Jan Filip Staniłko - Niepokorni milusińscy. O wielkości i nędzy inteligencji polskiej


Aby dobrze poznać naturę ludu, trzeba być księciem, zaś aby dobrze poznać naturę książąt trzeba być częścią ludu.

Nicolo Machiavelli

Inteligencja stanowi o wielkości i nędzy polskiej kultury nowoczesnej. Odwiecznie powracające pytanie o jej rolę, obowiązki, zasługi i przyszłość świadczy o tym, że wciąż musimy się przekonywać o jej wartości. Bo wcale nie jest ona oczywista. Czym właściwie historycznie była inteligencja? Czy jej rola w polskiej historii to rola bohatera narodowego? A może rola odwiecznego nieudacznika? Czy była to siła sprawcza postępu i pochodnia oświecenia, czy też siła reakcyjna i „gapie życia polskiego”?

Pytanie o inteligencję to pytanie o polską nowoczesność. W czasach, kiedy projekt nowoczesności jest tak problematyczny łatwo jest popłynąć z prądem dyskursu postmodernistycznego lub konserwatywnego i uniknąć spotkania twarzą w twarz z problemem. A jednak trzeba się z nim zmierzyć. Bo być może okaże się, że mimo geograficznej bliskości Niemiec, Francji, Anglii, bliżej jest nam raczej do Indii, Korei lub Brazylii. A to mogłoby nas zaboleć. Nie jesteśmy wszak raczej gotowi na uznanie, że kraj, który wydał Kopernika, Chopina, Marię Skłodowską-Curie czy Bronisław Malinowskiego mógłby znaleźć się w jednej lidze z krajami tak egzotycznymi, które... no właśnie, są tak bardzo obce naszej wyobraźni. I być może ostatecznie głównym bohaterem tego eseju nie jest wcale inteligencja, ale nasza zbiorowa wyobraźnia, przez nią ukształtowana.

Nie chodzi tu jednak o masochistyczne smaganie naszego narodowego ciała, które w ostatnich wiekach dość już było bite, kłute, cięte, wieszane i o mały włos nie zostało sparaliżowane po podwójnej próbie łamania kręgosłupa. Chodzi raczej o to, że ciało to jakiś czas temu odzyskało przytomność i pora już najwyższa przestać wierzyć w piękne historie, które niegdyś pozwalały żyć a dziś narodowe życie krępują. Historia bowiem nie zawsze jest zdrowa dla życia, a życie historią w czasach nowoczesnych stanowić może co najwyżej objaw dekadenckiej melancholii lub sentymentalnego konserwatyzmu.[1]

Inteligencja była przez dwa wieku wzrokiem, słuchem i ustami polskiego narodu. Oznacza to, że obok jej tryumfów, wszelkie pomyłki i mistyfikacje – również auto-pomyłki i auto-mistyfikacje - jakie dokonały się w tym czasie okażą się dla nas niedostrzegalne, jeśli nadal będziemy trzymać się utartych inteligenckich perspektyw. Aby uniknąć tego niebezpieczeństwa trzeba spróbować spojrzeć na siebie tak obiektywizująco, jak to tylko możliwe – a to oznacza, że nie tracąc z oczu perspektywy naszego życia takim, jakim jest, musimy pomyśleć o nim w innych kategoriach, niż te w jakich dotąd wszyscy na nie patrzyliśmy. Takiej właśnie operacji na naiwnej humanistycznej polityce florenckiej dokonał Nicolo Machiavelli i taki właśnie jest sens motta niniejszego tekstu.[2] Ja zaś idąc śladami florenckiego myśliciela chciałbym wbić nóż w plecy naszej miluśińskiej polityce inteligenckiej.[3]

PERYFERIA NOWOCZESNOŚCI

Odwoływanie się dziś do Maxa Webera może nieco zakrawać na antykwaryzm, ale w pełni świadomy tego niebezpieczeństwa postawię tu na początku pytanie o to, czy Polska stała się nowoczesnym społeczeństwem, jakie Weber opisał w „Gospodarce i społeczeństwie”? Czy polskie społeczeństwo zorganizowane jest wokół dwóch zazębionych funkcjonalnie systemów – przedsiębiorstwa kapitalistycznego i biurokratycznego aparatu państwowego? Czy w Polsce zinstytucjonalizowało się celoworacjonalne działanie gospodarcze i administracyjne? I odpowiem: to zależy, ale chyba jeszcze nie. A jednak jeśli spojrzymy na podstawowe wyróżniki Weberowskiej nowoczesności: powstanie kapitału, gromadzenie zasobów, rozwój sił wytwórczych, wzrost wydajności pracy, centralizacja władzy i kształtowanie się narodowej tożsamości, to (może poza kapitałem) Polska wydaje się spełniać te kryteria. Zatem gdzie leży problem?

Problem leży w nieobecności utrwalonej kultury przemysłowej i kultury państwowej. Socjolog Janusz T. Hryniewicz opublikował niedawno pracę „Stosunki pracy w polskich organizacjach”, w której ilustruje, postawioną we wcześniejszych publikacjach, tezę, że polski model społecznej produkcji wciąż wyraźnie oparty jest o kulturę organizacyjną folwarku. Sytuacji nie zmieniła tu socjalistyczna industrializacja, ponieważ "socjalistyczne zakłady pracy były bardziej podobne do folwarków, niż do typowych przedsiębiorstw kapitalistycznych"[4]. W tej perspektywie należy postawić pytanie o rolę, jaką pełni(ła) inteligencja w ekonomicznej strukturze społecznej.

Jeśli jednak dość bezpiecznie można założyć, że w ciągu jednego pokolenia ten archaiczny kod zaniknie – wymusi to po prostu globalizacja gospodarcza (mechanizm globalnej konkurencji), to już z dużo mniejszą pewnością można liczyć na załagodzenie drugiego braku – braku utrwalonej kultury państwa. Państwo bowiem jest strukturą nieporównywalnie bardziej skomplikowaną, niż największe nawet przedsiębiorstwo. Jest ono dla nowoczesnego społeczeństwa niezbędnym elementem manipulowania sobą, nawet jeśli polityka nie stanowi już dziś nadrzędnego systemu społecznego.[5] Podstawowym zaś problemem, jaki w tej dziedzinie widać jest rozziew między tym co narodowe, a tym, co państwowe. Nowoczesna narodowość polska rodziła się w sytuacji braku nowoczesnego państwa.[6] Jeśli zaś za twórców nowoczesnej polskiej świadomości narodowej uznać inteligencję, to problem przybiera postać relacji państwa do narodowych elit.[7]

Warto może w tym miejscu cofnąć się o wiek wcześniej wobec momentu dziejowego, z którego patrzył na modernizację Max Weber i zapytać się, co o nowoczesności mówił jej filozoficzny prorok - Wilhelm Hegel. Mówił on, że świat nowoczesny różni się od dawnego tym, że otwiera się ku przyszłości. Epokowy nowy początek następuje i powtarza się z każdym momentem teraźniejszości, która wyłania z siebie Nowe. Teraźniejszość musi odtwarzać akt zerwania oddzielający nowe czasy od przeszłości jako ciągłą odnowę. Innymi słowy, nowoczesność musi czerpać normy z samej siebie, a nie zapożyczać wzorce z innej epoki. Gdy nowoczesność – refleksyjna teraźniejszość - budzi się do samowiedzy, musi znaleźć oparcie w samej sobie.[8] Należy zatem zadać kolejne pytanie: czy polska nowoczesność znalazła oparcie w samej sobie? I odpowiadam: nie i dlatego potrzebowała inteligencji.

Oczywiście dziś wiemy, że samowiedza nowoczesności nie jest zdolna do krytyki nowoczesności, że nie sposób całkowicie odnawiać siebie i całkowicie zerwać z normatywną władzą przeszłości, że gwałtowne budowanie nowoczesnych narodów ma swoje pułapki i że świata nie da się całkowicie celowouracjonalnić. Ale jednak jeśli chcemy lub musimy zapożyczać wzorce z innej epoki, to ten akt nie będzie dziś możliwy bez jego racjonalnego uzasadnienia i nasza tożsamościowa samowiedza ostatecznie musi okazać się refleksyjna. Ostatecznie, rozumiejąc zasadę dziejów efektywnych – refleksyjnej interpretacji tradycji - musimy wciąż na nowo wybierać swoje dziedzictwo, stanowiące o naszej tożsamości.[9] Zatem pytanie o polską (po)nowoczesność jest także pytaniem o polską inteligencję - jej przyszła racja bytu musi zakładać świadomy i krytyczny wybór tradycji inteligenckiej jako źródła wartości (po)nowoczesnego narodu i społeczeństwa polskiego. Taki wybór wcale nie jest dziś oczywisty.

Problem inteligencji polskiej zarysuje się nam zatem w odpowiednim kontekście dopiero wtedy, kiedy spojrzymy na niego z perspektywy pytania o nowoczesność. Po pierwsze spytać się trzeba o wyłanianie się europejskiego i polskiego społeczeństwa kapitalistycznego i osłaniającego go państwa. Po drugie zaś, o dziejowe samorozumienie aktorów tego procesu – nowoczesnych narodów i jego klas.

NĘDZA GETTA INTELIGENCKIEGO

Odpowiadając na pytanie pierwsze należy chyba zauważyć, że polskie społeczeństwo do tej pory nie jest w ścisłym sensie nowoczesne. Nigdy być może nawet nie będzie. Bowiem pewien typ społeczeństwa opisywany przez klasyków socjologii zdążył się na Zachodzie rozpaść, zanim w Polsce powstał. Polska w tym czasie przez 50 lat była na alternatywnej ścieżce modernizacyjnej – budowania społeczeństwa industrialnego bez własności prywatnej - która okazała się ślepą uliczką. Dziś kiedy wróciliśmy na poprzednie koleiny, przerabiać musimy podstawy społeczeństwa już postindustrialnego.[10] Jednak problem stanie się dużo poważniejszy jeśli uświadomimy sobie, że w Polsce nigdy nie ukształtował się właściwie nowoczesny (tj. postfeudalny) model struktury społecznej. I sytuacja w której się dziś znajdujemy przypomina próbę przeskoczenia całego etapu rozwoju społecznego – ominięcia budowy społeczeństwa burżuazyjnego, tego dziejowego wehikułu nowoczesności.

Kiedy bowiem spytamy, jakie klasy tworzyły polskie społeczeństwo 200, 100 i 50 lat temu, a jakie tworzą dziś, zobaczymy, że ewolucja jaką przeszliśmy jest specyficzna. Zniknęła klasa, która zniknąć miała – arystokracja. Ale całkiem łatwo dostrzeżemy, że klasa chłopska wciąż jeszcze jest bardzo silna, skoro utrzymuje się do tej pory jej polityczna reprezentacja (PSL). Owo mieszkające na wsi 30 procent społeczeństwa, nawet jeśli nie zajmuje się w całości pracą na roli, do miast nie koniecznie musi się w przyszłości przeprowadzić, a nawet 10-15-proc. klasa ludzi żyjących z rolnictwa niełatwo daje się wpisać w klasyczne wyobrażenia o nowoczesności.

Jednak najciekawsza rzecz ukaże nam się pomiędzy arystokracją a chłopstwem – tutaj od 200 lat nie może wyłonić się nic wyraźnego. Nigdy bowiem nie było w Polsce silnej klasy społecznej, która w krajach zachodnich stała się dziejowym motorem nowoczesności – burżuazji. Istniało owszem polskie drobnomieszczaństwo, ale kapitalistyczna burżuazja była albo pochodzenia niemieckiego, albo żydowskiego, a jej skuteczną asymilację narodową przerwały dziejowe tąpnięcia. Z kolei proletariat, który dzięki przyspieszającej industrializacji zaczął się pod koniec XIX w. tworzyć w sposób naturalny (tzn. jako tzw. klasa w sobie i dla siebie), od momentu industrializacji komunistycznej tworzony był już w sposób planowy (tzn. jako klasa dla siebie, ale nie koniecznie w sobie), a wraz z upadkiem realnego socjalizmu, został przez liberalnych reformatorów radykalnie zdesubstancjalizowany.[11] Kluczowy dla naszego tematu okaże się zatem fakt istnienia w Polsce całej klasy ludzi, którzy odcinając się radykalnie od chłopstwa i mieszczaństwa, afirmując wartości arystokratyczne, a niekiedy proletariackie, nie byli już posiadaczami ziemskimi. W Polsce istniała/istnieje odrębna klasa inteligencji i fakt ten interpretować należy jako świadectwo nowoczesnej peryferyjności.

Klasycznym studium tak rozumianej inteligenckości jest znakomita praca Józefa Chałasińskiego „Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej”.[12] Znamiennym jest fakt, że została ona oparta o wykład inauguracyjny, który Chałasiński wygłosił w 1945 r. na rozpoczęciu pierwszego roku akademickiego Uniwersytetu Łódzkiego – pierwszej uczelni wyższej w gigantycznej osadzie fabrycznej, która do 1916 r. nie miała nawet publicznej biblioteki![13] Dla czytelnika dzisiejszego lektura tej pracy może być momentami wstrząsająca, ponieważ obserwacje i konkluzje, dotyczące życia i natury klasycznej inteligencji XIX i XX wieku, oraz inteligencji ludowej wczesnego PRL, po niewielkich modyfikacjach, wciąż utrzymują swoją aktualność![14]

Chałasiński posługując się tzw. metodą historyczno-socjologiczną stara się pokazać najpierw (A.) jak wielka ilość cech i zachowań współczesnej mu polskiej elity intelektualnej wynika z natury warunków jej kształtowania się i procesu jej ewolucji, a następnie (B.) jak bardzo mylne może być powierzchowne porównywanie świadomości elit intelektualnych w oderwaniu od ich położenia w strukturze społecznej. Chciałbym tu możliwie zwięźle przywołać jego tezy ponieważ ich zbieżność z tym, co można zaobserwować dziś pokaże być może, że problemy, które powyżej zarysowałem w formie abstrakcyjnej maja swój bardzo konkretny kształt i rodzą poważne dylematy praktyczne.

Dla Chałasińskiego inteligencja jest ubocznym produktem kształtowania się kapitalizmu. Będąc spadkobierczynią szlacheckiej idei państwowej, nie posiadała już polityczno-ekonomicznej pozycji szlachty. Pozbawiona ekonomicznej podstawy egzystencji, inteligencja stała się „rezydentem obcego kapitalizmu w Polsce”[15]. Kto inny bowiem pracował i myślał utylitarnie, podczas gdy inteligencja czuła się powołana do aktywności duchowej. Ta abstynencja od życia gospodarczego sprawiła, że czołową rolę społeczną w społeczeństwie polskim 2 poł. XIX. w stanowił obok księdza i c(es)arskiego policjanta – powieściopisarz-literat, nie zaś inżynier-przedsiębiorca. Jedyną klasą społeczną wobec, której inteligenci na pewno nie czuli solidarności było mieszczaństwo. Inteligencja w przeciwieństwie do zachodnioeuropejskich klerków (w sensie angielskiego clerisy) i intelektualistów, nie stanowiła intelektualnej elity burżuazji, ale odrębną i konkurencyjną klasę społeczną. ”Jak widzimy, antymieszczańskość jako zasadniczy rys inteligencji polskiej znajdowała wyraz w dwóch sprzecznych ze sobą tendencjach, cechujących historyczny proces kształtowania się inteligencji polskiej. Tendencje te to społeczno-towarzyskie ciążenie ku ziemiaństwu, a ekonomiczne ciążenie ku proletariatowi robotniczemu. Oczywiście, występowanie tych tendencji nie było jednakowe we wszystkich okresach [...]”[16] Wypada zauważyć, że pierwszym i jak dotąd chyba jedynym inteligentem, który na mieszczaństwo w Polsce postawił był nie kto inny, jak Roman Dmowski. (Nie powinien być może w związku z tym dziwić fakt, że przywódca ND-ecji – mimo jasnych dowodów inteligenckości przedstawianych przez Bohdana Cywińskiego[17] – w oczach tych, którzy w dzisiejszej Polsce za inteligentów uchodzą mianem inteligenta cieszyć się raczej nie może.)

Ta nieobecność czy marginalizacja grupy społecznej kluczowej dla wyłaniania się społeczeństwa burżuazyjnego oznaczała także, że w Polsce nie istniała podstawa dla podstawowej ideologii nowoczesności, jaką był liberalizm. „[...] wszystkie prądy umysłowe i społeczne, które potężnym nurtem masowych ruchów przeorywały nowoczesną Europę, u nas wiodły suchotniczy żywot kameralnych zagadnień inteligencji. [...] Polski liberalizm, nie mając oparcia w gospodarczej zasobności mieszczaństwa i w jego społecznych aspiracjach, był zawsze w mniejszym lub większym stopniu tym, czym jest dzisiaj – tematem inteligenckiej dyskusji, przedmiotem intelektualnej zabawy przy herbatce.”[18] Słowo „dzisiaj” odnosi się oczywiście do momentu jego wypowiedzenia, czyli połowy lat 40. XX w., ale trudno oprzeć się wrażeniu, że ta obserwacja zachowała swoją aktualność do początku wieku XXI. Słynna dyskusja w salonie przemysłowca w „Ludziach bezdomnych” Żeromskiego – najważniejszego chyba polskiego pisarza inteligenckiego – pokazuje też, że liberalizm nie cieszył się dobrą opinią bardzo dużej części polskich elit. Dopiero rozpad ideologii marksistowskiej interpretowanej ekonomicznie od lat 70. XX w. sprawił, że polska inteligencja na liberalizm spojrzała bardziej przychylnie, jednak był to już zupełnie inny liberalizm i zupełnie inna inteligencja.

Według Chałasińskiego w skali społecznej główną motywacją psychologiczną był dla inteligencji polskiej lęk przed schłopieniem. „Kultura polska ostatniego [tj. XIX w.] rozwijała się w procesie rywalizacji inteligencji i arystokracji rodowo-majątkowej, nie zaś w procesie dostosowania się inteligencji do roli intelektualnego wykładnika potrzeb i aspiracji mas ludowych.”[19] Nie powinny nas zwieźć pełne współczucia obrazy rozdartej sosny i historie o Janku Muzykancie – przeciętnego inteligenta największym lękiem napełniała perspektywa degradacji do klasy, której przedstawiciele dotąd jeszcze zdejmowali przed nim czapkę i nie śmieli usiąść w jego obecności. Stąd też wzięły się wg Chałasińskiego szczególne skłonności biurokratyczne inteligentów – w nich bowiem można było odnaleźć ślady dawnej hierarchii. Z ekonomicznego punktu widzenia w skali ubóstwa bowiem nie było wielkiej różnicy między chłopem, drobnomieszczaninem a inteligentem – ten który miał pomagać i szerzyć oświatę sam nie rzadko dramatycznie potrzebował finansowej pomocy[20]. Jedynym wszak kapitałem, który posiadał zazwyczaj inteligent, który nie zawsze przecież kończył gimnazjum, była ogłada i obycie. Jego edukacja odpowiadała bowiem najczęściej potrzebom arystokratycznego salonu, z którego wyrzuciło go bankructwo, a do którego usilnie pragnął on powrócić. „W Polsce w rezultacie cywilizacyjnego zacofania kraju wysoka kultura intelektualna służyła inteligencji nie do wysunięcia się na czoło nowych warstw społecznych w charakterze elity intelektualnej, lecz głównie do utrzymania łączności z arystokracją rodowo-majątkową. Inteligencja polska, zamknięte w swoim getcie społeczno-kulturalnym, pielęgnowała swoją kulturę nie jako awangarda i elita warstw niższych, lecz jako satelita arystokracji rodowo-majątkowej i szlachty ziemiańskiej.”[21] Źródłem dumy w Polsce rzadko kiedy był zarobiony milion dolarów, ani nawet brat zesłaniec, dużo częściej zaś arystokratyczni krewni.

To getto inteligenckie jest chyba najbardziej trwałą formą życia inteligencji polskiej. Życie towarzyskie i stosunki tą droga uzyskane są do tej pory podstawą grupowej łączności inteligencji jako klasy i osobistego powodzenia jej członków.[22] Wg Chałasińskiego zainteresowania intelektualne inteligenta były elementem życia towarzyskiego. „Do saloniku miejskiego, miniatury salonu, przesiąkał salonowy typ umysłowej kultury. Z towarzyskim salonem wiąże się inteligencki typ wykształcenia ogólnego, w którym element humanistyczno-literacki dominuje nad naukowo-przyrodniczym, element dekoracyjny nad utylitarnym, dyletancko-amatorski nad fachowo-zawodowym.”[23] Kiedy dziś czyta się raporty mówiące, że w Polsce od wielu lat kształci się zbyt dużo nikomu nie potrzebnych humanistów, a za mało inżynierów, to tego rodzaju tezy nabierają zupełnie innego sensu w świetle powyższych stwierdzeń. I bardziej ogólnie, przywołując tu uwagi o inteligencji końca XIX w. i początku XX. pisane 60 lat temu, robię to po to, aby pokazać, że różne formy, obyczaje, wzorce, wartości związane właściwe klasie polskich inteligentów trwają i są reprodukowane w rodzinach i systemie edukacyjnym mimo zmian ustrojów, ekonomicznych podstaw bytu, czy nawet ciągłości rodowej od XIX w. do dziś. I bynajmniej nie są to wzorce, które dziś powinniśmy uważać za właściwe.

Młodego czytelnika książki Chałasińskiego uderza bowiem szczególnie jego analiza salonu z punktu widzenia tego, co dziś nazwalibyśmy socjologią wiedzy. Pisze on, że salon inteligencki (ale tak samo kawiarnia, redakcja, katedra na uniwersytecie) żyje intrygą środowiskową, ale zawoalowaną konformizmem wynikającym z lęku przed skandalem i ostentacją. Dobre wychowanie obowiązuje zarówno w obyczajach jak i poglądach. Pewnych poglądów mieć nie wypada. „Ludzie getta to są ludzie bezprodukcyjni i jałowi, a równocześnie posiadający poczucie wielkości; nie wytwarzają nic, co by im dawało obiektywne sprawdziany własnej wielkości i wartości. Stąd ustawiczna potrzeba dowodów uznania. Stosunki towarzyskie są im potrzebne <> (F. Znaniecki).”[24] W tej sytuacji, nie walory umysłu, ale stanowisko towarzyskie decydują o przynależności do warstwy i stały się podstawowym elementem społeczno-obyczajowego wzoru inteligenta polskiego.

Szczególnie tragiczną konsekwencja tego stanu polega na tym, że getto nie lubi wybitnych indywidualności, getto jest w swojej istocie nieżyczliwe dla wybijających się młodych talentów i wielkości. „Ta psychologia getta tłumaczy nam bardzo wiele z powodów emigracji talentów i naukowców, takich jak Curie-Skłodowska, Bronisław Malinowski czy Helena Modrzejewska. Inteligenckie getto, a w tym i getto uniwersyteckie, nie jest terenem do zdobywania sławy, lecz dobrej reputacji. Ludzi sławnych getto chętnie zaprasza do siebie wtedy, gdy już sławę osiągną za granicą. Takie sławy getto skwapliwie nostryfikuje, uznaje za swoje wielkości. Getto lubi dekorację wielkości nieszkodliwą dla siebie.”[25] Każdy kto zna dzisiejszy polski uniwersytet, politykę czy kręgi artystyczne wie, jak wiele prawdy nadal tkwi w tych słowach.

WIELKOŚĆ NIEPOKORNYCH

Pozostaje nam odpowiedź na drugie pytanie, mianowicie to dotyczące dziejowego samorozumienia się inteligencji jako klasy. Zadając wcześniej pytanie, czy polska nowoczesność, zgodnie ze wskazaniem Hegla znalazła w samej sobie źródło swojej co rusz to powtarzanej odnowy, odpowiedziałem negatywnie. Nie było wewnątrz polskiej kultury zasobów odpowiednich to tego typu manipulacji swoją tożsamością. Dlatego właśnie polska kultura potrzebowała inteligencji. To inteligencja, w swojej świadomości, była ambasadorami Europy, Zachodu, pochodnią Oświecenia i reprezentantką postępu na tych dzikich polach nowoczesności.

Projekt nowoczesności nie został jednak w Polsce zainstalowany w takiej formie, jak miało to miejsce w miejscach jego narodzin – brak własnego państwa, brak nowoczesnej struktury społecznej, brak ekonomiczno-społecznych motywacji do przyjmowania ideologii liberalnej sprawił, że inteligencka nowoczesność miała w Polsce wiele twarzy, ale w najmniejszym stopniu liberalno-kapitalistyczną. W Królestwie Polskim była to albo twarz warszawskiego marksisty, „rzezimieszka nauki” Ludwika Krzywickiego, a potem Stefana Żeromskiego, czy Stanisława Brzozowskiego, albo twarz spencerowskich nacjonalistów - Romana Dmowskiego, czy Ludwika Popławskiego. W Galicji była to twarz chłopa, działacza ludowego, którego sojusznikiem był co najwyżej dekadencki artysta – genialny inteligent Stanisław Wyspiański[26], ale obaj oni spotykali się z konserwatywną reakcją, którą reprezentować może, krakowski stańczyk, hrabia Stanisław Tarnowski. W zaborze pruskim z kolei w warunkach wielkiego nacisku żywiołu niemieckiego, wspartego sprawną machiną państwa, wytworzył się szczególny typ inteligenta, będący właściwie zaprzeczeniem antykapitalistycznego stereotypu – poznański społecznik, człowiek bardziej czynu, niż pióra; realizujący się nie w salonowej pogawędce, a międzyklasowej komunikacji (jego protoplastami byli Karol Marcinkowski i Hipolit Cegielski). Najwybitniejszy pisarz-inteligent z tego zaboru – Jan Kasprowicz – był z pochodzenia chłopem, a inteligentem, profesorem Uniwersytetu Lwowskiego uczyniło go Humboldtiańskie klasycystyczne gimnazjum. Z kolei na Kresach, w głębi Rosji, na wyspach polskości pośród morza kultury rusińsiej trwała właściwie w nieco zmodyfikowanej formie przednowoczesna kultura dworu szlacheckiego, uzupełniana edukacją na uniwersytetach zachodnich (np. Jerzy Stempowski) czy wschodnich (np. Jarosław Iwaszkiewicz).

Po tej krótkiej typologii widać wyraźnie jak wielki wpływ na „nowoczesne kompetencje” inteligencji miało zaawansowanie procesów modernizacyjnych w poszczególnych państwach zaborczych. Na tym tle najlepiej wypada oczywiście zabór pruski, a najgorzej paradoksalnie najbardziej samorządna Galicja, gdzie dominowała konserwatywna arystokracja, a sprawa chłopska miała się zdecydowanie najgorzej.[27] Tam gdzie inteligencja nie realizowała swojej społecznej misji okazywało się, że klasy niższe, gdy tylko otrzymują taką szansę same zaczynają dobrze dbać o swój interes. Nie bez przypadku do tej jeszcze pory ruch ludowy najsilniejsze korzenie ma w Małopolsce i na Podkarpaciu. Dodajmy tu jeszcze jeden cytat z Chałasińskiego: "Inteligencja traktowała siebie jako konieczny element społeczeństwa, mający prawo do ekonomicznego utrzymania przez państwo – nie poczuwając się do odpowiedzialności za gospodarcze życie kraju i do żadnej solidarności społecznej z produkcyjnymi klasami społeczeństwa – chłopami i robotnikami. Z tego stanowiska kraj, państwo [...] to była <>."[28]

W jednej i to być może najważniejszej sprawie inteligencja z pewnością nie potrafiła sprostać Heglowskiemu przykazaniu zerwania z przeszłością i odnalezienia źródła normatywności z samej siebie. Tą sferą był duch narodowy. Przyczyną oczywiście był brak nowoczesnego państwa, które w Heglowskiej wizji jest nieodłącznym elementem dialektycznego tworzenia się społeczeństwa obywatelskiego i nowoczesnego narodu. Państwo i jego biurokrację zastępowała w Polsce sama inteligencja. To inteligencja była przetrwalnikiem świadomości narodowej i choćby z racji swojej szlacheckiego pochodzenia nie mogła ona powtórzyć nowoczesnej ścieżki francuskiej nacjonalizmu. Mimo jakobińskich fascynacji, przede wszystkim ze względu na republikańskie dziedzictwo Konstytucji 3go maja, droga nowoczesnego nacjonalizmu Francuskiego była w Polsce nie do powtórzenia. Wszak jednym z dwóch największych bohaterów narodowych XIX wieku był Tadeusz Kościuszko, republikański wódz w sukmanie. Postać drugiego bohatera polskiej wyobraźni narodowej – księcia Józefa Poniatowskiego – tym bardziej mało nadawała się do legitymizowania silnie egalitarystycznej wizji narodu.[29] Inne, być może dużo bardziej atrakcyjne modele nowoczesności, czy to polityczny amerykański, czy angielski – oparty na pojęciu cnoty, były w Polsce raczej nie do zrealizowania[30] – w pierwszym przypadku z powodu swojej społecznego i politycznego radykalizmu[31], w drugim z powodu bardzo słabych kontaktów kulturowych.

Zamiast nowoczesnej strategii zapominania i wynajdywania siebie na nowo wpływowy odłam polskiej inteligencji, nazwany przez Brzozowskiego "milusińskimi", uczynił z pewnego znakomitego pisarza historycznego niemal wieszcza narodowego i sprawił, że jego mało krytyczna wizja I RP stała się obowiązującym kanonem historycznym, a także dominującym modelem sentymentalnej polskości. Mam tu na myśli osobę i twórczość Henryka Sienkiewicza. Ten, pierwszorzędny pisarz drugorzędny - jak trafnie określił go Witold Gombrowicz, jego wielki rywal do panowania nad zbiorową wyobraźnia inteligencji – stworzył piękną i wzniosłą arystokratyczną wizję życia. Była to "wizja piękna, uświęcająca poczucie wielkości szlachty-inteligencji, dająca odprężenie inteligenckiemu sumieniu nagabywanemu przez natrętne hasła pracy organicznej i pracy z ludem. Przyszła wizja wielkości, pocieszająca inteligenckie getto w jego poczuciu degradacji i nie wymagająca żadnych poświęceń i ofiary z historycznych praw wielkości na rzecz przyszłości kraju."[32] Paradoksalnie ta konserwatywna wizja szlacheckiej polskości w republikańskim przebraniu, utrwalająca jednak nowoczesny (choć nie koniecznie już sarmacki) model Polaka-katolika bardzo oddziaływała na podnoszące się mroków analfabetyzmu masy chłopskie, walnie przyczyniając się do uformowania się ich świadomości narodowej. Stąd dziś Sienkiewicz jest najczęściej przywoływany w kontekście katolicko-ludowej katechezy patriotycznej.

To co stanowi o wielkości kultury inteligenckiej to jej dokonania w okresie 20-lecia międzywojennego, a następnie wspaniała tradycja wolnościowego myślenia moralnego na emigracji i w PRL. Dziełem inteligencji były podwaliny nowoczesnego polskiego uniwersytetu. Polska szkoła socjologiczna, matematyczna, filozoficzno-logiczna, prawnicza, sowietologiczna, wspaniała polonistyka były i są niezaprzeczalnymi osiągnięciami i stanowiły – co niezmiernie rzadkie w Polsce - autentyczny wkład w światową naukę. Niestety jednak dotyka ich sformułowany już wyżej zarzut Chałasińskiego – były one w przeważającej większości dziełem pojedynczych ludzi: Znanieckich, Banachów i Steinhausów, Twardowskich i Ajdukiewiczów, Petrażyckich i Jaworskich, Kucharzewskich, czy Pigoniów i Krzyżanowskich.

Z pewnością na nasz olbrzymi szacunek zasługuje dziedzictwo przedwojennego gimnazjum, które stworzyło wielkie pokolenie polskich inteligentów, dzięki którym przetrwała kultura elitarna w PRL, a jeden z jego członków został głową Kościoła Katolickiego. Jednak te same ideały inteligenckie odpowiadają za śmierć olbrzymiej liczby tych młodych Polaków urodzonych w wolnej Polsce w beznadziejnej bitwie o Warszawę 1944 r. Również olbrzymia część dorobku tych dwóch pokoleń inteligencji – założycieli i dzieci II RP - wciąż jest nam w Polsce nieznana, ponieważ powstała na emigracji, a dzisiejsi postsocjalistyczni inteligenci polscy nie wydają się tego dorobku wystarczająco cenić (być może z powodu jego nieznajomości). Wystarczy wszak wspomnieć elementarne problemy ekonomiczne z jakimi borykali się jeszcze niedawno kustosze dziedzictwa Jerzego Giedroycia.

CZYM BYŁA/JEST INTELIGENCJA?

Chałasiński pisze, że „wyodrębnienie się inteligencji w osobną warstwę społeczną nie tłumaczy się ani przez jednorodność funkcji zawodowych inteligencji w systemie ekonomicznym, ani przez jednorodność sytuacji ekonomiczno-społecznej i stosunków prawno-społecznych, ani przez wspólność interesów ekonomicznych. Przeciwnie, z punktu widzenia wymienionych kryteriów inteligencja jest wewnętrznie bardzo zróżnicowana.” Rozziew dochodów między takimi inteligenckimi profesjami jak nauczyciele i działacze oświatowi, uczeni i profesorowie, sędziowie i adwokaci, lekarze czy inżynierowie był i jest również i dziś ogromny. Stąd konkluzja Chałasińskiego: „Wyodrębnienie się inteligencji w osobną warstwę społeczną, opartą na inteligenckim getcie, nie wynika koniecznie z ekonomicznej struktury nowoczesnego społeczeństwa. Przeciwnie, nosi ono charakter zjawiska przeżytkowego i przejściowego. Jest ono wynikiem przeżytkowych stanowo-arystokratycznych tradycji rozdziału myśli od pracy, teorii od praktyki, uroków życia od jego obowiązków i ciężarów, amatorstwa od zawodu, honoru od przymusu pracy produkcyjnej, <> od <>.”[33]

W czasie kiedy te słowa były pisane autor nie mógł jeszcze wiedzieć, w jakim stopniu te tradycje zaciążą nad polityką społeczną okresu PRL. A jednak kazało się, że te rzekomo inteligenckie lub „burżuazyjne” opozycje stały u podstaw myślenia o rolach społecznych i klasach społeczeństwa realnego socjalizmu. Rozdział myśli od pracy decydował wszak o różnicy zaszeregowania płacowego w socjalistycznym przedsiębiorstwie. Ale przecież różnice wobec stanu przedwojennego były ogromne. Nowa inteligencja ludowa, powiększona o tysiące ludzi z awansu społecznego, miała stać się najwyższą warstwą klasy pracującej, bez aspiracji i możliwości przewodzenia w życiu polityczno-kulturalnym, nie mówiąc już o „rządzie dusz” który sprawowała przedwojenna elita. Nowa elita była, jak to ujmował Chałasiński, społecznie i kulturowo bezkształtna. Nie reprezentowała już szlacheckiego stylu kultury, ale nie posiadała żadnego własnego. Kiedyś marksizm, a dziś liberalizm były tylko doraźnymi "wypełniaczami głów", pozostającymi w gruncie rzeczy w raczej luźnym związku z egzystencjalną i społeczną sytuacją nowego inteligenta, a dającymi poczucie przynależności do postępowej części ludzkości.

Być może dlatego socjalistyczna inteligencja nabyła pewną cechę wspólną ze swoją „prawdziwą” poprzedniczką. Mimo swego robotniczo-chłopskiego pochodzenia „nie wykazywała silnej duchowej łączności z macierzystymi środowiskami ludowymi.”[34] Masowa ucieczka ze wsi oraz rozrost zajęć administracyjnych w nowym ustroju tylko częściowo tłumaczyć mogą tę tendencję. Nie bez znaczenia był wszak również fakt, że wszystko wówczas (a właściwie także i dziś), co najlepsze w polskiej kulturze wytworzone zostało przez umysły inteligenckie. Co ciekawe to zerwanie z chłopsko-proletariackimi korzeniami dokonało się mimo tego, że przecież bardzo poważna część najważniejszych powieści i rozpraw społecznych XIX i XX w. miała charakter niesłychanie lewicowy.

W tym miejscu istotny jest fakt, że inteligencja, która jako osobna klasa wyłoniła się w Polsce w wyniku ekonomicznej degradacji szlachty w 2giej połowie XIX w., jako uboczny produkt rewolucji kapitalistycznej i której Chałasiński przypisywał w 1945 r. charakter przeżytkowy, została przez realny socjalizm niejako zakonserwowana i jakakolwiek zmiana mogła dokonać się dopiero po rozpadzie socjalistycznej struktury społecznej. Być może to ponowne uruchomienie procesu przemijania, czy rozpadu inteligencji jako klasy po 1989 r. stoi za zastanawiającą mnogością, maniakalnie niemal powracających pytań o inteligencję dzisiaj.

Moim zdaniem to, czy inteligencja istnieje nadal jeszcze jako osobna klasa społeczna nie jest nadzwyczaj istotne. Jest/była ona wszak swoistą międzyklasą (w analogii do pojęcia underclass), klasą przejściową, a za jej długie trwanie obwinić wypada chyba w największym stopniu tak nieszczęśliwą historię Polski w ostatnich 200 latach.

DZIEDZICTWO INTELIGENCKIE. BŁOGOSŁAWIEŃSTWO CZY PRZEKLEŃSTWO?

Dużo bardziej istotne wydaje mi się pytanie o to, czym była dla polskiego narodu i kultury inteligencja i co po niej dziś pozostaje. A pytanie to obejmuje zarówno to, co inteligencji zawdzięczamy dobrego, ale również to, co z powodu jej dominacji rozwinąć się nie mogło lub nie może.

Trudno rozwodzić się długo nad niezaprzeczalnym faktem, że to, czym w sensie narodowej tożsamości i dorobku intelektualnego jesteśmy i dysponujemy, zawdzięczamy pracy pokoleń inteligentów. Moglibyśmy nawet dokonując pewnego nadużycia powiedzieć, że już od czasów Hugona Kołłątaja, Juliana Ursyna Niemcewicza, czy Stanisława Staszica polska inteligencja budowała polską świadomość historyczną i polityczną. Ale byłoby bez wątpienia nadużycie.

Każda bowiem klasa świadoma historycznie tworzy swoją genealogię trochę na wyrost i im ona jest dawniejsza, tym większą nadaję jej powagę. Inteligencja, tak jak ją rozumiemy tutaj, nie może wcielić w swoje szeregi polskich intelektualistów oświeceniowych, czy romantycznych wieszczów narodowych, ponieważ pochodzili oni z zupełnie innego świata, często już po kilkudziesięciu latach niezrozumiałego dla ich dziedziców i czytelników. Wystarczy spojrzeć, co o dziedzictwie I RP pisali stańczycy, czy nawet tak zasłużeni historycy jak Konopczyński. W okolicach lat 60. XIX w. znajduje się niewidzialna granica, oddzielająca obracającą się jeszcze w kosmosie sarmackich symboli wielką polską kulturę romantyczną, tworzącą wspaniałą europejską sztukę, od inspirowanej filozoficznie już zachodnimi prądami intelektualnymi, takimi jak darwinizm, marksizm, spenseryzm (znanymi nierzadko tylko z omówień) inteligenckiej kultury pozytywistycznej, która była często tylko cieniem swojej poprzedniczki.

Dlatego uznając, że wystarczająco wiele powiedziano o pozytywnej stronie dziedzictwa inteligencji, skupię się na tym, co uważam za jego przekleństwo.

I tak, po pierwsze, jeśli spojrzymy na polityczny dorobek XIX wieku to jest on żałosny – od tragifarsy powstania listopadowego, przez groteskowe masońskie ruchów rewolucyjne, po patetyczne powstanie styczniowe trudno doszukać się w tym choćby odrobiny politycznej mądrości. (Postacie takie jak Ludwik Mieroszewski powinny być jak najszybciej zapomniane jako uosobienie politycznej bezmyślności.) I wydaje mi się, że ta nieumiejętność politykowania - z niewielkimi wyjątkami, takimi jak Dmowski, Piłsudski czy Giedroyć - którą inteligencją odziedziczyła po swoich ojcach stała się jej trwałą cechą – jej dziejowym przekleństwem. To co nazwałem polityką inteligencką, a przez co rozumiem pewien dominujący wśród elit dyskurs polityczny musi odejść do lamusa historii, jeżeli mamy uzyskać możliwość formułowania kwestii kluczowych dla interesu narodowego i publicznego.[35] Dyskurs ten obejmuje następujące cechy: (1) dychotomię światło-ciemność, (2) przesycenie moralistyką i estetyzacją, (3) paradoksalną antydemokratyczność (wykluczenie ciemniaków), (4) posługuje się narzędziami interpretacyjnymi zaczerpniętymi z literatury i historii, (6) naznaczony jest karygodnym zapóźnieniem intelektualnym wobec aktualnego poziomu światowego, (7) przenika go wszechogarniająca mikromania – głęboki kulturowy kompleks niższości.

Po drugie, musimy sobie także uświadomić, że tradycyjny ekskluzywizm inteligencki trwa – niezłamany przez socjalistyczną kooptację – do dzisiaj. Nie obejmuje on już co prawda zaborczego dbania o swojego rodzaju "czystość" pochodzenia elity intelektualnej w Polsce, przez co w ciągu dziesiątek lat zmarnowane zostały niewyobrażalne potencjały intelektualne tkwiące w innych, dużo przecież liczniejszych klasach społeczeństwa polskiego, a czekające na wydobycie i oszlifowanie. Tym razem dotyczy on swoistej korporacyjności różnych środowisk tradycyjnie inteligenckich, a przez socjalizm zepsutych – chodzi tu o prawników, lekarzy, czy profesorów. Ale także o inteligenckich polityków – wystarczy spojrzeć na dopływ świeżej krwi do polskiej polityki, by zauważyć jak mocno utrwalone są, wyzute już z dawnych treści, formy inteligenckiego życia zbiorowego. W innej formie ekskluzywizm ten oznacza pogardę dla tego, co prowincjonalne i małomiasteczkowe, czego ilustracją niech będzie sytuacja, w której w sposób całkowicie dla mnie niezrozumiały powszechny śmiech na sali wykładowej wielkiego polskiego uniwersytetu budzi słowo "rolnik".

Odpryskiem tego ekskluzywizmu jest także tradycyjne przekonanie, że inteligencja jest tym jedynym depozytariuszem europejskości w Polsce. Polski inteligent przez lata, niczym pan Podfilipski z powieści Weisenhoffa, był Polakiem w Paryżu, a Europejczykiem w Grójcu. Dziś po latach odcięcia od kultury Zachodu i likwidacji klasycystycznego gimnazjum okazuje się, że nie posiada on już ani bezpośredniego dostępu do głębokich zasobów kultury europejskiej – nie zna wszak łaciny, ni greki, ale co gorsza nie znając często języków nowożytnych nie posiada dostępu do imponującego dorobku współczesnych nauk o społeczeństwie, gospodarce i polityce. Widać to szczególnie dobrze z pozycji młodego pokolenia.

Po trzecie, inteligencja jako depozytariusz polskiej narodowości w czasach jej zagrożenia nie umie jej oddać tym, których niegdyś (lepiej lub gorzej) brała w opiekę, a którzy dziś na pewno tej opieki nie potrzebują. Idzie mi tutaj o wzmiankowany już na początku rozziew między polską narodowością a polską państwowością. Inteligencki monopol na "operacje narodowotwórcze" oznacza dzisiaj najczęściej papugowanie post-marksistowskiej lewicowej mantry o niebezpieczeństwie nacjonalizmu i o budowie liberalnego społeczeństwa narcystycznych jednostek.[36]

To przez lewicową inteligencję (dominującą, co zrozumiałe, po komunizmie) nie można w Polsce można w Polsce używać słowa naród, mówić językiem narodowych wyzwań, projektów, przedsięwzięć. Pozytywna polityka historyczna jest niebezpieczna ponieważ może obudzić demona nacjonalizmu, ale alternatywna anty-polityka historyczna jest dobra, ponieważ wyzwala nas z jarzma stereotypów. A kiedy już nic nie zostaje, pozostaje nam mikromania. Nie można też uprawiać realistycznej polityki zagranicznej, opartej na jasnym interesie narodowym, ponieważ nam wypada uprawiać multilateralistyczną politykę opartą na wartościach, która wszak w wypadku mocnych jest zazwyczaj maską polityki interesów. "Przegrana wielka stawka polityczna napełniła dusze niewiarą w swoją wartość, w siłę i zdolność do czynu i wytworzyła ten gatunek ludzi, którzy wobec <> mieli uniżoną pokorę, bali się skompromitować i nie śmieli przeciwstawiać jej objawów życia swego społeczeństwa. Była to jakby zaraza zwątpienia i niewiary w siebie, która wytworzyła szczególne doktryny i wprowadziła do historiozofii negatywną krytykę przeszłości."[37] Zagadka: kto to powiedział? Otóż był to... Stanisław Witkiewicz (senior).

Ten pochodzący bodajże jeszcze z XIX w. cytat jest ilustracją dla czwartej i ostatniej rzeczy, o której chcę tu powiedzieć. Pokazuje jak głęboko zakorzeniony jest polski kompleks niższości i że paradoksalnie najbardziej być może naznaczoną nim grupą jest elita naszego narodu. Jest to problem, bardzo złożony i nie na pewno nie miejsce i czas analizować go w tym miejscu. Trzeba wszelako powiedzieć, że ponieważ stanowi on swoistą ramę myślenia realizuje się on na niemal wszystkich polach – od stosunków damsko-męskich, i decyzje o emigracji, po interpretację historii, znajomość i dumę z własnego dziedzictwa, czy politykę zagraniczną. Polska potrzebuje elity społecznej, która zmobilizuje Polaków do wielkiego zbiorowego przedsięwzięcia, jakim jest budowa ponowoczesnego narodu i państwa, które będzie narzędziem realizacji interesów zbiorowych i w którym ten naród będzie się czuł wygodnie. Nadszedł chyba czas by naród bronić przed inteligencją i jej lękami.

Autor jest doktorantem w Instytucie Filozofii UJ i redaktorem Arcanów

Tekst pochodzi z 77 numeru Arcanów



[1] To miał na myśli Friedrich Nietzsche, kiedy pisał: "Żyjący pozostaje w trojakim stosunku do historii: jako istota czynna i dążąca do czegoś, jako kustosz i czciciel oraz jako istota cierpiąca i łaknąca wyzwolenia." (Friedrich Nietzsche, O pożytkach i szkodliwości historii dla życia, [w:] Niewczesne rozważania, Kraków: Znak 1996, s. 95) Zbliżony sens mają rozważania o szlachetnym kłamstwie sztuki w Państwie Platona i wygładzona wizja historii Rzymu w drugiej księdze De Republica Cycerona.

[2] por. Quentin Skinner, Machiavelli. A Very Short Introduction, Oxford: Oxford University Press, 2000, rozdział. 1: The Diplomat

[3] por. Jan Filip Staniłko, "Koniec polityki inteligenckiej", Arcana, nr 69, ss. 61-69 lub http://www.omp.org.pl/index.php?module=subjects&func=viewpage&pageid=598

[4] Janusz T. Hryniewicz, Stosunki pracy w polskich organizacjach, Warszawa: Scholar, 2007, s. 37

[5] Niklas Luhmann, Teoria polityczna państwa bezpieczeństwa socjalnego, przeł. Grażyna Skąpska, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 1994

[6] por. Nikodem Bończa Tomaszewski, Źródła narodowości, Powstanie i rozwój polskiej świadomości w II poł. XIX i na początku XX w., Wrocław: FNP, 2006

[7] W tym też sensie bardzo pożyteczne wydaje się spojrzenia na polską kulturę przez pryzmat kategorii dyskursu postkolonialnego. por. Ewa Thompson, "Sarmatyzm i postkolonializm . O naturze polskich resentymentów". Europa , nr 46, 18 listopada 2006.

[8] por. Jurgen Habermas, Filozoficzny dyskurs nowoczesności, Kraków: Universitas, 2000, wykład I.

[9] por. Hans-Georg Gadamer, Prawda i metoda, Kraków: inter esse, 1993, s. 256-352, A. MacIntyre, Whose Justice? Which Rationality?, Notre Dame, Indiana: University of Notre Dame Press, 1988

[10] Daniel Bell, The Coming of Post-Industrial Society: A Venture in Social Forecast, Basic Books, 1999

[11] Używam tu tej zapomnianej już nieco marksistowskiej nomenklatury nieco zbyt swobodnie. Idzie mi o to, że nowy proletariusz w PRL często nie zdołał się pozbyć swojej pierwszej, chłopskiej tożsamości przed końcem komunizmu w Polsce.

[12] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997

[13] "Łódź pozostała osadą fabryczną, gdy jej angielscy rówieśnicy, Liverpool, Birmingham, Leeds i wiele innych stały się miastami, uniwersyteckimi ośrodkami." (s. 141); Chałasiński obarcza odpowiedzialnością za ten stan bierną ekonomicznie inteligencję, która odcięła się od etnicznie obcych kapitalistów, porównując ją z elitami Chicago, które po pożarze miasta w 1872 prześcigały się w wysiłkach odbudowy publicznych bibliotek. Na ironię losu zakrawać może również fakt, że książkę Chałasińskiego, podobnie jak kilka innych klasycznych studiów inteligenckości, wznowiło w latach 90. tylko wydawnictwo, które jest częścią wielkiego niemieckiego koncernu medialnego.

[14] Kiedy rok temu pisałem tekst o końcu czegoś, co nazwałem dyskursem polityki inteligenckiej nie raz zastanawiałem się, czy moje tezy nie są zbyt śmiałe, jednak po przeczytaniu ksiązki Chałasińskiego uznałem, że on sam poszedł w ostrości dużo dalej.

[15] Nie mogę oprzeć się przeprowadzeniu analogii z sytuacją pierwszej dekady postkomunizmu, kiedy to większym powodzeniem medialnym i przede wszystkim politycznym cieszyły się wielkie zachodnie koncerny, niźli najbardziej błyskotliwi polscy przedsiębiorcy.

[16] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 124

[17] Por. Bohdan Cywiński, Rodowody niepokornych, Paryż: Editions Spotkania, 1985, ss. 266-303 oraz s. 22

[18] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 126/7

[19] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 71

[20] por. opis warunków życia Stanisława Brzozowskiego w: Bohdan Cywiński, Rodowody niepokornych, Paryż: Editions Spotkania, 1985, ss. 319-347

[21] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 70

[22] por. Leopold Tyrmand, Życie towarzyskie, życie uczuciowe, Warszawa: Prószyński i Ska, 2006

[23] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 74/5

[24] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 63

[25] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 80

[26] I on również, jak pokazuje "Wyzwolenie" był uważnym czytelnikiem Dmowskiego

[27] por. cytat ze sprawozdania z Komisji Szkolnej przed Sejmem Galicyjskim złożonego przez Wojciecha hr. Dzieduszyckiego; Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 143

[28] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 56

[29] por. Nikodem Bończa Tomaszewski, Źródła narodowości, Powstanie i rozwój polskiej świadomości w II poł. XIX i na początku XX w., Wrocław: FNP, 2006, ss. 143+219

[30] por. Gertrude Himmelfarb, The Roads to Modernity. The British, the French, and American Enlightenments, New York: Vintage Books, 2004, odpowiednio: 189-225 i 23-146

[31] por. Gordon Wood, The Radicalism of American Revolution, New York: Vintage Books, 1993

[32] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 85

[33] oba cytaty: Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 80/81

[34] Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 27

[35] por. Jan Filip Staniłko, "Koniec polityki inteligenckiej", Arcana, nr 69, ss. 61-69 lub http://www.omp.org.pl/index.php?module=subjects&func=viewpage&pageid=598

[36] Jedno z najciekawszych amerykańskich czasopism o sprawach społeczno-politycznych nazywa się The American (Amerykanin), zastanawiam się co by się stało gdyby ktoś zdecydował się wydawać w Polsce analogiczny periodyk o nazwie Polak.

[37] Stanisław Witkiewicz, Aleksander Gierymski. Nowe Wydanie, Warszawa 1950, s. 158-159 za: Józef Chałasiński, Przeszłość i przyszłość inteligencji polskiej, Warszawa: Świat Książki, 1997, s. 9



2007 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/