Jedną z istotnych debat medialnych toczonych w
ostatnich latach jest spór dotyczący najnowszej historii Polski. Co
charakterystyczne w dyskusji biorą udział przedstawiciele mediów i tzw.
autorytety, pomija się natomiast zazwyczaj głos historyków. Efektem takiego
podejścia, jest koncentracja - zapewne częściowo realizowana celowo - na
zagadnieniach pobocznych, lecz medialnie nośnych.
Istota
sporu
Jak słusznie zauważył Andrzej
Grajewski pamięć jest formą sprawiedliwości. Jednak w przypadku dziejów PRL-u nie
ma zgody co do tego, co powinniśmy pamiętać. Podstawowym zatem problemem jest
napisanie nowej rzetelnej historii Polski "ludowej" - nie tyle jednak
opisującej cechy systemu - co w dużej części zostało już uczynione, co
drobiazgowo wyjaśniającej mechanizm jego funkcjonowania. Tu jednak napotykamy
kilka problemów. Jednym jest brak zgody co do tego, jak bardzo szczegółowy
powinien być ten opis, co w praktyce sprowadza się do pytania, czy interesuje
nas tylko ogólny zarys mechanizmu, czy także konkretnie kto i w jakim
charakterze tworzył jego tryby. Wiele z osób publicznie zabierających głos w
kwestii polskiej przeszłości akceptuje jedynie opis wątków martyrologicznych,
nawołując do zaprzestania "historycznej lustracji" - jak nazywają wyjaśnianie
kulisów, tego czego pobieżny opis akceptują. Często dla zdeprecjonowania
badaczy zajmujących się dziejami komunistycznego aparatu represji przedstawia
się ich jako sensatów, koncentrujących się na wyszukiwaniu spisków i intryg.
Jednak jeśli opisuje się dzieje państwa totalitarnego, a zwłaszcza kwestie
działalności operacyjnej komunistycznej policji politycznej, nie da się uniknąć
opisywania podstępów, manipulacji i spisków
- nazywanych w żargonie bezpieki grami operacyjnymi - bo to była istota działań tej
formacji.
Osoby zabierające głos w sporze o
najnowszą historię Polski najczęściej koncentrują się na zagadnieniu
"kłopotliwego dziedzictwa" - jakim dla niektórych środowisk i tzw. autorytetów
jest spuścizna po komunistycznej policji politycznej. Zatem przeszłość Polski i
udział w wydarzeniach ostatnich dekad przez poszczególne osoby czy środowiska,
a także ich wpływ lub jego brak na kształtowanie wizji Polski "ludowej" w III RP,
która jest zagadnieniem podstawowym schodzi na dalszy plan. Głównym wątkiem
staje się problem archiwaliów wytworzonych przez komunistyczną policję
polityczną, a przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej. Dzieli się on na
dwa nurty. Pierwszy dotyczy wiarygodności akt UB-SB, drugi kwestii
upubliczniania nazwisk jej konfidentów.
Konsekwencją takiego zawężenia
sporu jest fakt, że z pola widzenia znika jego istota. Tymczasem śledząc głosy
pojawiające się w dyskusji można ją w pewnym uproszczeniu sklasyfikować jako
spór kombatantów z historykami. Dominującym problemem jest postawa
bezpośrednich uczestników wydarzeń, którzy kreując przez wiele lat wizję
własnego działania nie chcą poddać się ocenie historyków. Problem nie jest
nowy, można zaryzykować twierdzenie, że odwiecznie towarzyszy badaczom
zajmującym się historią współczesną, a zatem naukowcom operującym na żywym
organizmie społecznym. Na ten podział nakłada się dodatkowo, celowe działanie
szeroko rozumianego środowiska postkomunistycznego i części lewicy opozycyjnej,
która w ostatnich latach forsowała własną wizję historii PRL. Publikowanie
faktów jej przeczących uderza w fundament legitymizujący wpływ tych środowisk
na dzisiejszą politykę. Stąd działania zmierzające w sposób zsynchronizowany do
zasadniczego poddawania w wątpliwość każdej informacji, każdego zdania,
artykułu czy książki sprzecznej z wizją, którą po 1989 r. środowiska te
próbowały zaszczepić w świadomości Polaków. Brak argumentów merytorycznych
zastępowany jest poprzez ideologiczne kwestionowanie wiarygodności nowych
źródeł historycznych pozwalających na rewizję naszej dotychczasowej wiedzy o
PRL-u. Forsowanie poglądu o masowym fałszowaniu przez komunistyczną policję
polityczną jej własnych akt operacyjnych jest z tej perspektywy sprawą o
zasadniczym znaczeniu. Brak wiarygodnych, naukowo potwierdzonych, przypadków
takiej działalności funkcjonariuszy UB-SB nie ma w tym wypadku znaczenia.
Zmiana rzeczywistości - a więc uznanie wbrew oczywistym faktom, że akta UB-SB
wiarygodne nie są - ma się odbyć w myśl zasady sformułowanej przed półwieczem
przez Mieczysława Jastruna: "pozór, powtarzany bezustannie, nabiera w końcu
znamion rzeczywistości. Aby to się stało, powtarzany musi być ciągle tak, aby
sens jego zgubił się w ostatecznym wyniku".
Typowym dla tego rodzaju działań
jest zabieranie głosu w dyskusji przez osoby, które albo udowodniły, że z akt
UB-SB korzystać nie potrafią, albo
wypowiadają się o ich wiarygodności, jednocześnie podkreślając, że z
archiwaliami tymi nigdy nie miały kontaktu, co więcej nie zamierzają go mieć.
Co musi budzić niepokój - jest to sytuacja typowa dla polskich
pseudointeligenckich debat - głos zabierają w nich ignoranci, którzy jednak nie
czują się swoją ignorancją speszeni, lecz uważają niewiedzę za nobilitującą.
Dzięki powołaniu IPN mamy do
czynienia z nową jakościowo sytuacją. Ukształtowała się bowiem grupa
historyków, archiwistów, których wiedza o zasadach funkcjonowania, strukturze,
obsadzie, pracy operacyjnej i metodach archiwizacji efektów pracy UB-SB jest nieporównywalna
z wiedzą jakiejkolwiek grupy osób - także tych, którzy przez kilka czy
kilkanaście miesięcy działali w MSW dysponującym tymi aktami. Historycy ci od
pięciu lat po 8 godzin dziennie badają akta komunistycznej policji politycznej.
Siłą rzeczy dysponują zatem dość szczegółową znajomością spuścizny po UB-SB i
jej specyfiki, a także ewentualnych problemów wynikających z korzystania z akt.
Ich głos w dyskusji jest jednak przez środowiska przeciwne poznaniu prawdziwych
dziejów PRL ignorowany. Podkreślają oni, że jeśli spuścizna po UB-SB ma być
badana, to nie mogą tego czynić amatorzy. Jednocześnie jednak, gdy właśnie
osoby zajmujące się zawodowo badaniem tych akt upubliczniają informację o
czyjejś agenturalnej przeszłości, np. w formie noty udostępnianej osobie
pokrzywdzonej - fakt współpracy jest z zasady kwestionowany. Żądając zatem by
badania prowadzili fachowcy, ignorują fakt istnienia wyspecjalizowanej w
badaniu tych archiwaliów grupy historyków, przypisując sobie prawo do
namaszczania "wiarygodnych" znawców tematyki.
Język
debaty
Jednym z podstawowych zagadnień
wymagających wyjaśnienia i szerszej dyskusji - wykraczającej jednak poza ramy
tego artykułu - jest odkłamanie języka debaty narzuconego przez przeciwników
badania archiwaliów UB-SB. W tym miejscu wystarczy wskazać jedynie kilka
propagandowych chwytów, które poprzez pomieszanie pojęć czy zatarcie ich
faktycznego znaczenia wprowadzać mają odbiorców w błąd, a w dyskusję zamęt.
Zasadą naczelną niemal każdego
tekstu pisanego z pozycji przeciwników odkłamania historii PRL jest stosowanie
języka wskazującego na łamanie prawa i nieczyste zamiary osób badających
spuściznę UB-SB. W tekstach mówi się "ujawnianiu" nazwisk współpracowników komunistycznej
policji politycznej - sugerując tym samy, że są one tajne. Tymczasem zgodnie z
ustawą o IPN i ostatnią jej nowelizacją, a także ustawą o ochronie informacji
niejawnych personalia konfidentów komunistycznej policji politycznej są jawne -
należy zatem mówić o ich upublicznianiu (a nie ujawnianiu) - np. w konsekwencji
badań naukowych, czy udostępniania akt osobom pokrzywdzonym. Uporczywe
stosowanie pojęcia "ujawniania" nazwisk współpracowników UB-SB ma u odbiorcy
wytworzyć wrażenie zdradzania - w domyśle z pewnością pozaprawnego - jakiejś
tajemnicy. Niepodobna też mówiąc o języku debaty pominąć milczeniem
bezustannego mówienia o rzekomo toczącej się "dzikiej lustracji".
Przy czym pojęcie to odnosi się do prowadzonych zgodnie z obowiązującym prawem
badań naukowych i zgodnego z prawem udostępniania akt osobom pokrzywdzonym.
Tego typu emocjonalne nacechowanie języka sporu podsycane jest przez nakręcanie
spirali strachu i stawianie tez o "teczkowym tsunami", "wojnie na teczki" czy
"gry teczkami", których efektem ma być zagłada życia publicznego i prywatnego,
pogrzebanego przez kolejne katastrofy agenturalne i wzajemne oskarżenia. Tezy
te są zgoła niemądre, czego dowodzą doświadczenia zarówno niemieckie, jak
czeskie i słowackie, ale także najgłośniejsze polskie wypadki upublicznienia
faktów współpracy z SB. Nasze życie publiczne nie zostało sparaliżowane faktem
agenturalnej przeszłości Henryka Karkoszy, Lesława Maleszki, Eligiusza
Naszkowskiego czy Małgorzaty Niezabitowskiej. Efekty procesów lustracyjnych też
nie doprowadziły do załamania politycznego. Polska scena polityczna trwa,
pomimo wyroków potwierdzających agenturalną przeszłość Józefa Oleksego, Jerzego
Mokrzyckiego, Wiesława Kiełbowicza czy Zygmunta Repelewskiego. Wreszcie polski
Kościół nie został sparaliżowany upublicznieniem informacji o agenturalnej
współpracy o. Konrada Hejmo.
Ideologizacja języka i stosowanie
pojęć, które mają zafałszować rzeczywistość wspierana jest wprowadzaniem zamętu
poprzez pomieszanie znaczeń lustracji i dekomunizacji oraz celowe zacieranie
różnic pomiędzy ustawą lustracyjną a ustawą o IPN.
Podobnie dezawuowaniu badań nad współczesną historią służy
wskazywanie na upolitycznienie tych badań i sugerowanie związków pomiędzy ich
prowadzeniem a doraźnymi celami politycznymi. Jednak problem zbadania, opisania
i spopularyzowania prawdziwych dziejów PRL jest stale obecny od powstania III
RP. Świadczy to jednoznacznie o tym, że nie stanowi on elementu bieżącej
rozgrywki politycznej, lecz jest realnym problemem społecznym - bez rozwiązania
którego, niepodobna myśleć o ostatecznym wyrwaniu się z totalitarnej
przeszłości.
Jednocześnie niemądrze brzmią
wszelkie próby straszenia opinii publicznej spustoszeniem, jakie rzekomo w
świadomości społecznej mają uczynić informacje dotyczące działalności SB wobec
Polaków. Upublicznienie gier operacyjnych SB w przypadku Klubu Krzywego Koła
czy inwigilacji Studenckiego Komitetu Solidarności nie ma wpływu na pozytywny
odbiór tych środowisk, nie stanowi negacji ich bezdyskusyjnych osiągnięć,
pozwala jedynie lepiej zrozumieć niektóre wydarzenia. Podobnie rzecz się ma z
upublicznieniem agentury - zmienia spojrzenie na osobę, ale nie uderza w
środowisko. Upublicznienie nazwisk konfidentów działających w Zrzeszeniu
"Wolność i Niezawisłość" czy w "Solidarności" - a poznajemy ich coraz więcej -
nie przekreśli wkładu jaki organizacje te wniosły w walce o Niepodległą Polskę.
Wreszcie - odwołując się do najświeższego wątku dyskusji, upublicznienie
nazwisk duchownych, którzy podjęli współpracę z bezpieką nie będzie miał wpływu
na ocenę duchowieństwa jako największej i najważniejszej siły pozwalającej
zachować tożsamość narodową w czasie trwania totalitarnego reżimu.
Tematy zastępcze?
Ucieczka od
dyskusji nad Polską historią najnowszą i skanalizowanie jej w obrębie
zagadnienia agenturalności jest taktyką liczoną na stan świadomości społecznej
i wiedzę historyków z początku lat 90. Dzisiaj, po ponad pięciu latach
niezmiernie aktywnego zapoznawania się wielu badaczy z archiwaliami UB-SB jest
skazana na porażkę. Nie da się bowiem - przy aktualnej wiedzy środowiska
historycznego, sukcesywnie popularyzowanej i zaszczepianej do powszechnej
świadomości utrzymać tez o fałszowaniu akt przez komunistyczną policję
polityczną. Warto, jak się wydaje, w skrócie przedstawić podstawowe zasady
pracy operacyjnej dotyczące agentury, których poznanie zmienia sposób patrzenia
na zagadnienie działań UB-SB i jej archiwaliów.
W Polsce "ludowej" wydano pięć
podstawowych instrukcji, które regulowały "metody pracy" z agenturą. Dodatkowo
"resort" publikował broszury - do użytku wewnętrznego - będące w istocie
podręcznikami pracy z konfidentami dla funkcjonariuszy. Praca z agenturą była
jednym z podstawowych zadań funkcjonariuszy SB. Dlatego niezmiernie istotny
stawał się dobór osób na tajnych współpracowników (TW),
jak i sama metoda werbunku. Jednocześnie konfidenci podlegali ścisłej kontroli,
która miała zapewniać wiarygodność podawanych w donosach informacji.
Kontrolowani byli także sami funkcjonariusze, po to by niemożliwe było
tworzenie "martwych dusz" - czyli wpisywanie do sieci informacyjnej osób, które
faktycznie nie współpracowały z SB.
Najbardziej znanym typem
konfidenta był tajny współpracownik (TW), jednak z perspektywy bezpieki
rozróżniano także inne kategorie. Ich nazwy zmieniały się na przestrzeni lat,
używane w tym tekście są właściwe dla lat 70. i 80. Tajny współpracownik był
najbardziej wartościowym "źródłem informacji" - zazwyczaj werbowano go spośród
osób rozpracowywanego środowiska lub najbliższego otoczenia rozpracowywanej
osoby.
Po co werbowano tajnych współpracowników? Dzięki
nim możliwe stawało się "ustalenie osób podejrzanych o wrogą lub przestępczą
działalność, np. sprawców sabotażu, dywersji lub kolportażu ulotek; zapewnienie
dopływu informacji o nastrojach, np. wśród załogi określonego zakładu
produkcyjnego oraz ich przyczynach; rozpoznanie osób i zjawisk, np. rozpoznanie
cudzoziemca »x« i jego działalności na terenie kraju, a zwłaszcza zainteresowań
wykraczających poza oficjalne kontakty handlowe czy turystyczne; prowadzenie
rozpracowania; inwigilacja określonych osób w ramach kwestionariusza
ewidencyjnego; ustalenie i rozpoznanie wrogiego ośrodka; ochrona instytutów
naukowych, np. przed penetracją ośrodków wywiadowczych lub dywersją
ideologiczną; czynności rozpoznawcze w środowiskach podejrzanych o dokonywanie
przestępstw oraz zbieranie informacji o działalności grup przestępczych i osób
podejrzanych (udział tajnego współpracownika w rozpoznawaniu, inwigilacji i
rozpracowaniu wrogo działających grup i ośrodków); ustalenie źródeł dowodowych
i stworzenie sytuacji dogodnych do ich procesowego wykorzystania (wykorzystanie
tajnego współpracownika w ramach kombinacji operacyjnej oraz przygotowania
materiałów i warunków do realizacji rozpracowania operacyjnego); wykonywanie
zadań specjalnych w celu rozbijania solidarności wrogich lub przestępczych grup
i środowisk; wykonywanie określonych zadań w ramach gier kontrwywiadowczych".
Tajni współpracownicy pełnili niezwykle istotną rolę, a przekazywane przez nich
informacje, by mogły być przydatne, musiały być rzeczowe i prawdziwe. Z tego
powodu sprawą podstawową stawał się dobór na konfidenta odpowiedniego człowieka.
Funkcjonariuszom operacyjnym polecano, aby w
rozpracowywanym środowisku wybierali kilku kandydatów na werbunek, a dopiero
spośród nich, selekcjonowali tych najbardziej odpowiednich. Gdzie szukano TW? Typowano
ich spośród bezpośredniego otoczenia osób podejrzanych, miejsc ich pracy i
zamieszkania, osób należących do tej samej grupy, środowiska, organizacji czy
stowarzyszenia. Wstępnej selekcji kandydatów natomiast dokonywano w wyniku
doraźnie przeprowadzonych rozpoznań i ustaleń, analizując w tym celu np.
materiały archiwalne, akta personalne, akta śledcze, materiały z wywiadów
środowiskowych.
Jaki miał być idealny TW? Według
broszury szkoleniowej SB miał to być człowiek, który: "nie zdradzi nas, nie
będzie w sposób opieszały wywiązywał się ze swoich obowiązków operacyjnych, nie
będzie prowadził przestępczej działalności, nie będzie samowolnie dozował i
selektywnie dobierał informacji przekazywanych pracownikowi operacyjnemu".
Podstawową cechą TW miała być zatem lojalność wobec SB. Jednocześnie musiał
odpowiednio kamuflować swą współpracę z SB, czyli "grać podwójną rolę tak
przekonywująco, ażeby wydać się przeciwnikowi innym niż jest w rzeczywistości".
Kładziono również duży nacisk na dobór takich TW, którzy wykazywaliby się
inteligencją, sprytem, silną wolą, odpornością psychiczną itd.
Funkcjonariusze SB werbując
konfidenta mieli brać pod uwagę wiele czynników, z których za najważniejsze
należy uznać "celowość pozyskania" (konkretną działalność SB, do której TW
byłby przydatny), lojalność i szczerość współpracownika, faktyczną lub
potencjalną możliwość zdobywania informacji oraz wiedzę związaną z przedmiotem
zainteresowania bezpieki, wreszcie cechy osobiste. Konstruowanie skomplikowanego
portretu psychologicznego kandydata na tajnego współpracownika nie zawsze
jednak miało miejsce. Często decydowano się na werbunek osoby spełniającej
jeden podstawowy warunek - posiadającej informacje, czyli np. działającą w
"rozpracowywanej" grupie, ośrodku czy instytucji.
Werbunek tajnego współpracownika był zawsze
szczegółowo przygotowywany. Jedna z głównych decyzji wiązała się z "podstawą
pozyskania" - czyli ostatecznym argumentem jakim funkcjonariusz SB nakłaniał do
współpracy. W broszurach zaznaczano, że od prawidłowo wybranego argumentu zależy
uzyskanie zgody kandydata na współpracę, jego stosunek do współpracy i
wykonywanych zadań. Wyróżniano cztery "podstawy pozyskania": materiał
obciążający, materiał kompromitujący (kompro-mat), zainteresowanie materialne
oraz "poczucie obywatelskiej współodpowiedzialności za bezpieczeństwo i
porządek publiczny" czyli "uczucia patriotyczne".
Materiał obciążający stanowiły posiadane przez
SB informacje na temat werbowanej osoby dające podstawę do wszczęcia postępowania
karnego. W tym przypadku dawano alternatywę: współpraca albo proces (więzienie).
Materiał kompromitujący z kolei dyskredytował osobę "w świetle ocen
etyczno-moralnych". W wyniku jej nie podjęcia grożono jego upublicznieniem.
"Zainteresowanie materialne" przybierało "w praktyce formę pensji, której
wysokość uzgodniona była z pozyskanym". Do tej kategorii zaliczano ponadto
"opiekę i pomoc udzielaną współpracownikowi lub członkom jego rodziny w
różnych sytuacjach życiowych, np. pomoc w otrzymaniu pracy, lekarstw,
okolicznościowy upominek rzeczowy", ale także pomoc mogła dotyczyć
np. "otrzymania paszportu, stypendium, zapomogi, miejsca w domu akademickim,
otrzymania licencji na prowadzenie działalności zawodowej, handlowej,
otrzymania ulg podatkowych, pożyczki, przydziału materiałów reglamentowanych,
otrzymania pracy w zakładzie specjalnym lub stanowiska związanego z perspektywą
wyjazdów zagranicznych". Podkreślano zarazem, że "przejawianie
życzliwości i troska o tajnego współpracownika i jego najbliższych wyzwalają
uczucie wdzięczności oraz rozwijają i umacniają jego więź ze Służbą
Bezpieczeństwa". Ta
specyficzna "życzliwość i troska" była czasem tak daleko posunięta, że ostatnim
dokumentem w aktach tajnego współpracownika jest raport oficera prowadzącego z
pogrzebu konfidenta. Regułą były kondolencje składane TW z powodu śmierci
członków rodziny, czy odwiedziny w szpitalu w przypadku poważniejszej choroby. "Pozyskanie
na uczuciach patriotycznych" było dobrowolnym wyrażeniem chęci współpracy, za
którą konfident nie był wynagradzany.
Czasem dla przeprowadzenia werbunku stosowano
"kombinację operacyjną" czyli stwarzano "warunki umożliwiające pozyskanie
tajnego współpracownika. Warunki takie stwarza się w celu uzależnienia
kandydata". Możliwości działań było wiele, np. "wiedząc o postępowaniu
kandydata niezgodnym z obowiązującymi przepisami administracyjnymi, finansowymi
czy porządkowymi pracownik Służby Bezpieczeństwa może spowodować zaistnienie
groźby ukarania go, np. zatrzymanie prawa jazdy, pozbawienia prawa wykonywania
zawodu, spowodowanie domiaru podatkowego, zwolnienie z pracy itp. Usunięcie
groźby ukarania może być podstawą pozyskania kandydata do współpracy ze Służbą
Bezpieczeństwa". Stosowano je z reguły "w stosunku do osób negatywnie
nastawionych do Służby Bezpieczeństwa, które nie zgodziły się na współpracę".
Werbunku dokonywano zawsze w trakcie tzw. rozmowy
pozyskaniowej. Podkreślano nawet: "jedynym sposobem pozyskania kandydata na
tajnego współpracownika jest rozmowa operacyjna, którą określamy jako rozmowę
pozyskaniową".
Zatem osoba, która współpracowała z SB, decyzję o współpracy podejmowała zawsze
świadomie, wyrażając zgodę na donosicielstwo wobec funkcjonariusza SB.
Najczęściej przyjmowała ona formę pisemnego zobowiązania do współpracy. Zobowiązania
można było jednak nie pobierać jeśli mogłoby to spłoszyć czy zniechęcić
werbowanego. Od początku lat 70. np. w zasadzie nie pobierano zobowiązań
pisemnych od werbowanych duchownych.
Dobór konfidentów był niezwykle
istotnym zadaniem SB. Procedury związane z werbunkiem były wieloetapowe, a
funkcjonariusz, który je realizował, był kontrolowany przez swoich
zwierzchników. Do werbunku przygotowywano się drobiazgowo, analizując znane SB
cechy "kandydata", po to by przewidzieć jego zachowanie w trakcie "rozmowy
pozyskaniowej". Starano się niczego nie pozostawiać przypadkowi. Jednak
zwerbowanie TW nie oznaczało, że będzie on lojalnym współpracownikiem. Jak
podkreślano w broszurach szkoleniowych "pozyskanie TW nie kończy się na
wyrażeniu przez niego formalnej zgody na współpracę, ale jest procesem często
długotrwałym, występującym jeszcze podczas współpracy".
Dlatego niezwykle istotna była kontrola i "wychowanie" konfidentów.
"Wychowanie" TW łączyło się z motywowaniem, a
głównym celem tych działań było to, aby konfident współpracował z SB "chętnie,
pomimo że podjął współpracę w sytuacji przymusowej" i "nie tylko
dlatego, że musi, ale także dlatego, że znalazł we współpracy upodobanie [...]
najkorzystniejsza jest taka sytuacja, kiedy współpraca będzie dla TW nie
przykrą koniecznością, a wewnętrzną jego potrzebą i źródłem duchowego
zadowolenia". Za
"wychowanie" konfidenta uznawano np. jego szkolenie związane z obowiązkiem
zachowania tajności współpracy, metod nawiązywania kontaktu z oficerem
prowadzącym itd. Motywowanie do współpracy mogło natomiast przybierać formę
"nagród" czy to pieniężnych, rzeczowych lub innych, np. awans czy pomoc w
przeprowadzeniu jakiejś sprawy urzędowej. Jednak jednym z najważniejszych
elementów "wychowywania" konfidentów, była dbałość o ich poglądy polityczne.
Wychowanie ideologiczne odbywało się w czasie spotkań funkcjonariusza SB z
donosicielem "przez omawianie posunięć partii i rządu w dziedzinie polityki
wewnętrznej i zagranicznej, wyjaśnianie sensu wydarzeń na arenie
międzynarodowej, prawidłowe naświetlanie niezrozumiałych dla nich zagadnień
natury politycznej oraz udzielanie wyczerpujących odpowiedzi na nurtujące ich
wątpliwości natury ideologicznej".
Jednak indoktrynacja donosicieli nie zawsze wystarczała, niezmiernie istotna
była bezustanna kontrola konfidentów.
Kontrola z jednej strony służyła "sprawdzeniu
i ocenie wykonawstwa zadań operacyjnych zleconych TW". Jednak ważniejszym
elementem było sprawdzenie "uczciwości, prawdomówności, obiektywności, a
zwłaszcza wiarygodności przekazywanych prze TW informacji".
Współpracę rozpoczynało zlecenie
konfidentowi wykonania "zadania kontrolnego" - czyli dostarczenia informacji,
które bezpieka już posiadała. Jeśli treść donosu zgadzała się z wiedzą SB
konfidenta uznawano za wiarygodnego. "Zadania kontrolne" pojawiały się także na
dalszym etapie współpracy, gdy bezpieka nabierała wątpliwości co do rzetelności
donosów. Wykrycie nielojalności nie oznaczało wcale automatycznego
wyeliminowania TW z sieci. "Agenta dwulicowego" także można było wykorzystać do
różnych gier operacyjnych, ważne dla SB było, by mieć wiedzę o tej
nielojalności.
Pracę konfidentów sprawdzano
zarówno poprzez analizę pisanych przez nich donosów, jak i poprzez innych
donosicieli lub z zastosowaniem podsłuchów, podglądów, obserwacji, przeszukań
czy inwigilacji korespondencji. Wszystkie te metody miały upewnić bezpiekę o
lojalności pracujących dla niej osób. Jednak kontrolowany był nie tylko
donosiciel. W ramach tzw. spotkań kontrolnych z TW kontaktował się przełożony
funkcjonariusza SB prowadzącego donosiciela. W ten sposób bezpieka weryfikowała
z jednej strony umiejętności pracy z konfidentami swoich funkcjonariuszy, a z
drugiej natomiast wiarygodność sieci informacyjnej. Tak skonstruowane
mechanizmy służyły uniemożliwieniu funkcjonariuszom SB wprowadzania tzw.
martwych dusz, czyli wpisywania do kartotek jako donosicieli osób, które
faktycznie nie podjęły współpracy.
Dzięki donosicielstwu bezpieka
starała się kontrolować sytuację w kraju i zwalczać działalność antysystemową.
Dla potrzeb "pracy operacyjnej", aby możliwe było podejmowanie właściwych
decyzji bezpieka potrzebowała informacji prawdziwych. Wieloetapowa metoda
werbunku konfidentów, sformalizowanie etapów współpracy, rozbudowanie elementów
kontroli zarówno donosicieli, jak i funkcjonariuszy SB pracujących z
konfidentami, wykluczać miały możliwość dezinformacji. Jednocześnie metody
werbunku sprawiały, że decydująca się na współpracę z bezpieką osoba była
zawsze swej decyzji świadoma.
Agenturalna
przeszłość
Z perspektywy badań historycznych zagadnienie
agenturalnej współpracy z komunistyczną policją polityczną należy rozpatrywać
na kilku poziomach.
Po pierwsze należy jednoznacznie
stwierdzić źródło (przez źródło rozumiem w tym wypadku osobę - w języku
operacyjnym UB-SB "osobowe źródło informacji") posiadania przez SB danej
informacji. Jednocześnie należy ustalić wiarygodność źródła i wiarygodność
informacji. Następnie niezwykle istotnym zagadnieniem jest stwierdzenie
świadomości źródła - osoby, co do faktu przekazywania danej informacji
funkcjonariuszowi UB-SB. Należy przy tym zwrócić uwagę, że świadoma kolaboracja
niekoniecznie musiała się wiązać ze współpracą sformalizowaną poprzez
podpisanie zobowiązania do współpracy.
Patrząc na to zagadnienie z perspektywy osoby udzielającej informacji, należy
poza określeniem czy czyniła to świadomie czy nie, dążyć do określenia
motywacji, która skłoniła ją do złożenia donosu, a więc zdefiniowania postawy
danej osoby. Z perspektywy odbiorcy informacji - czyli UB-SB stwierdzić należy
stopień sformalizowania współpracy (a więc czy mamy do czynienia, posługując
się terminologią właściwą dla lat 70. i 80. z tajnym współpracownikiem,
kontaktem operacyjnym, kontaktem służbowym czy konsultantem). Stopień
sformalizowania współpracy jest zagadnieniem "czysto operacyjnym", niejako
wewnętrzną sprawą resortu, a więc sferą odnoszącą się do działań operacyjnych
SB.
Z jednej strony możemy zatem omawiać zagadnienie
współpracy z perspektywy źródła udzielającego informacji, a z drugiej -
funkcjonariuszy - odbiorcy informacji. Jednak niezwykle istotne jest także
rozdzielenie sfery faktów historycznych od motywacji. Należy zwrócić uwagę na
ciąg wydarzeń pomiędzy udzieleniem informacji a efektem jaki ono przyniosło. We
współczesnej publicystyce celowo wiąże się zagadnienie motywacji i efektu
działania tworząc - fałszywie - obraz z którego ma wynikać konstatacja, iż
osoba, która udzielała informacji nieświadomie nie mogła nikomu szkodzić.
Użyteczność informacji - w świetle powyżej przytoczonej propozycji podziału -
należy jednak oceniać z perspektywy jej przydatności do pracy operacyjnej
UB-SB. Dla resortu bez znaczenia było, czy dana informacja pochodzi od źródła
świadomego czy też "kapturowego" (nieświadomego komu udziela informacji). Zatem
świadomość osoby udzielającej informacje nie może mieć wpływu na pierwszy
poziom czyli ocenę skutków, jakie z niej wynikały.
Dopiero w dalszych badaniach należy podjąć próbę
ustalenia czy dana osoba dzieliła się z funkcjonariuszami komunistycznej
policji politycznej swoją wiedzą świadomie czy też nie. Jednocześnie należy
zejść na głębszy poziom analizy i podjąć próbę odpowiedzi na pytanie czy
współpracowała ona z resortem lojalnie czy też starała się wprowadzać bezpiekę
w błąd lub udzielać informacji fragmentarycznych.
Ocena postawy źródła informacji, w pewnym sensie
wiążąca się z zagadnieniami etyki, musi być konsekwencją wnikliwej analizy
kontaktów "źródła" z funkcjonariuszami, popartą znajomością środowiska, w
którym informator działał czy analizą potencjalnego stanu wiedzy, którą mógł
posiadać. Ma bowiem dać odpowiedź na kluczowe pytanie czy był on osobą
"złamaną" przez resort, która starała się wywikłać ze współpracy czy zdrajcą działającym na korzyć komunistycznego aparatu represji.
Wydaje się, że dlatego właśnie ten
poziom badań powinien w największym stopniu zawierać szczegółowe, możliwie
obszerne opisy pozwalające Czytelnikowi wyrobić sobie własną opinię o roli i
postawie danego informatora. W tym kontekście podstawowym dylematem dla każdego
badacza będzie, jak opisać sytuację, gdy "podstawą pozyskania" były sprawy
intymne czy obyczajowe. Bez ich ujawnienia niemożliwe jest zrozumienie,
dlaczego ktoś podjął i kontynuował współpracę, zaś ich upublicznienie naraża
badacza na zarzut szukania sensacji, kierowania się niskimi pobudkami czy wręcz
procesy sądowe o naruszenie dóbr osobistych.
Reasumując należałoby stwierdzić, że
pożądane jest szczegółowe ujawnianie mechanizmów funkcjonowania UB-SB - ale
winno ono być zawsze poparte rozumieniem celu, jakiemu dane "przedsięwzięcie
operacyjne" służyło i świadomością realiów historycznych, w których się
rozgrywało. Na zagadnienie agentury nie można spuścić zasłony milczenia, jednak
ujawnianie faktu współpracy z UB-SB musi dokonywać się w sposób odpowiedzialny
i wielostopniowy. Pierwszy poziom to ustalenie faktu dokonania przełomu
psychologicznego jakim było podjęcie decyzji o współpracy - czyli fakt
zobowiązania się danej osoby do tajnej współpracy z komunistycznym aparatem
represji. Drugi poziom to potwierdzenie faktu współpracy. Powinien on obejmować
podstawowe informacje pomagające ocenić sytuację, w jakiej znalazł się i
funkcjonował konfident. Wydaje się, że powinny one uwzględniać, obok daty
rozpoczęcia i zakończenia współpracy, informację o "podstawie pozyskania"
(materiały kompromitujące, korzyść materialna, "uczucia patriotyczne" etc.), jednostce/jednostkach
UB-SB, z którymi informator współpracował, głównych "kierunkach pracy" (czyli
podstawowych zadaniach wyznaczanych przez oficera/oficerów prowadzących), ewentualnych
próbach zerwania współpracy, wartości donosów, ocenie donosiciela przez
oficera/oficerów prowadzących.
Powyższy schemat obrazuje
oczywiście sytuację, którą należało by nazwać idealną. W wielu wypadkach - ze
względu na (celowe) zniszczenie akt personalnych i akt pracy agentury - nie
jest możliwe zebranie wszystkich tych informacji. Najczęściej jednak na
podstawie innych źródeł (przede wszystkim akt operacyjnych, ale często także
sprawozdań okresowych, funduszu operacyjnego, akt administracyjnych etc.)
możliwe jest podanie w przybliżeniu okresu współpracy oraz odtworzenie
przynajmniej w ogólnym zarysie działalności tajnego współpracownika.
Uproszczenie problemu
Tak jak niepodobna pisać o
działaniach UB-SB pomijając sprawę agenturalnej współpracy, tak nie da się
opisać najnowszych dziejów Polski bez uwzględninia spuścizny po komunistycznej
bezpiece. Jednocześnie ci, którzy zapoznali się z archiwaliami UB-SB zyskują
świadomość wysokiej wiarygodności tych źródeł. Zarazem jednak pamiętać należy o
zawsze ciążącym na historyku obowiązku weryfikacji uzyskanych informacji przez
co najmniej dwa źródła. Prowadzenie jednak dyskusji przez laików sprawia, że
zostaje ona zbytnio uproszczona, to znaczy sprowadzona do dychotomicznego
podziału - w pełni wiarygodne lub absolutnie niewiarygodne. Rzeczywistość
jednak z reguły jest bardziej skomplikowana niż wyobrażenia publicystów.
Przyjęło się traktować spuściznę po UB-SB jako jednorodną całość, w istocie
jednak mamy do czynienia z bardzo zróżnicowanym materiałem, którego
wiarygodność można stopniować zgodnie z regułami przyjętymi w metodologii
historycznej. W archiwach po UB-SB znajdują się bowiem zarówno akta
administracyjne do których można zaliczyć różnego rodzaju sprawozdania
(poszczególnych komórek - sekcji, referatów, wydziałów, urzędów etc.), plany
(prac operacyjnych, działalności politycznej etc.), rozkazy (personalne,
awansowe, karne, specjalne etc.), ale także akta operacyjne - prowadzonych
spraw (ewidencyjnych, sprawdzenia czy rozpracowania operacyjnego), dotyczące
agentury (teczki osobowe i teczki pracy konfidentów), akta śledcze, akta
prokuratorskie czy akta sądowe, ponadto np. akta paszportowe czy wreszcie akta
osobowe (np. teczki personalne funkcjonariuszy UB-SB, Straży Więziennej,
Milicji Obywatelskiej etc.). Już samo pobieżne wymienienie niektórych typów
źródeł sprawia, że jasnym staje się, iż z perspektywy metodologicznej są to
akta różnym stopniu wiarygodności. To co je różnicuje, to przede wszystkim fakt
czy są to źródła pierwotne (np. donos tajnego współpracownika) czy wtórne (np.
sprawozdanie działania Sekcji napisane na podstawie notatki urzędowej
sporządzonej na podstawie innych dokumentów). Jednocześnie jednak ilość i
zróżnicowanie archiwaliów, wsparte przez istnienie różnego rodzaju źródła
ewidencyjnych (spisów, kartotek, dzienników etc.), powoduje że możliwa jest ich
weryfikacja w obrębie jednego archiwum. Tylko osoby nie mające żadnego
rozeznania w zróżnicowanej zawartości tego co potocznie nazywa się "aktami
bezpieki" czy archiwum IPN mogą formułować tezy o niemożliwości weryfikacji
zawartych tam informacji. Weryfikacja nie tylko jest możliwa, ale zróżnicowanie
źródeł i wytwórców tych źródeł umożliwia ją w obrębie jednego zasobu
archiwalnego. Co nie zwalnia rzecz jasna badacza z konieczności korzystania z
innych archiwaliów i dostępnej literatury przedmiotu.
Warto także zwrócić uwagę na demagogiczny chwyt
stosowany zarówno przez przeciwników prawdy o PRL, jak i przez byłych
funkcjonariuszy resortu. Powielają oni nieprawdziwy argument o fałszowaniu akt
UB-SB. To co wymyka się opinii publicznej to niezwykle istotne zagadnienie
kontekstu. Otóż wspomniany argument byłby do utrzymania w chwili, gdy
założylibyśmy, że każde działanie funkcjonariusza UB-SB wyrwane było z
szerszego tła. Innymi słowy, wtedy gdybyśmy uznali, że np. werbunek tajnego
współpracownika był wartością samą w sobie czyli celem działania bezpieki było
skłonienie danej osoby do współpracy. Tymczasem działania bezpieki - czyli tzw.
praca operacyjna stanowiła kompleks aktywności, a werbunek służył wykonaniu
jakiegoś zadania. Jedną z podstawowych reguł pracy operacyjnej była celowość i
ekonomika prowadzonych działań - a więc osiągnięcie maksymalnego efektu przy
minimalnym nakładzie. Bez względu na to, co mówią dzisiaj byli funkcjonariusze
resortu głównym ich zadaniem - i z tego byli rozliczani przez zwierzchników -
nie było statystyczne mnożenie zwerbowanych współpracowników, ale rozpracowanie
jakiejś osoby, środowiska czy instytucji. Tajny współpracownik nie był więc
celem prowadzonej aktywności, ale narzędziem do realizacji celu. W skuteczności
i wiarygodności narzędzia zainteresowany był sam funkcjonariusz. Tylko wyrwanie
jakiegoś działania funkcjonariuszy SB z szerszego kontekstu pozwala na
podtrzymanie fałszywej tezy o preparowaniu akt. Rzetelna wiedza o pracy
operacyjnej, analiza zróżnicowanych jakościowo i merytorycznie akt
przechowywanych w IPN uświadamia, że próby "oszukania systemu" przez
funkcjonariuszy SB zostałyby szybko odkryte przez biurokratyczną machinę i
ukarane przez przełożonych. Oczywiście bezpieka popełniała błędy, ale nie były
to działania celowe i właśnie mnogość zróżnicowanych archiwaliów pozwala wskazać
często źródła błędnych informacji. Pamiętać bowiem należy, że w "prawdziwym" -
a więc nie sfałszowanym dokumencie, mogą się również znajdować nieprawdziwe
informacje.
Bezpieczna
wizja vs. prawda historyczna
Swoista banalizacja systemu totalitarnego jaka
miała miejsce w ostatnim kilkunastoleciu, oswajanie dyktatury w imię hasła
"wszyscy byliśmy umoczeni" ma przynieść skutek w postaci zaszczepienia w
społecznej świadomości "bezpiecznej" wizji historii Polski. Historii, w której
nie ma zdrajców i zdradzonych, bohaterów i kanalii, ciemnych i jasnych stron, a
jedynie wszechogarniająca szarość, w której rozmywają się ludzkie dzieje.
Prawda historyczna wymaga jednak odmiennego opisu. Niezależnie od działań
natury politycznej i demagogicznej, w ciągu ostatnich lat powraca problem
totalitarnego dziedzictwa. Warto podkreślić, że jest on w pewien sposób
naturalnie kanalizowany w obrębie zagadnienia agentury. Można zaryzykować
twierdzenie, że jest to efekt związany ze współczesną rzeczywistością medialną.
Z tej perspektywy nie jest zaskakujący czy mówiąc językiem medialnym - nie jest
"newsem" fakt, że członkowie partii komunistycznej czy funkcjonariusze bezpieki
działali przeciwko niepodległości Polski. Natomiast medialną sensacją może stać
się przypadek osoby, która dotąd uchodziła za działacza niepodległościowego, a
okazała się donosicielem - taki temat z natury rzeczy bardziej przyciąga uwagę
opinii publicznej. Jednocześnie musimy zdać sobie sprawę, że rozliczenie z
komunizmem jest nieuchronne, można je było odwlec w czasie, ale nie można go
całkowicie unieważnić. Jest bowiem naturalną konsekwencją transformacji z
dyktatury w system demokratyczny. Skutkiem opóźnienia płacenia tej ceny są
coraz większe emocje społeczne, które temu procesowi towarzyszą. Dopiero z
perspektywy ostatnich kilkudziesięciu miesięcy, opinia publiczna dostrzegła,
jakie były konsekwencje manewru zastosowanego w latach 1989-1990 - czyli próby
przekonania społeczeństwa, że wykluczenie reprezentantów komunistycznego reżimu
z budowy społeczeństwa demokratycznego byłoby złamaniem zasad demokracji. Afery
mnożące się w ostatnich miesiącach rządów postkomunistów były dla opinii
publicznej widomym dowodem, że osoby czynnie zaangażowane w trwanie systemu
totalitarnego w warunkach demokratycznych działały tak jakby się nic nie
zmieniło. Zgodnie zatem z obawami niektórych środowisk stanowiły one swoistą
grupę podniesionego ryzyka, której włączenie w budowę demokracji przyniosło
efekt w postaci wynaturzeń i dewiacji systemu. Zaangażowanie postkomunistów nie
przyniosło zatem demokracji pożytku, ale spowodowało straty. Niepodobna bowiem
zbudować systemu demokratycznego na fundamencie komunistycznej mentalności
"państwa partyjnego - sprywatyzowanego". Prawdziwe przedstawienie historii PRL,
w którym zawiera się także opis jednostkowych ról jakie poszczególne osoby
odgrywały w okresie reżimu komunistycznego pozwoli na upublicznienie
mechanizmów i środowiskowych zależności, które rzutują na współczesną Polskę.
Właśnie dlatego badania te, są dla wielu osób czy środowisk niewygodne.
Dzieje III RP są okresem, który
określa się jako czas "braku polityki historycznej" państwa Polskiego. Szczególną
uwagę zwracano na to zagadnienie w czasie debaty toczącej się wokół obchodów, w
porządku chronologicznym: 60. rocznicy powstania warszawskiego, zakończenia II
wojny światowej w Europie, 25. lecia "Solidarności". Faktycznie "polityka
historyczna" była prowadzona przez dominujące w ostatnim kilkunastoleciu
środowiska polityczne wywodzące się z jednej strony z lewicy "Solidarnościowej"
i środowisk tzw. lewicy laickiej, z drugiej natomiast strony ze szeroko
rozumianego środowiska postkomunistów (beneficjentów PRL - czyli członków PZPR,
funkcjonariuszy policji politycznej, środowiska agentury etc.). Zgodnie z tą
polityką konsekwentnie fałszowano obraz PRL i rolę jaką w czasie jego trwania
odegrała część aktualnej "intelektualnej elity", ale przede wszystkim
fałszowano wizję i konsekwencje "okrągłego stołu". Rzeczywistość ostatnich
kilkudziesięciu miesięcy odsłania konsekwencje aklimatyzacji popeerelowskich
nieformalnych struktur w ramach demokratycznego państwa. Przedstawienie w
krzywym zwierciadle dziejów PRL służy właśnie tym środowiskom, dla których
ukazanie w mikroskopijnym zbliżeniu istoty tego systemu i potencjalnych możliwości
innego przeprowadzenia "upadku komunizmu" jest realną groźbą, stanowiąc
uderzenie w zafałszowaną wizję roku 1989 i poprzedzających ten rok wydarzeń.
Wizja dziejów PRL forsowana przez szeroko
rozumiane środowiska lewicowe i beneficjentów PRL w ostatnich latach, a
zwłaszcza miesiącach załamuje się pod naporem publikacji ukazujących prawdziwą
historię Polski. Z wydawnictwami tymi opartymi o archiwalia UB-SB wspomniane
środowiska nie potrafią podjąć dyskusji na płaszczyźnie merytorycznej. Stąd
atak na wiarygodność samych archiwaliów i próby zdyskredytowania osób, które
badania nad tymi źródłami podejmują. Powraca więc teza, którą formułuje
następująco Wojciech Czuchnowski - że ci którzy twierdzą, iż historię PRL-u
trzeba napisać od nowa to historycy "dla których materiały Służby
Bezpieczeństwa są jedynym wiarygodnym źródłem PRL".
Faktem jest, że akta byłego
aparatu represji wnoszą nowe elementy do znanych już dziejów PRL. Niepodobna
napisać rzetelnej historii PRL bez korzystania z nich - co nie oznacza, że można
ją napisać tylko i wyłącznie na podstawie akt komunistycznej policji
politycznej. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że początkowo w czasach
PRL w drugim obiegu, a od początku lat 90-tych na masową skalę publikowano
książki naukowe i popularyzatorskie przybliżające dzieje PRL. W ten sposób
opisane zostały niektóre ze sfer składających się na komunistyczny reżim -
płaszczyzna oficjalno-propagandowa, wizja PRL we wspomnieniach byłych działaczy
opozycyjnych czy próby syntez dziejów Polski "ludowej" pisane w oparciu o
oficjalne wydawnictwa, zbiory archiwów państwowych i wspomnienia. To czego - z
oczywistych względów nie uczyniono - to opis ukrytego dla przeciętnego
mieszkańca PRL nurtu działań operacyjnych. Właśnie nasilenie publikacji
ukazujących działania operacyjne UB-SB wypełnia tą lukę i dopiero po poddaniu
naukowej analizie tej warstwy złożonej rzeczywistości Polski "ludowej" możliwe
będzie ukazanie tych dziejów w prawdzie i napisanie pełnowartościowej syntezy
historii PRL. Z tej perspektywy patrząc niepoważnie brzmią wypowiedzi, często
nobliwych, historyków, którzy nawołują do zignorowania części z dostępnych
źródeł historycznych i poprzestania na dotychczasowych badaniach. Z perspektywy
naukowej należy zadać pytanie jak traktować badacza (czy dziennikarza), który z
własnej woli odrzuca możliwość dotarcia do prawdy?
Filip Musiał, ur.
1976, dr, politolog, historyk, pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej Oddział w
Krakowie, sekretarz redakcji "Zeszytów Historycznych WiN-u", członek Ośrodka
Myśli Politycznej.
Autor książek: Skazani
na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie 1946-1955, Kraków
2005, Polityka czy sprawiedliwość? Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie
(1946-1955), Kraków 2005.
Współautor książek: Kościół
zraniony. Sprawa księdza Lelity i proces kurii krakowskiej, Kraków 2003, Komunizm
w Polsce, Kraków 2005; Twarze krakowskiej bezpieki. Obsada stanowisk
kierowniczych Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Krakowie.
Informator personalny, Kraków 2006.
Publikował w pismach naukowych
"Aparat Represji w Polsce Ludowej 1944-1989", "Pamięć i Sprawiedliwość", "Krakowski Rocznik Archiwalny", "Zeszyty Historyczne WiN-u" oraz w "Biuletynie
Instytutu Pamięci Narodowej", "Dzienniku Polskim", "Gościu Niedzielnym" i
"Tygodniku Powszechnym".
|