Aby dobrze poznać
naturę ludu, trzeba być księciem, zaś aby dobrze poznać naturę książąt trzeba
być częścią ludu.
Nicolo Machiavelli
Inteligencja
stanowi o wielkości i nędzy polskiej kultury nowoczesnej. Odwiecznie
powracające pytanie o jej rolę, obowiązki, zasługi i przyszłość świadczy o tym,
że wciąż musimy się przekonywać o jej wartości. Bo wcale nie jest ona
oczywista. Czym właściwie historycznie była inteligencja? Czy jej rola w
polskiej historii to rola bohatera narodowego? A może rola odwiecznego
nieudacznika? Czy była to siła sprawcza postępu i pochodnia oświecenia, czy też
siła reakcyjna i „gapie życia polskiego”?
Pytanie
o inteligencję to pytanie o polską nowoczesność. W czasach, kiedy projekt
nowoczesności jest tak problematyczny łatwo jest popłynąć z prądem dyskursu
postmodernistycznego lub konserwatywnego i uniknąć spotkania twarzą w twarz z
problemem. A jednak trzeba się z nim zmierzyć. Bo być może okaże się, że mimo
geograficznej bliskości Niemiec, Francji, Anglii, bliżej jest nam raczej do
Indii, Korei lub Brazylii. A to mogłoby nas zaboleć. Nie jesteśmy wszak raczej
gotowi na uznanie, że kraj, który wydał Kopernika, Chopina, Marię
Skłodowską-Curie czy Bronisław Malinowskiego mógłby znaleźć się w jednej lidze
z krajami tak egzotycznymi, które... no właśnie, są tak bardzo obce naszej
wyobraźni. I być może ostatecznie głównym bohaterem tego eseju nie jest wcale
inteligencja, ale nasza zbiorowa wyobraźnia, przez nią ukształtowana.
Nie chodzi tu jednak o masochistyczne smaganie naszego
narodowego ciała, które w ostatnich wiekach dość już było bite, kłute, cięte,
wieszane i o mały włos nie zostało sparaliżowane po podwójnej próbie łamania
kręgosłupa. Chodzi raczej o to, że ciało to jakiś czas temu odzyskało
przytomność i pora już najwyższa przestać wierzyć w piękne historie, które
niegdyś pozwalały żyć a dziś narodowe życie krępują. Historia bowiem nie zawsze
jest zdrowa dla życia, a życie historią w czasach nowoczesnych stanowić może co
najwyżej objaw dekadenckiej melancholii lub sentymentalnego konserwatyzmu.
Inteligencja była przez dwa wieku wzrokiem, słuchem i
ustami polskiego narodu. Oznacza to, że obok jej tryumfów, wszelkie pomyłki i
mistyfikacje – również auto-pomyłki i auto-mistyfikacje - jakie dokonały się w
tym czasie okażą się dla nas niedostrzegalne, jeśli nadal będziemy trzymać się
utartych inteligenckich perspektyw. Aby uniknąć tego niebezpieczeństwa trzeba
spróbować spojrzeć na siebie tak obiektywizująco, jak to tylko możliwe – a to
oznacza, że nie tracąc z oczu perspektywy naszego życia takim, jakim jest,
musimy pomyśleć o nim w innych kategoriach, niż te w jakich dotąd wszyscy na
nie patrzyliśmy. Takiej właśnie operacji na naiwnej humanistycznej polityce
florenckiej dokonał Nicolo Machiavelli i taki właśnie jest sens motta
niniejszego tekstu. Ja
zaś idąc śladami florenckiego myśliciela chciałbym wbić nóż w plecy naszej
miluśińskiej polityce inteligenckiej.
PERYFERIA
NOWOCZESNOŚCI
Odwoływanie
się dziś do Maxa Webera może nieco zakrawać na antykwaryzm, ale w pełni
świadomy tego niebezpieczeństwa postawię tu na początku pytanie o to, czy
Polska stała się nowoczesnym społeczeństwem, jakie Weber opisał w „Gospodarce i
społeczeństwie”? Czy polskie społeczeństwo zorganizowane jest wokół dwóch
zazębionych funkcjonalnie systemów – przedsiębiorstwa kapitalistycznego i
biurokratycznego aparatu państwowego? Czy w Polsce zinstytucjonalizowało się
celoworacjonalne działanie gospodarcze i administracyjne? I odpowiem: to
zależy, ale chyba jeszcze nie. A jednak jeśli spojrzymy na podstawowe wyróżniki
Weberowskiej nowoczesności: powstanie kapitału, gromadzenie zasobów, rozwój sił
wytwórczych, wzrost wydajności pracy, centralizacja władzy i kształtowanie się
narodowej tożsamości, to (może poza kapitałem) Polska wydaje się spełniać te
kryteria. Zatem gdzie leży problem?
Problem
leży w nieobecności utrwalonej kultury przemysłowej i kultury państwowej.
Socjolog Janusz T. Hryniewicz opublikował niedawno pracę „Stosunki pracy w
polskich organizacjach”, w której ilustruje, postawioną we wcześniejszych
publikacjach, tezę, że polski model społecznej produkcji wciąż wyraźnie oparty
jest o kulturę organizacyjną folwarku. Sytuacji nie zmieniła tu socjalistyczna
industrializacja, ponieważ "socjalistyczne zakłady pracy były bardziej
podobne do folwarków, niż do typowych przedsiębiorstw kapitalistycznych".
W tej perspektywie należy postawić pytanie o rolę, jaką pełni(ła)
inteligencja w ekonomicznej strukturze społecznej.
Jeśli jednak dość bezpiecznie można założyć, że w ciągu
jednego pokolenia ten archaiczny kod zaniknie – wymusi to po prostu
globalizacja gospodarcza (mechanizm globalnej konkurencji), to już z dużo
mniejszą pewnością można liczyć na załagodzenie drugiego braku – braku
utrwalonej kultury państwa. Państwo bowiem jest strukturą nieporównywalnie
bardziej skomplikowaną, niż największe nawet przedsiębiorstwo. Jest ono dla
nowoczesnego społeczeństwa niezbędnym elementem manipulowania sobą, nawet jeśli
polityka nie stanowi już dziś nadrzędnego systemu społecznego.
Podstawowym zaś problemem, jaki w tej dziedzinie widać jest rozziew między
tym co narodowe, a tym, co państwowe. Nowoczesna narodowość polska rodziła się
w sytuacji braku nowoczesnego państwa.
Jeśli zaś za twórców nowoczesnej polskiej świadomości narodowej uznać
inteligencję, to problem przybiera postać relacji państwa do narodowych elit.
Warto
może w tym miejscu cofnąć się o wiek wcześniej wobec momentu dziejowego, z
którego patrzył na modernizację Max Weber i zapytać się, co o nowoczesności
mówił jej filozoficzny prorok - Wilhelm Hegel. Mówił on, że świat nowoczesny
różni się od dawnego tym, że otwiera się ku przyszłości. Epokowy nowy początek
następuje i powtarza się z każdym momentem teraźniejszości, która wyłania z
siebie Nowe. Teraźniejszość musi odtwarzać akt zerwania oddzielający nowe czasy
od przeszłości jako ciągłą odnowę. Innymi słowy, nowoczesność musi czerpać
normy z samej siebie, a nie zapożyczać wzorce z innej epoki. Gdy nowoczesność –
refleksyjna teraźniejszość - budzi się do samowiedzy, musi znaleźć oparcie w
samej sobie. Należy
zatem zadać kolejne pytanie: czy polska nowoczesność znalazła oparcie w samej
sobie? I odpowiadam: nie i dlatego potrzebowała inteligencji.
Oczywiście
dziś wiemy, że samowiedza nowoczesności nie jest zdolna do krytyki
nowoczesności, że nie sposób całkowicie odnawiać siebie i całkowicie zerwać z
normatywną władzą przeszłości, że gwałtowne budowanie nowoczesnych narodów ma
swoje pułapki i że świata nie da się całkowicie celowouracjonalnić. Ale
jednak jeśli chcemy lub musimy zapożyczać wzorce z innej epoki, to ten akt nie
będzie dziś możliwy bez jego racjonalnego uzasadnienia i nasza tożsamościowa
samowiedza ostatecznie musi okazać się refleksyjna. Ostatecznie, rozumiejąc
zasadę dziejów efektywnych – refleksyjnej interpretacji tradycji - musimy wciąż
na nowo wybierać swoje dziedzictwo, stanowiące o naszej tożsamości.
Zatem pytanie o polską (po)nowoczesność jest także pytaniem o polską
inteligencję - jej przyszła racja bytu musi zakładać świadomy i krytyczny wybór
tradycji inteligenckiej jako źródła wartości (po)nowoczesnego narodu i
społeczeństwa polskiego. Taki wybór wcale nie jest dziś oczywisty.
Problem
inteligencji polskiej zarysuje się nam zatem w odpowiednim kontekście dopiero
wtedy, kiedy spojrzymy na niego z perspektywy pytania o nowoczesność. Po
pierwsze spytać się trzeba o wyłanianie się europejskiego i polskiego
społeczeństwa kapitalistycznego i osłaniającego go państwa. Po drugie zaś, o
dziejowe samorozumienie aktorów tego procesu – nowoczesnych narodów i jego
klas.
NĘDZA GETTA
INTELIGENCKIEGO
Odpowiadając
na pytanie pierwsze należy chyba zauważyć, że polskie społeczeństwo do tej
pory nie jest w ścisłym sensie nowoczesne. Nigdy być może nawet nie będzie.
Bowiem pewien typ społeczeństwa opisywany przez klasyków socjologii zdążył się
na Zachodzie rozpaść, zanim w Polsce powstał. Polska w tym czasie przez 50 lat
była na alternatywnej ścieżce modernizacyjnej – budowania społeczeństwa
industrialnego bez własności prywatnej - która okazała się ślepą uliczką. Dziś
kiedy wróciliśmy na poprzednie koleiny, przerabiać musimy podstawy
społeczeństwa już postindustrialnego.
Jednak problem stanie się dużo poważniejszy jeśli uświadomimy sobie, że w
Polsce nigdy nie ukształtował się właściwie nowoczesny (tj. postfeudalny) model
struktury społecznej. I sytuacja w której się dziś znajdujemy przypomina
próbę przeskoczenia całego etapu rozwoju społecznego – ominięcia budowy
społeczeństwa burżuazyjnego, tego dziejowego wehikułu nowoczesności.
Kiedy bowiem spytamy, jakie klasy tworzyły polskie
społeczeństwo 200, 100 i 50 lat temu, a jakie tworzą dziś, zobaczymy, że
ewolucja jaką przeszliśmy jest specyficzna. Zniknęła klasa, która zniknąć miała
– arystokracja. Ale całkiem łatwo dostrzeżemy, że klasa chłopska wciąż jeszcze
jest bardzo silna, skoro utrzymuje się do tej pory jej polityczna reprezentacja
(PSL). Owo mieszkające na wsi 30 procent społeczeństwa, nawet jeśli nie zajmuje
się w całości pracą na roli, do miast nie koniecznie musi się w przyszłości
przeprowadzić, a nawet 10-15-proc. klasa ludzi żyjących z rolnictwa niełatwo
daje się wpisać w klasyczne wyobrażenia o nowoczesności.
Jednak najciekawsza rzecz ukaże nam się pomiędzy
arystokracją a chłopstwem – tutaj od 200 lat nie może wyłonić się nic
wyraźnego. Nigdy bowiem nie było w Polsce silnej klasy społecznej, która w
krajach zachodnich stała się dziejowym motorem nowoczesności – burżuazji.
Istniało owszem polskie drobnomieszczaństwo, ale kapitalistyczna burżuazja była
albo pochodzenia niemieckiego, albo żydowskiego, a jej skuteczną asymilację
narodową przerwały dziejowe tąpnięcia. Z kolei proletariat, który dzięki
przyspieszającej industrializacji zaczął się pod koniec XIX w. tworzyć w sposób
naturalny (tzn. jako tzw. klasa w sobie i dla siebie), od momentu
industrializacji komunistycznej tworzony był już w sposób planowy (tzn. jako
klasa dla siebie, ale nie koniecznie w sobie), a wraz z upadkiem realnego
socjalizmu, został przez liberalnych reformatorów radykalnie
zdesubstancjalizowany.
Kluczowy dla naszego tematu okaże się zatem fakt istnienia w Polsce całej klasy
ludzi, którzy odcinając się radykalnie od chłopstwa i mieszczaństwa, afirmując
wartości arystokratyczne, a niekiedy proletariackie, nie byli już posiadaczami
ziemskimi. W Polsce istniała/istnieje odrębna klasa inteligencji i fakt ten
interpretować należy jako świadectwo nowoczesnej peryferyjności.
Klasycznym
studium tak rozumianej inteligenckości jest znakomita praca Józefa
Chałasińskiego „Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej”.
Znamiennym jest fakt, że została ona oparta o wykład inauguracyjny, który
Chałasiński wygłosił w 1945 r. na rozpoczęciu pierwszego roku akademickiego
Uniwersytetu Łódzkiego – pierwszej uczelni wyższej w gigantycznej osadzie
fabrycznej, która do 1916 r. nie miała nawet publicznej biblioteki!
Dla czytelnika dzisiejszego lektura tej pracy może być momentami wstrząsająca,
ponieważ obserwacje i konkluzje, dotyczące życia i natury klasycznej
inteligencji XIX i XX wieku, oraz inteligencji ludowej wczesnego PRL, po
niewielkich modyfikacjach, wciąż utrzymują swoją aktualność!
Chałasiński
posługując się tzw. metodą historyczno-socjologiczną stara się pokazać najpierw
(A.) jak wielka ilość cech i zachowań współczesnej mu polskiej elity
intelektualnej wynika z natury warunków jej kształtowania się i procesu jej
ewolucji, a następnie (B.) jak bardzo mylne może być powierzchowne porównywanie
świadomości elit intelektualnych w oderwaniu od ich położenia w strukturze
społecznej. Chciałbym tu możliwie zwięźle przywołać jego tezy ponieważ ich
zbieżność z tym, co można zaobserwować dziś pokaże być może, że problemy, które
powyżej zarysowałem w formie abstrakcyjnej maja swój bardzo konkretny kształt i
rodzą poważne dylematy praktyczne.
Dla
Chałasińskiego inteligencja jest ubocznym produktem kształtowania się
kapitalizmu. Będąc spadkobierczynią szlacheckiej idei państwowej, nie posiadała
już polityczno-ekonomicznej pozycji szlachty. Pozbawiona ekonomicznej podstawy
egzystencji, inteligencja stała się „rezydentem obcego kapitalizmu w Polsce”.
Kto inny bowiem pracował i myślał utylitarnie, podczas gdy inteligencja czuła
się powołana do aktywności duchowej. Ta abstynencja od życia gospodarczego
sprawiła, że czołową rolę społeczną w społeczeństwie polskim 2 poł. XIX. w
stanowił obok księdza i c(es)arskiego policjanta – powieściopisarz-literat, nie
zaś inżynier-przedsiębiorca. Jedyną klasą społeczną wobec, której inteligenci
na pewno nie czuli solidarności było mieszczaństwo. Inteligencja w
przeciwieństwie do zachodnioeuropejskich klerków (w sensie angielskiego clerisy)
i intelektualistów, nie stanowiła intelektualnej elity burżuazji, ale odrębną i
konkurencyjną klasę społeczną. ”Jak widzimy, antymieszczańskość jako zasadniczy
rys inteligencji polskiej znajdowała wyraz w dwóch sprzecznych ze sobą
tendencjach, cechujących historyczny proces kształtowania się inteligencji
polskiej. Tendencje te to społeczno-towarzyskie ciążenie ku ziemiaństwu, a
ekonomiczne ciążenie ku proletariatowi robotniczemu. Oczywiście, występowanie tych
tendencji nie było jednakowe we wszystkich okresach [...]”
Wypada zauważyć, że pierwszym i jak dotąd chyba jedynym inteligentem, który na
mieszczaństwo w Polsce postawił był nie kto inny, jak Roman Dmowski. (Nie
powinien być może w związku z tym dziwić fakt, że przywódca ND-ecji – mimo
jasnych dowodów inteligenckości przedstawianych przez Bohdana Cywińskiego
– w oczach tych, którzy w dzisiejszej Polsce za inteligentów uchodzą mianem
inteligenta cieszyć się raczej nie może.)
Ta
nieobecność czy marginalizacja grupy społecznej kluczowej dla wyłaniania się
społeczeństwa burżuazyjnego oznaczała także, że w Polsce nie istniała podstawa
dla podstawowej ideologii nowoczesności, jaką był liberalizm. „[...] wszystkie
prądy umysłowe i społeczne, które potężnym nurtem masowych ruchów przeorywały
nowoczesną Europę, u nas wiodły suchotniczy żywot kameralnych zagadnień
inteligencji. [...] Polski liberalizm, nie mając oparcia w gospodarczej
zasobności mieszczaństwa i w jego społecznych aspiracjach, był zawsze w mniejszym
lub większym stopniu tym, czym jest dzisiaj – tematem inteligenckiej dyskusji,
przedmiotem intelektualnej zabawy przy herbatce.”
Słowo „dzisiaj” odnosi się oczywiście do momentu jego wypowiedzenia, czyli
połowy lat 40. XX w., ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ta obserwacja
zachowała swoją aktualność do początku wieku XXI. Słynna dyskusja w salonie
przemysłowca w „Ludziach bezdomnych” Żeromskiego – najważniejszego chyba
polskiego pisarza inteligenckiego – pokazuje też, że liberalizm nie cieszył się
dobrą opinią bardzo dużej części polskich elit. Dopiero rozpad ideologii
marksistowskiej interpretowanej ekonomicznie od lat 70. XX w. sprawił, że
polska inteligencja na liberalizm spojrzała bardziej przychylnie, jednak był to
już zupełnie inny liberalizm i zupełnie inna inteligencja.
Według
Chałasińskiego w skali społecznej główną motywacją psychologiczną był dla
inteligencji polskiej lęk przed schłopieniem. „Kultura polska ostatniego
[tj. XIX w.] rozwijała się w procesie rywalizacji inteligencji i arystokracji
rodowo-majątkowej, nie zaś w procesie dostosowania się inteligencji do roli
intelektualnego wykładnika potrzeb i aspiracji mas ludowych.”
Nie powinny nas zwieźć pełne współczucia obrazy rozdartej sosny i historie o
Janku Muzykancie – przeciętnego inteligenta największym lękiem napełniała
perspektywa degradacji do klasy, której przedstawiciele dotąd jeszcze
zdejmowali przed nim czapkę i nie śmieli usiąść w jego obecności. Stąd też
wzięły się wg Chałasińskiego szczególne skłonności biurokratyczne inteligentów
– w nich bowiem można było odnaleźć ślady dawnej hierarchii. Z ekonomicznego
punktu widzenia w skali ubóstwa bowiem nie było wielkiej różnicy między
chłopem, drobnomieszczaninem a inteligentem – ten który miał pomagać i szerzyć
oświatę sam nie rzadko dramatycznie potrzebował finansowej pomocy.
Jedynym wszak kapitałem, który posiadał zazwyczaj inteligent, który nie zawsze
przecież kończył gimnazjum, była ogłada i obycie. Jego edukacja odpowiadała
bowiem najczęściej potrzebom arystokratycznego salonu, z którego wyrzuciło go
bankructwo, a do którego usilnie pragnął on powrócić. „W Polsce w rezultacie
cywilizacyjnego zacofania kraju wysoka kultura intelektualna służyła
inteligencji nie do wysunięcia się na czoło nowych warstw społecznych w
charakterze elity intelektualnej, lecz głównie do utrzymania łączności z
arystokracją rodowo-majątkową. Inteligencja polska, zamknięte w swoim getcie
społeczno-kulturalnym, pielęgnowała swoją kulturę nie jako awangarda i elita
warstw niższych, lecz jako satelita arystokracji rodowo-majątkowej i szlachty
ziemiańskiej.”
Źródłem dumy w Polsce rzadko kiedy był zarobiony milion dolarów, ani nawet brat
zesłaniec, dużo częściej zaś arystokratyczni krewni.
To
getto inteligenckie jest chyba najbardziej trwałą formą życia inteligencji
polskiej. Życie towarzyskie i stosunki tą droga uzyskane są do tej pory
podstawą grupowej łączności inteligencji jako klasy i osobistego powodzenia jej
członków. Wg
Chałasińskiego zainteresowania intelektualne inteligenta były elementem życia
towarzyskiego. „Do saloniku miejskiego, miniatury salonu, przesiąkał salonowy
typ umysłowej kultury. Z towarzyskim salonem wiąże się inteligencki typ
wykształcenia ogólnego, w którym element humanistyczno-literacki dominuje nad
naukowo-przyrodniczym, element dekoracyjny nad utylitarnym,
dyletancko-amatorski nad fachowo-zawodowym.”
Kiedy dziś czyta się raporty mówiące, że w Polsce od wielu lat kształci się
zbyt dużo nikomu nie potrzebnych humanistów, a za mało inżynierów, to tego
rodzaju tezy nabierają zupełnie innego sensu w świetle powyższych stwierdzeń. I
bardziej ogólnie, przywołując tu uwagi o inteligencji końca XIX w. i początku
XX. pisane 60 lat temu, robię to po to, aby pokazać, że różne formy,
obyczaje, wzorce, wartości związane właściwe klasie polskich inteligentów
trwają i są reprodukowane w rodzinach i systemie edukacyjnym mimo zmian
ustrojów, ekonomicznych podstaw bytu, czy nawet ciągłości rodowej od XIX w. do
dziś. I bynajmniej nie są to wzorce, które dziś powinniśmy uważać za
właściwe.
Młodego
czytelnika książki Chałasińskiego uderza bowiem szczególnie jego analiza salonu
z punktu widzenia tego, co dziś nazwalibyśmy socjologią wiedzy. Pisze on, że
salon inteligencki (ale tak samo kawiarnia, redakcja, katedra na uniwersytecie)
żyje intrygą środowiskową, ale zawoalowaną konformizmem wynikającym z lęku
przed skandalem i ostentacją. Dobre wychowanie obowiązuje zarówno w obyczajach
jak i poglądach. Pewnych poglądów mieć nie wypada. „Ludzie getta to są ludzie
bezprodukcyjni i jałowi, a równocześnie posiadający poczucie wielkości; nie
wytwarzają nic, co by im dawało obiektywne sprawdziany własnej wielkości i
wartości. Stąd ustawiczna potrzeba dowodów uznania. Stosunki towarzyskie są im
potrzebne <> (F. Znaniecki).”
W tej sytuacji, nie walory umysłu, ale stanowisko towarzyskie decydują o
przynależności do warstwy i stały się podstawowym elementem
społeczno-obyczajowego wzoru inteligenta polskiego.
Szczególnie tragiczną konsekwencja tego stanu polega na
tym, że getto nie lubi wybitnych indywidualności, getto jest w swojej istocie
nieżyczliwe dla wybijających się młodych talentów i wielkości. „Ta psychologia
getta tłumaczy nam bardzo wiele z powodów emigracji talentów i naukowców,
takich jak Curie-Skłodowska, Bronisław Malinowski czy Helena Modrzejewska.
Inteligenckie getto, a w tym i getto uniwersyteckie, nie jest terenem do
zdobywania sławy, lecz dobrej reputacji. Ludzi sławnych getto chętnie zaprasza
do siebie wtedy, gdy już sławę osiągną za granicą. Takie sławy getto skwapliwie
nostryfikuje, uznaje za swoje wielkości. Getto lubi dekorację wielkości
nieszkodliwą dla siebie.”
Każdy kto zna dzisiejszy polski uniwersytet, politykę czy kręgi artystyczne
wie, jak wiele prawdy nadal tkwi w tych słowach.
WIELKOŚĆ NIEPOKORNYCH
Pozostaje
nam odpowiedź na drugie pytanie, mianowicie to dotyczące dziejowego
samorozumienia się inteligencji jako klasy. Zadając wcześniej pytanie, czy
polska nowoczesność, zgodnie ze wskazaniem Hegla znalazła w samej sobie źródło
swojej co rusz to powtarzanej odnowy, odpowiedziałem negatywnie. Nie było
wewnątrz polskiej kultury zasobów odpowiednich to tego typu manipulacji swoją
tożsamością. Dlatego właśnie polska kultura potrzebowała inteligencji. To
inteligencja, w swojej świadomości, była ambasadorami Europy, Zachodu,
pochodnią Oświecenia i reprezentantką postępu na tych dzikich polach
nowoczesności.
Projekt nowoczesności nie został jednak w Polsce
zainstalowany w takiej formie, jak miało to miejsce w miejscach jego narodzin –
brak własnego państwa, brak nowoczesnej struktury społecznej, brak
ekonomiczno-społecznych motywacji do przyjmowania ideologii liberalnej sprawił,
że inteligencka nowoczesność miała w Polsce wiele twarzy, ale w najmniejszym
stopniu liberalno-kapitalistyczną. W Królestwie Polskim była to albo twarz
warszawskiego marksisty, „rzezimieszka nauki” Ludwika Krzywickiego, a potem
Stefana Żeromskiego, czy Stanisława Brzozowskiego, albo twarz spencerowskich
nacjonalistów - Romana Dmowskiego, czy Ludwika Popławskiego. W Galicji była to
twarz chłopa, działacza ludowego, którego sojusznikiem był co najwyżej
dekadencki artysta – genialny inteligent Stanisław Wyspiański,
ale obaj oni spotykali się z konserwatywną reakcją, którą reprezentować może,
krakowski stańczyk, hrabia Stanisław Tarnowski. W zaborze pruskim z kolei w
warunkach wielkiego nacisku żywiołu niemieckiego, wspartego sprawną machiną
państwa, wytworzył się szczególny typ inteligenta, będący właściwie zaprzeczeniem
antykapitalistycznego stereotypu – poznański społecznik, człowiek bardziej
czynu, niż pióra; realizujący się nie w salonowej pogawędce, a międzyklasowej
komunikacji (jego protoplastami byli Karol Marcinkowski i Hipolit Cegielski).
Najwybitniejszy pisarz-inteligent z tego zaboru – Jan Kasprowicz – był z
pochodzenia chłopem, a inteligentem, profesorem Uniwersytetu Lwowskiego
uczyniło go Humboldtiańskie klasycystyczne gimnazjum. Z kolei na Kresach, w
głębi Rosji, na wyspach polskości pośród morza kultury rusińsiej trwała
właściwie w nieco zmodyfikowanej formie przednowoczesna kultura dworu
szlacheckiego, uzupełniana edukacją na uniwersytetach zachodnich (np. Jerzy
Stempowski) czy wschodnich (np. Jarosław Iwaszkiewicz).
Po tej krótkiej typologii widać wyraźnie jak wielki wpływ
na „nowoczesne kompetencje” inteligencji miało zaawansowanie procesów
modernizacyjnych w poszczególnych państwach zaborczych. Na tym tle najlepiej
wypada oczywiście zabór pruski, a najgorzej paradoksalnie najbardziej
samorządna Galicja, gdzie dominowała konserwatywna arystokracja, a sprawa
chłopska miała się zdecydowanie najgorzej. Tam
gdzie inteligencja nie realizowała swojej społecznej misji okazywało się, że
klasy niższe, gdy tylko otrzymują taką szansę same zaczynają dobrze dbać o swój
interes. Nie bez przypadku do tej jeszcze pory ruch ludowy najsilniejsze
korzenie ma w Małopolsce i na Podkarpaciu. Dodajmy tu jeszcze jeden cytat z
Chałasińskiego: "Inteligencja traktowała siebie jako konieczny element
społeczeństwa, mający prawo do ekonomicznego utrzymania przez państwo – nie
poczuwając się do odpowiedzialności za gospodarcze życie kraju i do żadnej
solidarności społecznej z produkcyjnymi klasami społeczeństwa – chłopami i
robotnikami. Z tego stanowiska kraj, państwo [...] to była
<>."
W jednej i to być może najważniejszej sprawie inteligencja
z pewnością nie potrafiła sprostać Heglowskiemu przykazaniu zerwania z
przeszłością i odnalezienia źródła normatywności z samej siebie. Tą sferą był
duch narodowy. Przyczyną oczywiście był brak nowoczesnego państwa, które w
Heglowskiej wizji jest nieodłącznym elementem dialektycznego tworzenia się
społeczeństwa obywatelskiego i nowoczesnego narodu. Państwo i jego biurokrację
zastępowała w Polsce sama inteligencja. To inteligencja była przetrwalnikiem
świadomości narodowej i choćby z racji swojej szlacheckiego pochodzenia nie
mogła ona powtórzyć nowoczesnej ścieżki francuskiej nacjonalizmu. Mimo
jakobińskich fascynacji, przede wszystkim ze względu na republikańskie
dziedzictwo Konstytucji 3go maja, droga nowoczesnego nacjonalizmu Francuskiego
była w Polsce nie do powtórzenia. Wszak jednym z dwóch największych bohaterów
narodowych XIX wieku był Tadeusz Kościuszko, republikański wódz w sukmanie.
Postać drugiego bohatera polskiej wyobraźni narodowej – księcia Józefa
Poniatowskiego – tym bardziej mało nadawała się do legitymizowania silnie
egalitarystycznej wizji narodu.
Inne, być może dużo bardziej atrakcyjne modele nowoczesności, czy to polityczny
amerykański, czy angielski – oparty na pojęciu cnoty, były w Polsce raczej nie
do zrealizowania – w
pierwszym przypadku z powodu swojej społecznego i politycznego radykalizmu,
w drugim z powodu bardzo słabych kontaktów kulturowych.
Zamiast nowoczesnej strategii zapominania i wynajdywania
siebie na nowo wpływowy odłam polskiej inteligencji, nazwany przez
Brzozowskiego "milusińskimi", uczynił z pewnego znakomitego pisarza
historycznego niemal wieszcza narodowego i sprawił, że jego mało krytyczna
wizja I RP stała się obowiązującym kanonem historycznym, a także dominującym
modelem sentymentalnej polskości. Mam tu na myśli osobę i twórczość Henryka
Sienkiewicza. Ten, pierwszorzędny pisarz drugorzędny - jak trafnie określił go
Witold Gombrowicz, jego wielki rywal do panowania nad zbiorową wyobraźnia
inteligencji – stworzył piękną i wzniosłą arystokratyczną wizję życia. Była to
"wizja piękna, uświęcająca poczucie wielkości szlachty-inteligencji,
dająca odprężenie inteligenckiemu sumieniu nagabywanemu przez natrętne hasła
pracy organicznej i pracy z ludem. Przyszła wizja wielkości, pocieszająca
inteligenckie getto w jego poczuciu degradacji i nie wymagająca żadnych
poświęceń i ofiary z historycznych praw wielkości na rzecz przyszłości
kraju."
Paradoksalnie ta konserwatywna wizja szlacheckiej polskości w republikańskim
przebraniu, utrwalająca jednak nowoczesny (choć nie koniecznie już sarmacki)
model Polaka-katolika bardzo oddziaływała na podnoszące się mroków
analfabetyzmu masy chłopskie, walnie przyczyniając się do uformowania się ich
świadomości narodowej. Stąd dziś Sienkiewicz jest najczęściej przywoływany w
kontekście katolicko-ludowej katechezy patriotycznej.
To co stanowi o wielkości kultury inteligenckiej to jej
dokonania w okresie 20-lecia międzywojennego, a następnie wspaniała tradycja
wolnościowego myślenia moralnego na emigracji i w PRL. Dziełem inteligencji były
podwaliny nowoczesnego polskiego uniwersytetu. Polska szkoła socjologiczna,
matematyczna, filozoficzno-logiczna, prawnicza, sowietologiczna, wspaniała
polonistyka były i są niezaprzeczalnymi osiągnięciami i stanowiły – co
niezmiernie rzadkie w Polsce - autentyczny wkład w światową naukę. Niestety
jednak dotyka ich sformułowany już wyżej zarzut Chałasińskiego – były one w
przeważającej większości dziełem pojedynczych ludzi: Znanieckich, Banachów i
Steinhausów, Twardowskich i Ajdukiewiczów, Petrażyckich i Jaworskich,
Kucharzewskich, czy Pigoniów i Krzyżanowskich.
Z pewnością na nasz olbrzymi szacunek zasługuje
dziedzictwo przedwojennego gimnazjum, które stworzyło wielkie pokolenie
polskich inteligentów, dzięki którym przetrwała kultura elitarna w PRL, a jeden
z jego członków został głową Kościoła Katolickiego. Jednak te same ideały
inteligenckie odpowiadają za śmierć olbrzymiej liczby tych młodych Polaków
urodzonych w wolnej Polsce w beznadziejnej bitwie o Warszawę 1944 r. Również
olbrzymia część dorobku tych dwóch pokoleń inteligencji – założycieli i dzieci
II RP - wciąż jest nam w Polsce nieznana, ponieważ powstała na emigracji, a
dzisiejsi postsocjalistyczni inteligenci polscy nie wydają się tego dorobku
wystarczająco cenić (być może z powodu jego nieznajomości). Wystarczy wszak
wspomnieć elementarne problemy ekonomiczne z jakimi borykali się jeszcze
niedawno kustosze dziedzictwa Jerzego Giedroycia.
CZYM BYŁA/JEST INTELIGENCJA?
Chałasiński
pisze, że „wyodrębnienie się inteligencji w osobną warstwę społeczną nie
tłumaczy się ani przez jednorodność funkcji zawodowych inteligencji w systemie
ekonomicznym, ani przez jednorodność sytuacji ekonomiczno-społecznej i
stosunków prawno-społecznych, ani przez wspólność interesów ekonomicznych.
Przeciwnie, z punktu widzenia wymienionych kryteriów inteligencja jest
wewnętrznie bardzo zróżnicowana.” Rozziew dochodów między takimi inteligenckimi
profesjami jak nauczyciele i działacze oświatowi, uczeni i profesorowie,
sędziowie i adwokaci, lekarze czy inżynierowie był i jest również i dziś
ogromny. Stąd konkluzja Chałasińskiego: „Wyodrębnienie się inteligencji w
osobną warstwę społeczną, opartą na inteligenckim getcie, nie wynika koniecznie
z ekonomicznej struktury nowoczesnego społeczeństwa. Przeciwnie, nosi ono
charakter zjawiska przeżytkowego i przejściowego. Jest ono wynikiem
przeżytkowych stanowo-arystokratycznych tradycji rozdziału myśli od pracy,
teorii od praktyki, uroków życia od jego obowiązków i ciężarów, amatorstwa od
zawodu, honoru od przymusu pracy produkcyjnej, <> od
<>.”
W
czasie kiedy te słowa były pisane autor nie mógł jeszcze wiedzieć, w jakim
stopniu te tradycje zaciążą nad polityką społeczną okresu PRL. A jednak kazało
się, że te rzekomo inteligenckie lub „burżuazyjne” opozycje stały u podstaw
myślenia o rolach społecznych i klasach społeczeństwa realnego socjalizmu.
Rozdział myśli od pracy decydował wszak o różnicy zaszeregowania płacowego w
socjalistycznym przedsiębiorstwie. Ale przecież różnice wobec stanu
przedwojennego były ogromne. Nowa inteligencja ludowa, powiększona o tysiące
ludzi z awansu społecznego, miała stać się najwyższą warstwą klasy pracującej,
bez aspiracji i możliwości przewodzenia w życiu polityczno-kulturalnym, nie
mówiąc już o „rządzie dusz” który sprawowała przedwojenna elita. Nowa elita
była, jak to ujmował Chałasiński, społecznie i kulturowo bezkształtna. Nie
reprezentowała już szlacheckiego stylu kultury, ale nie posiadała żadnego
własnego. Kiedyś marksizm, a dziś liberalizm były tylko doraźnymi
"wypełniaczami głów", pozostającymi w gruncie rzeczy w raczej luźnym
związku z egzystencjalną i społeczną sytuacją nowego inteligenta, a dającymi
poczucie przynależności do postępowej części ludzkości.
Być może dlatego socjalistyczna inteligencja nabyła pewną
cechę wspólną ze swoją „prawdziwą” poprzedniczką. Mimo swego
robotniczo-chłopskiego pochodzenia „nie wykazywała silnej duchowej łączności z
macierzystymi środowiskami ludowymi.” Masowa
ucieczka ze wsi oraz rozrost zajęć administracyjnych w nowym ustroju tylko
częściowo tłumaczyć mogą tę tendencję. Nie bez znaczenia był wszak również
fakt, że wszystko wówczas (a właściwie także i dziś), co najlepsze w polskiej
kulturze wytworzone zostało przez umysły inteligenckie. Co ciekawe to zerwanie
z chłopsko-proletariackimi korzeniami dokonało się mimo tego, że przecież
bardzo poważna część najważniejszych powieści i rozpraw społecznych XIX i XX w.
miała charakter niesłychanie lewicowy.
W
tym miejscu istotny jest fakt, że inteligencja, która jako osobna klasa
wyłoniła się w Polsce w wyniku ekonomicznej degradacji szlachty w 2giej połowie
XIX w., jako uboczny produkt rewolucji kapitalistycznej i której Chałasiński
przypisywał w 1945 r. charakter przeżytkowy, została przez realny socjalizm
niejako zakonserwowana i jakakolwiek zmiana mogła dokonać się dopiero po
rozpadzie socjalistycznej struktury społecznej. Być może to ponowne
uruchomienie procesu przemijania, czy rozpadu inteligencji jako klasy po 1989
r. stoi za zastanawiającą mnogością, maniakalnie niemal powracających pytań o
inteligencję dzisiaj.
Moim zdaniem to, czy inteligencja istnieje nadal jeszcze
jako osobna klasa społeczna nie jest nadzwyczaj istotne. Jest/była ona wszak
swoistą międzyklasą (w analogii do pojęcia underclass), klasą
przejściową, a za jej długie trwanie obwinić wypada chyba w największym stopniu
tak nieszczęśliwą historię Polski w ostatnich 200 latach.
DZIEDZICTWO
INTELIGENCKIE. BŁOGOSŁAWIEŃSTWO CZY PRZEKLEŃSTWO?
Dużo bardziej istotne wydaje mi się pytanie o to, czym
była dla polskiego narodu i kultury inteligencja i co po niej dziś pozostaje. A
pytanie to obejmuje zarówno to, co inteligencji zawdzięczamy dobrego, ale
również to, co z powodu jej dominacji rozwinąć się nie mogło lub nie może.
Trudno
rozwodzić się długo nad niezaprzeczalnym faktem, że to, czym w sensie narodowej
tożsamości i dorobku intelektualnego jesteśmy i dysponujemy, zawdzięczamy pracy
pokoleń inteligentów. Moglibyśmy nawet dokonując pewnego nadużycia powiedzieć,
że już od czasów Hugona Kołłątaja, Juliana Ursyna Niemcewicza, czy Stanisława
Staszica polska inteligencja budowała polską świadomość historyczną i
polityczną. Ale byłoby bez wątpienia nadużycie.
Każda bowiem klasa świadoma historycznie tworzy swoją
genealogię trochę na wyrost i im ona jest dawniejsza, tym większą nadaję jej
powagę. Inteligencja, tak jak ją rozumiemy tutaj, nie może wcielić w swoje
szeregi polskich intelektualistów oświeceniowych, czy romantycznych wieszczów
narodowych, ponieważ pochodzili oni z zupełnie innego świata, często już po
kilkudziesięciu latach niezrozumiałego dla ich dziedziców i czytelników.
Wystarczy spojrzeć, co o dziedzictwie I RP pisali stańczycy, czy nawet tak
zasłużeni historycy jak Konopczyński. W okolicach lat 60. XIX w. znajduje się
niewidzialna granica, oddzielająca obracającą się jeszcze w kosmosie sarmackich
symboli wielką polską kulturę romantyczną, tworzącą wspaniałą europejską
sztukę, od inspirowanej filozoficznie już zachodnimi prądami intelektualnymi,
takimi jak darwinizm, marksizm, spenseryzm (znanymi nierzadko tylko z omówień)
inteligenckiej kultury pozytywistycznej, która była często tylko cieniem swojej
poprzedniczki.
Dlatego uznając, że wystarczająco wiele powiedziano o
pozytywnej stronie dziedzictwa inteligencji, skupię się na tym, co uważam za
jego przekleństwo.
I
tak, po pierwsze, jeśli spojrzymy na polityczny dorobek XIX wieku to jest on
żałosny – od tragifarsy powstania listopadowego, przez groteskowe masońskie
ruchów rewolucyjne, po patetyczne powstanie styczniowe trudno doszukać się w
tym choćby odrobiny politycznej mądrości. (Postacie takie jak Ludwik
Mieroszewski powinny być jak najszybciej zapomniane jako uosobienie politycznej
bezmyślności.) I wydaje mi się, że ta nieumiejętność politykowania - z
niewielkimi wyjątkami, takimi jak Dmowski, Piłsudski czy Giedroyć - którą
inteligencją odziedziczyła po swoich ojcach stała się jej trwałą cechą – jej
dziejowym przekleństwem. To co nazwałem polityką inteligencką, a przez co
rozumiem pewien dominujący wśród elit dyskurs polityczny musi odejść do lamusa
historii, jeżeli mamy uzyskać możliwość formułowania kwestii kluczowych dla
interesu narodowego i publicznego.
Dyskurs ten obejmuje następujące cechy: (1) dychotomię światło-ciemność, (2)
przesycenie moralistyką i estetyzacją, (3) paradoksalną antydemokratyczność
(wykluczenie ciemniaków), (4) posługuje się narzędziami interpretacyjnymi
zaczerpniętymi z literatury i historii, (6) naznaczony jest karygodnym
zapóźnieniem intelektualnym wobec aktualnego poziomu światowego, (7) przenika
go wszechogarniająca mikromania – głęboki kulturowy kompleks niższości.
Po drugie, musimy sobie także uświadomić, że tradycyjny
ekskluzywizm inteligencki trwa – niezłamany przez socjalistyczną kooptację – do
dzisiaj. Nie obejmuje on już co prawda zaborczego dbania o swojego rodzaju
"czystość" pochodzenia elity intelektualnej w Polsce, przez co w
ciągu dziesiątek lat zmarnowane zostały niewyobrażalne potencjały intelektualne
tkwiące w innych, dużo przecież liczniejszych klasach społeczeństwa polskiego,
a czekające na wydobycie i oszlifowanie. Tym razem dotyczy on swoistej
korporacyjności różnych środowisk tradycyjnie inteligenckich, a przez socjalizm
zepsutych – chodzi tu o prawników, lekarzy, czy profesorów. Ale także o inteligenckich
polityków – wystarczy spojrzeć na dopływ świeżej krwi do polskiej polityki, by
zauważyć jak mocno utrwalone są, wyzute już z dawnych treści, formy
inteligenckiego życia zbiorowego. W innej formie ekskluzywizm ten oznacza
pogardę dla tego, co prowincjonalne i małomiasteczkowe, czego ilustracją
niech będzie sytuacja, w której w sposób całkowicie dla mnie niezrozumiały
powszechny śmiech na sali wykładowej wielkiego polskiego uniwersytetu budzi
słowo "rolnik".
Odpryskiem tego ekskluzywizmu jest także tradycyjne
przekonanie, że inteligencja jest tym jedynym depozytariuszem europejskości w
Polsce. Polski inteligent przez lata, niczym pan Podfilipski z powieści
Weisenhoffa, był Polakiem w Paryżu, a Europejczykiem w Grójcu. Dziś po latach
odcięcia od kultury Zachodu i likwidacji klasycystycznego gimnazjum okazuje
się, że nie posiada on już ani bezpośredniego dostępu do głębokich zasobów
kultury europejskiej – nie zna wszak łaciny, ni greki, ale co gorsza nie znając
często języków nowożytnych nie posiada dostępu do imponującego dorobku
współczesnych nauk o społeczeństwie, gospodarce i polityce. Widać to
szczególnie dobrze z pozycji młodego pokolenia.
Po trzecie, inteligencja jako depozytariusz polskiej
narodowości w czasach jej zagrożenia nie umie jej oddać tym, których niegdyś
(lepiej lub gorzej) brała w opiekę, a którzy dziś na pewno tej opieki nie
potrzebują. Idzie mi tutaj o wzmiankowany już na początku rozziew między polską
narodowością a polską państwowością. Inteligencki monopol na "operacje narodowotwórcze"
oznacza dzisiaj najczęściej papugowanie post-marksistowskiej lewicowej mantry o
niebezpieczeństwie nacjonalizmu i o budowie liberalnego społeczeństwa
narcystycznych jednostek.
To przez lewicową inteligencję (dominującą, co zrozumiałe,
po komunizmie) nie można w Polsce można w Polsce używać słowa naród, mówić
językiem narodowych wyzwań, projektów, przedsięwzięć. Pozytywna polityka historyczna
jest niebezpieczna ponieważ może obudzić demona nacjonalizmu, ale alternatywna
anty-polityka historyczna jest dobra, ponieważ wyzwala nas z jarzma
stereotypów. A kiedy już nic nie zostaje, pozostaje nam mikromania. Nie można
też uprawiać realistycznej polityki zagranicznej, opartej na jasnym interesie
narodowym, ponieważ nam wypada uprawiać multilateralistyczną politykę opartą na
wartościach, która wszak w wypadku mocnych jest zazwyczaj maską polityki
interesów. "Przegrana wielka stawka polityczna napełniła dusze niewiarą w
swoją wartość, w siłę i zdolność do czynu i wytworzyła ten gatunek ludzi,
którzy wobec <> mieli uniżoną pokorę, bali się
skompromitować i nie śmieli przeciwstawiać jej objawów życia swego
społeczeństwa. Była to jakby zaraza zwątpienia i niewiary w siebie, która
wytworzyła szczególne doktryny i wprowadziła do historiozofii negatywną krytykę
przeszłości."
Zagadka: kto to powiedział? Otóż był to... Stanisław Witkiewicz (senior).
Ten pochodzący bodajże jeszcze z XIX w. cytat jest
ilustracją dla czwartej i ostatniej rzeczy, o której chcę tu powiedzieć.
Pokazuje jak głęboko zakorzeniony jest polski kompleks niższości i że
paradoksalnie najbardziej być może naznaczoną nim grupą jest elita naszego
narodu. Jest to problem, bardzo złożony i nie na pewno nie miejsce i czas
analizować go w tym miejscu. Trzeba wszelako powiedzieć, że ponieważ stanowi on
swoistą ramę myślenia realizuje się on na niemal wszystkich polach – od
stosunków damsko-męskich, i decyzje o emigracji, po interpretację historii,
znajomość i dumę z własnego dziedzictwa, czy politykę zagraniczną. Polska
potrzebuje elity społecznej, która zmobilizuje Polaków do wielkiego zbiorowego
przedsięwzięcia, jakim jest budowa ponowoczesnego narodu i państwa, które
będzie narzędziem realizacji interesów zbiorowych i w którym ten naród będzie
się czuł wygodnie. Nadszedł chyba czas by naród bronić przed inteligencją i jej
lękami.
Autor jest doktorantem w
Instytucie Filozofii UJ i redaktorem Arcanów
Tekst pochodzi z 77 numeru Arcanów