Wybrany
fragment pochodzi z: "Czy i jak wprowadzić liberalizm
ekonomiczny?" w: Przegląd Współczesny nr 105/1931.
Nasz
antyliberalizm gospodarczy wyraża się, prócz etatyzmu, w interwencjonizmie, tj. w naginaniu
życia gospodarczego do sztucznych, niezgodnych z naturalnym
rozwojem celów. Życie ekonomiczne w Polsce uciskane jest jak
gdyby gorsetem interwencji, który skrzywia kręgosłup gospodarczego
organizmu.
Skrzywienie
to idzie w dwóch kierunkach. Socjalny, a nie ekonomiczny
kąt widzenia naszego ustawodawstwa podatkowego uprzywilejowuje,
w sposób nieznany gdzie indziej, małe warsztaty produkcji w stosunku
do dużych. Wielokrotnie już stwierdzono, że konstrukcja naszego
podatku obrotowego, wielkość progresji i stosowanie jej nawet
w takich dziedzinach, gdzie teoria jednogłośnie ją potępia,
działają w tym właśnie kierunku. Nie będę się nad tą sprawą
zatrzymywał. Wskażę tylko, że hamowanie rozwoju dużych przedsiębiorstw
w przemyśle i handlu skazuje nas na dotkliwe zwolnienie
tempa rozwoju. Kraj grajzlerni nie może konkurować z krajami,
gdzie koncentracja techniczna i ekonomiczna zwielokrotnia wydajność
pracy i kapitału. Do tego samego prowadzi reforma agrarna,
wraz z ustawodawstwem podatkowym w stosunku do rolnictwa.
Ekonomicznie nie można dyskutować sprawy,
że z punktu widzenia dochodu netto
małe przedsiębiorstwa są gorsze. Jest to oczywistością. Te jednak
właśnie uprzywilejowuje się kosztem bardziej wydajnych - dużych.
Drugie
chorobliwe skrzywienie wprowadza nacisk naszej polityki celnej.
Przebudowuje ona gospodarkę polską. W jakim kierunku? Bardzo
niedokładnie i z grubsza można określić ten kierunek jako
sztuczne uprzemysławianie. Jest to niedokładne określenie, dlatego,
że cła utrzymują lub stwarzają jedne gałęzie przemysłu, podcinając
zarazem inne.
Cło
jest par excellence przykładem
środka, który pozwala zdobywać rentowność kosztem
innych. Tym samym zaś zmniejsza rentowność ogólną społeczeństwa.
Jest antyproduktywne. Wiem, że potępienie ceł może wywołać teoretyczną
dyskusję. Zapewne; jest to sprawa teoretycznie sporna. Ale w jakich
granicach? Są pewne krańcowe przypadki, kiedy cło może powiększyć
ogół dochodu netto kraju, a więc jego bogactwo.
Teoretycznie można taki przypadek skonstruować. Ale z cłami
jest jak z trucizną, która zadawana w miligramach może
uzdrowić pacjenta. My zaś, w praktycznej polityce gospodarczej
mamy wagę notującą różnice kilogramów. Posługując się tą wagą, chcemy
zadawać choremu strychninę lub arszenik! [...]
Konieczność
zniżki ceł poruszyłem rok temu w odczycie pt. "Przemysł
a rolnictwo", jaki miałem w Łodzi. Punkt ten został
surowo skrytykowany w recenzjach z mojego odczytu. Uznano
za niewczesny pomysł samo wymówienie tego brzydkiego słowa.
A
jednak nie apelowałem, ani nie apeluję do ofiar,
do patriotyzmu przemysłowców. Apeluję tylko do zrozumienia, że albo
cła nie podnoszą cen - to są bezskuteczne, albo je podnoszą, a w takim
razie konsument, który zapłaci drożej za ubranie i kapelusz
i buty i pług i nawóz sztuczny, musi każdego z tych
produktów kupić mniej.
Żaden
przemysłowiec zatem nie może być zainteresowany w ochronie
celnej przemysłu jako całości. Oclenie wyłącznie produktów jego
gałęzi mogłoby mu (na krótszą metę) przynosić korzyści, ale jasne
jest, że rezultatem żądania podwyższenia czy utrzymania ochrony
celnej gałęzi A będą żądania utrzymania ochrony gałęzi B, C,
D, N. To zaś wszystkie korzyści - raz jeszcze powtarzam - anuluje.
Będę
zapewne okrzyczany jako przeciwnik przemysłu, a zwolennik programu
Polski agrarnej. Nie. Nie jestem zwolennikiem takiego programu.
To rozróżnianie w ogóle dla mnie nie istnieje. Jestem zwolennikiem
każdej produkcji, która ma naturalne warunki opłacalności. Nikt
chyba nie zaryzykuje absurdalnego twierdzenia, że właśnie jedyna
Polska nie ma warunków do bezwzględnej lub względnej
przewagi w żadnej gałęzi produkcji.
Nie
jestem przeciwnikiem uprzemysłowienia Polski. Jestem natomiast zdecydowanym
przeciwnikiem sztucznego
uprzemysławiania Polski, bo prowadzi ono do zubożenia społeczeństwa.
Węgiel
i oparty na nim przemysł chemiczny, produkcja narzędzi rolniczych,
produkcja niższych sort włókienniczych, produkcja wszystkich towarów,
w których wytwarzaniu praca ludzka gra dużą rolę - ma w Polsce
wybitnie korzystne warunki i ma widoki wielkiego rozwoju. Chwilowo
hamuje ten rozwój ciężar świadczeń publicznych i ochrona celna
innych chorowitych gałęzi.
Polska
jest "jedną wielką kasą chorych", jak słusznie powiedział
p. St. Wyrobisz. Z tym trzeba zerwać. Przemysł musi się przebudować.
Gałęzie, hodowane w warunkach cieplarnianych, powinny się zlikwidować.
Wówczas, z nadwyżką, opłaci to rozwój gałęzi zdrowych. Rozwinie
się przemysł i rozkwitnie rolnictwo. Samo życie wskaże kierunki
rozwoju i proporcje, w których poszczególne działy będą
się mogły rozwinąć.
Dopiero
taka naturalna struktura produkcji podniesie dochód netto społeczeństwa, umożliwi kapitalizację i usunie bezrobocie.
Taka struktura rozwinie się jednak dopiero z chwilą przejścia
do wolnego handlu. Uważam przejście do liberalizmu w tej dziedzinie,
za zasadniczy i nie cierpiący zwłoki postulat.
Nie
wynika stąd, bym doradzał zmieniać nastawienie naszej polityki w sposób
rewolucyjny. Pamiętam o losie Turgot'a, którego kryzys, jaki
wynikł po jego liberalnych zarządzeniach, naraził na klęskę polityczną
i nienawiść współczesnych. Pierwszą zasadą wprowadzenia liberalizmu
w Polsce musi być oględna i ostrożna stopniowość.
Tutaj
dopiero dochodzę do odpowiedzi na pytanie: jak wprowadzić liberalizm?
Mamy
na szczęście w Polsce konkretny przykład przejścia do względnego
liberalizmu w dziedzinie, która w swoim czasie uległa
najdalej idącej reglamentacji. Myślę o ochronie lokatorów.
Wydawała się ona niegdyś węzłem gordyjskim. Zdawało się wielu, że
zezwolenie na zwyżkę czynszów doprowadzi do katastrofy. Tysiące
rodzin znajdzie się na bruku. Skąd bowiem znajdą pieniądze na opłacanie
podwyższonych czynszów, które uprzednio w praktyce spadły do
zera? Wszak mówiono: urzędnicy, robotnicy itd. wydają co do grosza
swoje nędzne dochody na pożywienie, opał, ubranie.
Ten
sam charakter, ale znacznie ostrzejszą formę, dzięki zaciągnięciu
się ochrony na dłuższy termin, miała sprawa ta w Austrii. Wyjście,
które znaleziono w Polsce, okazało się wcale szczęśliwe. Dochody
lokatorów, ich repartycja na inne potrzeby dostosowała się automatycznie
do stopniowej zwyżki czynszu. Można twierdzić na pewno, że dzięki
temu jesteśmy dziś w lepszym położeniu pod względem sprawy
mieszkaniowej, aniżeli bylibyśmy, gdybyśmy na tę drogę nie weszli,
mimo, że nie urzeczywistniliśmy jeszcze w pełni liberalizmu
w tej dziedzinie.
Tę
samą metodę należy zastosować do innych dziedzin życia gospodarczego.
Reglamentację, interwencję, etatyzm należy usuwać stopniowo, ale
bez wahań i bez cofania się w tej akcji.
Niekonsekwencje
naszej dotychczasowej polityki były bezpośrednio niesłychanie szkodliwe,
bo prowadziły do sprzeczności, do rozwoju skrzywionego, do anormalności.
Ale te niekonsekwencje właśnie, ułatwiają nam wyjście ze ślepej
ulicy etatyzmu. Możemy bowiem postępować drogą ekwiwalentów.
Przejrzyjmy
raz jeszcze punkty, które domagają się naprawy, zanim uskutecznimy
maksymalny program, już przy realizacji jego stadiów wstępnych.
1.
Można utrzymać dotychczasowe dochody państwa, a zmniejszyć
ciężar podatków, pod warunkiem równoczesnego skomercjalizowania
faktycznego, sprzedaży lub wydzierżawienia większości przedsiębiorstw
państwowych. To bowiem pozwoli nam rozszerzyć podstawę podatkową.
2.
Można zmniejszyć stopę obciążeń na cele świadczeń społecznych, jeżeli
potrafimy bardziej bezpośrednio je wykorzystywać.
3.
Można obniżyć cła przemysłowe, przy równoczesnym obniżeniu ceł na
ziemiopłody.
4.
Obniżka ceł, które są dotkliwe dla ludności uboższej, pozwoli zarazem
przenieść część ciężaru podatkowego na szerokie masy, dotychczas
niemal nieopodatkowane.
5.
Większa obniżka ceł przemysłowych może być zrównoważona przeniesieniem
części ciężaru podatkowego z przemysłu na rolnictwo.
Czytelnikowi
może się nasunąć raz jeszcze wątpliwość, czy te wszystkie zmiany
nie będą bezowocne. Twierdzę że nie będą bezowocne. Na każdym takim
przesunięciu osiągamy korzyść całego społeczeństwa. Zespół tych
zmian podniesie niewątpliwie znacznie nasz dochód netto.
Podawałem
poprzednio szereg przykładów błędnego koła i rosnącej jak lawina
ingerencji państwowej. Była ona zawsze zmniejszaniem dochodu społecznego.
Wynikała zaś ze sprzeczności założeń. Dwa założenia były u podstawy
tej fałszywej polityki: 1) uznanie zasady opłacalności (rentowności),
2) sztuczne pielęgnowanie rentowności.
Sprzeczność
oczywista polega tu na tym, że produkcja naprawdę rentowna sztucznej
pielęgnacji nie potrzebuje. Sztuczna zaś pielęgnacja rentowności
jednego warsztatu, jest tym samym zmniejszaniem rentowności drugiego.
Dlatego też bezustannie w naszej polityce wykonujemy jeden
krok naprzód i dwa w tył. Cła na przemysł powodują wprowadzenie
ceł na ziemiopłody. Ale ich wprowadzanie cofa nas do punktu wyjścia.
Nie
wolno prześlepić, że do tego punktu wyjścia (tj. dawnego stosunku
opłacalności przemysłu i rolnictwa) wracamy na
innym niższym poziomie. Wracamy: zacieśniając nieustannie podstawę
podatkową, umniejszając rynek zbytu dla produkcji, ścieśniając rynek
pracy, ograniczając handel zagraniczny itd. itd.
Każde
lekarstwo wywołuje pewne niekorzystne reakcje. Można te reakcje
zneutralizować, stosując antidotum.
Wyobraźmy
sobie jednak lekarza, który dla pobudzenia akcji serca zaordynuje
choremu kofeinę, dla przeciwdziałania jednak bezsenności (jako skutek
kofeiny) wstrzyknie pacjentowi morfinę. By zań pacjent nie stał
się morfinistą, zastosuje mu - skuteczną podobno w takich wypadkach
- "karę cielesną".
Pacjent
dostał lekarstwo na wszystkie dolegliwości. Powinien być zdrowy
na serce, dobrze sypiać i nie zostać morfinistą. Zapewne tak
będzie, jeżeli tym czasem ducha nie wyzionie.
Oto
jest to obraz błędnego koła, w jakie nas wciągnęła fałszywa
w założeniu polityka ekonomiczna. Trzeba zdać sobie sprawę,
że jest z tego błędnego koła, z tego labiryntu, z tej
sieci nonsensów wyjście. Trzeba zarazem pamiętać, że to wyjście
prowadzi tylko w jednym kierunku. Kierunek ten wskazuje busola
ekonomisty: jest nim możliwe zwiększenie dochodu netto
społeczeństwa.
Ktokolwiek
o tym celu zapomni i będzie dążył do wystawienia jeszcze
jednej fabryki, jeszcze nowych domów mieszkalnych, poprawienia losu
warstwy pracującej, albo ulżenia rolnictwu, albo pomnożenia przemysłowi,
wbrew tej zasadzie i kosztem dochodu netto,
ten musi zaplątać się z powrotem w sieci etatyzmu i interwencji.
A wówczas nie osiągnie żadnego ze swoich celów: nie będzie
w Polsce domów mieszkalnych, fabryk, dobrobytu warstwy robotniczej,
pomyślnego prosperowania rolnictwa, rozkwitu przemysłu, jeśli nie
będzie dochodów i kapitalizacji.
Gwarantuje
je liberalizm gospodarczy, ale tylko
liberalizm.
Postulat
liberalizmu wynika, z logiczną koniecznością, z uznania
zasady maksimum dochodu netto
za cel polityki ekonomicznej.
Dlatego
każdy, kto chce walczyć z liberalizmem, musi wpierw zbić najpierw
tę zasadę. Każda krytyka, która zasadę dochodu netto
przyjmuje, a wysuwa ekonomiczne
zastrzeżenia przeciw wprowadzaniu liberalizmu, jest godnym pożałowania
nieporozumieniem. Ci zaś, którzy twierdzą, że z takich czy
innych względów polityka gospodarcza Polski nie może być zmieniona,
ponoszą odpowiedzialność za jej nędzę, za niski poziom kultury i za
pozostawanie coraz bardziej w tyle nie tylko w wyścigu
pracy, ale i wyścigu żelaza i w wyścigu krwi.
ADAM
HEYDEL
(1893‑1941)
Urodził
się 6 XII 1899 r. w Gardzienicach k. Radomska.
Studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim zakończył doktoratem
w 1922 r. Równolegle ze studiami, w latach 1919‑21
pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a następnie
poświęcił się karierze uniwersyteckiej, uzyskując w r. 1925
habilitację z ekonomii politycznej. Od 1927 r. wykładał
na UJ ekonomię, a w 1929 r. został profesorem nadzwyczajnym.
Prowadził również zajęcia w uniwersyteckiej Szkole Nauk Politycznych
oraz w krakowskim Wyższym Studium Handlowym. Był zdecydowanym
zwolennikiem liberalizmu ekonomicznego, natomiast politycznie związał
się z umiarkowanym skrzydłem obozu narodowego. Ostro krytykował
dominujący w polityce gospodarczej międzywojennej Polski etatyzm
i interwencjonizm. W latach 1930‑31 prezesował Klubowi
Narodowemu w Krakowie. Za ostrą krytykę polityki władz sanacyjnych
został w 1933 r. usunięty z katedry, na którą powrócił
w 1937 r. Od 1934 r. był dyrektorem Instytutu Ekonomicznego
PAU. W listopadzie 1939 r. został wraz z grupą profesorów
UJ aresztowany przez Niemców i przez kilka miesięcy przebywał
w obozie w Sachsenhausen. Zwolniono go w lutym 1940 r.,
ale w styczniu roku następnego ponownie uwięziono i skierowano
do obozu w Oświęcimiu, gdzie zmarł 14 III 1941 r.
Główne
prace: Podstawowe zagadnienia
ekonomii, 1925; Kapitalizm
i socjalizm wobec etyki, 1927; Czy
i jak wprowadzić liberalizm ekonomiczny?, 1931; Pojęcie produktywności, 1934; Teoria
dochodu społecznego, 1935.
|