zguby nie uchronił. Zobaczymy w dalszym ciągu, kto
tu był głównym, jeżeli nie jedynym winowajcą - człowiek czy społeczeństwo,
i zobaczymy, jak podrzędne wady, drobne usterki człowieka, więcej
niż istotne jego niedostatki przeszkodziły społeczeństwu skorzystać
z wielkich przymiotów i wyjątkowych zalet. Zaiste widok przykry,
bolesny, upokarzający.
Ze wstąpieniem do rządu Wielopolskiego społeczeństwo polskie
podzieliło się, raczej rozpadło na trzy części.
Około Andrzeja Zamoyskiego skupili się byli ludzie i tworzyli
prawdziwe stronnictwo szlacheckie, chociaż do niego i mieszczanie
należeli. Wielopolskiego otaczało nieliczne, ściślejsze grono, złożone
przeważnie z rodziny. Czerwoni we wszystkich odcieniach urządzali,
kierowali ruchem; spiskiem, tajnym działaniem, które przecież jawnie
się objawiało. W wypadkach zatem rozpadały się siły i czynniki na
trzy, niezgodne ze sobą części, z których ostatnia - czerwoni, zmierzała
do zgubnej dla wszystkich ostateczności.
Jak z błędów tych trzech części skorzystać miał czynnik obcy,
tak z rozdziału dwóch pierwszych, nabrać siły do swych bezmyślnych
i zgubnych przedsięwzięć, musiała część trzecia - czerwoni.
Prócz różnic zasadniczych, grono Andrzeja Zamoyskiego i nieliczny
zastęp Wielopolskiego rozdzielały ludzkie słabości, słabostki, wrodzone
Polakom nałogi, a tamte nieraz za wymówkę i pokrycie tych drugich
służyć miały. Biegiem zwykłym rzeczy, około jednego i drugiego,
skupiały się różne ambicje, żądze, także drażliwości i miłości własne;
tak bardzo w dawnej Polsce wybujały antagonizm rodowy miał się i
tutaj odezwać, nie mniej osobisty; i niewątpliwie trudność wynalezienia
obok Wielopolskiego, w porządku rzeczy, któremu nadawał piętno,
równorzędnego dla Andrzeja Zamoyskiego stanowiska, wytworzyła jedną
z przeszkód przystąpienia szczerego jego zwolenników do dzieła Wielopolskiego
i dania mu należytego, zupełnego poparcia. Wobec przeszłości i teraźniejszości
Andrzeja Zamoyskiego, wydawało się wielu, może i jemu samemu, abdykacją
nie tylko osoby, ale systemu i sprawy narodowej, którą przedstawiał,
zajęcie drugiego przy Wielopolskim miejsca i fatalnie przygotowywała
się, rozwijała, wzmagała wśród tych wypadków dziejowa w Polsce klęska
- antagonizm osobisty. Spotkały się wreszcie i zderzyły dwie polskie
dumy, odziedziczone po przedrozbiorowej Polsce rodowe i własne;
jedna jawnie się ukazująca, druga wewnątrz ukryta.
W stosunku między Andrzejem Zamoyskim a Wielopolskim stało
się także czynnikiem to wzajemne przeświadczenie, iż jeden był pierwszym
w kraju obywatelem, drugi najmądrzejszym w narodzie człowiekiem;
powstała stąd pewna zazdrość między wyższością moralną i wyższością
umysłową.
W Polsce łatwiej pojmuje każdy potrzebę dyktatury dla siebie,
niż uznaje konieczność poddania się dyktaturze innego. Przecież
czasy były takie, wypadki tego rodzaju, że - jak w Rzymie - w chwilach
najważniejszych i tu rodzaj dyktatury, oddanie sprawy w jedne ręce
było konieczne, i że ją wykonać mógł skutecznie tylko Wielopolski.
Szczęściem było, że człowiek zdolny do niej ukazał się na widowni,
że warunek niezbędny do niej władzę uzyskał; zaślepieniem, że tego
nie zrozumiano, grzechem, że jej nie przyjęto, nieszczęściem, że
jej pochwycić i wykonać nie zdołał Wielopolski.
Im więcej czuli wszyscy jego wyższość, tym trudniej przychodziło
każdemu poddać się jej. Już w nazwach Pan Andrzej i Margrabia tkwiła
głębsza, niż na pozór zdawać się mogła przyczyna zbliżenia się społeczeństwa
do pierwszego, oddalenia od drugiego. W pierwszym upatrzono przywódcę,
w drugim obawiano się władcy.
W Polsce zdziałać mogą politycznie coś użytecznego i trwałego
tylko wyjątkowe jednostki, tą samą złączone myślą lub jeden człowiek,
co Wielopolski miał określić słowy: "Dla Polaków można czasem coś
dobrego zrobić, z Polakami nigdy". Że jednak takie jednostki lub
taki człowiek naruszają równość rażąc zadawniony jej nałóg, że nie
odpowiadają przeważającemu usposobieniu, lubującemu się w mierności,
są zwykle zapoznane, nieraz wstrętne, czasem znienawidzone, "nie
potrzeba wielkich ludzi, to nadwyręża równość", tak że dla powodzenia
trzeba by być wyższym człowiekiem, a nie dać poznać, że się nim
jest. W ślad za tym idzie zawiść i zazdrość, wady ogólnoludzkie,
lecz które mają w polskim społeczeństwie odrębne znamiona - zawziętości
raczej niż współzawodnictwa. Zawiść polska i zazdrość polska, ścigają
się nie dlatego, że ktoś jest w posiadaniu stanowiska, które zająć
by się pragnęło, lecz że na nim jest; nie sięgają po nie, ale zepchnąć
pragną tego, kto je zajmuje. Zawiść i zazdrość tym silniejsze, że
nie z zewnątrz powstają, ale w wewnętrznym usposobieniu każdego
mają siedzibę. Zawiść i zazdrość są ogólnoludzkimi namiętnościami.
Nieraz w dziejach objawiły się w wielkim styku i niepospolitych
skutkach. W Polsce doprowadzały do nikczemności lub niedorzeczności.
Zasadniczą przyczyną rozdziału między zwolennikami Zamoyskiego
i Wielopolskiego, jak zobaczymy powodem, iż brakło mu rzetelnego
poparcia z tej strony, była myśl niepodległości i nadzieja obcej
pomocy do odzyskania jej; obawa zrzeczenia się bytu państwowego
przez przystąpienie do dzieła Wielopolskiego i zadowolenia się nim.
Te zakorzenione uczucia i wyobrażenia ówczesnego pokolenia stawiły
główną przeszkodę temu dziełu. Dla wielu były wymówką wygodną, pokrywającą
niższe o wiele powody. Wielopolski przecież nie dokonał rzeczy możliwych,
bo wszyscy pragnęli niemożliwych.
Gdybyśmy przyjęli za podstawę rozumowania uczucie, którym
niewątpliwie kierowali się biali, przywiązania do nadziei niepodległości,
to i wtedy stronnictwo to winno było z danymi, w których posiadaniu
było, postawić sobie na razie przynajmniej jako program - wszystko
lepsze niż powstanie, skoro wojna europejska o sprawę polską niemożliwa.
Brakło do tego odwagi, wobec samych siebie i wobec innych; sprowadziło
to zwykłe małoduszności następstwa. Skoro biali tego programu ani
postawić, ani wykonać nie zdołali, a Wielopolski spisku nie obezwładnił,
rosnąć i wzmagać się musiał. W założeniu i celach bezrozumny, w
środkach był przebiegły, zręczny, zapobiegliwy, odważny, śmiały
o tyle, o ile inni dobrodusznymi, niezręcznymi, nieprzewidującymi,
bezradnymi się okazali. Ogólna atmosfera sprzyjała mu.
Tu najważniejsze nasuwa się pytanie: dlaczego wobec niebezpieczeństwa
spisku, z przeświadczeniem, że nie ma co najmniej bliskich widoków
wojny o Polskę, biali nie dokonali zwrotu i nie poparli zbawczego
i ochronnego systemu Wielopolskiego; dlaczego Wielopolski nie pozyskał
białych?
Oprócz ogólnych oraz psychologicznych powodów oddalających
białych od Wielopolskiego, dlatego istotnie, stanowczo i szczerze
nie poparli go, bo tego nie uczynił ich przedstawiciel i przywódca
Andrzej Zamoyski. Skoro pogodzić się nie mógł z Wielopolskim, a
ten zjednać go sobie nie zdołał, biali nie poparli Wielopolskiego.
Andrzej Zamoyski rozumiał tylko samorząd; rządu w prawdziwym jego
znaczeniu, zwłaszcza obcego, nie pojmował, podczas gdy Wielopolski
rządu sprawować nie potrafił lub mu do tego czasu zabrakło. Zamoyski
mniemał, że samopomocą, pracą organiczną, dojdzie kraj do wszystkiego,
wreszcie do wyzwolenia się; dlatego nie chciał wkraczać w zakres
polityki. Nie przewidział, że nadejdzie chwila, w której narzuci
się ona jako konieczność. Miał wstręt do przewagi państwa polski,
tradycyjny i dziedziczny; wyrobił sobie przesadne wyobrażenie o
sile pracy organicznej; nie czuł, że bez kompromisu z władzą, brakowało
jej wśród ówczesnych okoliczności podstawy. Poczytywał jako skalanie
społeczeństwa wszelkie zwrócenie się do rządu z żądaniami; o nic
go prosić nie chciał. Wierząc w swoje teorie, był nie tylko przeciwny
ruchowi ówczesnemu, także ujęciu go w rękę. [...]
Podczas gdy społeczeństwo polskie zapoznawało swoje zadania
i obowiązki, zapuszczało się w coraz większe ciemności nieporozumień,
traciło świadomość możliwych do osiągnięcia celów, Wielopolski bystrym
okiem zmierzył był położenie. Z doskonałą samowiedzą tego, co podobnym
było do osiągnięcia, wyzyskując wypadki, naraz zdobył był wielkiej
doniosłości oddanie nareszcie namiestnictwa w Królestwie Polskim
Wielkiemu Księciu Konstantemu, bratu cesarza, jemu samemu, władzy cywilnej.
Był to znowu genialny obrót nadany położeniu, świadczący o mądrości
Wielopolskiego i głębokiej miłości sprawy. Wciągnięciu Wielkiego
Księcia Konstantego w wypadki towarzyszyły nie tylko pomyślne na
przyszłość widoki, ale coraz donioślejsze ustępstwa na polu narodowym,
reformy administracyjne oraz społeczne. Wreszcie, było to zbliżenie
się do tego, co sam Napoleon III poczytywał za zadowalające, czym
Polacy zadowolić się byli winni, chociaż tego jego zdania nie znali
oni i przed katastrofą o nim się nie dowiedzieli.
Gdyby nie zaślepienie, gdyby nie szał, które owładnęły społeczeństwem,
a których powody wewnętrzne i zewnętrzne wskazaliśmy - nic nie byłoby
prostszego, rozumniejszego, rozsądniejszego, jak skorzystać z tego
zwrotu, z tego arcydzieła politycznego Wielopolskiego, dla zabezpieczenia
bytu narodowego, przeprowadzenia sprawy społecznej, zażegnania groźnych
niebezpieczeństw, przygotowania sobie coraz pomyślniejszej przyszłości.
Około systemu uosobionego namiestnictwem Wielkiego Księcia
i reformami Wielopolskiego, każdy rozsądny człowiek nie tylko mógł,
ale miał obowiązek skupienia się i dania mu całego swojego poparcia.
W najtrudniejszych położeniach są chwile, które, gdy się je umie
pochwycić, można na największe niebezpieczeństwo narażoną sprawę
jeszcze zbawić. Taką chwilą dla wszystkich rozsądnych ludzi i białych
było przybycie Wielkiego Księcia Konstantego. Tu trzeba było zmierzyć
rozumem i sumieniem położenie, tu zrozumieć, że choćby istotnie
ruch i demonstracje sprowadzić miały ustępstwa, osiągnięto ich możliwą
miarę, dotarto do granic, że zużytkowane demonstracje i ruch zawsze
niebezpieczne, już tylko zgubnymi stać się mogą przez ich nadużycie;
tu wreszcie trzeba było i można było odepchnąć marzenia, ogólnikowe
nadzieje, a chwycić się rzeczywistości. Wielki Książę bowiem na
czele rządu polskiego, to była już rzeczywistość i przyszłość.
Dlaczego naród nie uchwycił i uchwycić nie umiał tej sposobności
naprawienia błędu powstania listopadowego, strat i szkód, które
ono bytowi narodowemu wyrządziło? Oto dlatego, że wpojono w niego
przekonanie, iż w 1831 roku był ofiarą, nie nauczono go, że był
w 1830 roku winowajcą względem siebie samego. W dalszym następstwie
błędnego wychowania, mylnych pojęć, pod wpływem wiadomych czynników,
społeczeństwo, bez zdania sobie dokładnie z tego sprawy, odpychało
niezaprzeczenie znaczną i doniosłą sumę ustępstw i korzyści, którą
przybycie Wielkiego Księcia do Warszawy przedstawiało, aby zaznaczyć,
że czyni to z obawy i troski, iż przyjęcie będzie zrzeczeniem się
niepodległości zupełnej, zaprzepaszczeniem odbudowania Polski i
zmarnowania sposobnej po temu chwili rządów Napoleona III we Francji,
jego w Europie przewagi. Nie tylko dla cienia wypuszczono z ust
kawał mięsa, ale nie zdołano zmierzyć tego, co istotnie ówczesne
położenie zdolnym było przynieść i zapewnić narodowi; korzyści jedynych,
jakie rządy Napoleona III mogły mu przysporzyć.
Tak już zresztą zapędzono daleko społeczeństwo; ruch i demonstracje
kierowane spiskiem, tak górowały nad wszystkim; dążenie do rozwiązania
skrajnego, choć nieokreślonego, polegającego coraz bardziej na -
wszystkim lub niczym, słowem do odbudowania Polski niepodległej,
było tak naglącym i o tyle gwałtownym, o ile bezmyślnym, że już
wtedy, aby stanąć otwarcie jawnie przy Wielkim Księciu i systemie
Wielopolskiego trzeba było odwagi cywilnej, której brak narażał
zawsze w Polsce na spaczenie lub utratę najlepszych widoków, najistotniejszych
warunków zapewnienia bytu narodowego.
Zamiast niezbędnej w rzeczy publicznej odwagi cywilnej, coraz
wyraźniej, coraz silniej występowała małoduszność i to tak w Polsce
rozpowszechnione mniemanie czy wymówka, iż nie należy w dążeniach
narodowych od ogółu się oddzielać, bez względu na ich zgubność i
bezrozum.
Jednocześnie spisek, któremu wszystko coraz bardziej sprzyjało,
upajał się swymi powodzeniami, roznamiętniał się, działał co do
skutku ostatecznego na ślepo, co do środków i celów swoich z wielką
świadomością, nie bez zręczności i biegłości w opłakanej sztuce
gubienia i narażania na bezowocne ofiary społeczeństwa. Coraz też
więcej wciągał ludzi, coraz bardziej rozszerzał się zakres jego
działania i władzy. Jedni świadomie, drudzy bezwiednie ulegali mu
i dali się im kierować.
Najliczniejsza tylko część ludzkości, stan włościański, ani
ulegał wpływom spisku, ani wciągniętym został w jego organizację.
Udziałem wyższego i niższego duchowieństwa w demonstracjach i ruchu,
przybierał on znamiona religijne, które roznamiętniały, rozgorączkowywały
i poetyzowały go, coraz większe uczuciu i namiętności nad rozumem
zapewniając zwycięstwo. Duchowieństwo, ani zbyt wykształcone, ani
do karności przywykłe, podzielało uczucia i złudzenia powszechne;
w działaniu przeciw różnowierczemu rządowi znajdowało usprawiedliwienie
swojego zachowania się, mogącego liczyć w Rzymie na zachętę. Duchowieństwo,
któremu zawsze trudno jest oddzielać się od większości społeczeństwa,
szło z ruchem, pozostawiając poza nim i poza własnym w tej mierze
wpływem najliczniejszą część ludności, stan włościański. Ze współdziałaniem
duchowieństwa w ruchu szedł także coraz większy wpływ kobiet na
wypadki. Demonstracje z ulic i placów publicznych, przeniósłszy
się do kościołów, nabrały były coraz jaskrawszych pozorów religijnych;
coraz większe upojenie stawało się ogólnym. Coraz bardziej ruch
i wypadki przybierały znamiona żydowskich za czasów rzymskich poruszeń
i zawieruch, które biorąc początek w świątyni jerozolimskiej, przemieniały
się w rozpaczliwe, zabójcze dla narodu powstania. I ujrzano dziwne
zjawisko narodu, który wmówił w siebie rozpacz wtedy, gdy mu szeroką
miarą wymierzano ustępstwa narodowe, wtedy, gdy mu się nadarzała
sposobność powetowania szkód wyrządzonych własnymi błędami, kiedy
władca i rząd ze słowami zgody i czynami pojednania do niego przemawiali.
Społeczeństwo wepchnięte przez spisek na manowce, rozlicznymi wpływami
zewnętrznymi w błąd wprowadzone, pomimo pomyślnego obrotu rzeczy,
zapragnęło rozpaczy i rozpaczliwie rzuciło się w przepaść.
W tym stanie rzeczy, już nie tylko dla wzięcia, dla popularności,
niebezpiecznym stawało się trzeźwe zapatrywanie i jawne obranie
rozsądnego kierunku. Nie tylko cywilnej, ale innej już odwagi trzeba
było, aby odłączyć się od ruchu i demonstracji, potępić je i stanąć
przy Wielkim Księciu Konstantym.
Że skupienie się poważnej części społeczeństwa około Wielkiego
Księcia Konstantego mogło zażegnać niebezpieczeństwo wynikające
ze spisku, położyć koniec jego władzy i działaniu, najlepiej świadczy,
iż spisek to natychmiast zrozumiał i wszystko na jedną postawić
kartę uważał za konieczne. Tą jedną kartą był strzał, który wymierzył
do Wielkiego Księcia. Strzał ten bowiem albo musiał wywołać zwrot
stanowczy w społeczeństwie, albo doprowadzić do celu ostatecznego
spisku, do zerwania zupełnego z istniejącym porządkiem rzeczy, do
odepchnięcia systemu Wielopolskiego i do powstania zbrojnego. Strzał
ten był jakby opatrznościową przestrogą daną białym i całej rozsądniejszej
części społeczeństwa w spóźnionej godzinie. Kto w nim nie usłyszał
wszystkich późniejszych strzałów powstania, ten albo był głuchy,
albo umyślnie uszy sobie zatykał. Była to ostatnia, ale nad wszelki
wyraz sposobna chwila do zerwania ze spiskiem, do przejrzenia jego
bezmyślnych, do potępienia szalonych, otrzeźwienia rozsądnych. Trzeba
to było uczynić, nie tylko uroczyście, ale stanowczo, nie tylko
jawnie, ale wytrwale, nie tylko w adresie, ale czynem, nie tylko
uczuciem, ale politycznie. Wielki Książę Konstanty otoczony szczerze
i bez zastrzeżeń rozsądną, zamożną, wykształconą Polską, gotową
przy nim i z nim obezwładnić spisek i odepchnąć jego bezużyteczne,
a już sromotne praktyki, gotową ustalić instytucje narodowe, przeprowadzić
społeczne przeobrażenia Wielopolskiego, Wielki Książę poparty przez
celniejszą część narodu, byłby mógł podołać zadaniu i takie połączenie
rokowało przyszłość, której niepodobna obrachować; to pewne, iż
uniemożliwiało powstanie i klęskę 1863 i 1864 r.
Biali nie zrozumieli, że po strzale do Wielkiego Księcia
nie było już wyboru, jak tylko między Wielopolskim a katastrofą.
Nie szaleni i czerwoni, których sąd w tej mierze był ograniczony
i zupełnie zamącony, najwięcej tu politycznie zawinili, ale rozsądni
i biali, którzy mogli zmierzyć skutki; nie ci, co strzał dali, ci,
którzy zamknęli na jego następstwa oczy, którzy nie odczuli lub
uznać nie mieli odwagi, że on rozstrzygająco zaznaczył w wypadkach
chwilę.
Był to stanowczy błąd polityczny wśród
owych wypadków. Kto go popełnił, kto mu nie zapobiegł? Czy Wielopolski
winien, iż nie potrafił skorzystać z okoliczności, aby białych przejednać
i skupić około Wielkiego Księcia, czy biali nie obierając w tej chwili zbawczej
drogi najciężej zgrzeszyli? Rzecz historycznie dotąd nie całkiem
wyjaśniona, co tym smutniejsze, bo przypuszczać pozwala, że nikt
całkiem od winy wolny nie był. [...]
Powstanie zbrojne wybuchło. To, co za największe nieszczęście
uchodziło - stało się. Szaleństwo stało się ciałem. Nie potrzeba
mierzyć skutkami tego czynu, aby oceniać jego zgubność. Była ona
w dniu jego spełnienia widoczną, namacalną, wszystkim wiadomą. Zgubność
powstania nie polegała na przedwczesnym wybuchu, tkwiła w rzeczy
samej.
Przyczyną główną powstania był spisek. Powstanie było następstwem
spisku. Nie było nigdy ani potrzeby, ani warunków powodzenia, ani
istotnego celu dla spisku w Polsce porozbiorowej. Wszystkie tak
liczne spiski od zniesienia Księstwa Warszawskiego były lekkomyślną
igraszką i bezużytecznym z góry narażeniem sił społeczeństwa. Ostatni,
który doprowadził do powstania 1863 r., jest tego najlepszym świadectwem.
Wciągnął on w grę nie już jednostki, których utrata mniej dotkliwą
byłaby dla rzeczy publicznej, ale stopniowo znaczną część społeczeństwa,
wreszcie kraj cały i sprawę całą, tym samym stawiał na kartę wszystko.
Acz tajny, nie zataił swego istnienia; przeciwnie, całym szeregiem
jawnych czynów i objawów przestrzegał i oświecał przeciwnika, iż
jest, nie zakrywał przed nim ani swojego działania, ani swoich sposobów,
ani celu, aczkolwiek ten był fikcyjny, niedosięgły. Celu dokładnego,
dobrze określonego, którego dopiąć by mógł w warunkach czasu i przestrzeni,
w razie nawet powodzenia nie miał, bo Polska niepodległa nie była
celem dobrze określonym, gdyż spisek nie zdawał sobie sprawy ani
z jej rozmiarów geograficznych, ani z jej kształtu politycznego.
Dążyć do odbudowania, jak głosił, Polski w granicach z 1772 roku
nie mógł spisek, gdyż aby tego celu dopiąć byłby musiał zwalczyć
i obalić w polskich ziemiach panowanie trzech potężnych mocarstw
wtedy, kiedy wiedział, że nie był w stanie zwalczyć i obalić panowania
rosyjskiego. Wywieszenie granic z r. 1772 było zatem tylko środkiem.
Cel pozostawał politycznie nieokreślony.
Potrzeba spisku wreszcie nie istniała. Skoro bowiem jasne,
matematycznie dowiedzione było, że niepodległość Polski odzyskana
być mogła tylko przez obcą pomoc albo ta pomoc byłaby daną i nadciągnęłaby
do kraju, wtedy spisek był zbyteczny, albo nie nadeszłaby, wtedy
musiał się stać zgubny. Utworzenie zatem spisku było bezcelowym
wywołaniem niebezpieczeństwa, bezużytecznym przedsięwzięciem lub
wstępem do nieuniknionej, dobrowolnej katastrofy.
Nie powstanie, spisek był głównym politycznym błędem czerwonych;
nie powstanie, spisek pozostanie ich najcięższym wobec rzeczy publicznej
grzechem. Spisek bowiem w tych warunkach nie mógł nic innego mieć
na celu, jak bezmyślne powstanie, inaczej jeszcze bardziej byłby
bezmyślny. Wypieranie się zamiaru powstania było też tylko taktyką
ze strony spiskowców, o czym świadczy wydział wojny w Komitecie
Centralnym, wyznaczenie dowódców, zakup broni i oddziały, które
zaraz w pierwszym dniu w różnych punktach kraju się pojawiły, wreszcie
i to, że zawsze w naradach spisku szło tylko o termin wybuchu, a
branka zmusiła jedynie do przyspieszenia go.
Bezmyślność
tego powstania pozostanie w nauce politycznej niezważoną i niezmierzoną.
Było to przedsięwzięcie na oślep, ale było logicznym następstwem
spisku, urządzonych przez niego demonstracji, nakazanej żałoby,
zwłaszcza zaprzysiężonej i zaprowadzonej w całym kraju organizacji
nieświadomej ostatecznego, nie istniejącego celu, która do bezmyślnego
dlatego doprowadziła czynu. Zastanówmy się bezstronnie nad powodami,
jakie wpłynąć mogły na zawiązanie tego spisku zanim zbadamy jego
istotę i tych, którzy byli jego twórcami; w niej i w nich bowiem
znajdziemy główne przyczyny jego zawiązania.
Jeżeli by
żadnego zamiaru zbrojnej walki nie było, cóż mogłoby znaglić do
utworzenia spisku? Gdyby twórcy spisku nie zmierzali do powstania,
po cóż by go zawiązywali? Ludzie, którzy z góry nie uznawali ani
rozumieli jego bezużyteczności, a ocenić nie umieli czy nie chcieli
niebezpieczeństwa, przystąpili do spisku pod wpływem zakorzenionego
w nich niczym nieuzasadnionego mniemania, że w ogóle potrzebne są
spiskowania i powstania w Polsce dla utrzymania ducha publicznego
i ciągłości sprawy narodowej bez względu na skutek i następstwa.
Była to teoria własnego niszczenia się, której przez długie lata
apostołem był Mierosławski, szalbierz, co na placu publicznym umiał
zawsze około siebie gromadzić gapiów i nadużywał ich dobrej wiary. Mówił, iż w Polsce nigdy nie można wiedzieć,
kiedy się uda wywołać ruchawkę i że kiedy najmniej do tego kraj
zdaje się usposobiony i przygotowany, wtedy właśnie liczyć można
na powodzenie spisku. Spiskował wciąż i znajdował pewną liczbę adherentów
i współdziałaczy. Tym razem działanie pokrewnych mu duchów przerastać
go zaczęło. Już nie ograniczano się do jego teorii, iż liczyć można
na nieusposobiony i nieprzygotowany grunt, lecz z daleka i systematycznie
usposabiano i przygotowywano takowy w całym kraju dla działań i
dzieła spisku.
Jak na całość
wypadków, tak i na zawiązanie, rozszerzenie się spisku i powstanie,
podziałały bezpośrednio dwie przyczyny: zewnętrzna i wewnętrzna.
Ogłoszenie zasady narodowości, zwłaszcza przebieg
sprawy włoskiej, ośmieliły i utwierdziły czerwonych polskich w ich
praktykach, w ich metodzie, do tego przyczyniła się wrodzona całemu
społeczeństwu skłonność do naśladownictwa. Bez zdolności do krytyki
i porównania odmiennych położeń ludzie ci mniemali, że wystarcza
to proste rozumowanie: skoro spiski doprowadziły do wyswobodzenia
Włoch, spisek potrzebny jest dla wyswobodzenia Polski; skoro zasada
narodowości postawiona została w świecie, jest on obowiązkiem, gdyż
sprawa polska nie może nie upomnieć się o swoje prawa, może zaś
to uczynić tylko za pomocą spisku.
Czerwoni
polscy mieli oczywiście pewne związki z czerwonymi i radykalnymi
żywiołami świata całego, zwłaszcza z włoskimi, i prawdopodobne rady,
w każdym razie przykład Mazziniego, podziałały na nich. Nie brakło może jeżeli nie
bezpośredniej, to pośredniej zachęty do spiskowania ze strony księcia
Napoleona, który zostawał z Mierosławskim w stosunkach. Wyrazem
jawnym tej zachęty i konszachtów stała się była szkoła wojskowa
polska w Cuneo, za staraniem Księcia otwarta, która wykształcić miała ludzi dla przyszłego
powstania podniesionego przeciw Austrii lub światu całemu raczej,
niż wyłącznie przeciw Rosji.
Zmiana tronu
w Rosji, pewne zwolnienie systemu, znane nam zachowanie się od początku
rządu rosyjskiego, nie tylko zachęcały do zawiązania spisku, ale
uzasadniały potrzebę takowego w oczach jej twórców, aby skorzystać
z zawikłań w państwie rosyjskim. Mniemano bowiem, opierając się
na bardzo niedokładnych i nieokreślonych danych, że w samej Rosji
powstanie jakiś ruch, jakiś przewrót, zapoznając, iż liczenie na
rewolucję w Rosji zawsze zawiodło, zwłaszcza, że jeżeli co mogło
ją oddalić i zażegnać, to właśnie podniesienie sprawy polskiej,
która musiała obudzić w społeczeństwie rosyjskim wypróbowany, w
swoim rodzaju zawsze silny patriotyzm.
Zamiast
oprzeć się na tych powodach historycznych i politycznych, budowano
nadzieję przewrotów w Rosji na wymownych, ale bezsilnych słowach
i pismach kilku rosyjskich emigrantów. Objawy sympatii Herzena i gorące w sprawie polskiej artykuły jego dziennika
"Kołokoł" upajały złudzeniami. Próby Sierakowskiego i innych oficerów polskich zjednania wojskowych
rosyjskich dla ruchu były obliczane przed należytym skutkiem. Młodzież
polska wychowana w uniwersytetach rosyjskich, oficerowie polscy
z armii rosyjskiej największy wzięli udział w spisku i poczynili
się do złudzenia, że liczyć można na kataklizm w Rosji.
Takie były
zewnętrzne powody powstania spisku polskiego, takie zewnętrzne dane,
na których mógł jedynie oprzeć się. Powody całkiem niedostateczne
lub mylne, które wobec nauki politycznej nie uzasadniały użycia
spisku jako środka, ani dać mu mogły rękojmię i warunki powodzenia.
Wewnętrznym
powodem powstania spisku był zwiastujący chorobliwy stan społeczeństwa
brak zaufania i uszanowania niższych dla wyższych, młodszych dla
starszych, kierowanych dla kierujących, usprawiedliwiony tym może,
że zachowanie się podczas tych wypadków wyższych, starszych i kierujących
nie tylko umożliwiło powstanie spisku, ale co najważniejsze ułatwiło
jego wzrost, wzmogło się i pozwoliło mu przystąpić do zgubnego przedsięwzięcia;
że było abdykacją bez oporu i walki. Wreszcie nieporadność, słabość
władz rosyjskich - od rządów ks. Gorczakowa do systemu Wielkiego Księcia Konstantego - wobec
spisku, ich ociąganie się ze względów zewnętrznych, rozstrój podrzędnych
organów były dla spisku zarówno podnietą, jak ułatwieniem. I stała
się rzecz niesłychana w dziejach, iż w państwie absolutnym, rozporządzającym
wszystkimi siłami i środkami rządzenia, spisek uchwycił w kraju
część znaczną władzy, przemienił się w Rząd Narodowy i wydał bezsilną,
przecież półtora roku trwającą wojnę jednemu z największych mocarstw
europejskich. Nie wiedzieć co tu bardziej zadziwiać winno, czy bezrozumne
przedsięwzięcie, czy zbieg okoliczności, który dozwolił je podjąć.
Głównych
jednak przyczyn zgubnego dla rzeczy publicznej spisku szukać należy
w kolejnych jego twórcach, w działaczach różnych tajnych kół, stowarzyszeń
i organizacji, w ich usposobieniu, wychowaniu, charakterze, namiętnościach,
uczuciach, umysłowym wykształceniu.
Na spisek
złożyły się żywioły emigracyjne i krajowe, wzmocnione tymi, co skorzystali
z amnestii oraz ułaskawionymi z Syberii. Wszyscy byli duchowo, pośrednio
lub bezpośrednio, dziećmi powstania listopadowego i następnych w
jego myśli usiłowań, wychowankami tej szkoły, która nie uznawała
potrzeby naprawienia błędu 1830 roku, lecz wierzyła w konieczność
bezowocnego spiskowania i sporadycznej walki zbrojnej, czyli w system
odrodzenia przez niszczenie własnych sił. Była to teoria żydowska,
tak dalece przeciwna wszelkiej politycznej nauce, iż wytłumaczyć
się da jedynie mistycyzmem, nie mającym nic z polityką wspólnego,
którego początku szukać należy po części w polskiej poezji porozbiorowej,
po części w cierpieniach ofiar tej teorii.
Ten nieobliczalny
dla nas żywioł mistyczny, który w narodzie żydowskim stał się twórcą
światowej religii, odmienny zupełnie od prawdziwego patriotyzmu,
jak go pojmowały zdrowe w starożytności pogańskiej i w chrześcijańskich
czasach, przeznaczone wyłącznie do życia ziemskiego społeczeństwa,
stał się w wypadkach, we wzroście spisku i w powstaniu, ważnym czynnikiem
tym niebezpieczniejszym, że nieokreślonym.
Do utworzenia
spisku przystępowali ludzie w ogóle mało lub całkiem nieznani społeczeństwu,
po największej części z warstw średnich, przeważnie ludzie młodzi,
nawet bardzo młodzi, z niektórymi wyjątkami, z miernym lub niedokończonym
wykształceniem, z większymi chęciami, niż z możnością ich zaspokojenia,
z pewnym uczuciem pokrzywdzenia i upokorzenia, z gorączką działania,
może odznaczenia się, z żalem, iż bez zupełnej zmiany i przewrotu
stosunków, do działania i odznaczenia się nie znajdą sposobności;
większa część z wyłącznym pragnieniem służenia, według swoich pojęć,
sprawie narodowej, którą istotnie miłowała więcej idealnie niż praktycznie;
inni z zarozumiałością niesłychaną, iż tylko oni skutecznie mogą
sprawę podjąć, z pogardą dla wszystkich, którzy ich zapatrywań nie
podzielali; byli tam ludzie gotowi do wszelkich poświęceń i zdolni
ponieść wszelkie ofiary i ofiarę życia, jak tego dowiedli; byli
tacy, którzy wierzyli, że spiskując spełniają cały patriotyczny
obowiązek, a o następstwa nie pytali się; byli i tacy, co już nic
innego robić nie umieli, do niczego innego tylko do spiskowania
zdolni się czuli; zadawniona w Polsce skłonność do urzędów i tytułów
pchała do pozyskiwania choćby tajnych, tak dobrze w organizacji
czerwonej, jak białej; byli także między nimi żądni władzy, którzy
woleli posiąść tajną, niż żadnej, wiedząc, że dostawszy się do steru
nie wytrzymywaliby próby światła słonecznego; byli wreszcie wariaci
najniebezpieczniejsi, bo tacy, których nie można zamknąć w domu
obłąkanych. Wielu hołdowało źle określonym wyobrażeniom, które łączyły
zbawienie Polski ze skrajnymi zasadami, skrajne zasady ze zbawieniem
Polski, co stawiało ich z góry w przeciwieństwie - z którego zresztą
nie zdawali sobie dobrze sprawy - z wyższymi warstwami polskiego
społeczeństwa; między tymi było więcej fanfaronów rewolucyjnych
niż prawdziwych rewolucjonistów. Wreszcie wszyscy wychowani w nauce,
iż nie ma rozwiązania sprawy polskiej prócz niepodległości niezdolni
byli pojąć ani sumiennie przypuścić innego, a miejsce rozwagi, która
by im wskazała trudności lub niepodobieństwa, zajmowała ślepa, pełna
zarówno pewności siebie, jak gotowości do ofiar wiara, pozostająca
w związku z mistycyzmem, o którym wyżej mówimy.
Byli to
najdoskonalsi przedstawiciele jednej z dwóch ostateczności polskich,
polegającej na gorączce niszczącej i ofiarności nie tylko bezużytecznej,
ale zgubnej dla rzeczy publicznej, która na szwank narażała od rozbiorów
sprawę polską.
Spisek był
tak dalece niepotrzebny, nieuzasadniony, a zgubny, że wtrącił jego
twórców w przymusowe położenie co do rozpoczęcia zbrojnego powstania.
Jego bezużyteczność i zgubność nie od terminu zawisłe były, gdyż
w żadnym razie skuteczne być nie mogło, jednak chwila wybuchu okazała
to w sposób jaskrawy. A teraz na co mogło rachować powstanie, gdy
je przygotowywano? Twórcy jego, chociaż głosili teorię "o własnych
siłach" dla podniesienia ducha, chociaż głównym ich znamieniem był
brak wykształcenia i sądu politycznego, przecież liczyć nie mogli,
oni nawet, na zwalczenie siły zbrojnej rosyjskiej powstańczymi oddziałami
i z pewnością na to nie liczyli. Nie przyznając się do tego, rachowali
zatem na jakąś nieokreśloną, przez nikogo nie obiecaną pomoc obcą.
Oczywistą rzeczą, iż na jedyną wówczas możliwą Napoleona III, nie
zastanawiając się wcale nad tym, czy, jak i kiedy będzie w stanie
jej udzielić. Przygotowanie powstania w myśli, że ono wywoła poparcie
Napoleona III, było dowolną spekulacją, na żadnych danych, upoważniających
do narażenia narodu, nie opartą. [...]
Tom III
Powstanie 1863 roku ściągnęło największą od rozbiorów na
naród polski klęskę. Była ona niezmierna. Zarówno w dziedzinie faktów,
jak i pojęć sprowadzić musiała i sprowadziła zwrot dziejowy. Szkoda,
jaką te wypadki wyrządziły sprawie polskiej jest tak wielka, że
się dokładnie obliczyć nie da. Jeżeli dotąd wszystkie bezowocne
usiłowania narodu polskiego odzyskania bytu państwowego kończyły
się przeważnie politycznymi stratami, te, które były następstwem
powstania 1863 r., po raz pierwszy sięgnęły daleko i głęboko aż
do bytu narodowego, aż do podstaw społeczności. Nie wykluczają one
strat politycznych.
Po nabytych
doświadczeniach najmniej przyjdzie ubolewać nad tymi, które na polu
międzynarodowym sprowadziło dla sprawy polskiej powstanie 1863 roku.
Przecież niepodobna nie zapisać, iż położyło jej koniec jako europejskiej.
Rozbiory wymazały Polskę z karty geograficznej, dopiero powstanie
1863 r. wykreśliło ją z rzędu spraw międzynarodowych. Ze względu
na złudzenia, które międzynarodowe znamię sprawy polskiej budziło
w społeczeństwie i zgubny użytek, jaki z niego robiło, strata zrównoważona
była poniekąd wytrzeźwieniem w tej mierze narodu, zdrowszym i prawdziwszym
poglądem na własne położenie, obowiązki i zadania, wyleczeniem się
ze zgubnego mniemania, że odbudowanie Polski jest koniecznością
i obowiązkiem Europy, i że na nie liczyć można.
O ile pod
tym względem strata ta rozwiała złudzenia i zgubnej fikcji koniec
zaznaczyła, niewątpliwie stawała się usługą oddaną społeczeństwu,
nauczając je, iż tylko na siebie i własną pracę około bytu narodowego
liczyć może i powinno; zatem winna wejść na inne, odmienne od dotychczasowych,
drogi. Niestety, usługa była pod wielu, pod głównymi względami,
spóźniona, jeżeli nie całkiem bezowocna. Oddana bowiem została kosztem
zbyt wielkich ofiar, poświęceniem zbyt żywotnych interesów. Twierdzono,
iż ta sroga nauka potrzebną i niezbędną była, aby wyleczyć naród
polski z wiekowego obłędu, z niezrozumienia bytu narodowego inaczej
jak w kształcie państwowym i z wiary w obcą w tej mierze pomoc.
Jeżeli tak istotnie było, lekarstwo stało się zgubniejsze od choroby.
Ostatnim
i najdonioślejszym wyrazem polityki niweczącej kompromis między
Polakami a Rosją, stała się w 1863 r. interwencja dyplomatyczna
dwóch mocarstw zachodnich i Austrii spowodowana powstaniem. Zaprzepaściła
bowiem ostatecznie system, który przedstawiali Wielki Książę Konstanty
i Wielopolski; nie w myśli oczywiście not mocarstw i objawów opinii
publicznej w Europie, lecz przez położenie jakie wytworzyła cesarzowi
Aleksandrowi II i jego wicekanclerzowi wobec uczucia narodowego
i patriotycznego w Rosji samej. System Wielkiego Księcia Konstantego,
oparty na autonomii i bycie narodowym Królestwa Polskiego, mógł
być przeprowadzony i ustalić się tylko pod warunkiem, żeby mu sprzyjał
naród rosyjski. Od chwili, jak duma narodowa rosyjska zraniona została
interwencją dyplomatyczną, a ranę zajątrzyło postępowanie Polaków,
zwłaszcza rozszerzenie polityczne i geograficzne sprawy zagrażające
mocarstwowemu stanowisku Rosji - przepadła nie tyle dobra wola cesarza
Aleksandra, jak możność dla niego postępowania z Polakami i w Polsce
stosownie do pierwotnych jego zamiarów.
Tak to interwencja
dyplomatyczna wytworzona powstaniem, godząc w narodową miłość własną
rosyjską, rozogniła namiętności, roznamiętniła jego dobre i złe
instynkty przeciw Polakom. Nie ma może w dziejach przykładu usługi,
która by tak dalece zabójczą się stała dla sprawy, której pomóc
miała, jak interwencja 1863 r. dla społeczeństwa polskiego.
Powstanie
1683 r. położyło koniec emigracji polskiej jako ciału politycznemu.
Pojawiały się jeszcze i pojawiają zachcianki wywieszania haseł dla
kraju przez emigrantów, ale z upadkiem powstania 1863 r. emigracja
polska przestała istnieć jako instytucja narodowa siłą rzeczy i
z woli wielkiej większości społeczeństwa polskiego. Było to następstwem
prostym ustania widoków obcej pomocy i wiary w odbudowanie Polski
przez Europę i dla dobra Europy; pozostawało to w bezpośrednim związku
z tym, że sprawa polska przestała być europejską. Zrozumiał to pierwszy
i najlepiej Hotel Lambert. Mogli jeszcze zapaleńcy i szaleńcy chcieć
użyć emigracji jako środka; dla rozsądnych i wytrawniejszych Polaków
straciła wszelką przyczynę bytu. Dla rozwoju bytu narodowego było
to względną korzyścią, gdyż w pracy około niego, ani zgodne z prawdą,
ani roztropne, ani nawet możliwe było, aby kierunek i hasła wydawane
były spoza krajów polskich; one jedne mogą ocenić i powinny znaleźć
każdy dla siebie z osobna właściwe działanie i postępowanie.
Powstanie
1863 r. uniemożliwiło kompromis polityczny między Rosją i narodem
polskim, zaznaczyło zgubny dla tego ostatniego zwrot w toczącym
się od wieku procesie. W najgorszym nawet przypuszczeniu pogwałciło
bieg wypadków na szkodę polskiego narodu. Mówimy w najgorszym przypuszczeniu,
albowiem wcale wykluczonym być nie może, iż znaleźć się mógł za
pomocą sądu polubownego sposób pogodzenia interesów, usunięcia namiętności,
zwalczenia przesądów i wytworzenia stanu rzeczy, któryby zapewnił
narodowi polskiemu wobec Rosji nie tylko byt narodowy, ale istnienie
polityczne określone, chociaż ograniczone wymaganiami państwa rosyjskiego.
W sprawach ludzkich tak samo nie ma w przeszłości niepodobieństw,
jak nie ma ich w przyszłości. Gdybyśmy jednak uznali nawet, iż niemożliwe
zasadniczo było pogodzenie interesów rosyjskich z bytem tym lub
z istnieniem pod tą lub ową formą polityczną narodu polskiego, nie
ulega przecież wątpliwości, że wypadki 1863 r. wzięte jako całość
przyspieszyły przechylenie szali na niekorzyść Polski nie tylko
dobrowolnie, ale bezrozumnie, nie tylko lekkomyślnie, ale bezsumiennie.
Chociażby Rosja zawsze i niezachwianie była dążyła do tego, co dziś
zdziałać usiłuje w ziemiach polskich, chociażby nic ją od tego w
dziejowym biegu wypadków odwieść nie mogło, to powstanie 1863 r.
ułatwiłoby jej jeszcze było zadanie i przyspieszyło jego dokonanie
znosząc między chęcią a spełnieniem jej istniejące zapory. Byłoby
ono zatem, w tym nawet przypuszczeniu, nie tylko bezużytecznym,
ale szkodliwym zmarnowaniem sił narodu polskiego, które w innych
warunkach i w innym czasie mogły być zużytkowane dla położenia tamy
rzekomym zamiarom Rosji, podczas gdy ułatwiły i przyspieszyły ich
wykonanie. Powstanie stało się obosiecznym mieczem, którego ciosy
tylko naród polski raniły. Miało więc znamiona samobójstwa.
Powstanie
1863 r. zniweczyło w zarodzie żywioły rozwoju narodowego bytu polskiego
pod panowaniem rosyjskim, żywioły politycznego ukształtowania się
polskich stosunków wytworzone zmianą tronu w Rosji, usposobieniem
i zamiarami Aleksandra II oraz polityką Napoleona III, jego przyjaznymi
dla sprawy polskiej chęciami, jego na jej korzyść działaniem. Więc
złe wielkie sprowadziło, niemałemu dobru przeszkodziło. Nosi na
sobie znamiona podwójnego błędu, podwójnego grzechu - błędu i grzechu
w dwóch kierunkach: ujemnym i dodatnim.
Rzecz godna
uwagi, podczas gdy ze strony polskiej zarzucano nieszczerość, obłudę
i ukrytą chęć odebrania tego co dawano wszystkim próbom pojednawczym
rządu rosyjskiego w różnych epokach, z tejże samej polskiej strony
uprzedzano zawsze tę chęć, wytwarzano ją i otwierano dla niej wolne
pole działania niecierpliwością i bezrozumnymi porywami. Jednocześnie
z zaznaczeniem utraty korzyści, określić nożna ujemne, zgubne następstwa
powstania i stwierdzić, że ono je sprowadziło, że bez niego nie
byłby ich poniósł naród polski.
Śmiało zatem powiedzieć nam przychodzi, że mało jest w
dziejach wypadków, które by narodowi równie wiele dobrego ujęły,
zwłaszcza równie wiele złego przyniosły. Jeżeli nie dadzą się określić
dokładnie korzyści, jakie naród polski odniósłby był z zaniechania
przedsięwzięcia 1863 r., oznaczyć można ściśle straty, które za
sobą pociągnęło.
Dotknęliśmy
w ciągu tej rozprawy całego szeregu błędów i pomyłek, które były
przyczyną i sprowadziły klęskę - przypatrzyliśmy się wypadkom, które
ją wywołać musiały, wywołały i uniemożliwiły nie tylko mniej zgubne,
nawet korzystne dla narodu polskiego rozwiązanie. Głównym, zdaniem
naszym, powodem niepowodzenia, przyczyną głęboko i daleko sięgających
skutków oraz skrzywienia zadania, zmarnowania sprzyjających okoliczności,
było mylne postawienie rzeczy wobec Rosji - tym, że ani umiano,
ani chciano, ani zdołano rozłączyć politycznie sprawy Królestwa
Polskiego od stanowiska Litwy i Prowincji Południowo-Zachodnich.
Połączenie ich pchnęło w najznaczniejszej mierze Rosję i społeczeństwo
polskie na manowce, na których nie mogły się spotkać inaczej jak
w ślepej i namiętnej walce. Ani oczekiwać, ani żądać nie można było
od Rosji załatwienia należytego stosunku jej do społeczeństwa polskiego
inaczej, jak pod warunkiem rozłączenia politycznego tych dwóch rzeczy.
Tylko takie rozłączenie nie groziło interesowi państwowemu Rosji,
ono jedno nie budziło w niej namiętności. Kto zatem nie rozdzielał
tych dwóch rzeczy, z góry chciał nie do kompromisu, ale do ostateczności
doprowadzić i samowiednie czy bezwiednie wywoływał w społeczeństwie
rosyjskim nienawiść, zemstę, żądzę zagłady polskości. Nie brakło
w Polsce świadomości tych prawd, tych niebezpieczeństw, brakło odwagi,
aby się trzymać pierwszych, zażegnać drugie. A tak w założeniu i
szczegółach, przy początku i przez bieg wypadków, brak odwagi obywatelskiej,
brak odwagi cywilnej stał się główną przyczyną, głównym powodem
klęski.
Po trzyletniej
próbie Rosji, dwukrotnej za panowania Aleksandra I, ostatniej za
Aleksandra II, polubownego, pokojowego, łagodnego załatwienia sprawy
polskiej w swym łonie, powstanie 1863 r. wywołało już nie tylko
w rządzie, ale i w społeczeństwie rosyjskim przekonanie, że te usiłowania
są bezowocne, co gorsza u niektórych Rosjan, że są szkodliwe, może
zgubne.
Wmieszanie
żywiołu religijnego w ruch ówczesny uwydatniło, wypukłymi uczyniło
różnice i przeciwieństwa między dwoma społeczeństwami polskim i
rosyjskim, między odmiennymi pochodzeniami dwóch cywilizacji, między
religią katolicką i prawosławną; różnice i przeciwieństwa, które
rozumna polityka winna była łagodzić.
Powstanie
1863 r. zadało dotkliwy cios polityce Napoleona III i jego rządom,
monarsze i dążeniom, sprzyjającym narodowi polskiemu i dla niego
korzystnym. Obezwładniło, zgubne się stało dla ostatniego władcy
ożywionego we współczesnych czasach wyższymi myślami, powodującego
się szlachetnymi uczuciami; zniweczyło jego wielkoduszne chęci.
Uniemożliwiło co za pomocą przyjaźni z Rosją chciał Napoleon III
dla Polski uczynić. Stawiając go w położeniu trudnym, następnie
bez wyjścia, rozwiało wiarę w jego nieomylność, w jego gwiazdę i
wszechpotęgę; wskazało, podało Bismarckowi i jego polityce środki
stawienia mu czoła i zwalczenia go; przeszkodziło przymierzu Francji
z Rosją, które byłoby przekształciło kartę europejską i nie dopuściło
do przewagi Prus z Niemczech, Niemczech w Europie. Zespoliło Rosję
z Prusami na czas wojen tych ostatnich z Austrią i Francją.
Obniżenie
uroku Napoleona III wewnątrz i na zewnątrz, osłabienie wpływu Francji,
ośmielenie jej wrogów, oto skutki i owoce powstania 1863 r. W Polsce
znikła naraz legenda napoleońska, znikła wiara odbudowania państwa
polskiego przez Francję, nawet w jakąkolwiek skuteczną jej pomoc;
gwałtowny pod tym względem odbył się proces przeobrażenia pojęć
i sądów. Francja straciła kraje polskie, które przeszło od pół wieku
moralnie posiadała. Choćby twierdzić chciano, że strata była niewielka,
powiemy już dlatego była znaczna, że zaznaczała początek upadku
wpływu Francji na ogół spraw ludzkich i jej wziętości w świecie
całym. Od powstania polskiego 1863 r. Cesarstwo napoleońskie, z
nim Francja, żadnym powodzeniem większym nie cieszyły się. Widocznie
rozpoczęła się epoka błędów i stopniowego obniżania się, które do
Sedanu doprowadziły.
Jeżeli zabrakło Francji w stosunkach europejskich, pierwszej
tego przyczyny szukać należy w powstaniu polskim 1863 r. Wbrew radom,
wbrew woli Napoleona III dokonane, nie bez jego winy i współudziału
dojrzało, dwuznaczność bowiem i słabość cesarza wobec ruchu i demonstracji
polskich przyczyniły się do jego przygotowania i wybuchu. Powstanie
polskie pchnęło go na zgubną drogę, znagliło do podniesienia sprawy
polskiej, bez widoków powodzenia, uniemożliwiło wszelkie inne prócz
pogromu wyjście, i stało się jednym z powodów podwójnej klęski:
sprawy polskiej i sprawy napoleońskiej oraz francuskiej.
Austria,
nie zdobywszy się ani na jawne złączenie się z Rosją wobec powstania
1863 r., ani na stanowcze wystąpienie przeciw niej, naraziła sobie
wszystkich, bo zawiodła wszystkich. Tym swoim postępowaniem zespoliła
Prusy z Rosją i zapewniła pierwszym życzliwość drugiej w dzień własnej
z nimi stanowczej rozprawy, pozbawiwszy się na ten dzień pomocy
Francji, skazawszy się na odosobnienie. Ona może bezwiednie umożliwiła trwanie zgubnego
powstania, bo stanowczym i bezwzględnym wobec niego postępowaniem
w Galicji mogła mu równie jak złudzeniom zaraz w pierwszych chwilach
koniec położyć. Austria stopniowo doprowadziła rzeczy do tego, iż
mocarstwa podniosły sprawę polską bez zamiaru i możności rozwiązania
jej, zatem w sposób dla wszystkich zgubny, z tym nieuniknionym skutkiem,
iż oddana została ta sprawa na łaskę i niełaskę Rosji, czego położenie
geograficzne i interesy polityczne nakazywały Austrii wystrzegać
się. Wprawdzie zapobiegła ona na razie przymierzu Francji z Rosją,
z czego głównie Anglia i Prusy jej kosztem skorzystały; pozbyła
się więcej urojonego niż istotnego niebezpieczeństwa użycia sprawy
polskiej przez Rosję na jej stratę; w zamian jednak wywołała stokroć
groźniejsze na swoich granicach panslawistyczno-prawosławne dążności,
sięgające w głąb monarchii, nie uratował nawet owej spójni,
wynikającej z podziału Polski (sprawdzić oryginał - B.Sz.);
bo aczkolwiek materialnie dotąd jeszcze nadwyrężoną nie została
na polskim gruncie, nie przeszkodziła wojnie Prus z Austrią w r.
1866, a moralnie i politycznie przestała istnieć w sprawie polskiej,
gdyż ją pochłonęły żądze i apetyty rosyjskie, dla Austrii groźne.
Miejsce tej spójni zajął dotąd przygłuszony, choć nie zawsze cichy,
antagonizm i przeciwieństwo między Austrią i Rosją w sprawach polskich
i ruskich.
Zachowanie
się Austrii w wypadkach 1863 r., było mylne i błędne, skoro sprowadziło
dwa najbardziej niepomyślne w polityce skutki - stratę możliwych
korzyści, które by jej przyniosło starcie się w porę z Prusami i
rozszerzenie jej polskich posiadłości, oraz ujmę jej stanowiska
i nowe niebezpieczeństwa. Skutek to zwykły, gdy dla małych celów
teraźniejszości poświęca się wielkie przyszłości. Krótki czas przedziela
polskie wypadki 1863 r. od Sadowej, dłuższy nieco ubiegł do chwili,
w której przyszło Austrii zająć na Wschodzie wyczekujące, pełne
troski, kosztowne stanowisko. Powstanie polskie 1863 r. spowodowało
zatem Austrię do popełnienia błędów i pomyłek, których następstwa
odczuła i dotąd odczuwa. Kto wierzy w Nemezis historyczną, może
dopatrzyć się jej działania w wypadkach, które rozegrały się w Europie
po 1863 r. Dla nas tą Nemezis są w polityce konieczne następstwa
większych i mniejszych błędów oraz pomyłek polegających na nie skorzystaniu
z okoliczności.
Nie sama
Francja, nie sama Austria ani też społeczeństwo polskie uczuły tę
Nemezis; jeżeli przypuścimy zbiorową Europę, niezawodnie i ją dotknęły
następstwa polskich wypadków 1863 r. Po nich można było powiedzieć:
"Nie ma już Europy!". Podniesienie sprawy polskiej bez rozwiązania
jej, nie że jej nie rozwiązano, ale że ją bezowocnie poruszono,
stało się istotnie klęską dla Europy, w pewnej mierze dla cywilizacji.
Nie bezpośrednio, stopniowo, przez cały szereg wypadków ściśle ze
sobą związanych doszła Europa do bezrozumnego, zbrojnego pokoju,
pod którym ugina się, choć on jej nie zapewnia bezpieczeństwa. Polskie
powstanie 1863 r., zmuszając wbrew położeniu, w sprzeczności z rozumem
i rozsądkiem, do podniesienia sprawy polskiej, bez warunków i możliwości
rozwiązania jej, będąc powodem bezskutecznego postawienia jej na
porządku dziennym, zadało gwałt naturze rzeczy i stosunkom europejskim.
Przedstawia się tym samym jako dzieło zniszczenia nie tylko dla
narodu polskiego, ale w szerszych światowych rozmiarach. Ta klęska
narodu polskiego była światową porażką. Pierwsza zadana, druga wyrządzona,
obie spełnione być mogły dlatego tylko, że narodowi polskiemu według
słów Izajasza: "Opatrzność dała za dowódców młodzieniaszków, że
nad nim zapanowali trzpioty".
Każde polskie
powstanie, rzekł jeden z mądrych w narodzie ludzi - Julian Dunajewski, odsłania ujemne strony społeczeństwa polskiego;
powstanie 1863 r. stwierdziło zarazem słabość Europy w rozwiązaniu
zadania polskiego. Czyż było tak spieszno narodowi polskiemu okazać
własną i Europy w tej mierze niemoc? Spieszno być mogło tylko "młodzieniaszkom
i trzpiotom", że zaś starsi i rozważniejsi w społeczeństwie, że
mocarstwa europejskie przyłożyły do tego rękę, pozostanie smutnym
w dziejach faktem i jednym świadectwem więcej znikomości sądów ludzkich
i rozumu ludzkiego.
Polityka
jest rzeczą prosta, czasem tylko daleko sięgającą. Na tym właśnie
polega głównie, aby umieć rozróżnić i dostrzec, kiedy i jak daleko
ma sięgnąć. Wymaga zawsze umysłów niezamąconych, charakterów wielkich.
W umysłach polskich podczas wypadków 1860-1863 r. powstał zamęt;
europejscy mężowie stanu, którym przyszło wśród nich działać, powodowali
się drobnymi względami, bo nie było między nimi wyższych charakterów.
Skutek też był nad wszelki wyraz nikczemny, sromotny, sprzeczny
zarówno z prostymi zasadami, jak z daleko sięgającymi celami rozumnej
polityki. Skutek ten nie był zemstą bogów, lecz ludzi nad samymi
sobą; ludzie zawinili, ludzie sprowadzili karę błędami swoimi.
Mylnym jest
rozumowanie, że gdyby się przedsięwzięcie udało twórcy powstania
byliby czczeni jako zbawcy, gdy teraz są potępieni jako ci, co naród
zgubili, albowiem powieść się nie mogło, a gdyby się było w jakiejkolwiek
mierze powiodło, to nie wskutek powstania, lecz pomimo powstania.
Jeżeli twórcy jego niczym innym uwolnić odpowiedzialności swej nie
mogą, jeżeli ich uporczywi obrońcy ten tylko rozpaczliwy przytoczyć
mogą za nimi argument, sprawa wobec historii przegrana i zapisze
ona to ostatnie usprawiedliwienie jako ostateczne potępienie. Bo
niezawodnie, równie słusznie powiedzieć by można, że kto skacząc
z trzeciego piętra nie złamałby karku, podziw by wzbudził.
Precz zatem
z rozumowaniem, które przeszłości nie rozgrzeszy, dla przyszłości
szkodliwe stać się może, które nikogo nie uniewinnia, wielu jeszcze
zgubić by mogło. Nie godzi się pozbawiać społeczeństwa jedynej korzyści
z tych wypadków - nauki. Za niepowodzenia 1863 r. nikt nikogo nie
obwiniał i nie obwinia, nikt, dawnym zwyczajem, nikogo nie oskarżał
i nie oskarża o zdradę lub nieudolność. Najlepszy to dowód, że przedsięwzięcie
samo przez się warunków powodzenia nie mało, że pozostaje jedynie
potępić je, potępić tych, co powstania twórcami byli i tych, co
je poparli.
"Zbawienie
przyszło by było od nawrócenia się, od reformy, od naprawy - mówi
prorok - ale wyście go nie chcieli i zawołaliście: 'Nie! Na koń!
na koń! cwałem! cwałem!' Ach! Piękny cwał w tył!" My dodać możemy
- cwałem ku przepaści. Żaden może naród z takim uporem, z takim
zapałem, z takim zaślepieniem, z takim poświęceniem nie spieszył
do własnej zguby, jak polski w r. 1863. [...]
Wszyscy zawinili. Byłoby to jednak zaprzeczeniem sprawiedliwości
historycznej, bezużytecznym badaniem przeszłości, pozbawieniem teraźniejszości
i przyszłości korzyści, jaką im przysparza nauka wynikająca z ubiegłych
wypadków, dla nas jałową pracą, gdyby nie nastąpił rozdział i rozgatunkowanie
błędów, tym samym odpowiedzialności, gdyby z powyższego przedstawienia
nie dał się określić stopień winy każdego z osobna czynnika. Nikt
w tych wypadkach od niej uwolnić się nie może. Jeżeli jaki z nich
dla społeczeństwa wydobyć się da użytek, to słusznym rozdziałem
odpowiedzialności, zaznaczeniem chwil, w których popełnione zostały
najcięższe błędy i nastąpiły główne pomyłki.
Przedmiotowy
wykład wypadków, przedmiotowe nad nimi zastanowienie się wykazuje,
że przyczyną pierwszą, bezpośrednią katastrofy i klęski był spisek;
katastrofę bowiem i klęskę spowodowało zbrojne powstanie, powstanie
przygotował, do skutku doprowadził, co ważniejsza, uczynił koniecznym,
spisek. W danych okolicznościach i w ówczesnym położeniu spisek
był pomysłem bezużytecznym a niebezpiecznym, był działaniem bezcelowym,
tym samym bezmyślnym, które żadnych nie mogło przynieść korzyści,
niewątpliwe zgotować musiało straty. Spisek nie mógł sobie postawić
innego zadania, jak tylko zwalczenie i usunięcie istniejącego porządku
rzeczy stworzonego rozbiorami; do wszelkiego innego bowiem nie tylko
nie był sposobny i zdolny, ale przeciwnie dla wszystkiego innego
stać się musiał zgubnym, szkodliwym, zabójczym.
Zwalczenie
i usunięcie istniejącego porządku rzeczy miało pociągnąć za sobą
odbudowanie Polski niepodległej w granicach przedrozbiorowych. Takie
odbudowanie Polski doprowadziłoby do częściowego rozbioru trzech
mocarstw podziałowych, zatem wymagało zwalczenia i pokonania tychże.
Spisek nie mógł nigdy rozporządzać dostatecznymi po temu siłami,
zatem w tym wypadku zawiązałby się dla niepodobieństwa; tego więc
celu stawiać sobie nie mógł, tym samym był bezmyślny. Nie mógł również
postawić sobie bardziej ograniczonego zadania zwalczenia i usunięcia
z ziem polskich panowania rosyjskiego - co by zresztą jeszcze samo
przez się nie prowadziło do odbudowania Polski - gdyż i po temu
nie miał i mieć nie mógł dostatecznych rozporządalnych środków.
Więc i to ograniczone zadanie nie mogło być jego celem; tym samym
i co do tego zadania był bezmyślny.
Niepodległą
Polskę stworzyć mogła tylko obca pomoc. Przy niej spisek był niepotrzebnym,
bez niej stać się musiał zgubnym i wytworzyć klęskę. Obca pomoc,
skoro by nadeszła, wymagałaby jawnego, nie zaś tajnego współudziału
narodu polskiego. Spisek mógł tylko, jak się to stało przedwcześnie,
bezużytecznie zmarnować ten współudział.
Spisek niepotrzebny
był do wywołania obcej pomocy, czyli jedynego środka prowadzącego
do celu, albowiem przed rozpoczęciem jego działania cesarz Napoleon
III objął był swym programem sprawę polską i działał w niej wedle
możności. Spisek, nie pozwalając wybrać stosownej chwili ani użyć
właściwych do rozwiązania środków, mógł tylko przeszkodzić, unicestwić
tę obcą pomoc. Bez celu i bez środków, spisek był tylko karkołomną
gimnastyką patriotyzmu, która od 1831 r. zamiast rozwijać organizm
narodowy nabawiała go kalectw.
Spisek też,
który doprowadził do powstania 1863, był dziełem nałogu, dziełem
słabych głów politycznych a krwistych temperamentów, był pomysłem
barbarzyńskim, ścięciem drzewa, aby nawet owocu z niego nie urwać,
świadectwem nowym, że spiskujący w Polsce pozbawieni byli zmysłu
politycznego tak dobrze w 1830, jak w 1862; że gotowi byli do wszelkich
poświęceń z wyjątkiem tych, które rozsądek nakazywał. Dlatego spisek
ten był pomysłem, który historia potępić musi, a dla którego ze
stanowiska sztuki politycznej brak nazwy. "Zrozpaczeni - mówi dziejopis
ludu izraelskiego - którzy uczynili ofiarę z życia i postanowili
nie brać w rachubę reguł możliwości; którzy w śmierci, nawet w przegranej
widzą korzyść, są najczęściej plagami narodów, których sprawy bronią".
Patriotyzm szkodliwy równie ciężką dźwigać musi odpowiedzialność,
jak brak patriotyzmu; bodaj czy nie większą wyrządza się krzywdę
sprawie źle jej służąc, niż ją zaniedbując. Skoro zaś rozum nie
wskazywał potrzeby spisku, a rozsądek odradzał go, było lekkomyślną
swawolą zawiązywać go, było dalej "pobożnym okrucieństwem" "pokrywać
się zręcznie maską religii", a jednocześnie łatwowiernie łączyć
przyszłość narodu ze sprawami, interesami i ludźmi, którym na Polsce
nic nie zależało, którzy gotowi byli użyć do własnych rewolucyjnych
celów jej porywów patriotycznych i religijnych, jej nieszczęść;
było to najgorsze z nadużyć, bo nadużycie szlachetnych i wzniosłych
powodów, co im zawsze największą przynosi ujmę i obniża je. Niepotrzebne
użycie szkodliwego środka jest największym błędem politycznym. Przedsięwzięcie,
które celu nie ma, jest bezmyślne, lekkomyślnym jest to, które wie,
że nie rozporządza potrzebnymi do dopięcia celu środkami. Z jakiegokolwiek
punktu widzenia zapatrywać się będziemy na spisek polski 1863 r.,
jeden z tych trzech zarzutów i wszystkie trzy razem zmuszeni będziemy
mu uczynić.
W tych ujemnych
pierwiastkach spisku tkwi przyczyna klęski koniecznej i dlatego
główna i największa odpowiedzialność za nią przypada tym, którzy
spiski stwarzali i ostatnie zawiązali. Tak dalece jest to prawdziwe,
że owe ujemne pierwiastki wyrosły w brutalną siłę, której ulegać
i ulec musieli twórcy spisku i ani zdołali wybrać, ani zażegnać
chwili powstania, a widząc i czując szkodliwość jego wybuchu ani
go oddalić mogli. Zamiast, jak podobno w ostatniej chwili niektórzy
ze spiskowców zamierzali, zażegnać klęskę poświęceniem siebie samych,
poświęcili się dla jej wywołania.
Jeżeli spisek
był bezużyteczny dla odbudowania Polski niepodległej, to miał tę
szkodliwą stronę, że uniemożliwiał inne załatwienie sprawy. Wykluczał
z góry zuchwale i nieroztropnie wszelkie inne rozwiązanie, z umysłu
przeszkadzał takowemu, czego dowiódł ohydnym strzałem do Wielkiego
Księcia Konstantego. Był zaś zgubny, bo niósł w swym łonie klęskę.
Klęskę sprowadziło powstanie, ale powstanie było tylko następstwem
spisku, następstwem nieuniknionym, dlatego, że spisek wykluczał
wszelkie inne rozwiązanie jak to, którego sam nie mógł i nie był
w stanie sprowadzić. Jak myśl wytwarza dzieła, tak bezmyślność sieje
zniszczenie. Bezmyślny spisek wytworzył powstanie, które sprowadziło
zniszczenie. Mylnym byłoby zatem przypisać powstaniu zło całe. Przyczyną
jego był i pozostanie przed sądem historii spisek; powstanie pozostanie
do spisku w stosunku skutku do przyczyny. Gdyby spisek był potrafił
zażegnać powstanie, sąd musiałby inaczej wypaść; spisek byłby się
okazał bezużyteczny, ale nie zgubny, skoro zaś powstanie wybuchło,
wyrok opiewać musi, iż gdyby nie było spisku nie byłoby powstania;
że zaś powstanie wybuchło, spisek stał się przyczyną katastrofy.
W końcu splamił się i obniżył sprawę, ujmę uczynił dobrej sławie
narodu potępienia godnymi czynami, nieraz niepotrzebnymi, zawsze
wstrętnymi, począwszy od sztyletników i żandarmów wieszających,
skończywszy na fałszerzach monety. Spisek i powstanie były i pozostaną
też - pomimo wplecionego w nie uczucia szlachetnego i wielkiej do
poświęcenia zdolności - dziełami swawoli głowy i serca.
Czy tę główną
przyczynę złego mogły usunąć i zażegnać inne czynniki całkowicie
lub w pewnej mierze i w jakich chwilach? Jest to drugie pytanie
odnoszące się do rozdziału odpowiedzialności. Pragniemy na nie dać
odpowiedź zanim przystąpimy do pytania trzeciego, jaka i na kim
ciąży odpowiedzialność za rozszerzenie rozmiarów złego.
W społeczeństwach
dobrze uporządkowanych, wyższe warstwy, zamożniejsze, lepiej wykształcone,
winny kierować sprawą publiczną, przede wszystkim stać na straży
jej bezpieczeństwa, czyli dobra publicznego. Tam, gdzie takie warstwy
istnieją na mocy prawa czy to publicznego, czy zwyczajowego jest
to ich urodzonym zadaniem i obowiązkiem; kiedy to zadanie, ten obowiązek,
nie są spełnione, zwichniętym jest stan rzeczy i niezdrowymi stosunki.
Tam gdzie, jak się to dzieje w społeczeństwach demokratycznych,
warstwy te nie mają określonego stanowiska, istnieją przecież i
winny się także ubiegać o przywództwo, stać na straży dobra publicznego,
bez czego musi zapanować anarchia pojęć, w ślad której idzie anarchia
czynów i rozluźnienie, które naraża rzecz publiczną na szwank.
Biali z
Andrzejem Zamoyskim na czele stanowili w Królestwie Polskim wyższą
warstwę w społeczeństwie, której stanowisko do pewnego stopnia określone
jeszcze było prawami, ale zwłaszcza faktem, tradycją i zwyczajem.
W skład białych wchodziła wielka większość szlachty, posiadaczy
ziemi, wielcy panowie, dalej zamożniejsze mieszczaństwo, bankokracja;
na czele białych stali przeważnie ludzie wykształceni, z doświadczeniem
życiowym, wielu ze zdolnościami i talentami. Zastęp ten zatem posiadał warunki i żywioły
wszelkie, które obciążają odpowiedzialnością w sprawie publicznej;
posiadał je zwłaszcza w porównaniu ze spiskiem, który składał się
przeważnie z warstw średnich, z młodzieży, z ludzi z niedokończonym
wykształceniem. Nigdy kierunek sprawy publicznej nie powinien był
wyjść z rąk białych i nic w sprawach krajowych nie powinno się było
stać wbrew ich woli i przekonaniu. Prowadzić społeczeństwo winni
byli biali, nigdy nie dozwalając, aby im cokolwiek zarzucano. Inaczej
stało się wśród wypadków, o których mówimy, w tym główna wina białych.
Arystoteles
mówi: "Jedyną, wyłączną cnotą przywództwa jest przezorność; co się
innych tyczy, są one koniecznie własnościami wspólnymi tak tych,
co słuchają, jak tych, co rozkazują. Przezorność nie jest cnotą
podwładnego, właściwą cnotą podwładnego jest słuszna ufność do przywódcy;
obywatel, który słucha jest jak fabrykant fletów; obywatel, który
przewodzi jest jak artysta, który posługuje się instrumentem". Biali
przezorni nie byli i na instrumencie zagrać nie potrafili. Biali
ujrzeli się naraz wobec spisku i wobec rządu rosyjskiego, między
tymi dwoma czynnikami byli żywiołem, który powinien był sprawę publiczną
uratować i ustalić. Byli oni zbyt obznajomieni ze stosunkami krajowymi,
aby nie widzieć, że od 1860 istniał i rozwijał się spisek, byli
zbyt wykształconi i doświadczeni, aby nie wiedzieć, że spisek bezużyteczny
w danych warunkach musi stać się niebezpieczny, wreszcie zgubny;
nie mogli także zapoznawać, że jeżeli nie musi, to przynajmniej
może się zakończyć zbrojnym powstaniem; nie zapoznawali też tego,
skoro powstanie poczytywali za największe nieszczęście, jakie na
kraj spaść może. Wobec tego zadaniem i obowiązkiem politycznego
ciała, jakim byli biali, musiało być - wszelkimi siłami i środkami
położyć koniec spiskowi, przede wszystkim zażegnać niebezpieczeństwo
największego nieszczęścia, czyli powstania.
Nie mogli przeszkodzić utworzeniu się spisku; pozostawał
bowiem i żył w sferach dla nich nieprzystępnych, co już do pewnego
stopnia było złe, lecz łatwe do wytłumaczenia; tajemnemu działaniu
nikt nie jest w stanie położyć zupełnej tamy. Ale każde społeczeństwo,
a w nim przewodnie warstwy, mogą przeszkodzić jego wzrostowi, mogą
ustrzec się przed jego wpływem i przewagą. Tego nie tylko nie dokonali,
lecz i nie próbowali należycie i szczerze biali.
Jak tylko
demonstracje na ulicach warszawskich stwierdziły, że spisek istnieje,
ale i działa, rzeczą było białych zmierzyć stąd wynikające niebezpieczeństwo
i do tego zastosować zachowanie się. Biali postąpili wprost przeciwnie;
z demonstracjami zbratali się, żałobę narodową za dobrą uznali,
przeciw szalonym i wstrętnym czynom spisku nie zaprotestowali nigdy
stanowczo i tak z pobłażania w pobłażanie, ze słabości w niedołęstwo
przechodząc wobec spisku, doszli do tego, że już nawet powstania
potępić nie zdołali, w końcu zmuszeni byli poprzeć spisek przeistoczony
w Rząd Narodowy, wspierać powstanie, to największe dla kraju nieszczęście.
Pomoc białych, mówią świadkowie niepodejrzani, zasilała pieniędzmi
wyczerpaną kasę spisku, następnie powstania.
Zachowanie
się dwuznaczne wobec pierwszych demonstracji, pobłażliwe wobec dalszych,
sprzyjające wobec ustalających się, oto najważniejsze błędy i chwile,
w których te błędy spełnionymi zostały przez białych. Towarzystwo
Rolnicze, jego Komitet, biali mniemali, w znacznej części z winy
rządu rosyjskiego, że demonstracje sprowadzają ustępstwa, że nawet
Wielopolski upatrzył w nich pomocniczy środek. Było to ich wymówką.
Przypuściwszy nawet to rozumowanie, należało z demonstracji sprowadzających
ustępstwa skorzystać, jak to uczynił Wielopolski, a do tego pierwszym
warunkiem było wiedzieć, kiedy się zatrzymać i kiedy je jako zużyty,
a zawsze niebezpieczny środek odrzucić i potępić. Na to biali się
nie zdobyli, nawet po zamachu na Wielkiego Księcia. Nie w łatwych,
w trudnych okolicznościach, ludzie składają dowody uzdolnienia i
charakteru. Biali zamiast górować nad położeniem, stali się bezwiednie
narzędziem spisku. Był to błąd i obłęd.
W stosunku
do rządu rosyjskiego okazali oni tę samą, co wobec spisku chwiejność.
Nie mieli i nie umieli postawić sobie dobrze określonego celu. Znajdowali
w dwuznaczności, to znowu w bierności, wygodny wybieg. Żądając ustępstw,
nie wykluczali dążeń do niepodległości; pragnęli i mniemali, że
Rosja da im do rąk ukutą przeciw niej samej broń. Dlatego dogadzał
im nieokreślony program, który w pamiętnym postawili adresie, dlatego
przyjąć nie chcieli ścisłego, za którym przemawiał Wielopolski; dlatego nie zdołali ograniczyć pokojowych żądań
do Królestwa Polskiego, dwuznacznikami wreszcie i otwarcie i stanowczo
do innych rozszerzali je prowincji.
Niewątpliwie
biali ulegali złudzeniu obcej pomocy i patrzyli na Napoleona III.
Andrzej Zamoyski, który w pierwszej epoce swojego działania tak
roztropnie i mądrze oparł je był na samopomocy i legalnym gruncie,
w drugiej coraz bardziej oglądał się na Napoleona III, najpierw
- jak rzekliśmy - pod wpływem Zygmunta Krasińskiego, potem wskutek
zachowania się cesarza Francuzów wobec ruchu polskiego. Adam Potocki przesłał mu treść rozmowy, jaką po demonstracjach
lutowych miał z Napoleonem III i ta miała na Zamoyskim wywrzeć wrażenie;
rzekł przeczytawszy ją "To bardzo ważne". Biali mniemali, że obca
pomoc wytworzy Polskę niepodległą, że ani godzi się, ani należy
zrzekać się jej dla lepszego bytu narodowego, nawet dla półniepodległości.
Był to brak sądu, mylna ocena położenia. Niezawodnie, wiele okoliczności,
wiele czynników złożyło się na to, aby ich w błąd wprowadzić; przyczyniło
się do tego i zachowanie się Napoleona III i jego charakter, i postępowanie
Hotelu Lambert. Białych przecież jako najwięcej odpowiedzialnych
za losy kraju, było zadaniem, wznieść się sądem ponad te okoliczności
i łudzące pozory. Temu przeszkadzała żywa tradycja powstania listopadowego,
wychowanie polityczne oparte na dążeniu bezwzględnym do bytu państwowego
i na wierze w obcą pomoc. Biali, jakimkolwiek w tej mierze ulegali
złudzeniom, mogli i powinni byli przejrzeć po pierwszych na ulicach
Warszawy demonstracjach, po misji hr. Platera do Paryża i drugiej,
blisko nich stojącego wysłannika, zwłaszcza po zamachu na Wielkiego
Księcia Konstantego.
Jeżeli nie
przejrzeli, przynajmniej jeżeli nie postąpili odpowiednio do rzeczywistego
położenia, to już nie tylko z powodu błędnej polityki, ale wskutek
wrodzonych przywar, psychologicznych i etycznych niedostatków. Te
warstwy w Polsce, z których składali się biali, nie posiadały umiejętności
powstrzymywania zgubnych zapędów, bo nie miały odwagi stawić im
czoła. Skoro te zapędy ustrojone były w szaty patriotyzmu, sprawiały
zawrót i mąciły sąd zdrowy owych warstw. W Polsce uczucie patriotyczne
więcej jest żywe niż silne, dlatego nie umiało nigdy ochronić się
od gorączki lub upadku ducha, od porywów i złudzeń lub bezczynności
i rozpaczy, dlatego równowagi politycznej utrzymać nie mogło. Szlachta
polska tak ciężko zawiniła w przeszłości wobec państwa polskiego,
że gdy to upadło, a powstała sprawa polska, trwogą przejmowała ją
myśl, aby posądzona być mogła o obojętność dla niej i brak ofiarności.
Było to uczucie szlachetne, ale z ujemnych płynące pobudek, tym
samym do ujemnych prowadzących skutków, jak każda chęć naprawy i
pokuty, przeistaczało się bowiem nieraz w niebezpieczne przesady.
Z potwornej organizacji arystokratyczno-demokratycznej pozostał
zwyczaj, który dawniej był koniecznością, zaskarbiania sobie głosów
i jednania tłumów, przemienił się on w bezmierną żądzę popularności,
co wytworzyło w jednostkach tchórzostwo polityczne i ogólny brak
odwagi cywilnej; stąd zbywało na stanowczym, stałym zdaniu i przyszło
do tego, że w Polsce więcej było takich, co poświęcali przekonania
dla wziętości, niż wziętość dla przekonania.
Biali, potomkowie
w prostej linii przedrozbiorowego społeczeństwa szlacheckiego, nie
wyzuli się z tych wad, nie zdołali ustrzec się tych błędów wobec
spisku i ruchu, dlatego nie potrafili wobec rządu rosyjskiego zająć
prawdziwie politycznego stanowiska, z którego mogliby wpłynąć na
ustalenie stosunków i zapewnienie bytu narodowego kraju. Mieli tę
zasługę, że się poczuli do obowiązku względem rzeczy publicznej
zawiązując Towarzystwo Rolnicze, podnosząc reformę włościańską;
postawili bowiem na porządku dziennym odrodzenie kraju i wzmocnienie
bytu narodowego. Nie zdołali jednak podjętej pracy doprowadzić do
skutku ani ubiec nadciągających wypadków, nie wytrwali na wybranej
drodze, nie zapobiegli, aby kraj z niej nie zszedł.
Te niedostatki,
te błędy białych złożyły się na największe, iż nie położyli sobie
za zadanie i nie zażegnali klęski, tego największego, jak mówili,
nieszczęścia, którym miało się stać powstanie. Ani rozumieli, ani
mieli dość odwagi i siły, aby sobie powiedzieć, iż wszystko lepsze
niż spisek i jego następstwa, że spiskowi najskuteczniej położyć
można koniec, jego następstwa zażegnać podając rękę rządowi rosyjskiemu
do kompromisu, do czego doskonałą, nader korzystną dawały sposobność
wejście do rządu Wielopolskiego, jego system, objęcie władzy w Królestwie
Polskim przez Wielkiego Księcia Konstantego. Nie zrozumieli wreszcie
biali w ostatniej godzinie, że nie było innego wyjścia, jak szczere
i stanowcze - nie tylko w Radzie Stanu, w Radach Powiatowych i urzędach,
nie tylko w adresach - ale w całym życiu publicznym, połączenie
się ich z systemem Wielopolskiego; że bez tego narażało się kraj
na klęskę, którą spisek przygotował.
Tych błędów
dwoma głównymi chwilami były: pierwsze lutowe 1861 roku uliczne
demonstracje oraz strzał do Wielkiego Księcia Konstantego. Ani w
pierwszej, ani w drugiej biali nie stanęli na wysokości zadania,
bo ani w pierwszej, ani w drugiej nie mieli odwagi uczynić rozbratu
z dwuznacznikami, pokonać własnych skłonności zarówno, jak uprzedzeń
i wstrętów. Nie odczuli, nie zrozumieli, nie przewidzieli, że kto
nie potępiał ruchu i demonstracji kierowanych przez spisek, ten
nie potępiał powstania. Poszli więc stopniowo, z początku bezwiednie,
w służbę spisku, ułatwili, umożliwili, w końcu poparli jego zgubne
dzieło. W pierwszych chwilach powstania, odpowiedź dana przez nich
wysłannikowi z Galicji: "Uznać powstanie za narodowe, lecz nie łączyć
się z nim", streściła całą sumę popełnionych przez nich błędów.
Dali taką odpowiedź, bo już sami nic nie znaczyli, bo byli pod wpływem
Komitetu Centralnego, bo przed nim się uginali i ustępowali, a rozumem
czuli, że źle robią. Wtedy już nie kierując niczym, ani nikim, biali
ulegali wyższym sferom finansowym warszawskim, zwłaszcza człowiekowi
niepospolitemu Kronenbergowi, którego rozum i patriotyzm już nie mogły górować
nad położeniem wytworzonym szeregiem błędów, za które on teraz także
dźwigał część odpowiedzialności.
Zadania
zatem przywódców biali nie spełnili, że to było ich powołaniem i
obowiązkiem w pierwszym rzędzie niemałą rzeczy publicznej wyrządzili
szkodę, sami się obniżyli, w końcu obezwładnili. [..]
Ostatnia
scena ostatniego aktu historycznego dramatu Polski usiłującej odzyskać
straconą w osiemnastym stuleciu niepodległość, dała początek nowemu
położeniu, w którym pojęcia ulec musiały i uległy zmianie. Scena
ta ostatnia, ściśle, zarazem organicznie zespolona jest z całym
dramatem. Pozostaje nam zastanowić się nad tym związkiem i zaznaczyć
te następstwa dla narodu polskiego 1863 r., które obejmują wynikającą
z niego naukę. Wypadki tego roku zamknęły jeden okres dziejów narodu
polskiego od chwili, gdy Polska przestała być państwem, rozpoczęły
inny.
Narodom,
które straciły byt państwowy, równie trudno jest odzyskać pełnię
życia, to jest niepodległość, jak umrzeć. Śmierć czyli unicestwienie
nie może być nigdy ani celem, ani przedmiotem rozumowania politycznego.
Gdyby śmierć mogła i miała nastąpić, nie pozostałoby nic do powiedzenia.
Odepchnijmy na zawsze myśl śmierci i unicestwienia; zajmujmy się
istnieniem i życiem. Tu właśnie zaczyna się doniosłość, zarazem
mozolność zadania.
W położeniu
narodu polskiego - powyższymi słowami określonym - w którym nie
jest mu dane istnieć pełnym życiem ani też przestać istnieć, skoro
przy tym przekonani jesteśmy, że ani celem, ani zamiarem nie może
być, aby istnieć przestał, piętrzą się trudności i cisną wątpliwości
co do środków i sposobów mających z jednej strony zapewnić i zabezpieczyć
to istnienie, z drugiej uczynić je zaszczytnym dla narodu i odpowiednim
godności ludzkiej.
Rok 1863
ujawnił dla ogółu prawdę, iż usiłowania odzyskania niepodległości
narażały byt narodowy i nie tylko oddalały go od celu najwznioślejszego,
ale niweczyły warunki dopięcia go. Aby dojść do najdoskonalszego
kształtu istnienia trzeba istnieć, jeżeli zaś dążeniem do takiego
kształtu niszczy się warunki istnienia owego kształtu przybrać niepodobna,
jednocześnie zmierza się coraz bardziej do unicestwienia, to jest
do śmierci lub życia coraz więcej do śmierci zbliżonego. Nie tylko
zatem rozmija się z celem, do którego się dąży, lecz idzie się wprost
w przeciwnym kierunku. Jest to skutek zaślepienia.
Związek
ścisły i organiczny 1863 r. z porozbiorową przeszłością narodu polskiego,
wykazuje nie tylko rozminięcie się z celem, ale także zdążanie wprost
w przeciwnym kierunku, stwierdzone klęską tego roku. Jego skutki
- jak widzieliśmy - były tak doniosłe, tak zgubne dla narodu, że
się spostrzegł, iż szedł nie drogą prowadzącą do celu, ale odwrotną.
Wtedy uczuł potrzebę lub nastała konieczność zwrotu i dlatego to
wypadki 1863 r. zamknęły jeden okres dziejów narodu polskiego. Ten,
który zamknęły, zapełniony był cały jedną myślą, jednym dążeniem
odzyskania niepodległości.
Musimy się
tu odwołać do tego, co wyżej powiedzieliśmy. Zauważyliśmy tam, że
naród, który stracił byt państwowy, nie może go odzyskać i nie odzyskał
go nigdy bez obcej pomocy. Jest to jakby prawo natury, prawo elementarne,
prawo udowodnione matematycznie, stwierdzone doświadczeniem dziejowym.
Za tą prawdą przemawiają materialne i moralne dowody. Naród, który
nie miał dość sił, aby zachować niepodległość, nie może ich mieć
tyle, aby ją odzyskać, gdyż musiałby ich mieć więcej, niż mu ich
potrzeba było do pierwszego zadania, którego nie był w stanie spełnić.
Aby zatem drugie rozwiązać, musi zastąpić te, na których mu zbywało
obcymi.
Mniejszy
być może ten konieczny przyrost sił, jeżeli upadek narodu był, wedle
naszego dawniejszego określenia, nie najwyższego, trzeciego stopnia,
to jest mieszczącego w sobie potrójną przyczynę upadku: wewnętrzną
oraz podwójną zewnętrzną; dalej, jeżeli naród zachował pół niepodległości
lub część niepodległości lub jeżeli byt jego narodowy pozostał nienaruszony;
większy być musi ów przyrost, jeżeli upadek jego był największy,
trzeciego stopnia, dalej, jeżeli wszelkiej pozbawiony jest politycznej
formy, wreszcie, jeżeli jego byt narodowy jest podkopany. Tak, iż
potrzebny stopień siły pomocniczej wzrasta w stosunku prostym do
stopnia upadku i słabości bytu narodowego. Słowem, naród, który
stracił swoją niepodległość, aby ją odzyskać musi mieć zapewnioną
pośrednią lub bezpośrednią pomoc obcą w dostatecznej do osiągnięcia
celu mierze. Stąd wszelkie przedsięwzięcia odzyskania niepodległości,
bez udziału takiej pomocy, muszą pozostać bezowocne, jednocześnie
zgubne dla bytu narodowego, czyli spowodować - jak wypadki 1863
r. - narodowe ofiary, nie tylko bezużyteczne, ale szkodliwe.
Nie dość,
żeby naród upadły jako państwo mógł liczyć na obcą pomoc, dla odzyskania
niepodległości trzeba jeszcze, żeby ta pomoc była dostateczna i
skuteczna. Dostateczność i skuteczność zaś nie tylko są zależne
od stopnia siły pomocy, ale także od stopnia trudności, które ta
siła ma do przezwyciężenia.
Położenie
Polski po upadku jej bytu państwowego przedstawiało może największą
w dziejach sumę trudności stojących na przeszkodzie jej odbudowaniu
dlatego, że upadek był największy stopnia trzeciego oraz dlatego,
że widoki niezbędnej pomocy obcej ograniczały się do minimum, podczas
gdy przeszkody, które należało przełamać wzrosły tylko do maksimum.
Pierwsze mogły być tylko następstwem wyjątkowych okoliczności, były
przemijające; drugie były stałe i z biegiem czasu, przez coraz dłużej
trwające posiadanie, wzmacniały się. Jedyny środek - obca pomoc
- nadzwyczaj był trudny do uzyskania, a pomoc ta miała do przełamania
niezmierne silne zapory. Do tego pomoc mogła być przeważnie tylko
przypadkowa, zapory były trwałe i nieustające. I doświadczenie stwierdziło,
że trzeba było olbrzymich zwycięstw, aby karłowatą wskrzesić Polskę.
Stąd wniosek, że w zwykłym biegu wypadków, że bez wyjątkowych okoliczności
i nadzwyczajnych ludzi liczenie na odbudowanie Polski było mylną
rachubą.
W tej mylnej
rachubie, czyli w obłędzie politycznym, wychowane zostały i wzrosły
wszystkie pokolenia od rozbiorów do roku 1863. Potęgowała obłęd
i w zaślepienie przemieniała pogarda, zwłaszcza lekceważenie czynników
stojących na przeszkodzie odbudowaniu Polski. Polacy lekceważyli
sobie trzy rozbiorowe mocarstwa. Dla nich Rosja była kolosem o glinianych
nogach, barbarzyńską Moskwą wtedy, kiedy już na wielu polach prześcignęła
była Polskę; Prusy tworem podrzędnym, dawnym lennikiem, istniejącym
przypadkiem z łaski Europy; Austria zlepkiem przeznaczonym do rozpadnięcia
się. Stąd to, czego pragnęli Polacy, wydawało im się łatwym, tym
łatwiejszym, iż przez dziwną psychologiczną igraszkę widzieli w
sobie potęgę przyszłości, zdolną zasłonić Europę przed niebezpieczeństwami,
których padli ofiarą, których siły przecież lekceważyć nie przestali.
Obłęd różne przybierał formuły. Polska odbudowaną zostanie,
skoro Europa zechce. Interes Europy wymaga odbudowania Polski. Odbudowanie
Polski jest koniecznością europejską. Obowiązkiem Europy jest wskrzesić
Polskę. Były to jakby pewniki dla narodu polskiego; nie tylko, że
wierzył w nie, ale stosował do tej wiary swoje postępowanie. Czczość
tych mniemanych pewników jest widoczną, ale przyznać należy, że
łatwiej przyszło ją odczuć tym, którzy przeszli przez doświadczenia,
niż tym, którzy mieli przez nie dopiero przechodzić.
Przede wszystkim
mylny był punkt wyjścia, który zaznaczał interes, konieczność i
obowiązek Europy odbudowania Polski. Wspólny interes Europy nigdy
istotnie i w żadnej nie istniał sprawie ani okresie dziejowym, a
już całkiem nie polegał na odbudowaniu Polski. Europa podzielona
jest na zbyt wiele mocarstw, państw, narodów o sprzecznych interesach
i dążnościach, aby mógł wznieść się ponad nimi jakiś jeden, wielki,
wspólny interes, górujący nad tamtymi. Pozostał on także zawsze
oratorskim zwrotem albo poetyczną przesadą; wreszcie obłudy formułą.
Wtedy nawet, gdy groźna potęga islamu zdawała się tworzyć wspólny
interes Europy zasłonięcia jej przed jego najazdem, niejedno mocarstwo,
niejedno państwo europejskie poszukiwało związków z sułtanem, a
Ludwik XIV sprzymierzył się z nim wtedy, gdy Turcy zapuszczali zagony
w głąb Europy i wcale z oswobodzenia Wiednia zadowolony nie był.
Tym więcej niepodobna mówić o interesie Europy w odbudowaniu Polski.
Mogło jedno lub drugie mocarstwo interes upatrywać i korzyści czy
to w utrzymaniu nadziei polskich, czy w podnoszeniu sprawy polskiej,
czy nawet w utworzeniu Polski niepodległej; ale aby wszystkie w
nim widzieć miały wspólny cel swoich dążeń niepodobna było ani przypuścić,
ani oczekiwać i dlatego wielką pomyłką polityczną była owa wiara
w odbudowanie Polski w interesie europejskim. Interes ten, jako
europejski, ograniczał się, przeciwnie, do szczupłych rozmiarów.
Rozbiór
Polski, dokonanymi za jego pomocą nabytkami, stawiał interesy trzech
potężnych mocarstw europejskich w sprzeczności z odbudowaniem Polski
i już tym samym zmniejszał bardzo wspólny interes europejski jej
wskrzeszenia, zarazem zwiększał nadmiernie trudności i przeszkody
utworzenia Polski niepodległej. Nie bez głęboko sięgających powodów,
politycy tej miary co Fryderyk Wielki i Katarzyna II, z poświęceniem wzajemnych żądz i dalej sięgających
widoków, obmyślili podziały jako środek wymazania Polski z karty
geograficznej, widząc w nich najpewniejszy, może jedyny sposób uwiecznienia
tego dzieła i zapewnienia sobie nabytków. Wprost przeciwnie rozumując
niż Polacy, każdy z nich wolał mieć coś niż nic i raczej coś trwale
niż wszystko rzekomo posiadać. Myśl była trafna i przyszłość odgadywała.
Rozbiory nie tylko dokonały upadku państwa polskiego, ale obezwładnić
miały usiłowania wskrzeszenia go.
Naprzeciw
sumy interesów niezgodnych z odbudowaniem Polski, a opierających
się na najrzeczywistszej w polityce podstawie, bo na posiadaniu,
stały zawsze nierównie mniej dobrze i dokładnie określone korzyści,
jakie druga część Europy mieć mogła w odbudowaniu Polski. [...]
Że konieczność
odbudowania Polski nie istniała, dowodzą dzieje porozbiorowe. Świat
szedł i idzie dalej swoim trybem ani szczęśliwszy, ani nieszczęśliwszy
niż kiedy państwo polskie istniało. Przypisywanie wszystkich klęsk
świata upadkowi Polski pozostanie pobożnym złudzeniem. Jest to jedno
z tych nieszczęść, w które nikt nie wierzy, bo nikt go nie odczuwa.
Ze strony Polaków jest jedną przesadą więcej i szukaniem koniecznie
pociechy w wynajdywaniu współcierpiących. W uniesieniu poetyckim
Zygmunt Krasiński wołał, że Polska musi być wskrzeszoną, bo jej
zgładzenie było wyrwaniem serca z Europy. Polska nie była sercem
Europy, a Krasiński niepomny był tej anatomicznej prawdy, iż wyrwanie
serca sprowadza śmierć, że zatem nie tylko Polska, ale i Europa
przestałaby była żyć, gdyby Polska była jej sercem.
Co się tyczy
wreszcie obowiązku Europy odbudowania Polski, to obowiązek w polityce
jest zawsze względny i dlatego odwołać się możemy do tego, cośmy
o interesie powiedzieli. To tylko zapisać należy, że jeżeli taki
zbiorowy obowiązek istniał dla Europy, ani go spełniła, ani spełnić
zamyśla. Stwierdzić zaś musimy, aby uniknąć dalszych obłędów, że
Polska miała nierównie większy i wyraźniejszy niż Europa obowiązek
utrzymania swojego bytu państwowego i że go nie spełniła, że temu
ona, nie Europa, winna, że wina stwarza nowy obowiązek odpokutowania
i naprawienia jej dla tego tylko, który się jej dopuścił.
Jak się
zachował naród polski, jakie było jego od rozbiorów do 1863 r. postępowanie
polityczne w położeniu, które powyżej określiliśmy, wśród warunków
odzyskania bytu państwowego, które obliczyliśmy, wobec tej prawdy,
że tylko za współudziałem obcej pomocy mógł go na nowo zdobyć, ograniczonych
widoków tej pomocy, wielkich trudności i przeszkód, które trzeba
było przezwyciężyć, aby dzieła dokonać? Wszelkie dążenie i wszelkie
działanie w celu odzyskania bytu państwowego, nie oparte o obcą
pomoc, musiało być z gruntu mylne, błędne, zgubne; jedynie dążenie
i działanie liczące na obcą pomoc, mogło być uzasadnione, rozumne,
zbawcze, bo do celu prowadzące. Wynika to z wszystkiego, cośmy powiedzieli,
a daleko bardziej jeszcze z tego, co się działo i co się stało.
Dzieje porozbiorowe
Polski i wszelkie Polaków działania rozpadają się przecież na dwie
części. Na usiłowania odzyskania niepodległości bez zapewnienia
sobie obcej pomocy, które określonymi zostały zbyt pamiętną formułą
- o własnej sile, oraz na usiłowania, które jedynie na obcą pomoc
i z tą pomocą liczyły się. Można by powiedzieć, że te dwa rodzaje
usiłowań jedynie prawdziwie i istotnie podzieliły porozbiorowe społeczeństwo
polskie do 1863 r. na zachowawcze i demagogiczne. Rzecz jednak godna
uwagi i świadcząca, jak daleko pewnikiem było, iż bez obcej pomocy
państwo polskie odbudowane być nie mogło, że wszystkie usiłowania
odzyskania niepodległości o własnej sile opierały się także o nadzieję
jakiejś, tylko źle określonej, obcej pomocy, raz tego, to znowu
innego mocarstwa, rewolucji ogólnej, wreszcie przewrotów w Rosji
lub w dwóch innych rozbiorowych mocarstwach. Istotna zatem różnica
na czym innym polegała.
Oto, że
gdy jedni pragnęli zapewnić sobie obcą pomoc, drudzy chcieli ją
dorywczym działaniem i powstaniami zbrojnymi wywołać. Te dwa dopiero
systemy odróżniają wyraźnie w dziejach porozbiorowych obóz zachowawczy
od demagogicznego. Najsilniejszym, a zarazem najzgubniejszym wyrazem
drugiego stało się powstanie 1863 r.; pierwszego zaś - jego przystąpienie
do tego powstania. Oba obozy, dążąc do jednego celu, oba licząc
na te same środki, w inny tylko sposób je obliczając, jeden jawnie,
drugi skrycie, musiały się pchać wzajemnie i w danej chwili zlewać
z tą różnicą, że drugi wyprzedzał i porywał zawsze za sobą pierwszy,
pierwszy dawał się porywać drugiemu. Skoro nie było zapewnionej
obcej pomocy, zachowawczy obóz nie mógł dawać hasła do działania;
demagogiczny, licząc na to, że ją wywoła, mógł zawsze je rozpoczynać.
Dlaczego jednak zachowawczy dawał się porywać - zrozumiałe nie jest,
a da się tylko wytłumaczyć tym, że mylny punkt wyjścia, że pomyłka
w założeniu stwarzały obłęd ogólny, od którego wspólne wady charakteru
narodowego nie pozwalały nikomu uwolnić się. [...]
Pokazało
się przecież, że po upadku państwowym, nie dość odzyskać niepodległość,
że może ważniejszym i trudniejszym jeszcze zadaniem zachować odzyskaną.
Niezawodnie, że od rozmiarów, w jakich wskrzeszenie następuje, zależna
jest w części trwałość dzieła, ale nie mniej prawdziwe jest, iż
zapewnić je może przeważnie siła wewnętrzna organizmu oraz otaczające
go warunki. [...]
Najbardziej
może zdumiewającym u Polaków objawem dziwacznego idealizmu, zapoznającego
najwyraźniejszy własny interes polityczny, była wieczna troska o
zasłanianie kogoś i czegoś, wreszcie Europy, kosztem najdotkliwszych
ofiar. Powiedzieliśmy sobie, że za Rzeczypospolitej zasłanialiśmy
chrześcijaństwo przed Turkiem. W r. 1830 spisek, za nim znaczna
część społeczeństwa, uroiła sobie, że rewolucja francuska lipcowa
jest sprawą wolności ludów i miała sobie za obowiązek jej bronić,
zerwała się do powstania w przekonaniu, że ratuje sprawę wolności
europejskiej, wstrzymując cesarza Mikołaja od wyprawy przeciw Francji.
Powstanie listopadowe nie było dziełem całego społeczeństwa, jak
współudział w wojnach napoleońskich dziełem starszych i rozumnych
w narodzie. Dało ono początek zgubnej, sprzecznej ze zdrowymi pojęciami
praktyce, polegającej na tym, że o losach narodu młodzi i niedoświadczeni
rozstrzygać poczęli tajemnie, a starsi, rozsądniejsi, porywać się
im dali. Wtedy wszedł w zwyczaj, aż się w nałóg przemienił, spisek,
tak iż nie jawnie ani z narady najcelniejszych, lecz skrycie i wskutek
postanowienia pośledniejszych najważniejsze i najdonioślejsze rozpoczynały
się przedsięwzięcia. Nic zatem dziwnego, że powstanie listopadowe
1830 r. było najniebezpieczniejszym, najzgubniejszym dla przyszłości
narodu i bytu narodowego czynem. [...]
Powstanie
listopadowe sprowadziło utratę nie tylko pomyślnego bytu narodowego,
ale także połowicznego bytu politycznego; dało początek długiej
epoce zastoju narodowego, w której wady dawne i nowe, przedrozbiorowe
i porozbiorowe, rozwijały się i wzmagały się, w której liczne błędy
i pomyłki popełnione zostały. Z niektórymi wyjątkami społeczeństwo
polskie w długiej epoce od 1831 do 1863 roku nie szukało sposobów
naprawienia błędu powstania listopadowego, lecz powetowania i zemszczenia
krzywdy, jaką odczuło wskutek tego powstania. W samym kraju, zadany
mu cios był zbyt silny i dotkliwy, aby zrazu nie nastąpiło jakoby
zamarcie tchu narodowego. W zamian, emigracja podjęła wszystkie
hasła listopadowe, a chociaż podzieliła się na stronnictwa, jednej
i tej samej trzymały się one zasady politycznej, jedno i to samo
a jedyne miały dążenie odwetu przez wskrzeszenie Polski niepodległej
z obcą pomocą. W środkach, w zasadach różniono się, nie w myśli
ani w celu politycznym. Różnicę główną a ważną co do środków i wyboru
stosownej chwili zaznaczyliśmy wyżej.
Z mylnego
jednak wspólnego punktu wyjścia, wyniknąć musiały wspólne, zgubne
następstwa. Za emigracją poszedł kraj. Zamiast dążyć do rozwiązania
zadania na gruncie rzeczywistości i odpowiednio do istoty położenia,
szukano sztucznego, niemożliwego, nie dającego się osiągnąć; zamiast
do ustalenia i zapewnienia bytu narodowego, zmierzano z narażeniem
i poświęceniem takowego do bytu państwowego. Zachowawcze żywioły
wprawdzie nie wystawiały periodycznie, jak demagogiczne, kraj na
bezużyteczne ofiary, na klęski, ale sprawę narażały na szkodę, opóźniały
jej zdrowy i normalny rozwój, społeczeństwo utrzymywały w błędzie
i mylnym sądzie o istotnym jego położeniu i zadaniach. Stąd wychowanie
paru pokoleń w jednej i jedynej myśli niepodległości i w wierze
w obcą pomoc.
Nie miał
jednak ten kierunek, co najmniej jednostronny, ograniczyć się do
etyki, miał przejść w dziedzinę czynów. Podczas, gdy ks. Adam Czartoryski
i skupiający się około niego obóz przedstawiał odwet za klęskę powstania
listopadowego za pomocą wojny o Polskę jednego lub kilku mocarstw
europejskich, podczas gdy niezmordowanie a zacnie przypominał jej
sprawę światu, tym samym na ten świat narodowi liczyć kazał; jednocześnie
wszystkie demagogiczne żywioły w narodzie nierównie radykalniejszych
chwytały się środków i za pomocą ciągłego spiskowania usiłowały
periodycznie wznawiać krwawą o niepodległość walkę, już nie tylko
bez możności zwycięstwa, ale nawet podjęcia jej, w nadziei i celu
wywołania tymi próbami obcej pomocy. W braku zaś poparcia tego lub
owego mocarstwa, oglądano się, liczono i wzywano współdziałania,
nowej wprawdzie, nie mającej ani ciała, ani kształtu, lecz w powietrzu
istniejącej potęgi ogólnej rewolucji.
I wtedy
to, z tą niewiadomą, z tą siłą sporadycznie objawiającą się to na
tym, to na owym punkcie Europy, złączono, ku wielkiej jej szkodzie,
sprawę polską. Pomijając, iż zwycięstwo jej, a za tym i możliwa
z jej strony pomoc wątpliwe były, pomijając, iż w razie nawet zwycięstwa
pomoc jeszcze wcale zapewniona nie była ani być mogła, nieroztropne
i szkodliwe było czynić zależną swą przyszłość od ogólnego świata
przewrotu, który bez wielkich nieszczęść nastąpić nie mógł, szczęścia
ludzkości zapewnić nie był w stanie. Nigdy bowiem nie należy własnej
pomyślności szukać w klęsce ogółu.
Powstanie
listopadowe, przedsięwzięte pod wpływem myśli niepodległości i z
zamiarem bezpośredniego jej odzyskania, liczące na nieokreśloną,
ale w mniemaniu polskiego ogółu niechybną pomoc obcą, pomimo niepowodzenia
i zawodu utwierdziło w myśli, że odbudowanie Polski jest potrzebą
i obowiązkiem Europy. Odpowiednio do swojego pochodzenia, którego
w znacznej części we francuskiej rewolucji lipcowej szukać należy,
dało w następstwie początek przekonaniu, że od wszelkich przewrotów
rewolucyjnych oczekiwać należy niepodległości Polski. Nie upatrywano
przeszkody w państwach, ale w rządach i tronach, i rozpoczął się
związek miedzy spiskami polskimi a ogólną rewolucją; związek - zdaniem
naszym - więcej dobroduszny niż sekciarski. Zapytany emigrant, jaką
myślą kierowano się, gdy po 1831 roku tłumnie opuszczano kraj, aby
udać się do Paryża, odparł: "Chcieliśmy zwalić Ludwika Filipa, a po tym wraz z Francuzami podążyć do Polski,
dla jej oswobodzenia". Nastały czasy, w których Polacy współdziałali
we wszystkich spiskach, rewolucjach, nawet zamieszkach i burdach;
nie było jednego ruchu w Europie, w którym by udziału nie wzięli
i przez to zadanie polskie przybrało wobec świata charakter nie
narodowego, ale rewolucyjnego, nie zachowawczo restauracyjnego,
ale sprawy wywrotu.
Skorzystały
z tego rozbiorowe mocarstwa i ich rządy; zespoliło to je jeszcze
silniej na gruncie podziału Polski, w której już nie tylko dla posiadania
nabytych ziem, ale i dla własnego istnienia, widziały lub widzieć
chciały niebezpieczeństwo. [...]
Mylna zatem
była droga obrana, fałszywy kierunek, błędne wyobrażenia, złudne
wychowanie narodu. Jak upadku państwa polskiego, tak błędów i klęsk
porozbiorowych, wyboru mylnego kierunku przyczyn w samym narodzie
przede wszystkim szukać należy. Wady jego znane, nieraz wyszły na
jaw wśród tej rozprawy, wytknęliśmy je. Cnót mu nie brakło przecież.
Najzaciętsi przeciwnicy, nieprzyjaciele, wrogowie narodu polskiego
i oszczercy, przyznają mu męstwo, odwagę wojskową, rycerskie przymioty.
Dzieje i niezliczone pola bitew świadczą o nich, stanowią sławę
i zasługę jego w historii. Polacy celują przecież głównie dwoma
cnotami: wiarą w swoje istnienie i przyszłość oraz złączoną z nią,
niczym nie zachwianą nadzieją. Cnoty te uwydatniały się szczególnie
w nieszczęściach, wśród klęsk i wtedy wytwarzały wielką odporną
siłę, której naród zawdzięcza swój byt - stałość w niedoli.
Dlaczego
pomimo tych wielkich cnót naród polski zażegnać nie zdołał upadku
państwa polskiego, straciwszy takowe nie tylko nie odzyskał go,
ale sam sobie najdotkliwsze zadał ciosy, które go do dzisiejszego
opłakanego doprowadziły stanu? Dlatego, że nie posiadał umiejętności
miary. Nie umiał zatem utrzymać równowagi między cnotami i wadami;
nie potrafił ustrzec się od przesady cnót, co wytworzyło nowe wady,
wady przymiotów; te, potęgując siłę niedostatków, wspólnie z nimi
spowodowały upadek oraz następne klęski.
Brak miary,
która by zrównoważyła wady cnotami, brak miary nawet w przymiotach
niczym innym nie jest, jak stępieniem zmysłu i wyzuciem się z rozumu
politycznego.
Brak miary spotęgował w biegu wypadków i działania ujemne
strony, unicestwił dodatnie, spowodował zatem zniszczenie. Gdy wady
wzmogły się i rozwielmożniły bezmiernie, sprowadziły upadek Polski.
Cnoty wtedy upadku zażegnać już nie mogły, odrodzenia nie wywołały,
od dalszych klęsk, spowodowanych wadami przymiotów, nie chroniły.
Było przeznaczeniem tych wad nieść zniszczenie, przymioty zaś, zamiast
zniszczenie zażegnać lub naprawić - co było ich zadaniem - szerzyły
je.
Brak miary
musiał sprowadzić zwichnięcie równowagi, która niczym innym nie
jest, jak anarchią. Męstwo i odwaga wojskowa wyrodziły się w krewkość,
butę, zuchwalstwo, porywczość, w pochopność narażania nieroztropnie
życia i mienia bez potrzeby, ze szkodą rzeczy publicznej, która
umożliwiła wszystkie bezowocne i zgubne ruchy oraz powstania. Naród,
który byłby umiał utrzymać równowagę między przymiotami i wadami,
byłby zrozumiał, iż w jego porozbiorowym położeniu należy uciec
się do polityki pokojowej; naród, któremu zbywało na mierze, zrozumiał
tylko, iż bić się należy.
Patriotyzm
polski, zamiast hamować się względem na dobro narodowe, pomijał
je, aby zadośćuczynić sobie samemu, własnym namiętnościom i zapędom,
nieraz próżności. Nie było w nim znowu miary i dlatego popadł w
wady swoich przymiotów.
Już niejednokrotnie
zwracaliśmy uwagę na podobieństwo w tej mierze narodów żydowskiego
i polskiego. Czuł je Zygmunt Krasiński i pilnie czytywał dzieje
pierwszego, skreślone przez Józefa Flawiusza. Jak żydzi mawiali: "Aż do Eufratu! Aż do Egiptu!
Od morza do morza!" - wśród największych klęsk i upadków, tak samo
Polaków wyobraźni i próżności odpowiadało porozbiorowe hasło: "Od
morza do morza" oraz rewindykacje ziem, które podczas istnienia
niepodległego stracili byli lub których dobrego posiadania zapewnić
sobie nie potrafili. Żydowskim i polskim hasłom, rewindykacjom,
zapędom zarówno zbywało na rzeczywistości. Miłość ojczyzny, która
jest najrzetelniejszą i najistotniejszą miłością, wyrodziła się
u Żydów i Polaków w abstrakcję, która wznieść się chciała ponad
kraj, społeczeństwo, byt narodowy i przemienić się pragnęła w jakieś
bóstwo, które wymagało ofiary tego wszystkiego, czemu niewolniczo
służyć był powinien patriotyzm, ofiary kraju, społeczeństwa, bytu
narodowego. W następstwie, zdolność do poświęceń i ofiar przeistoczyła
się w marnotrawstwo i samobójcze zapędy. I tu miary nie było.
Wiara z
męskiej cnoty przemieniła się w dziecinną i kobiecą łatwowierność;
zamiast być oświeconą i rozumem kierowaną, co jest w rzeczach ludzkich
niezbędne, stała się ślepą, jak ta, która w nadludzkich tylko jest
potrzebna, wreszcie zaślepiona przeistoczyła się w fanatyzm, w fanatyzm
względem siebie samych, który pchał do męczeństwa, do narażania
się na prześladowania, do katowania narodu przez naród. Wiara taka
stała się niebezpieczeństwem nowym dla rzeczy publicznej w Polsce
nie tylko dlatego, że nią się zadowalało społeczeństwo, ale i dlatego,
że stawiała siebie ponad sprawą i bytem narodowym. Jak człowiek
wierzący poświęca nieraz swej wierze dobro państwa, tak społeczeństwo,
żyjące tylko wiarą, wyrządza zbyt często sprawie, w którą ślepo
wierzy, szkodę.
W wierze
polskiej nie było miary. Taka wiara zrodzić musiała nie zdrową nadzieję,
potrzebną we wszelkich ludzkich rzeczach i działaniach, ale całe
potomstwo chorowitych, wątłych, przecież namiętnie, z zaślepieniem,
grzesznie ukochanych nadziei. Wiara przemieniona w łatwowierność
zrodziła bezpodstawne, zwodnicze nadzieje. Naród żył wyłącznie nadzieją,
lekceważąc sobie i zaniedbując wszelkie inne czynniki i dźwignie
bytu. Nadzieja odzyskania niepodległości wystarczała mu tak dalece,
że nie zwracał uwagi na byt narodowy, nie cenił go sobie i stąd
lekkomyślnie narażał go na ciosy i klęski; nie szukał też właściwych
sposobów wzmocnienia i ustalenia go, bo on mu się wydawał zbyt podrzędnym
wobec bytu państwowego. Oczekując większego dobra, zadowolić się
nie mógł mniejszym. I przyszło do tego, że naród polski karmił się,
oddychał tylko nadzieją. Społeczeństwo całe, w niej zanurzone, nie
mogło ani się rozrastać, ani wzmacniać. Naród bowiem, który tylko
nadzieją żyje, podobny jest do ciała zatopionego w słoju napełnionym
spirytusem. Spirytus przechowuje zatopione w nim ciało, lecz ono
przestaje być zdolne do nowego życia. Całe istnienie narodu polskiego,
ograniczone do nadziei sprawiało, iż pozostawał w tym stanie, w
jakim się znajdował, gdy się zanurzył w spirytusie; nie mógł też
przystąpić do nowych zadań, nie mógł odżyć bytem narodowym, tym
samym nabrać sił, organizm swój uzdrowić i rozrosnąć się.
Stało to
w zupełnej sprzeczności z polityką i jej wymaganiami. Polityka nakazuje
bowiem zawsze i w każdym położeniu starać się o wzmocnienie i rozwój
organizmu, o przysparzanie mu sił żywotnych. Organizm rozrastać
się i wzmacniać się może tylko na świeżym powietrzu, życiem czynnym,
poruszaniem członków, przyjmowaniem pokarmów zdrowych. Co innego
otucha, która do męskiej pobudza pracy; co innego taka nadzieja,
która tylko do marzeń i złudzeń nakłania. Pierwszej nigdy wyzbywać
się nie należy, drugiej strzec się trzeba.
W polskiej
nadziei nie było miary i dlatego mogło zabraknąć otuchy. Wyłączne
oddanie się narodu polskiego nadziei odzyskania bytu państwowego,
czyniło go obojętnym na wszystko, co bezpośrednio nie ziszczało
jej; odsuwało i pozbawiało go zarazem wszelkiego innego życia, nie
pulsującego tą jedyną nadzieją.
Stąd powstały
dwie ostateczności: naród żyjący tylko nadzieją odzyskania niepodległości
albo biernie zasklepiał się w niej, albo zrywał się do jej spełnienia.
W pierwszym wypadku pozbawiał się świeżego powietrza i zdrowych
pokarmów; w drugim zbyt ostrym powietrzem oddychał, a karmił się
konfortatywnymi; skazywał organizm na martwotę lub wycieńczenie.
Żadne społeczeństwo,
w jakimkolwiek znajduje się położeniu, nie może się obejść bez zdrowych
pokarmów, a karmić się konfortatywami; pierwsze niezbędne są do
życia i rozwijania organizmu; drugie niechybnie wywołać muszą nieodpowiednie
organizmowi wysilenia, przebranie miary, szaleństwa, unicestwienie.
Toteż wstrzymywanie się od zdrowych pokarmów, czyli od istniejącego,
na rzeczywistości opartego życia, zarazem upajanie się jedynie nadzieją,
musiałoby sprowadzić śmierć organizmu narodowego. Zdrowy pokarm
to praca około rzeczy publicznej, około bytu narodowego, to ta praca,
która nazwana na przemian organiczną, dodatnią, zachowawczą, określić
się da jedynie słowami: zawsze i wszędzie robić to, co się da w
istniejących warunkach i otaczających naród okolicznościach, w przekonaniu,
że zawsze coś zrobić się da, ale robić to tylko, co się da.
Konfortatywa
to drażnienie uczucia patriotycznego lub granie na nim, to tak zwane
budzenie ducha na to, aby zawsze i wszędzie zrywać się do tego,
co się ani da zrobić, ani osiągnąć można w danych warunkach i otaczających
okolicznościach. Zdrowy pokarm prowadził do wzmocnienia bytu narodowego,
konfortatywy do przedsięwzięć i powstań, podkopujących i niszczących
go.
Stworzyło
to dwa w dziejach naszych porozbiorowych systemy, które niestety
nigdy w ostatniej stanowczej, psychologicznej chwili nie pozostały
oddzielne i naprzeciw siebie stojące, lecz w tej właśnie chwili
zlewały się ze sobą. I to nieubłaganie rozmiary klęski zawsze zwiększało,
to ogólnej klęski istotną stawało się przyczyną, a przeszkadzało
położyć tamę wznawianiu błędów i katastrof.
Z tych dwóch
systemów, pierwszy nie wykluczał wcale nadziei, przeciwnie, na niej
się opierał, przecież nie czynił z niej wyłącznego żywiołu życia
narodowego; zamiast zamykać je całe w nadziei tylko, w jej spirytusie,
zamiast marynować zatem społeczeństwo, chciał mu użyczyć świeżego
powietrza i karmić go zdrową strawą, wprawiać do pracy i czynnym
życiem przygotowywać do lepszej przyszłości, zarazem lepszą przyszłość.
Słowem, chciał robić co się dało i tylko to, co się dało w danych
warunkach, wiedząc o tym i świadcząc, że zawsze i w najgorszych
warunkach coś jest do zrobienia i zrobić się da. Była to prawdziwa,
istotna praca około bytu narodowego, a nie przesądzając przyszłości
zakrytej przed wzrokiem śmiertelnych stwierdzała istnienie narodu
i jego obowiązki po i mimo upadku państwa polskiego.
Tadeusz
Czacki, Śniadeccy, Czartoryscy i Puławy; w epoce wstępnej do wypadków,
którymi się zajmujemy między 1831 a 1861 r., Marcinkowski, Edward
Raczyński, Gustaw Potworowski w Wielkim Księstwie Poznańskim, Leon
Sapieha w Galicji, zwłaszcza Andrzej Zamoyski w Królestwie
Polskim oraz wielu obok niego i z nim, byli twórcami i przedstawicielami
tego systemu. Zachowawczy, w najlepszym tego słowa znaczeniu, pod
względem narodowym system ten był odporny względem wrogów narodu
polskiego, a zdobyczami, które na polu ekonomicznym, naukowym, cywilizacyjnym
i etycznym zapewniał społeczeństwu mógł rozszerzyć jego znaczenie
i wpływ, mógł sięgnąć po nowe dobra. Następstwa jego przy wytrwaniu
w nim są nieobliczalne, bo byłby oszczędził Polsce klęsk, których
skutki obrachować się nie dadzą, a przysporzył siły, której zmierzyć
niepodobna.
Ale ten
system i przedstawiający go ludzie o tyle mieli dla ogółu, może
i dla siebie samych, znaczenie a mir u powszechności, o ile ona
w nim upatrywała myśl, początek i podstawę działania na rzecz niepodległości;
o ile ci ludzie nie kwitowali.
System drugi,
jeżeli nie wykluczał, to nie tylko utrudniał, ale i uniemożliwiał
wszelką praktyczną około bytu narodowego pracę, wszelkie zasilanie
organizmu zdrowymi pokarmami, gdyż skupiając całe życie w nadziei
i usiłowaniach odzyskania bytu państwowego, pomiatał tym wszystkim,
nieraz szydził z tego, co wprost do niego prowadziło; przeszkadzał
użyciu najskuteczniejszych środków ustalenia i wzmocnienia bytu
narodowego; cały patriotyzm dogmatyzował, całą działalność skupiał
w spiskach i powstaniach, które pochłaniały nie tylko zasoby, ale
myśli, uczucia i czynności, całe istnienie narodu dla przedsiębrania
zawsze i wszędzie tego, co się osiągnąć nie dało, a w danych warunkach
było widocznym niepodobieństwem. Podczas gdy pierwszy system gromadził
zasoby, drugi je roztrwaniał. Drugi był pod względem narodowym istotnie
demagogicznym, bo zachciankom i bezrozumowi rzeczy poświęcał dobro
ogółu zapewnione rozsądkiem, mądrością, przezornością i pracą celniejszych
w społeczeństwie. "Lud przecież - czytamy o Izraelu - miał wciąż
nadzieję i wciąż się modlił. Lud nie traci nigdy nadziei, gdyż nie
wie, co to jest zwątpić. Nie ma dla ludu zawodu, bo nie ma dla niego
doświadczenia. Po dziesięciu pogromach mówi jeszcze, że niezawodnie
źle wzięto się do rzeczy i że trzeba na nowo rozpoczynać".
Ten kierunek
niepoprawnych, co nigdy doświadczenia nabyć nie umieli, przedstawiało
całe stronnictwo, nazwane rewolucyjnym o tyle słusznie, o ile łączyło
sprawę polską ze zwycięstwem ogólnej rewolucji i przewrotem stosunków
europejskich, które przecież istotnie winno się było nazywać powstańczym,
gdyż zawsze gotowe było z bronią w ręku, bez obliczenia warunków
i widoków oraz stosunku sił rozpoczynać na oślep krwawą walkę o
niepodległość Polski, z poświęceniem jej bytu narodowego. Demagogiczne
było ono, bo szalone jak wszelki demos, demagogiczne, bo
w znacznej części złożone z pośledniejszych w narodzie żywiołów,
przede wszystkim z najmłodszych. Ono też dawało hasło i początek
wszelkim zgubnym przedsięwzięciom od 1830 do 1863 r.
Uosabiał
je w tej epoce, przedstawiał i przeważnie kierował nim człowiek
jakby zesłany, aby szerzyć zniszczenie, aby zamęt w pojęciach narodu
wytwarzać, a klęski jego bytowi zadawać. Postać apokaliptyczna,
której wpływ niezaprzeczony pozostanie zagadkowym zarówno, jak zdumiewającym.
Mierosławski przedstawiciel i apostoł szału i niedorzeczności, dobrowolnej
zatraty, ofiar i poświęceń szkodliwych, w mowie bezrozumny, w czynach
zgubny, do zwycięstw bezsilny a wszelkie szumnie zapowiadający,
zwiastun i twórca tak politycznych, jak wojskowych klęsk, z pogromów
wychodzący z nowym zapasem szkód dla narodu, używał przecież znaczenia,
wywarł na dwa pokolenia wpływ niemały, był wyrocznią swojego stronnictwa
i do życia najskuteczniej powoływał tegoż system szerzący zniszczenie
i śmierć. A to dlatego jedynie, że przemawiał jednocześnie do wad
i do przesad przymiotów narodowych, do braku wszelkiej miary i równowagi,
do braku zatem zmysłu i rozumu politycznego. Mierosławski potęgą
bezrozumu działał na społeczeństwo polskie. Zrywał się z motyką
na słońce i tę z lekkim sercem wypuszczał z dłoni, aby ją znowu
podnosić w okrutnej dla społeczeństwa polskiego igraszce.
System drugi
i stronnictwo przedstawiające go musiało wskutek swej istoty i z
interesu być przeciwne, nawet wrogie systemowi pierwszemu, gdyż
pierwszy nie tylko obezwładniał drugie, ale czynił je niepotrzebnym.
Stąd walki wewnętrzne i starcia tak w kraju, jak na emigracji.
Spisek pierwszy,
wytrwale przeprowadzony, wykluczał spiski i zbrojne powstania, wykluczał
je, pomimo iż nie wyzuwał się z nadziei odzyskania bytu państwowego.
Skoro bowiem jego zasadą było - to robić, co się dało i to tylko,
co się dało w danych okolicznościach - nie mógł ani pchać, ani wspierać,
ani zgadzać się na tajne przygotowania do zbrojnych ruchów oraz
na ruchy i walki o niepodległość, dopóki by nie miał pewności, iż
wskutek obcej pomocy będą mogły dopiąć celu. Taka obca pomoc istotna,
skuteczna, zmierzająca do odbudowania państwa polskiego mogła nadciągnąć
jedynie z wielką wojną europejską; zatem dopóki taka wojna nie wybuchłaby
i nie dotarła do ziem polskich z zamiarem wyswobodzenia ich, niepotrzebne
były, a przez przedstawicieli pierwszego systemu za marne i zgubne
uznane być musiały, zbrojne powstania, tym samym poprzedzające je
spiski.
Tak więc,
system pierwszy wykluczać się zdawał i wykluczać powinien był drugi,
a wytrwale i niezachwianie przeprowadzony byłby go obezwładnił,
w końcu zabił. A przecież nie zdołał uczynić go nieszkodliwym
i niezgubnym.
Nie będziemy
raz jeszcze przypominać niepotrzebnych w położeniu narodu polskiego
szkód, które system drugi wyrządził, znane są i odczute srogo. Działanie
jego byłoby jednak pozostało tylko szkodliwe, z winy nie systemu
pierwszego, ale stronnictwa i ludzi, którzy go przedstawiali, stało
się zgubne.
Stronnictwo
przedstawiające pierwszy system nie powinno było nigdy przyłożyć
ręki do działań i czynów stronnictwa drugiego systemu, narażających
byt narodowy, niweczących jego własne dzieło. Jedynie w wypadku
obcej pomocy, już istniejącej i występującej czynnie, mogło przejść
z pracy około bytu narodowego do walki o byt państwowy. Wszystkie
niepotrzebne a zabójcze przedsięwzięcia porozbiorowe byłyby tym
sposobem zażegnane lub byłyby mniej szkodliwe, bo - jak powiedzieliśmy
- system drugi bez poparcia ze strony stronnictwa przedstawiającego
system pierwszy mógł tylko częściowe sprowadzać klęski, nigdy zgubę
ogólną. Stało się inaczej!
Nie było
nigdy w Polsce mniejszości dość silnej, aby cnotami swymi i stałością
zdania zrównoważyła wady i błędy ogółu; nie było tym samym siły,
która by potrafiła i zdołała oprzeć się zgubnym praktykom, nieszczęsnym
zapędom, próbom zabójczym. Stronnictwo przedstawiające system pierwszy
było wyborową mniejszością, której to było obowiązkiem dlatego,
że gatunkowo była najcelniejszą. Lecz obowiązku tego nigdy nie spełniła.
Stronnictwo to nie umiało ani razu przewidzieć i rozpoznać niebezpieczeństw
grożących od systemu drugiego, zgotowanych przez stronnictwo, które
go przedstawiało. Złemu w zarodzie zaradzić nie potrafiło.
"Przewidując
złe z daleka - mówi Machiavelli - zapobiega mu się łatwo; jeżeli
się czeka aż cię dotknie, za późno wtedy i choroba jest nieuleczalna.
Staje się to, co się zdarza lekarzom z suchotami, które w początkach
łatwo wyleczyć a trudno rozpoznać, które, po pewnym przeciągu czasu,
gdy się ich nie rozpoznało i w zarodzie nie leczyło, stają się łatwymi
do rozpoznania a trudnymi do wyleczenia. To samo dzieje się w sprawach
publicznych; przewidując z daleka ich obrót - co jest właściwym
tylko ludziom niepospolitym - zapobiega się spiesznie złemu, które
by z niego wyniknąć mogło; gdy zaś nie przewidziawszy takowego,
pozwala mu się wzrosnąć do tego stopnia, że każdy je widzi, nie
ma już lekarstwa".
Nie zdoławszy
złemu zaradzić, stronnictwo systemu pierwszego nie umiało od udziału
w nim i od rozszerzenia jego rozmiarów uwolnić się. W stanowczych
dwóch chwilach porozbiorowych w 1830 i 1863 roku nie wytrwało na
zajętym stanowisku, nie zostało wierne własnemu przekonaniu i systemowi,
dało się porwać złemu, któremu zaradzić nie umiało, czym szkodę
w zgubę przemieniło.
Że w usiłowaniach systemu drugiego między 1831 a 1863 rokiem
stronnictwo systemu pierwszego tylko częściowy, ograniczony wzięło
udział lub nawet czoło im czasem stawiło, szkodliwe ich następstwa
pozostały częściowe i ograniczone, co świadczy, jak wytrwałość w
raz obranym kierunku i stanowczość systemu pierwszego wobec systemu
drugiego byłyby miały ważność. Wytrwałości, stanowczości, stałości
mniejszości dość silnej duchem, aby zrównoważyć ujemne strony i
wady przymiotów społeczeństwa brakło narodowi polskiemu i to jest
punkt główny w jego porozbiorowych zwłaszcza dziejach; w tym tkwi
przyczyna istotna klęsk i zawodów, z którymi się spotkał. Brak wytrwałości
i stałości, brak stanowczości zdania u rozsądnych, poważnych, roztropnych,
rozumnych, wobec przedsięwzięć nierozsądnych, lekkomyślnych, nierozważnych,
niedorzecznych był także następstwem wad narodu. Wygórowana próżność,
wykształcona dawnym ustrojem Rzeczypospolitej Polskiej i jej konstytucją,
wymagających poszukiwania popularności i wzięcia nawet kosztem przekonania,
zniknięcie wskutek tego odwagi cywilnej, która nie mogła się wśród
urządzeń Rzeczypospolitej wyrobić, duma osobista i rodowa, która
na tle tych urządzeń potwornych, bo arystokratyczno-demokratycznych,
wybujała, były wadami politycznymi, które niepodległa Polska przekazała
porozbiorowej i które stały się, w znacznej części, przyczynami
błędnego zachowania się i karygodnego postępowania zachowawczych
żywiołów. Nie potrafiły one nie tylko zapobiec, ale nawet odłączyć
się od przedsięwzięć i działań zgubnych dla narodu - a przecież
było to ich powołaniem. W społeczeństwie, w którym zło nie znajduje
przeciwwagi musi ono wziąć górę.
Nie same
przecież wrodzone lub przez przeszłość przekazane wady były przyczyną
błędów stronnictwa zachowawczego. I ono także uległo wychowaniu
i wyobrażeniom porozbiorowym. I ono więcej ceniło niepewne widoki
bytu państwowego niż istotne warunki bytu narodowego. I ono ślepo
wierzyło w obcą pomoc mającą dopomóc do odbudowania państwa polskiego.
Ta tylko ważna zachodziła między nim a demagogicznym stronnictwem
różnica, iż nie tylko uniemożliwiało, ale podejmowało pracę około
bytu narodowego i czuło jego ważność, a przypuszczało przedsięwzięcie
odbudowania państwa polskiego jedynie za współudziałem obcej pomocy,
czym było mądre, roztropne, sumienne i czym też jego patriotyzm
był rozumny.
A przecież
ani mądrości, ani roztropności, ani jedynie zbawczemu, bo rozumnemu
patriotyzmowi nie zdołało pozostać wierne, bo wychodziło z mylnego
założenia możności odbudowania upadłego państwa polskiego i błędnego
przekonania, że obca pomoc przyłoży do tego odbudowania skuteczną
rękę. Tym się fatalnie, nieuniknienie zlewało z nierozważnym, nierozsądnym,
zgubnym, bo ożywionym patriotyzmem bezrozumnym stronnictwem systemu
drugiego. Jak wody dwóch rzek płynących do jednego morza, musiały
oba stronnictwa spłynąć i pomieszać się w morzu nieszczęść i klęsk.
Stąd wyrosła zasada, która streszczała w sobie pomyłki, słabości,
krzywdy, jakie stronnictwo zachowawcze bytowi narodowemu zadawało:
iż, gdy sztandar niepodległości jest rozwinięty, iść za nim trzeba,
chociaż się nie wie dokąd się idzie, chociaż się wie, że się do
zguby idzie.
W taki sposób
żaden z obu systemów nie zdołał zażegnać, oba współdziałały w klęskach
porozbiorowych. I nieunikniona tym samym stała się rzecz najsmutniejsza,
najbardziej zniechęcająca, bo mogąca szerzyć zwątpienie i rozpacz,
ta, że społeczeństwo polskie zadawało kłam temu, w czym zawartą
bywa mądrość narodów, własnemu przysłowiu: "Mądry Polak po szkodzie".
Pokazało się bowiem, że Polak nie mądry po szkodzie.
Nie można
zatem mówić o błędach i pomyłkach, winach jednego systemu, jednego
stronnictwa, jednej części społeczeństwa, były one wspólne. Były
następstwem wspólnej przeszłości historycznej, wspólnych wad charakteru
narodowego i wspólnych przesad przymiotów. Były następstwem wspólnego
porozbiorowego wychowania, które kształciło wyłącznie do bytu państwowego
wtedy, kiedy przede wszystkim nauczać powinno było pracy około bytu
narodowego; które wpajało wiarę ślepą i nadzieję niewyrozumowaną
w obcą pomoc wtedy, kiedy oświecać było powinno o istotnych widokach
i roztrząsać możliwość oraz warunki tej pomocy. Były także następstwem
wspólnych mylnych wyobrażeń, do wytworzenia których - jak już nadmieniliśmy
- przyczyniła się porozbiorowa poezja narodowa.
Rozwinęła
się ona tak bujnie, nieraz tak potężnie, że za wiele miejsca zajęła
w społeczeństwie, które miało do rozwiązania trudne nader polityczne
i społeczne zadania. Zamiast być mu pomocniczą siłą, stała się w
danej chwili wyłącznym jego żywiołem. Polityka wymaga przede wszystkim
trzeźwości; poezja, gdy w jej dziedzinę wkracza, jest wyskokiem
spirytusowym, który upaja lub w którym można przechować patriotyzm,
lecz nie zużytkować go owocnie. Dlatego pod zbytnim wpływem poezji
patriotyzm polski zasklepił się w idealnych formułach i niezdolny
się okazał wejść na praktyczne drogi; poczytał za najpiękniejsze
cele nie dające się osiągnąć, zaniedbał te, które dopiąć można było.
Zamiast rzeczywistością, żył fantazją. Upajając się poezją, zrywał
się do czynów nadludzkich, natchnionych wyobraźnią nie rozumem.
Ścigał ideały, poświęcając rzeczywistość. Niszczył byt narodowy,
bo nauczył się był więcej marzyć niż myśleć.
Pierwsza
poezja, i to w najwyższym swoim wyrazie, odwołała się do młodzieży,
pomiatając doświadczeniem,
rozsądkiem, przezornością, wytrawnym zdaniem starszych i nie starszyzna,
ale młódź rozstrzygać poczęła o losach narodu; i nastały czasy i
wypadki, które były następstwem niedoświadczenia, nierozwagi, lekkomyślności
i szału, czasy ofiar bezużytecznych, szkodliwych, zgubnych. Wywrócony
porządek rzeczy, w którym kierunek nie z góry, ale z dołu szedł,
był skutkiem w znacznej mierze poezji, jej też naród zawdzięcza
poetyczne klęski. Zgubną okazała się poezja, przedstawiając naród
jako duchową ofiarę, nie zaś jako odpowiedzialne za własne klęski
społeczeństwo. Nauczyła go bowiem w niesprawiedliwości innych jedynie,
nie we własnych wadach i błędach, szukać przyczyn upadku. Upatrywał
też on nie we własnej poprawie, ale w karze wrogów i krzywdzicieli
swoje zbawienie; w odwecie niedosięgłym, zamiast w możliwym polepszeniu
swojego bytu.
Nie można
przecież zaprzeczyć, że jednocześnie poezja potężne oddała bytowi
narodowemu usługi, że wytworzyła swoim rozkwitem jakby nowy dla
niego powód istnienia i że podniosła niezmiernie znaczenie polskiej
literatury, to jest jednej z najdonioślejszych części bytu narodowego.
Język narodu, który posiada "Pana Tadeusza", zaginąć nie może.
Zresztą
ani wyłącznie, ani przeważnie poezji przypisywać należy popełnione
błędy i wskutek tychże poniesione porozbiorowe klęski. Wykazaliśmy
bowiem inne, ważniejsze ich powody. Poezja nie była winną, iż wyrażała
ducha społeczeństwa. Patrzenie się na sprawy ludzkie i wypadki przez
pryzmat poezji wytworzyło złudzenia, wytworzyło całą szkołę, która
złudzeniami karmiąc się i karmiąc nimi naród upatrywała w nich zbawienie
i już całkiem stała się niezdolną działać inaczej, jak pod ich wpływem
i w ich duchu. Stworzyć to musiało sztuczną atmosferę; w niej powstały
sztuczne przedsięwzięcia. Co gorsza, religia złudzeń - bo one do
potęgi religii wzrosły w polskim społeczeństwie - musiała szukać
poparcia w kłamstwie. I naraz siła jego stała się wielka w narodzie.
Naród okłamywano i on sam się okłamywał; kłamstwo poczęło mieć niesłychane
w społeczeństwie polskim powodzenie, bo odpowiadało jego religijnemu
uczuciu, jego wierze w złudzenia. I tak dalece panowanie kłamstwa
zakorzeniło się, że przeszło w nałóg, że dziś jeszcze jest ono najpewniejszym
środkiem zapewnienia sobie powodzenia. Początki jego potęgi sięgają
czasów upadku państwa polskiego, kiedy w narodzie rozwielmożniło
się pieniactwo, a palestra zbyt wielkie w nim zajęła miejsce; rozkwitła
zaś za pomocą religii złudzeń, którą poezja rozpowszechniła. Gdybyśmy
chcieli odszukać pierwsze początki wszelkich zgubnych porozbiorowych
przedsięwzięć, odnaleźlibyśmy takowe w kłamstwie, w okłamywaniu
narodu przez swoich i obcych, w okłamywaniu siebie samych, w okłamywaniu
obcych. Przed wybuchem 1863 roku, wielkim i najzgubniejszym było
kłamstwem zaręczanie, iż się nie chce, nie zdąża, nie idzie do powstania,
że powstania nie będzie. Okłamywaniem siebie samych było zapoznanie,
że rewolucją moralną, demonstracjami, ruchem, odepchnięciem Wielopolskiego,
kierunkiem nadanym wypadkom przez spisek szło się nieuniknienie
do zbrojnej walki 1863 roku.
Była ona
zatem równie, jak inne bezowocne a zgubne porozbiorowe przedsięwzięcia,
wynikiem nie jednej przyczyny, ani jednego stronnictwa, lecz różnych
i licznych czynników zewnętrznych i wewnętrznych, które się złożyły
na system usiłowań i ofiar szkodliwych.
Powstanie
1863 roku, które stało się ostatnim wyrazem tego systemu, miało
swoje źródło w idei niepodległości bezwzględnej, w zamiarze odbudowania
upadłego państwa polskiego w dawnych jego granicach. Przewodniczyła
mu myśl odwetu, zwłaszcza za dobrowolnie sprowadzoną klęskę 1831
roku, a zbyt wielkie rozmiary, jakie poezja przybrała w społeczeństwie
i jej kierunek, zakryły przed oczami narodu niebezpieczeństwa, zgubność
i szkodliwość przedsięwzięcia, bo je wyidealizowały i sztucznym
otoczyły urokiem. Poparcie zaś dane powstaniu przez roztropniejszą,
zachowawczą część społeczeństwa było następstwem od dawna pielęgnowanej,
do dogmatu wyniesionej wiary w pomoc obcą.
Zapoznanie prawdy położenia, zapoznanie danych warunków
i rzeczywistości, dobrowolne ich przeistoczenie, zatem kłamstwo
polityczne, którym naród sam siebie w błąd wprowadzał, wyrosło w
obłęd, który spowodował klęskę. Ten obłęd dlatego musiał do klęski
i do ostatniej doprowadzić klęski, że społeczeństwo pod jego pozostając
wpływem jedną tylko widziało przed sobą drogę, podczas gdy w sprawach
ludzkich jest wielka dróg rozmaitość, a polityka służy do tego,
aby wedle stosunków i okoliczności stosowny między nimi uczynić
wybór. Wychowanie zaś porozbiorowe społeczeństwa odejmowało możność
wolnego wyboru, wytrącało z rąk narodu najwłaściwszą broń, którą
walczyć mógł dla bytu narodowego, pozbawiało go środków najskuteczniejszego
rozwijania, wzmacniania i ustalenia takowego. Wykluczało bowiem
istotne, rzetelne kompromisy, które są treścią polityki, nie pozwalało
szukać rękojmi dla bytu narodowego w zbliżeniu się szczerym i uznaniu
istniejącego w ziemiach polskich porządku rzeczy i zamykało przystęp
do drogi pośredniej, jedynie właściwej, lub nie pozwalało nią dojść
do celu, zmuszając do kroczenia po tej, która wiodła tam, gdzie
naród polski spotkać się musiał z oporem wszystkich i wszystkiego,
z oporem samej natury i istoty stosunków, z oporem nieprzełamanym,
o który rozbijał swój byt narodowy, marnując swoje najlepsze siły,
czy to przeceniając je, czy też oczekując pomocy obcej; wtedy, kiedy
przeciwstawiając sztucznym usiłowaniom i kombinacjom moc przyrodzoną
własnych zasobów, cnót, przymiotów, patriotyzmu i nadając jej kierunek,
stosując cel do rozporządzalnych środków, mógł był naród polski
zapewnić sobie byt narodowy zaszczytny i dość silny, aby stał się
niezależnym od wrogich mu zamiarów i od własnych pomyłek. Zamiast
ufać w pomoc obcej siły, zamiast przeceniać siłę własną, mógł naród
polski oprzeć się na własnych siłach.
Dla zwalczenia
tych prawd, dla zachwiania wiary w ten system i jego skuteczność,
przeciwstawiają mu teorię usprawiedliwiającą wszelkie bezowocne
usiłowania, nawet szkodliwe ofiary, im przypisując moc cudowną,
nadprzyrodzoną, najpierw zmazania win dawnych i grzechów względem
ojczyzny, następnie przechowania jej miłości, patriotyzmu, zdolności
do poświęceń; one to miały posłużyć do zachowania ciągłości myśli
narodowej, one nie pozwolić jej zasnąć i zamrzeć, a wedle pamiętnego
wyrażenia nieprzerwalność spisków i powstań potrzebną miała być
dla nieprzerwalności polskiej idei, tak, iż nawet byt narodowy tej
nieprzerwalności zawdzięcza jedynie swoje istnienie i że ona jedna
ochroniła go od zabagnienia i zupełnej straty.
Obrachunek
klęsk, które system szkodliwych ofiar sprowadził, suma strat, które
ostatnie jego słowo, powstanie 1863 roku, spowodowało, dziś zrozumiana
i odczuta przez wszystkich wystarczy, aby zmierzyć płytkość sofizmatu
dlatego tylko niebezpiecznego, że jak zamącona woda ukrywa niezgłębioną
otchłań.
Niezawodnie
grzechy i winy Polski przedrozbiorowej były ciężkie i wielkie, zmazania
wymagały, ale przede wszystkim skutecznego, to jest takiego, które
by z upadku dźwignęło, a nie pogłębiało upadek. Dlatego że przeszłe
pokolenia popełniły nikczemności, następne nie mogły być obowiązane
do szaleństw. I nie szkodliwym, ale zbawczym poświęceniem winny
były zmazać winę. Zapoznanie tych prawd jest treścią powyższego
systemu i dlatego naród, który wypuścił był z rąk oręż, porywał
się z motyką na słońce.
Wobec doświadczeń
historii, wobec wyjątkowego położenia stworzonego rozbiorami, wobec
właściwości charakteru narodowego, wobec wszystkiego nad czym powyżej
zastanawialiśmy się i co nam przyszło zapisać, wobec następstw ostatniej
klęski, która była syntezą i zespoliła w sobie całą epokę naszych
porozbiorowych dziejów, właśnie na gruncie rzeczywistości, pozytywnej
i praktycznej polityki, dochodzi się po ścisłym obliczeniu do konkluzji,
że owa użyteczność przemieniła się w szkodę, że owa moc stała się
słabością, bo byt narodowy nie tylko nierównie więcej strat niż
korzyści za ich przyczyną poniósł, ale zagrożony został w swej treści
i istocie tak dalece, że cel stał się samego siebie, bo własnego
niezbędnego warunku, to jest bytu narodowego, zniszczeniem.
Wystarczyłoby
to, aby przekonać, że niebezpieczeństwo wyzucia się z owej użyteczności
i mocy mniejsze jest niż to, które pociąga za sobą zachowanie takowych.
Nie forma przecież zadania stanowi jego wzniosłość i piękność, ale
jego treść i duch, nie pierwsza, ale drugie nadają mu tę moc, którą
ono zdolne udzielić społeczeństwu. Nie mogąc być państwem - pozostać
narodem, jest w treści i duchu także zadaniem pięknym i wzniosłym.
Trudniej jest ocaleć jako naród niż jako państwo, trudniej umieć
być narodem niż państwem, zaszczyt, kunszt i zasługa są znaczniejsze,
zdolne przemówić do wielkich umysłów i wielkich serc, do tych, co
w przezwyciężeniu trudności widzą chwałę, sławę i zasługę. Trudności,
a nie niepodobieństw, albowiem zasługa ludzka ograniczyć się musi
do możliwych rzeczy. Wielkich umysłów i wielkich serc zawsze mniej
niż małych lub miernych, stąd istotne niebezpieczeństwo, aby to,
co może wystarczyć za kordiał dla wyborowej mniejszości nie szerzyło
w powszechności zobojętnienia i zapomnienia. Zadaniem owej mniejszości
- zapobiec im i jak dawała się pociągać większości do niepodobieństw,
tak teraz zachęcić i porwać ją winna za sobą do rzeczy możliwych,
do spełnienia obowiązku siłą patriotyzmu zbawczego, taką samą, jaką
obdarzone były zgubne uniesienia. Teoria utrzymania ducha przez
niszczenie ciała nie powinna, nie może zamienić się w życiu narodu
w niszczenie ducha dla utrzymania ciała. Dla Polaków pozostać narodem
jest nie tylko obowiązkiem, ale koniecznością. Nie podobna przypuścić,
aby kilkanaście milionów Polaków wyginęło i znikło z widowni świata.
Przymusem zatem dla nich jest pozostać narodem i o to tylko rozchodzić
się może, czy nie mogąc być państwem, mają i mogą pozostać narodem
szanującym się i szanowanym.
Jeżeli naród
polski z tych samych przyczyn, co żydowski doczekać się nie chce
jego losu albo czekać dopiero na odrodzenie z rozbójników, jak grecki,
lub z chłopów, jak bułgarski i serbski, jeżeli chce pozostać samym
sobą, wiernym samemu sobie, szanującym się i szanowanym, musi zwrócić
się cały ku swojemu narodowemu bytowi, a odtrącić wszystko, co za
jego własną przyczyną szkodę temu bytowi przynosiłoby. Gdyby zaś
odtrącenie tego, co doświadczenie i rozumowanie wykazało, że dlań
jest szkodliwe, miało pociągnąć za sobą zaprzepaszczenie myśli narodowej,
patriotyzmu i stałości w nim, gdyby wskutek tego pęknąć miała sprężyna,
to znowu w inny sposób naród polski zgotowałby sobie nie koniec,
ale hańbiące godne pośmiewiska, najnędzniejsze istnienie.
Ale jeżeli
zrozumiawszy swe położenie i zadanie, jeżeli przejąwszy się jego
wzniosłością i pięknością, w nim zaczerpnie mocy, to zwróceniem
swoich cnót ku zapewnieniu bytu narodowego w tej samej mierze, w
jakiej je obracał ku niszczeniu takowego niezawodnie zająć może
w świecie i dziejach jedno z najzaszczytniejszych miejsc i ochronić
się przed śmiercią, co ważniejsze, przed sromotą.
Poświęceń,
energii, stałości, wytrwałości, zapału, ofiarności tyle potrzeba
do uratowania i zapewnienia bytu narodowego, ile się ich wydało
od stu lat, aby go podkopać. Tej samej potrzeba jednomyślności w
rozsądku, ile jej bywało w szaleństwach i tyle zgodności i wspólności
w naprawie błędów, ile ich bywało w popełnianiu takowych; tyle w
pieczy około rzeczy publicznej, ile było skwapliwości w narażaniu
jej.
Nie patriotyzm
porozbiorowy był błędny, zgubny, godny potępienia, ale mylne, nieraz
grzeszne jego użycie i praktyki; nie istota rzeczy była bezrozumem,
ale forma wadliwą, spożytkowanie nielitościwie niepolitycznym -
bo nie umiejącym mierzyć celu środkami i wykluczającym w sztuce
wyboru dróg tychże rozmaitość. W ten sposób, zamiast ratunkiem stał
się nowym dla narodu niebezpieczeństwem; więcej szkód wyrządził
niż korzyści przyniósł, nadprzyrodzonymi cnotami chcąc rządzić się
w świecie rzeczywistości. Pierwiastek jego duchowy pozostał prawdą,
lecz on sam stał się tak dalece szkodliwy, że przyszło z nim stoczyć
walkę - i że potrzeba było zdobyć na nim, na jego zaślepieniu, wolność
wyboru dróg oraz szukać innych dróg niż te, którymi kroczył, innych
sposobów od tych, których używał.
Przyszło
wreszcie do tego, iż nie tylko powstał obowiązek, ale nastała konieczność:
chroniąc się od upadku ducha narodowego, od zepsucia politycznego
osiemnastego stulecia, od samolubstwa poświęcającego rzecz publiczną,
uczynienia zarazem rozbratu z systemem ofiar szkodliwych, z patriotyzmem
zgubnym, a wytworzenia wreszcie - patriotyzmu politycznego. [...]
Po upadku powstania 1863 r. i zawodzie
co do obcej pomocy rozczarowanie było wielkie, wytrzeźwienie na
razie znaczne. Rozczarowanie i wytrzeźwienie niezdrowe. Było to
przebudzenie jak po orgii lub złym śnie. Musiały po nim nastąpić
ociężałość i prostracja, i znowu musiało społeczeństwo popaść w
historyczną ostateczność drugą, w apatię, zobojętnienie, martwotę,
co gorsze, tym razem, w zwątpienie i niewiarę. Stracić ono musiało
ufność w dotychczasowe środki i cele.
To, co widzimy
nieraz w dziejach w dziedzinie religijnej, zaszło tu w politycznej.
Jak w pogańskim świecie starożytnym przyszła chwila, w której wiara
w bogów ustała, tak tu ustała wiara w obcą pomoc i niepodległość;
nadzieje od dawna pokładane w bogach przemieniły się w rozczarowanie.
Jak w tamtej dziedzinie, tak i w tej nie mogła nastać próżnia. Jak
tam, tak i tutaj powstawała potrzeba, nawet konieczność, mniej materialnej,
mniej namacalnej, ale wzniosłej, nie wymagającej krwawych ofiar
i - rzecz dziwna do powiedzenia - idealniejszej wiary od tamtej
dawnej, która by zarazem była pociechą. Dawne zawiedzione nadzieje,
dawne dążenia uniemożliwione, dawnych bogów, którzy skłamali zastąpić
trzeba było innymi, mniej zmysłowymi, mniej okrutnymi, lecz świętymi,
podniosłymi. Nie tylko zmianom spowodowanym wypadkami, także zmianom
pojęć i wyobrażeń trzeba było zadośćuczynić. W tym była pierwsza
i główna przyczyna powstania nowej politycznej szkoły; w tym powód
jej powodzenia i zwycięstwa na razie. Odpowiadała ona nie tylko
położeniu politycznemu, ale potrzebie duchowej społeczeństwa; żywotność
swoją czerpała nie w mądrości kilku, ale w tej potrzebie ogółu.
Musiała ona nie tylko objawić słowem, ale i czynem zaświadczyć prawdę
niezrozumianą i zapoznaną przed 1863 r.
Niedoszłe
dążenia, zdruzgotane usiłowania odzyskania bytu państwowego, odsuniętą
obcą pomoc, przyszło tej szkole zastąpić pracą około bytu narodowego
na wszystkich polach, we wszystkich kierunkach i na każdym miejscu,
w najszerszej i najszczuplejszej także mierze. Głosiła też obowiązek
stały względem niego, wznoszący się ponad zmienne wypadki i okoliczności
i nauczała, że chociaż do niepodległości zdążać się nie miało, należało
podjąć, choćby bez władzy, zaszczytów, sławy i chwały, trud mniej
ponętny, mniej świetny, w pewnym względzie przecież idealniejszy,
wzniosły, piękny, pełen zasługi około tego bytu narodowego i w nim
wytrwać. Pod tym znakiem i zostając mu wierną miała szkoła zwyciężyć,
a prawdy, które on zwiastował, stały się przyczyną jej istnienia.
Tym sposobem powstająca szkoła zapełniła próżnię duchową wytworzoną
wypadkami 1863 r., zanim wypełnić miała częściowo polityczną.
Nic w tym
zatem dziwnego, że już wobec owych dwóch próżni założyciele szkoły
odczuli żywo i głęboko przyczyny klęski, które je wytworzyły, i
że na nie gwałtownie uderzyli. Grono krakowskie [...], które teraz do ustalenia zasad szkoły
przystępowało, nie było winowajcą, ale było współwinnym, a że współwinnym
było silnie odczuło przyczyny strat i nieszczęść. Zaprzeczenie mu
prawa do politycznego patriotyzmu dlatego, że w szkodliwym umaczało
ręce byłoby niesłuszne. Grono krakowskie wytworzyło szkołę politycznego
patriotyzmu nie pomimo, iż miało udział w wypadkach 1863 r., ale
dlatego, że go w nim wzięło. We własnych pomyłkach, w błędach innych
czerpało naukę oraz w doświadczeniu zbyt wielkimi ofiarami szybko
zdobytym. Słusznie powiedział kardynał Retz, "że większym okazuje się człowiek, który umie
przyznać się do winy, niż ten, który jej uniknąć potrafił". Grono
krakowskie powiedziało sobie, że słowa te zastosować należy do narodu.
W przebiegu
wypadków 1863 r. odszukało ono wszystkie przyczyny upadków i klęsk
porozbiorowych oraz naukę, czego wystrzegać się stanowczo winno
społeczeństwo; w logicznej konsekwencji co czynić należy, aby pozostać
narodem. Zarzucić mu można, że jego szkoła była de l'esprit d'escalier,
spóźniona. Ale przecież lepiej być rozumnym na schodach i późno,
niż nigdzie i nigdy. Przyszłość dowiodła, że nawet na schodach i
w ostatniej godzinie rozum na coś przydać się może w polityce. Szkoła
miała przecież tę zasługę, że nie dopuściła do wytworzenia się jako
świętości narodowej tradycji 1863 r., że potępiając go odważnie
i głośno zapobiegła niebezpieczeństwu, które powstało wskutek tradycji
powstania listopadowego i ziściło się tak bardzo złowrogo.
Szkoła przecięła
nić patriotyzmu szkodliwego, nawiązała nić patriotyzmu politycznego.
Smutne przypadło jej zadanie przywrócenia narodowi roztropności
własnego przysłowia, aby był "Mądry Polak po szkodzie": przyszłość
dopiero okaże, czy szkoła celu całkowicie dopięła. Prawdę polityczną,
której nie wynalazła, bo ona tkwiła w położeniu, stwierdzała post
factum na to, aby żal poniewczasie nie przemienił się w rozpacz
i znowu nie pociągnął za sobą podwójnych rozpaczy następstw.
Badając
uważniej, sięgając dalej i głębiej po przyczyny upadku i klęski
ostatniej, spostrzegli twórcy szkoły, że błędy i winy, które sprowadziły
1863 r. nie tylko w wychowaniu porozbiorowym, nie tylko w wyobrażeniach,
ludziach i okolicznościach ówczesnych tkwiły i miały swój początek,
ale także w istocie narodu, w jego charakterze i temperamencie,
zatem w jego rozwoju historycznym, w jego dziejach, że więc przyczyn
istotnych szukać należało w wadach narodowych. Nasuwało się tu samo
z siebie badanie historyczne; potrzebną okazała się psychologia
historii polskiej. Twórcą jej stał się Józef Szujski. Aby złemu zaradzić, trzeba było posiadać diagnozę,
aby je usunąć, odkryć jego powody.
Diagnoza
wykazała, że zło, że choroba była zastarzała. Już groźne jej rozwielmożnienie
sięgało do XVII i XVIII stulecia - była to anarchia. W wyobrażeniach
i działaniach demagogii polskiej porozbiorowej, znajdował się pierwiastek
szlachecki i wady demagogii tej pokrewne się okazały nałogom szlacheckim.
Zło więc było to samo, chociaż w innej części organizmu pojawiało
się; objawem jego nowym stał się patriotyzm szkodliwy.
Z nauk nabytych
w wypadkach 1863 r. i z badań historycznych powstała szkoła patriotyzmu
politycznego. Wynajdywać przeszłe grzechy, stwierdzać zadawnienie
choroby, opukiwać przeszłość i teraźniejszość, nareszcie przepisywać
ciężką, poniekąd głodową kurację, było zadaniem twardym i wymagającym
twardości. Słusznie powiedział znakomity pisarz. "Wiemy, że w wielkich
narodowych nieszczęściach, łatwo ściąga się na siebie, szczerością,
pozory zdrady i wrogiego dla ojczyzny usposobienia." Zadanie szkoły
narażało ją na to niebezpieczeństwo, lecz było niczym wobec tego,
na które naród był wystawiony. Każda szkoła, która z potrzeby ogółu
powstaje, na mylne sądy wystawia się, bo gdyby ogół zarówno rozumiał
ją jak jej konieczność odczuwa nie miałaby powodu powstać.
Mylnie też
zaraz na wstępie poczytano powstającą szkołę za wsteczną w zasadach
i dążeniach i upatrywano w niej plagiat wszelkich reakcji i ultrakonserwatywnych
kierunków. Ani taki nie był jej cel, ani taki jej duch. Nie była
ona ani arystokratyczną, ani demokratyczną, lecz narodową. Była
wyłącznie szkołą patriotyzmu politycznego. I już dlatego nie mogła
iść wstecz, musiała patrzeć przed siebie. Zachowawczą była o tyle,
iż jej jedynym zadaniem było zachowanie bytu narodowego społeczeństwa
polskiego. W logicznym następstwie, przyjęła podstawowe zasady,
jedne wskazane jako niezbędne, drugie jako najlepsze środki utrzymania
narodowego bytu polskiego. Te się okazały zachowawczymi w ogólnoludzkim
znaczeniu. Celem jej jednak nie były ani reakcja, ani konserwatyzm,
ani doktryny, ani teorie; cel jej był rzeczywisty, praktyczny, wyłączny,
polski byt narodowy.
Byt narodowy
po upadku państwa składa się z tego wszystkiego, co w życiu narodu
pozostało ze zniknięciem formy państwowej; z tego wszystkiego, czego
wady i błędy, które spowodowały to zniknięcie, zniszczyć nie zdołały,
oraz z tego, co od tej chwili naród nabył lub nabędzie. Po utracie
formy państwowej, ta wielka między niepodległością a bytem narodowym
zachodzi różnica, że pierwszej naród nie ma, drugą posiada; gdy
zaś straconego najczęściej niepodobna odzyskać, posiadane zachować
można. Oczywiście muszą być i są różne stopnie bytu narodowego;
może go po upadku państwowym naród zwiększać cnotami lub zmniejszać
wadami, a że najwyższym jego zabezpieczeniem jest niepodległość,
im bardziej do niej zbliżone przybiera on formy, tym staje się silniejszy,
ale z drugiej strony w warunkach najbardziej od niepodległości różnych
i oddalonych istnieć i kwitnąć może.
Narodowy
byt polski, bez względu na formy, które przybiera lub przybierać
może, polega i opiera się pod względem materialnym i geograficznym
na posiadaniu ziemi przez Polaków oraz na zamożności we wszelkich
kierunkach całego społeczeństwa. Pod względem duchowym - na moralności
ogólnej, która nie może się obejść bez podstawy religijnej, zatem
na religii. Żadna religia, nawet jeżeli ma być dźwignią polityczną,
środkiem być nie może, lecz musi pozostać sama dla siebie celem;
nie szczegółem życia, lecz wszystkim w życiu; i dlatego także, jeżeli
ma pozostać siłą istotną do żadnych prócz własnych celów używana
być nie może.
Język stanowi
główną treść bytu narodowego, wraz z nim literatura i piśmiennictwo.
Istotą swoją jest on materialnym i duchowym dobrem.
Obyczaj
polski i cywilizacja nadają kształty bytowi narodowemu, z których
wyzuć się nie może, chcąc istnieć, które udoskonalić i rozwijać
musi, chcąc się wzmocnić i ustalić.
Tradycja
i historia są nieodłączne od bytu narodowego, są podstawą i duszą
obyczaju i cywilizacji; obyczaj, cywilizacja, tradycja i historia
wnikają i oddziaływać muszą i rozstrzygać o ustroju i stosunkach
rodzinnych oraz społecznych. Tradycja i historia są własnością każdego
narodu, które on musi przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Naród
polski wyprzeć się nie może ani przedrozbiorowych, ani porozbiorowych
dziejów, ani dodatnich, ani ujemnych stron, tak pierwszych jak drugich,
ani tego, co stanowiło warunki bytu państwowego, ani tego, co go
zaprzepaściło, ani tego, co po jego upadku było szczytnym patriotyzmem,
ani tego, co stało się patriotyzmem szkodliwym. Dzieje narodu stanowią
całość, która jest i musi pozostać własnością całego społeczeństwa
i którą ono ma obowiązek zachować.
Toteż szkoła
nie tylko nie potępiała lub wykluczała z życia pamiątek, nawet obchodów
historycznych, uczczenia przeszłości lub zasług teraźniejszych,
lecz uznawała ich znaczenie i konieczność jedynie pod warunkiem
niezbędnym, iż nie będą służyć za narzędzie patriotyzmu szkodliwego,
że użytymi zostaną nie dla budzenia i podtrzymywania, ale dla uzdrawiania
i czerstwości ducha narodowego. W skłonności zaś do demonstracji
upatrywała nie tylko niebezpieczeństwo, ale także zgubny dla obyczajów
nawyk; nie mogła zapoznawać i nie może dziś zapomnieć, że demonstracje
były zawsze w Polsce początkiem działania patriotyzmu szkodliwego,
i że manifestacje warszawskie doprowadziły do powstania 1863 r.;
nie może i nie powinna przestać głosić, iż demonstracje zbyt są
łatwym, pozornym tylko zadośćuczynieniem uczuciu patriotycznemu,
wcale nie spełnieniem względem narodu obowiązku. Wobec nałogu obchodów
demonstracyjnych, które są obrzędami dawnego kultu, obrzędami szkodliwego
patriotyzmu, jak frazeologia i hasła są jego liturgią, wobec mnożenia
się ich, już nie niebezpieczny tylko, ale i śmieszny sposób, nie
może i nie powinna szkoła zataić, "iż lud, który się zabawia uroczystościami
ciągłymi, że obywatele, którym się wciąż schlebia czczymi zaszczytami
i szumnymi pochodami, nie wytworzą poważnych warunków bytu narodowego".
Przede wszystkim nie może szkoła zezwolić, aby dla obchodów narażone
i poświęcane były, żywotne siły społeczeństwa.
Powyższe
części składowe bytu narodowego zdolne są zwiększania i zmniejszania,
rozwoju i upadku. Wszystko zatem należy czynić, co go zwiększa i
rozwija, unikać wszystkiego, co go zmniejsza i do upadku doprowadza.
Zasada to główna, która w zastosowaniu ma całą skalę, przypuszcza
i pociąga za sobą niezliczone stopnie i odcienia. Na niej oparła
się szkoła, o której mówimy i z niej wysnuła swoją naukę.
Przyszłość
zakryta jest przed oczami ludzi, a tak samo, jak w dziedzinie duchowej,
świat tamten, niewiadomy, tak w politycznej przyszłość nieznana.
Ale jak wiara w tamten świat, tak samo przyszłość polityczna, nakazuje
spełnienie obowiązków względem teraźniejszości. Wkraczać zaś w świat
tamten lub w przyszłość polityczną samobójstwem byłoby zdrożną niecierpliwością.
Nie ma zapewne tak śmiałego umysłu, któryby w polityce odważył się
przyszłość przesądzać, a doświadczenie dziejowe przychodzi za poparcie
wszelkich wątpliwości, mówi, że w niej nigdy nie istnieje. W zmiany
i zwroty, w wielkości i upadki państw, w odrodzenia i zgony narodów
tak dalece obfituje historia i one tak odmiennymi rządzą się prawami,
iż pozostaje jeszcze wiele poza rachubą, nawet poza rachunkiem prawdopodobieństw.
Ale to, co poza rachubą pozostaje, przestaje należeć do polityki
i wielką byłoby pomyłką to coś wciągać w jej dziedzinę. W tamtej
innej, niepolitycznej, bo nieobliczalnej dziedzinie, szkoła pozostawiała
przyszłe losy Polski. Mówiła, że obecne pokolenia nie są odpowiedzialne
za upadek bytu państwowego, to jest za przeszłość przedrozbiorową;
że jeżeli warunki tego bytu zmarnują, wszelką zatracą przeszłość;
zajęła się wyłącznie bytem narodowym, który do zakresu rzeczywistości,
zatem polityki, należy.
Na podstawie
bytu narodowego szkoła wykazała nie tylko możność, ale konieczność
istnienia jako narodu, chociaż nie w kształcie państwowym, oraz
obowiązek znalezienia najodpowiedniejszych sposobów, aby być narodem
zaszczytne i użyteczne zajmującym miejsce w ludzkości. Najskuteczniejszym
a niezbędnym, w dodatnim kierunku sposobem jest przywiązanie silne
i niezachwiane do rzeczy narodowych, do wszystkich czynników bytu
narodowego, oraz praca wytrwała około nich, w niewzruszone postanowienie
nie poświęcania bytu narodowego dla widoków nieobliczalnych bytu
państwowego, nie zaprzepaszczania bytu narodowego dla nich, dla
tego czegoś, co poza rachubą polityczną pozostaje, a czego zrzekać
się nie ma właśnie dlatego możności; zatem szczerego zadowolenia
się bytem narodowym, tym więcej, że w warunkach wyjątkowych, w jakich
znajduje się naród polski, takie szczere zadowolenie się bytem narodowym
może jedynie, z czasem, zapobiec wzajemnemu przez rozbiorowe mocarstwa
przeszkadzaniu, aby w każdym z nich uznanym on został i prawidłowo
się rozwijał.
Stąd szkoła
wykluczyć musiała w położeniu narodu polskiego wszelkie zbrojne
powstania jako niepotrzebne, a dla bytu narodowego szkodliwe lub
zabójcze. W następstwie, spisek musiał być poczytany jako czynnik
polityczny dla społeczeństwa polskiego bezcelowy lub mogący prowadzić
jedynie do powstania, niepotrzebnego a szkodliwego lub zgubnego.
Zarazem za czynnik wyjaławiający niwę narodową, nie tylko niebezpieczny
dla bytu narodowego ciosami, które mu zadaje, także ujęciem mu żywotnych
sił i soków ożywczych na rzecz czczych, kiedy nie są niszczącymi,
działań.
Brak pobłażania,
zwłaszcza nie łączenie się i nie przystępowanie do wszelkich tym
zasadom przeciwnych działań, musiało się stać regułą szkoły. Branie
udziału w takich działaniach i drobnych, i większych, mniej ważnych
lub donioślejszych, równie jak przystępowanie do nich w nadziei
opanowania ich i zapobieżenia złym skutkom, szkoła oparta na doświadczeniu
i wierna w praktyce swemu założeniu potępiła i odtrąciła, stawiając
w zamian obowiązek odsunięcia się od nich i napiętnowania ich jawnego
i głośnego. Kładła szkoła koniec zbyt zgubnemu licytowaniu się szkodliwego
patriotyzmu - zrywała z przesądem konieczności pójścia na oślep
za sztandarem, choćby zgubnego patriotyzmu; i kiedy jeszcze w 1830
roku najrozsądniejszym hasłem było lepiej ginąć z wszystkimi, niż
samemu ocaleć, ona przeciwstawiała mu inne: lepiej żeby szaleństwo
zgotowało kilkunastu, niż żeby wszyscy w nim udział brali.
Jako niezbędny
środek poczytała szkoła odważne a tak rzadkie wypowiedzenie przekonania
i stanie przy wynikającym z niego zdaniu, bez względu na niepopularność;
za mniej ważne uznając zrażenie sobie tak zwanej opinii publicznej,
nawet obezwładnienie się chwilowe, niż wprowadzanie w błąd społeczeństwa
i okłamywanie jego i siebie.
Szkoła zmierzała
bowiem do wytworzenia cnoty publicznej najcelniejszej w sprawach
ludzkich, zbyt w Polsce rzadkiej - odwagi cywilnej. Naród polski,
bogato uposażony w odwagę wojskową, upośledzony został pod względem
odwagi cywilnej. Rzecz godna uwagi a dziwna, podczas gdy Polacy
zdolni zawsze byli do wielkiej, do zuchwalstwa i nierozwagi posuniętej,
względem obcych i wrogów śmiałości, nigdy nie umieli się z nią wobec
siebie samych i między sobą zdobyć. Stąd zdrowe i rozsądne zdanie
nie mogło uzyskać w społeczeństwie prawa obywatelstwa. Ten brak
odwagi cywilnej, który miał swój początek w charakterze narodowym,
zbyt miękkim i skłonnym do obłudy, wzmógł się i poniekąd wypielęgnowanym
został instytucjami dawnej Rzeczypospolitej, które wymagały poklasku
i głosów ogółu, aby dojść do znaczenia. Jak na wojnie wódz najzdolniejszy
nie sprosta zadaniu, jeżeli wśród ognia zbywa mu na odwadze osobistej,
tak samo przywódca polityczny najznakomitszy nic użytecznego nie
zdziała, jeżeli wśród zapasów publicznych nie zdobędzie się na odwagę
cywilną. Potrzebna też ona jest przede wszystkim tym, którzy kierują
sprawami narodu lub jego pojęciami. Wszystkie szkody i klęski porozbiorowe
wyrządzone zostały bytowi narodowemu wskutek braku odwagi cywilnej,
braku, który pociąga za sobą zatajenie wobec społeczeństwa własnego
zdania lub przeistoczenie go wbrew przekonaniu. Gdzie nie ma tej
męskiej cnoty, tam przeważać musi zawsze zdanie dziecinne i kobiece.
Tylko ona dać mogła początek patriotyzmowi politycznemu, a do wyrobienia
go w narodzie zmierzała szkoła.
Wszędzie
i zawsze byli ludzie, którzy patriotyzmu używali do swoich celów,
własny hymn na nucie patriotycznej radzi zaśpiewać. W Polsce weszło
w zwyczaj używać nieraz z umysłu, czasem bezwiednie patriotyzmu,
jako podnóżka, jako środka wzięcia lub chwilowego powodzenia, często
z krzywdą rzeczy publicznej i narodowej, zbyt często z bezwzględną
niewstrzemięźliwością w czynach i słowach, na placu publicznym i
w radzie, w mowach i w teatrze. Szkoła nie tylko przeciw nadużywaniu,
także przeciw używaniu uczucia patriotycznego jako środka osobistego
powodzenia występowała.
Chciała
ona nadal zapobiec kierunkom nadanym losom narodu z dołu. Uznawała
konieczność przywództwa z góry. Obyczaj i potrzeba utrzymania tradycji
nakazywały dla dobra bytu narodowego zachowanie społeczeństwa szlacheckiego,
ale usunięcie zarazem potworności arystokracji demokratycznej. W
samej społeczności szlacheckiej należało położyć koniec anarchii.
Nastawała również potrzeba odświeżenia jej i wzmacniania wszelkimi
dobrymi i zdrowymi siłami narodowymi, do czego zresztą sposobną
była zwłaszcza wobec niestety zbyt małej ich liczby. Szkoła, przedstawiając
interesy nie kastowe, lecz narodowe, uznawała jedynie narodową potrzebę
utrzymania i wzmocnienia szlachty, nie widząc jeszcze w innych warstwach
ani dość licznych żywiołów, ani dostatecznych rękojmi dla bytu narodowego.
Utrzymania zaś jej i wzmocnienia nie przypuszczała bez ujęcia przez
nią i trzymania silną dłonią losów narodu. Że jednak dzieje i świeże
doświadczenia uczyły, iż szlachta od ostateczności strzec się nie
umiała, że pierwsza popadała w jedną, to jest w obojętność i samolubstwo,
czym uprawniała drugą, to jest gorączkę i szkodliwy patriotyzm,
którymi znowu ostatnia, ale zawsze porywać się dała, szkoła widziała
konieczność przede wszystkim dla szlachty politycznego patriotyzmu,
potrzebę, aby ona, przed innymi, w nim się kształciła i takowy w
sobie wyrobiła. Do tego wychowania szlachty przyłożyły dzielnie
rękę jednostki nie szlacheckie, które stały się dźwigniami bytu
narodowego; szkoła powitała je z zadowoleniem równym pragnieniu,
z jakim ich oczekiwała. Przekonana była zawsze, że różnice pochodzenia
w życiu naszym publicznym zatrzeć się muszą, że pozostać mogą tylko
różnice kierunków, zasad i działań.
Szkoła, powstawszy z badań historycznych i doświadczeń
1863 r., w jednych i drugich odnalazła wady narodowe, które podkopały
byt państwowy oraz bytowi narodowemu szkodę wyrządziły. Wady narodowe
wykorzenić się nie dadzą, ale jak w życiu prywatnym zadaniem wychowania
jest walczyć ze złymi ludzkimi skłonnościami, aby osłabić ich moc,
tak samo życia publicznego celem poskromić i zmniejszać wady narodowe.
Szkoła podjęła to zadanie i zamiast rozpaczliwych zapasów z rozbiorowymi
mocarstwami wskazała obowiązek walki z własnymi wadami, w niej upatrując
polityczny patriotyzm. Że zaś w anarchii nie tylko czynów, ale i
pojęć, zestrzeliły się były główne wady narodu, że ona była syntetycznym
zawsze ich uosobieniem, że anarchia czynów zgubiła byt państwowy,
a anarchia pojęć podkopała byt narodowy, szkoła wypowiedziała wojnę
anarchii wszelkiego rodzaju.
Jednym z
objawów anarchicznego usposobienia, zarazem innych właściwości charakteru
narodowego, tak w dziejach przedrozbiorowych, jak porozbiorowych,
była wielka nieporadność polityczna, namacalna, zwłaszcza w braku
zmysłu i umiejętności administracyjnych. Ta nieporadność w czasach
najsmutniejszych upadku stała się bodaj czy nie większym czynnikiem
rozkładu i katastrofy, niż egoizm i samolubstwo jednostek. Widoczne
to było szczególnie w epoce Czteroletniego Sejmu, w której najszlachetniejsze
zamiary i dążenia, nawet próby ofiarności z powodu nieporadności
stały się bezowocne i bezsilne. Dopiero genialna i mistrzowska reguła
Napoleona I poczęła leczyć w czasach porozbiorowych naród
polski z tej niemocy; jej zawdzięczał on pierwiastek umiejętności
organizacyjnej i administracyjnej. Szkoła poczytała za jedno z głównych
zadań zwalczać na tym polu pierwiastek anarchiczny, zapobiegać nieudolności.
Z założenia
swojego, z potrzeby z której powstała, zarazem z powyższych względów
i dla zapewnienia zwycięstwa nad anarchią musiała szkoła szukać
warunków dla bytu narodowego pod rozbiorowymi rządami i znaleźć
je. Środkiem najdoskonalszym znalezienia pod panowaniem obcym warunków
najkorzystniejszych dla bytu narodowego, zarazem najdzielniejszym
zwalczenia anarchii, uznała szkoła porozumienie z istniejącym porządkiem
rzeczy, uznanie i wspieranie władzy, lojalne skupienie się około
tronu i szukanie u niego opieki dla swoich przyrodzonych praw, uczciwe
współdziałanie w interesie państwa po zespoleniu z takowym praw
i potrzeb bytu narodowego.
Szkoła uznała zatem nie tylko konieczność,
także użyteczność przez tak długi czas odpychanego kompromisu z
rzeczywistością. Ale nie na podstawie serwilizmu, mającego początek
w małoduszności lub próżności, co gorsza, w osobistych korzyściach
lub widokach, lecz opierając się na silnym, niezachwianym uczuciu
prawa, jakie każde społeczeństwo posiada do bytu narodowego; na
sprawiedliwości, którą wymierzać jest obowiązkiem i interesem każdej
władzy, każdego prawidłowego porządku rzeczy. Szkoła zalecała szukania
zadośćuczynienia tym prawom i potrzebom bytu narodowego środkami
legalnymi i jawnymi; zdobywaniem dla nich warunków i rękojmi na
drodze prawnej, nie tajnej, stopniowo, wedle okoliczności i stosunków
mierząc stopień ich możnością, i nie tylko interesami własnymi,
ale także państwa, czyli kierując się patriotyzmem politycznym.
Przede wszystkim zalecała cierpliwość, a będąc zasadniczo przeciwną
wszelkiej myśli buntu przeciw porządkowi rzeczy wynikłemu ze zbiegu
okoliczności, w których własna wina narodu niemały miała udział,
chciała, aby spokojną wiernością dla bytu narodowego czekano końca
czy zmiany takiego stanu rzeczy. Prowadziło to także do służby publicznej
na wszelkich polach w istniejących porządkach, o ile do niej mieć
mogli Polacy przystęp w myśli i celu służenia bytowi narodowemu,
z wykluczeniem zdrady względem istniejących rządów. Była to zupełna
i trudna zmiana frontu, następstwo przeistoczenia celów i środków;
jak każda zmiana, niebezpieczna. Pozbawiała ona społeczeństwo siły,
którą daje wyłącznie odporne stanowisko; spójni, którą najłatwiej
zachować w przeciwieństwie do istniejącego stanu rzeczy, słowem
- w opozycji. Niebezpieczeństwo zażegnane być mogło tylko nowym
zespoleniem się w nowej myśli i celu utrzymania nowymi środkami
bytu narodowego. Na tych podstawach przypadło szkole stoczyć walkę.
Od razu stać się musiała wojującą. Pomimo, iż była wynikiem potrzeby
ogółu, ale że zastępowała nową wiarą dawną gasnącą, z tą dawną rozprawić
się jeszcze miała.
Siła
przyzwyczajenia jest tak wielka u ludzi, że zwłaszcza w rzeczach
wiary, trzymają się uporczywie dawnych pojęć i wyobrażeń wtedy nawet,
kiedy czują ich czczość i bezsilność. [...] Wtedy,
kiedy świat pogański przekonany już był o nicości bogów, pozostawał
przecież jeszcze pogańskim i długie przyszło z nim nieraz zacięte
staczać zapasy zanim stał się chrześcijańskim. Społeczeństwo polskie
nie mogło również nawrócić się bez walk z patriotyzmu szkodliwego
na patriotyzm polityczny.
Szkoła, założywszy sobie naprawę wychowania społeczeństwa
i walkę z wadami narodowymi, miała w tym drugi powód stania się
wojującą. Wreszcie ustalić chciała i zapewnić zwycięstwo wierze
nowej, patriotyzmowi politycznemu, co nigdy bez wysiłków wykonać
się nie da. Musiała zatem wejść w zapasy i z dawnymi pojęciami,
i z ludźmi; musiała odtrącając dwie ostateczności zgubne dla narodu
polskiego, wytknąć i wyciąć w dziewiczym lesie nałogów, wad, przyzwyczajeń
i wyobrażeń nową drogę. Na jej drogowskazie wypisała - zaniechać
niepodobieństw, ale wykonać wszystko, co podobnym jest; nie tylko
nie przedsiębrać co nie możliwe, ale robić wszystko, co możliwe.
[...]
Pierwszą formą wystąpienia szkoły wojującej
była Teka Stańczyka. [...]