Odkąd ludzie badają i w naukowych orzeczeniach
usiłują zawrzeć polityczne związki społeczności ludzkiej, państwo, jestestwo złożone, bo z ludzkich istot i z podstaw zewnętrznych przyrodzonych
urobione, stanowi przedmiot wielce rozstrzelonych widzeń i poglądów.
Istotę jego, czyli zasadę bytu
upatrują zawsze w odniesieniu do pewnych zadań poza
nim leżących i łączą rozbiór istoty państwa z rozbiorem jego
celu z tego wychodząc, że państwo jest
instytucją lub zbiorem urządzeń ludzkich istniejących gwoli potrzebom
i wymogom ludzkim. A gdy wszystko, co urządza, stawia
czy osadza obyczaj i wola
ludzi zespolonych należy bezsprzecznie do etyki, zdawałoby się więc, że od tej umiejętności
tylko oczekiwać można odpowiedzi na pytanie czym jest państwo.
W rzeczy samej niepodobna, wobec dzisiejszego
stanu politycznych umiejętności, zaprzeczyć temu, że nauka ta dostarcza
badaniom nad państwem nieodzownych wskazówek, a nawet że bez nich,
bez tych przesłanek filozoficznych nie moglibyśmy zdać sobie sprawy
z celowej strony państwa, które posiada swe
przeznaczenie i kres tak jak wszystko pod słońcem. Jednakże znajomość
celu i moralnego posłannictwa państwa nie tłumaczy nam ani wykrywa tego,
co spostrzegamy w państwie jako złożonym
jestestwie i uprzytomniamy sobie w umyśle jako jego naturę.
Tak jak w każdym naukowym badaniu musimy przeto odłączyć od siebie,
by się później wzajemnie uzupełniły, dwa zagadnienia: że coś istnieje, zasadę bytu, i dlaczego
jest takim a nie innym, skąd się wzięło
i dokąd zmierza. [...]
Z etyki tedy przyjmujemy i do pojęcia państwa
wplatamy jeden moment, tj. ogniwo myśli, mianowicie przyjmujemy
przesłankę, że przeznaczeniem państwa jest urzeczywistniać pewne
założenia wspólne wszystkim istotom ludzkim, które
wchodzą w jego skład. Państwo jest więc przede wszystkim wspólnotą,
pospołem. Wystarczy tedy, jeśli powiemy
(na przekór lub raczej nie troszcząc się o rozstrzelone widzenia
i poglądy, które podstawiają państwu wedle kierunku i upodobania
badacze i myśliciele z różnych obozów albo szkół, przyjmujący założenia
gotowe i z góry oznaczone) , że państwo
stanowi związek trwały i jednolity
"ludu" i "rządu", czyli władców i podwładnych
pewnej społeczności narodowej lub wieloplemiennej osiadłej, tj.
dzierżącej udzielnie w swoim posiadaniu pewien kraj, urządzony
jednolicie jako jestestwo świadome wspólnych założeń, czyli
jako jestestwo zdolne do woli i działania zbiorowego i zgodnego pod osłoną
mocy zbiorowej. [...]
Przede wszystkim, pod karą niejasności i samochcąc
zgotowanego zamętu wyobrażeń dwóch rzeczy nie należy spuszczać z
uwagi i usilnie wdrożyć je sobie w umysł: 1) że państwo jest jestestwem
wielce skomplikowanym, którego różne strony: fizyczna, psychiczna,
etyczna, prawna, ekonomiczna i wiele innych ocieni przywodzą w roztargnienie
umysł badacza i postrzegacza; 2) że ponad innymi widzeniami góruje
i niezaprzeczenie przemaga znamię etyczne,
celowe, że państwo nie istnieje dla tego lub innego użytku,
założenia, zadania, które podsuwa mu myśliciel, a władcy używają
jako tytułu lub usprawiedliwienia swego postępowania. [...] Dosyć
dla nas (bowiem) jeśli wiemy: 1) że państwo jest jestestwem przyrodzonym
i społecznym; że około wspólnych założeń, dla których istnieje, jednoczy władców i podwładnych,
czyli że jest bądź co bądź jednością
i wspólnością rządzonych i rządzących; 2) że jest oparte o pewną
siedzibę, kraj i obszar, stanowiące jego
posadę albo podwalinę
przestrzenną.
Mowa nasza i w ogóle ludów słowiańskich wybitnie
[...] podnosi w samej nazwie żywioł władzy, panowania i przymiot władztwa,
podporządkowując mu inne, skąd zdawałoby się, że państwo tonie
i absorbuje się we władzy, najcelniejszym jego rzeczywiście czynniku.
Władza jest to możność sprowadzenia czego w pewien ład,
porządek, w karby pewnego, przez wolę wytkniętego zadania i
miary, pojęcie zatem społeczne w zasadzie, bo człowiek w ład
wspólny wprzęgać tylko może wiele lub kilka rzeczy, wielu lub kilku
ludzi. Przenośnie więc tylko mówimy o "władzy
nad samymi sobą", "nad naturą" itd. Władza ma atoli
w sobie drugi psychiczny i etyczny pierwiastek, który
państwu nadaje znamię społeczności sui
generis, związku politycznego,
czyli zjednoczenia trwałego pod tarczą pewnej, skutecznej i zbiorowej siły dla jednego celu. Bez świadomości
tej siły panującej nad
innymi wyobrażeniami nie ma państwa. Siła bowiem społeczna i ludzka
z wytkniętym zadaniem jest potęgą moralną,
zasadnością władania, mocą
i przestaje być samą tylko siłą.
W państwie, jako związku etycznym, opartym na uładzeniu, uporządkowaniu
i zbiorowym działaniu, władza odpowiada osnutej na ludzkiej potędze
mocy zniewalania innych
do osiągnięcia wspólnego celu i przestrzegania warunków wspólnego
rozwoju. Nie masz nic nadto mylniejszego jak nazywać władzę polityczną
siłą ślepą. Tak zwane
u nas przez przenośnię "siły moralne" są wyrażeniem niepolskim
i antyetycznym, bo siła w "świecie ludzkim" zawsze
zostaje w zależności od pewnej mocy,
kierującej siłą jako narzędziem z wnętrza,
podobnie jak wewnętrznie - duchowo oddziałuje na obcą wolę.
[...]
Zagadnienie o "stosunku siły do prawa",
dziś będące w ustach niemal każdego myślącego, a przynajmniej mówiącego
o polityce człowieka, mylnie
postawiono, bo użyto słowa siła w znaczeniu przemocy
i wszechmocy, którego
nie posiada władza. Władztwo w państwie bynajmniej nie bierze początku
ani uświęca siłę brutalną, lecz jest wcieleniem ograniczonej, tj.
względnej mocy, czyli możności zniewolenia, przekonania i pociągnięcia za sobą.
Nie wchodzimy tutaj ani wolno nam zapuszczać się w badanie nad tym
z jakich racjonalnych i metafizycznych powodów władza zwierzchnia
w państwie jest przedstawicielką owego ładu i piastunką porządku
społecznego, czyli zgodności bytu społecznego, jednolicie urządzonego
ludu z bytem wszechświata. Józef Kasznica upatruje w tej zgodności
istotę prawa. Nie będziemy
się również zastanawiać nad tym, czy - jak twierdzi polityczny materializm
(Hobbes) - jednostki i rodziny, potężne dostatkami, zasobne w chytrość,
interesem własnym ożywione lub do jego ustalenia dążące narzuciły
swoją wolę nieograniczoną ogółowi wstępując, jako rozjemcy pożądani
przez rozdzierających się wzajemnie w "walce o byt", jako
wykonawcy rzekomej "pierwotnej umowy". Obojętna nam również
teoria estetyczno-polityczna Herbarta, według której ludzie wyżsi
umysłem i dostatkami objęli władzę arbitra między zwaśnionymi, także
na podstawie umowy, nie mogąc znieść widoku waśni i sporu, do czego przyczepia Herbart pojęcie
prawa. Również pomijamy
historyczną genezę władzy: czyli stopniowo rozszerzyła się od ograniczonej
szczupłą liczbą podwładnych jej, władzy i mocy ojca rodziny lub
od władzy głów rodów, plemion, naczelników gmin i różnoplemiennych
społeczności. Wszystko to są poszukiwania genetyczne lub spekulatywne
o początku i wzroście politycznej władzy. Stwierdzamy tylko i podnosimy
fakt powszechnie uznany, że polityczna władza, jeśli działać ma
skutecznie na rzecz podwładnych:
1) koniecznie wyklucza spośród ich łona waśń i wojnę, gdyż w przeciwnym
razie nie mogłaby utrzymać w pożyciu wspólnym ładu i zgody; 2) że
chcąc zabezpieczyć i utrwalić byt tego wspólnego pożycia musi żądać
posłuszeństwa swej woli i rozkazom, ograniczonego li doniosłością ogólnych zadań, tj. innymi słowy, że opiera
się na dostatecznej mocy przekonań
łączących władców i podwładnych; że jest zatem wyobrazicielką
prawowitą, bo uznają powszechnie, tego,
co wydaje się zbiorowości całej pożądanym dobrem.
Władza zwierzchnia jest więc nie tylko polityczną, ale i moralną spójnią rządzonych i rządzących, bo od czasu jak świat światem
(mówimy o "świecie ludzkim") wyobrażenia dobra i moralności
nie dadzą się rozłączyć od siebie.
Podstawą władzy wszelkiej ludzkiej jest [...]
możność rzeczywistego i skutecznego pociągnięcia w myśl swoich widoków
i założeń umysłów i serc, tj. dążeń podwładnych, rzetelna moc, [...]
przeświadczenie podwładnych o słuszności dążeń wobec ideału
wspólnego. Przeświadczenie to i dążność polega znowu na psychologicznym objawie, który w nauce
właściwej zowiemy apercepcją,
czyli przemaganiem szeregu wyobrażeń silniejszych nad słabszymi,
czyli parciem przekonań oświeconych umysłów o tym, co dobre, pożyteczne
i właściwe dla ogólnych spraw na popędy i widzenia sobkowskie, ciemne
i krótkowidzące. Ogół tych dążeń i przekonań przybiera postać tego,
co już w zeszłym stuleciu nieśmiertelny twórca Ducha Praw, Montesquieu,
nazwał duchem powszechności, panującym nad urządzeniami i ustawami ludzkimi,
[...] wynik i wypadkowa zewnętrznej przyrody i szczepowych własności,
wierzeń, dziejowych doświadczeń, obyczajów i zwyczajów danej społeczności.
Ten to duch publiczny, zrazu
drzemiący lub odzywający się li niekiedy w sumieniu władców i ustawodawców
narodu, jest sprawcą i sankcją zarazem władzy państwowej jednej
i jednoczącej naród w tym duchu w jestestwo polityczne. Władza
ta [...] jest dlatego też zwierzchnią,
bo wyniosłą nad zachcenia podwładnych lub żyjących w pewnej
dobie pokoleń. W świecie ludzkim w ogóle, a w państwie w szczególności
zbiorowa siła jest tylko wykładnikiem, świadczy o istnieniu mocy
wewnętrznej powszechnego owego ducha narodu lub narodowości, zespolonych
historycznymi węzłami w jedność i wspólność woli i działania; świadczy
o tym, że uczestnicy państwa poczuwają się do niej jako osobista
jedność, czyli jako dziejowo-moralna osobowość
i tę osobowość stwierdzają czynem i myślą względem odmiennych
przekonań innych zbiorowości ludzkich. Często, ani słowa, siła nie
jest mocą w tym etycznym znaczeniu albo potęgą pociągającą i przyciągającą,
zwłaszcza gdy płynie z przewagi fizycznej, tj. podboju i zaboru,
ale skoro się nią stanie przez sforny
ład i urządzenie narodu celów swych świadomego, stanowi społeczne
my, uwielokratniające to, co psychologia
zowie jaźnią w pojedynczym człowieku, skąd etymologicznie pochodzi
słowo mość (majestas), oczywiście odzwierciedlające
w sobie rodowód zbiorowej mocy. Ta zbiorowa i milionowa moc duchowa
jest dźwignią i punktem oparcia władzy zwierzchniej politycznej,
rządzącej i władającej społecznością, która też pragnie zachowania
i zabezpieczenia swego bytu nadal, bo z bytem tym łączy się zasób
wspólnej "wiedzy i pracy", narastający z pokolenia na
pokolenie. U narodów wolnych, tak starożytności, jak nowszych czasów,
zbiorowa moc znajduje też swój wyraz, nie tak jak urządzona już
w stałych organach władza rządząca, lecz objawia się niekiedy jako
władza przemagająca, panująca
w umyśle, a raczej w sercu i uczuciu, jako niemal instynktowne
poczucie tego, co narodowi wydaje się być właściwym. [...] Co kraj,
to obyczaj, a raczej święte są i na szacunek zasługują wszelakie
etyczne poglądy, jeśli wyznawcy ich wygłaszają je z dobra wolą i
przeświadczeniem. Panują wtedy te przekonania i sprawiają, że naród czuje się państwem, rzeczy
tak mylnie przeciwstawiane przez myślicieli polskich [...].
Z tego jednak, że zwierzchnia w narodzie władza
nadaje państwu znamię żywej i jednolitej osoby, zbiorowej woli i
działania na zewnątrz lub wewnątrz, nie wynika bynajmniej, aby miała
być jedynym składnikiem państwa. Rządzących
i ustawodawców poczytuje gwara potoczna upornie za państwo, u nas
więcej jak gdzie indziej. Błąd to kapitalny [...]. I w innych związkach,
nie tylko w państwie, spostrzegamy podobny objaw, gdzie moc i siła
stowarzyszonych nadają całości cechę jednego zbiorowego ciała. A
jednak stowarzyszenie i spółka przenigdy nie stanowią państwa. Warunkiem
nieodzownym każdego politycznego związku są, oprócz władzy
skupiającej go w jednotę, 2) kraj, czyli obszar terytorialny, spuścizna
i ziemna łupina narodu, jej własności przestrzenne i klimatyczne;
3) zamieszkujące go, osiadłe i poniekąd zrośnięte z nim mnóstwo ludzi podzielonych i zjednoczonych w pewne mniejsze lub większe
grona naturalne w miarę
wspólnych interesów jego uczestników (a uczestników innych gron
eo ipso wyłączających interesów), czyli dźwigni działań socjalnych,
gdzie interes, nie cel
własnowolnie postawiony, czyli etyczny, jest wielmożnym panem, panem
nieraz tak silnym, że ukrócić go i powściągnąć do wspólnego ładu
musi bezinteresowna władza zwierzchnia - krajowe społeczeństwo cywilne.
Bez jedności obszaru, jako widowni politycznego wspólnego pożycia,
i bez jedności wprawdzie bezświadomej
jako jedność rozmaitych gron społeczeńskich, państwo nie byłoby
trwałym związkiem społecznym, osnutym na wzajemnej łączności i współzależności
(...) pierwiastków i całostek odpychających się wzajemnie, ale które
potrzeba utrzymać w ładzie,
organizmem sui generis.
Wracając do władzy zwierzchniej jako trzonu
państwa i mocy jego wewnętrznej panującej
nad innymi duchowymi i fizycznymi "siłami", winniśmy
zaznaczyć, że władza ta, jako złożona z ludzi, a tym samym omylna,
pod pewnym tylko względem posiada przymiot wszechmocy
i sprawuje funkcję nieograniczonego
władztwa najwyższego (suwerenność), czyli funkcję utrzymania
przemocą w ładzie ustanowionym przez wspólną wolę politycznej społeczności,
tj. państwa. To, co publicyści zowią wszechwładztwem
państwa,
należy do przejściowej doby uładzenia się związków politycznych,
kiedy władcy opierali tytuł swej władzy bądź na mocy przekazanej
od Boga, jako Jego wyobraziciele na ziemi, bądź kiedy własne
i domyślnie przyznane im skutkiem społecznego stanowiska prawo do władzy zwierzchniej wysuwali przed
obowiązki swe względem
podwładnych. Bezwarunkowe wszechwładztwo jest spuścizną zamierzchłych
politycznych ustrojów teokracji i nieograniczonego jedynowładztwa,
jakkolwiek w końcu zeszłego stulecia byli [...] fizjokraci, którzy
w najlepszej zresztą wierze żądali dla zwierzchniego władcy niepohamowanej
niczym mocy i woli samowładnej dlatego, aby mogła skruszyć wszelką
przeciwną filantropijnym ich zamysłom wolę klas uprzywilejowanych.
[...] Panujący francuscy samowładnymi sprężystymi
rządami, acz nagannymi, mimo woli w dynastycznych, co prawda, widokach
podźwignęli jedność polityczną tego kraju, a nawet taki Henryk VIII,
niechcący zaprawdę, bronił swobód parlamentu angielskiego. Zresztą
absolutyzm władzy, dążność do nieokiełznanego niczym panowania nad
światem, jest psychiczną własnością romańskich narodów i nie dziw,
że znalazł popleczników nawet w głębokich statystach, jak Bodin,
nie mówiąc już o apostole z Genewy, a praojcu demagogii europejskiej
(tj. Rousseau - przyp.
red.). [...] Mimo gorzkich
doświadczeń przeszłości, po dziś dzień toczą się w obozach polityczno-naukowych
spory teoretyczne komu należy się pierwszeństwo w politycznej społeczności"
"władzy", jako przedstawicielce i orędowniczce ładu, czyli
porządku społecznego, czy też "swobodzie", rozumiejąc
przez nią [...] niepohamowane dążenie podwładnych do wyzwolenia
jednostki. Sporów tych, jako odbicia naciągniętego odskoku pojęć,
nie rostrzygamy tutaj, zwłaszcza że owe "zasady" rzekome
są raczej proporcami stronnictw politycznych i że rozbiór ich należy
do trudnej umiejętności politycznego kunsztu, polityki właściwej,
nauki o sztuce rządzenia, którą zostawiamy tu na stronie. To tylko
pewna, że jednostka nie jest "wszechwładną"
[...], choćby dlatego, że jednostka "jako taka" nie
istnieje lub też stanowi ją zastęp atomów społecznych bez rodziny,
przytułku [...], a z tym zastępem wszelka władza społeczna walczy i walczyć
nie przestanie jako ze społecznymi wrogami. Indywidualiz krańcowy
kończy się na bezrządzie lub - o dziwo - skutkuje mimowolnie wyzyskiwaniem
jednej klasy jednostek przez drugą, a raczej panowaniem majoryzujących 8/9 Volksstaatu
Lassalla. Panowanie ich, to panowanie klasy ciemnej i zawistnej...,
fizyczna przemoc robotników nad "pracownikami ducha",
nad inteligencją, równość narzucona z dołu, a więc tyrania
gorsza od wszelkiej innej.
Z drugiej strony bije w oczy, że władza nie
przestanie być samowolna lub też łudzi sama siebie, skoro poddaje
wpływowi swemu wszelkie sprawy
społeczne, nawet te, które ściślejsze ogniwa i grona społeczne załatwić
mogą własnymi siłami, kiedy pragnie zażegnać paragrafami ustawy,
podyktowanej przez namiętną większość parlamentarną, zmienne wymogi
i potrzeby różnych gron społecznych lub innoplemiennych. [...] Państwo ma i mieć
musi w rzeczy samej niepowściągnioną niczym i bezsporną moc i powagę
w obrębie ustawy jako
wyniku zgodnej i wspólnej woli rządzących i rządzonych,
czyli obu przedstawicieli rzekomych zasad "władzy" i "swobody";
ale z tego nie wynika bynajmniej, aby ustawa, pod którą kryją się
zamysły i sidła stronnicze, upoważniała rząd do powściągania swobody
w granicach ustaw zasadniczych i poręczonych nimi prawach nowożytnego
obywatela, wiekuistych zdobyczy 1789 r.; nie upoważnia zaś tym
mniej rządu ani ustawodawców do odjęcia mniejszości środków przeprowadzenia
swego poglądu, jeżeli ten okaże się zgodny z dobrem pospolitym.
W rzeczywistym życiu wrogie owe i wykluczające się hasła wzajemne
"władzy" i "swobody" rozpętanej, tj. despotyzmu
i bezrządu, zawsze będą z sobą walczyły. jak wszystkie niezdrowe
wybryki oznaczają one li ślepotę, namiętność i głupotę ludzką. Dziesiejsze jednak państwo nowożytne prawowite
swe władztwo zwierzchnie opiera
na współdziałaniu w obrębie
ustawy czynnika obywatelskiego "samorządnego" i "państwowego",
bo jak mówi Buchez władztwo ludzkie jednoczy wymogi dobra najwyższego
z danym celem danej społeczności, innymi słowy wynika z ładu społecznych
praw i obowiązków. [...]
Władzy przyrodzonymi granicami i szrankami są:
1) zgoła niezależne od ludzkiej mocy rzeczy, bądź fizjologiczno-cielesne,
bądź psychiczne sprężyny, np. płeć, wiek, zdrowie, stosunki wymienne
między ludźmi, o ile zależą od popytu i podaży, stosunki społeczne
oparte li na osobistym interesie, np. transakcje prawa rzeczowego
cywilnego; 2) rozumna rozwaga i wymiarkowanie przez prasę,
stowarzyszenia kształcące i zgromadzenia światłych obywateli zaprawnych
w powszedniej pracy w samorządzie spraw miejscowych wspólnych, powszechne mniemanie o tym, co ogółowi pożyteczne, godziwe
i możliwe. Innymi słowy,
tak jak pierwszą zaporę przyrodzoną stanowią stosunki i rzeczy,
których ustawodawca i władca zmienić nie może pod karą nierozsądku,
tak znowu moralny hamulec znajduje władza zwierzchnia w woli
wyrozumowanej wspólnej podwładnych, w prawie jednym słowem etycznym
i społecznym jako wytycznej, kierownicy społecznego dobra i przyrodzonej
słuszności, wyższym nad ustawę
doraźnie, ułomnie i niezupełnie go często wyrażającą. [...]
Przenośnie więc mówimy o władztwie ustawy jako najwyższym w politycznej
społeczności, jako wcieleniu mocy społecznej, względnie nieprzepartej. [...] Chodzi (bowiem) o przymioty prawne władzy, odróżniające ją
od wszelkiej innej społecznej władzy. Panowanie,
etyczny przymiot władzy publicznej
i wspólnej [...] wyklucza możność nieograniczonego opanowania, zawłaszczenia osoby podwładnej przez osobę obdarzoną pospólną
władzą. Nieograniczone takie opanowanie zawsze jest facti, a nie juris. W prawie politycznym panowanie jest jednocześnie i prawem, i obowiązkiem, nie stanowi więc prawa państwa jako podmiotu praw, lecz
prawo władzy w państwie. [...]
Otrzymaliśmy jako wynik dogmatycznej części
wstępu twierdzenie polityczno-fizjologiczne, że zwierzchnia władza
w każdym państwie przejawia w sobie dośrodkowo
skupioną moc przekonań społecznych narodu urządzonego jako związek
i jedność świadoma wspólnych zadań i przekonań przemagających, czyli
panujących skutkiem ich powszechności nad dążeniami mniej lub więcej
odśrodkowymi większych lub mniejszych odłamów tego narodu i skupiających
go około wspólnego ładu i swobody.
Państwo tym się różni od obywatelskiego towarzystwa,
że przez władzę zwierzchnią wie
o sobie i dążeniach swych, że jest jedną
osobowością polityczno-dziejową i narodowo-psychiczną, czego
o towarzystwie powiedzieć nie można [...]. Błędem jest przeto, wikłając
doniosłości i związek pojęć, prawić o interesie
abstrakcyjnej całości społeczeństwa, kiedy istnieją
interesy wielu lub kilku zespoleń, tak samo jak zakrawa już
na rozmyślną złą wiarę wmawiać władzy zwierzchniej interes odrębny
od interesu podwładnych. "Jedynym interesem" dla państwa
pozostaje utrzymanie politycznego samobytu, udzielność.
[...]
Prawdziwie zwierzchnia doniosłość władzy państwowej objawia się w tym, że w Monarchii Naczelnik organu zwanego Zwierzchnictwem
w chwilach stanowczych uzmysławia panującą władzę politycznie urządzonego
narodu, która góruje, unosi się nad zakusami i walką czynników interesownych
zespoleń i form; że przedstawia jedność zbiorowej woli Państwa i
poniekąd Państwo samo uosobione w jednostce niewybieralnej; kiedy
organ zwierzchni Republiki, który bądź co bądź zawsze jest monokratycznym,
jeżeli nie monarchicznym, rozdrabnia się faktycznie na kilka uczestniczących
w Pryncypacie czynników zależnych wprawdzie od woli liczebnie przemagającego
w narodzie ludu urządzonego, ale przeciwważących się sztucznie.
[...] "Forma rządu" jakiegokolwiek Państwa dzisiaj
może być tylko monokratyczna. Czy kieruje sprawami
wykonawstwa Panujący, Prezes Gabinetu, czy Prezydent Republiki,
zawsze w tym fizycznym
przedstawicielu władzy rządzącej
przejawia się i znajduje swój wyraz jedność
zasadnicza urządzonego politycznie jako osobistość
narodu. Dopóki nam kto nie dowiedzie, że w jednej osobie publiczno-prawnej mogą być dwie z różną wolą osobnikową, trwać będziemy w przekonaniu, że wielość "form
rządu" jest nonsensem. [...]
(Tymczasem) mechaniczny, właściwy XVIII stuleciu
pogląd na państwo przyczynił się do tego, iż przeobraziciele układów
politycznych, zapominając o jedności
społeczno-narodowego władztwa, zmierzali głównie do tego, by cząstki tego władztwa natchnąć duchem swoistym
nie pomni, iż państwo rozrywają na trzy lub cztery wiatry. Umiejętność
późniejsza wykazała niedostatki i rażące błędy owej sławnej doktryny
(podziału władzy - przyp.
red.), [...] i dowiodła, że organy władzy państwowej winny się
wspierać i wiązać swe usiłowania w jednym celu zgodnego współdziałania
mocy ustawodawczej z wykonawczą, zwłaszcza że to współdziałanie
stosuje się nie tylko do właściwych rozczłoni, czyli organów zasadniczych
państwa,
lecz dotyczy i innych sfer i czynników uspołecznionej działalności
człowieka. Mimo to płytki, płaski i poziomy mechaniczny, a raczej
mechanistyczny pogląd na Państwo, jakoby na wielką maszynę misternie
skleconą [...], przeważa dotychczas w pismach szkoły konstytucyjnej,
którą też słusznie nazywają doktrynerską. Pogląd ten byłby prawdziwy,
gdyby "jednostki" były automatami bezdusznymi, woskowymi
figurami dowolnie poruszanymi ręką budowniczych i wszelkiego rodzaju
"techników" politycznych i gdyby rozdzielenie "władz"
nie prowadziło do rozstroju zamiast do zestroju. Czas jednak już
porzucić ów fałszywy "układ wahadłowy", czas zerwać z
jednostronnymi teoriami De Lolme'a, B. Constanta, Rottecka, Aretina
itd. (o podziale władz - przyp.
red.) zamiast niezupełnej, aczkolwiek przez szkołę wypowiedzianej
i bezsprzecznej prawdy, że funkcje
organów Państwa są różne,
a więc i organy niejednakowe, wygłosić wraz z Romagnosim zasadę,
że bez jedności i umiarkowania władzy nigdy nie otrzymamy spokoju, zdrowia,
potęgi i trwałości w Państwie.
We wstępie już podniesiono niezbędność Jedności tak Państwa, jak i władzy zwierzchniej.
Pod względem zasady, o
której prawdziwość tu chodzi zdaje się nie ma żadnej różnicy we
wszelakich obozach i szkołach: jedno
państwo, jedna wola, jedna władza [...]. Niepodzielność jednego
władztwa polityczno-narodowego godzi się z niezawisłością względną
różnych funkcji, a przeto odpowiednich im czynników
ustawodawczych, administracyjnych i sądowych. Że Władza jako Moc
jest jedna i rozszczepia
się tylko na różne funkcje
jednego w całości swej społecznego organu nie było tajnym zresztą
i zwolennikom teorii "rozdziału".
|