Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Zdzisław Najder - Antykomunizm i prawica
.: Data publikacji 16-Wrz-2005 :: Odsłon: 3396 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

Przez "komunizm" rozumiem przede wszystkim praktyczne skutki oddziaływania ideologii komunistycznej; a więc nie tylko rządy partii oraz cały społeczny i gospodarczy ustrój komunistyczny, ale także zmiany w ludzkich postawach, wywołane przez te rządy i ten ustrój.

Z chwilą, kiedy upadł ustrój komunistyczny w państwach europejskich, antykomunizm rozumiany jako ideologiczna i polityczna polemika z rządzącą partią stracił swoje znaczenie. Także opis tego, co działo się w państwach rządzonych przez komunistów w latach 1917-1989, można dziś uznać za zadanie dla historyków (w ogóle i po prostu historyków, a nie akurat historyków - anty-komunistów). Ale prawda o tych składnikach naszej przeszłości, które komuniści zafałszowali, może być nazywana antykomunizmem; a ponieważ fałszowanie było dokonywane przez konkretnych ludzi w konkretnych celach, dla korygowania fałszu potrzebne jest także świadome działanie, nakierowane na określony cel.

Jakiegokolwiek terminu użyjemy dla ich określenia, dwa zadania pozostają przed nami do wypełnienia: diagnostyczna analiza wytworzonych przez komunizm patologicznych postaw społeczeństw i jednostek, oraz leczenie wypaczeń i schorzeń, przez komunizm spowodowanych. Te schorzenia zostały przynajmniej częściowo wywołane przez konkretnych ludzi i w imię konkretnych dążeń; dla ich likwidacji potrzebna jest więc także działanie świadome i celowe. Taką diagnozę i kurację też można zasadnie nazwać antykomunizmem.

Wydawać by się więc mogło, że w Polsce, która spośród państw Europy Środkowo-Wschodniej miała z komunizmem we wszystkich jego postaciach najwięcej do czynienia (bo aż trzykrotnie, w latach 1918-21, 1939-41 i 1944-1989) hasło antykomunizmu będzie traktowane z życzliwością. Okazuje się jednak, że jest inaczej. A niechęć przejawiają wobec niego nie tylko byli komuniści, ale i tzw. masy, które na komunizmie szczególnie dużo straciły (bo ich poziom życia i poziom cywilizacyjny najbardziej ucierpiał w zestawieniu z robotnikami i chłopami innych części Europy). Na ową niechęć do antykomunizmu, a raczej: do hasła antykomunizmu (bo to nie to samo) można patrzeć jako na kolejny objaw chorobowy, znany w psychiatrii: pacjent okazuje niechęć diagnoście, bo nie chce się przyznać do własnej patologii. Coś w tym zapewne jest, ale myślę, że główna przyczyna polskiej zbiorowej niechęci do antykomunizmu tkwi gdzie indziej.

Jest nią mianowicie upolitycznienie hasła antykomunizmu. Jakub Karpiński zauważył słusznie, że aby być antykomunistą w czasach komunistycznych nie trzeba nawet było być "anty". Chodzi o to, że komunizm jest z zasady systemem totalitarnym; totalitaryzm wymaga pełnego podporządkowania; brak takiej pełności był już wyłamaniem się z ogólnej reguły. Ale "zwykli ludzie" odrzucali zwykle komunizm, albo jego elementy, nie w imię polityki, ale w imię moralności; nie w imię jakiegoś innego programu społecznego czy gospodarczego, ale w imię prawdy. Najsilniejszy antykomunizm rodził się żywiołowo, "od dołu", jako odruch przeciwko kłamstwu, przemocy i bezbożnictwu. Dzisiejszy polski antykomunizm występuje na ogół w postaci zbitki pojęciowej, w której jego bliźniaczą kategorią jest "prawica".

I to uważam za śmiertelny błąd polskiego antykomunizmu jako prądu ideowego.

Tak intelektualnie jak politycznie błąd ten jest oparty na milczącym przyjęciu tezy o jedności lewicy; tymczasem polską lewicę niepodległościową i demokratyczną więcej od komunizmu dzieliło, niż z nim łączyło. Błąd owocuje na trzech polach: historycznym, intelektualnym i politycznym. Jego skutkami politycznymi są: z jednej strony zniechęcenie społeczeństwa do hasła antykomunizmu, z drugiej spadek poparcia dla prawicy w wyborach i nastawieniu opinii publicznej.

Historycznie biorąc przeciwnicy komunizmu, tak teoretyczni jak praktyczni, bynajmniej nie rekrutowali się wyłącznie ze środowisk prawicowych. Trzymając się gruntu tylko polskiego, wrogami komunizmu byli Józef Piłsudski i cała Polska Partia Socjalistyczna. Poza KPP antykomunistyczne były wszystkie partie II Rzeczypospolitej. Po roku 1945 Mikołajczykowskie PSL trudno zaliczyć do prawicy. Na emigracji socjaliści, z Tomaszem Arciszewskim na czele, stanowili twardy rdzeń antykomunizmu; w latach późniejszych kandydatów do porozumiewania się z rządem PRL (zwłaszcza na płaszczyźnie anty-niemieckości) łatwiej można było na emigracji znaleźć wśród narodowej prawicy, niż na (zanikającej skądinąd) lewicy. Wystarczy zajrzeć choćby do wydanej przez Instytut Romana Dmowskiego w Londynie książki Wojciecha Wasiutyńskiego Źródła niepodległości (1977), w której autor twierdzi, że Polacy w kraju uważają PRL za państwo niepodległe i chcą widzieć wojsko polskie jako dobrowolnie sprzymierzone z rosyjskim... Silny chociaż słabo opisany i w dużej mierze zapomniany opór stawiali komunizmowi po 1945 roku robotnicy i chłopi, których postawy trudno opisać w kategoriach prawicowości. Najznakomitszy i najbardziej konsekwentny wyraziciel antykomunizmu w literaturze polskiej, Gustaw Herling-Grudziński, nie uważał siebie nigdy za człowieka prawicy. Juliusz Mieroszewski i Jerzy Giedroyc - także nie. Podaję tylko garść najbardziej dobitnych przykładów. I sądzę, że gdyby jesienią 1980 roku chciano określić ówczesny NSZZ "Solidarność" jako ruch prawicowy, reakcją byłoby zdumienie.

Wniosek? Utożsamienie antykomunizmu z prawicą stanowi fałszujące rzeczywistość zubożenie ideowego i politycznego dorobku sił, walczących z komunizmem. Ponieważ zaś właśnie prawda historyczna jest najmocniejszym i najsilniej uczuciowo oddziałującym argumentem za antykomunizmem, jej ograniczanie jest równoznaczne z osłabianiem własnej pozycji.

Nie trzeba już dzisiaj wykazywać, że hasło "jednolitego frontu lewicy" było przez Komintern używane stosownie do lokalnych potrzeb - i do aktualnych interesów Kremla. Na przykład nie głoszono go bynajmniej w Niemczech w roku 1933, a pakt Stalina z Hitlerem wprowadził na dwa lata potężne zamieszanie w szeregach europejskiej (a zwłaszcza francuskiej i włoskiej) lewicy. W Polsce mit jednej lewicy upowszechniany był przez komunistów w okresach, kiedy szukanie szerokiego poparcia narodowego zastępowało w ich taktyce fizyczne wyniszczanie przeciwników. Stąd "podwieszanie" się pod tradycje polskiego socjalizmu, łączone z zakłamywaniem jego historii.

Do poza-partyjnego a także i "opozycyjnego" obiegu intelektualnego wprowadził ten mit Adam Michnik w tytule swojej książki Kościół - lewica - dialog. Polemizowałem (jak teraz widzę - z przesadną dobrodusznością) z jego tezami o jedności lewicy i niebezpieczeństwie antykomunistycznego nacjonalizmu już we wrześniu 1977 w Kulturze (oczywiście pod pseudonimem). Powtórzę swoje ówczesne twierdzenia. Michnik określa lewicę "w kategoriach podstawowych elementów jej ideologii, wymieniając ŤWolność, Równość, Niepodległośćť jako jej Ťtradycyjne wartościť i podkreślając, że jej cechami niezbędnymi muszą być antytotalitaryzm i obrona prawd i wolności przed dominacją państwa. Wyniknąć by z tego powinno jasne stwierdzenie, że Ťlewicať, która popierała porewolucyjny totalitaryzm sowiecki, podporządkowała się anty-wolnościowej linii Kominternu, nie protestowała przeciwko stalinowskiemu terrorowi - nigdy na prawdę lewicą nie była". Ale Michnik bynajmniej tak nie uważa - i "zdaje się zapominać, że w roku 1945 zasadnicza linia podziału nie biegła między lewicą, jakkolwiek definiowaną, a prawicą (której nigdzie w książce nie identyfikuje), ale między tymi, co godzili się na dominację sowiecką a tymi, którzy się jej przeciwstawiali".

W roku 1977 Adam Michnik nie twierdził, że ówczesny reżim PRLowski jest lewicowy; przeciwnie, postulował dialog między "prawdziwą", opozycyjną i demokratyczną lewicą "rewizjonistyczną" a Kościołem. Jednakże teoria "jednej lewicy" przydała się bardzo po roku 1989, kiedy tenże autor i jego środowisko stali się orędownikami - teoretycznymi i praktycznymi - porozumienia z post-komunistami. Wspólnym zagrożeniem okazał się ten sam "nacjonalizm", którym Michnik straszył w swojej książce; w obliczu tak groźnego niebezpieczeństwa lewica musiała szukać wewnętrznego porozumienia. Oczywiście nic nie mogło sprawić SLD większej przyjemności i przynieść większego pożytku.

Bodźce do tworzenia wizji dychotomicznego podziału polskiej opinii politycznej wychodziły więc z dwu kierunków. Ze strony lewej, która ochoczo zacierała ślady zasadniczego podziału na lewicę niepodległościową i satelicką, komunistyczną i demokratyczną, jednocześnie zaś kształtowała wizerunek przeciwnika o skłonnościach nacjonalistycznych i autorytarnych. I ze strony przeciwnej, która, słabsza organizacyjnie i wewnętrznie podzielona, szukając dość gorączkowo wspólnego hasła uczepiła się sloganu prawicowości. W praktyce okazał się on wygodniejszy dla postkomunistów niż dla tzw. "obozu solidarnościowego".

I tak wróciliśmy do "pojęć jak cepy".

 

Skutki tego błędu dla widzenia historii polskich ruchów politycznych można najłatwiej zilustrować obrazem telewizyjnym, ukazującym Leszka Millera przewodniczącego grupie działaczy SLD, na tle posągu socjalisty Ignacego Daszyńskiego, wicepremiera w okresie wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku.

Na płaszczyźnie intelektualnej przeniesiono punkt ciężkości z protestu przeciw kłamstwu, przemocy i zniewoleniu narodów i jednostek przez komunistów - na program polityczny, którego najwidoczniejszymi składnikami są głoszenie zalet wolnego rynku i szermowanie hasłem obrony tożsamości narodowej. Za szczególnie szkodliwe uważam odsunięcie na bok problematyki związanej z uzależnieniem Polski od Moskwy; dla kształtu naszego życia państwowego tak w wymiarze gospodarczym jak politycznym, miało ono znaczenie większe, niż kwestie doktrynalne i teorie ekonomiczne. To przeniesienie punktu ciężkości ze spraw moralnych na polityczne oznacza również swoistą nobilitację komunistycznych formuł, teorii i sloganów - bo program "prawicy" jest wykładany w postaci tez polemicznych. Tymczasem masowy opór przeciwko komunizmowi polegał w znacznej mierze na ignorowaniu tych formuł i teorii jako oczywiście sprzecznych z fałszem i przemocą stosowanej praktyki.

W swoim proroczym szkicu "Co nam zostało z antykomunizmu" (1990) Ryszard Legutko przypominał, że "idee mają swoje konsekwencje". Jako stary wychowanek logicznego empiryzmu pójdę dalej i powiem: konsekwencje są ważniejsze, niż idee - bo czyż idee nie istnieją realnie tylko przez ich konsekwencje? Nie jest to podejście nowe; "Po owocach ich poznacie je", mówi (w duchu Koła Wiedeńskiego) Pismo Święte. Dzisiaj idee komunistów są na naszym kontynencie głównie eksponatami w muzeum szaleństw ludzkości; ale ich konsekwencje stanowią potężne utrapienia. Komu nie dość dowodów w III Rzeczypospolitej, niech się wyprawi za Bug, do sąsiadów Ukraińców.

Uprawiając polityczną rolę pod zbitkowym hasłem antykomunizm-prawica, zapomniano u nas o potrzebie reprezentowania; zapomniano o tym, że większość obywateli RP stanowią nadal ludzie, dla których projekt tworzenia polskiej klasy średniej jest właśnie tylko projektem, dostępnym dla wybranych. Włączyć się do niej mogą stosunkowo nieliczni. Włączanie to jest w dodatku moralnie podejrzane: rosnąca większość ankietowanych Polaków jest przekonana, że sukces życiowy zawdzięcza się u nas raczej "chodom" i "układom", niż własnej pracy.

Potrzeby i oczekiwania obywateli pozostają w niejasnym związku z propozycjami i wizjami, przedstawianymi przez polityków "prawicy". Obywatele chcą przede wszystkim zostać wysłuchani (to znaczy: chcą uzyskać obietnicę, że się będzie reprezentować ich interesy); mniej ich ciekawią podsuwane programy i propozycje przewodzenia. A pamiętajmy, że właśnie robotnicy wielkoprzemysłowi, stanowiący tę warstwę społeczną, która zadecydowała o obaleniu komunizmu (= przewodnią warstwę antykomunizmu!!), zapłacili za przemiany ustrojowe najwyższą cenę społeczną i ekonomiczną. Oni też muszą się czuć najbardziej "wykołowani", kiedy słyszą znowu o antykomunizmie, teraz skojarzonym z programem, głoszącym anachronizm ich warstwy.

Antykomunizm mógł być hasłem i programem szeroko mobilizującym, dopóki jego treści programowe wyczerpywały się na przeciwieństwach komunizmu, a więc przede wszystkim na poszanowaniu prawdy; a także na hasłach godności człowieka, niepodległości i demokracji, oraz swobody wyznawania wiary w Boga - i dopóki nie wyrażał się w formach organizacyjnych węższych, niż komitety obywatelskie. Ten żywiołowy antykomunizm kierował uwagę w stronę przyczyn trudności, z którymi dzisiaj boryka się nasze zatrute przez komunizm społeczeństwo. Natomiast politycznie ukierunkowany antykomunizm prawicy kieruje uwagę w stronę recept, jak nasz dzisiejszy los zmienić; recept niepewnych, kontrowersyjnych, które zacierają świadomość genezy naszych problemów.

Proponuje się więc dzisiaj pod hasłem antykomunizmu rozmaite projekty luźno lub wcale nie związane ze stanem świadomości społeczeństwa polskiego. Czuje się ono bowiem zagrożone, ale nie komunizmem, lecz bezrobociem, pleniącą się korupcją, trudnościami w dostępie do leczenia, itd. Nie widzi tych zagrożeń w kategoriach pozostałości po komunizmie ani własnej przyszłości w kategoriach antykomunizmu.

Z ideologii buntu (antykomunizmu bezprzymiotnikowego) zrobiono ideologię uzasadniającą sprawowanie władzy przez tych a nie innych.

W dodatku, jak dobrze wiadomo teoretykom a co wywołuje zamęt w głowach zwykłych ludzi, termin "prawica" odnosi się do różnych treści, niekiedy rozbieżnych. Mamy więc prawicowość ekonomiczną, czyli antyzwiązkowy i anty-solidarnościowy (przez małe i duże "S') liberalizm wolnorynkowy; prawicowość konserwatywną rozmaitej maści - zależnie od tego, co się chce konserwować czy do jakich tradycji nawiązywać; oraz prawicowość narodową, zwykle religijno-narodową, z jej hasłami obrony (przed kim?) tożsamości. Sprzeczności między tymi ideologiami i ich składnikami (np. między postulatem swobód indywidualnych a postulatem szacunku dla tradycji, z których oba mają dobry "prawicowy" rodowód) nie są polską specjalnością i nie muszę się nad nimi rozwodzić. Ale w naszym społeczeństwie, nie przywykłym do partyjnych debat doktrynalnych, wywołują one raczej zgorszenie niż ciekawość. Jednakże i Polacy mogą odczuwać to, co staje się coraz bardziej widoczne na Zachodzie: że prawicowcom-konserwatystom, w sensie odnoszenia się z szacunkiem do tradycji i poszanowania wartości innych, niż ekonomiczne, w tym godności człowieka i sprawiedliwości - często bliżej do socjaldemokratów, niż do rynkowych liberałów. Dlatego też chrześcijańska demokracja nigdzie (poza może Bawarią) nie chce się określać jako "prawica".

W niedawnym wywiadzie udzielonym Życiu (21/22 X 2000) biskup Piotr Jarecki przeciwstawił się utożsamianiu Kościoła z prawicą: "jest wielkim błędem współczesności robienie zbitki między prawicowością i chrześcijaństwem". Ów błąd jest dokładnie analogiczny do błędu, który staram się przedstawić w niniejszym szkicu.

Sumując:

Antykomunizm kojarzy się dzisiaj w Polsce nie z obroną prawdy, walką o niepodległość narodu, podmiotowość społeczeństwa i godność człowieka, ale z walką o wpływ na rządy i udział w aparacie władzy (dający dostęp do pieniędzy).

Prawica kojarzy się dzisiaj z i gloryfikacją nieskrępowanego rynku (kto może niech płynie, kto nie może - zginie... ) i postrzeganymi jako sekciarskie sporami wśród "prawicowych" ugrupowań.

Skutki widać tak wyraźnie, że szkoda czasu na ich opisywanie. Ale związek antykomunizm-prawica nigdy nie został pobłogosławiony przez Kościół. Okazał się też bezdzietny. Może więc zostać rozwiązany. Rozwód z pewnością wyjdzie na dobre antykomunizmowi. Prawicy nie zaszkodzi; czy jej pomoże - nie wiem.

.: Powrót do działu Antykomunizm po komunizmie :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,072956 sekund(y)