Nieczęsto
zdarza się pisać o mężu tej miary, co margrabia Aleksander Wielopolski,
który siłą myśli wielkie zajął miejsce w duchowych dziejach swojego
narodu, doniosłością czynów zaważył na szali jego losów i współczesnych
wypadków. W Polsce zaś postać margrabiego Wielopolskiego, którego
niezrównane zalety i wady miały piętno niezaprzeczonej wyższości,
jest i pozostanie w całym tego słowa znaczeniu wyjątkowa i niezwykła.
Wyjątkowy
bo też to był i niezwykły pod każdym względem człowiek, obdarzony
potężnym rozumem, silną wolą, hartem duszy, samowiedzą własnej mocy
i wyższości, posuniętej do wysokiego stopnia, a jakby stworzony
do łamania największych zapór i trudności lub rozbicia się o nie,
bez możności i umiejętności wymijania ich i uginania się. Postać
Wielopolskiego łączy w sobie potęgę i grozę tragedii greckiej i
jest do pewnego stopnia uosobieniem tragicznych losów naszego narodu.
Jest w nim coś z męża i mędrca starożytności, ale jest i coś ze
starożytnego fatum. Na pięknym jego czole wypisane było,
że zaważyć musi na szali przeznaczeń narodu, a w jego głębokim spojrzeniu
jaśniała myśl przyszłości. Ludzie tej miary i tej wartości, co Wielopolski,
nie mogą przejść obojętnie i bez wywarcia wpływu na losy społeczeństwa
do którego należą; są oni już cząstką tych losów.
Od najmłodszych
lat Aleksander Wielopolski wyrasta o całą głowę nad rówieśnikami,
od najmłodszych lat zwraca na siebie uwagę ogółu, błyszczy szlachetnymi
przymiotami. Obdarzony wyższym umysłem, rozwija go mozolną, twardą,
niezwykłą w naszym narodzie pracą i opiera wrodzone zdolności na
głębokiej, na prawdziwej wiedzy, na wszechstronnej a ścisłej nauce,
która miała być podstawą w życiu; od razu czuć w nim człowieka niepospolitych
czynów, przymiotów i wad, mogącego spełnić wielkie rzeczy lub popełnić
wielkie błędy, lecz niezwykłe i niezwykłej miary. Staje on do walki
z wadami i nałogami swego narodu, staje nie tylko odważnie, ale
wyzywająco i zmaga się bez trwogi, może zbyt śmiało ze straszną
dla wielu tak nazwaną opinią publiczną i naraża się na straszniejszą
jeszcze dla tylu niepopularność. Życie jego to ciągła walka, to
pojedynek między jednym potężnym człowiekiem a nawykami, wadami
i cnotami, zaletami i przesadami, porywami i nałogami całego narodu,
którego byt i szczęście chce on mimo niego, wbrew jego woli, wyłącznie
przez siebie zapewnić. Margrabia Wielopolski chce zbawić Polskę
i jej przyszłość zapewnić pomimo Polski, co godniejsze uwagi, nawet
bez udziału Polski.
Z tymi
znamionami, nadającymi mu wyjątkowe w społeczeństwie stanowisko,
występuje już w wypadkach 1831 r. Głównie jako wysłannik Rządu Narodowego
do Londynu; tam z gorliwością, z pełnym zrozumieniem zdania spełnia
powierzone mu posłannictwo; bystrym okiem zmierza ogólne położenie
i nicość nadziei pokładanych w obcej pomocy; bez złudzeń, z hartem
właściwym czerstwemu umysłowi i silnej duszy, zdaje sprawę ze stanu
rzeczy; wywołuje niezadowolenie i niechęć. Nieroztropne przedsięwzięcie
upada, upada z nim po bohaterskiej walce naród, gaśnie w nim życie
publiczne, nastają lata niewoli, głuchego milczenia, cichej twardej
pracy i ogólnej duchowej niewoli.
Wielopolski
schroniwszy się w zacisze domowe z zasobem głębokiej wiedzy, z wielkim
bogactwem rozumu, obdarzony usposobieniem przeważnie politycznym,
nie przestał ani na chwilę pracować myślą; praca ta wewnętrzna niewątpliwie
zwracała się przeważnie do zadań dotyczących bytu i przyszłości
narodu. Jeżeli przez długie lata inni czuli i marzyli, wyobraźni
cugle popuszczali lub rozpaczali, rzucali się w szalone przedsięwzięcia
lub po cichu pracowali dla Polski, to Wielopolski myślał politycznie
o Polsce i za Polskę.
Człowiek
obdarzony bogato od przyrody, czujący w sobie zasoby i siłę do działania,
człowiek żądny czynu i sposobności zaznaczenia w dziejach narodu,
żądny życia publicznego, do którego był stworzony, a już przez to
samo, że wyższy miłujący niewątpliwie gorąco ojczyznę, przechodzić
musiał nieraz przez duchowe męczarnie, widząc się skazanym na długoletnią
bezczynność, a któremu rozum i sumienie wzbraniały rzucać się w
zgubne przedsięwzięcia. Wtedy to w tej duszy staczały niezawodnie
uczucia i myśli walki, które wywrzeć musiały na nią przeważny wpływ,
w których szukać należy klucza do niejednej zagadki i do czynów
margrabiego Wielopolskiego. Nie wkraczając głębiej w te tajemnicze
zakątki ducha, stwierdzić nam wypada, że nawet w latach bezczynności
Wielopolski był tak wielce doniosłym mężem, że każde jego wystąpienie,
każde odezwanie się wymownym zawsze słowem lub jędrnym pismem zwracało
na siebie uwagę ogółu; nawet domowe sprawy nabierały przez to samo,
że on w nich działał, znaczenia rzeczy publicznej, czy dlatego,
że umiał im taką nadawać cechę, czy też, że społeczeństwo przeczuwało
w nim tego, który w dziejach ściśle z nim zespolonym będzie.
Margrabia
Wielopolski, acz osiadły w Królestwie Polskim, ze zbyt wysoka
patrzył na sprawę publiczną, aby nie obejmował myślą całej Polski;
wszystko też, co się Polski tyczyło, obchodziło go żywo i było przedmiotem
jego bacznej czujności, a wpływ jego potężnego rozumu rozszerzał
się na całą Polskę. Żył on więcej ze swoimi myślami niż z ludźmi;
oddziałało to poważnie na jego przyszłość polityczną; łączył się
znajomością lub przyjaźnią z niepospolitymi osobami, brakło mu umiejętności
obchodzenia się ze zwykłym poziomem narodu. Margrabia Wielopolski
znał ludzkość, nie znał ludzi. Zgłębił doskonale nasz charakter
narodowy i nikt może nie umiał go równe trafnie i świetnie określać,
ale nie potrafił się nigdy do niego zastosować, tak samo jak naród
nie umiał go zrozumieć i należycie ocenić, i dlatego wszystko, co
margrabia Wielopolski obmyślał było doskonałe i znakomite, lecz
działanie jego było niedostateczne. Człowiek polityczny musi żyć
z ludźmi, bo polityka to nauka rządzenia ludźmi, a ludźmi rządzić
nie można nie znając ich. Margrabia Wielopolski nigdy nie przestał
gorąco miłować ojczyzny, lecz mogło się zdawać, że głową, nie sercem
i tego nie mogli mu przebaczyć współrodacy. W takim narodzie jak
polski, wyższość umysłu i charakteru, sama nawet wyniosłość postawy
Wielopolskiego, były wyzywające. Polaków zaś trzeba żelazną rządzić
ręką, lecz nie należy stawiać się względem nich wyzywająco. Wyjątkowe
usposobienia mogły zrozumieć i ulec przed wyższością Wielopolskiego,
lecz drażnił on zbyt często ogół narodu i niepopularność jego, którą
się chlubił, doszła do tego stopnia, że musiała stworzyć dla jego
działania publicznego niezliczone trudności, o usunięcie których
nigdy się zbytecznie nie troszczył.
Po długich
latach ciężkiej niezawodnie dla Wielopolskiego bezczynności a bogatej
pracy umysłowej, bezczynności przerywanej od czasu do czasu wzięciem
do ręki pióra, którego utwory nacechowane były właściwą mu niepospolitością
i nosiły nieomylne jego piętno, wielki ból i wielkie oburzenie po
rzezi galicyjskiej 1846 r. wydobyły z jego piersi potężne słowa
w słynnym Liście szlachcica polskiego do księcia Metternicha.
Książka ta miała i zachowała znaczenie czynu i zaważyła w dziejach
narodu. Była, jak wszystko co pod wpływem szlachetnego powstaje
oburzenia, czynem wzniosłym, wspaniałą zemstą, zarazem wytknęła
drogę polityczną, którą Wielopolski miał obrać; książka ta była
już zapowiedzią pomysłu politycznego, w którym on chciał widzieć
i widział zbawienie narodu, który miał zastosować piętnaście lat
potem. List szlachcica polskiego do ks. Metternicha nie był
tylko oskarżeniem, to był twór polityczny.
Długa,
wewnętrzna praca tego niepospolitego umysłu doprowadziła go do dokładnego
obrachowania wszelkich możliwych widoków bytu i przyszłości narodu.
Widział on wśród danych okoliczności niepodobieństwo wywalczenia
niepodległości własnymi siłami i znał wszystkie klęski towarzyszące
temu przedsięwzięciu; rozumiał całe niebezpieczeństwo i całą nicość
rachuby na obcą pomoc i złączonej z nią nadziei zakorzenionej we
współczesnym mu i dorastającym pokoleniu; czuł użyteczność, lecz
zarazem chwiejność pracy nieoszańcowanej prawnym bytem narodowym;
zrozumiał i odgadł to wszystko ten wyższy człowiek, a przecież nie
rozpaczał, nie zwątpił, nie powiedział sobie, że nie ma nic do zrobienia,
lecz przeciwnie, szukał innych dróg i zrozumiał, że w takim jak
narodu polskiego położeniu, należało koniecznie wysnuć lepszą przyszłość
z rzeczywistości, z istotnego stanu rzeczy, opierając się na danej
podstawie i że nie marnując nadal sił na gonienie za choćby wzniosłymi
niepodobieństwami, trzeba było zużytkować je dla zapewnienia bytu
narodowego, dla wyrobienia sobie innego, odmiennego od dawnego,
lecz jeszcze ważnego i poważnego w świecie stanowiska. Rozumując
w tym kierunku, Wielopolski powiedział sobie zapewne: że nie ma
przepaści, której by polityka nie zapełniła, a głęboka myśl jego
i gorąca miłość sprawy ojczystej zwróciły się w tę stronę, w której
największa część narodu i najdonioślejsze jego sprawy czekały rozwiązania,
rozwiązane nadać mogły szersze rozmiary narodowemu życiu współczesnemu;
tam chciał polityką zapełnić przepaść bezdenną dla zwykłego oka,
która tyle bezowocnych pochłaniała ofiar. Aby spełnić powziętą myśl,
mniemał, że należało tylko czekać na sposobną chwilę; chwili tej
wyczekiwał. Wielopolski był zbyt wielkich rozmiarów mężem politycznym,
człowiekiem zbyt wielkiej wagi i czerstwej myśli, aby miał marzyć
o odegraniu Wallenroda, o cywilnym jakimś wallenrodyzmie, a taki
zamiar przypisali mu wrogowie jego pomysłu i narodu polskiego. Wielopolski
dostrzegł drogę pośrednią, na której naród mógł zdobyć sobie byt,
bez nikczemnego zaparcia się siebie samego, lecz bez posługiwania
się zdradą. Środek tak sztuczny, jak zdrada, nie mógł odpowiadać
sięgającym daleko poglądom Wielopolskiego i nie mógł on oprzeć o
tak wątłą podstawę swego działania. Jak daleko sięgała jego myśl
nie chcemy badać, ale obejmowała ona raczej inne widnokręgi, w innej
stronie, jak te, które by mógł odsłonić wallenrodyzm. Margrabia
Wielopolski stworzył dla Polski zasadę bytu narodowego bez bytu
państwowego, wskazał jej przyszłość w prawnym samorządzie i w nim
chciał ją odszukać bez względu na polityczne rachuby. Pomysł ten
jest jego dziełem i przeżyje go; wszyscy ci, którzy w tym kierunku
poszli i działali, byli dziećmi myśli Wielopolskiego, a myśli tej
zawdzięczamy po części stan rzeczy i byt narodowy w Galicji, które
najwymowniej świadczą, że Wielopolski nie był marzycielem kiedy
mniemał, że nie ma przepaści, której by polityka nie zapełniła.
Sposobna
chwila nadarzyła się nareszcie, dostrzegł ją orlim wzrokiem Wielopolski,
dosłyszał godzinę, która dla niego wybiła i mężnie, narażając się
na niezliczone niebezpieczeństwa, z ich poczuciem stanął na placu,
raczej rzucił się w odmęt wypadków warszawskich 1861 r., aby z niego
świat nowy dla Polski wydobyć. Stanął śmiało, biorąc na siebie całą
odpowiedzialność, między narodem rozgorączkowanym szlachetnym uczuciem
a rządem tracącym głowę, stanął nie jako sługa zwolennik rządu lub
trybun ludu, nie jako dworak władzy lub opinii publicznej, lecz
jako mąż stanu, spiesząc na pomoc z daleko ścigającą myślą, z całym
dziełem przyszłości. Wspaniałą była ta chwila, w której ta głowa
bogata myślą nie chciała się ugiąć ani przed szałem ludu, ani przed
zaślepieniem i krótkowzrocznością władzy i kiedy Wielopolski wydobył
z położenia na pozór bez wyjścia wszystko, co się z niego wydobyć
dało. Nie łudził on narodu nie mogącymi się ziścić nadziejami, a
w Petersburgu stanął nie w postaci sługi cara, acz w jego służbie,
lecz jako przedstawiciel myśli politycznej i sprawy dwudziestomilionowego
narodu z godnością i szlachetnością właściwą wyższym ludziom.
Zdobywał
Wielopolski stopniowo ustępstwa dla kraju, a pod wpływem jego działania
mnożyły się w sposób zdumiewający dla społeczeństwa owoce tych ustępstw;
dowiódł, że nie od ilości ustępstw, ale od sposobu zużytkowania
ich wszystko zależy w takim jak nasze położeniu. Naraz pod ożywczymi
promieniami myśli Wielopolskiego kraj zakwitł we wszystkich kierunkach;
wychowanie publiczne, wiekopomne dzieło Wielopolskiego, zajaśniało
świetnym blaskiem, kraj uczuł dobrodziejstwa samorządu, sprawa włościańska
na właściwą weszła drogę, Warszawa stała się znowu sercem i głową
narodu, Warszawa z margrabią Wielopolskim na czele zwróciła na siebie
uwagę, i nadzieje całej Polski i oczy Europy, a w Petersburgu liczono
się z nią; wszystko to stało się w jednej chwili i stało się tak,
iż zdawać się mogło, że "marzenia" rozsądnych ludzi w znacznej części
ziszczone zostały. W tak krótkim czasie i w ten sposób tyle zdziałać
mógł tylko człowiek niezwykły. Jest to najpiękniejsza chwila życia
margrabiego Wielopolskiego, owoc głębokiej myśli, który, gdyby danym
mu było dojrzeć, byłby zaspokoił na długie lata duchowe i gospodarcze
potrzeby narodu. Obok tych wiekopomnych dzieł Wielopolskiego, odrysowuje
się jego polityczne działanie, które historia surowej podda krytyce,
na które tak wyraźnie oddziałały wyżej dotknięte strony charakteru
człowieka i okoliczności, wśród których on się wyrabiał. Margrabia
Wielopolski działał oderwanie od stosunków; ufał zbyt we własne
siły i tylko na własne rachował
siły, wszystko zdołał stworzyć prócz własnego silnego stronnictwa;
znalazł na drodze, którą kroczył trzy wielkie trudności, trzy zapory;
zakorzenioną wiarę w obcą pomoc, podnieconą nowymi a zupełnie bezpodstawnymi
nadziejami, spisek, nieszczerość i podejrzliwość rządu i Rosji.
Z tych trzech zapór pierwsza była najniebezpieczniejsza, bo pozbawiała
Wielopolskiego przyrodzonych podpór i sprzymierzeńców; dramat rozegrał
się między Wielopolskim a ową wiarą w obcą pomoc; uległ w walce
Wielopolski, lecz duchowe zwycięstwo przy nim pozostało i może oświeciło
na zawsze naród, oby tylko nie za późno. Wielopolski te zapory zbyt
sobie lekceważył, żadnej nie umiał i nie mógł usunąć lub przełamać;
nie zgniótł spisku, nie rozwiał złudnych nadziei w obcą pomoc, nie
nawrócił do swej myśli Rosji, acz od rządu na rzecz jej wiele, bardzo
wiele zdobył.
Jeżeli
w szczegółach Wielopolski popełnił błędy, to naród popadł w największy
nie przyjmując całości jego myśli i dzieła. Naród i jego przywódcy
mieli wolną wolę i wybór dróg, margrabia Wielopolski nie miał w
ręku władzy wykonawczej, która w polityce jest narzędziem woli i
to go usprawiedliwia z wielu względów, a nie uniewinnia społeczeństwa;
ale Wielopolski powinien był liczyć się z tym, że władzy wykonawczej
w ręku nie miał i kiedy nie mógł zgnieść spisku, następnie powstania,
nie należało ich wyzywać. Naród srodze zbłądził i ciężko zgrzeszył,
że go nie poparł, że się dał porwać złudzeniom, usidlić spiskowi,
wciągnąć w matnię zastawioną przez wrogów; ale odpowiedzialność
za tragiczny koniec spada także w znacznej części na Wielopolskiego,
bo on był najmądrzejszy w narodzie, tym samym powinien był wiedzieć
i zrozumieć, że naród nie mógł być mądry, przezorny, jak jeden człowiek.
i to naród w upadku politycznym; do tych warunków nie umiał zastosować
się margrabia Wielopolski i wywołał klęskę zamiast ją zażegnać.
I wtedy
nastała wielka dramatyczna chwila, w której jeden człowiek otoczony
zaledwie kilku wiernymi, pozostał przy prawdzie położenia, widząc
jasno i trzeźwo, a działając zbyt bezwzględnie, acz nie dość stanowczo,
ożywiony gorącą chęcią powstrzymania narodu od zguby, przecież niektórymi
czynami popychając go do niej, kiedy jednocześnie cały naród ogarnięty
jakimś niepojętym szałem nie zrozumiał człowieka, może zbawcy, i
rzucił się na oślep w przepaść. Upadł margrabia Wielopolski; radość
wrogów i niesłychane nieszczęścia narodu, które jedne po drugich
nastąpiły, wymowniejszymi są od wszystkiego, co by można powiedzieć.
Ta radość wrogów i te okropne nieszczęścia świadczą o wartości człowieka
i podjętego przez niego dzieła, lecz są zarazem zbyt przykrymi i
upokarzającymi dowodami, że wszyscy zawinili, że nikt od winy wolnym
nie był, nawet i ten wyjątkowy człowiek, którego upadek stał się
narodową klęską.
"Że
myśmy nie życzyli powodzenia, a utrudniali dzieło Wielopolskiego,
to łatwo zrozumieć, lecz że go Polacy nie poparli, to się nigdy
nie da wytłumaczyć". Słowa te wyrzekł inny, wielkiej doniosłości
człowiek i nie kto inny, jak wówczas rozpoczynający swój zdumiewający
zawód w dziejach na wielkich czynach oparty - Bismarck.
Nie
przedłużając procesu, który dwóm stronom wytoczyć by trzeba, stwierdzamy
tylko, że upadek Wielopolskiego popchnął Polskę w najgłębszą może
przepaść, w jaką dotąd kiedykolwiek wtrącona została i najgrubszymi
ciemnościami okrył tę część ziemi polskiej, którą on oświecił swoim
geniuszem. Czuł margrabia Wielopolski te skutki swojego upadku i
nieudanego przedsięwzięcia i jak wielki artysta, który nie mogąc
skończyć dzieła z rozpaczy druzgocze dłuto, tak duch jego zrozpaczony
złamał jego ciało. Po długich cierpieniach, po srogich niewątpliwie
katuszach ducha, na dobrowolnym, także nie pozbawionym piętna wyższości
wygnaniu, zakończył żywot w Dreźnie 30 grudnia 1877 r. ten znakomity
myśliciel, mąż stanu, patriota i znikła z widowni naszej ta potężna,
bogato od przyrody uposażona postać. Postać zostanie w dziejach,
wspaniałe jej rozmiary czynią z niej już dzisiaj chwałę narodową.
Myśli zaś wyszłe z jowiszowej głowy Welopolskiego nie zaginą; są
one spuścizną narodu, w nich szukać on będzie bezpiecznych przystani;
nauczony doświadczeniem, da Bóg zdoła je z korzyścią dla swojego
bytu zużytkować. Wielopolski należy do tych, co nie cali umierają.
Aleksander Wielopolski, margrabia
Gonzaga Myszkowski, ur. 13 III 1803 r. w Sędziejowicach
(k. Pińczowa). Kształcił się m.in. w Niemczech; w czasie
powstania listopadowego współtworzył Towarzystwo Obywatelskie, broniące
konstytucji Królestwa Polskiego, a w VIII 1831 r. został
wybrany posłem na sejm. W 1833 był współautorem memoriału w obronie
autonomii Uniwersytetu Jagiellońskiego, zaś w latach 1835‑36
współpracował z A.Z. Helclem przy redakcji "Kwartalnika Naukowego",
wyrażającego konserwatywne opinie tzw. grona krakowskiego, do którego
- obok wymienionych - zalicza się także Pawła Popiela. Po powstaniu
chłopskim w Galicji (1846) wystąpił z listem otwartym
do księcia Metternicha (Lettre d'un gentilhomme polonais sur
les massacres de Galicie adressée au Prince de Metternich. A l'occasion
de sa dépčche du 7 mars 1846 (Paris 1846), czyniąc biurokrację
austriacką odpowiedzialną za wybuch powstania i opowiadając
się za współpracą z Rosją, której władca honoruje - zdaniem
autora Listu - podstawowe zasady tradycyjnego ładu politycznego,
a w szczególności nie kwestionuje opartych na obyczajach relacji
między poszczególnymi warstwami społecznymi. Pod wrażeniem manifestacji
warszawskich z pierwszych miesięcy 1861 r., car Aleksander
II mianował Wielopolskiego dyrektorem Komisji Rządowej Wyznań Religijnych
i Oświecenia Publicznego (26 III 1861); za jego sprawą zniesiono
Delegację Miejską, rozwiązano Towarzystwo Rolnicze, kierowane przez
Andrzeja Zamoyskiego, wydano ukaz o zniesieniu pańszczyzny
oraz przywrócono samorządy lokalne i Radę Stanu Królestwa.
W X 1861 r., na znak protestu przeciwko brutalnym represjom
namiestnika, gen. A. Lüdersa, Wielopolski podał się do dymisji.
Od 18 VI 1862 do 12 IX 1863 r. (faktycznie do
lipca, gdy otrzymał urlop) sprawował funkcję naczelnika rządu cywilnego
Królestwa Polskiego. Namiestnikiem Królestwa został skłaniający
się do reform liberalnych brat cara, Wielki Książę Konstanty Mikołajewicz,
który ogłosił, przygotowane przez Wielopolskiego, ukazy dotyczące
oczynszowania chłopów w drodze indywidualnych umów i przeprowadzenia
reformy systemu szkolnego na zasadzie pełnej polskości szkolnictwa
wszystkich szczebli. 6 X 1862 r. ogłoszona została
tzw. branka, która przyspieszyła wybuch powstania styczniowego.
16 VII 1863 r. Wielopolski wyjechał za granicę, umierając
po długiej chorobie w Dreźnie 30 XII 1877 r.
|