Wojciech Buchner
KONKWISTA W OCZACH
TEOLOGÓW I JURYSTÓW
Rozdział książki Wojna i konkwista, OMP 2008
Prawdą jest, że niezgłębiona opatrzność Pana, którego
sądy są niezbadane, zaś jego ścieżki niewykrywalne, zachowała dla naszych
czasów owo szczęśliwe i cudowne odkrycie: albowiem już choćby z racji potęgi i
tyranii tureckiej chrześcijaństwo doznało uszczerbku, a nasza święta wiara
znosić musi w Europie ograniczenia; piekielna zaś furia heretyków zniszczyła i
zdewastowała wiele prowincji i królestw, gdzie pierwej kwitły pobożność, prawowierność
i świętość Kościoła katolickiego; dlatego właśnie Opatrzność zechciała wyraźnie
obdarzyć tą łaską naszą Hiszpanię, tak aby z niej pochodzili pierwsi odkrywcy
tego nowego świata; i aby za pomocą najpotężniejszych i najszczęśliwszych armii
okrytych chwałą królów Kastylii i Portugalii podbijać, pacyfikować i
podporządkowywać te ziemie dla chwały Pana i szerzenia naszej świętej wiary.
Pedro de Ribadeneyra
Jedną z najbardziej uderzających cech procesu
Konkwisty była rola, jaką teologowie i juryści z metropolii mieli odegrać w
próbie jego legitymizacji w oczach świata. Zresztą, w świetle poczynań
późniejszych potęg kolonialnych, już sam pomysł, by usprawiedliwiać swoją
obecność w Nowym Świecie, wydaje się co najmniej ekstrawagancki. Potrzeba
legitymizacji moralno-prawnej znalazła ujście najpierw w kazaniach misjonarzy i
duchownych, którzy towarzyszyli konkwistadorom; później zaś, w dużej mierze pod
ich wpływem, pojawiła się w królewskich dokumentach, by ostatecznie zająć umysły
profesorów z Salamanki. Wypracowany przy tej sposobności arsenał
neoscholastycznych argumentów tworzy panoplia hiszpańskiej myśli
polityczno-prawnej Złotego Wieku. Znajdujemy tam bowiem nie tylko scholastyczne
idee wojny sprawiedliwej, ale także głęboko polemiczne koncepcje zakresu władzy
papieskiej i cesarskiej, ich rzekomych i uzasadnionych tytułów do sprawowania
władzy nad Nowym Światem, doktryny pokojowej ewangelizacji i spekulacje wokół
globalnego prawa narodów, które w przyszłości znajdą swych epigonów już poza
Hiszpanią.
Wielką zaiste musiała być ta
niespotykana gdzie indziej potrzeba, skoro sam król Ferdynand nakazał wstrzymać
wypływającą właśnie do Indii flotę Avili de Pedrariasa, aby zasięgnąć przedtem
rady uczonych jurystów na temat sposobu prezentacji zamysłów Korony przed
tubylcami. Samo odwołanie się do Opatrzności, jak czynił to później Pedro de
Ribadeneyra, nie wystarczało widocznie królowi jako uzasadnienie dalszej
eksploracji Nowego Świata. Po umocnieniu panowania Korony na wyspach przyszła
bowiem kolej na wyprawy w głąb kontynentu. Z taką właśnie koncesją wyruszyła w
roku 1514 armada Pedrariasa, zaopatrzona w nowy dokument, który zredagował w
tym celu królewski jurysta Juan López de Palacios Rubios.
Requerimiento, bo taką nazwę nadano temu dokumentowi, było rodzajem
manifestu, kierowanego w imieniu Korony Kastylii i Aragonii do wszystkich
napotkanych na drodze Konkwisty autochtonów; ogólnie rzecz biorąc, składało się
z wyjaśnień, propozycji i gróźb, które Korona, za pośrednictwem konkwistadorów,
adresowała do swych przyszłych indiańskich poddanych. Na początku dokumentu
wyjaśniano akt stwórczy Boga i jego dalsze konsekwencje dla ludzkości, następnie
informowano o sukcesji apostolskiej oraz donacji odkrytych wysp i kontynentów
na rzecz Królów Katolickich, dokonanej przez jednego z papieskich sukcesorów; w
dalszej zaś kolejności Korona składała tubylcom propozycję dobrowolnego
poddania się ich władzy, dając im jednak pewien czas do namysłu; i wreszcie,
dokument zawierał także groźby pod adresem tych, którzy usiłowaliby całemu
przedsięwzięciu stawiać czynny opór: wypowiedzenie wojny, konfiskatę dóbr i
będące skutkiem wojny niewolnictwo. Dokument został odczytany po raz pierwszy
przez Pedrariasa na wybrzeżu dzisiejszej Kolumbii; także później, ku zaskoczeniu
tubylców, czynili zeń użytek Hernán Cortés i Francisco Pizarro.
Niedorzeczność sytuacji, w której
odczytywano ów dokument nie rozumiejącym języka hiszpańskiego kacykom,
dostrzegł już uczestnik wyprawy Pedrariasa i późniejszy kronikarz królewski,
Gonzalo Fernández Oviedo y Valdés, rzucając sarkastyczne pytanie: czy aby
Indianie ci pojmują cokolwiek z teologii owego Requerimiento?
Tak czy inaczej, requerimiento
nie tylko przeszło do historii jako osobliwy i jedyny dokument tego rodzaju, ale
ponadto odzwierciedlało filozofię polityczną środowiska dworskich jurystów,
oddanych hiszpańskiej racji stanu i dziełu Konkwisty. U podstaw tej filozofii
tkwiła zapewne dawna doktryna Hostiensisa
i innych kanonistów, której kluczowym założeniem było – przypomnijmy –
przekonanie o uniwersalnej zwierzchności papieży w sprawach doczesnych. Ta
globalna władza miała być również uzasadnieniem ważności owej donacji
Aleksandra VI, o której była mowa w requerimiento: „Tak więc – czytano
tam – jego wysokość jest królem i panem tych wysp i stałego lądu na mocy
rzeczonej donacji; i skoro mieszkańcy innych jeszcze wysp i prawie wszystkich,
którym to zakomunikowano, uznali jego wysokość za takiego władcę i pana,
służyli mu i nadal służą, tedy mają to czynić nadal jako jego poddani”.
To jednak nie wszystko. Podłoża owej
doktryny można się także doszukiwać w innych jej średniowiecznych
odniesieniach, jak choćby w papieskich wezwaniach do wojen krzyżowych. W istocie,
idea „wojny rzymskiej” Hostiensisa, zgodnie z którą miano ją prowadzić
przeciwko innowiercom w imię autorytetu Stolicy Apostolskiej, zrodziła się w ramach
rozległej średniowiecznej Monarchia Christiana, nie znającej jeszcze
podziału na nowożytne państwa narodowe, skłócone ze sobą w ogniu wojen
religijnych i realizujące partykularne racje stanu. Carl Schmitt, mówiąc o
zajęciu terytoriów Nowego Świata z perspektywy współczesnych doświadczeń,
powiada, że wszystkie owe papieskie i królewskie regulacje „można właściwie
ocenić jedynie w świetle jus gentium Republiki Chrześcijańskiej
Średniowiecza, nie zaś na podstawie dzisiejszego prawa międzynarodowego czy
międzypaństwowego, które wyraźnie i w sposób absolutny oddziela międzypaństwowe
domaine exclusif od ponadpaństwowego prawa narodów”.
Wydaje się jednak, że obie te
perspektywy obecne są w sposobie myślenia i praktyce politycznej początków XVI
stulecia. W czasach redakcji requerimiento, król Ferdynand prowadził
konsekwentnie swój kraj ku hegemonii europejskiej, uprawiając drapieżną
politykę racji stanu i skutecznie utwierdzając swoje domaine exclusif;
pomimo to, w brzmieniu tego dokumentu dają się słyszeć średniowieczne echa owej
„wojny rzymskiej”, prowadzonej na podstawie mandatu papieskiego ad finem
spiritualem. Echa te nie są wyraźne jedynie z uwagi na uznanie donacji papieskiej
za prawną podstawę Konkwisty, ale także i z tego powodu, iż zasadniczym jej
przesłaniem była idea szerzenia wiary wśród barbarzyńców. Pozostawała ona w
zgodzie z testamentem Izabeli Katolickiej, w którym królowa postrzega odkrycia
Kolumba przede wszystkim jako wyzwanie dla przyszłych misji.
Średniowieczna idea monarchii
chrześcijańskiej zanikała powoli, naturalnie, znacznie wolniej w Hiszpanii niż
w renesansowej Italii; przyświecała więc nie tylko późniejszym misjom, ale
także traktatom pierwszych teologów-jurystów z Salamanki. Wspomniany Carl
Schmitt w takim właśnie świetle widzi doktrynę Vitorii: „Zajęcie ziem
amerykańskich przez Koronę kastylijską w pierwszym stadium, które leży u
podstaw argumentacji Vitorii, odpowiada jeszcze w całości prawu narodów
chrześcijańskiego średniowiecza, temu prawu, które polega na takim właśnie przestrzennym
porządku. Stanowi nawet jego apogeum, ale także oznacza jego kres”.
I właśnie ów kres wyznaczony zostaje przez odkrycie nowych obszarów amerykańskich.
Wraz z nim pojawia się także nowy podział na chrześcijan i barbarzyńców,
zajmując miejsce średniowiecznego rozróżnienia na chrześcijan oraz innowierców;
tych ostatnich uważano bowiem za hostes perpetui, co do których nie
można żywić nadziei, że kiedykolwiek przyjmą prawdziwą wiarę. Tymczasem
pojawiająca się jako skutek Konkwisty nowa dystynkcja, różnicująca chrześcijan
i barbarzyńców, zrodzi odmienną perspektywę prawną, albowiem w stosunku do tych
ostatnich Korona zaleca od początku przyjęcie postawy paternalistycznej i
opiekuńczej. Barbarzyńcy nie są więc traktowani jako hostes perpetui –
Saraceni Nowego Świata – lecz jako przyszli wasale arcykatolickiego monarchy. W
ten oto sposób, legitymizacja Konkwisty, kładąca nacisk na pracę misyjną,
stanie się zasadniczym argumentem hiszpańskich teologów i jurystów, na których
czele stanie Francisco de Vitoria.
Poszukiwanie prawnych tytułów Konkwisty
w oparciu o dawną doktrynę Hostiensisa, papalistów i hierokratów odbiega
wszakże w swoich głębokich założeniach od argumentacji późniejszych
neoscholastyków, którzy żyją już w epoce utrwalonego panowania hiszpańskiego w
Amerykach. Pozbawią oni wiarygodności średniowieczną ideę uniwersalnej
monarchii chrześcijańskiej. Krótko rzecz ujmując, późna scholastyka hiszpańska
zastąpi ją nową ideą suwerennego państwa, mającego swoje własne prawa i sposoby
na przeprowadzanie swej racji stanu. Najbardziej bodaj wyraziste stanowisko w
tej kwestii zajmuje Francisco Suárez, który zgodnie z duchem tej nowej
filozofii politycznej powiada: „Wypada bowiem, aby ogół ludzi nie był skupiony
w jednym ciele politycznym, lecz podzielony na wiele odrębnych wspólnot”.
Podział dawnej uniwersalnej Monarchia Christiana na suwerenne państwa,
skupione na realizacji własnych interesów politycznych, zakończy też dawne
średniowieczne spory kanonistów i cywilistów o zakres władzy papieskiej i
cesarskiej. Mimo to, pewne ich rudymenty zostaną wykorzystane w hiszpańskich
polemikach wokół prawa do podboju Nowego Świata. Nic w tym dziwnego, skoro
gotowy arsenał argumentów scholastycznych, pochodzących zwłaszcza od św.
Tomasza, z powodzeniem mógł być wykorzystany w sytuacji, gdy świat
chrześcijański stanął twarzą w twarz ze światem barbarzyńskich plemion.
Analogie ze średniowiecznym przeciwstawieniem chrześcijan innowiercom narzucały
się zresztą same przez się, przynajmniej w pierwszym etapie podboju nowych
ziem. Sztandar św. Jakuba był w tym przypadku symbolem nie tylko dawnych walk z
Maurami; towarzyszył także wojennym kampaniom Konkwisty.
W konsekwencji wzajemnego przenikania
się tych idei, dawne spory o zwierzchność odżyły w nowym kontekście, dzieląc
interpretatorów praw Konkwisty na zwolenników i przeciwników uznania prawnych
tytułów donacji papieskiej. Zwolennicy mogliby zapewne podpisać się pod słowami
kanonisty Matíasa de Paz: „Jedynie autorytet Najwyższego Kapłana – pisał ów
dominikański jurysta – może dać naszemu katolickiemu i niezwyciężonemu Królowi
prawo do rządów nad Indiami, rządów politycznych, nie zaś despotycznych i w ten
sposób utrzymać je na wieki pod jego władzą”.
Ze swej strony, przeciwnicy donacji, a z czasem było ich coraz więcej,
odwoływali się zazwyczaj do zasady Akwinaty, uznającej odmienność, a zarazem
komplementarność porządków łaski i natury i wyrażonej w słynnym tomistycznym
credo: gratia non tollit naturam, sed perficit. Można powiedzieć, że w
istocie cała struktura argumentacji późnej scholastyki w kwestii prawnych
tytułów Konkwisty miała wiele do zawdzięczenia owej złotej regule: jej zastosowanie
do argumentacji pro et contra pozwalało bowiem nie tylko wyraźnie
odróżnić kompetencje władzy duchownej i świeckiej, papieskiej i cesarskiej,
lecz także uznać ich wzajemne współdziałanie w dziele nawracania i
ucywilizowania Indian.
W rezultacie, scholastyczne odróżnienie
porządków łaski i natury mogło być i było wykorzystywane również jako argument
przeciwko globalnej władzy papieży w sprawach doczesnych, której na tej
podstawie odmawiano prawa do ingerencji w układy społeczne zastane w Nowym
Świecie. Z drugiej zaś strony, przeciwnicy donacji i ci, którzy kwestionowali
zasadność linii demarkacyjnej Aleksandra VI, stosowali ten sam argument w
odniesieniu do władzy cesarza, rozwijając doktrynę świeckiego pochodzenia
władzy politycznej, która, jako dzieło późnej scholastyki hiszpańskiej, stanie
się narzędziem w walce z protestancką doktryną boskiego prawa królów.
Szermierzem poglądu, że władza świecka nie pochodzi bezpośrednio od Boga, lecz
ma swoje źródło w woli narodu, był obok wielu innych neoscholastyków przede
wszystkim Francisco Suárez, wsławiony swoim atakiem na króla Anglii, Jakuba I.
Jak wiadomo, król usiłował poddać swej kontroli wszelkie możliwe sfery życia,
łącznie z religią, tłumacząc te zamysły boskim pochodzeniem swej władzy.
Filozof zaatakował go i obnażył jego, jak sądził, prawdziwe intencje, pisząc,
iż pragnie on „ponad wszelką miarę wynieść władzę doczesną, aby pognębić władzę
duchowną”.
Ten znany spór o boskie prawo królów pozwolił stronie katolickiej wypracować
skuteczną formułę obrony przed odarciem władzy papieża z należnych jej tytułów
i odeprzeć protestancką doktrynę cezaropapizmu. Z drugiej strony, polemika ta
była kuźnią neoscholastycznej doktryny świeckiej genezy władzy politycznej i
prawa do buntu przeciw tyranii, które przeciwstawiono luterańskiej doktrynie
biernego posłuszeństwa. W tym właśnie duchu pisał przeciwko roszczeniom króla
Anglii Suárez: „Żaden monarcha, nie ma i nie miał według zwyczajnego prawa
zwierzchności politycznej, którą by otrzymał bezpośrednio od Boga lub na mocy
aktu jakiejś boskiej instancji, lecz posiada ją za pośrednictwem woli i
ustanowienia ludzkiego. Oto zadziwiający aksjomat teologii”
– dodawał w pełni świadom faktu, że wyłączenie władzy politycznej z porządku
łaski jest dla teologa śmiałym i ryzykownym zabiegiem.
Bez wątpienia, rezygnacja z boskiej
legitymizacji władzy świeckiej poprzez odmówienie jej bezpośredniego związku z
porządkiem łaski, nadwątliła również siłę argumentacji tych, którzy opowiadali
się za koncepcją globalnej władzy papieskiej w sprawach doczesnych. W myśl tej
koncepcji papież nie mógł bowiem wywierać skutecznego nacisku na monarchę w
dziedzinie administrowania i organizacji instytucjonalnej wszystkich nowo odkrytych
terytoriów. Doktryna ta nie wytrąciła jednak z ręki argumentów tym, którzy
bronili wyłącznie duchowej zwierzchności papieży nad całym światem, a czynili
tak zarówno dominikanie, jak i jezuici: Vitoria, De Soto, Covarrubias, Molina,
kardynał Roberto Bellarmino czy wreszcie Suárez.
Pozostając w kręgu ówczesnych sporów
katolickich, należy uznać, że reprezentatywnym dla późnej scholastyki stanowiskiem
w sprawie zakresu władzy papieskiej był pogląd wyrażony przez Francisco de
Vitorię, sytuujący go pomiędzy skrajnymi tezami hierokratów i koncyliarystów. Z
jednej strony bowiem, powiada teolog, uważa się wszystkich panujących za
wikariuszy papieża i jego ministrów, uzależniając ich władzę od jego nadania, z
drugiej zaś, jak czynią to na przykład zwolennicy Marsyliusza z Padwy,
eliminuje się całkowicie władzę duchowną z porządku politycznego.
Pogląd ten znajdzie najpełniejsze rozwinięcie w argumentacji pro et contra,
którą teolog z Salamaki zaprezentuje w swych wykładach De Indis, mówiąc
o fałszywych i prawdziwych tytułach prawnych Konkwisty.
Wtóruje mu w tej opinii wierny jego
uczeń, Domingo de Soto, mówiąc jednak o władzy stricte politycznej
uwydatnia bardziej niż sam jego mistrz śmiałą ideę jej narodowego pochodzenia.
Przyjęcie takiej koncepcji implikować musi ograniczenie kompetencji władzy
świeckiej do terytorium danej wspólnoty politycznej, którą neoscholastycy
nazywają zgodnie civitas perfecta. Okazuje się zatem, że nie tylko
władza papieży, ale także władza cesarska nie może wylegitymować się tytułem do
globalnej zwierzchności. Pierwsza dlatego, że jej działania ograniczają się do
porządku łaski, ogarniającego wyłącznie chrześcijan, druga zaś dlatego, iż jej
kompetencje zamykają się w obszarze obowiązywania praw danej wspólnoty, która
ją wybiera i narzuca jej taką czy inną formę ustrojową. Płynie stąd oczywisty
wniosek, że prawo podboju Nowego Świata nie może odwoływać się do globalnej
suwerenności żadnej z tych dwóch władz. Jeśli zaś chodzi o ich wzajemny
stosunek, De Soto opisuje go jako prawowierny tomista, to znaczy w myśl złotej
zasady, że porządek łaski nie niweczy porządku praw natury: „władza cywilna –
powiada – nie zależy od władzy duchownej w taki sposób, iż jest przez nią
ustanawiana, ani też w taki, że od niej uzyskuje swoją moc, czy też dlatego, że
przez nią monarcha mógłby zostać pozbawiony tronu, napomniany czy skarcony,
jeśli tylko nie stroni od praw boskich i duchowego celu; albowiem, jakkolwiek
obie władze pochodzą od Boga, to jednak nie pochodzą jedna za pośrednictwem
drugiej (non altera per alteram), lecz w odmienny sposób: pierwsza
pochodzi od Boga bezpośrednio, druga zaś za pośrednictwem prawa naturalnego i
społeczności”.
Doktryna ta zgodna jest nie tylko z wypowiedziami Vitorii, lecz w czytelny
sposób nawiązuje przede wszystkim do omawianej wcześniej teorii Juana de
Torquemada, w której autor ten, jako pierwszy w Hiszpanii, postawił jasno
zagadnienie ograniczenia władzy papieskiej do porządku łaski, uznając, że
papież posiada władzę doczesną jedynie na mocy (ex consequenti) swej
niekwestionowanej zwierzchności duchownej.
Jak widać, uwikłanie
filozoficzno-prawnej problematyki Konkwisty w dawne spory wokół zwierzchności
cesarskiej i papieskiej stanowi osobliwość ówczesnej myśli hiszpańskiej.
Wprawdzie wnioski niemal wszystkich autorów, którzy zabierali głos w tej
sprawie, były podobne, jeśli nie wręcz identyczne, wszelako często dochodzili oni
do nich odmiennymi drogami. I tak na przykład, Diego de Covarrubias y Leyva
odmawiał cesarzowi globalnej zwierzchności nad Indianami na tej podstawie, iż
jego jurysdykcja nie sięga poza terytoria chrześcijańskie i dlatego nie można
im wypowiedzieć sprawiedliwej wojny punitywnej, choćby ich obyczaje sprzeczne
były z wszelkimi prawami naturalnymi i zdrowym rozsądkiem. Władzy takiej nie ma
także papież, ponieważ barbarzyńcy w Nowym Świecie byli panami swej ziemi
jeszcze przed poznaniem Ewangelii. Co więcej, Covarrubias wzmacniał swoją
argumentację stwierdzeniem, iż na mocy ustaleń soboru w Konstancji grzesznicy
nie tracą dominium rerum, ponieważ nie należy ono do prawa boskiego,
lecz pozyskane zostaje na mocy lex humana. Za głoszenie przeciwnej tezy,
dodaje, sobór potępił Jana Husa i Johna Wicliffa. Ostatecznie, zabór terytoriów
amerykańskich można by uznać za usprawiedliwiony jedynie z tytułu prawa
chrześcijan do globalnej ewangelizacji, zaś wojna sprawiedliwa miałaby miejsce
jedynie w przypadku stawiania jej przeszkód przez tubylców: „przeszkadzając
chrześcijanom w szerzeniu prawa ewangelicznego – pisze Covarrubias – wyrządza
się im krzywdę, albowiem mają oni prawo głosić Ewangelię na całym świecie.
Wojna wypowiedziana w celu zadośćuczynienia tej krzywdzie jest ze wszech miar
sprawiedliwa”.
Wprawdzie wnioski Covarrubiasa
pozostawały w zgodzie z tezami samego Akwinaty, który również był zdania, że
jurysdykcja papieska nie rozciąga się na innowierców, jednakże nie wszyscy
podzielali te opinie. Wystarczy choćby przypomnieć raz jeszcze postać znanego
ówcześnie jurysty z Salamanki, Alfonso de Castro, który, jak się wydaje, nie
widział większej różnicy prawnej między innowiercami, barbarzyńcami i
heretykami. Castro nie posuwał się tak daleko jak Vitoria czy Covarrubias w
przeciwstawianiu sobie uprawnień władzy kościelnej i świeckiej, czego wynikiem
było jego niepopularne zapewne wśród dominikanów twierdzenie, że nie tylko
herezja, ale także idolatria barbarzyńców czy innowierców winny podlegać karze
i mogą stanowić iusta causa belli. Co więcej, dodawał nawet, biorąc tym
razem rozbrat z tradycją tomistyczną, że zastosowanie przymusu można uznać za
nieodzowne założenie skutecznej ewangelizacji.
To ostatnie twierdzenie zbliżało go natomiast do gloryfikatorów Konkwisty
pokroju Juana Ginés de Sepúlveda, w tym samym stopniu, jak oddalało go od
tradycji dominikanów, kulminującej często przesadnie w filipikach Bartolomé de
Las Casasa.
Istniały więc wyjątki, choć bardzo
nieliczne. Na ogół bowiem w tradycji zapoczątkowanej przez Vitorię
kwestionowanie prawa papieża i cesarza do poddania Nowego Świata ich własnej
jurysdykcji było równie powszechne jak doktryna narodowej genezy władzy
doczesnej, jakkolwiek ten ostatni wątek został w pełni rozwinięty dopiero przez
następców teologa. W odniesieniu do suwerenności cesarskiej oba te wątki trzeba
jednak rozumieć jako współzależne: zwierzchność cesarza, podobnie jak
podległych mu monarchów dotyczyła bowiem terytoriów wasalnych. Poza tym
ograniczeniem terytorialnym warto w tym kontekście wspomnieć o tym, jak
pojmowano wówczas konstytucyjne granice władzy monarszej, bo przecież właśnie w
Hiszpanii przechowała się żywa pamięć o działalności najstarszego w Europie
przedstawicielstwa stanów, jakim były Kortezy. Kwestia ta wydaje się także
nieobojętna dla lepszego zrozumienia ówczesnych dyskusji nad granicami
jurysdykcji papieskiej i cesarskiej.
Juan de Mariana był najbardziej bodaj
stanowczym obrońcą dawnego hiszpańskiego konstytucjonalizmu. Pisząc w ostatnich
latach panowania Filipa II, kiedy tradycje konstytucyjne ustępowały przed
nasilającym się procesem centralizacji władzy, odwoływał się do praw przodków,
którzy wywalczyli mieczem owe zanikające swobody: oni to właśnie – przypominał
Mariana – „pragnęli nade wszystko –– by władcy nie mogli sankcjonować spraw
najwyższej wagi bez uprzedniej konsultacji z arystokracją i ludem, żądając, by
w rezultacie zwołano generalne Kortezy,a więc ludzi wybranych spośród
wszystkich stanów Państwa: prałatów z pełną władzą jurysdykcji, magnatów i
przedstawicieli ludu; był to bowiem dawny obyczaj Kastylii, który zachował się
także w Aragonii i innych królestwach”.
Domagając się na tej podstawie pełnego respektowania praw stanowych przez
monarchię, Mariana formułował swój zasadniczy pogląd na granice wszelkiej
władzy doczesnej. Pomimo, że jak inni w tej epoce pozostawał monarchistą, pragnął
jednak wytyczyć władzy monarchy czytelne granice, przyznając jej absolutne
kompetencje w prowadzeniu wojny czy zarządzaniu wymiarem sprawiedliwości, co
zgodne było zresztą z ówczesnym sposobem postrzegania uprawnień monarchy. Z
drugiej strony z całą mocą podkreślał, że do narodu, reprezentowanego w Kortezach,
należy cały szereg jego własnych kompetencji, jak choćby wyrażanie zgody na
nowe podatki, odwoływanie praw czy przyzwolenie na zmianę sukcesji w państwie.
Nieskrępowana działalność Kortezów była dla Mariany faktyczną gwarancją
tradycyjnych swobód stanowych. Toteż wyrzucał on błędne rozumowanie tym, którzy
chcieliby wyrugować z przedstawicielstwa narodu jakikolwiek stan, a zwłaszcza
duchowieństwo. Wprawdzie Mariana nie zajmował się rozważaniem zakresu władzy
papieskiej w Nowym Świecie, tym niemniej w sprawach krajowych gotów był
przyznać reprezentantom tego stanu w Kortezach pewien zakres władzy
politycznej: „W wielkim błędzie – pisał z oburzeniem – są wszyscy ci, którzy
mniemają, że należy pozbawić duchowieństwo jego władzy doczesnej i bogactw pod
pretekstem, że są one bezużytecznym ciężarem, nie licującym z naturą tego
stanu. Jakże mogą oni nie wiedzieć, że zdrowie państwa nie może się utrzymać,
gdy słaba jest jego najszlachetniejsza część? Jakimże sposobem mogą nie widzieć,
że biskupi to nie tylko władcy kościołów, lecz także pierwsze osobistości w
państwie? Jakże mogą nie dostrzegać, że chcąc w ten sposób zreformować
instytucje, niszczą wszelkie fundamenty wolności i depczą wszelkie zasady
rządzenia? Jestem tak daleki od przyznania im racji, że sądzę nawet, iż dla
uniknięcia większych niebezpieczeństw należałoby przyznać prałatom większą
władzę i powierzyć im ważne twierdze”.
Juan de Mariana pisał w epoce, kiedy
neoscholastyczna doktryna legitymizacji Konkwisty była już gotowa; jego
konstytucyjna idea swobód stanowych i ograniczenia władzy świeckiej obarczała
jednocześnie duchowieństwo pewną częścią władzy politycznej, której chcieli je
całkowicie pozbawić uczniowie Vitorii. Wydaje się, że Mariana zauważył to,
czego tamci nie dostrzegli, a mianowicie fakt, iż władza duchowna stanowiła
najpotężniejszą przeciwwagę zarówno dla władzy królewskiej, jak i skuteczną
zaporę dla procesu laicyzacji instytucji suwerennego państwa narodowego.
Kwestionowanie donacji papieskiej i redukcja władzy papieży ad finem
spiritualem, która należała do arsenału krytycznego późnej scholastyki, zwiastowały
bowiem odejście od tradycji średniowiecznych kanonistów i rozbrat z ideą
różnorodnych swobód stanowych. Jednym słowem, wbrew pragnieniom Mariany, późna
scholastyka, zapewne nie wiedząc o tym, utorowała drogę idei narodowego państwa
demokratycznego, które te różnorakie wolności zastąpić miało z czasem ideologią
suwerenności ludu.
Powróćmy jednak do prawnych tytułów
Konkwisty. Terytorialne ograniczenie suwerenności cesarskiej w Nowym Świecie,
dopóki nie pojawi się iusta causa belli, nie dotyczyło, rzecz
jasna, władzy papieskiej, która nie pochodzi z ustanowienia ludzkiego, lecz
boskiego. Żadne takie ograniczenie nie mogło bowiem dotyczyć porządku łaski.
Suwerenność czysto duchowa nie zna takich barier. Innymi słowy, prawo Kościoła
do szerzenia wiary nie jest ograniczone terytorialnie przez lex humana.
Czym jednak byłoby takie prawo, gdyby nie utorowały mu drogi arkebuzy i działa
konkwistadorów, wysłanych do Nowego Świata z upoważnienia cesarza i papieża?
Odpowiadając na to kłopotliwe pytanie i chcąc uniknąć uznania innych tytułów
Konkwisty poza prawem do globalnej ewangelizacji, późna scholastyka powraca
niemal gremialnie do koncepcji Juana de Torquemada. W tym właśnie duchu Domingo
BáĽez powiada, że „doczesną władzę papieża nad całym światem rozumieć można w
dwojaki sposób: jako władzę bezpośrednią i substancjalną,
porządkującą sprawy doczesne i – po drugie – jako władzę pośrednią i
poniekąd akcydentalną, sprawowaną w celu uporządkowania spraw duchowych.
Mówiąc o władzy bezpośredniej i sprawowanej w celach doczesnych, należałoby
wywnioskować, że Papież nie ma doczesnej władzy nad całym światem”.
Jak widać, władza akcydentalna i pośrednia to właśnie ów cień doczesnych
kompetencji, które papież posiada ex consequenti swej suwerenności
duchowej. Ten teoretyczny zabieg wystarcza, by uznać donację papieską za
uprawnienie do pokojowej ewangelizacji nowoodkrytych ludów, za którym nie
powinna jednak kryć się groźba użycia siły, albowiem zgodnie z duchem tomizmu credere
voluntatis est. Z drugiej strony, ponieważ szerzenie wiary jest dla
neoscholastyków hiszpańskich zasadniczym uprawnieniem na mocy prawa boskiego,
stawianie mu przeszkód, przed czym ostrzega requerimiento, może sprowokować
wypowiedzenie wojny sprawiedliwej. Tylko wtedy bowiem, pojawia się iusta
causa belli i wszelkie inne konsekwencje, jakie wynikają z wypowiedzenia
sprawiedliwej wojny: między innymi także zajęcie danego terytorium. Przed
zaistnieniem takiej przyczyny, kontynuuje BáĽez, „Papież Aleksander VI nie mógł
dać większej władzy nad tymi ludami niż sam posiadał. Sądzimy zatem, że papież
nie jest władcą doczesnym całego świata: chociaż w odniesieniu do spraw
doczesnych posiada całkowitą władzę, której może użyć, jeśli trzeba, dla
zarządzania sprawami duchowymi”.
Do tej opinii przyłącza się również Luis
de Molina, choć nieco śmielej wypowiada się na temat uprawnień papieża do
użycia swej władzy ad finem spiritualem wobec wszystkich władców tego
świata, przyznając, że ex consequenti swej władzy skierowanej ku
celom supranaturalnym papież posiada właściwą jej także, najwyższą władzę doczesną
osądzania nie tylko hierarchów Kościoła, ale także władców świeckich.
Aby dopełnić tego obrazu, przytoczmy
jeszcze słowa Francisco Suáreza, który bardziej niż inni docenia wagę
papieskiej donacji i linii demarkacyjnych: „Papież może rozdzielić prowincje i
królestwa niewiernych między doczesnych władców lub monarchów, wszelako nie po
to, by mogli je wedle uznania okupować, to bowiem oznaczałoby tyranię, lecz (…)
aby zarządzili wysłanie tam głosicieli Ewangelii i bronili ich swoją władzą,
wydając nawet sprawiedliwą wojnę, jeśli domagałyby się tego rozum i słuszna
przyczyna”.
W czasach, gdy przy użyciu wszystkich
swych sił intelektualnych teologowie–juryści badali prawne tytuły Konkwisty,
Hiszpania umacniała swe panowanie w Nowym Świecie, a wrogie jej monarchie
dezawuowały przed Starym Światem ten wysiłek, tworząc podstawy propagowanej z
czasem szeroko „czarnej legendy”. Nie zabrakło wówczas teologom hiszpańskim
pomysłowości teoretycznej i subtelnych dystynkcji prawniczych, rozwijanych
niezależnie od rzeczywistego procesu kolonizacji Ameryk, których zazwyczaj
nigdy na własne oczy nie widzieli. Toteż ich argumentacje były wypowiedziami ex
post factum i wydaje się, że mniej przyniosły korzyści samej Koronie
kastylijskiej, której tytuły wystawiały na próbę, niż ewolucji nowożytnej
filozofii prawa. Nie sposób wszak nie docenić ich wpływu na różne regulacje
prawne Korony w stosunku do zamorskich posiadłości. Humanitarne przesłanie
testamentu Izabeli Katolickiej w sprawie właściwego traktowania tubylców
znalazło teoretyczno-prawny odzew nie tylko w Prawach z Burgos,
lecz także w traktacie Francisco de Vitorii De Indis z 1539 roku. To
właśnie Vitoria ustalił pewien standard rozumowania w kategoriach wojny
sprawiedliwej i naturalnego prawa do ewangelizacji, który – jak widzieliśmy
powyżej – stosowano później niemal powszechnie w próbach legitymizacji Konkwisty.
Jednym z bardziej uderzających elementów tej argumentacji jest, jak już
zauważono, sama przemożna potrzeba usprawiedliwienia faktów i działań, których
i tak nie można już było odwrócić. Drugim takim elementem jest ostateczna
akceptacja prawna tych faktów przy użyciu argumentacji contra et pro:
jak przystało na spadkobiercę średniowiecznej scholastyki, Vitoria w takim
właśnie porządku rozważa możliwe tytuły prawne Konkwisty, zajmując się najpierw
siedmioma tytułami pozornymi i zbijając wspierające je fałszywe racje, by
przejść następnie do rozważenia ośmiu tytułów prawdziwych, do których zaliczał
także wspomniane wcześniej boskie i naturalne prawo do ewangelizacji (jus
praedicandi).
Zgodnie ze wspomnianą taktyką
argumentacji, wymienia najpierw siedem pozornych tytułów prawnych Konkwisty.
Zalicza do nich przekonanie o globalnej suwerenności cesarza, a także papieża,
rzekome prawo pierwszego odkrywcy, odmowę przyjęcia przez tubylców wiary
katolickiej, ich grzechy przeciwko naturze, ich ewentualny niewymuszony i
przemyślany wybór panowania hiszpańskiego, co z uwagi na ignorancję byłoby nie
do pomyślenia, i wreszcie – uznanie Konkwisty za dar samej Opatrzności, o czym
mówił Ribadeneyra. Wśród ośmiu tytułów prawdziwych znalazło się natomiast
naturalne prawo do swobodnej komunikacji i partnerstwa, do szerzenia wiary,
ochrony konwertytów, papieskie prawo do ustanawiania chrześcijańskiego władcy w
przypadku, gdy wiarę przyjmie pokaźna liczba tubylców, prawo do obrony
niewinnych ofiar jako powód wszczęcia sprawiedliwej wojny interwencyjnej,
świadoma zgoda tubylców na panowanie hiszpańskie po przejściu odpowiedniego
procesu edukacji, prawo do interwencji na rzecz sprzymierzeńców i przyjaciół
Korony oraz stwierdzenie niepoczytalności Indian bądź braku odpowiednich
zdolności intelektualnych, koniecznych do sprawowania władzy.
Tytuły pozorne czy fałszywe Vitoria
obala w oparciu o argument, iż ani papież, ani cesarz nie mają jurysdykcji nad
Nowym Światem, podobnie jak nie mają jej w stosunku do terytoriów pozostających
pod prawowitą władzą innowierców. Ogólnie rzecz biorąc, żadna władza cywilna
nie podlega doczesnej władzy papieży, albowiem każde państwo stanowi doskonałą
i zintegrowaną całość – civitas perfecta.
Papież, mówi dalej teolog, nie jest ponadto sędzią w sprawach cywilnych, ani
też instancją apelacyjną; co więcej, nie może zdetronizować władcy nawet dla
słusznej przyczyny.
Dalej pojawiają się mocne jak na teologa słowa, iż porządek naturalny i świecki
istniałby nawet wówczas, gdyby nie było żadnej władzy duchownej. Atoli,
wypowiedziawszy je, Vitoria, jakby chciał ubiec oskarżenie o herezję, sięga po
znaną już argumentację Torquemady, przyznając jednak papieżom wszelką możliwą
władzę doczesną ex consequenti ich władzy duchownej. W swym zapale
posuwa się nawet nieco dalej niż wspomniany Suárez: „Powiadam zatem – oświadcza
– że papież ma władzę najbardziej rozległą; albowiem w jakimkolwiek stopniu i
kiedykolwiek może to być konieczne dla celów duchowych, posiada nie tylko
wszystkie te władze, jakie mają świeccy książęta, lecz ma także władzę
ustanawiania nowych książąt i detronizowania innych, dzielenia imperiów i wiele
innych uprawnień”.
Kazuistyce Vitorii przyświeca zatem
znana już ogólna reguła św. Tomasza, zgodnie z którą porządek łaski nie niweczy
porządku natury, lecz go udoskonala. W argumentacji, jaka pojawia się w
konsekwencji jej zastosowania do konkretnego przypadku Konkwisty, teolog z
Salamanki stawia najpierw pod pręgierzem władze papieża i cesarza, odbierając
im wszelkie roszczenia do rozciągnięcia swojej jurysdykcji doczesnej na
nowoodkryte ludy, aby w chwilę później przyznać im wszelkie uprawnienia do
podboju z tytułu uniwersalnego prawa do ewangelizacji, jakie papież posiada na
mocy swej władzy duchownej. Nie można jednak zapominać o istotnym warunku
Konkwisty, jakim pozostaje zawsze iusta causa belli. Zgodnie z tym
rozumowaniem Vitoria zalicza do tytułów fałszywych wszystkie owe roszczenia
terytorialne, których nie poprzedza krzywda wyrządzona Hiszpanom przez
tubylców. Niewinność jest jednak argumentem zarówno contra jak i pro,
albowiem Vitoria – jak wynika z jego doktryny wojny sprawiedliwej – uznaje
niewinność ofiar składanych na azteckich ołtarzach za wystarczający powód do
sprawiedliwej wojny interwencyjnej.
W przypadku rytualnego kanibalizmu, który należy bez wątpienia traktować jako
grzech przeciwko prawu natury i prawu boskiemu, sprawiedliwa wojna interwencyjna
jest dopuszczalna, wszelako nie z tytułu grzechu, którego barbarzyńcy nie mogli
rozpoznać przed poznaniem prawa Ewangelii, lecz właśnie z racji naturalnego
uprawnienia do obrony niewinnych ofiar.
Pobłażliwy stosunek Vitorii do
barbarzyńców nie wynikał zgoła z humanitarnego odruchu, gdyż ten musiałby
zastygnąć z przerażenia w obliczu masowych i permanentnych mordów rytualnych, o
których donosili konkwistadorzy. Kronika wyprawy Corté-sa, spisana po latach
przez Bernala Díaza del Castillo, pełna jest drastycznych scen, w których
kapłani azteccy paradują z włosami posklejanymi świeżo zastygłą krwią ofiar, a
także nie brakuje w niej dokładnych opisów miejsc kaźni – piramidalnych
świątyń, z których stopni zrzucano je po wyrwaniu serca kamiennym nożem, nie
czyniąc przy tym różnicy między mężczyznami, kobietami i dziećmi. Ponadto, w
Europie nie powstał jeszcze w tych czasach mit napadniętego przez Hiszpanów
ludu o wysokiej cywilizacji.
Nie bacząc na fakty i mity, należy
założyć, że Francisco de Vitoria przeprowadzał zimną prawniczą analizę. W
rezultacie dochodził do wniosku, że barbarzyńcy są legalnymi domini –
panami swoich włości i żaden wzgląd na ich obyczaje nie może ich tego tytułu
pozbawić: „Wynika stąd wniosek – przekonywał teolog – że barbarzyńcom nie można
odmówić tytułu prawdziwych panów (veri domini), tak w sensie publicznym,
jak i prywatnym, ani z racji śmiertelnych grzechów, ani z powodu braku wiary”.
Barbarzyńcy są w obliczu prawa ludzkiego w takiej samej sytuacji jak innowiercy,
jedni i drudzy mają pełne cywilne prawo własności, dopóki nie wyrządzą
chrześcijanom jakiejś niesprawiedliwości, atakując ich bądź okupując ich
terytoria tak jak Saraceni: „Byłoby rzeczą niesłuszną – dowodzi dalej Vitoria –
odmawiać tego tym, którzy nigdy nie wyrządzili nam żadnej krzywdy, mimo iż
przyznajemy to samo Saracenom i Żydom, ustawicznym wrogom religii
chrześcijańskiej; nie zaprzeczamy bowiem, że ci ostatni są prawowitymi
właścicielami, z wyjątkiem zajmowanych przez nich ziem chrześcijan”.
Co więcej, nawet i heretycy mogą być i są traktowani jako pełnoprawni
właściciele, czego dowodzi niezbity fakt, iż katolicy hiszpańscy prowadzą
wymianę handlową z luteranami. Ponieważ zaś barbarzyńcy byli pełnoprawnymi
właścicielami swoich dóbr i władcami swoich poddanych jeszcze przed przybyciem
Hiszpanów, przeto nie zostali ich pozbawieni mocą samego faktu odkrycia ich
ziem. Argument zawłaszczenia (occupatio) ziem meksykańskich czy
peruwiańskich na mocy prawa pierwszego odkrywcy (iure inventionis) nie
przemawiał do teologa, ponieważ za jego życia obie konkwisty objęły swoim
zasięgiem zorganizowane wcześniej społeczności Azteków i Inków. Gdyby Vitoria
żył nieco dłużej, może przekonałyby go relacje i argumenty tych konkwistadorów,
którzy natknęli się na terytoria pod tym względem całkowicie dziewicze, jak
Cabeza de Vaca czy ówcześni konkwistadorzy dzisiejszych terytoriów Argentyny i
Patagonii.
Koniec końców, argumenty Vitorii
przeciwko rzekomym czy fałszywym tytułom prawnym Konkwisty można by podporządkować
jednej generalnej zasadzie jego kazuistyki: porządek łaski nie niweczy porządku
natury. Innymi słowy, wiara czy jej brak nie wpływają na zmiany w prawie ludzkim.
Ujmując rzecz jeszcze inaczej, można powiedzieć, że jako przedstawiciel
porządku łaski na ziemi papież nie ma tych uprawnień, jakie teologowie
przypisywali samemu Chrystusowi: jednym słowem, nie posiada nieograniczonej
władzy nad całym światem, owej – jak mawiali – potestas excellentiae, w
odróżnieniu od władzy czysto duchownej (potestas autoritatis), którą
dzierży jako wikariusz Chrystusa na ziemi. Nie posiada też owej nieograniczonej
władzy na mocy sukcesji apostolskiej, albowiem, jak twierdzi między innymi św.
Tomasz, Zbawiciel nie przekazał jej Kościołowi.
I gdyby nawet ją posiadał, dodaje Vitoria, nie mógłby jej oddzielić od swego
urzędu, przekazując ją cesarzowi, ponieważ wówczas umniejszyłby władzę swoich
następców na Stolicy św. Piotra.
W rezultacie, papież musi zadowolić się władzą globalną ex consequenti,
lub – jak stwierdzi w czasach potrydenckich kardynał Bellarmino – jedynie pośrednią
władzą doczesną, którą może wykorzystać w celach duchowych (ad finem spiritualem).
Ostatecznie, argumenty Vitorii przeciwko
fałszywym prawom Konkwisty można by podporządkować dwóm zasadniczym
kontrargumentom, które uderzają w ideę globalnej suwerenności papieży i
cesarzy. W pierwszym przypadku teolog kwestionuje uprawnienie władzy duchownej
do wspierania przymusem prawa głoszenia Ewangelii (ius praedicandi), w
drugim – odmawia cesarzom globalnej jurysdykcji terytorialnej. Krytyka
globalnej władzy papieży uznaje za fałszywe tytuły Konkwisty odmowę przyjęcia
wiary katolickiej przez Indian, ich notoryczne grzechy i wykroczenia przeciw
prawu natury, a także przyjęcie Indii jako daru Opatrzności. Krytyka globalnej
jurysdykcji terytorialnej cesarza kwestionuje natomiast prawa pierwszego
odkrywcy i papieskiej donacji.
Rzecz ciekawa, iż w analizie tytułów
prawdziwych, wiele tytułów odrzuconych wcześniej jako pozorne powraca nagle do
łask teologa. Staje się to możliwe po refutacji roszczeń do sprawowania
globalnej władzy doczesnej i uznaniu duchownej zwierzchności papieża nad całym
światem. Ponieważ najważniejszym tytułem Konkwisty na mocy prawa boskiego i
naturalnego pozostaje prawo szerzenia wiary, przeto pożyteczne okazują się tutaj
bulle papieskie, o ile tylko nie nakazują użycia przymusu i nie dzielą cudzych
terytoriów, zanim pojawi się iusta causa belli. Prawo to znajduje
dostatecznie wiele podstaw w samej Ewangelii, która ustami świętych Mateusza i
Marka zachęca do nauczania i chrztu wszystkich ludów ziemi.
Jednym słowem, ex consequenti swej władzy duchownej papież Aleksander VI
miał pełne prawo do wysłania misji i powierzenia zarządu nad nimi Monarchom
Katolickim. Mało tego: mógł przy tym wyłączyć z pracy misyjnej inne narody,
uznając, że zdobyta przez Hiszpanów monopolistyczna pozycja lepiej służyć
będzie całemu przedsięwzięciu.
Poza prawem do ewangelizacji, które nie
zna ograniczeń terytorialnych, teolog wymienia już na pierwszym miejscu także
nie znające tych ograniczeń prawo do partnerstwa i swobodnej komunikacji, które
współcześnie znane jest jako prawo do swobodnego podróżowania i wyboru miejsca
zamieszkania. Łamanie prawa naturalnego do swobodnej komunikacji (ius
communicationis) objęte jest przezeń interdyktem, podobnie jak stawianie
przeszkód ewangelizacji: „Pierwszy tytuł – powiada Vitoria – można nazwać
prawem społeczności naturalnej i komunikacji.W związku z nim wysnuwam wniosek,
że Hiszpanie mają prawo podróżować do tych krajów i jeśli tylko nie wyrządzają
szkody barbarzyńcom, nie można im tego zakazać”.
W tym miejscu pojawić się musiał także
drażliwy ówcześnie problem dostępu przedstawicieli innych nacji do terytoriów
zamorskich Hiszpanii i Portugalii. Prawo to jest bowiem z natury rzeczy
kosmopolityczne i jako takie przysługiwać musiałoby wszystkim narodom, jak
każda reguła ius gentium. W takiej właśnie, idealistycznej jak na owe
czasy intencji, mówił o nim teolog z Salamanki, kładąc podwaliny nowożytnego
prawa naturalnego. Sprawę komplikowały jednak papieskie bulle i linia
demarkacyjna. Jeśli bowiem, z powodów czysto utylitarnych, papież miał prawo
przyznać Hiszpanom wyłączność w korzystaniu z owoców ich odkryć i prowadzeniu
ewangelizacji, wówczas wykluczył tym samym zarówno inne narody, jak i w
szczególności protestantów, których w Hiszpanii uznawano za heretyków. O tym
jednak Vitoria nie mówi expresis verbis, ponieważ podważałoby to
zasadność uznania swobodnej komunikacji, a zwłaszcza wolnego handlu za reguły
prawa narodów. W praktyce Korona zakazywała rzeczywiście podróżowania w
kierunku Nowego Świata heretykom, Żydom oraz moryskom. Restrykcje te nie dziwią
wcale, jeśli uwzględni się panującą ówcześnie merkantylistyczną rywalizację
potęg europejskich i ferment rozpoczynających się wojen religijnych. Jednym słowem,
bezwarunkowe uznanie liberum commercium za prawo wszystkich narodów
pociągałoby za sobą dopuszczenie do Nowego Świata także protestanckich misji i
doktrynalnej anarchii, czego za wszelką cenę chciano w Hiszpanii uniknąć.
Kilkadziesiąt lat później, Pedro de Ribadeneyra używał również argumentu,
zgodnie z którym katolickość Nowego Świata powinna być rekompensatą za
terytoria europejskie utracone na rzecz protestantów. Wpuszczenie luteranów na
terytoria zamorskie Hiszpanii przeczyłoby zatem najlepiej pojętej polityce
katolickiej racji stanu, tym bardziej, że protestanci nie kryli bynajmniej
swojego prozelityzmu. Odstraszającym przykładem takiej postawy był w tamtych
czasach Francis Drake, dokonujący pirackich rajdów na hiszpańskie twierdze w
Nowym Świecie.
Można więc sądzić, że pacyfistyczna
wymowa argumentów Vitorii na rzecz swobodnej komunikacji zbliża go bardziej do
Grotiusa i Kanta niż do kolonistów umacniających swą pozycję za oceanem. Ale
nawet wśród teologów – jurystów w metropolii znaleźli się i tacy, którzy
kwestię otwarcia granic widzieli bardziej realistycznie. Należał do nich na
przykład Luis de Molina, który pozostawiał państwu prawo do zapobiegania
niechcianym kontaktom: „Państwo zatem – pisał – mogłoby słusznie zabronić
wszystkim obcokrajowcom, by używali rzeczy doń należących, które są wspólne
wszystkim jego poddanym, dopóki ich koniecznie i pilnie nie potrzebują: mogłoby
więc słusznie chcieć, by jego poddani nie utrzymywali z nimi kontaktów”.
Vitoria podjął tematykę legitymizacji
Konkwisty, gdy wraz z podbojami Cortésa i Pizarro kończyła się jej pierwsza
faza. Można więc zrozumieć jego idealistyczne i pełne dobrej woli stanowisko.
Jednakże z czasem zaogniał się konflikt hiszpańsko-francuski, zaś klęska Armady
u schyłku XVI stulecia i bunty w Niderlandach miały ostatecznie umocnić Koronę
w przekonaniu, że polityka autarkii uchroni najlepiej światową monarchię
katolicką przed piratami odzianymi w mundury admiralskie. Nie bez przyczyny
zatem obawiano się ataków ze strony trzech krajów: rozdzieranej wojnami
religijnymi Francji, tradycyjnej konkurentki Hiszpanii do hegemonii,
odszczepieńczej Anglii, która budowała właśnie swą przyszłą potęgę morską za
środki pozyskane częściowo z konfiskaty dóbr zakonnych, i wreszcie – od
niedawna niezależnych prowincji Niderlandów, żywiących zapiekłą niechęć do
wszystkiego co hiszpańskie i katolickie. Ze strony dwóch pierwszych Hiszpania
doświadczała pirackich rajdów na jej karaibskie dominia. Tymczasem w Holandii
Hugo Grotius przystąpił do walki z piórem w ręku, publikując w 1609 roku
rozprawkę o wolności mórz (Mare liberum). Miała ona podważyć prawną
zasadność portugalskiej i hiszpańskiej kolonizacji w oparciu o argumenty
Vitorii i Fernando Vázqueza de Menchaca. Grotius sięgnął w tym celu po dawny
Vitoriański argument liberum commercium, piętnując także, w ślad za teologiem
z Salamanki, rzekome tytuły pierwszego odkrywcy i globalnej zwierzchności
papieży, co zresztą w przypadku Holendra i protestanta było całkowicie zrozumiałe.
Przypuszczając atak na obecność Portugalczyków w Azji, a zwłaszcza na Molukach,
rozprawka Grotiusa broniła interesów holenderskich, czerpiąc – paradoksalnie –
z argumentacji wypracowanej przez katolicką neoscholastykę hiszpańską.
Najwięcej zawdzięczała w tej mierze Vázquezowi de Menchaca, którego można by z
powodzeniem uznać za pierwszego rzecznika idei demokratycznej suwerenności ludu.
Od niego bowiem pochodzi argument powtarzany przez Grotiusa, iż Portugalczycy
nie nabyli praw do okupowania Moluków i wyłącznej żeglugi ani wskutek swych
odkryć, ani też na mocy zwyczaju i przedawnienia, albowiem są to naturalne
prawa wszystkich narodów. Piętnując utylitarystyczne motywacje Portugalczyków,
Grotius skłonny byłby wyrazić im „wdzięczność, pochwały i [przyznać] nieśmiertelną
sławę, jaką zadowalali się wszyscy odkrywcy wielkich rzeczy, oczywiście
jeżeliby tylko działali dla dobra rodzaju ludzkiego, a nie dla własnej
korzyści”.
Nie trzeba dodawać, że w ówczesnych warunkach nie brzmiało to przekonywająco, a
i dzisiaj nie znalazłoby wielkiego odzewu. Przyszły autor dzieła o prawie wojny
i pokoju lansował tu po prostu swoją późniejszą wizję naturalnego prawa
narodów, obowiązującego etsi non daretur Deus, czyli w sytuacji, gdyby
można było wprowadzić porządek prawa narodów mający podstawę wyłącznie w
ludzkim rozumie i dobrej woli.
I chociaż pewne przesłanki takiego ius
gentium można odnaleźć w dziełach hiszpańskich neoscholastyków, to jednak
obok ważnego tytułu Konkwisty, jakim jest wolność handlu i wolność żeglugi,
pozostaje także w mocy owo nadrzędne ius praedicandi. Jednym słowem, o
ile Grotius, który z takim zapałem sięgnie do zasobów neoscholastycznych
argumentów, by wesprzeć interesy Holendrów, kwestionuje zasadność teologicznych
przesłanek czysto rozumowego prawa narodów, o tyle teologiczna legitymizacja
Konkwisty jest niewątpliwie wyróżnikiem stanowiska hiszpańskiego i broni
narodowych interesów Korony. Podlegają jej wszystkie pozostałe argumenty na
rzecz tytułów prawdziwych: obrona konwertytów, protekcja niewinnych ofiar
praktyk rytualnych, interwencja w obronie sojuszników, a także na pozór nie
związane z nią tytuły, jak swobodna decyzja autochtonów, by podporządkować się
władzy hiszpańskiej oraz ich mentalna nieudolność w sprawowaniu władzy. Sama
bowiem obecność w Nowym Świecie i wszelkie jej konsekwencje zakładają jako swą
najogólniejszą przesłankę papieskie prawo do szerzenia wiary. Czynny sprzeciw
ze strony tych, którzy objęci są papieskim uprawnieniem do wspierania
chrześcijańskiej misji, oznacza pojawienie się iusta causa belli –
wejście na ścieżkę wojenną.
Wypada na koniec zaznaczyć, że całą
neoscholastyczną doktrynę praw Konkwisty przenika uderzający paradoks. Polega
on na dostarczeniu oręża wrogim hiszpańskiej racji stanu pisarzom
protestanckim. Teologowie i prawnicy z escuela de Salamanca, zapewne bez
złej intencji, umożliwili krytykę zamorskich interesów swego kraju.
Sprecyzowali jej przedmiot i dostarczyli wrogom destrukcyjnych narzędzi. Sama
przez się nasuwa się przeto analogia z analizą socjologiczną przeprowadzoną w
innym już kontekście przez Josepha Schumpetera, który destrukcyjnej
działalności intelektualistów przypisywał zniszczenie ochronnych warstw kapitalizmu.
Z drugiej strony, wielki teoretyczny zamysł moralno-prawnego usprawiedliwienia
Konkwisty obudził refleksję nad prawami amerykańskich społeczności, które dziś
jeszcze wydają się bardziej zintegrowane z dawną metropolią niż na przykład
dawne kolonie brytyjskie. Jak słusznie zauważa Ortega y Gasset, fakt ten
przypisać należy szczególnemu charakterowi kolonizacji hiszpańskiej, albowiem,
w odróżnieniu od kastowego i elitarnego modelu angielskiego, „hiszpańska
kolonizacja Ameryki była dziełem szerokich mas (popular)”.
Dodajmy ponadto, że neoscholastyczne ius praedicandi, niezależnie od
tego, jakie formy przybierało jego egzekwowanie w pierwszych fazach
kolonizacji, zapewniło krajom Ameryki Łacińskiej religijną i obyczajową więź ze
światem katolickim i łacińskim, czego życzył sobie nie tylko Pedro de
Ribadeneyra. Fakt ten należy niewątpliwie uznać za rezultat pracy całych pokoleń
misjonarzy: sposób widzenia przez nich spraw zamorskich miał od początku
Konkwisty przemożny wpływ nie tylko na akademickie dyskusje prawników i
teologów, ale także na rzeczywiste zmiany dokonujące się w życiu amerykańskich
kolonii pod wpływem nowych regulacji prawnych.