Czy
w Polsce między rokiem 1947 a 1980 możliwe było uprawianie polityki
niezależnej od władz państwowych a zarazem mieszczącej się w ramach
legalności? Odpowiedź na to pytanie w istotny
sposób określa perspektywę, z jakiej przyglądamy się postawom tamtej
epoki. Dla zwolenników odpowiedzi negatywnej - każda próba działania
politycznego (nie chodzi tu o sferę kultury, nauki, czy wychowania
i edukacji) w obrębie struktur państwowych była szkodliwą naiwnością
lub kolaboracją. Dla zwolenników odpowiedzi pozytywnej - próby takie
w istotny sposób zmieniały praktyczne oblicze pozornie tylko niezmiennego
systemu.
Przypadek
grupy "Znak" i "Tygodnika Powszechnego" będzie
zatem jednym z ważnych probierzy generalnego stosunku historyków
i publicystów do PRL, w mniejszym stopniu - do samego środowiska.
Warto stwierdzić, że dziś jeszcze dyskusja na temat jego dorobku
toczy się raczej wokół legendy - budowanej choćby przez książki
Roberta Jarockiego czy Jacka Żakowskiego - niż wokół rzeczywistości.
Nic dziwnego, że pojawiają się w tej dyskusji ostre głosy - jak
choćby książka Stanisława Murzańskiego - kwestionujące jej prawomocność. Z jednej strony
mamy - mówiąc językiem relatywizmu - "prawdę wspomnień", z drugiej - "prawdę cytatów".
Prawdę, która w epoce PRL ma znaczenie nieco inne - ze względu na
rolę cenzora nie tylko jako "korektora", ale - by użyć
określenia Marty Fik - "współautora",
dopisującego lub sugerującego fragmenty tekstu.
Oczywiście,
gdyby wierzyć twórcom legendy, używającym wobec "Znaku"
terminu "opozycja" - także zgoda na takie warunki funkcjonowania,
które narzucały ingerencje cenzorskie w teksty polityczne, byłaby
czymś obciążającym. Z potocznym rozumieniem pojęcia opozycji kłóci
się też zasiadanie w organach Frontu Jedności Narodu, czy głosowanie
w 99% za wszystkimi - także absurdalnymi - ustawami tamtej epoki.
Można zatem stwierdzić, że przesada w kształtowaniu
heroicznego wizerunku środowiska Znaku, obnaża - w konfrontacji
z faktami i cytatami - dwuznaczność wielu działań politycznych grupy.
Co ciekawe - znacznie bardziej krytyczne stanowisko wobec działań
"Znaku" (szczególnie w latach 1956-68) zajmują dwaj ludzie obdarzeni w tym środowisku
najbardziej politycznymi temperamentami - Stanisław Stomma i Stefan Kisielewski.
Czy
dalsza dyskusja o postawach politycznych i poglądach tej grupy będzie
toczyła się nadal między zwolennikami "prawdy wspomnień"
a rzecznikami "prawdy cytatów" - to zależy w dużym stopniu
od jej uczestników. Moim zdaniem - nie
wniesie ona nic nowego do stanowisk przedstawionych przez Żakowskiego
i Murzańskiego. Nie odpowie też na pytanie
o prawomocność czy sensowność decyzji o uczestnictwie w komunistycznym
Sejmie, czy prowadzenia "dialogu" z władzami. Zwłaszcza,
że część osób należących do środowiska "Tygodnika" uznawała,
iż te działania mają charakter osłonowy dla pracy formacyjnej pięciu
Klubów Inteligencji Katolickiej i wydawniczej Instytutu Znak - z
najważniejszym jej elementem jakim był
sam tygodnik. W praktyce jednak nawet drobne nieposłuszeństwo ze
strony posłów sprawiało, że zamiast osłony Koło Znak mogło stanowić
źródło kłopotów. Żakowski opisuje redukcję nakładu z 50 do 40 tys.
egz. jako skutek podjętej w 1961 roku przez Mazowieckiego i Stommę
krytyki sejmowej dwóch zapisów ustawowych.
To,
czego możemy się spodziewać po badaniach nad myślą i postawami epoki
PRL to ujawnienie motywów i praktycznych aspektów rozmaitych zachowań
i próba ich usystematyzowania. W tym także odpowiedź na ważkie pytanie,
dotyczące ciągłości myśli politycznej - na ile postawa środowiska
"Znak" kontynuuje postawy określane w epoce zaborów mianem
realistycznych.
"Realizmy"
epoki PRL
Dyskusja
na temat postaw "realistycznych" będzie zawsze w jakimś
stopniu dyskusją o uprawnionych granicach samego stosowania terminu
"realizm". Gdyby odróżniać go od postawy rewolucyjnej,
nie liczenia się z "realiami" jako nieprzekraczalnymi
ograniczeniami działań politycznych, to można przyjąć definicję
skonstruowaną przez Andrzeja Micewskiego,
dla którego realizm to po prostu "postawa liczenia się z rzeczywistością,
szacunku dla faktów, dostosowywania własnych celów i dążeń do możliwości,
metoda zachowania się w warunkach niesprzyjających, wobec przeciwieństw
losu spotykających narody i grupy społeczne".
Bardzo
często - nie tylko w polemicznych tekstach - realizm bywa utożsamiany
z fatalizmem, prostym pogodzeniem się z istniejącymi porządkami.
Nie zawiera zatem ani przekonania o nieuchronności zmian, ani też
- równie oczywistej - pewności, że działanie aktywne może wpływać
na rzeczywistość i zmieniać to co niepożądane. Autorzy tekstów o
realizmie bardzo łatwo mogą pomylić poglądy realistów z ich ironiczną
karykaturą.
Co
zatem nazwiemy realizmem w polityce ? Wydaje
się, że za postawę realistyczną uznać możemy taką, która uznaje
nienaruszalność międzynarodowego status quo - a zatem w warunkach
polskich po roku 1945, jakąś formę zależności Polski od ZSRR. Taki
charakter realizmu dobrze oddaje wielokrotnie cytowana wypowiedź
Stanisława Kutrzeby ogłoszona na łamach
Tygodnika Powszechnego
w lipcu 1945 roku: "Posunięcia rządu londyńskiego, skierowane
przeciw Rosji, pchnąć mogłyby kraj w zupełny odmęt, strącić na dno.
Liczenie na wojnę między Anglią a Rosją jest wszakże dziwną naiwnością
dla każdego, kto obserwuje obecne stosunki. A nawet gdyby tak było,
gdyby do takiej wojny miało dojść, toć wtedy Niemcy użyte byłyby
przeciw Rosji i nie ulega wątpliwości, iż przede wszystkim szukałyby
dla siebie za tę pomoc korzyści na naszych terenach". Przesłanki realizmu wyłożone przez Kutrzebę
były wspólnym mianownikiem różnych postaw obecnych w polskiej myśli
politycznej do końca lat osiemdziesiątych, a bodaj ostatnim jego
manifestem był ogłoszony na łamach Tygodnika Solidarność latem 1989 roku artykuł
Stefana Kisielewskiego. Bronił on zasady
podziału Niemiec i polsko-rosyjskiego sojuszu strategicznego, jako
gwarancji stabilności naszego regionu.
Termin
realizm nie opisuje jednak jednorodnej grupy postaw. Podstawowa
przesłanka, jaką jest uznanie międzynarodowego status quo nie implikuje
takich samych postaw wobec komunistycznych porządków w kraju. Mówiąc
językiem oficjalnym tamtego okresu "uznanie realiów międzynarodowych"
nie implikowało "uznania realiów ustrojowych", a tym bardziej
nie implikowało "zaangażowania się po stronie partii".
Możemy zatem
mówić o realizmie oporu (obecnym w postawie tych grup, które widząc
perspektywę długotrwałej presji sowietyzacyjnej
przyjmowały konserwatywną strategię przetrwania) i o realizmie kolaboracyjnym,
który liczył na możliwość oddziaływania na system poprzez jakąś
formę aprobującego uczestnictwa w jego strukturach. Możemy wreszcie
mówić o realizmie kapitulanckim, dla którego przesłanką działania
jest przede wszystkim beznadziejność jakiegokolwiek oporu. Wybiera
on między całkowitą biernością i wycofaniem się, a całkowicie arywistycznym
zaangażowaniem.
Wydaje
się w tej perspektywie, że realizm "Tygodnika" nie był
zjawiskiem jednorodnym. W pracach poświęconych pismu i jego środowisku,
rzadko zwraca się uwagi na istotną różnicę w motywacjach, przyjmując
za oczywistą pewną jednorodność postaw redaktorów, publicystów i
działaczy. Tymczasem w tym jednym piśmie możliwe były w zasadzie
wszystkie trzy postawy, zwłaszcza, że niczym biblijna Arka skupiało
ono ludzi o różnych poglądach i temperamentach.
Samo
zresztą niechętnie posługiwało się terminem realizm, po 1956 r.
lansując w jego miejsce termin "neopozytywizm". Opisując
tę postawę Andrzej Friszke odnosi ją jednak
raczej do postaw i stanów emocjonalnych niż do poglądów o charakterze
politycznym. "Neopozytywizm - pisze Friszke
- miał oznaczać przeciwstawienie się romantyzmowi politycznemu,
ideologii powstańczej, polityce emocjonalnej. Deklarowano przywiązania
do zasad umiaru, ostrożności, kompromisowości, pragmatyzmu, mierzenia
sił na zamiary".
Od
fatalizmu do złudnych nadziei
Środowisko
"Znaku" i jego instytucje było z pewnością niepowtarzalnym
zjawiskiem w krajach bloku sowieckiego. Z jednej strony posiadało
atrybuty legalnego działania takie jak pisma ("Tygodnik Powszechny",
"Znak", "Więź"), wydawnictwa, stowarzyszenia
(Kluby Inteligencji Katolickiej), przedsiębiorstwa (Libella). Jego
przedstawiciele zasiadali w Sejmie i Radzie Państwa PRL, a także
w prezydium Frontu Jedności Narodu. Jednocześnie środowisko to zachowało
znaczną niezależność, a jego postawa polityczna była zdecydowanie
defensywna, w odróżnieniu od przyjętej np. przez kierowany przez
Bolesława Piaseckiego PAX. Sama przynależność do FJN wymagała - jak
pisze historyk koła poselskiego "Znak" - "(a) uznania
monopolu partii komunistycznej na tworzenie ośrodka władzy państwowej
samodzielnie bądź ze stronnictwami sojuszniczymi, (b) uznania jej
prawa do wyznaczania kierunków działalności państwa socjalistycznego
(program FJN)".
Motywacje
grupy Piaseckiego, która utworzyła w nowej
rzeczywistości stabilne środowisko polityczne, przez całą epokę
PRL służące wiernie władzom, były wielokrotnie dyskutowane i poddawane
ostrej krytyce. Rzadziej próbuje się wskazać motywy i koncepcję
działania przyjętą przez grupę, która wybrała drogę znaczącej niezależności
a zarazem współpracy i legalizmu państwowego PRL. U źródeł ruchu
"Znak" były przekonania żywione po wojnie przez grupę
katolickich intelektualistów skupionych wokół "Tygodnika Powszechnego".
Wprawdzie motywy, jakimi kierowali się oni w latach czterdziestych
i po Październiku nie były takie same, to jednak zrozumienie ich
postawy wydaje się niemożliwe bez przywołania poglądów sformułowanych
zaraz po wojnie. W trzecim numerze Znaku ukazał się tekst Stanisława
Stommy "Maksymalne i minimalne tendencje
społeczne katolików w Polsce". Autor przywoływał w nim katastroficzne
tezy Spenglera, dotyczące załamania się
cywilizacji zachodniej. Spodziewał się triumfu sił socjalistycznych
i szukał sposobu obecności w tej nowej sytuacji historycznej. Uznawał,
że obstawanie katolików przy postulatach społecznych sprzecznych
z realiami socjalizmu może prowadzić do niebezpiecznego konfliktu
i radził by skupić się raczej na wysiłku
duchowym i ideowym, godząc się na faktyczny triumf komunizmu w sferze
rozstrzygnięć ustrojowych.
Przywołujemy
ten tekst, dlatego, że podobnie jak w przypadku "realizmu kolaboracyjnego"
istotną przesłanką poglądów politycznych grupy "Znaku"
była kwestia przekonania o zasadniczej niezmienności położenia Polski
po drugiej wojnie światowej. Co więcej przesłanki realistyczne -
dotyczące długotrwałości status quo - dość często
wchodziły w sojusz z przesłankami fatalistycznymi.
Niedawno zakończona wojna stwarzała poczucie załamania się
pewnego ładu cywilizacyjnego. Porządki powojenne wskazywały jasno
brak drogi powrotu do ładu przedwojennego. Dobrym literackim obrazem
tych nastrojów jest książka Malewskiej
"Przemija postać świata".
Taka
- skrajnie pesymistyczna - diagnoza prowadziła jednak nie tylko
do postawy ochrony najcenniejszych, duchowych elementów dziedzictwa
chrześcijańskiego. Brzmiały w niej tony polemiczne z polskim nacjonalizmem,
z tradycyjnym katolicyzmem, co z kolei mogło dawać rządzącym komunistom
nadzieję na pozyskanie w "Tygodniku" cennego czynnika
dekompozycji środowisk katolickich.
Fatalizm
stawał się nie tyle rękojmią kapitualacji,
ile rozbicia opinii środowisk katolickich. To być może tłumaczy
jakoś utrzymywanie się "Tygodnika" aż po rok 1953. Rok
śmierci Stalina staje się dla tego środowiska rokiem próby, a zarazem
początkiem legendy heroicznej.
Rok
1956 przynosi natomiast wielkie wyzwanie polityczne, jakie wiąże
się z przywróceniem wydawanego w latach 1953-56 przez grupę Piaseckiego
pisma jego prawowitym właścicielom. Trudno dziś powiedzieć, na ile
fakt ten oddziaływał na emocje grupy Znaku, na ile było to uleganie
powszechnym wówczas złudzeniom, dość że
faza rozwoju myśli politycznej, która nastąpiła po roku 1956, a
która przez Stommę została nazwana "neopozytywizmem"
oznaczała przejście od fatalizmu do wielkich nadziei.
"Mowa
Władysława Gomułki na VIII Plenum - pisał
Antoni Gołubiew - stanowiła wezwanie narodu do współpracy. Odpowiedź
mogła być pozytywna lub negatywna. Naszym zdaniem odpowiedź negatywna
stanowiłaby przekreślenie programu reform i sprowadziłaby groźbę
powrotu antydemokratycznych rządów bez udziału społeczeństwa". Tragedia węgierska usprawiedliwiała w jakiś
sposób nawet daleko idące kompromisy: "Kierownictwo polityczne
Partii - czytamy w oświadczeniu redakcji Tygodnika Powszechnego - chroni nas przed
niebezpiecznymi powikłaniami natury międzynarodowej i w tym sensie
staje się koniecznym elementem suwerenności państwa. Mówmy bez niedomówień,
suwerenność jest możliwa tylko w warunkach rządów Partii. Przykład
Węgier jest nader pouczający".
Stanowisko
to miało jednak bardziej gorące wersje. "Ludzie VIII Plenum
potrafili pokierować procesami społecznymi harmonizując żywiołowość
z koniecznymi nakazami racji stanu. W październiku 1956 znalazło
się kierownictwo będące na wysokości zadania jakiego
nie było w listopadzie 1830, w latach 1861-63 oraz w Warszawie 1944.
Rewolucja polska 1956 wysunęła pewne postulaty i na ich straży stoi
rozbudzona dynamika mas". Kierownictwo partii porównano
zatem do władz insurekcyjnych, czyniąc znacznie większy honor
niż te, które przypisywała sobie sama partia i jej propaganda.
Postawa
ta przybierała niekiedy nawet formy lirycznego przymilania się do
pierwszego sekretarza: "Naród ma do tego starszego człowieka,
o skromnej postawie i rzadkim ale miłym uśmiechu, pewien określony stosunek uczuciowy
- niewątpliwie pozytywny. Chętnie się widzi jego fotografie (może
także dlatego, że są rzadkie), na ogół chętnie się słucha jego
słów. W tym odczuciu sympatii dałoby się wyodrębnić poszczególne
włókna: zaufania, wdzięczności, nadziei, wreszcie tego, co określiłoby
się jednym lapidarnym słowem 'swój'".
Ważniejsze
od emocjonalnych aklamacji są jednak próby racjonalnego przedstawienia
własnego środowiska. W programowym tekście neopozytywizmu Stanisław
Stomma wymienia elementy 'pozytywizmu':
1) "nakazy polskiej racji stanu, zwłaszcza głoszące potrzebę
sojuszu z ZSRR, uzasadniane interesem narodowym wynikającym z sytuacji
geopolitycznej"; 2) zaprzeczenie romantyzmu
czyli "umiar, ostrożność, skłonność do kompromisu, a
odrzucenie polityki ryzyka i mierzenia sił na zamiary; 3) Odrzucenie
polityki prestiżowej i nieufny stosunek do wielkich haseł stających
się motywem działania; 4) krytyczny stosunek do 'bohaterskich' epizodów
naszej przeszłości. Wyjaśniał też więź z klasyczną szkołą realizmu
politycznego: "Myśl polityczna Stańczyków była reakcją na fatalne błędy polityki powstaniowej
i na klęski, które sprowadziła ona na Polskę. Klęski, których my
byliśmy świadkami i tragiczne błędy polityczne budzą także dzisiaj
tendencje krytyczne i każą zastanowić się czy idee politycznego
Ťbohaterstwať nie są dla narodu złą szkołą politycznego myślenia.
Taka jest analogia między Ťpozytywizmemť Stańczyków
a naszym Ťneopozytywizmemť".
Wydaje
się, że ten właśnie sąd Stommy jest podstawą
szukania związków między tradycjami XIX wiecznego realizmu, a postawą
grupy "Znak". Zwłaszcza, że argumentacja o podobnym wydźwięku
pojawia się dość często w numerach wydanych w warunkach ciągle jeszcze
zliberalizowanej cenzury. Zaraz po wyborach
1957 roku w artykule wstępnym redakcja Tygodnika Powszechnego stwierdzała: "Pisaliśmy
już nieraz, że w obecnym, konkretnym układzie stosunków czynnikiem
kierowniczym w Polsce jest i musi być Partia. Kierownictwo Partii
umiało w październiku złączyć się ze społeczeństwem, nakreśliło
realny program naprawy gospodarczej, ma możność wprowadzenia w czyn
tego programu, zapewnia nam sojusz ze Związkiem Radzieckim".
Trudno
postawę tę nazwać opozycyjną, choć zapewne pozostała niezależną
od partii, zdolną do sprzeciwu i buntu. Nie dała się sprowadzić
na pozycje właściwe Stowarzyszeniu Pax.
Definiując na łamach Kultury różnicę miedzy Znakiem a Paxem Kisielewski stwierdza "My
nie afirmujmy, nie pochwalamy polskiej rzeczywistości, lecz traktujemy
ją jako coś danego, z czym jako realiści musimy się liczyć, w czym
będziemy żyć, co trzeba sprawiedliwie i obiektywnie oceniać. "Pax"
natomiast z góry afirmował tę rzeczywistość i w tym celu konstruował
jakąś specjalną ideologię, łączącą komunizm z katolicyzmem. (...)
Jednocześnie ta afirmacja wymagała permanentnego mówienia nieprawdy".
"Argumentacja,
odwołująca się do surowych realiów geopolityki - pisał po latach
o decyzji z roku 1956 Kisielewski - była
dla mnie jedyną dopuszczalną formułą, umożliwiającą kontakty z partią,
nie jestem bowiem i nigdy nie byłem ani
marksistą, ani komunistą czy nawet socjalistą. (...) Argumentacja
geopolityczna nie była wówczas przez przywódców tej partii dobrze
widziana, stąd też traktowano nas wtedy bardzo chłodno, nierzadko
jako utajonych wrogów". Podkreślał przy okazji różnicę między chłodną
postawą "Znaku" a socjalistycznym entuzjazmem "Paxu".
"Zmarły niedawno Bolesław Piasecki - pisał Kisielewski - (...)
zrozumiał w swoim czasie, że wyłącznie taktyczne dogadanie się z
Rosjanami nie wystarczy. Dlatego też, jako katolik, w słynnym swym
wstępie do Zagadnień istotnych (tym, co się dostał
na papieski indeks) wymyślił sobie tezę, że budowa socjalizmu to
kontynuacja dzieła Ducha Świętego".
Jednocześnie
- niejako dla równowagi - warto stwierdzić, że grupa polityczna
Znak silnie akcentowała swą apolityczność i wyjątkowość, która zdejmowała
z niej niejako ciężar współpracy z reżymem. Przykładem takiej postawy
był Jerzy Zawieyski. Janusz Zabłocki pisał
o takiej postawie niezwykle krytycznie: "Zawieyski
chciał uprawiać politykę profetycznie. Chciał ją sprowadzić do takiego
właśnie bezinteresownego świadectwa osobistego, poprzez które -
nie oglądając się na jego doraźną skuteczność,
a nawet przyjmując ryzyko taktycznych niepowodzeń - dokonywałby
potwierdzenia zasadniczych, nadrzędnych wartości, zagrożonych z
różnych stron". W postawie tej odwoływał się do pism Emanuela
Mounier oraz postaw Gandhiego,
czy Martina Luther
Kinga. O pułapkach tego rodzaju postawy pisał Janusz Zabłocki
pytając "czy aby funkcję taką sprawować, prorok musi łączyć
ją koniecznie z mandatem w Sejmie czy Radzie Państwa albo przywództwem
ruchu politycznego ? (...) Taka zaś sprzeczność
między odżegnywaniem się w pryncypialnych deklaracjach od polityki
przy równoczesnym uprawianiu (bo jakże
można inaczej) własnej taktyki na co dzień, prowadzić musi do podejrzenia,
które dla autorytetu "proroka" jest mordercze: podejrzenia
hipokryzji" . Zabłocki podkreśla,
że wobec Zawieyskiego zarzut taki jest
niesprawiedliwy, wysuwa jednak krytyczną sugestię, iż postawa Zawieyskiego sprzeniewierzała się powołaniu polityka.
Sprawa
ta była jednak właściwością nie tylko Zawieyskiego lecz także szerszej grupy "Fakt, że wysuwamy kilku kandydatów
do Sejmu nie oznacza bynajmniej, (...) że przekształcamy się w grupę
polityczną. (...) Nasze cele pozostały te same -są to zadania pojętej
bardzo szeroko pracy kulturalnej, moralnej i wychowawczej. Ale pracy
tej nie możemy ujmować w kategoriach oderwanych od
konkretnej sytuacji ogólnej i od szczegółowych zadań
które przed nami stanęły".
Oczywiście
sam Kisiel był w swych poglądach bardziej "polityczny"
i "realistyczny", a zarazem bezkompromisowy, choć trudno
uznać, że posiadał stałą i niezmienną wizję tego, czym jest PRL.
Elementem niezmiennym, aż po rok 1989 był prymat czynnika geopolitycznego
nad wszystkimi innymi. "Zważywszy na nasze położenie geograficzne
- pisał w 1956 na łamach Tygodnika
- między Rosją a Niemcami, zważywszy jak najbardziej żywotne
interesy Rosji w NRD, zważywszy wreszcie ogólną sytuację polityczno-strategiczną
Europy i świata stwierdzić trzeba, że każda próba ze strony Polski
oderwania się od Rosji, od bloku wschodniego i od idei oraz haseł
socjalizmu powoduje groźbę rosyjskiej interwencji u nas, co postawiłoby
nas w sytuacji Węgier". Kisielewski
uważa zatem, że wbrew uzasadnionym oporom
psychicznym i stosunkowi do marksizmu Polacy powinni zaakceptować
sojusz z ZSRR i rządy Gomułki. W tym samym okresie wyłożył własną formułę realizmu
pisząc: "Wyznaję dewizę Malraux, że w polityce mówienie nie o tym
co może być, ale o tym, co powinno być, jest zbrodnią. Dlatego
też w obecnej sytuacji historycznej jedyną drogą rozwiązania polskiego
dramatu ekonomicznego staje się droga zakreślona przez Władysława
Gomułkę: droga przekształcania naszego
modelu społeczno gospodarczego w kierunku
zaspokojenia rozbudzonych niewątpliwie w poprzednim okresie konsumpcyjnych
i inwestycyjnych potrzeb naszego zbiorowiska". Można powiedzieć też, że dla Kisielewskiego
najgorszym niebezpieczeństwem byłaby likwidacja polskich urządzeń
państwowych. Nawet jednak te które były
- warto było chronić i obracać w jak największym stopniu na pożytek
narodowy.
Polityka
koła poselskiego "Znak" szła zatem
nie tylko po linii zimnego realizmu, ale wprost po linii złudzeń.
Jej apogeum przypada na lata sześćdziesiąte, a szczególnie dotkliwym
przykładem jest przygotowana przez Stanisława Stommę,
Tadeusza Mazowieckiego i Stefana Wilkanowicza "Opinia" na temat możliwości uregulowania
stosunków państwo - Kościół poprzez przywrócenie stosunków dyplomatycznych
ze Stolicą Apostolską. Wysunięcie takich sugestii bez jakiegokolwiek
uzgodnienia, czy choćby powiadomienia czynników kościelnych było
nie tylko drastycznym - jak na czasy PRL - brakiem lojalności, ale
wprost uznaniem, że ostrożna i nieufne postawa prymasa Wyszyńskiego
jest dowodem nie tyle realizmu, lecz swego rodzaju przeceniania
roli i możliwości, jakimi się dysponuje.
Trudno
też wskazać przyczyny chwiejnej i niewyraźnej postawy koła poselskiego
w sprawie listu biskupów polskich do biskupów niemieckich, czy stanowisko
w sprawie represji, jakie spadły na Kościół przy okazji obchodów
Millennium. Można powiedzieć, że polityka daleko posuniętej ostrożności
w zakresie obrony Kościoła i praw katolików
święciła triumfy. Wkrótce miało jednak dojść do faktów, które doprowadziły
"Znak" do porzucenia polityki ostrożnej, na rzecz polityki
gestu.
Droga
ku opozycji
Przełomowym
rokiem w historii ruchu Znak, będzie z pewnością 1968. Zajęcie ostrego
stanowiska w kwestii brutalności milicji w wypadkach 8 i 9 marca
było nie tylko aktem odwagi, którego zabrakło np. w kwestiach związanych
z represjami podczas obchodów milenijnych, ale także gestem grupy,
która z pewnością pozbyła się złudzeń, co do perspektyw polityki
realistycznej. Stanowisko w sprawie wypadków marcowych zbliżyło
też bardzo grupę "Tygodnika" z lewicowymi dysydentami,
którzy potem na długo stać się mieli ich sojusznikami.
Po
interwencji w Czechosłowacji - jak wspomina Stomma
- koło Znak rozważało nawet złożenie mandatów, ale skończyło się
na przykrej rozmowie z Kliszką. A sam Stomma
miał w Sejmie spędzić jeszcze dwie kadencje. Żakowski tłumaczy Stommę
pisząc, że trzymały go tam marzenia. Wydaje się, że raczej niepewność,
obawa przed ryzykiem samotnego konfliktu z władzą. Zerwana została
nić porozumienia z władzą oparta na dość daleko posuniętej lojalności
politycznej koła poselskiego Znak. Ale od owego zerwania do postawy
opozycyjnej była jeszcze długa droga. Fazę tę można nazwać - czytając
pamiętnik Ksiela - okresem "czarnego
realizmu". Bez złudzeń co do możliwej
ewolucji systemu, ale także bez nadziei na aktywniejszą rolę społeczeństwa
i możliwość uprawiania jakichś form zewnętrznej presji i opozycji.
Następny
krok grupa Znaku uczyniła w roku 1976. Po pierwsze ze względu na
fakt wstrzymania się od głosu Stommy w
głosowaniu nad poprawkami do Konstytucji, na pozbawienie go mandatu
w następnej kadencji i przejęcie całej reprezentacji parlamentarnej
przez grupę Zabłockiego. Ponadto od roku 1976 datuje się współpraca
środowisk znakowskich z opozycją demokratyczną.
Współpraca, co
przyznaje nawet Żakowski, pełna ostrożności i obaw, towarzyszących gestom symbolicznego wsparcia
dla opozycji. W tym okresie realizm sprowadza się już tylko do ochrony
instytucji, nie wiąże się z nadzieją pozytywnej ewolucji władz
lecz z przekonaniem, że warto chronić kluby i wydawnictwa.
Znacznie odważniejsze jest w tym okresie środowisko "Więzi"
i część warszawskiego KIK. Nie przypadkowo zaowocuje to później
znaczącą rolą ludzi z ul. Kopernika w tworzeniu "Solidarności".
Wysoka pozycja, jaką w związku tym zdobył Tadeusz Mazowiecki, zaowocowała
po latach misją utworzenia pierwszego niekomunistycznego
rządu.
Przyczyn
odmienności postawy Mazowieckiego można szukać zarówno w biografii,
jak i w poszukiwaniach ideologicznych. Po pierwsze - wspomnienie
własnej aktywności w Stowarzyszeniu "Pax"
mogło ciążyć jak wyrzut sumienia i prowadzić do działań odważniejszych
i bezkompromisowych. Po drugie - wśród bohaterów wymienianych w
jego publicystyce - trudno znaleźć, jak u Stommy,
polskich realistów, a ich miejsce zajmują katoliccy radykałowie
z pierwszej połowy XX wieku. Realizm Mazowieckiego jest raczej pragmatyzmem,
brakiem złudzeń, co do intencji władz. Jego system wartości jest
z kolei w naturalny sposób bliższy - niż krakowsko-tygodnikowy -
laickiej i lewicowej opozycji, z którą potrafi wypracować istotną
koncepcję legalizmu praw człowieka, jako
uzasadnienia dla działań przed rokiem 1980.
Przed
rokiem 1980 realizm staje się już tylko ostrożnością. W latach 1980-81
przybiera nowe zupełnie odmienne oblicze, oznacza nawoływanie "Solidarności"
do umiaru i związany jest z nierozstrzygalną historycznie dyskusją,
czy ówczesny "karnawał" mógł zakończyć się inaczej niż
demonstracją siły.
Po
13 Grudnia Tygodnik Powszechny
poszedł jeszcze dalej, przybrał żałobne szaty, stał się pismem moralnej
kontestacji systemu, pismem idącym pod sztandarem niepogodzenia
się z realiami. Co więcej - niechętnym okiem patrzącym na kontynuatorów
realizmu - zwłaszcza w kręgach kościelnych. Tygodnik poddał się "moralnym przewartościowaniom" jakim uległa po Sierpniu istotna
część polskiej inteligencji, która odrzuciła powszechną dotąd praktykę
angażowania się w oficjalne struktury polityczne, a dokonawszy tego
z niezwykłym krytycyzmem traktowała to, co sama stosunkowo niedawno
czyniła. Owa pryncypialność - momentami nieznośna i groteskowa -
miała swoje uzasadnienie moralne (w poczuciu odzyskania wspólnoty
obywatelskiej i narodowej, wobec której winni jesteśmy lojalność)
i psychologiczne (streszczające się w prawdzie, iż neofici są najpobożniejsi).
W swej skrajnej postaci, obecnej w publicystyce lat osiemdziesiątych
negowała nie tylko tradycyjny realizm epoki PRL, ale także inne
formy politycznej kalkulacji, postulując
Obrońcy
postawy realistycznej - jak choćby profesor Stomma
- nie znajdą już oparcia w "Tygodniku" i rozpoczną tworzenie
nurtu realistycznego w oparciu o inne środowiska polityczne. W latach
osiemdziesiątych zresztą Tygodnik przestawał istnieć jako środowisko
polityczne. Odgrywał - i w pierwszych latach Trzeciej Rzeczypospolitej
- miał odgrywać nadal rolę wpływowego środowiska towarzyskiego i
intelektualnego, które nobilitowało i które lansowało własne punkty
widzenia.
Zamknięta
tradycja myślenia
Historia
"Tygodnika" w powojennym półwieczu jest
zatem nie tyle historią ważnych tez z zakresu myśli politycznej.
W tej sferze koncepcje wysuwane przez głównych ideologów środowiska
- Stommę czy Kisielewskiego
- można uznać za realistyczne poprzez historyczne nawiązania, a
nie przez to, że stanowiły rzeczywistą podstawę podejmowanych działań.
Formuła
Koła Poselskiego "Znak" była mało efektywną formułą "realizmu
kolaboracyjnego", a wszystkie argumenty
podawane w jej obronie - deklaracja z 1968 roku, wstrzymanie się
od poparcia poprawek do konstytucji z 1976 r. - należą raczej do
demonstracji "romantycznych gestów". Poważniejszym uzasadnieniem
działań środowiska - a zatem także klubów i wydawnictw - byłby "realizm
oporu", który zapewne ożywiał tych, którzy byli nieufni w stosunku
do obietnic władzy i sensu działania w strukturach PRL. Ten realizm
nie ma jednak równie silnej eksplikacji w tekstach - po części tylko
z powodów cenzuralnych, gdyż emigracyjne wypowiedzi Kisiela
(na łamach "Kultury") byłyby tu znakomitą okazją do wypowiedzenie
takiego stanowiska.
Lata 1976-1981
pokazały dobitnie, że realizm oporu jest postawą, która ma w środowisku
"Znak" wielu zwolenników (by wymienić choćby postać redaktora
naczelnego "Znaku" Bohdana Cywińskiego), co więcej, że grono to powiększa się. W latach
siedemdziesiątych nie przeciwstawiano mu zresztą żadnych - poza
ostrożnością - poważnych argumentów. W następnej dekadzie doszło
do wyraźnego rozejścia się postaw realistycznych z romantycznymi.
"Tygodnik" jako pismo stanął w szeregu obrońców politycznego
romantyzmu.
Ze środowiska
tego wyszło po roku 1989 kilku polityków, nie wyłoniła się jednak
żadna szkoła myślenia politycznego. Można zadać pytanie, czy koncepcje
realizmu (neopozytywizmu) były tylko uzasadnieniem, racjonalizacją
przyjętych z innych pobudek postaw politycznych, czy też miały w
wartość samoistną, czy były tylko eleganckim uzasadnieniem politycznej
ostrożności, czy może stanowiły konieczny w każdym działaniu społecznym
kod wspólnych pojęć ? Rozbieżności między
słowem pisanym a wspomnieniami i dziennikami wskazują na to, że
"realizm kolaboracyjny" był
doktryną powierzchowną i skonstruowaną przede wszystkim na potrzeby
politycznego działania części środowiska. Jego niekwestionowane
dokonania nie należą natomiast do sfery politycznej, lecz do sfery
kultury.