Poniższy tekst jest próbą
teoretycznego spojrzenia na niektóre aspekty postkomunistycznej rzeczywistości
społeczno-ekonomiczno-politycznej, ponadto jest to próba wskazania obszarów
problemowych związanych z nieformalnym wymiarem funkcjonowania rzeczywistości.
Świadomość ich istnienia wydaje się być istotna dla opisu obecnego stanu państwa.
Szkic stara się uwypuklić istotny
dla naszego kraju problem: kwestię obrania kierunku modernizacji łącznie z
interpretacją nieformalnego oblicza polskiego postkomunizmu. Powszechnie
wiadomo, że Polska musi się modernizować, wydaje się jednak, iż zaniedbywany
jest teoretyczny wymiar tego procesu. Punkt dojścia polskich projektów modernizacyjnych
był motywowany chęcią nadgonienia, a nawet imitacji zachodnich wzorów. Po
drugie, w debatach nt. postkomunizmu za rzadko uwzględnia się aspekt nieformalny
zmian, cynicznie lub nieświadomie redukując go do poziomu „teorii spiskowej dziejów”.
To, że postkomunizm jest zjawiskiem istniejącym
realnie na wszelkich możliwych płaszczyznach życia społecznego nie ulega
obecnie wątpliwości,
można nawet już mówić o przesycie literatury traktującej o tym zjawisku. Należy
jednak zaznaczyć, iż samo zjawisko podlega transformacji. Zaczynają charakteryzować
je już inne cechy. Głównym powodem tego zjawiska są: instytucjonalizacja
postkomunizmu (głównie, chodzi tu o petryfikację w sferze gospodarczej), czyli
zaakceptowanie obecnego stanu, jako punkt wyjścia do wszelkich zmian wiodących
ku następnemu etapowi. Już w 1993 roku Andrzej Zybertowicz pisał, iż: „Dekomunizacja
ekonomii jest bezcelowa, gdyż spółki nomenklaturowe zdążyły kilkakrotnie wyprać
swoje brudne pieniądze. Oznacza to, iż – poza wyjątkowymi przypadkami – standardowymi
środkami prawnymi żadnych rewindykacji przeprowadzić nie sposób. Wywłaszczać
postnomenklaturowców można byłoby jedynie sposobem bolszewickim, tj. za pomocą
swoistej nacjonalizacji prywatnych majątków.”. Drugim,
istotnym elementem wpływającym na zmianę jakościową postkomunizmu, jak się
wydaje jest sukcesywne dochodzenie do głosu i władzy młodego pokolenia
trzydziestolatków.
Kwestią otwartą pozostają wnioski,
jakie są wyciągane z faktu istnienia postkomunistycznej hybrydy, czyli ani w
pełni kapitalistycznej i demokratycznej i już prawie zupełnie nie
komunistycznej rzeczywistości. Wektor
zmian, jakie zaszły w Polsce, w symbolicznym już roku 1989, spowodowały
wytworzenie się „bufora” skutecznie oddzielającego nasze państwo od procesów
realnej modernizacji. Bufor ten stopniowo się zmniejsza, m. in. z podanych powyżej
podwodów. Oznacza to, iż obecnie mamy do czynienie z ostatnią dekadą, w której
wyobrażalne są jeszcze próby podjęcia zmiany samego punktu wyjściowego. Jest to
tak ważne, ponieważ, jak przyjmuje teoria zależności sekwencyjnej (path
dependence), a także zdrowy rozsądek: to gdzie się zajdziemy zależy od
miejsca, z którego wyruszamy. Wydaje się, iż w najbliższym horyzoncie czasowym
(2 – 3 kadencje parlamentu) spory, jeszcze do niedawna do żywego rozpalające
opinię publiczną np. nt. agenturalnej przeszłości osób ze świecznika
państwowego zmatowieją i przejdą do lamusa, a ich waga nie będzie w stanie
budować legitymizacji dla jakichkolwiek realnych zmian. Być może pokolenie
ludzi aktywnie walczących z komunizmem będzie musiało się pogodzić z faktem, że
punkt wyjścia już ostatecznie się ustabilizował i wszelkie zmiany będą odbywały
się w sferze semantyczno-symbolicznej (np. wręczanie odznaczeń ludziom do tej
pory pomijanych, czy organizowanie cykli wystaw: „twarze bezpieki” przez IPN).
Zanim omówiona zostanie kwestia
układu, należy choćby kilka słów poświęcić zagadnieniu pierwotnemu względem
nieformalnego wymiaru władzy, czyli modernizacji.
Modernizacja
Można zaryzykować stwierdzenie, że historia Polski jest w
dużej mierze zdominowana przez zagadnienie modernizacji. „Nadganianie” było i
jest cechą naszej historii, przynajmniej ostatnich trzystu lat. Znamienny jest
fakt, iż szereg dylematów związanych z tym zagadnieniem cyklicznie powraca
napędzając publicznie toczone dyskusje. Pojawiają się w nich echa argumentów,
które padały z ust naszych przodków – sporo jest prawdy w powiedzeniu, że
„wszystko już było”. By znaleźć potwierdzenie powyższego stwierdzenia wystarczy
przestudiować dzieła polskich modernizatorów i ich adwersarzy. Nas, jednak w
tym miejscu nie będzie interesowała eksploracja minionych debat
„modernizacyjnych”, a jedynie uwagi na temat ostatnich „unowocześnień”. Pojęcia zmiany społecznej, postępu i związane z
nim pojęcie modernizacji są niejasne i otwarte dla „aksjologizacji”. Marek S.
Szczepański w Encyklopedii Socjologii wyróżnia cztery sposoby rozumienia
pojęcia modernizacja. Po
pierwsze modernizację rozumie się jako unowocześnianie i upowszechnianie
osiągnięć sfery technicznej i technologicznej, znaczenie to związane jest
silnie z materialnym wymiarem ludzkiej egzystencji. W tej roli modernizacja nie
budzi kontrowersji. Drugie rozumienie, już bardziej niejednoznaczne, odnosi się
do unowocześniania społeczeństwa, zarówno jego gospodarki, organizacji jak i
polityki czy kultury. Ambiwalencja tego pojęcia związana jest z jego nadmierną
rozciągliwością znaczeniową. Trzecie rozumienie, wydaje się, że już bardzo
archaiczne, łączy się z fragmentem marksistowskiej teorii rozwoju. Ostatnie
znaczenie odnosi się do: „(…) ciąg[u] ewolucyjnych zmian społeczeństwa
tradycyjnego prowadzących do jego przeobrażenia w społeczeństwo nowoczesne.”.
Wydaje się, że szczególnie ostatnie rozumienie modernizacji, w Polsce bardzo
często było wykorzystywane, przez różnego rodzaju modernizatorów, dla legitymizowania
wielu, często wykluczających się projektów.
Ostatnie dwa
wielkie projekty modernizacyjne były przeprowadzane w oparciu o aktywną rolę państwa.
Jak zauważa Miłowit Kuniński: „(...) modernizacja miała po części charakter
etatystyczny, trudno określić, jakie rezultaty przyniosłaby modernizacja oparta
głównie na mechanizmach rynkowych.” i dalej „Zakończenie wojny i nowa okupacja
przez ZSRS oznaczała wejście w fazę jeszcze bardziej wzmocnionego etatyzmu, a
także rabunek majątku wywożonego z przydzielonych Polsce ziem do Rosji
Sowieckiej, i gospodarcze uzależnienie od niej i mniej lub bardziej intensywną
eksploatację.”.
Bezsporne pozostaje stwierdzenie, iż II Rzeczpospolita, choć nie udało jej się
dokonać modernizacji w sferze materialnej, niewątpliwe sukcesy odniosła na
poziomie kulturowym. Z
kolei PRL zawiódł w sferze modernizacji industrialnej, a „unowocześnienie”
kultury musi być ocenianie ambiwalentnie.
Obecnie Polska znajduje się, od kilkunastu lat, w okresie, w którym
transformacji mogą zostać poddane w sposób jednoznacznie pozytywny oba wymiary
życia narodu – zarówno materialny, jak i nie mniej istotny ideacyjny. Wydaje
się jednak, iż przemiany obu tych dziedzin napotykają na różnego rodzaju
obstrukcje. Wydaje się, że racji nie ma David Ost pisząc, iż: „Kiedy komunizm
upadł, okazało się, że kluczowa dla społeczeństwa obywatelskiego możliwość
samorealizacji jest sprzeczna z kultywowaniem narodowej tradycji – przynajmniej
w tej formie, w jakiej ceni je prawica – a dążenie do narodowej jedności
osłabia zróżnicowanie, które jest konstytutywną cechą współczesnego
społeczeństwa.”.
Opinie tego rodzaju pomijają fakt bardzo silnego, dualnego podziału
społeczeństwa na tle historyczno-politycznym w Polsce i konieczność jego
scalenia, przekroczenie tego podziału otworzy dopiero drogę dla dalszych
realnych podziałów.
W początkowej fazie obecnej transformacji główny
nacisk kładziono na możliwie szybkie przeprowadzenie prywatyzacji
– wyzwolenie gospodarki (wolnorynkowej) z jej racjonalnym mechanizmem alokacji
dóbr z okowów nieracjonalnej polityki. Tym
samym proces modernizacyjny kierował się zupełnie innymi motywami niż
analogiczne zjawisko okresu II Rzeczpospolitej. W przypadku modernizacji lat
dziewięćdziesiątych wydaje się, że postsolidarnościowi reformatorzy przyjęli,
iż najważniejsze były zmiany w sferze gospodarczej, a cała reszta „jakoś sama
się ułoży”. W mniej skrajnej wersji zakładano, że oba procesy zmian (w
gospodarce i polityce) będą zachodziły równolegle. Nie rozstrzygając, jakie
powinny być stadia i jaka sekwencja przejścia z jednego do drugiego systemu
była optymalna, warto zwrócić uwagę, iż poziomów zmian nie powinno się zlewać w
jeden proces. Badanie transformacji w krajach byłego bloku komunistycznego
powinno uwzględniać czteroelementowy indeks zmiennych: demokratyzacji, budowy
rynku, budowy państwa oraz budowy narodu. Wymienione elementy powinny tworzyć
następującą sekwencję: budowa państwa i narodu, następnie ustanawianie
gospodarki rynkowej, a na końcu demokratyzację.
Łatwo zauważyć, iż Polska miała już wytworzone struktury państwowe, w
niektórych sektorach nawet patologicznie przerośnięte, co do istnienia narodu
nie ma wątpliwości – społeczeństwo było homogeniczne etnicznie, więc w dwóch
pierwszych elementach należało reformować, a nie budować od zera. Jak
powszechnie wiadomo do budowy gospodarki rynkowej przystąpiono natychmiast, natomiast
zbudowanie demokracji jest kwestią kontrowersyjną.
Układ
Ontologia, epistemologia i metodologia
Ponieważ w rozważaniach nad
wspomnianym zagadnieniem układu należy wyjść od wskazania kwestii ogólnych i
zarazem fundamentalnych, kilka słów zostanie poświęconych zagadnieniom
teoretycznym. Dla prawidłowego prowadzenia badań politologicznych, nieodzowne
jest odwołanie się do podstawowych rozróżnień filozoficznych i przypomnienie
zasadniczych pytań. W tym celu należy przywołać pojęcia ontologii, epistemologii
i metodologii.
Pierwsza, czyli teoria bytu odpowiada na pytanie: czym i jaka jest rzeczywistość?
Udzielona na to pytanie odpowiedź określi m.in., co zaklasyfikuje się do dziedziny
rzeczywistości politycznej, a co z niej wykluczymy. Rodzi się w tym miejscu
pytanie; na ile czynniki powszechnie uznawane za niepolityczne wpływają na
politykę. Po dokonaniu selekcji należy określić, z jakich elementów składa się
polityka oraz jakie reguły ją organizują. W jakim stopniu struktury wpływają na
wynik politycznego działania? Epistemologia, czyli teoria poznania, zajmuje się
refleksją nad granicami możliwości poznania. Pojawiają się tu pytanie: jak,
jeśli to możliwe, ustalić obiektywne związki pomiędzy zjawiskami? Metodologia,
nauka o metodach badań, stara się dostarczyć wiedzy na temat ograniczeń
konkretnych technik badawczych, umożliwiających zbadanie wyznaczonej
epistemologicznie i określonej ontologicznie rzeczywistości (politycznej).
Logicznie kierunkowa sekwencyjność tych pojęć (kolejno: od ontologii poprzez
epistemologię do metodologii) jest
uzupełniana dodatkowo o: metody i źródła.
Wydaje się, że
klarowność płynąca z tego fundamentalnego rozróżnienia nie powinna się
ograniczać jedynie do sfery teoretycznej. Przykładem potwierdzającym doniosłą
rolę zastosowania rozróżnienia na ontologię, epistemologię oraz metodologię w
procesie prawidłowego konstruowania analizy politycznej, może być zagadnienie układu,
o którym głośno mówili niektórzy politolodzy i politycy. Pojęciem tym nazwano
nieformalną sieć powiązań na styku politycy-biznesmeni-przestępcy (czasem
dodawano do tych członów świat mediów). Jedna z hipotez głosi, iż ów układ paraliżuje
albo, co najmniej silnie ogranicza sterowność państwa, generując m.in. tzw.
rentę korupcyjną. Przechwycenie pieniędzy znajdujących się poza oficjalną
cyrkulacją kapitałową i wprowadzenie ich w ponowny obieg ma być rezultatem rozbicia
układu. Wyraźnie widzimy tutaj łatwą do rozróżnienia sferę ontologiczną wraz z
odpowiedzią na pytanie: „co jest?” – jest układ. Co możemy analizować? – układ,
jego konstrukcje i rządzące nim mechanizmy. Epistemologia stawia badacza przed
odpowiedzią na pytanie na ile to, co już zidentyfikowaliśmy, że istnieje da się
zbadać? Na koniec metodologiczne pytanie, jakimi metodami gromadzić wiedzę o
tym, co jest i co możemy wiedzieć o układzie? Wspomniana powyżej uwaga o
logicznym następstwie powyższego rozróżnienia jest kwestionowana zarówno w obrębie
samej filozofii, jak również, szerzej w obrębie nauk społecznych przez
stanowiska postpozytywistyczne, akcentujące zlewanie się ze sobą epistemologii
i ontologii. Powyższa sekwencja miała na celu pomóc w usystematyzowaniu obszaru
badawczego, jednak w przypadku badania układu i innych tego typu zjawisk, w
obliczu ich niejawnej struktury, wydaje się, że pierwszeństwo epistemologii może
być uzasadnione.
Celem powyższej glosy jest jedynie
zaakcentowanie konieczności, iż „(…) wszyscy politolodzy powinni sobie
uświadomić swoje stanowisko ontologiczne i epistemologiczne, a także umieć je
obronić przed zarzutami ze strony zwolenników innych stanowisk.”.
Mając pełną świadomość faktu, iż publicystyka
polityczna lub szerzej dziennikarstwo polityczne kieruje się własną dynamiką,
należy zaznaczyć, że tego typu rozróżnienia nie powinny znajdować się w centrum
zainteresowania, li tylko politologów. Tym ostatnim pozwala ono lepiej
zrozumieć konkurujące ze sobą tradycje badawcze. Osobom wypowiadającym się
publicznie uwzględnianie, przytoczonych powyżej rozróżnień, może pomóc unikać nadmiernego
estetyzowania opisu politycznej rzeczywistości i skupienie się na realnie politycznych
kwestiach.
Układ – słowo i pojęcie
Kilka uwag należy poświęcić samemu
słowu układ i konotacjom, jakie są z nim związane. Problem ten dobrze ilustruje
debata tocząca się pomiędzy trzema językoznawcami dyskutującymi nad
rozwiązaniem konkursu na tzw. „antysłowo IV RP”, dodajmy, dyskusji toczącej się
na łamach jednego z tygodników. Warto przytoczyć słowa jej uczestnika: „Jerzy
Bralczyk: – Ja jestem zwolennikiem ‘układu’ (...) ‘Układ’ w sensie używanym
przez władze może wejść do słownika jako piąte czy szóste znaczenie tego
rzeczownika. Tak jak „al-kaida” – kiedyś zwyczajne słowo ‘sieć’ – które stało
się nazwą własną. Kiedyś jeszcze mówiło się ‘układ III RP’, ale teraz, jak
słyszymy ‘obrońca układu’, od razu wiemy, o jaki chodzi. Na podobnej zasadzie,
dla propagandy hitlerowskiej jednym z najgorszych słów był ‘system’ – bo
odnosił się do systemu weimarskiego. Ten nasz ‘układ’ to taka trochę
‘al-kadia’, trochę ‘system’. W języku niemieckim byłby to pewnie ‘der układ’ –
z rodzajnikiem określonym. Ale, skoro u nas takiego określenia nie ma, wydźwięk
słowa jest nawet silniejszy – rozprzestrzenia się zaraża język.”.
I tak oto „układ” zajął pierwsze miejsce za: „największą uniwersalność, zaraźliwość
i samodzielność”. Należy w tym miejscu zaznaczyć, iż samo rozwinięcie znaczenia
słowa „układ” wydaje się być jak najbardziej słuszne.
Kontynuując jeszcze wątek definicyjno-semantyczy warte przytoczenia wydają się
słowa jednego z redaktorów polskiego dziennika. W swojej polemice z tekstem
krytycznym wobec pojęcia układu i jednego z teoretyków tego zagadnienia – A.
Zybertowicza
Bronisław Wildstein zauważa: „Pojęcie ‘układu’, czyli związku interesów, jest
starsze niż socjologia.’ Dalej czytamy: „Wspólnota interesów establishmentu III
RP jest oczywistością wypływającą z definicji słowa ‘establishment’. Aby uzyskać
empiryczne potwierdzenie jej żywotności, wystarczy pobieżny kontakt z polskimi
mediami. Fakt, że udało się dziś doprowadzić do sytuacji, gdy słowo układ
działa jak łaskotanie, świadczy o wpływach tamtego ‘układu’. Wcześniej każdą
próbę analizy grup interesów w III RP kwitowano określeniem ‘spiskowa mentalność’.
Był to koniec dyskusji. Teraz słyszymy słowo ‘układ’ i zaczynamy chichotać. To
klasyczna strategia, która służy spacyfikowaniu niewygodnych analiz
rzeczywistości. Strategia, którą establishment III RP opanował nieomal do
perfekcji.”.
Najczęściej wypominaną słabością pojęcia układ jest jego niefalsyfikowalność,
jej konsekwencją jest nadawanie temu pojęciu treści spiskowej teorii dziejów.
Nie da się jednoznacznie dowieść, że układ istnieje albo, że go nie ma. Jego
istnienia można się domyśleć na podstawie przesłanek epistemologicznych. Nie
ulega jednak wątpliwości, że przy ostrożnym stosowaniu, układ wspomaga
polityków i politologów w wyjaśnianiu meandrów polskiej polityki. Należy tylko
ubolewać, że użyteczna kategoria pojęciowa została zaprzęgnięta do ciętych
politycznych filipik. Dobrą ilustracją jest tekst autorstwa Tomasza Nałęcza, w
którym porównani zostają m.in. Jarosława Kaczyński z Romanem Dmowskim: „Bardzo
podobny jest też sposób postrzegania polityki rządzonej jakoby przez tajemne i
niecne siły sprawcze. W wydaniu endecji był to spisek żydowsko-masoński, ze
wszystkich sił szkodzący Polsce i jak można blokujący prawdziwym Polakom drogę
do władzy. PiS, dbający o polityczną poprawność i jak diabeł święconej wody unikający
podejrzenia o antysemityzm, zastąpił tamtą hydrę wywodami o układzie: tajemnym,
niskim, wyhodowanym przez upadający komunizm, ale tak naprawdę odgrywającym
rolę tego samego opium dla ludu, którą w endeckiej demagogii odgrywali masoni i
Żydzi.”.
„Układ”
obok „Postkomunizmu”, „IV Rzeczpospolitej”
stanowi triadę, za pomocą której starano się dokonać delimitacji obszaru
przyszłej transformacji ustrojowej. Mająca nadejść zmiana ma przynieść odmianę
państwowej i społecznej rzeczywistości. Pierwsze sformułowanie – układ (czasami
pisane dużą literą „U”)
zdobyło dużą popularność w języku debaty publicznej. Układ miał być
hasłem-taranem za pomocą, którego wierzono w możliwość pełnego uchwycenia
polskiej rzeczywistości, a tym samym jej zmiany na lepsze. Zlikwidowanie układu
miało być warunkiem sine qua non budowania nowoczesnego i uczciwego
państwa. Pierwotnie termin ten został ukuty w celu uzupełnienia opisu
postkomunistycznej Polski. W miarę upływu czasu i równoległej popularyzacji
słowo to zaczęło wypełniać się coraz obszerniejszą treścią, przechodząc na
jakościowo inną płaszczyznę deskryptywną. Wraz z upływem czasu można
stwierdzić, że transformacja wcale nie zwolniła tempa – układ zaczął obrastać w
coraz obfitszą treść. Przeistoczył się w słowo wytrych, czyli słowo pozwalające
wybrnąć z każdego kłopotu. Jego rola odeszła od pierwotnej funkcji pojęcia, a
właśnie ta rola jest najstosowniejsza. Obecnym losem słowa układ, jest
sukcesywna degradacja. Określenie nabrało wydźwięku pejoratywnego, wręcz
obelżywego. Teraz to wydmuszka sensu, jaki nadawano mu wcześniej. Wkroczenie na
obszar rzeczywistości demokracji medialnej
spowodowało poddanie tego pojęcia procesowi rozcieńczania i zamazywania
znaczenia. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na konflikt dwóch wartości.
Powyżej układ został określony jako
pojęcie. Dla klarowności wywodu stosowne wydaje się przytoczenie sensu słowa:
pojęcie. W tym miejscu należy posiłkować się nieco przydługą, ale za to trafną
definicją Andrew Heywooda: „Pojęcie jest ogólną ideą na jakiś temat, zwykle
wyrażoną za pomocą pojedynczego słowa lub krótszej frazy. Pojęcie jest czymś
więcej aniżeli odpowiednim rzeczownikiem czy nazwą własną jakiejś rzeczy (…)
Pojęcia są narzędziami, za pomocą których myślimy, krytykujemy, sprzeczamy się,
wyjaśniamy i analizujemy. Zwyczajne postrzeganie świata zewnętrznego samo w
sobie nie daje nam wiedzy o nim. Aby świat nabrał sensu musimy w pewien sposób
nadać mu znaczenie, a czynimy to przez konstruowanie pojęć (…) Pojęcia pomagają
nam poza tym, klasyfikować przedmioty przez rozpoznanie podobieństw form lub
innych cech (…) Pojęcia są zatem ogólne: mogą odnosić się do szeregu
przedmiotów, innymi słowy do każdego przedmiotu, który posiada
charakterystyczne cechy danej ogólnej idei. Nie będzie przesadą stwierdzenie,
że nasza wiedza o świecie polityki uformułowała się przez rozwijanie i
udoskonalanie pojęć, które pomagają nam nadawać światu sens. Pojęcia są w tym
znaczeniu kamieniami węgielnymi ludzkiej wiedzy.”.
Krytycy pojęcia układu, twierdzą
najczęściej, iż w Polsce mamy do czynienia, co najwyżej z pojedynczymi,
nieskoordynowanymi, nieformalnymi grupami, które wykorzystują swoje znajomości
w celu osiągnięcia swoich partykularnych celów. Inaczej mówiąc, nie ma mowy o:
jakiejkolwiek koordynacji i systemowym charakterze tego typu patologii. To, najwyżej
„standardowa” działalność przestępcza, ew. mafijna niemająca nic wspólnego z
określonym środowiskiem politycznym, ponieważ, korupcja nie zna barw
politycznych. Teza o istnieniu układu jest zastępowana układami i „zwykłą”
korupcją. Należy w tym miejscu zaznaczyć – to trudna do obalenia argumentacja,
przynajmniej do chwili wykrycia nie tylko reguł organizujących działanie
układu, ale również ujawnienia aktorów koordynujących działanie patologicznego
systemu. Środkiem zaradczym, w opinii krytyków pojęcia układ, jest najczęściej
ogólnikowo formułowany postulat wzmocnienia społeczeństwa obywatelskiego.
Układ może być postrzegany jako pojęcie strukturalnie bliskie społeczeństwu
obywatelskiemu, a jednocześnie mogące szkodzić temu ostatniemu, dlatego: „Trzeba
pamiętać, że strukturę sieciową mają nie tylko mafie i związki klientelistyczne,
lecz również społeczeństwo obywatelskie, sieci samoorganizacji, struktury wzajemnego
zaufania. We współczesnej socjologii sieci uważa się nie za patologię, lecz trzecią,
obok rynków i hierarchii administracyjnych, metodę społecznej koordynacji.
Pojawia się więc pytanie, w jaki sposób odróżnić sieci dobre od złych. W
największym uproszczeniu można powiedzieć, nawiązując do klasycznej pracy
Putnama, że w sieciach obywatelskich dominują relacje poziome, a w sieciach
patologicznych, klientelistycznych - pionowe.”.
Z jednej strony popularyzowanie
kategorii układu jest postrzegane, jako źródło
sukcesów polityków prawicowych, co może cieszyć jego twórców oraz stosujących
go badaczy, z drugiej strony, w obecnych warunkach, polityczni użytkownicy tego
pojęcia do granic zdrowego rozsądku rozciągnęli sytuacje, w których posiłkują
swoje wypowiedzi odwołaniem do układu. Popularyzowanie karykatury tego pojęcia
nie służy jego poważnemu poznawczemu zastosowaniu. Pojęcie układ weszło w
koleiny tzw. „prawicowej retoryki”. Jest to spowodowane tym, iż stosowane było
do opisu niepokojących tendencji towarzyszących procesowi transformacji
systemowej, ostrze wymierzone było (głównie) w tzw. „lewicowo-liberalny establishment”.
Jego funkcją była próba doprecyzowania opisu i naszkicowania konturów nieformalnej
rzeczywistości. Oponenci, głównie ludzie o lewicowej orientacji, stosowaniu układu
w opisie rzeczywistości zarzucają niejednoznaczność i nieprecyzyjność, jednak
jak zostało wspomniane powyżej również pojęcia, które stanowią kredo ich
politycznych poglądów, jak np. modernizacja czy postęp są pojęciami, zdolnymi
bardziej fałszować niż objaśniać rzeczywistość. Abstrahując od faktu, iż
pojęcia z definicji musza być ogólne, wydaje się, że deprecjonowanie, pojęć
przeciwnej strony ma charakter czysto koniunkturalny, osadzony w źle rozumianym
pojmowaniu polityki, jako belli omnimus contra omnes, bowiem: „(…) im
mniej dokładnie jakieś pojęcie się określi, tym łatwiej jest go użyć w walce
politycznej”.
Badanie układu
Naukowe badanie układu jest bardzo trudne. Trudność
sprawia dbałość o zachowanie naukowości wywodu. Rozważania idą zazwyczaj trzema
torami, po pierwsze układ utożsamia się z patologią, krańcowo różna opinia mówi
o bezużyteczności tego pojęcia, po środku plasują się opinie głoszące
neutralność, albo wręcz, oczywistość takiego pojęcia, nie widząc w samej
kwestii nieformalnego wymiaru władzy niczego nadzwyczajnego. Niezwykle trafne
wydają się obserwacje R. Matyji podsumowujące debatę na temat układu, toczącej
się na łamach jednego z tygodników. Wyraził on opinię, iż datą graniczą dla sensu
pojęciowego układu był początek odkrywania prawdy o tzw. aferze Rywina – rok
2003. Właśnie wtedy udało zakwestionować tezy środowisk, które a priori odrzucało
możliwość istnienia układu. Jak pisze R. Matyja: „’Coś jednak jest’ – zdawała
się podpowiadać intuicja młodego pokolenia dziennikarzy, podtrzymywana przez
kolejne doniesienia z prac komisji śledczych. Czym jest to ‘coś’ – w zasadzie
nie pytano. Granice, istota, struktura ‘układu’ pozostawały sprawą drugorzędną,
niewartą szczególnej dociekliwości.”. Właśnie
w tym miejscu ogniskuje się największy problem związany z pojęciem układ. Bez
nakreślenia ontologicznej bazy wątpliwa wydaje się możliwość przeciwdziałania
patologiom, jakie generuje układ. Nie określając, nie nazywając po imieniu
aktorów, grup czy struktur tworzących układ nie sposób wyjść poza sferę domysłów.
Cytowany już R. Matyja wyróżnia trzy, jakościowo różne podejścia do kwestii
układu, związane nierozerwalnie z trzema autorami:
Jadwiga Staniszkis wpisuje to pojęcie w nową, systemową formę, jaką przyjmuje
władza; A.
Zybertowicz układ, sieć utożsamia z wpływem tajnych służb, tzw. Antyrozwojowych
Grup Interesu
(ARGI); Zdzisław Krasnodębski przejawy funkcjonowania układu dostrzega w sferze
dyskursu publicznego, dyskursu organizowanego przez konkretne ośrodki medialne.
Do tej grupy należy dodać jeszcze Józefa Targalskiego (pseud. Józef Darski),
jego wizja układu w stu procentach podporządkowuje wizję polityki w państwach
postkomunistycznych, roli służb specjalnych. Do bardzo interesujących, bo sformułowanych
przez praktyków politycznych, należy zaliczyć jeszcze opinie Jarosława Kaczyńskiego,
osoby, która z pojęcia układ uczyniła jedno z głównych haseł politycznych oraz
Jana Rokity. Polityk
Platformy Obywatelskiej w swoim tekście podkreśla koteryjny charakter ustroju
demokratycznego, zauważając celnie: „Dzięki Plutarchowi wiemy to z całą
pewnością: 2,5 tysiąca lat temu demokracja europejska rodziła się razem ze
swoją ciężką i trudno usuwalną chorobą. Tą chorobą był układ.”.
W tekście na temat wspomnianych
powyżej AntyRozwojowych Grup Interesu (ARGI) A. Zybertowicz,
buduje układ złożony z dwóch dychotomii. Pierwsza zaczerpnięta z tekstu Z.
Krasnodębskiego
składająca się z tezy o dwutorowym charakterze zmian w Polsce po 1989 roku
(transformacja jawna i transformacja niejawna). Ten podział Zybertowicz uzupełnia
własną uwagą o dwu typach transformacji. Może ona przybierać charakter
spontaniczny lub zorganizowany. W wyniku zestawienia obu podziałów powstaje matryca
(patrz rys. 1), ułatwiająca teoretyczne uchwycenie płaszczyzn, na których
rozgrywa się życie społeczne. Taki sposób zaprezentowania zagadnienia układu
pozwala na wyraźne odseparowanie wartościowych wymiarów transformacji
(tworzenie się społeczeństwa obywatelskiego, modernizacja), jak i
patologicznego
oblicza transformacji (układu).
|
Transformacja jawna
|
Transformacja ukryta
|
Charakter żywiołowy, spontaniczny
|
Inicjatywy obywatelskie, funkcjonowanie grup interesu,
itp.
|
Tworzenie powiązań ad hoc w celu uzyskania
doraźnych korzyści, nie ma tu jeszcze działalności systemowej, to raczej
działania towarzyskie
|
Charakter planowy, skoordynowany
|
Reformy ustrojowe, modernizacja kraju oraz dbanie o dobro
wspólne
|
Układ – patologia o charakterze systemowym
|
Rys. 1.
Refleksji nad układem
automatycznie towarzyszą rozterki dotyczące charakteru tego zjawiska, np. czy
układ posiada jakiś twardy rdzeń koordynujący? np.
w postaci ludzi z ekssłużb specjalnych. A. Zybertowicz, autor który ukuł ten
termin, w jednym z dzienników stwierdził, iż układ to coś poważniejszego niż
mafia, czyli „(...) organizacja przestępcza, która zmniejsza ryzyko swojej
działalności, zapewniając sobie współpracę organów władzy: polityków,
policjantów, prokuratorów (…)” Bowiem układ „(...) to splot grup interesów
wyrosłych ze starego systemu, które przeorganizowały się, dostosowały do nowych
warunków i próbują przy transformacji ustrojowej przechwycić największe kąski.
(...) Układ zanarchizował państwo i stworzył przestrzeń w której mniejsze i
większe grupki mogły bezkarnie robić nielegalne interesy.”.
W innym miejscu ten sam autor dodaje: „ (…) układ ma potencjał spontanicznej
samoregulacji (…) może być efektywny nie mając jasno wyodrębnionego ośrodka
kierowniczego.”.
W refleksji nad zagadnieniem
Układu istotne zwrócenie uwagi na specyficzną sekwencję powstawania tajnych
służb. To owa wadliwa sekwencja stanowi jeden z głównych argumentów fundujących
hipotezę na temat istnienia Układu. Wyłanianie się polskich służb specjalnych
było skażone ich długotrwałym egzystowaniem w „próżni kontrolno-regulacyjnej”.
Jak pisze A. Zybertowicz: „Próżnia ta powstała, gdy stare nieformalne, niezakorzenione
w systemie prawnym, typowe dla władzy autorytarnej mechanizmy ‘zadarniowania’
nadzoru i kontroli służb zostały uchylone, a nowe demokratyczne odpowiedniki
tych mechanizmów nie zostały w pełni wprowadzone w życie (np. sejmowa komisja
zajmująca się nadzorem nad służbami powstała dopiero w r. 1995)..
Jeśli za powód patologii uznać środowisko służb specjalnych ich prawidłowe
funkcjonwanie powinno, zdaniem Radosława Sojaka i A. Zybertowicza, w procesie
zwalczania toczących państwo nieprawidłowości uwzględniać trzy perspektywy:
„polityczną – nastawioną na kryteria pragmatyczne i realizację konkretnych
zadań, służb specjalnych – związaną z długookresowym przewidywaniem zagrożeń i
opracowywaniem wariantowych technik ich neutralizacji oraz akademicką –
zapewniającą innowacyjność i eksperckie podejście do podejmowanych zagadnień i
kontrolowane otwarcie na świat.”.
Badacze ci wysuwają postulat koncentrowania uwagi na punktach, w których
następuje „zachwianie równowagi”, przekłuta zostaje sfera praworządności.
Momentami tymi są wielkie przestępstwa – afery (od FOZZ poprzez Rywina aż po
PKN Orlen). Należy skupiać się na tym, co różne nie tym, co stałe i niezmienne.
W tym miejscu uwidacznia się jakościowa różnica w sposobie opisu rzeczywistości.
Na marginesie rozważań o układzie należy zauważyć, iż tzw. „obrońcy III
Rzeczpospolitej” formułują swoje racje odwołują się do argumentów akcentujących
trwanie i ciągłość. Natomiast zwolennicy projektu tzw. „IV RP” podkreślają
momenty, w których patologie przeważały nad elementarną praworządnością.
Bardziej radykalni krytycy III RP widzieli w tych wydarzeniach cechy systemowe
– uważają, iż ujawnione nadużycia i przestępstwa są elementami większej
całości, to z nich wnioskują o istnieniu układu.
Rodzi się pytanie, jak radzić
sobie z układem? Można sformułować odpowiedzi wpisujące się w dwa nurty. Dla
ich lepszego uchwycenia warto przytoczyć fundamentalną w obrębie nauk
społecznych kontrowersję. Jednym z zasadniczych sporów toczących się w obrębi
nauk społecznych dotyczy ścierania się, w procesie eksplanacyjnym, woluntarystycznej
wizji rzeczywistości, z jej antagonistycznym zespołem poglądów bazujących na
dominującej roli struktury/kontekstu. Ta
ostatnia grupa odpowiedzi zakłada, iż w celu uzdrowienia sytuacji należy
transformować otoczenie, wszystko to, co jest na zewnątrz aktora. Wydaje się,
że taktyka taka była stosowana u zarania polskiej transformacji np.
koncentrowano się na metareformach gospodarczych lub powtarzano tezy nt.
dekomunizowania ludzkiej świadomości. Jednak taki sposób postępowania ma swoje
słabe strony. Definiując sytuację w kategoriach systemowych, abstrahujących od
roli konkretnych aktorów ryzykuje się możliwością wpadnięcia w pułapkę
definiowania sytuacji jako „działania bez aktorów” (action without agents).
Postępowanie takie może być uzasadnione politycznie, ale ogranicza możliwość
określenia odpowiedzialności. Konsekwencją takich zabiegów było odwrócenie
uwagi od aktorów/podmiotowości, w gruncie rzeczy ich bezkarności. Inaczej
mówiąc, jedną z głównych wad tak pojmowanego strukturalizmu jest niedostateczne
zwracanie uwagi na działania konkretnych aktorów. Natomiast, pierwszą grupę
recept można próbować łączyć z woluntarystyczną wizją aktora/jednostki
ludzkiej. Uwaga jest skoncentrowana na konkretnych osobach (grupach osób). Całość
tych rozważań dobrze wpisuje się w nurt rozważań na temat instytucji i
możliwości dokonywania w nich innowacji. W powyższej logice, dla dokonania
zmian instytucjonalnych konieczne jest wprowadzanie w krwioobieg instytucji
jednostek mających dokonać instytucjonalnego zwrotu np. lustracja (dotycząca
konkretnych osób) lub proces weryfikowania służb specjalnych nadzorowany przez
Antoniego Macierewicza. Wadą tego typu rozwiązań jest ograniczony rezerwuar
rozwiązań – nacisk położony jest na osoby, które cieszą się zaufaniem, a nie na
ponad personalne procedury. Postulatem wpisującym się pomiędzy wyżej wskazane
bieguny jest często pojawiający się w różnych kontekstach postulat decentralizacji
władzy, bowiem jak w kontekście dymisji premier Zyty Gilowskiej pisał wielokrotnie
już przywoływany A. Zybertowicz: „’Układ’, to bowiem mechanizm zdecentralizowany
i aktywnie samoregulujący się. Jeśli kierownictwo PiS nie zmieni indywidualnych
roszad kadrowych na zarządzanie przestrzenią wpływu i nie odważy się na delegowanie
uprawnień w dół, to na dłuższą metę okaże się środowiskiem niewydolnym i
strukturalnie niezdolnym do przezwyciężenia układu.”.
Zasadniczą zgodę na tego typu oraz inne rozwiązania (np. spłaszczanie struktur)
należy uzupełnić uwagą, iż: „Cesja władzy nieuchronnie oznacza delegację
uprawnień do podejmowania ryzyka.”.
Innymi słowy odpowiedzialność za ew. błędne decyzje podjęta na niższym szczeblu
mogą wpływać bezpośrednio na sytuację wyższych poziomów w hierarchii.
Rozproszenie władzy może multiplikować sytuacje potencjalnie korupcjogenne.
Wydaje się, że nie należy ulegać w pełni żadnemu z rozwiązań. Do przeprowadzenia
skutecznej kuracji konieczne jest implementowanie obu typów rozwiązań z
jednocześnie.
Zakończenie
W naukach o polityce (szczególnie
wśród nowych instytucjonalistów) powszechnie akceptowana jest teza o „zagnieżdżaniu
się” instytucji. W skutek długotrwałego praktykowania niektóre nawyki
przechodzą w stałe zestawy zachowań, stając się obok rozwiązań formalnych
równie wpływowymi regulatorami życia instytucji. Zakrzepłe już powiązania mogą
stopniowo zdominować prawne uregulowania. Za jeden z argumentów przeciw
odkrywaniu niejawnej części polskiej przeszłości podaje się fakt, iż od
wkroczenia na demokratyczną ścieżkę upłyną już szmat czasu i wszelkie zmiany
nie mają już sensu. Logika taka zdaje się być wadliwa i nie uwzględniać faktu,
iż wybory dokonane w przeszłości strukturyzują możliwe scenariusze w
przyszłości. Nie ulega wątpliwości, iż zaniedbania początkowego okresu transformacji
mają charakter jeszcze głębszy, nie tylko z poziomu materialnego – „bazy”. Z
punktu widzenia teorii układu ontologicznie „nakierowanych” na tajne służby problem
stanowi również kondycja moralna byłych funkcjonariuszy urzędów bezpieczeństwa
minionego okresu.
Badanie układu ma jeszcze inny,
równie interesujący wymiar. Na impregnowanie elit i środowisk nauk społecznych
na zagadnienia układu i szerzej nieformalnych powiązań zakłócających prawidłowe
urealnianie reguł formalnych zwraca uwagę A. Zybertowicz.
Warto zauważyć, że pomijanie roli nieformalnych powiązań w procesie wyjaśniania
zjawisk społecznych powoduje powstanie kuhnowskich anomali.
Wyjaśnienia stosowane do strukuryzowania rzeczywistości po 1989 roku natrafiały
na elementy, z którymi nie mogły sobie poradzić. Odwołując się jedynie do „nieuchronnych
kosztów transformacji” nie można było zrozumieć szeregu zjawisk (również tych
szkodliwych). Bowiem, jak pisze Vivien Lowndes: „Uwzględnianie zarówno reguł
nieformalnych, jak i formalnych poszerza i pogłębia rozumienie instytucji
politycznych.”.
Niektórych wydarzeń nie da się interpretować stosując jedynie oficjalną
wykładnię procesów transformacji systemowej. Na niwie czysto teoretycznej można
by zaryzykować porównanie poglądów niechętnych zgłębianiu nieformalnego wymiaru
polityki do tzw. tradycyjnych instytucjonalistów, a badaczy zwracających uwagę
na wymiar nieformalny instytucji przyrównać do nowych instytucjonalistów.
Jak starałem się powyżej pokazać
hipoteza o istnieniu układu nie jest li, tylko kolejną inkarnacją teorii
spiskowej. Pojęcie to możne nieść w sobie duży ładunek poznawczy. Należy go
traktować jako pojęcie – czyli narzędzie wspomagające analizę polityki.
Dezawuowanie go przybiera zazwyczaj postać ciętych filipik aplikowanych w łatwo
przystępnej, felietonowej formie.
Na zakończenie warto jednak przytoczyć
słowa J. Staniszkis: „Jeśli pojęcia, których używamy do opisu rzeczywistości,
wydają nam się bardziej realne od niej samej, należy owe pojęcia wyrzucić na
śmietnik. Znaczy to bowiem, że pojęcia te przesłaniają i mitologizują, a nie –
rozświetlają i wyjaśniają logikę rzeczywistych procesów.”.
mgr Błażej Sajduk (ur. 1981 r.) – absolwent politologii na
UJ. Doktorant na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ. Asystent
w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera.
„Prof. Andrzej Markowski: - To
nowe znaczenie zdefiniowałbym tak - według kierownictwa rządzącej partii (PiS),
grupa ludzi sprawujących władzę w III RP, mająca do dziś kontrolę nad
newralgicznymi dziedzinami życia w Polsce, składająca się z polityków mających
od dawna powiązania z ludźmi należącymi w przeszłości do elit władzy PRL i
komunistycznymi służbami specjalnymi, a dziś powiązana licznymi interesami z
ludźmi biznesu oraz przedstawicielami świata przestępczego, usiłuje
uniemożliwić przemiany w Polsce i zatrzymać budowę IV RP.”. Nowa nowomowa,
op. cit., s. 29.
Warto w kontekście opinii nt.
zmian zachodzących od roku 1989 przytoczyć słowa, cytowanego już wcześniej,
Kunińskiego: „Niezależnie od tego, jak będzie się oceniać polską demokrację,
czy jako fasadową, czy peryferyjną, mechanizmy demokratyczne zostały
uruchomione.”. M. Kuniński, Wizje modernizacji Polski..., op. cit.,
s. 186.
|