My
zajmiemy się tutaj tylko jednym z pojęć, rzekomo obalonym przez
autora [tj. Jaworskiego - przyp. red.], tj. pojęciem praw publicznych podmiotowych. Autor uważa
je, jak również wiele innych pojęć, za "pomocnicze", tj.
"używane dla ujęcia właściwego materiału", i za będące
"rezultatem sposobu myślenia naszej epoki", czyli "nowożytnego
sposobu myślenia w dziedzinie prawa". W subtelnym filozoficznym
wywodzie, [...] charakteryzuje autor ten sposób myślenia jako najostrzejsze
przeciwstawienie podmiotu, tj. jednostki, przedmiotowi tj. społeczeństwu,
obywatela państwu z jej wszystkimi życiowymi siłami i potęgami z
"ustawodawstwem jako światem", z czego wynika, że "myślenie
nasze widzi w państwie także osobę, która z jednostką prowadzi walkę,
a jednostka z nią". To myślenie opiera się na relatywistycznym
poglądzie na świat, w przeciwstawieniu do absolutnego (którego brak
zarzuca autor H. Kelsenowi), i "tylko na tle takiego właśnie
myślenia mogło powstać pojęcie prawa podmiotowego", prawo to
nie jest bowiem niczym innym, jak dążeniem każdego "ja"
do zdobycia pewnej dozy przymusu państwowego dla siebie, i to ma
znaczyć, "że moje prawo podmiotowe równa się mojej normie".
Autor zgadza się z definicją A. Thona, iż prawo podmiotowe jest
roszczeniem, tj. mocą obudzenia imperatywów, nakazujących sędziemu
dostarczenia pomocy prawnej, ale równocześnie twierdzi, że prawo
podmiotowe jest tylko przetworzeniem prawa przedmiotowego w naszym
umyśle. Ten wytwór naszego myślenia będzie zawsze miał cechę fikcji
(w znaczeniu filozoficznym), gdyż on polega na wspomnianym już dualizmie
(pogląd racjonalistyczny względnie relatywistyczny, indywidualistyczny,
a pogląd kolektywistyczny, absolutny), z chwilą jednak, w której
by "ja" poczuło się jednością ze światem zewnętrznym (w
zastosowaniu do dziedziny prawa, gdyby się jednostka poczuła jednością
z porządkiem prawnym, tj. z państwem), pojecie prawa podmiotowego
stałoby się zbędnym. Autor kończy uwagą, że potrzebujemy wprawdzie
jakiejś definicji prawa podmiotowego, ale materiałem nauki prawa
są tylko normy (tj. wedle niego zdania, łączące z pewną sytuacją
faktyczną pewien skutek prawny), że "pojęcie prawa przedmiotowego
należy do nauki prawa o tyle, o ile prawo podmiotowe jest także
normą, normą przetworzoną przez jednostkę, ale normą", nauka
prawa zaś jest tylko nauką o przepisach prawnych, o normach.
Zgadzamy się z autorem, gdy on konstatuje, że
bez istnienia pewnego prawa podmiotowego nie może zaistnieć podmiotowe
w ścisłym prawniczym znaczeniu, ale nie sądzimy, żeby można uważać
prawo podmiotowe tylko za przetworzenie prawa przedmiotowego w umyśle
jednostki, i tylko za pojęcie pomocnicze dla nauki o normach. Przez
prawo podmiotowe czyli regułę prawną w znaczeniu słowa materialnym
rozumiemy linię demarkacyjną, pociągniętą pomiędzy wolą jednej jednostki
a wolą drugiej jednostki w ich wzajemnym dom siebie stosunku (prawo
prywatne), tudzież taką samą linię pomiędzy wolą jednostki a wolą
państwa jako organizmu zwierzchniczego, względnie pomiędzy sferą
prawnych wpływów jednostki w stosunku do państwa, a sferą, do której
te wpływy nie sięgają (prawo publiczne). Co się po jednej stronie
tej drugiej linii rozgraniczającej znajduje, jest prawem organizującym
państwo, nadającym mu pewien ustrój, oraz określającym sumę praw
przysługujących mu wobec jednostek, po drugiej stronie tej linii
zaś znajdują się, między innymi, prawa podmiotowe jednostek wobec
państwa. Mniemam więc, że dla znalezienia genezy praw podmiotowych
nie potrzeba aż konstruowania antytezy dwóch światopoglądów i wypowiadania
walki państwu przez każde "ja", jak również, że pojęcie
praw podmiotowych nie jest ani jedynie "pomocniczym",
ani też rezultatem "nowożytnego" sposobu myślenia w dziedzinie
prawa; wszakże w średniowieczu i w pierwszej połowie wieków nowożytnych
aż się roiło od najrozmaitszych podmiotowych praw jednostek i stanów
wobec państwa, a przy ówczesnym braku pojęcia osobowości państwa,
oraz rozbiciu władzy państwowej pomiędzy kilka samoistnych podmiotów,
pozostawało po "państwowej" stronie linii rozgraniczającej
bardzo mało. W drugiej połowie wieków nowożytnych, wraz ze wzmocnieniem
pojęcia osobowości państwowej oraz rozszerzeniem zakresu działania
państwa i sprecyzowaniem jego kompetencji, ustaliło się też i skrystalizowało
pojęcie podmiotowych praw wobec niego. Teoria umowna powstania państwa,
najwięcej ze wszystkich doktryn o naturalnej i rozumowej racji bytu
państwa, licząca adeptów, a snująca się od starożytności aż do neokantystów,
widziała prawa podmiotowe we wszystkich tych uprawnieniach, których
się jednostki na rzecz państwa, celem umożliwienia współżycia, nie
zrzekły. [...]
Punkt ciężkości argumentacji autora polega w
tezie, że prawo podmiotowe jest wyrazem tego, że "ja"
rozporządza pewną dozą przymusu państwowego dla siebie, i że "to
właśnie znaczy, że moje prawo podmiotowe równa się mojej normie",
przy czym autor dodaje, że cała waga tego określenia tkwi w zaimku
"mojej". Na pierwszą część powyższej tezy każdy zgodzić
się musi. [...] W każdym z tych uprawnień tkwi pewne ograniczenie
przymusu państwowego na korzyść jednostki, względnie wywarcie przymusu
na państwo. Natomiast nie jest nam zrozumiałym - i tu przechodzimy
do drugiej części tezy autora - dlaczego to ma znaczyć, "że
moje prawo podmiotowe równa się mojej normie". Norma nie jest
pojęciem podmiotowym, ale przedmiotowym, norma nie jest ani moja,
ani państwową, ani niczyją, ona pochodzi tylko od państwa, jako
uprawnionego do jej wydawania, ale nie jest przedmiotem posiadania
ani własności w żadnym tego słowa rozumieniu. A jeżeli autor chciał
przez ten zaimek "moją" powiedzieć po prostu "na
korzyść jednostki istniejącej" normą, to szkoda, że zamiast
uczynić to tymi prostymi słowami użył niezbyt jasnej przenośni.
A nawzajem, prawo podmiotowe nie jest "normą" jak się
autor przy końcu wyraża, tylko jest wynikiem normy czyli prawa przedmiotowego.
Że nauka prawa jest "nauką o przepisach prawnych, o normach",
temu nikt nie przeczy, ale też właśnie dlatego jest ona i nauką
o prawach podmiotowych, które z tych norm płyną. W tych prawach
bowiem wyraża się ustosunkowanie jednostki do państwa, ujęte w słowa
normy, rozgraniczającej obie sfery; kto studiuje normę, ten studiuje
tym samym uprawnienia, które i jednej i drugiej stronie (i państwu
i obywatelom w formie ich praw podmiotowych) na podstawie tej formy
przysługują. I nie są te prawa jedynie "fikcją". [...]
Są one natomiast bardzo ustępliwe wszędzie tam,
gdzie mogłaby zachodzić, względnie gdzie zachodzi kolizja między
interesem osobistym a interesem zbiorowości, punktem widzenia indywidualistycznym
a kolektywistycznym. Ma to miejsce przede wszystkim w dziedzinie
praw wolnościowych. Prawa te przysługują jednostkom w całej pełni
tylko o tyle, o ile jednostka nie wejdzie w kolizję z ustawą karną,
o ile nie wejdzie w stosunek specjalnej zależności od państwa, o
ile spełnianie obowiązków publicznych nie jest przez to narażone
na szwank, o ile konieczne wymogi współżycia społecznego i równości
wobec prawa nie wymagają ich ograniczenia. Jeżeli zaś wytworzy się
którakolwiek z powyższych sytuacji, prawa podmiotowe schodzą na
drugi plan, ustępując miejsca wyższym wymogom państwowo-społecznym,
które każą je ograniczyć. Nie stają się one przez to li cieniem
albo pojęciem pomocniczym w metodyce myślenia, lecz odżywają natychmiast
z chwilą ustalenia tej sytuacji, która ich ograniczenie wywołała.
|